Franciszek Wojciechowski
Wykładowca mający trzydzieści siedem lat na karku. Neurotyk, który swoje frustracje wyładowywał na żonie, najczęściej poprzez krzyki...oraz czasami na starych pamiątkach rodzinnych, którym przywracał dawny blask. Kolekcjoner starych zegarów oraz maszyn do pisania. Wszystko u niego ma swoje miejsce...no chyba że chodzi o pracownię oraz kuchnię, gdzie wszystko rządzi się swoimi prawami i panuje tam nieład artystyczny. Tylko w tych dwóch pomieszczeniach nic nie ma swojego stałego miejsca na dłużej niż dwa tygodnie.
Każdy związek to nieustanne podejrzewanie o zdradę partnera/partnerki. Każdy związek to swoista rezerwa oraz powściągliwość w okazywaniu uczuć. Każdy związek to swoiste rozczarowanie...
wątek z: Owca.
Każdy związek to nieustanne podejrzewanie o zdradę partnera/partnerki. Każdy związek to swoista rezerwa oraz powściągliwość w okazywaniu uczuć. Każdy związek to swoiste rozczarowanie...
wątek z: Owca.
Wojtek naprawdę starał się utrzymać zdrowy balans między ilością czasu poświęcanego uczelni, tą przeznaczoną na szeroko pojmowane interakcje międzyludzkie a snem. Czasami jednak coś trzeba było poświęcić, i zazwyczaj padało na sen. Kończyło się takimi dniami jak dzisiejszy, kiedy to chłopak leciał przez ręce, pił stanowczo za dużo kawy (właściwie to jaka ilość kofeiny zabija?), ale i tak przysypiał a to w tramwaju - chociaż to się nawet nie liczyło jako drzemka, to było nieprzyjemne balansowanie na granicy świadomości, tym bardziej niemiłe, że tramwaj był starego typu i trzęsło nim jak jasny pieron - a to na wykładach. Absolutnie nie było to działanie celowe i złośliwe. Wojtek bardzo chciał nie spać, ale nie miał siły walczyć z coraz to cięższymi powiekami i uczuciem zmęczenia potęgowanym przez duchotę sali wykładowej. Cały dzień tak dryfował, po budynku wydziału, od jednej drzemki do drugiej, z gwałtownymi przebudzeniami co dwie minuty i wściekłym notowaniem, lub wręcz przeciwnie, śpiąc bardzo komfortowo. Przynajmniej miał tyle taktu, by siedzieć gdzieś z tyłu.
OdpowiedzUsuńTakże teraz, gdy obudził się, bo ktoś wywołał go po nazwisku, przez chwilę nie miał pojęcia gdzie jest i gwałtownie poderwał głowę, siadając prosto i sztywno jakby tyczkę połknął. Znajoma, wstając z miejsca obok, szturchnęła chłopaka w ramię. Chyba masz kłopoty, zdawał się mówić ten gest. Chwilę zajęło Wojtkowi zorientowanie się, że jednak nic złego raczej się nie stanie.
Zwlókł się powoli aż do biurka wykładowcy. Dotyk palców mężczyzny na jego policzku wywołał przyjemny dreszcz, otrzeźwił nieco zaspany umysł. I dobrze, bo ten musiał przetworzyć grad pytań.
- Chyba dobrze - zakłopotany przeczesał włosy dłonią. - Została mi... - zastanowił się przez moment. - ... filozofia sztuki? - nie był pewien, zawsze ten jeden przedmiot mu umykał. Albo zlewał się w jedno z historią sztuki. W sumie mogłyby być jednym. Życie stałoby się łatwiejsze.
Czy robił coś dzisiaj? Było to pytanie trudne, ponieważ Wojtek zazwyczaj planów nie robił. One same pojawiały się na jego drodze. A jeśli już musiał coś zaplanować, kończyło się to różnie, chociażby niemożliwą do zrealizowania koniecznością bycia w dwóch miejscach naraz. Także o swoich własnych planach dowiadywał się zazwyczaj last minute, gdy ktoś raczył do niego zadzwonić i się przypomnieć. Jeśli o dzień dzisiejszy szło, nie mógł wyłowić nic z otchłani swojego umysłu. Najwyżej okaże się później. Najwyżej będzie zmuszony tamte plany anulować, będzie to cokolwiek smutne, bo Wojciech odmawiać średnio umiał, ale chyba konieczne...
- Nie robię nic konkretnego - rzucił to stwierdzenie tonem bardzo lekkim, chociaż dla drugiego mężczyzny miało zapewne niemałą wagę. - Więc w sumie...
Odwzajemnił uśmiech uśmiechem i wyszedł z sali wykładowej, może odrobinę zbyt szybkim krokiem. Ale Wojciech zawsze poruszał się jakby był cokolwiek spóźniony i musiał zacząć się śpieszyć - nie na tyle, by biec, ale już żwawo maszerować. W przeciwieństwie do Franciszka - ciągle dziwnie się czuł nawet w myślach zwracając się do niego po imieniu, tak swoją drogą - nie był w sytuacji uprzywilejowanej i musiał zdołać jakoś zapakować się do tramwaju kursującego na bardzo popularnej trasie. Tym razem przynajmniej nie miał ze sobą teczki z pracami, zabranie się z nią mogło by być dzisiaj nie lada wyzwaniem.
