12 marca 2020

[KP] Ellie Wright


ellie wright
małe miasteczko w Maryland, teraz Nowy Jork; dwadzieścia dwa lata; studiuje historię

Od dziecka ma słabość do książek — czyta wszystko, co tylko wpadnie jej w ręce. Książki kucharskie, podręczniki, broszury, literaturę piękną, książeczki dołączane wraz z albumami muzycznymi; wertuje komiksy, encyklopedie i biografie, chłonie wszystko, z ciekawości. Nie wszystko kończy, oczywiście, i nie wszystko rozumie, ale czytanie przynosi jej ulgę, nawet jeżeli jest to etykieta na puszce z fasolą; myśli zwalniają na chwilę, świat staje się trochę cichszy, spokojniejszy, a ona może wreszcie odetchnąć.
W pierwszej klasie liceum poznała miłość swojego życia — Noel był tylko troszkę od niej wyższy, miał cudowne, rozmarzone spojrzenie i łagodny głos; wszędzie chodzili razem, byli nierozłączni i wydawali się funkcjonować w jakimś osobnym, obcym dla innych wymiarze. Razem się śmiali, razem płakali i razem planowali sobie życie, kroczek po kroczku. Do Nowego Jorku też przyjechali razem; razem nawet mieszkali, w małym, ale przytulnym lokalu na trzecim piętrze brudnej kamienicy. Tam właśnie Noel uderzył ją po raz pierwszy, i tam właśnie po raz pierwszy dotarło do niej, że wcale nic nie robili razem, chociaż zawsze nieodłącznie; dotarło do niej, że czułe słówka w rzeczywistości są kolejnymi przytykami, że jego chęć spędzenia czasu razem zazwyczaj oznacza kolejne odwołane spotkanie z przyjaciółmi albo nieodebrany telefon od rodziców; groźby, zapewnienia o tym, że wyskoczy przez okno, że rzuci się pod samochód, że rozetnie sobie żyły, że roztrzaska sobie głowę o ścianę, że połknie garść tabletek i upije się do nieprzytomności, że roześle jej nagie zdjęcia, że wyrzuci ją na bruk, że nie uderzyłby jej, gdyby go nie sprowokowała — to wszystko też spadło na nią nagle, chociaż tak naprawdę działo się latami.
Minął już rok, odkąd od niego uciekła; niepewność dalej siedzi jej na ramieniu, chucha w kark i pilnuje, naznacza każdy jej krok. Znowu uśmiecha się coraz szerzej, szczerze, i znowu wierzy w to, że jednak jest na dobrym miejscu, że robi to, co powinna — ale połamanych kawałeczków jest znacznie więcej, wciąż niezebranych, niepoukładanych.
Rok minął, a ona dalej musi czytać etykietę pasty do zębów, żeby uspokoić się w supermarkecie. 

1 komentarz:

  1. Donatello miał jedną cechę, której wyjątkowo w sobie nie lubił: cholernie wysoki poziom empatii. I owszem, dobre serce było czymś, co chwalono, ale bywały momenty, kiedy ta jego potrzeba niesienia pomocy każdej żywej istocie na świecie zwyczajnie nie popłacała. Miał własne zdanie, ale i wielką wrażliwość, toteż niejednokrotnie przejechał się na innych ludziach. Zawsze starał się dostrzec w drugim człowieku ukryte dobro i nikogo nie oceniał. Miał spory bagaż doświadczeń, więc zdawał sobie sprawę, że nie jest łatwo odnaleźć się w dzisiejszych czasach — zwłaszcza mając problemy, czy to zdrowotne, finansowe czy jeszcze inne. Dlatego nie zamykał się jedynie na osoby o nienagannych referencjach, ale dawał szansę też tym, którzy po prostu jej potrzebowali. W Isaacu dostrzegł ogromny potencjał, jak również chęć rozwoju; chłopak był młodziutki, ale w jego spojrzeniu tkwiło tak wiele bólu, że niejeden rozwodnik z kredytem hipotecznym na karku się chował. Berardi postanowił go zatrudnić, bowiem widział w nim kogoś, komu warto podarować kredyt zaufania. Niestety, bardzo szybko i boleśnie przekonał się, że dobre chęci to nie wszystko. Potrzeba również samozaparcia, aby ktoś taki jak ten młody kelner stanął z powrotem na nogi. Informacja o jego śmierci wstrząsnęła mężczyzną na tyle, że przez następne tygodnie do jego głowy powracała natrętna myśl o zamknięciu lokalu. Przywiązywał się do ludzi i samobójstwo Isaaca wywróciło jego życie do góry nogami. To właśnie on znalazł chłopaka w jednej z kabin w toalecie „Aurelii” – od tamtego przykrego wydarzenia był pod stałą opieką terapeuty, ponieważ koszmary, w których trzymał w swych ramionach zwłoki ze sterczącą z przedramienia kelnera igłą, nie dawały mu spokoju. Był o mały włos od totalnego załamania, kiedy doktor poradziła mu znalezienie nowego pracownika. Na początku nie czuł się do tego pomysłu przekonany, ale w końcu za namową personelu zdecydował się wywiesić ogłoszenie. W dniu, gdy miał to wreszcie zrobić do restauracji przyszła akurat młoda kobieta zainteresowana pracą. Miał wrażenie, że los zaczął na nowo mu sprzyjać, bo jak inaczej wytłumaczyć taki zwrot okoliczności?
    Minęły dwa miesiące, odkąd zatrudnił Ellie (nie pytał, czy to zdrobnienie od jakiegoś innego imienia, skoro tak się wolała przedstawiać, szanował tę decyzję) i była to jedna z najlepszych decyzji, jakie ostatnimi czasy podjął. Wright świetnie odnajdywała się jako kelnerka; nie dość, że była odpowiedzialną i godną zaufania pracownicą to jeszcze sposób, w jaki lawirowała między stolikami z tacami pełnymi naczyń, był pełen podziwu. Tello bardzo podobało się również to, że szybko znalazła wspólny język z pozostałą częścią personelu, a oto właśnie najbardziej mu chodziło – wszyscy dość mocno przeżyli śmierć Isaaca; traktowali się nawzajem jak członkowie rodziny, więc to tak jakby stracili brata. Trzydziestolatek był zadowolony, że atmosfera w pracy zdecydowanie się polepszyła i przestała być tak depresyjna. To oddziaływało oczywiście na jakość pracy; klienci wracali za każdym razem, chwaląc nawet dobrze znane im dania, które zachwycały dalej swoim wysokim poziomem. Wysoki dochód pozwolił na zorganizowanie imprezy pracowniczej, o której było głośno od momentu, gdy tylko rzucił hasłem. Pracownicy chodzili podekscytowani, nie mogąc doczekać się ów nocy, kiedy wreszcie będą mogli wspólnie opić kolejny z sukcesów. Tylko Ellie wydawała się jakaś taka… odrealniona jakby z innej bajki. Dlatego podczas jednego, luźniejszego, choć dla wiecznie zabieganego szefa niekoniecznie, popołudnia, postanowił zaczepić kelnerkę.
    — El? Wszystko gra? — zagaił, zatrzymując się obok niej. Odwzajemnił jej uśmiech. — Źle się czujesz? — spytał z troską i położył dłoń na ramieniu dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń