Maeve Forrester
czarodziejka | no data |
• Były mag nadworny króla Vizimira • ściagana przez króla Radowida • oskarżona o nekromancję i używanie innych zaklęć zakazanych • obecnie nie działa w żadnej grupie • do dziś chowa urazę o niezaproszenie jej do loży • przecenia swoją wartość • specjalizuje się głównie w iluzji • niegdyś przyjaciółka Sabriny Glevissig • uciekła z Novigradu, ale mimo tego zawsze ktoś siedzi jej na ogonie • |
Podniósł spojrzenie znad zamówionej, jeszcze ciepłej potrawki z baraniny, kiedy do jego uszu dotarło skrzypnięcie starych, drewnianych drzwi, a do gospody wkradł się nieprzyjemny chłód, którego w tej chwili nie był w stanie przezwyciężyć rozpalony piec, czy porozwieszane po pomieszczeniu latarnie. Smukła sylwetka nieznajomej przystanęła na moment, rozglądając się wokół w poszukiwaniu, zapewne, karczmarza. Po stawianych krokach oraz lekkości, z którą się poruszała, nie trudno było zauważyć, że nowym gościem w gospodzie jest tajemnicza kobieta. Adriaen ściągnął brwi, przez dobry moment nie spuszczając z nieznajomej swoich czarnych tęczówek. Chwilę zastanawiał się, co takiego mogła robić na szlaku samotna podróżniczka, a na dodatek, dlaczego też postanowiła zapuścić się w okolice Pontaru, gdzie jeszcze niedawno dochodziło do krwawych walk między Królestwami Północy a Cesarstwem Nilfgaardzkim. Mieszkańcy okolic wciąż nie zdążyli ochłonąć po ostatnich brutalnych, krwawych najazdach, nie wspominając o ciągłej obecności żołnierzy, za nic mających sobie panujące w wojsku zasady. Z tego, co zdołał się dowiedzieć, obecnie ziemie te należały do samozwańczego barona, zastępującego armię Nilfgaardu swoimi własnymi wojownikami. Przed tym zdołał jednak ułożyć się z najeźdźcami, którzy oficjalnie poparli jego władzę. Adriaen musiał jak najszybciej się stąd wynosić, dalej kierując się na północ, w stronę Oxenfurtu, bądź Novigradu, gdzie nie zdoła go znaleźć żaden inny, nilfgaardzki żołnierz, a co najwyżej kolejny, wysłany przez jego ojca, łowca nagród.
OdpowiedzUsuńHistorie o bohaterskich wyczynach cesarskich żołnierzy zdołały całkowicie przysłonić młodemu rycerzowi prawdziwe oblicze wojny. Podczas bitwy nie było bohaterów oraz przestępców. Nie było dobra i zła, a jedynie prości, równi sobie ludzie, tak samo przerażeni wizją nagłego końca, obrazem lejącej się po polanach krwi, smrodem gnijących ciał, który po pewnym czasie wyczuwały Ghule, żerując na martwych żołnierzach. Nie było to jednak najgorszym aspektem ówczesnej rzeczywistości. Adriaen od samego początku doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wojna bez ofiar jest niemożliwa. Nie sądził za to, że walczy przy boku ludzi, którzy za nic mają sobie to, czy wbijają swe ostrza w ciała wrogich żołnierzy, czy niewinnych mieszkańców pobliskich wiosek. Grabieże biednych domowisk stały się po pewnym czasie nieodłączną częścią walki na froncie. Gwałciciele zamykali kobiety w drewnianych, przeżartych wilgocią stodołach, kładąc wszystkie na wysokich stosach słomy, kiedy mordercy oraz zwykli złodzieje, wyrzucali z domów mężczyzn, zabijając ich jednym, prostym cięciem miecza, pakując do swych kieszeni wszelkie kosztowności, wraz z większością napitków oraz resztkami jedzenia. Sztuka wojny, powtarzał kapitan ich jednostki. Tyle że według niego samo, ten konflikt nie miał w sobie nic ze sztuki.
Ponownie zerknął w stronę drzwi, kiedy do karczmy przybili kolejni goście. Tym razem, obecność nowoprzybyłych podróżników wyjątkowo go zaniepokoiła. Lada moment zdołał zauważyć, że każdy z pięcioosobowej bandy, dzierżył przy pasie słabej jakości miecz, korpacz lub buzdygan. Nilfgaardczyk wolnym, ostrożnym ruchem złapał za krawędź drewnianego półmiska, odsuwając od siebie potrawkę, nawet jeśli zdołał wziąć co najwyżej dwa kęsy. Po trzech nieustannych dniach podróży był głodny i wymęczony, lecz w tej chwili nie mógł pozwolić sobie na przyjemności. Doskonale wyczuwał nadchodzące kłopoty, dlatego, o ile rzeczywiście miał zamiar jeszcze kiedyś cokolwiek zjeść, musiał jak najszybciej się stąd wynosić, zanim ta banda miejscowych rozrabiaków, dostrzeże samotnego, obcego mężczyznę, który swym wyglądem zdecydowanie nie przypominał żadnego z miejscowych. Czarna czupryna, ciemne, zielone tęczówki, blada cera oraz ostre rysy twarzy, od razu zdradzały, że pochodził z ziem najeźdźcy.
Mężczyźni zajęli stolik pośrodku gospody, wołając za krasnoludem, który miał im przynieść świeże piwo oraz kilka kawałków pieczonego kurczaka. Jeden z nich — najwyraźniej głowa całej ich bandy — rozsiadł się okrakiem na drewnianej ławce, rozglądając się po klientach karczmy. Adriaen przeklął cicho pod nosem, pospiesznie wsuwając na głowę czarny kaptur. W tym samym momencie rudzielec zatrzymał na nim swoje spojrzenie i uśmiechnął się złośliwie w stronę młodego żołnierza, po chwili wstając, by skierować się w jego stronę. Reszta nieznajomych powędrowała wzrokiem za bandytą, który przysiadł się do stołu zajmowanego przez Nilfgaardczyka. Usiadł zaraz naprzeciw młodego mężczyzny, nie ukrywając swego rozbawienia. Nim Adriaen zdołał cokolwiek z siebie wydusić, jeden z ich zgrai stanął zaraz za nim i złapał za jego kaptur, ściągając go chłopakowi, ponownie ukazując wszystkim wokół twarz dezertera. Wziął głęboki wdech i przymknął powieki.
Usuń— Trudno przeoczyć tę nilfgaardzką mordę, kiedy po całej okolicy łażą te wasze pierdolone żołnierzyki, rozwieszając twoje ryciny, gdzie tylko popadnie — odezwał się ten rudy i niski, a reszta bandy szybko zgodziła się z jego słowami. — Nie możesz być pierwszym, lepszym chłopkiem od wywalania gnoju, skoro tak wiele za ciebie płacą. — Nieznajomy przewrócił spojrzenie na dłonie Adriaena, a kiedy ten zauważył, gdzie wędruje wzrok rudzielca, pospiesznie zacisnął je w pięści. Zgraja ryknęła śmiechem, kolejny raz zwracając na siebie uwagę wszystkich przebywających w karczmie. — Te gładkie, blade rączki nie należą do byle synalka zubożałego rolnika, prawda? Naprawdę zastanawia mnie, kim tak naprawdę jesteś. Może bękartem samego Emhyra? A może jego męską dziwką? — Nildgaardczyk przewrócił oczami na słowa nieznajomego. Cholerni bandyci, nigdy nie mogą zwyczajnie przejść do sedna. — Zresztą, nieważne. Dopóki mi płacą, nie mam zamiaru pytać. Teraz, o ile szanowny pan pozwoli grzecznie iść z nami. Proszę się nie martwić, jeśli odrobina błota przeszkadza, to poniesiemy.
— Panowie, może przeniesiemy dalszą część tej rozmowy na zewnątrz? Wystraszyliście już kilku klientów, więc chyba nie chcielibyście sprawiać biednemu karczmarzowi jeszcze większych problemów, brudząc wszystko własną krwią. — Adriaen odwdzięczył się równie dziarskim uśmieszkiem, zerkając prosto w oczy przywódcy. Rudzielec zacisnął zęby ze złości, kiedy jego towarzysze kolejny raz parsknęli śmiechem na nagły przypływ odwagi ze strony dezertera. Wreszcie jednak nieznajomy bandyta podniósł się z miejsca i kiwnął na drzwi, tym samym dając młodemu do zrozumienia, że przystaje na jego propozycję.
