14 stycznia 2018

[KP] Smutek i rozpacz stały się nie do wytrzymania.

„Powiedz mi dokąd mam iść
Powiedz mi dokąd nas zabieram 
Twoje serce zaczyna zwalniać
Niech woda będzie bezpieczniejsza
Gdy się zanurzę.”



Rota
zielarka
w wiosce nazywana Matką Naturą








>tytuł<
art: yangzheyy

5 komentarzy:

  1. Jak każdy En’ca, Maleth lubił samotność. Precyzyjniej rzecz ujmując, jak każdy rozsądny En’ca. Niektórzy z jego ludu rzeczywiście formowali się w dziwaczne grupy, czasem osiedlając się na stałe, ale nie dość, że było to nienaturalne, zwracało uwagę ludzi. A En’ca, oczywiście, tej uwagi zwracać na siebie nie powinni. Prawdę mówiąc nie pamiętał już, kiedy ostatnio spotkał przedstawiciela swojej rasy, ale wiedział, że było to naprawdę dawno temu. Nie było przecież potrzeby.
    Miał coś do zrobienia i tym właśnie się zajmował. Albo raczej, chcąc być dokładnym, przygotowywał się do wykonania swojego wielkiego zadania. Do tego zaś potrzebował tylko jednego reliktu przeszłości – reliktu, który mogli mieć oczywiście tylko ludzie. Musiał więc dostać się do ich wioski, a to nie podobało mu się jak cholera. Wolał działać w krótkich doskokach, wzlecieć, podpalić i zniknąć, zanim ktokolwiek zauważy nawet, że coś się dzieje. A jednak nie sądził, żeby coś tak ważnego, jak smocza skóra leżało ot tak, po prostu, w środku wioski – w miejscu, w którym pierwszy lepszy En’ca miałby do niej niemalże swobodny dostęp.
    Wzleciał więc wysoko nad wioskę, żeby znaleźć największy dom – mógł tylko zgadywać, że właśnie tam trzymane będą najbardziej wartościowe przedmioty. Tyle już wywnioskował z ludzkich zachowań. To, i fakt, że wyjątkowo bardzo obawiali się śmierci. Własnej krwi, strat. Płomieni. Co prawda często działało to na jego korzyść, ale nieustannie znajdował w tym wiele zainteresowania. Nie rozumiał tego zupełnie. Tym razem jednak to on popełnił błąd. Nie docenił ludzi. Tego też wreszcie musiał się nauczyć, bo zdarzyło mu się to nie po raz pierwszy, a jednak tak samo jak nie pojmował, skąd bierze się ich obawa o własne życie, tak przekraczały go niesamowite możliwości adaptacyjnego ludzkiego gatunku.
    Tak też, najwidoczniej nauczeni, że wróg przybywa z powietrza, w tej chwili mieli już wystawioną mnogość wartowników, którzy niemal natychmiast zaalarmowali się obecnością przybysza. Maleth miał tylko chwilę na zastanowienie. A jednak ucieczka nie wchodziła w grę. Chociaż doskonale wiedział, że byłaby zdecydowanie najrozsądniejsza. A jednak był już tutaj – i do czynienia miał tylko z ludźmi. (Znów to zrobił. Nie docenił ich.)
    Zapikował w ich stronę, a jego nietoperze skrzydła ułożyły się wzdłuż smukłego, wyszarzałego ciała, w jednej linii ze szkarłatnymi rogami. Oczy zapłonęły ogniem, gdy z ust wyszło jedno, krótkie słowo:
    Płoń.
    Jeden ze strażników natychmiast zajął się ogniem, a inny odskoczył natychmiast, dziwnie przytomnie, i poleciał w bok. Maleth zerknął w jego stronę – kolejny błąd. Wielkie urządzenie, które widział na oczy po raz pierwszy, jedynie go rozbawiło. W końcu jego nie dało się powstrzymać.
    Nie przerwał więc lotu, żeby zaatakować w tamto miejsce. I tym samym, zanim w ogóle dotarł na obwarowania, trafił w niego z potężną prędkością i celnością pocisk, który nie tylko go zwolnił, jak się tego spodziewał. Oplątał go. Powstrzymał dalszy lot. Maleth poczuł, jak spada i natychmiast spróbował spalić to, co go otaczało – ale nie był w stanie. Zawył wściekle i posłał kolejny rozkaz w stronę ostatniego strażnika, którego widział. Włożył w niego całą swoją wściekłość i tym samym mężczyzna zapłonął jak pochodnia. En’ca spadł jednak, nie mogąc nawet się ruszyć, gdy na obwarowaniach zapanowało poruszenie.
    Próbował się oswobodzić tylko kilka chwil, gdy poczuł dotyk na swojej skórze. Dziwne, nie spodziewał się, że przybędą aż tak szybko. Odwrócił się w stronę człowieka z nieco przygaszonym, choć nadal przepełnionym wściekłością spojrzeniem, gotowy do kolejnego rozkazu. Jednak powstrzymało go coś – zapewne to, że człowiek, który go ratował, nie trzymał broni ani w ogóle nie wydawał się podobny do pozostałych. Mruknął coś, cicho, ze złością, ale nie odezwał się. I tak nic by nie zrozumiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A w ogóle to ja chciałam wspomnieć, że mi przykro, że nie wiedziałam, że znasz LoLa i serduszko mi się ucieszyło jak zobaczyłam ładną piosenkę gejów]

      Usuń
  2. Wilk warknął na niego, a on odpowiedział mu tym samym. Przywykł do tego, że zwierzęta go nie lubiły, ale z reguły okazywały to przez to, że po prostu się nie zbliżały. Gdy wilk ucichł, on uśmiechnął się z wyższością i znów spojrzał na człowieka.
    Krótkie, śpiewne słowo samo zdawało się cisnąć na jego usta, chcąc wybrzmieć w jednogłoskowej muzyce – przywykł przecież do takiego właśnie działania kiedykolwiek miał styczność z ludźmi – ale z trudem powstrzymał ten instynkt. Wbrew wszystkiemu, osoba, która się do niego zbliżyła, nie wydawała się chcieć go skrzywdzić. Niszczyła to, co go oplatało, i nawet ostrze, które zajaśniało w jej dłoni, ani razu nie dotknęło się do jego skóry, nie naruszyło jej. Czekał więc cierpliwie, diabelnie niezadowolony faktem, że sam nie jest w stanie się tym zająć.
    Nie rozumiał jej słów, ale łagodny ton pozostawiał dziwną chęć zawierzenia jej – przynajmniej bardziej, niż sobie w tej chwili, bo zbytnio polegał na skrzydłach. Płomienie mogły go wesprzeć, ale nie był pewien, czy potrafiłyby go ocalić. A istota, która właśnie mu pomagała, zdawała się mieć taką możliwość. Zresztą, nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby pozbawić go jego płomieni, więc w najgorszym wypadku nadal mógł ich użyć. Uniósł z płonną nadzieją skrzydła – a raczej skrzydło, bo drugie już nie reagowało tak śmiało – i burknął coś niekonkretnego. Spojrzał na jej dłoń bez zrozumienia, obracając głowę jak sowa, oczekując jakby wyjaśnienia, które nie mogło się pojawić. Też wyciągnął pokryte runami ramię w jej stronę, mając nadzieję, że to tego się po nim oczekuje. Nie ufał ludziom, to była część jego natury, ale teraz nie miał wyboru. Tym bardziej, że jedynej zdolności, z której nadal mógł skorzystać, nie dało się ograniczyć. Na pewno nie był w stanie tego zrobić jakiś człowiek.
    [Wybacz, że tak późno, miałam parę problemów i chorobę na głowie. Postaram się poprawić jak najszybciej :>]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Na przyszłość będę informować na bieżąco o opóźnieniach, już się raczej takie cuda nie będą działy, jak te, których ostatnio doświadczyłam. Słowo, że poinformuję cię też, kiedy będę z wątku i Indywidualnie rezygnowała :)]
    Gdy Maleth podnosił się, raz jeszcze spróbował zatrzepotać chociażby skrzydłami, zdecydowanie nie patrząc w stronę człowieka, który z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu jeszcze go nie zaatakował. Jednak, jako że nie był teraz w zbyt dobrej pozycji do wyrażania wątpliwości kolejnymi płomieniami, po prostu posłusznie za nią podążał. Nie rozumiał ludzi ani trochę, to prawda, ale doskonale rozumiał, że postrzegają go jako zagrożenie – nijak go to nie zaskakiwało – a mimo to z jakiegoś powodu osoba, która go znalazła, próbowała mu pomóc.
    Pozwolił się dotknąć, choć jego skóra zadrżała delikatnym ciepłem, gdy zetknęła się z nią dziwacznie, nienaturalnie wręcz zimna dłoń człowieka. Byłby ogrzał ją chociaż odrobinę, nawet jako gest wdzięczności, ale nie był pewien, czy nie skrzywdziłby w ten sposób swojego wybawiciela – w końcu najwidoczniej nie zdawało mu się przeszkadzać jego zimno. Patrzył na niego uważnie. Widział w nim wyraźnie przyjazny gest, nawet mimo tego, że tak różny od sposobu, w jaki En’ca zdarzało się okazywać uczucie głębsze niż obojętność. A jednak czuł wyraźnie jej intencje, nawet jeśli nie rozumiał jej słów. Podążył za nią, drżąc znów i delikatnie, odruchowo odsuwając się, gdy znów został dotknięty.
    Patrzył na zwierzę niechętnie, choć ze swoistym też zaskoczeniem, że nijak nie alarmuje innych o obecności En’ca w okolicy. Przywykł do tego, tak jak przywykł do wielu innych rzeczy, które z jakiegoś powodu teraz się nie działy. Gdy człowiek znów się więc odezwał, też spokojnie, ale jakby do niego, spojrzał na niego uważnie, choć bez słowa. Oczekiwał, że coś jednak zrobi – musiał w końcu wiedzieć, że Maleth nic nie rozumiał.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej, spokojnie! Wszystkim coś się może zdarzyć, spokojnie, rozumiem chęć na wątek i równie dobrze rozumiem wypadki losowe ;) Swoją drogą będę starała się jednak odpisywać częściej niż raz tygodniowo, ale nie chcę nic obiecywać.]

