2 stycznia 2010

[KP] Są tajemnice o których ja wolę nie wiedzieć.

Alekasnder Smirnow
13.05.1910 Lwów | oficer rosyjski | nowy w oddziale | dobry strzelec | kapitan


Urodzony i wychowany na terenie Lwowa. Studiował lingwistykę na uniwersytecie we Lwowie.
O kampanii wrześniowej nie rozmawia, rozmówce zbywa machnięciem ręki, o wojnie zimowej nie mówi zbyt wiele, pokiwa tylko głową powie, że było cholernie zimno i na tym skończy. 
Bratanek pułkownika. Człowiek, który niewiele mówi i ogólnie sprawia wrażenie takiego milczka. Mówią, że nie należy do ludzi "miętkich", że wojsko go zahartowało. Wiadomo, to że podczas walk z Niemcami został poważnie ranny, jednak nikt nie mówi co tak właściwie się stało.
Udaje idiotę większego niż jest, bo przecież głupich nikt nie podejrzewa o samodzielne myślenie. Utrzymuje że jest komunistom, bo nie ma innego wyboru. Kiedy słyszy o swoim stryju kiwa tylko głową i uśmiecha się lekko. Nie ufa nikomu, najchętniej działałby w pojedynkę, tak jak wcześniej. Po prostu tak jest...lepiej.
Jak na Rosjanina nie pije, prawie wcale nie pali, mało śpi, dużo robi, mało mówi, sporo myśli.
Nie chwali się przypadkowym osobom swoimi umiejętnościami językowymi...wie jak to jest w Armii Czerwonej. Poza tym nie ufa nikomu, ponieważ wie że tutaj nie ma sojuszników.
Lewą rękę dosyć często ma obandażowaną. Najczęściej korzysta ze zdobycznego Mausera, o którego najprawdopodobniej dba tak jak nie dbał jego pierwszy właściciel. Aleksander sprawia wrażenie zdyscyplinowanego oficera, który zdecydowanie różni się od stereotypowego rosyjskiego żołnierza.

9 komentarzy:

  1. [Przepraszam, że musiałeś tyle czekać. Proporcje czasu wolnego do ilości zadań do wykonania ostatnio mi nie sprzyjają.]