Jeszcze chwilę nie ruszał się z miejsca, lecz kiedy tylko poczuł na swoim ramieniu dotyk jednego z mężczyzn, pospiesznie wyprostował nogi, szybkim ruchem ręki oddalając od siebie dłoń bandyty. Wziął głęboki wdech, ruszając w stronę wyjścia. Kiedy tylko zauważył, jak przywódca całej ich bandy zbliża się w stronę jego stolika, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie obejdzie się bez walki. Adriaen nie miał nawet najmniejszego zamiaru oddać się nilfgaardzkim wojskom, ze swej własnej, nieprzymuszonej woli. Nie widział jeszcze dla siebie końca w całej tej historii i chociaż nie mógł być pewien, czy po tym, jakby ostatecznie trafił w łapska swego chciwego ojca, ten rzeczywiście chciałby pozbyć syna życia, w tym wypadku powrót oraz dalsze życie między potworami, zakrywającymi się historyjkami o rycerzach i bohaterach, było czymś o wiele gorszym. Początkowo generałowie zapewne nie zgodziliby się na to, by zamiast śmierci na sznurze, jeden z ich dawnych żołnierzy zostawał ratowany przez wpływowego rodziciela, jednak Wouter dzierżył w dłoniach władzę, jaką była etykietka jednej z najbardziej szanowanych osób w Cesarstwie. Zawsze dostawał to, czego chciał, lecz tym razem, jego własny syn, miał zamiar mu udowodnić, że każdego czeka kiedyś klęska.
OdpowiedzUsuńZimny wiatr oraz smród gówna i szczyn, od razu uderzył jego nozdrza, gdy tylko znaleźli się na zewnątrz. Niebo zupełnie zdołało już pociemnieć, przykrywając błękitne połacie szarymi, deszczowymi chmurami, pod którymi schowały się również promienie słońca. Zanosiło się na siarczysty, nieprzyjemny deszcz. Podróżując przez szlaki Velen, północnego regionu dawnej Temerii, który większość nazywała teraz Ziemią Niczyją, zastanawiał się, czy w tym miejscu kiedykolwiek można by dostrzec wyrazisty kolor nieba. Deszczowa pogoda, ciągle otaczający wszystkich mieszkańców mrok oraz unosząca się kilka centymetrów nad ziemią mgła, sprawiały, że po plecach niejednego podróżnika przebiegły dreszcze. Mogłoby się wydawać, jakoby ziemie należące do Stengera, opłakiwały wszystkie te śmierci, wsysając w glebę hektolitry krwi niewinnych, zbyt przejęte wszystkimi okropnościami, których były obserwatorami.
— Jesteś tak odważny albo tak głupi — odezwał się rudzielec, jeszcze moment nie odwracając się w stronę Nilfgaardczyka, a rozglądając się po cichej, spokojnej okolicy. Adriaen nie odezwał się ani słowem, mierząc wzrokiem swych przeciwników i powoli rozważając, jak najlepiej będzie rozpocząć tę nieuniknioną walkę. — Nie mam bladego pojęcia, dlaczego żeś spieprzył z wojska. To idealne miejsce dla takich gamoni jak ty. — Nieznajomy westchnął, kładąc jedną dłoń na obolałej skroni. Młody dezerter ściągnął brwi, zauważając drobny gest swojego wroga, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Dalej nie skomentował jednak jego słów, przez cały ten czas czekając, aż przywódca bandytów zdoła się wygadać, pozwalając im przejść do prawdziwych interesów. — Zresztą, napieprzanie się jest nam trochę nie na rękę. Widzisz, płacą za ciebie żywego, nie za twoją głowę, niestety. — Rudzielec kiwnął głową, na co cała reszta jego zgrai złapała za swoje bronie, wolnym krokiem formując wokół Nilfgaardczyka krąg, nie dając mu żadnej szansy na ucieczkę.
