Postać do adopcji
Victoria Hewitt
25 lat | Sekretarka | Wiecznie zagrzebana w pracy | Zaraz po studiach ekonomicznych | Z zainteresowania fotografka | Regularne treningi taekwondo | Niemal niewidzialna
/wygląd nieznany/
Phantom
Kobieta | Moce uzyskane po rozbiciu się Statku | Moc niewrażliwości i niewidzialności | Złodziejka i zabójczyni | Tożsamość nieznana | Poszukiwana
[Zdjęcie i modelka: Sirynithil]
[Zdjęcie i modelka: Sirynithil]
Przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam strasznie zabiegany dzień! Łap kartę, coś tam udało mi się stworzyć :D http://in-dy-wi-du-al-nie.blogspot.com/2016/02/kp-our-hometowns-in-dark.html
OdpowiedzUsuńOdpisałam już wczoraj pod kartą, ale musiałaś to przeoczyć :D Może jakieś włamanie do strzeżonej placówki? O, albo musieliby się do kogoś zbliżyć na tyle, by przechwycić jakiś cenny przedmiot? Pewnie myśleliby o innych sposobach na wykonanie zadania no i zaczęliby się sprzeczać. A co do miasta to myślę, że lepiej będzie wybrać jakieś rzeczywiste. Nowy Jork, czy zbyt oklepane?
OdpowiedzUsuń[Nie ma sprawy, nic się nie stało! Poczekam cierpliwie :D]
OdpowiedzUsuńDzisiejszy dzień mógł spokojnie uznać za swój prywatny piątek trzynastego. Chociaż tak naprawdę był poniedziałek, a on miał już serdecznie dosyć nadchodzącego tygodnia, który nie zdążył się nawet porządnie zacząć. Nawał pracy w redakcji, w której był stażystą (w końcu musiał zacząć jakoś zarabiać pieniądze, bo z samego zespołu raczej nie potrafiłby wyżyć), bezustannie urywające się telefony, brak tuszu w drukarkach i widzący w każdym potencjalnego wroga szef, wykrzykujący co chwila mniej lub bardziej niecenzuralne uwagi, w większości skierowane w jego kierunku. Z nieskrywaną radością opuścił stanowisko pracy o wyznaczonej godzinie, marząc jedynie o zaszyciu się w swoim przytulnym mieszkanku, jakimś dobrym jedzeniu i głupiej komedii. A co najważniejsze, wszystko to w towarzystwie swojej dziewczyny, Margo.
OdpowiedzUsuńByłoby pięknie, gdyby nie przypomniał sobie, że zapomniał wczoraj zrobić zakupów, a jego lodówka świeciła teraz pustkami. Jak widać lenistwo nie popłaca, taka mała uwaga na przyszłość.
Sfrustrowany obrotem spraw zaparkował samochód na parkingu jednego z najbliższych supermarketów i szybko wyskoczył z auta, od razu pędząc w stronę wejścia, chcąc jak najszybciej uciec przed rzęsistym deszczem. Zazwyczaj wprost uwielbiał taką pogodę, jednak dzisiejszego dnia wolałby, żeby podeszwy jego butów topiły się wraz z asfaltem od gorąca, aniżeli stąpały po ogromnych kałużach, mocząc mu skarpetki. Po szybkich zakupach, kiedy wpakował wypełnione torby z jedzeniem do bagażnika, czym prędzej wskoczył do środka samochodu i przed przekręceniem kluczyka w stacyjce, przeczesał ręką mokre włosy, odgarniając je z czoła.
Droga zajęła mu niecałe 10 minut, a kiedy zatrzasnął drzwi i przekładając z jednej ręki do drugiej siatki z zakupami, zaczął macać się po kieszeniach, w celu znalezienia kluczy od mieszkania. Za każdym razem, jakimś dziwnym trafem, miał problem ze zlokalizowaniem ich dokładnego położenia – a to zostawił je w kieszeni marynarki, czasami wrzucał je do koszyka z owocami, stojącego na stole w kuchni, jednak najczęściej poświęcał minimum dwadzieścia minut na ich odnalezienie, na końcu znajdując je w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Szuflada ze skarpetkami, w jednej z kuchennych szafek, a nawet we wnętrzu pralki i lodówki. Cudem było to, że jeszcze w ogóle działały. Westchnął głęboko i odwrócił się na pięcie, po czym zanurkował we wnętrzu samochodu, wydobywając po chwili upragnioną zgubę. Chyba powinien bardziej na nie uważać.
