Craig Faust. Lat 28. Były płatny morderca. Obecnie ochroniarz do wynajęcia. Uratowany przez właściciela firmy ochroniarskiej.
Szkoła dla zabójców znajdowała się w Rosji. Rekrutowała tylko sieroty, aby nikt za nimi nie płakał w razie śmierci. Zasady były surowe. Craiga przyjęto w wieku 6 lat. Już w pierwszy dzień miał wybór zostać zabitym przez inne dziecko bądź zabić je by przetrwać. Kiedy już został uznany za ucznia został pozbawiony tożsamości i odbył całą procedurę by stać się najlepszym z najlepszych.
Ostatecznie jednak został uratowany przez własną ofiarę, a potem ta ofiara sprawiła, że jego życie zaczęło nabierać barw.
Vigdis uparła się, że sama sobie wniesie torbę po schodach i do mieszkania. Nie była ciężka, bo wszystkie ważniejsze rzeczy zostały już dawno tam przewiezione i w sumie nie musiała się wysilać, bo jak zawsze „miała od tego ludzi”. Nie chciała jednak, aby ktokolwiek coś za nią robił, bo żadna normalna dziewczyna nie miała tragarzy na zawołanie i sama musiałaby targać walizkę. Wcześniej tak zresztą było i Vigdis nie miała zamiaru rezygnować z tej normalności. Wcześniej zresztą mnóstwo rzeczy było innych, na czele z tym, że wtedy mieszkała jeszcze w akademiku, bo chciała poznać to prawdziwie studenckie życie. Wprawdzie Frankowi trudniej było mieć ją wtedy na oku 24/7, bo głupio by było, żeby facet po czterdziestce mieszkał z nią w pokoju akademickim, który zresztą dzieliła z koleżanką, ale wtedy też nikt nie sądził, że to wszystko jest aż tak poważne. Ojciec zażyczył sobie ochronę, ale dlatego, że chciał dmuchać na zimne, bo chyba sam nie wierzył, że naprawdę coś mogłoby się stać.
OdpowiedzUsuńAle się stało. Vigdis miała po tym wydarzeniu małą bliznę po postrzale, na którą nie mogła patrzeć, bo prócz tej blizny miała też potworne wyrzuty sumienia. Pierwszy strzał był lekko chybiony i owszem, trafił ją, choć nie w takie miejsce, którego uszkodzenie mogłaby przypłacić życiem. Drugi strzał nie był chybiony ani trochę i nie byłoby jej teraz w tym miejscu, wciągającej walizkę po schodach kamienicy prowadzących do nowego mieszkania, gdyby Frank nie zasłonił jej własnym ciałem. I to ją dręczyło.
Nie minęło dużo czasu, ale od tamtego zdarzenia tak zwyczajnie nie mogła spać, obwiniając głównie siebie, że tak dobry człowiek jak Frank, z którym się tak zwyczajnie zaprzyjaźniła, stracił życie przez nią. Dlatego kiepsko zniosła też ceremonię pogrzebową sprzed kilku godzin, z której udało jej się wyrwać. Całe szczęście, bo nie mogła tego znieść.
Szkoda tylko, że ogon miała nadal. Co gorsza, ojciec zażyczył sobie, aby z akademika przeniosła się do nowego mieszkania, bo wtedy ten jej „nowy ogon” mógł jej pilnować dosłownie cały czas. Uparł się, a Vigdis była na tyle racjonalna, że się zgodziła, bo nagle zwykle wyjście do sklepu wydawało jej się niebezpieczne.
Zaczynała popadać w paranoję.
- Słuchaj – zaczęła, o dziwo spokojnie, gdy zatrzymała się przy drzwiach i wygrzebała z kieszeni klucz. Wetknęła go szybko do dziurki, przekręciła i pchnęła drzwi.- Mam nadzieję, że nie będziesz ta cały czas chodzi w garniaku, bo to by było dosyć podejrzane – stwierdziła i zanim weszła do mieszkania, zdążyła jeszcze spojrzeć w kierunku towarzyszącej jej postaci i obciąć ją wzrokiem.
Garnitur zdecydowanie by się wyróżniał. Akurat teraz był zrozumiały, sama miała na sobie czarną, elegancką sukienkę, bo tego wymagała sytuacja. Ale tak na co dzień… I tak będzie się wyróżniał, niestety, więc będą musieli wymyślić jakąś bajkę, dlaczego taki facet (już miała w głowie te podekscytowane piski koleżanek) ciągle się koło niej kręci. Choć w tym wypadku będzie to zapewne łatwiejsze, bo powodów, przez które mieszka i chodzi gdzieś z młodym mężczyzną, mogło być mnóstwo, a wyjaśnienie, dlaczego śledzi ją szpakowaty gość po czterdziestce było o wiele trudniejsze, a tak przecież było wcześniej.
[nazwałam tamtego poprzedniego ochroniarza Frank. Jeśli chcesz inaczej, to śmiało zmieniaj :D]
Faktem było, że nikt nie wymagał od żadnego z ochroniarzy, by zasłaniał podopiecznego własnym ciałem. I dlatego Vigdis miała takie potworne wyrzuty sumienia. Bo Frank miał rzed sobą jeszcze mnóstwo życia, a do tego przecież miał miał i zonę, i dzieci (choć w sumie już dorosłe), więc Vigdis przejmowała się też tym, że odebrała komuś i męża, i ojca, nie tylko szefa. Sędzia Cramer (który zawsze był tylko Sędzią, bo jakoś nikt nie pamiętał, jak ma na imię, a na imię miał Barnaby) postanowił jednak, że trochę wdowie pomoże, ale Vigdis nie chciała wiedzieć, jak wielką sum zmierza przelewać co miesiąc na jej konto.
OdpowiedzUsuń- Pasować też musisz – stwierdziła stanowczo, wpychając walizkę do mieszkania.- Jak się będziesz wyróżniał, to wszyscy się domyślą, kim jesteś i po co – dodała, bo tak właśnie było. Kto normalny zasuwa non stop w garniturze? Weszła do środka, myśląc, jak to rozwiązać.- Skoro nic innego nie masz, to możemy iść na zakupy – zaproponowała.- Obejrzyjmy tylko mieszkanie i chodźmy – od razu też rozejrzała się po przedpokoju. Jeszcze nie weszła głębiej, a już widziała, że przepych bije z każdego kąta. Normalni studenci cisnęli się w jakichś klitkach, często po kilka osób w mieszkaniu, a ona miała do dyspozycji trzypokojowe mieszkanie tylko dla siebie… No, prawie tylko dla siebie. To było… Dziwne. Tylko takie określenie przychodziło jej do głowy. Bo „chore” byłoby już zbyt mocne. Stała ta więc na środku przedpokoju, rozglądała się, widziała jedynie skrawek salonu, minę zapewne miała nieszczęśliwą. Aż w końcu potrząsnęła głową, wracając myślami do poprzedniego tematu.
- Nie martw się, nie wpadam w zakupowe szaleństwo, właściwie to nie lubię zakupów, więc raczej szybko nam pójdzie - odwróciła się za siebie, żeby spojrzeć na Craiga.
Coś prócz garnituru chyba musiał mieć, a jeśli nie, to tym bardziej wypadałoby coś kupić. Majtki też miał pewnie pod krawatem. Aż jej się zachciało śmiać z powodu tej myśli.
Jeśli chciał sobie kupić zwyczajne ubrania tylko i wyłącznie w czarnym kolorze – nie miała nic przeciwko. Nic jej do tego. Sama też nosiła raczej ciemne kolory, choć wszyscy powtarzali jej, że wygląda ładnie w czerwonym. Zależało jej tylko na tym, by nie był to ciągle garnitur, bo to naprawdę wyglądałoby co najmniej dziwnie.
OdpowiedzUsuńZ tym wchodzeniem to w sumie miał rację, nie powinna się tak bezmyślnie pakować do mieszkania, ale doprawdy, nie należało popadać w obłęd. Jeśli będzie tak cały czas się zastanawiała, czy za rogiem coś jej się nie stanie, to naprawdę zwariuje.
Przewróciła oczami, słysząc instrukcje dotyczące zakupów. Minę miała zirytowaną.
- Chryste - mruknęła, patrząc w sufit.- To jakaś paranoja! Nie mogę pójść normalnie na zakupy nawet? Bez przesady! Mam żyć normalnie i po prostu uważać, a nie zmieniać swoje życie w każdym szczególe, żeby nie dopuścić do ataku, który może nigdy nie nastąpić – zirytowała się lekko.- Idę na zakupy, słyszysz? A ty idziesz ze mną, czy ci się to podoba, czy nie. Teraz, zaraz – dodała na koniec, żeby było jasne.
Złapała walizkę i odwróciła się, chcąc ją zanieść do swojego, jak sądziła, pokoju, bo drugi miał przecież zająć Craig. Zignorowała, póki co, ten breloczek, który chciał jej dać, choć owszem, miała zamiar go wziąć. Ale później. Teraz była zła.
Nie miała żadnych fochów. Była zirytowana takimi pomysłami i przesadą. Naprawdę miała wrażenie, że wszyscy wokół popadają w paranoję. Choć akurat breloczek wydawał jej się dobrym pomysłem. Miała zamiar go wziąć, naprawdę, tylko po prostu za chwilę, gdy się już uspokoi. Ale nie, musiał pójść za nią do pokoju, kiedy chciała chociaż na chwilę zostać sama.
OdpowiedzUsuńPrzewróciła w odpowiedzi oczami. Chyba jej to wejdzie w nawyk w obecności Craiga.
Kiedy poszedł, Vigdis zajęła się walizką, wypakowała swoje rzeczy, powsadzała do szafek i na koniec uznała, że pokój nie nosi żadnych osobistych śladów. Zawsze miała idealny porządek w pokoju, wręcz lekarski. Nie miała teraz nic do roboty, bo ojciec przecież siedział na urlopie, więc nie prowadzić żadnej sprawy, a semestr się jeszcze nie zaczął… Nie miała zamiaru rezygnować z tych zakupów, choć przecież nie były one dla niej.
Sięgnęła po ten breloczek, który nadal leżał na biurku. Musiała go gdzieś przyczepić, żeby zawsze mieć pod ręką, a jedyną rzeczą, którą zawsze miała przy sobie, był telefon. Musiała więc go przyczepić do telefonu. No i coś ją podkusiło, żeby to przetestować, choć nic jej się aktualnie nie działo. To było chyba ze złośliwości, bo Vigdis potrafiła być złośliwa. I wcisnęła czerwony guziczek.
Kiedy tylko wpadł do pokoju w gotowości, by ją ratować przed zagrożeniem, które nie istniało, Vigdis się uśmiechnęła. Kiedy zorientował się, że nic się tak naprawdę nie dzieje, lekki uśmiech się poszerzył i Vigdis już się dosłownie wyszczerzyła głupkowato. Nie miała pojęcia, co ją podkusiło, żeby zrobić tak durny żarcik, bo na co dzień była raczej poważną osobą. Choć poczucie humoru miała niezłe.
OdpowiedzUsuńWidząc minę Craiga, miała ochotę parsknąć śmiechem, ale jedynie popukała się palcem w czoło.
- Paranoja – rzuciła w końcu.- A nie możesz to być ty? – rzuciła jeszcze lekko prowokacyjnie zanim wyszedł.
Pokręciła głową, zgarnęła torebkę i w sumie była gotowa do wyjścia, bo nie miała zamiaru się przebierać. Jak pójdzie w tej czarnej sukience, to przynajmniej będą do siebie pasować. Inaczej głupio by wyglądał w tym garniaku.
- No chodź – mruknęła, mijając go w przedpokoju i kierując się do drzwi.- Wiesz może, co ewentualnie mógłbyś się wcisnąć, a co kategorycznie odpada? Czy mam sama wybierać coś takiego, żebyś wyglądał normalnie w towarzystwie?
Ciężko będzie. Vigdis już teraz to wiedziała. Nie będzie normalnej współpracy ylko ciągła przepychanka, kto ma rację. Fakt, mogła być niekiedy irytująca, bo kto by nie był zły, musząc tkwić w takiej sytuacji? Ale Craig, mimo wszystko, powinien zachowywać się profesjonalnie i nie przeginać w żadną stronę. Nie przesadzać z tą ochroną i ukrywaniem się oraz nie zachowywać się jak dziecko, bo Vigdis miała wrażenie, że złości się o każda uwagę, która wychodziła z jej ust. To naprawdę była paranoja. Do tego traktował ją jak idiotkę, a to było bardzo niesprawiedliwe. Bo nie była idiotką i istniały rzeczy, w których była o niebo lepsza od niego.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, próbowała zachować spokój. I właśnie dlatego chciała pomóc z doborem ubrań, bo wiedziała, że to skończy się w taki sposób. Marudzeniem. Jakby to, co oferują sklepy, zależało od niej.
- To nie jest moja wina, że w tym sezonie są modne akurat beżowe spodnie i będą w każdym sklepie - powiedziała spokojnie, kierując się w stronę sklepu, który powinien mu odpowiadać. A wystarczyło posłuchać od razu, a nie walić fochy.- Nie bywam tutaj codziennie. Nie znam asortymentu na pamięć – poinformowała go.- Chodź tam, tam są normalne ubrania, takie bardziej… No, alternatywne.
Sama też tam kupowała ubrania, przez co nie wyglądała później jak elegancka dama, tylko raczej chłopczyca. Nie musiała przecież non stop chodzić na szpilkach, wystarczyły te oficjalne spotkania.
Vigdis nie lubiła zakupów i męczyły ją dlatego, że trudno, bardzo trudno było znaleźć coś, co równocześnie podobało się jej (a gust miała odpowiedni do człowieka, który najchętniej nie wyściubiał by nosa z domu i siedział non stop przy komputerze) i wpasowywałoby się w oczekiwania wszystkich wokół. Ojciec wymagał elegancji, gdy się z nim widywała. Koleżanki krytykowały trampki, bo to takie niekobiece przecież. Miała wrażenie, że wpakowała się w jakąś kabałę, bo naprawdę miała dosyć wszystkich wokół.
OdpowiedzUsuńNie była znawcą mody, a już tym bardziej męskiej, ale trochę rzeczy zaobserwowała i trochę rzeczy się nasłuchała z ust koleżanek. Wiedziała więc, co mniej więcej się teraz nosi, więc w czasie, gdy Craig wybierał koszulki, Vigdis poszła w stronę kraciastych koszul, z których wybrała trzy, które, jak jej się zdawało, będą na niego pasowały .Nawet nie kazała mu mierzyć, tylko poszła za nim do kasy, wyczuwając, że ma dosyć.
- Może jeszcze buty – zaproponowała, gdy stanęli przy kasie.- Bo te co masz nie bardzo teraz pasują do reszty – zauważyła.- Jutro mam jakiś durny lunch z koleżankami – poinformowała jeszcze.- Muszę na nim być. To jak spotkanie biznesowe – niemalże przewróciła oczami.