Złapał za rękojeść swojego miecza, widząc, że jeden z oprychów postanowił zrobić kilka kroków w jego stronę, jednak zanim ten zdążył zaatakować, przed karczmą rozległ się czyiś słodki, śpiewny głos, odciągając mężczyzn od nadchodzącego konfliktu. Adriaen przez dobry moment nie odwracał swojego spojrzenia do nieznajomej, zbytnio obawiając się, że kiedy tylko położy na niej swój wzrok, jeden z jego przeciwników wykorzysta chwilę nieuwagi dezertera, zadając mu pierwszy cios. Wreszcie, zdając sobie sprawę, że najwyraźniej wszyscy byli zbyt pochłonięci obecnością nowoprzybyłego gościa, odwrócił się w stronę kobiety, ściągając brwi. Westchnął, zauważając, że nieznajoma, która przerwała im nadchodzącą zabawę, była tą, która jeszcze chwilę temu zdołała wyrwać Nilfgaardczyka z zamyśleń, kiedy ten zawiesił na niej swój wzrok, gdy postanowiła przekroczyć próg karczmy.
Tym razem jednak ciemny kaptur nie przysłaniał jej wyjątkowo urodziwej, smukłej twarzy oraz fali ciemnych, niemalże czarnych włosów. Pokręcił głową, niezbyt przekonany co do jej zamiarów. W tym momencie nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego chciała jakkolwiek mu pomóc — wiedział już, że w świecie, którym przystało mu żyć, nic nie jest za darmo. Mimo to nie miał pojęcia, co ta mogłaby oczekiwać od niego w zamian. Nie miał nic, co mógłby zaoferować kobiecie. Zaledwie kilka, novigradzkich koron, które mogły mu pozwolić na zaledwie jedną, dodatkową noc w gospodzie, zniszczony płaszcz, starego i upartego wałacha, oraz swój zaufany miecz, którego jednak nie miał zamiaru nikomu oddawać. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czy jeśli rzeczywiście uda mu się pokonać piątkę mężczyzn, karczmarz dalej wynajmie mu na jedną noc pokój, za który zdążył już zapłacić, czy może, odwdzięczając się za to, że Nilfgaardczyk pozostawił za sobą bałagan w postaci gnijących ciał oraz kałuż krwi, będzie mu kazał iść co najwyżej w diabły.
Usuń— Nie sądziłem, że znalazłeś sobie babę, która miałaby ratować ci dupsko. — Rudzielec zaśmiał się na tyle głośno, że Adriaen był niemalże przez chwilę przekonany, że jego wróg sam zdoła się wykończyć, dławiąc się śmiechem. Z kamiennym wyrazem twarzy obserwował raz to przywódcę całej tej zgrai, a raz nieznajomą, wciąż nie będąc pewnym, jak ta miała zamiar mu pomóc. Stojący zaraz przed nim łotr westchnął, opierając dłonie na biodrach. Kiedy po dziarskim uśmiechu nie było już żadnego śladu, na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. — Nie jesteś zbytnio gadatliwy, co? — Zrobił kilka kroków w stronę młodego rycerza, tak, by teraz mogły dzielić ich zaledwie centymetry. Aep Wouter miał jedynie nadzieję, że cokolwiek miała zamiar zrobić nieznajoma kobieta, zabierze się do tego na tyle szybko, by rzeczywiście pomóc mu przeciwstawić się bandytom.
Wyszczerzył oczy, kiedy stojący przed nim mężczyzna zaczął zwijać się z bólu. Przewrócił swoje spojrzenie na dłoń nieznajomej kobiety, którą zacisnęła właśnie w pięść, ani na moment nie ściągając wzroku za swojego przeciwnika. Powinien się domyślić, że nieznajoma nie jest pierwszą, lepszą babą z pobliskiej wojski, chociażby po jej gładkiej, zadbanej twarzy, uczesanych, lśniących włosach oraz oczach, wypełnionych po brzegi najróżniejszego rodzaju wspomnieniami oraz mądrością, którą zapewne nie mógł pochwalić się nikt inny w tym towarzystwie. Nawet on sam. Chociaż przez dobry moment zastanawiał się, co czarodziejka mogła robić na Ziemi Niczyjej, już po chwili zdołał przypomnieć sobie opowiadania zwiadowców z obozu, którzy to wymieniając się plotkami, nieraz zdołali napomknąć o szaleństwie Radowida V oraz prześladowaniach wszystkich nieludzi. Podobno zamiast latarni, ciemne uliczki Novigradu oświetlały płonące stosy z przywiązanymi do grubych pali, czarodziejami, dopplerami, sukubami, a nieraz nawet zwykłymi zielarzami. Nie mógł być pewien, jak prawdziwe są ów informacje, lecz jeśli jakakolwiek czarodziejka postanowiła zrezygnować z życia w luksusie, wędrując po zabrudzonych szlakach Velen, sytuacja dla nieludzi w granicach Redanii musiała być naprawdę fatalna.
OdpowiedzUsuńPrzez moment był przekonany, że otaczający ich bandyci rzeczywiście zrezygnują z dalszej walki, lecz wtedy przypomniał sobie, iż przestępcy tego pokroju, mają zbyt wielkie ego i zdecydowanie za słaby instynkt samozachowawczy, by zrozumieć, że nie mają żadnych szans przeciw siłom czarodziejki. Potrafili co najwyżej dobrze liczyć, uznając, że ta dwójka nie ma żadnej szansy, kiedy ich jest dwa razy więcej. Nawet tego jednak nie mógł być do końca pewien. Dla niektórych chłopów podstawy matematyki wydawały się wyjątkowo trudne. Westchnął, dostrzegając, że jeden ze zbirów przewrócił swoje spojrzenie ze zwijającego się z bólu rudzielca, na czarodziejkę, mierząc ją wrogim wzrokiem. W tym momencie wiedział, że nie mają co liczyć na zakończenie ów konfliktu, bez rozlewu krwi. Mógł co najwyżej postarać się nikogo nie zabijać, a zranić śmiałków na tyle, by zdołali wreszcie odpuścić. Jeśli jednak oni mieli zamiar skrócić go o głowę, nie zważając na to, że nilfgaardzka armia domagała się go żywego, i on nie miał zamiaru szczególnie się powstrzymywać. W tym świecie nie było już miejsca na jeszcze większą liczbę prawdziwych potworów.
— Brać ich! — wykrzyczał jeden z łotrów, ruszając w ich stronę z wyciągniętą bronią. Adriaen pospiesznie złapał za rękojeść miecza, wyciągając go zza pasa. Zaraz znalazł się obok nieznajomej kobiety, kontrując atak przeciwnika. Zauważając, jak kolejny z pozostałej czwórki rusza w ich stronę, sparował również jego cios, a wykorzystując chwilę nieuwagi tego, który wpadł na ścianę karczmy, przebił swym mieczem brzuch najemnika, tym samym pozwalając mu, by wykrwawił się do śmierci. Słysząc za plecami ryk kolejnego z bandytów, zrobił unik w ostatniej chwili, przez co topór tamtego, wbił się prosto w czaszkę jego wykrwawiającego się kolegi. Ten, jednak nic nie robiąc sobie z tego, że przedwcześnie pozbawił życia swojego towarzysza, wyciągnął swą broń z czaszki mężczyzny, ponawiając samotne natarcie na dezertera. Nilfgaardczyk raz jeszcze uniknął jego ciosu, przy okazji uderzając rękojeścią miecza w plecy przeciwnika, powalając go na ziemię. Nie zdążył się podnieść, bo ostrze przebiło się prosto przez jego klatkę piersiową. Chłopak rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu kolejnego przeciwnika, lecz wyglądało na to, że nieznajoma zdołała się uporać z pozostałą dwójką. Na Wielkie Słońce, miał już dosyć łajdaków pokroju tej bandy.
— Dziękuję — odparł krótko, odwracając się wreszcie w stronę czarodziejki. Nie przejmując się pozostałą krwią na ostrzu miecza, schował go do czarnej, skórzanej pochwy, cały czas nie ruszając się z miejsca. Prócz wypowiedzenia tego jednego słowa, nie był do końca pewien, co takiego powinien teraz zrobić. Mógł zwyczajnie zakończyć ich znajomość.