    Długie, powłóczyste języki mgły lizały powietrze, unosząc się tuż nad ziemią. Zawiesina była tak gęsta, że przesuwająca się wolno kolumna pojazdów wydawała się dziwnie odległa, nierzeczywista.
    Stojący kilkanaście metrów od wciąż skutej mrozem drogi mężczyzna wykrzywił wargi w krzywym półuśmiechu.
    - Witajcie w piekle – mruknął na tyle cicho, by jego głos ucichł we mgle, nieusłyszany przez nikogo. Odruchowo poprawił postawiony kołnierz długiego płaszcza. Materiał nasiąkł wilgocią. Wyjął z kieszeni papierosa i zapalniczkę. Przez chwilę w zadumie patrzył na wyrzeźbiony w metalu pejzaż. Bajkał. Znał na pamięć ten wynurzający się z lodowatej toni skalisty brzeg, pokrzywione, wczepione w niego sosny i rozmytą linię horyzontu, w której woda łączyła się płynnie z niebem. Pstryknął, uwalniając rachityczny, chwiejący się płomyk. Zapalił od niego papierosa. Ogień zgasł, nim zdążył się zaciągnąć. Westchnął. Zbyt mokro. Odczekał, aż rozwieją się ostatnie strzępi dymu i wsunął papierosa z powrotem do kieszeni razem z zapalniczką. Nie wiadomo, kiedy przywiozą następne.
    Uniósł wzrok, słysząc stuknięcie zamykanych drzwi. Zmierzył uważnym spojrzeniem wysiadającego z samochodu oficera. Kapitan. Widać, że nowy. Bezwiednie dotknął jednego z wielu przetarć na rękawie swojego płaszcza. Nawet naszyta na niego czerwona gwiazda wydawała się wyblakła.
    Zaskoczyło go, że oficer nie usiłował go zignorować. Werienycz przeszedłby wręcz odwrócony w drugą stronę.
    Skrzywił się. Ten łajdak nie żyje. Po jaką cholerę o nim myślę?
    Nie spuszczał wzroku z nowego. Odstalutował mu, choć nie było w tym geście gorliwości.
    - Starszy politruk Wasilij Ermakow. Meldować powinniście się u towarzysza pułkownika, teraz to on odpowiada za przydział kadr. – wyjaśnił. Przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał na tym zakończyć, po chwili wahania odezwał się jednak: - To wy jesteście tym nowym z Moskwy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmarszczył nieco brwi, słysząc tą cichą i, jak na tutejsze warunki, dość niepewną odpowiedź. Kiedy dowiedział się, że Werienycza zastąpi jakiś oficer przysłany ze stolicy, nastawił się raczej na butnego aroganta Nowy coraz bardziej go zaskakiwał, choć jeszcze nie potrafił ocenić, na ile pozytywnie, a na ile negatywnie. Jeżeli będzie się w ten sposób zachowywał przy ludziach Werienycza, nie zapanuje nad nimi, pomyślał przelotnie. Odprowadził nowego spojrzeniem. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał za nim coś zawołać, ale się rozmyślił.
    Jego także czekała dziś rozmowa z pułkownikiem.
    *
    - Dziękuję za zaproszenie – uśmiechnął się krzywo, ale, co było u niego dość rzadkie, grymas ten nie był podszyty kpiną. Wszedł, śmiało rozglądając się po niewielkim pomieszczeniu. – Macie farta. Kiedy ja trafiłem na front, w miejscu, gdzie stacjonowaliśmy, była tylko spalona ziemia – mruknął. Tutaj było nawet dość ciepło. Usiadł na krześle, rozcierając zmarznięte dłonie. Rozpiął płaszcz, ale go nie zdjął.
    - Jak po rozmowie z pułkownikiem? – przez dłuższą chwilę obserwował Smirnowa, ciekaw jego reakcji. – Widziałem się z nim przed chwilą. Jest z was zadowolony, przynajmniej na razie. – Nie był pewien, czemu mu to mówi. W ramach motywacji? Już dawno zauważył, że bardzo mało jest ludzi, na których nie działa metoda „kija i marchewki”.
