– Dziękuję i przepraszam za kłopot, naprawdę dawno zrezygnował z ucieczek, teraz się zerwał – odpowiedział, biorąc psa na ręce ostrożne i z wyczuciem, ponieważ nie robił tego po raz pierwszy. Zwykle ruchliwy kundel teraz zachowywał się wyjątkowo spokojnie, co najpewniej wynikało z podanych mu środków. Dodatkowo miał opatrzoną łapę, co jednoznacznie wskazywało na wizytę u weterynarza. – Chyba jestem ci coś winien. – Uniósł spojrzenie znad swojego kompana, którego wilgotny, psi język właśnie wyjątkowo głośno zamlaskał. Spojrzał mężczyźnie w oczy, całkowicie odruchowo zagryzając policzek, gdy nawiązał szybko urwany kontakt wzrokowy. Dlatego też znów zerknął na zwierzę, które ciążyło mu w ramionach, dodatkowo stając się coraz bardziej niespokojne. – Spokojnie, Weltschmerz, zaraz pójdziemy do domu – mruknął do psa uspokajającym, spokojnym głosem, szczerze wierząc w to, że zwierzę go w pełni rozumiało, a przynajmniej jego intencje. Tym razem odważniej przyjrzał się mężczyźnie o kościach policzkowych tak wyraźnych w półmroku panującym na chodniku, jak jego niechęć do przebywania tu. Uśmiechnął się więc lekko, jakby robiąc nieznajomemu odrobinę na przekór. – Powiesz mi, ile powinienem ci oddać? – zapytał spokojnie, po raz kolejny, tym razem jednak spokojnie wytrzymując świdrujące go spojrzenie. Gotów był poradzić sobie z wyciągnięciem portfela i pieniędzy nawet teraz, gdy miał zajęte ręce. Zwyczajnie nie chciał się czuć winny względem tego mężczyzny.
Coś kazało mu stać w miejscu, jakiś dziwny rodzaj ciepłego powietrza, które pojawiło się wraz z paradoksalnie wyjątkowo chłodną dłonią, która dotykała jego policzka. Czuł się jakby jakiś rodzaj piętna został właśnie wypalony gdzieś na jego skórze właściwej i choć było to niepokojące, nie potrafił przerwać ani tego, ani wpatrywania się w przeszywające go oczy. Westchnął, gdy Weltschmerz poruszył się. Wykonał więc dość spory krok w tył, otrząsając się z resztek obecności nieznajomego jak z bardzo dziwnego rodzaju otumanienia umysłu. Odchrząknął, czując wciąż uścisk na gardle i w nim. – Zacznijmy może od tej drugiej rzeczy – odpowiedział spokojnie, starając się wybrnąć, choć jego instynkt samozachowawczy wołał i nalegał. Wysoce nieodpowiednim było przecież ściąganie obcych, wyjątkowo bezpośrednich, mężczyzn w późnych godzinach wieczornych na kawę. Sama wieczorna kawa brzmiała dość absurdalnie, ale w tym jednym momencie jego głowa wypierała jednocześnie niedorzeczności wraz z całym racjonalizmem. – Ale skoro chcesz do mnie wejść, to chcę przynajmniej wiedzieć, jak się nazywasz – wypowiedział, starając się utrzymać psa i wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni rozpiętego płaszcza klucz, aby otworzyć klatkę schodową. – Mów mi Horacy – przedstawił się, uznając to za zwyczajnie właściwe, gdy zapraszał kogoś do swojego domu. Wmawiał sobie, że w tym przypadku robił to wyłącznie z poczucia, iż faktycznie był mężczyźnie coś winien, a ten z jakiegoś powodu nie chciał zwrotu pieniędzy. W windzie znów dzieliła ich wyjątkowo mała odległość, a droga na dziesiąte piętro dłużyła się, gdy znów czuł gęstniejące powietrze, którym byłby w stanie się zadławić, oddychając nim zbyt długo.
Wszedłszy do domu, zdjął buty, a następnie skierował się do salonu, żeby ułożyć psa pomiędzy licznymi poduszkami na kanapie. Pogłaskał zwierzę z czułością, choć dłoń wydawała się być dziwnie niepewna swoich ruchów, jakby to była pośrednia reakcja na chęć wyparcia tych wszystkich, wodzących go na pokuszenie słów. – A jeśli nie chcę się z tobą całować i chcę, żebyś wypił tę kawę i dał mi spokój? – zapytał, starając się nie reagować na przeczucie, że każde z kolejnych słów, które wypływały spomiędzy męskich warg, były swoistą groźbą, a przynajmniej takowa się za nimi czaiła. Właśnie dlatego umknął do kuchni, żeby zająć się przygotowaniem obiecanej kawy. – Samo to, że tu jesteś, jest wyjątkowo irracjonalne, żeby nie powiedzieć, że spierdolone, więc lepiej powiedz, ile słodzisz – wypowiedział, uświadamiając sobie, że Cukier zażyczył sobie kawy z cukrem właśnie. Dlatego też przytrzymując łyżeczkę, oparł się lędźwiami o blat, patrząc na nieznajomego, którego wpuścił do swojego domu, który mógł teraz patrzeć na jego książki, czaszki leżące na komodzie, na fartuch, w którym pracował, a który wisiał na drzwiach do sypialni. – Chcę wiedzieć, jak masz na imię. – Jego głos brzmiał pewnie, ale nie stanowczo, zdecydowanie daleko temu było do trybu rozkazującego, a bliżej do swoistej prośby. Zdecydowanie nie podobało mu się zwracanie do mężczyzny w zaproponowanej formie. Chciał połączyć tę twarz, te ruchy i te trzęsące się dłonie z konkretnym imieniem, a nie pseudonimem. Patrzył na niego i czuł dziwny magnetyzm, który sprawił, że zapragnął go pocałować tak bardzo, że poczuł mrowienie własnych warg, choć jednocześnie dobijający się gdzieś w tle rozsądek stanowczo zabraniał. Przed dylematem chwilowo został uratowany przez ciche pstryknięcie czajnika. Rozsądek mimowolnie okazał się odnieść małe zwycięstwo.
Utrzymywanie kontaktu wzrokowego z tymi przeszywającymi go oczami przychodziło łatwiej z sekundy na sekundę, choć musiał na chwilę przerwać ten dziwny, rodzący się pomiędzy nim a Cukrem rodzaj intymności, żeby zająć się tak przyziemną rzeczą jak posłodzenie kawy. Swoją pozostawił czarną i gorzką, pozbawiając się słodyczy, którą przecież zwykle bardzo doceniał przy śniadaniu. Postawił kubki na blacie stołu, stając idealnie naprzeciw mężczyzny, jednak wciąż pozostając oddzielonym od niego dzięki obecności mebla, choć nawet ten dystans wydawał się być elektryzująco niebezpieczny. – Skąd w ogóle pomysł, że będę chciał, żebyś mnie pocałował, skoro znam cię od kilku minut i jedyne co o tobie wiem, to fakt, że przedstawiasz się pseudonimem, przywiozłeś mi psa, za co nadal jestem wdzięczny i pijesz kawę z łyżeczką cukru. – Własnymi słowami ostudzał swoje własne zapędy, których cel jednoznacznie został wyznaczony gdzieś pomiędzy dwoma wargami obcego mu mężczyzny. Odsunął najbliższe krzesło i usiadł na nim, zaraz opierając pięty o szczebelek pomiędzy nóżkami. Zgiął i rozprostował palce u stóp, a następnie sięgnął po swój kubek. Nie upił jednak ani łyka, ogrzewał swoje wychłodzone na skutek przebywania na zewnątrz dłonie. – Pewnie już nawet się nigdy nie spotkamy, więc powiem ci, że powinieneś częściej się uśmiechać. Nie wyglądasz wtedy, jakbyś chciał zmieść wszystkich z powierzchni planety – rzucił całkowicie spokojnie, istotnie doceniając tę odrobinę łagodności, jaką uzyskała niezaprzeczalnie przystojna twarz. – A skoro się nie spotkamy, nie będę miał okazji zasłużyć na twoje imię, a ty na pocałowanie mnie – wypowiedział mrukliwie, nim zdążył się powstrzymać przed wyjawieniem własnych chęci. Przeczucie, że zrobił coś wyjątkowo głupiego zmusiło go do opuszczenia wzroku i skupieniu na parze, która unosiła się znad ciepłego napoju.
