Nigdy nie był idealny; stworzony z wielu wad i kilku zalet, cechując się talentem do pakowania w kłopoty, z których za to ratował młodsze rodzeństwo. Mimo to jego rodzina zawsze widziała go jako najlepszego, a do tego pierworodnego dziedzica. Nie istotnym był dla niego fakt, iż ród Kurtzów wiele lat temu utracił status czystej krwi, a wraz z tym odebrano im również arystokratyczne pochodzenie w rodzimych Niemczech. Od zawsze miał czego chciał, gdyż majątek rodziny nie stopniał wraz ze stratami w czystości. Wychowywany według tych samych zasad, jak jego ojciec i dziadek, a przed nimi wielu innych, cechował się od zawsze taktownym podejściem do świata. Pomimo faktu, że nie przebiera szczególnie w słowach, będąc do bólu szczerym, jest w tym wszystkim okropna wręcz maniera, z którą walczy zaciekle. Przy spotkaniach w gronie rodziny i bliskich Ich przyjaciół, wychodzi na wierzch spokój oraz pewna elegancja wpojona mu jeszcze za dziecka.
Wszystko jednak umyka w cień, gdy zamyka za sobą drzwi przedziału w pociągu. Właśnie wtedy pęka jedna z wielu masek, które uporczywie utrzymuje i pozwala sobie na czystą swobodę bycia, tak bardzo niedopuszczalną w rodzinnym domu. Skomplikowany na ileś sposobów, uśmiecha się pod nosem, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Nie próbuje przebić się przez otaczających go ludzi, świadom, że z czasem zostanie zauważony mimo wszystko i najczęściej właśnie tak się dzieje. Przeklęty perfekcjonista i pedant, który musi zawsze postawić na swoim, a przedmiot postawiony krzywo, będzie ciągle działał mu na nerwy, aż go nie ruszy. Niezbyt chętnie podchodzi do przesadnie pewnych siebie osób, karcąco zerka na arogantów, chociaż dobrze wie, że sam często taki właśnie jest. Ile w końcu razy usłyszał pod swoim adresem, że zachowuje się jak arystokratyczny dupek, najgorszą dla niego z obelg. Człowiek, który pomoże we wszystkim, mimo częstego zachowania jakby ledwo trawił towarzystwo otaczających go osób. Ciężko mu czasami przebić się przez mury, jakie sam budował dawniej wokół siebie, lecz z tygodnia na tydzień i miesiąca na miesiąc część z nich burzy, pozwalając, aby dawniej usłyszana opinia aroganta, zniknęła razem z nimi.
I mało kto jest świadom, że pod nienagannym wyglądem i nie raz ostrożnie dobieranymi słowami, kryje się człowiek, mający czasami zadatki na nowego psychopatę w świecie magii. Prawie nikt nie widzi jak spokojne, szare oczy wodzą leniwie za pewną osobą... za tym jednym istnieniem, które w chwili podchwycenia spojrzenia, budzi w lodzie kurwiki, nieukrywane zbyt szczególnie, a hamowany wiecznie gniew, znika.
Wszystko jednak umyka w cień, gdy zamyka za sobą drzwi przedziału w pociągu. Właśnie wtedy pęka jedna z wielu masek, które uporczywie utrzymuje i pozwala sobie na czystą swobodę bycia, tak bardzo niedopuszczalną w rodzinnym domu. Skomplikowany na ileś sposobów, uśmiecha się pod nosem, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Nie próbuje przebić się przez otaczających go ludzi, świadom, że z czasem zostanie zauważony mimo wszystko i najczęściej właśnie tak się dzieje. Przeklęty perfekcjonista i pedant, który musi zawsze postawić na swoim, a przedmiot postawiony krzywo, będzie ciągle działał mu na nerwy, aż go nie ruszy. Niezbyt chętnie podchodzi do przesadnie pewnych siebie osób, karcąco zerka na arogantów, chociaż dobrze wie, że sam często taki właśnie jest. Ile w końcu razy usłyszał pod swoim adresem, że zachowuje się jak arystokratyczny dupek, najgorszą dla niego z obelg. Człowiek, który pomoże we wszystkim, mimo częstego zachowania jakby ledwo trawił towarzystwo otaczających go osób. Ciężko mu czasami przebić się przez mury, jakie sam budował dawniej wokół siebie, lecz z tygodnia na tydzień i miesiąca na miesiąc część z nich burzy, pozwalając, aby dawniej usłyszana opinia aroganta, zniknęła razem z nimi.
I mało kto jest świadom, że pod nienagannym wyglądem i nie raz ostrożnie dobieranymi słowami, kryje się człowiek, mający czasami zadatki na nowego psychopatę w świecie magii. Prawie nikt nie widzi jak spokojne, szare oczy wodzą leniwie za pewną osobą... za tym jednym istnieniem, które w chwili podchwycenia spojrzenia, budzi w lodzie kurwiki, nieukrywane zbyt szczególnie, a hamowany wiecznie gniew, znika.
Spotkanie Dana na Pokątnej było jak wygrana na loterii, zwłaszcza że Havoc by przekonany, że spotka go dopiero w ekspresie do Hogwartu, a wtedy przeżyje eksplozje uczuć, jak to zwykle bywało po dwumiesięcznej nieobecności Kurtza w jego życiu. Na szczęście los się do niego uśmiechnął, przynajmniej ten raz w życiu. Pójście z nim na browara sprawiło, że mimowolnie poczuł ulgę. Stres zupełnie z niego opadł, a na jego miejsce pojawiły się opary pożądania, skuteczne stłamszone przez zdrowy rozsądek, z którym umiał się lepiej obchodzić niżeli towarzyszący mu mężczyzna. Napawał się chwilową i perspektywą, że niedługo spotkają się na neutralnym gruncie, z dala od wścibskich oczu, obcych szeptów. Tylko on i Dante, sam na sam. Jak we śnie. I będą mogli być do bólu sobą. I tak właśnie się stało, gdy wstawił się na podany przez drugiego Ślizgona adres, chociaż nie wszystkie szczegóły zapadły mu w pamięć. Zbyt dobrze się bawił, by je spamiętać. Po prostu wiedział, że noc była długa i... ciężka, ale przy tym przyjemna. Towarzyszyło jej dużo namiętności, którą w sobie tłumili, a która wreszcie - niczym drapieżnik - ujrzała światło dzienne i kawałek po kawałku pożerała ich zmysły. Poszli spać po pierwszej, może po drugiej w nocy w akompaniamencie swoich głośnych oddechów i niespokojnych uderzeń serc, ale Mike czuł niedosyt, nawet jeśli Dante zajął się nim tak, jak należy, jak nigdy dotąd. Na Salazara, wolałby, aby ta noc się nie skończyła, by trwała wiecznie, ale...
OdpowiedzUsuńPobudka. Słowo, które sprawiało, że dreszcz przechodził mu po linii kręgosłupa, ale perspektywa takowej pojawiła się z pierwszym promieniami słońca, które zajrzały przez uchylone okno i zerknęły mu wprost przymknięte powieki. Przez kilka ulotnych chwili próbował ignorować ich obecność, ale bezskutecznie. Był na przegranej pozycji i poniekąd miał tego minimalną świadomość. Przekręcił się na drugi bok, ale to nie pomogła. Przegrał z kretesem z zakradającym się do pomieszczenia porankiem. I nadszedł czas, by przyznać się do swojej porażki, a przynajmniej ją zaakceptować, bo nadal ciężko było mu w to uwierzyć. Jakby nie patrzeć, nadal trwały wakacje, nawet jeśli była to ich końcówka i nie miał zamiaru opuszczać łóżka przed dziesiątą. Do tego czasu w jego planach znajdował się sen - długi, głęboki, a teraz... Zaspane oczy skonfrontowały się z pogrążoną w uśpieniu twarzą Niemca. Spokojną. Na swój sposób zmysłową i… uroczą. Po ujrzeniu jej rozpoznał swoje położenie, którym zdążył zapomnieć przez irytacje. Nie znajdował się ani w swoim pokoju w posiadłości Nicolasa, ani tym bardziej w kupionym przez niego mieszkaniu.
Przejechał otwartą dłonią po twarzy, ale nie ruszył się chociażby o milimetr. Czuł na swojej tali ciężar ramienia Kurtza, który nadal niczego nieświadomy utkwił w świecie najbardziej nierzeczywistym z możliwych. Problem tkwił w tym, że Havoc nie miał ochoty go budzić, miał natomiast ochotę zapalić i nic nie było w stanie go od tego odwieźć, stanąć na przeszkodzie do uchwycenia tej mrowiącej w gardle zachcianki. Właściwie taką umiejętność miał tylko Dan, ale póki spał, romans ust Mike'a z papierosem był nieunikniony. Chciał go tak bardzo, że z użyciem ślizgońskiej sprytu wyswobodził się z w miarę mocnego uścisku, nie naruszając drzemki jego właściciela na rychły koniec. Zrzucił z siebie koc i skonfrontował bose pięty z panelami podłogowymi. Nagość w ogóle mu nie przeszkadzała. Nie czuł się nią skrępowany, ale... Kiedy odnalazł swoje spodnie i wyciągną z kieszeni wymiętą paczkę fajek, zadał sobie sprawę, że by zapalić, musiał wyjść na wyłożony płytkami balkon i skonfrontować się z otrzeźwiającym powiewem poranka, a takowy nie należał do cieplejszych. Niestety. Jednak, jeśli nie chciał nasmrodzić w pokoju, musiał się zmusić do tego czynu.
I to zrobił. Narzucił na ramiona pierwszy lepszy podkoszulek, który wpadł mu w palce (chyba należał do Dana, bo był trochę luźniejszy i sięgał trochę poniżej bioder, ale nie zwykł się przejmować takim drobnostkami} Nasunąwszy na tyłek własne (oto się już postarał), bokserki, uchylił najciszej jak potrafił drzwi balkonowe i wyszedł na zewnątrz, zerkając przez barierkę na pustą ulicę. Był weekend, na dodatek wakacje, słońce dopiero się budziło. Każdy normalny człowiek o tej porze spał. Normalny. Havoc już dawno przestał spełniać definicje tego słowa. I wiedział, że Dante także. Inaczej nie byli by razem. Inaczej Kurtz nie robiłby scen za zazdrości z każdym razem, gdy Mike otwierał gębę do innego przedstawiciela swojej płci.
UsuńWyjął z paczki papierosa i zapalniczkę, tego pierwszego złapał między wargi, po czym odpalił przedmiot służący do tego celu i zapalił końcówkę swojego nałogu. Z ulgą się nim zaciągnął, wpatrując się beznamiętnie w krajobraz przed sobą. Takowy nie zapierał tchu w piersi, nie zachęcał. Ot, brudna, stara kamiennicza. Zepsuta. Jak otaczający go ludzie. Jak on sam.
Wypuścił dym ustami i nosem, patrząc jak ten maluje w powietrzu finezyjne wzorki, wśród, których chciał rozpoznać jakiś kształt, ale bezskutecznie, gdyż po chwili zostały unieszkodliwione przez wiatr – poszarpane na kawałki i rozpłynęły się w nicość.
Przymknął oczy i zaciągnął się znów. Gdy złapał papierosa w palce, na jego ustach ukazał się subtelny uśmiech. Całe napięcie spowodowane wczesną pobudką przekształciło się w zaledwie wspomnienie. Obiecał sobie, że gdy tylko skończy, obudzi Dana. Niech cierpi wraz z nim. Dobrze mu tak.
Wpatrując się w schodzący tynk z budynku z naprzeciwka, jego myśli krążyły wokół tego, którego pozostawił na łóżku. Miał świadomość, że Kurtz najprawdopodobniej wyczuł jego brak obecności. Pod tym względem był bardzo wyczulony. Jak pies. Havoc miał czasem wrażenie, że równolegle do ludzkich odruchów, w Niemcu formowały się też zwierzęce i miał ku temu powody. Udowadniał mu to na każdym kroku - swoją zazdrością, brakiem ogłady i tym pełnym obłędu spojrzeniem, gdy przemawiały do niego obie te rzeczy na raz. Popis swoich umiejętności zademonstrował mu zaledwie wczoraj na Pokątnej. Mało brakowało, a rzuciłby się do gardła chłopakowi, który rozmawiał z Havociem, a przekonaniu go tym, że był świadkiem ROZMOWY, ZWYKŁEJ ROZMOWY kosztowało go więcej wysiłku niżeli zazwyczaj. Wiedział, dlaczego. Kurtz był zirytowany przymusem małżeństwa, kolejną kłótnią z ojcem i stkęskniony za ciałem, które sobie upodobał, a które znajdowało się tak daleko od niego.
OdpowiedzUsuńMike, czując jak skóra piecze na poziomie karku, przejechał po niej palcami. Wyczuł pod opuszkami strukturę pamiątek po ich wspólnej nocy. Było już więcej niż zwykle. Prychnął ni to rozbawiony, ni to rozdrażniony. Otóż wiedział, że w Kurtzie pojawiła się potrzeba zaznaczenia swojego terytorium, ale nie musiał robić tego tak.. skrupulatnie.
- Nie myślisz, Dan. W ogóle nie myślisz - wymamrotał pod nosem, ponownie zaciągając się papierosem. Znów będzie musiał ukrywać ślady zębów i warg Niemca przed całym światem. I walczyć sam ze sobą, by się o to postarać, a wcale nie chciał się starać. Gdyby mógł, krzyknąłby na całe gardło, że są ze sobą, ale dopóki Dan nie powie o tym swoim rodzicom, był na straconej pozycji, a przynajmniej to próbował sobie wmówić.
Na przestrzeni lat Havoc wyposażył się w odporności na sceny zazdrości swojego kochanka i przestał odczuwać z tego powodu dyskomfort, który niegdyś u niego występował. Osobiście uważał, że sam miał o wiele lepsze powody do zazdrości, a takowym była narzeczona Dana. Dławił ją w sobie na widok pierścionka na jej palcu serdecznym, bo podskórnie wiedział, że to wykreowana przez rodzinę Niemca fikcja, a myśl, że Dante nigdy nie patrzył na nią tak, jak na niego, przynosił ulgę i przypominał sobie o tym za każdym razem, mijających ich na korytarzu, gdy akurat musieli udawać, jak dobrze im razem.
Wiedział, kiedy wszedł na balkon. Zaciągnął się wtedy po raz czwarty, pozwalając by dym pozostał w jego płucach na dłużej. Czując go blisko siebie, nie zaprotestował. Wypuścił dym razem z cichym westchnieniem. Znając stosunek kochanka do mugolskich używek, poczuł się trochę jak przyłapany na gorącym uczynku.
- Mówiłem, że ogranicze - zwrócił uwagę, gryząc się w język, bo.miał mu ochotę powiedzieć, że może przestać w każdej chwili, o ile skończą się nieuzasadnione sceny zazdrości, ale znał za dobrze Niemca. Wiedział że potraktuje to jak wyzwanie, jak przytyk i zrodzi się z tego kolejna kłótnia, a Havoc nie chciał się kłócić. Był piękny dzień i… westchnął głębiej, kiedy poczuł na skórze miękką strukturę ust Kurtza. Odchylił głowę na bok. Przyzwolił na więcej. Jego mowa ciała szeptała nie przerywaj, Dan, ale w końcu wargi Kurtza znalazły się na poziomie jego ucha. Usłyszał jedno, pojedyncze słowo. Było wystarczające.
Papieros wymsknął się z pomiędzy palców. Obrócił się przodem do Niemca. W kącikach ust pojawił się uśmiech. Drapieżny, a jednocześnie delikatny. Złapał w dłoń jego podróbek i pocałował go w dolną wargę.
- Ogrzeję cię - zaproponował. Zostało im niewiele czasu. Dziesięć miesięcy. Nie chciał tracić ich na kłótnie, ciche dni i przykre słowa. Chciał korzystać, póki mógł, póki miał go na wyciągnięcie ręki. Z jego bliskości, ciepła i z wszystkiego co mógł mu zaoferować.
Znów go pocałował. Tym razem mocniej, intensywniej, łapczywie.
- Wracajmy do środka - zaproponował. Wypuścił z uścisku jego podbródek, nadal się uśmiechając.
Miał ochotę na kawę, prysznic i Dana. Kolejność dowolna.