Odwrócić się do nieznajomej plecami i ponownie zjawiając się w karczmie, poprosić krasnoluda o to, by wpuścił go do pokoju, za który i tak zdążył już zapłacić. Nie sądził jednak, by karczmarz był jakkolwiek skory do współpracy, dlatego jedyne co mógł zrobić, to wsiąść na konia i kolejny raz zrezygnować z odpoczynku, kierując się w stronę Novigradu. Może gdyby nie ci przeklęci najemnicy, mógłby dokończyć tę ciepłą potrawkę z baraniny i wyspać się po trzech dniach bez jakiegokolwiek snu. Westchnął i pokręcił głową.
Usuń— Nie mam nic do zaoferowania — przyznał szczerze, ani przez moment nie sądząc, że ta mogła pomóc mu zaledwie z dobroci serca. Przez cały ten czas był przekonany, że prędzej czy później upomni się o swoją zapłatę. Obawiał się tylko, czym ów zapłata mogła się okazać.
Przewrócił spojrzenie swych ciemnych tęczówek na zgrabne palce czarodziejki, kiedy ta zajęła się naciąganiem na dłonie skórzanych rękawiczek. Ściągnął brwi, oczekując na odpowiedź kobiety. Obawiał się, że rzeczywiście zażąda czegoś, czego nie będzie w stanie jej zaoferować. Mógł być synem jednej z najważniejszych osób w Cesarstwie Nilfgaardzkim, lecz ucieczka z garnizonu była gwałtowną, nieprzemyślaną decyzją. Nie było żadnego planu, który rzeczywiście pomógłby mu niezauważenie przemknąć się między żołnierzami, czy dzięki któremu miałby nieco więcej czasu na zabranie ze sobą najważniejszych rzeczy. Mimo tego nie żałował swojej decyzji. Znalazł się na wojnie, by walczyć za swą ojczyznę, automatycznie stając się jednym z pionków generałów. Nie po to, aby żerować na bezbronnych wioskach, zabijając zwykłych cywili, niemających w tym konflikcie żadnego swojego wkładu. Chociaż sam nie uczestniczył w ów najazdach, nie był też w stanie stać z boku i w spokoju obserwować, jak przed jego oczami rozgrywa się iście krwawa, brutalna scena niesprawiedliwości. Nie chciał być częścią tego przerażającego przedstawienia. Wystarczało mu to, że na polach bitwy musiał zabijać wystraszonych mężów, mających nadzieję, że jeszcze kiedyś ujrzą rozpromienione twarze swych żon oraz dzieci.
OdpowiedzUsuńUniósł wzrok na twarz czarodziejki, kiedy dotarły do niego jej słowa. Kiwnął głową na znak zrozumienia, czując, jak spada z niego ciężar przysługi, którą ta zdecydowanie wyświadczyła dezerterowi. Jedyne co zdołało go zaskoczyć, to fakt, że czarodziejka wyraźnie postanowiła na ten moment wyruszyć z okolicy w jego towarzystwie. Nie przeszkadzała mu dodatkowa kompanka, nawet jeśli przez ten czas zdołał już przyzwyczaić się do samotnej ucieczki. Zerknął jeszcze w stronę karczmy, zanim skierował się do stojącego nieopodal rumaka. Westchnął, widząc za oknem, jak znajomy mu krasnal krząta się po drewnianej chacie, łapiąc się przy okazji za głowę. Mógłby tam wrócić, decydując się, iż chce odzyskać swe pieniądze, którymi wcześniej zapłacił za nockę, jednak wiedział, że po bałaganie, który wywołał wraz z czarodziejką, karczmarz zapewne nie byłby chętny na kolejne interesy. Zresztą, ów pieniądze na pewno się krasnaludowi przydadzą, chociażby po to, by jakkolwiek zrekompensować wystraszonym klientom widok tej niespodziewanej jatki. Westchnął, po czym odwrócił się na pięcie, bez słowa kierując się w stronę swojego konia.