Ściągnął lekko brwi, słysząc słowa mężczyzny i uniósł na niego swoje spojrzenie, uprzednio obracając się na swoim miejscu tak, żeby siedzieć przodem do swojego rozmówcy. Oparł policzek o oparcie krzesła, przechylając lekko głowę. Przytrzymując kubek w jednej dłoni, tą wolną sięgnął do swojej szyi i rozmasował ją lekko, naciskając na własny kark palcami. Mimowolnie jego umysł podsunął mu wspomnienie przyjemnych dreszczy, które przeszły go, gdy dotknęła go dłoń tego obcego mężczyzny, którego być może zupełnie nieopatrznie zaprosił do siebie. – A jeśli powiem, że jesteś tu niemile widziany? – zadał pytanie, marszcząc lekko nos, gdy do jego nozdrzy dotarł silniejszy zapach dopiero co wydmuchanego papierosowego dymu. Ta woń nigdy go nie drażniła, wręcz przeciwnie – swego czasu wyjątkowo ją lubił, mniej więcej do momentu, w którym zdecydował się zerwać z nałogiem. Od tamtej chwili, gdy tylko odczuwał ten drapiący zapach, miał ochotę również sięgnąć po papierosa. W dość naturalnym odruchu uznał każdą z obietnic Cukra za swoisty żart, dlatego też powstrzymał uśmiech, przygryzając lekko wargę. Opuścił rękę, którą dotykał swojej szyi i ułożył ją luźno na własnym kolanie. – Masz zamiar zostać moim prześladowcą? – To pytanie zadał trochę ciszej, jakby w obawie, że z tymi słowami mogła wyjść na powierzchnię zupełnie niewłaściwa ekscytacja, którą odczuwał, rozmawiając wieczorną porą z kimś, kto potencjalnie mógł być skrajnie niebezpiecznym osobnikiem. Flirtował z całkowicie obcym mężczyzną przy kawie, na dodatek już teraz byli w mieszkaniu, a nieznajomy wyglądał wyjątkowo dobrze z papierosem. – To wszystko to obietnice czy groźby?
– Dziękuję i przepraszam za kłopot, naprawdę dawno zrezygnował z ucieczek, teraz się zerwał – odpowiedział, biorąc psa na ręce ostrożne i z wyczuciem, ponieważ nie robił tego po raz pierwszy. Zwykle ruchliwy kundel teraz zachowywał się wyjątkowo spokojnie, co najpewniej wynikało z podanych mu środków. Dodatkowo miał opatrzoną łapę, co jednoznacznie wskazywało na wizytę u weterynarza. – Chyba jestem ci coś winien. – Uniósł spojrzenie znad swojego kompana, którego wilgotny, psi język właśnie wyjątkowo głośno zamlaskał.
OdpowiedzUsuńSpojrzał mężczyźnie w oczy, całkowicie odruchowo zagryzając policzek, gdy nawiązał szybko urwany kontakt wzrokowy. Dlatego też znów zerknął na zwierzę, które ciążyło mu w ramionach, dodatkowo stając się coraz bardziej niespokojne.
– Spokojnie, Weltschmerz, zaraz pójdziemy do domu – mruknął do psa uspokajającym, spokojnym głosem, szczerze wierząc w to, że zwierzę go w pełni rozumiało, a przynajmniej jego intencje.
Tym razem odważniej przyjrzał się mężczyźnie o kościach policzkowych tak wyraźnych w półmroku panującym na chodniku, jak jego niechęć do przebywania tu. Uśmiechnął się więc lekko, jakby robiąc nieznajomemu odrobinę na przekór.
– Powiesz mi, ile powinienem ci oddać? – zapytał spokojnie, po raz kolejny, tym razem jednak spokojnie wytrzymując świdrujące go spojrzenie. Gotów był poradzić sobie z wyciągnięciem portfela i pieniędzy nawet teraz, gdy miał zajęte ręce. Zwyczajnie nie chciał się czuć winny względem tego mężczyzny.
Coś kazało mu stać w miejscu, jakiś dziwny rodzaj ciepłego powietrza, które pojawiło się wraz z paradoksalnie wyjątkowo chłodną dłonią, która dotykała jego policzka. Czuł się jakby jakiś rodzaj piętna został właśnie wypalony gdzieś na jego skórze właściwej i choć było to niepokojące, nie potrafił przerwać ani tego, ani wpatrywania się w przeszywające go oczy.