Wspiął się schodami na górę, dziękując w duchu za to, że nie mieszka na najwyższym piętrze – prędzej wyzionąłby ducha, niż dał radę przejść tak dużą ilość schodów. Po ostatniej podsłyszanej rozmowie sąsiadów, nie miał zamiaru zbliżać się do zdradzieckiej windy – naoglądał się zbyt wielu horrorów z nią w roli głównej, a zapewnienia staruszków o jej wątpliwej funkcjonalności tylko potęgowały jego uprzedzenie. Z ulgą zamknął za sobą drzwi do mieszkania, opierając się o nie plecami, szczęśliwy, że felerny dzień powoli dobiegał końca. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Odrzucił trzymane w rękach kluczyk na stojącą nieopodal szafkę (zatrzymały się przed samą krawędzią, o mało co nie spadając na panele), a torby z produktami postawił na ziemi. Zsunął z nóg nieco przemoknięte buty i rozmasowując obolałą głowę, ruszył w stronę sypialni z zamiarem przebrania się w suche i wygodniejsze rzeczy.
Po zmianie ubrań nastawił wodę na herbatę i otworzywszy lodówkę, momentalnie skrzywił się na widok pustych półek. No tak, zakupy. Dziękował sobie w duchu, że jednak w porę przypomniał sobie o konieczności ich zrobienia, i teraz nie był zmuszony głodować do rana. Zamykając ją nieco zbyt energicznie, oparł się o szafki kuchenne i bez dłuższego zastanawiania się, chwycił dosyć już podstarzałe jabłko, tkwiące mizernie w drewnianym koszyku, gdzie pierwotnie powinny znajdować się owoce. Po pierwszym ugryzieniu skarcił się w myślach za podjęcie tej nieprzemyślanej decyzji i wypluł jedzenie do kosza, wycierając wierzchem dłoni usta. No i po co Ci to było, Reyes?
Wzrok mężczyzny padł na leżące samotnie torby, wypełnione po brzegi jedzeniem, a kiedy już miał zamiar zabrać się do ich rozpakowywania, jego uwagę przykuł dzwonek do drzwi. Zaintrygowany, ruszył w ich stronę, przelotnie spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Był umówiony z Margaret dopiero na dwudziestą, a ledwie dochodziła siódma. Może to tylko listonosz, albo ktoś pomylił adres i teraz dobijał się do niewłaściwego mieszkania? Ku jemu najszczerszemu zdziwieniu, po otwarciu drzwi nie zastał nikogo na klatce. Już miał cofnąć się do mieszkania, przy okazji rzucając jakieś niecenzuralne komentarze w stronę dowcipnisia, który dzwoni do drzwi przypadkowych ludzi, kiedy jego uwagę przykuła biała koperta, leżąca tuż pod jego stopami. Pochylił się do przodu i ostrożnie chwycił ją w dłonie, oglądając ją z każdej możliwej strony. Na początku wydawało mu się, że jest nieskazitelnie biała, że nie jest do nikogo zaadresowana. Kiedy wszedł do mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi, dopiero w tym świetle dojrzał swoje imię na kopercie, napisane starannym, drobnym pismem. Zmarszczył brwi, jednak nie czekając ani chwili dłużej otworzył kopertę, wydobywając z niej zapisaną karteczkę.
UsuńWitaj, Theo,
Mam dla Ciebie zadanie. Mianowicie chodzi o pozyskanie planów od Valentine'a Brieves'a; Ty i Phantom, nikt więcej. Wszystko musi pozostać w tajemnicy, inaczej możesz już nie zobaczyć Margaret. Więcej szczegółów wkrótce.
M.
Musiał przeczytać wiadomość parę razy, by jej sens do niego dotarł. Jej autor chyba nie potrafił zbyt dobrze posługiwać się językiem, ponieważ nie przekazał mu żadnych konkretnych informacji, nawet sama składnia była dosyć uboga. Chyba, że był to celowy zabieg.
Westchnął głęboko, przykładając palce do skroni, myśląc intensywnie nad tym, kiedy ostatnio widział się z Phantom. To znaczy z Victorią. To znaczy...Eh, nieważne. Zgniótł kartkę, rzucając nią o ścianę, czując wzbierający się w nim gniew. Wiedział, że w niczym on nie pomoże, jednak nie mógł znieść myśli o tym, że bliska mu osoba jest narażona na niebezpieczeństwo, a on nie ma pojęcia o jego źródle.
Priorytetem było dla niego skontaktowanie się z Phantom, więc musiał jak najszybciej ją odnaleźć.
[Jejku przepraszam Cię strasznie za to opóźnienie, matura nie daje mi żyć :( ]