OdpowiedzUsuńTak samo nie posiadał przywileju mieszkania samemu - dzielił mieszkanie z czwórką współlokatorów. I chociaż pokój miał na własność, to był on przechodni. Już pal licho te pozostałe cztery osoby, ale jakby chciał kogoś do siebie zaprosić...
W sumie nie był pewien, jak się czuć z całą sytuacją. Tym starannym ukrywaniem wszystkiego i wymyślaniem różnych wymówek na wszelki wypadek. Z jednej strony - naprawdę go to nie obchodziło, bo nie przywiązywał jakiejś wielkiej wagi do nazw; ostatecznie, liczyło się to co faktycznie się między nim a wykładowcą dzieje. Z drugiej strony, bardzo męczył go fakt, że wszelkie awanse (nie, żeby było ich dużo) musiał zbywać bardzo wymijającym "Jestem z kimś"; oczywiście, przyznanie się do spotykania z wykładowcą wywołałoby sensację, jeśli nie jakiś skandal, ale w sumie... Niemożność, czy też niechęć do uczynienia relacji publicznie znaną sprawiała, że czuł się cokolwiek niedowartościowany. Jakby był tylko na chwilę.
Znaczy, nie spodziewał się wiele, jednak wciąż lubił żyć w wiecznym teraz. A teraz byłoby bardzo miłe, gdyby nie miewał wątpliwości.
W mieszkaniu zastał torbę rzuconą pośrodku małego korytarza i rozmrożoną lodówkę. Ktoś chyba zapomniał, że on, Wojciech, zostaje na weekend. Cóż, pozostało mu na powrót podłączyć lodówkę do prądu i może kupić sobie coś na śniadanie, skoro któreś ze współlokatorów wspaniałomyślnie wszystko wywaliło i wyniosło śmieci? Będzie miał z nimi do pogadania, o ile oczywiście nie zapomni.
Zakupy pociągnęły za sobą przypominanie sobie innych rzeczy, które też warto byłoby zrobić. Pościel zmienić. Pranie puścić. Włosy umyć. Sprawdzić, czy ten obraz olejny jest wystarczająco suchy by kłaść werniks i ewentualnie takowy położyć. Takie tam, drobne rzeczy, które złożone razem zajęły jednak sporą ilość czasu. Akurat skończył przelewać terpentynę z niemal pustej butelki do takiej w połowie pełnej, gdy zerknął na zegarek. Za piętnaście siódma, a umawiali się na...? Nie pamiętał, ale był spóźniony. Wypruł z mieszkania jak strzała. Piętnaście minut później stał pod drzwiami klatki schodowej i wciskał uporczywie przycisk na domofonie.
Jego dłonie niemal automatycznie objęły mężczyznę w pasie; jego oddech, nacisk zębów na miękki płatek ucha, wszystko to powodowało ten przyjemny, delikatny dreszcz idący wzdłuż kręgosłupa. Spodziewał się chociaż małego przytyku na temat punktualności, toteż był trochę - ale w sposób bardzo miły - zaskoczony. Może jednak nie umawiali się na konkretną godzinę, tylko tak po prostu, że jak przyjdzie to będzie? Nie potrafił sobie przypomnieć.
OdpowiedzUsuńChciał przyciągnąć drugiego mężczyznę do siebie, objąć tak mocno, że aż boleśnie, pocałować. Ledwie Wojtek zdążył przysunąć się jeszcze bardziej, Franciszek już zdążył się odsunąć, już znikał w kuchni. Cokolwiek zawiedziony, Wojciech podążył za nim, oparł się o framugę.
Lubił bliskość tak dużą, że aż trochę przerażającą. Oczywiście, takie dawkowanie uczucia, przerywanie wszystkiego w połowie i (chyba pozorne? Miał nadzieję, że pozorne) trzymanie na dystans było interesujące. Nie chodzi o to, by złapać króliczka, etcetera. Przynajmniej do pewnego momentu. No ale dobrze. W porządku. Można się bawić i tak.
Czekał chwilę z odpowiedzią, jakby bardzo drobiazgowo zastanawiając się nad tym, jak ją sformułować. Wychylił się przez drzwi, zerknął do salonu - był pewien, że na stole mignął mu jakiś nieznajomy kształt. I rzeczywiście, maszyna do pisania. Ładna. Zastanawiał się, skąd Franciszek brał te wszystkie rzeczy, w salonie zawsze leżał a to rozbebeszony zegar, zegarek kieszonkowy, różne takie drobne mechanizmy...
- Imponujące - wykonał głową ruch w stronę salonu. Wojciech podziwiał, że mężczyźnie chciało się z tym męczyć, on sam by nie potrafił. Poza malarstwem nie był najlepszy w pracach manualnych. Matka, jak jeszcze mieszkał u rodziców, dogryzała mu, że łapska ma wielkie jak bochny chleba.