OdpowiedzUsuńWestchnął, gdy Weltschmerz poruszył się. Wykonał więc dość spory krok w tył, otrząsając się z resztek obecności nieznajomego jak z bardzo dziwnego rodzaju otumanienia umysłu. Odchrząknął, czując wciąż uścisk na gardle i w nim.
– Zacznijmy może od tej drugiej rzeczy – odpowiedział spokojnie, starając się wybrnąć, choć jego instynkt samozachowawczy wołał i nalegał. Wysoce nieodpowiednim było przecież ściąganie obcych, wyjątkowo bezpośrednich, mężczyzn w późnych godzinach wieczornych na kawę. Sama wieczorna kawa brzmiała dość absurdalnie, ale w tym jednym momencie jego głowa wypierała jednocześnie niedorzeczności wraz z całym racjonalizmem. – Ale skoro chcesz do mnie wejść, to chcę przynajmniej wiedzieć, jak się nazywasz – wypowiedział, starając się utrzymać psa i wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni rozpiętego płaszcza klucz, aby otworzyć klatkę schodową. – Mów mi Horacy – przedstawił się, uznając to za zwyczajnie właściwe, gdy zapraszał kogoś do swojego domu. Wmawiał sobie, że w tym przypadku robił to wyłącznie z poczucia, iż faktycznie był mężczyźnie coś winien, a ten z jakiegoś powodu nie chciał zwrotu pieniędzy.
W windzie znów dzieliła ich wyjątkowo mała odległość, a droga na dziesiąte piętro dłużyła się, gdy znów czuł gęstniejące powietrze, którym byłby w stanie się zadławić, oddychając nim zbyt długo.
Wszedłszy do domu, zdjął buty, a następnie skierował się do salonu, żeby ułożyć psa pomiędzy licznymi poduszkami na kanapie. Pogłaskał zwierzę z czułością, choć dłoń wydawała się być dziwnie niepewna swoich ruchów, jakby to była pośrednia reakcja na chęć wyparcia tych wszystkich, wodzących go na pokuszenie słów.
OdpowiedzUsuń– A jeśli nie chcę się z tobą całować i chcę, żebyś wypił tę kawę i dał mi spokój? – zapytał, starając się nie reagować na przeczucie, że każde z kolejnych słów, które wypływały spomiędzy męskich warg, były swoistą groźbą, a przynajmniej takowa się za nimi czaiła. Właśnie dlatego umknął do kuchni, żeby zająć się przygotowaniem obiecanej kawy.
– Samo to, że tu jesteś, jest wyjątkowo irracjonalne, żeby nie powiedzieć, że spierdolone, więc lepiej powiedz, ile słodzisz – wypowiedział, uświadamiając sobie, że Cukier zażyczył sobie kawy z cukrem właśnie. Dlatego też przytrzymując łyżeczkę, oparł się lędźwiami o blat, patrząc na nieznajomego, którego wpuścił do swojego domu, który mógł teraz patrzeć na jego książki, czaszki leżące na komodzie, na fartuch, w którym pracował, a który wisiał na drzwiach do sypialni.
– Chcę wiedzieć, jak masz na imię. – Jego głos brzmiał pewnie, ale nie stanowczo, zdecydowanie daleko temu było do trybu rozkazującego, a bliżej do swoistej prośby. Zdecydowanie nie podobało mu się zwracanie do mężczyzny w zaproponowanej formie. Chciał połączyć tę twarz, te ruchy i te trzęsące się dłonie z konkretnym imieniem, a nie pseudonimem.
Patrzył na niego i czuł dziwny magnetyzm, który sprawił, że zapragnął go pocałować tak bardzo, że poczuł mrowienie własnych warg, choć jednocześnie dobijający się gdzieś w tle rozsądek stanowczo zabraniał. Przed dylematem chwilowo został uratowany przez ciche pstryknięcie czajnika. Rozsądek mimowolnie okazał się odnieść małe zwycięstwo.