    Milczał przez dłuższą chwilę. Nie znosił tych wszystkich czczych, grzecznościowych formułek, ale mówienie czegokolwiek szczerze było niebezpieczne. Zsunął z ramion płaszcz i zawiesił go na oparciu krzesła, zastanawiając się nad jakimś neutralnym tematem. Nie znalazł. Westchnął.
    - Przed chwilą dostałem przydział do waszej jednostki. Mam wam pokazać co i jak, wdrożyć was w sytuację. Widzieliście się już ze… swoim oddziałem? – omal nie powiedział: oddziałem Werienycza. Potrząsnął głową, zły na własny brak kontroli. Odgiął się na krześle, sięgając do kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej piersiówkę i postawił na stole.
    - Częstujcie się, kapitanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. - „Zobaczymy, czy też będzie zadowolony ze mnie po jakiejś pierwszej akcji”.
    Ermakow spojrzał na niego z ukosa.
    - Lepiej dla nas obu, żeby był – mruknął ponuro. Aż nazbyt dobrze znał pułkownika. Chodziły o nim słuchy, że to protegowany samego marszałka. Co do tego, Wasilij wolał pozostawać ostrożny, ale jasnym było, że narazić się pułkownikowi to jak zarezerwować sobie przeniesienie do gułagu… albo do kompanii karnej. Nie wiadomo, co gorsze… A ten jego przydupas z NKWD nie lepszy. Skurwiały fanatyk.
    Powoli wypuścił powietrze z płuc. Będzie musiał przypilnować tego nowego. Jeśli się sprawdzi, może obaj dostaną awans i ten cały buc będzie mógł mu co najwyżej buty polizać.
    - Jaki był..? – powtórzył. Oparł się na łokciu, zastanawiając się. – Dziwny. Komunista to był z niego słaby, ale na prowadzeniu natarcia znał się jak mało kto… no i wycofywać się umiał, a to tutaj rzadkość. Żołnierze go cenili… ale z Werienyczem był wóz albo przewóz, albo go słuchałeś, albo kulka w łeb. Tyle, że sprawiedliwy był, nie można powiedzieć, więc oddział by za nim w ogień poszedł.
    Zmarszczył lekko brwi, widząc reakcję Smirnowa na trunek. Niepijący? Dobrze pamiętać.
    - Robicie błąd, kapitanie – stwierdził cicho. - Pytacie o dowódcę, a jego ludzi traktujecie wyłącznie jako masę. Oddział Werienycza jest… jak to się nazywa… Wyobraźcie sobie zegarek. Normalnie ludzie patrzą na całokształt. Godziny, wskazówki, koniec. Bardzo niewielu zagląda do środka, ale przecież wystarczy, żeby jeden mały trybik się wyszczerbił, a całość nie zadziała. Potraktujcie to jako radę, kapitanie. Znam ich dosyć długo.
    Zerknął podejrzliwie na wyciągnięta w jego stronę paczkę. Skąd on wziął szwabskie papierosy? Przecież jest nowy na froncie. Kupił od kogoś? Jeśli tak, to musi być wyjątkowo dobrze sytuowany, skoro tyle zapłacił i jeszcze nimi częstuje.
    Wziął jednego. Przyjrzał się bibule. Naprawdę niemiecka!
    - Skąd wy takie dobra bierzecie? - zapytał, starając się, by w jego głosie pobrzmiewał autentyczny podziw. Wyjął zapaliczkę. Jak zawsze odruchowo musnął kciukiem rzeźbienie. Zapalił i zaciągną się dymem, powoli, rozkoszując się każdą chwilą. Dokładnie tego mu było trzeba… to, co wydają z magazynu to jednak nie to samo, co prawdziwy papieros…
    Zaciągnął się raz jeszcze. Machnął ręką, by trochę rozproszyć dym.
    - Od początku wielkiej wojny ojczyźnianej. – Przekrzywił nieco głowę. - To prawda, że braliście udział w anektowaniu terenów na zachodzie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Parsknął śmiechem zupełnie pozbawionym wesołości.
    - Po kilku tygodniach tutaj każdy zaczyna cierpieć na bezsenność – mruknął, ale w jego głosie nie było cienia urazy.
    Słysząc pytanie, zawahał się na moment. Czy powinien drążyć temat..?