- Nie jestem pewien, czy zostanę aż tak długo - trochę przeciągnął "nie", z niewiadomych powodów lubił to robić; może dlatego, że wtedy odmowa czy zaprzeczenie nie brzmiały jak ostateczny wyrok, ale jakby trochę się wahał? Stwierdził, że niezbyt wygodnie tak stać w drzwiach, przemieścił się do kuchni i oparł o blat tuż obok Franciszka, tak że niemal się o siebie ocierali. - Możliwe, że mam plany na jutro.
Nie było to nieprawdą. Czasami dorabiał w szkole rysunku, na kursach przygotowawczych, jako model. Wcześniej pozował tylko znajomym z uczelni, i to nie za pieniądze, ot, taka przyjacielska przysługa. Jednakże na męskich modeli zawsze było zapotrzebowanie; nie, żeby miał mnóstwo pracy, ale zwykle raz na dwa tygodnie zdarzało się, że poświęcał te cztery, w porywach do ośmiu, godzin na pozowanie. Kokosów z tego nie było, ale też zarabiał więcej niż chociażby rozdając ulotki. No i bawił go występujący u części uczestników kursu, w sumie niewiele młodszych niż on sam, lęk przed nagością oraz to zakłopotanie gdy, w trakcie przerwy, oczywiście częściowo ubrany, chodził sobie po studio i korygował drobne błędy lub ot, z czystej przekory, stwierdzał, że raczej aż tak zblazowanej miny nie miewa.
W każdym razie, jakoś ciągle umykało mu, że może należałoby o tej pracy wspomnieć Franciszkowi. Ale zawsze były inne, ważniejsze rzeczy, które wypierały tę jedną. Cóż, bywa. Dla Wojtka to nie była żadna wielka rzecz, to całe pozowanie. Ludzie, kiedy rysują, i tak nie patrzą na modela jak na człowieka. Tylko jak na czajnik. Trudno z czajnikiem nawiązać porozumienie.
- Dziewczyna? - to ostatnie pytanie najbardziej go zdziwiło, aż musiał je powtórzyć. Że on i że dziewczyna? Znaczy, nie było to niemożliwe, wchodził wcześniej w relacje z kobietami. Właściwie to głównie z kobietami, bo to wydawało się prostsze do osiągnięcia, no i w mężczyznach dotychczas zakochiwał się nieszczęśliwie i bez wzajemności, bo ukradkowy pocałunek przy ognisku, gdy wszyscy już są pijani, to nie jest jeszcze wzajemność, prawda? Zresztą, romantyczne relacje Wojciecha podążały krętymi ścieżkami... No ale wracając - insynuowanie, nawet to żartobliwe i rzucone mimochodem, sprawiało że czuł się... dziwnie. Niekomfortowo trochę. Jeszcze bardziej niekomfortowym czyniło sytuację to, że nie martwiła sugestia tego, że mógłby pozostawać w romantycznej relacji z więcej niż jedną osobą, bardziej raniła go sugestia tego, że robi to za plecami partnera. Ale znowu, poglądy na miłość miał bardzo liberalne.
OdpowiedzUsuń- Nie, mam pracę jutro - powiedział to, jakby była to już pewna i ustalona kwestia. Tylko że nie, mógł jeszcze dzisiaj dostać smsa że jednak nie, że przyszły tydzień, albo że tak, że ma być w studio o skandalicznej godzinie dziesiątej rano. Może się też o tym dowiedzieć jutro rano, o jeszcze bardziej skandalicznej godzinie, ósmej czy nawet siódmej rano, o ile ktokolwiek o tak wczesnej godzinie wstawał w weekendy.
- Ale może jednak zostanę - zamruczał jak kot, gdy mężczyzna go dotknął. Na uwagę o swojej domniemanej doskonałości nic nie odpowiedział; może i wyglądało to, jakby był narcystyczny, ale tak naprawdę takie słowa kłopotały go niesamowicie i nigdy nie był pewien jak zareagować - zazwyczaj rozwiązaniem był mimowolny rumieniec. Nie uważał się za ładnego czy też przystojnego, nie w sensie konwencjonalnym. Ot, po prostu był, nawet nie jakiś przeciętny, taki trochę odstający od normy.
W dłoń Franciszka też wtulał się jak łaszący kot, ufny i pragnący dotyku. Pocałunek był miłym ukoronowaniem, tak wyczekiwanym, że prawie nie zwrócił uwagi na słowa o portrecie, bo zacząłby energicznie protestować. Nie uznawał siebie za nic szczególnego, toteż wypływająca z afektacji chęć namalowania go była dziwna, poza tym - mniej więcej co dwa tygodnie rysowało go w porywach do dziesięciu osób. Rysowało w sposób różny, prawda, jednakże ile można patrzeć na siebie oczami innych, zwłaszcza gdy się siebie szczególnie nie lubi?
[meh, średnio mi ten odpis wyszedł chyba. I przepraszam że tyle to trwało.]