Utrzymywanie kontaktu wzrokowego z tymi przeszywającymi go oczami przychodziło łatwiej z sekundy na sekundę, choć musiał na chwilę przerwać ten dziwny, rodzący się pomiędzy nim a Cukrem rodzaj intymności, żeby zająć się tak przyziemną rzeczą jak posłodzenie kawy. Swoją pozostawił czarną i gorzką, pozbawiając się słodyczy, którą przecież zwykle bardzo doceniał przy śniadaniu.
OdpowiedzUsuńPostawił kubki na blacie stołu, stając idealnie naprzeciw mężczyzny, jednak wciąż pozostając oddzielonym od niego dzięki obecności mebla, choć nawet ten dystans wydawał się być elektryzująco niebezpieczny.
– Skąd w ogóle pomysł, że będę chciał, żebyś mnie pocałował, skoro znam cię od kilku minut i jedyne co o tobie wiem, to fakt, że przedstawiasz się pseudonimem, przywiozłeś mi psa, za co nadal jestem wdzięczny i pijesz kawę z łyżeczką cukru. – Własnymi słowami ostudzał swoje własne zapędy, których cel jednoznacznie został wyznaczony gdzieś pomiędzy dwoma wargami obcego mu mężczyzny.
Odsunął najbliższe krzesło i usiadł na nim, zaraz opierając pięty o szczebelek pomiędzy nóżkami. Zgiął i rozprostował palce u stóp, a następnie sięgnął po swój kubek. Nie upił jednak ani łyka, ogrzewał swoje wychłodzone na skutek przebywania na zewnątrz dłonie.
– Pewnie już nawet się nigdy nie spotkamy, więc powiem ci, że powinieneś częściej się uśmiechać. Nie wyglądasz wtedy, jakbyś chciał zmieść wszystkich z powierzchni planety – rzucił całkowicie spokojnie, istotnie doceniając tę odrobinę łagodności, jaką uzyskała niezaprzeczalnie przystojna twarz. – A skoro się nie spotkamy, nie będę miał okazji zasłużyć na twoje imię, a ty na pocałowanie mnie – wypowiedział mrukliwie, nim zdążył się powstrzymać przed wyjawieniem własnych chęci. Przeczucie, że zrobił coś wyjątkowo głupiego zmusiło go do opuszczenia wzroku i skupieniu na parze, która unosiła się znad ciepłego napoju.
Ściągnął lekko brwi, słysząc słowa mężczyzny i uniósł na niego swoje spojrzenie, uprzednio obracając się na swoim miejscu tak, żeby siedzieć przodem do swojego rozmówcy. Oparł policzek o oparcie krzesła, przechylając lekko głowę. Przytrzymując kubek w jednej dłoni, tą wolną sięgnął do swojej szyi i rozmasował ją lekko, naciskając na własny kark palcami. Mimowolnie jego umysł podsunął mu wspomnienie przyjemnych dreszczy, które przeszły go, gdy dotknęła go dłoń tego obcego mężczyzny, którego być może zupełnie nieopatrznie zaprosił do siebie.
OdpowiedzUsuń– A jeśli powiem, że jesteś tu niemile widziany? – zadał pytanie, marszcząc lekko nos, gdy do jego nozdrzy dotarł silniejszy zapach dopiero co wydmuchanego papierosowego dymu. Ta woń nigdy go nie drażniła, wręcz przeciwnie – swego czasu wyjątkowo ją lubił, mniej więcej do momentu, w którym zdecydował się zerwać z nałogiem. Od tamtej chwili, gdy tylko odczuwał ten drapiący zapach, miał ochotę również sięgnąć po papierosa.
W dość naturalnym odruchu uznał każdą z obietnic Cukra za swoisty żart, dlatego też powstrzymał uśmiech, przygryzając lekko wargę. Opuścił rękę, którą dotykał swojej szyi i ułożył ją luźno na własnym kolanie.
– Masz zamiar zostać moim prześladowcą? – To pytanie zadał trochę ciszej, jakby w obawie, że z tymi słowami mogła wyjść na powierzchnię zupełnie niewłaściwa ekscytacja, którą odczuwał, rozmawiając wieczorną porą z kimś, kto potencjalnie mógł być skrajnie niebezpiecznym osobnikiem. Flirtował z całkowicie obcym mężczyzną przy kawie, na dodatek już teraz byli w mieszkaniu, a nieznajomy wyglądał wyjątkowo dobrze z papierosem. – To wszystko to obietnice czy groźby?