    - Tak pytam. Z ciekawości – wzruszył ramionami, usiłując zachować obojętną barwę głosu. Zamierzał, jak zwykle wycofać się, jak to nakazywał rozsądek… ale coś jakby w nim pękło. Zagryzł wargę, na moment jakby tracąc na pewności siebie. Wypuścił powietrze z płuc, na powrót się prostując. – Znałem kiedyś dziewczynę, Polkę z Lwowa – powiedział cicho. – Pomyślałem, że wy, kapitanie, pewnie wiecie, co tam się dzieje... jak to wygląda. – Omal nie dodał: naprawdę.
    Słysząc następne pytanie, rozluźnił się nieco. Zastanowił się, co powinien powiedzieć mu już teraz, a co na razie zostawić dla siebie.
    - Uważajcie na Rodionowa, był adiutantem Werienycza, teraz będzie waszym, chyba, że mianujecie sobie kogoś innego… Bardzo liczył na awans, wasza obecność tutaj uniemożliwiła mu przejęcie schedy po dowódcy. To gnida, potrafi się mścić. Co do pułkownika… nigdy nie okazujcie, że się z nim nie zgadzacie. To na ogół wystarcza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Westchnął. To było głupie, liczyć, że kiedykolwiek czegoś się dowie. Jeżeli ktoś przez rok nie odpisał na żaden list… w tych czasach może to być równoznaczne z tym, że od dawna nie żyje. Albo gnije w gułagu. Albo… szlag, dzisiaj to mogło oznaczać wszystko.
    Spojrzał na oficera, wracając do rzeczywistości, choć przybranie obojętnego wyrazu twarzy zajęło mu dłuższą chwilę, niżby chciał.
    - Gdybyście w którymś momencie potrzebowali pomocy, kapitanie, wystarczy powiedzieć – wzruszył lekko ramionami. Ostatecznie, jego kariera została dziś ściśle powiązana ze Smirnowem… a raczej z tym, czy „nowy” się sprawdzi. Ermakow nie miał najmniejszego zamiaru zawieść pułkownika, nawet, jeśli miałoby to oznaczać niańczenie tego, zapewne, teoretyka. Podpadanie Aristowowi było… niebezpieczne.
    Następne słowa oficera odebrał jako jasną sugestię, że ma się stąd wynieść. Spokojnie ostatni raz zaciągnął się papierosem. Zgasił go i strzepnął resztkę popiołu na blat stołu, peta położył obok, bo nie było popielniczki. Wstał, od razu zakładając płaszcz.
    - W takim razie nie będę dłużej zawracał wam głowy… zwłaszcza, że robota czeka.
    Zamierzał wyjść razem ze Smirnowem, ale widząc dość niecodzienną scenę, zatrzymał się w miejscu, kilka kroków od drzwi. Udał, że z ciekawości rozgląda się po pomieszczeniu. W rzeczywistości bardzo uważnie słuchał każdego wypowiedzianego zdania. Kto by pomyślał, jedna wizyta u nowego i tyle ciekawych rzeczy… Tego Pietrowa trzeba wziąć pod lupę, bo o Finlandii to wiem, ale że on taki religijnie żarliwy, to nie było widać… A potem to „porozmawiamy później”. Później, czyli później, czy czyli nie przy mnie? Pilnował się, by zachować całkowicie neutralny wyraz twarzy.
    Przeniósł wzrok na Smirnowa, gdy ten się do niego odezwał.
    - Czemu nie, zawsze to przyjemniej w miłym towarzystwie - uśmiechnął się. Chwilę później pożegnał się z obydwoma mężczyznami, wmawiając się pracą. Zdawał sobie sprawę, że ludzie Werienycza na razie nie powinni go widzieć w bezpośrednim towarzystwie Smirnowa. Połowa z nich zaczęłaby traktować nowego oficera jak potencjalnego donosiciela do władzy.
    ***
    Przyszedł dopiero kilka godzin po zmroku. Zastukał krótko, jakby nerwowo, a słysząc głos kapitana, wszedł do środka, przynosząc ze sobą powiew lodowatego przeciągu i skroplony na niedopiętym, założonym w pośpiechu płaszczu deszcz. Przetarł wierzchem dłoni włosy, chcąc odrobinę je osuszyć.
    - Wybaczcie porę, kapitanie. Darowałbym i przyszedł jutro, ale rano ruszamy na Niemców – był nieco zdyszany, jakby się śpieszył.