    Maleth nie tylko nie zwykł przebywać wśród ludzi – on ogólnie rzecz ujmując nie zwykł przebywać wśród istot samoświadomych. Mimo to nie był głupi i wiedział, jak chętnie najpewniej zabiliby go ci, których mijali. Z pewną wzajemnością zresztą. Wiele razy ludzie starali się go zabić, niegdyś zupełnie bez powodu, zdawałoby się. Po latach jednak znalazł niemało przyjemności w ich wybijaniu, chroniąc starożytnego dziedzictwa, którego ludzie najwidoczniej nie rozumieli nawet bardziej niż on – a do którego mimo to ciągnęli jak mrówki.
    Nie był głupi. Nie zaatakował, nie zatańczył w płomieniach, które przecież jego nawet by nie tknęły. Niejednokrotnie się przekonał, że ludzkie ostrza z zimnej stali potrafią stanowić wybitne wręcz zagrożenie, a nawet jeśli ci, których mijali nie zdawali się gotowi do ataku, tak naprawdę jednego był pewien – nigdy nic nie wiadomo. Już raz tego dnia nie docenił swojego wroga i nie zamierzał zrobić tego ponownie.
    Człowiek znów mówił do niego, ale on rozumiał równie mało. On szedł za nim posłusznie, a gdy wszedł do konstrukcji, która, jak przywykł, z reguły była raczej przeszkodą aniżeli schronieniem, rozejrzał się z zainteresowaniem. Wszystko tu, gdy miał czas się przyjrzeć, zdawało się znacznie ciekawsze. Choć równie obce. Po chwili człowiek znów go dotknął, a on znów drgnął.
    – Wybacz – szepnął nieco skruszonym tonem, również nie zważając na to, że prawdopodobnie nie zostanie zrozumiany. Usiadł na wskazane mu miejsce i bez żadnego słowa więcej wziął powoli miskę. Dopiero wtedy poczuł znajome ciepło na skórze i spojrzał w stronę płomieni. Trzaskały wesoło, mile widziane na swoim miejscu. – Dzień dobry – przywitał się z cieniem uśmiechu na ustach, a gdy wyciągnął dłoń na powitanie, ogień podpłynął delikatnie w jej stronę i cofnął zaraz, gdy tylko Maleth zabrał rękę. Iskierki zaskwierczały nieco głośniej w odpowiedzi. Jego uśmiech poszerzył się na ten widok. Spojrzał jeszcze na swojego wybawiciela i dodał krótkie – Dziękuję.
    Starym zwyczajem, którym to raczej okazywał wdzięczność zwierzętom, nie świadomym stworzeniom, cmoknął delikatnie opuszki palców swojej lewej dłoni, a pomieszczenie nagle ogrzało się odrobinę. Dopiero wtedy zabrał się do jedzenia, zapominając na moment o niemal całkowitej dysfunkcji swoich skrzydeł.

    OdpowiedzUsuń