    OdpowiedzUsuń
  7. - Dzięki – mruknął, ciężko opadając na krzesło. Oparł się na łokciu, przecierając czoło. Miał poszarzałą, ewidentnie zmęczoną twarz.
    - A którą wersję planu macie na myśli? – zapytał spokojnie. Aristow słynął z układania wielu planów, niektórych nawet niezłych, choć wybierał najczęściej najgłupszy, ale najbardziej efektowny z nich. Bo przecież przypodobanie się towarzyszowi Stalinowi jest ważniejsze, niż życie żołnierzy, pomyślał z nutą goryczy. A potem trzeba fałszować statystyki.
    Zawahał się przez moment, powinien poruszyć pewna kwestię… wcześniej postanowił nie reagować, ostatecznie on i Smirnow mieli współpracować. Lepiej, by potraktował to jako przejaw troski, niż typową czepliwość, dlatego wolał zaczekać, aż będą sami.
    - Kapitanie… póki pamiętam – zaczął pozornie niezobowiązującym tonem. – Biorę poprawkę na to, że jesteście po akademii i musieliście mieć styczność z burżuazyjnym stylem życia, ale musicie się bardziej pilnować. Tutaj za „pana” można stracić głowę.

    OdpowiedzUsuń
  8. - Aristow nie dba o straty. Zwłaszcza Dykow jest mu obojętny, od dłuższego czasu coraz bardziej popada w niełaskę – mruknął, nie widząc powodu, by ukrywać przed nowym coś, o czym wiedzieli wszyscy. Uniósł lekko brwi, słysząc, że oficer nie tylko krytykuje plan pułkownika, ale także proponuje własne rozwiązanie. Byle by nie ukrócili tej jego odwagi, to może będzie z niego wartościowy żołnierz, pomyślał mimochodem.
    Uśmiechnął się lekko, słysząc zdziwienie, a potem zgodę, ale nic na to nie odpowiedział. Za bardzo zaintrygował go przedstawiany przez nowego plan. Sugestia, że zna się na strategii mile połechtała jego ego, choć pilnował się, by nijak tego nie okazać. Zdawał sobie sprawę, że reagowanie na coś takiego to czysta głupota, ale to w niczym nie pomagało. Komplementy nadal działały. Starannie stłumił w sobie resztki samozadowolenia. Słuchał uważnie, patrząc na mapę i w wyobraźni rysując na niej wszystko to, o czym mówił Smirnow. Dopiero po tym, jak oficer skończył, uniósł na niego wzrok.
    - Jesteście wobec siebie zbyt krytyczni, kapitanie. Na waszym miejscu nie ryzykowałbym wprawdzie wysyłania piechoty na tyły wroga, zbyt łatwo będzie ich otoczyć, a wtedy nasze straty mogą być jeszcze większe… Natomiast plan wykorzystania artylerii brzmi dobrze, nawet bardzo dobrze. – Łatwo było dostrzec, że patrzył na Smirnowa znacznie uważniej, niż wcześniej. Oficer ewidentnie go zaintrygował, mimo, że Ermakow nie potrafił zweryfikować wszystkich szczegółów planu. Nie ukończył Akademii Wojskowej, nie kształcił się na stratega. Jego wiedza opierała się na praktyce, na tym, czego doświadczył na froncie i co sam zaobserwował. W tym ostatnim na swoje szczęście był na tyle dobry, by wychodzić cało z niebezpiecznych sytuacji. Głównie dlatego zajmował obecne stanowisko.
    Zawahał się, wyraźnie coś rozważając.
    - Jesteś gotów zaryzykować, żeby doprowadzić do zmiany planu? – zapytał, nie spuszczając z niego wzroku.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ermakow wychwycił to spojrzenie i ocz czuł bijącą z niego podejrzliwość. Nie drgnął nawet. Wiedział, że tego typu reakcja wzbudzi u Smirnowa jeszcze większą niepewność, więc po prostu mu się przyglądał, zapamiętując charakterystyczne zmiany w mimice, by w przyszłości łatwo rozpoznawać jego emocje, nawet te ukrywane. Wzrok komisarza odruchowo powędrował za spojrzeniem kapitana.
    - Co z waszą ręką, kapitanie? – spytał, marszcząc lekko brwi. Wydawało mu się, że wcześniej tego bandaża nie było… albo Smirnow lepiej przykrył go rękawem, inaczej zwróciłby na to uwagę poprzednim razem.
    Skinął ostrożnie głową, słysząc taką, a nie inną decyzję. Nie mógł powiedzieć, że się tego nie spodziewał. Nowy, mimo wieku, sprawiał wrażenie idealisty. Ciekawe, kiedy go z tego wyleczą.
    - Jeżeli Aristow się na coś uprze, odwieść od tego może go tylko jeden człowiek – mruknął, mówiąc na tyle cicho, by ktoś zewnątrz nie usłyszał nic, nawet, gdyby przyciskał ucho do szpary w drzwiach. – A konkretnie – uśmiechnął się kwaśno – mój szef. Biełow to psychopata, ale lubi wykształciuchów. Pilnie potrzebuje kogoś, kto biegle zna niemiecki albo angielski. Jeżeli potrafisz mówić w którymś z tych języków, zgłoś się do niego, zrób, co będzie chciał, a potem przedstaw mu swoje wątpliwości. Jeżeli będziesz tak przekonujący, jak przed chwilą, powinien wpłynąć na Aristowa. – Ermakow urwał na chwilę, rozważając pewną kwestię. – Właściwie, skoro i tak współpracujemy i powoli przechodzimy na ty… - Wyciągnął do kapitana rękę. W jego ruchach widać było pewność siebie. – Wasilij.

    OdpowiedzUsuń