— Do Novigradu — odpowiedział krótko, podnosząc tybinkę siodła, by zacisnąć popręg na brzuchu swojego zwierzęcego kompana. Zerknął w stronę czarodziejki, wiedząc, że zapewne ów informacja nie do końca się kobiecie spodobała. Wcale się jej nie dziwił. Wiedział, jak wyglądała sytuacja w mieście oraz zdołał usłyszeć kilka pogłosek o nagłej nienawiści Radowida V względem czarodziejów i nieludzi. Jego podróż nie kończyła się jednak na niezależnym mieście. Wiedział bowiem, że również za grubymi murami, mógł spotkać wielu nilfgaardzkich generałów, których zapewne jego ojciec zdołał już powiadomić o nieposłusznym synu. Dzięki zachowanej reszcie pieniędzy miał zamiar zaciągnąć się na statek udający się na Skellige, gdzie Nilfgaard nie rozpoczął jeszcze swej ekspansji. Chociaż wiedział jakie nastawienie mają do jego ludu mieszkańcy wysp, był przekonany, że w tym momencie jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie naprawdę miał szansę się ukryć. Może żaden rozwścieczony rybak nie roztrzaska go ze złości swoją siekierą. — Stamtąd na Skellige — dokończył, tym razem łapiąc za podwinięte strzemię, które szybkim ruchem ściągnął na sam dół puśliska. Poklepał wałacha po szyi, po czym poprawił ogłowie, wciskając mu do paszczy wędzidło, które podczas odpoczynku mogło jedynie mu zaszkodzić. Odwiązał wodze, odrywając je od drewnianej belki płotu i odbijając się od ziemi, zgrabnie wspiął się na grzbiet konia, jeszcze przed tym odpychając zwierzaka od siana, którym to dalej się zajadał. Wyjechał z terenu karczmy, zaraz się zatrzymując, by zaczekać, aż czarodziejka do niego dołączy.
— Dlaczego chcesz ze mną jechać? — spytał, wciąż nie ściągając swojego spojrzenia ze smukłej sylwetki kobiety. Domyślał się, że jeśli rzeczywiście uciekała z północy, niespieszno jest jej tam powrócić. Nie potrafił też odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego chciałaby podróżować z dezerterem, poszukiwanym niemalże we wszystkim zakątkach znanego im świata, o ile rzeczywiście udało mu się poprawnie wywnioskować, iż ta interesowała się dalszą wyprawą u jego boku. Równie dobrze mogła postanowić, tak samo, jak on, szybko wydostać się z tego miejsca, wiedząc, że nie są tutaj dłużej mile widziani i pożegnać się z Nilfgaardczykiem na pierwszym, lepszym rozwidleniu. W jego głowie jednak wciąż kołatała się myśl, że nie o to chodziło czarodziejce, a przez to, że pozwolił jej wtrącić się do wcześniejszej bójki, związał się z kobietą długoterminową umową.
UsuńŚciągnął brwi, zastanawiając się chwilę nad słowami czarodziejki. Był jednakowoż pewien, iż również tutaj, po natknięciu się na złych ludzi oraz niechybnej przegranej, czekał go powrót do Nilfgaardu. Nie mógł być pewien, czy ojciec zgodziłby się na śmierć swego jedynego syna, czy zaledwie wymierzyłby mu stosowną karę, która na zawsze miała podporządkować młodego swojemu rodzicielowi. Nie wiedział też, którą z tych opcji by preferował. Chociaż nie życzył sobie śmierci, kiedy wciąż miał tak wiele do odkrycia, tak wiele do zobaczenia, nie wyobrażał sobie, by wrócić do roli pionka w tej politycznej, bezlitosnej grze władców, którzy za nic mieli sobie życia swoich poddanych oraz wiernych żołnierzy. Nie, nie chciał wracać do domu. Śmierć w obcym kraju pozwoliłaby mu przynajmniej umrzeć jako wolny człowiek, pozbawiony grzechów swej ojczyzny. Uśmiechnął się półgębkiem, odwracając spojrzenie ciemnych tęczówek w stronę nowej towarzyszki, pozwalając koniu, by sunął do przodu stępem. Noc była długa, a jemu samemu nigdzie się szczególnie nie spieszyło. Jeśli jacykolwiek Łowcy Nagród mieli go złapać, zrobią to — prędzej, czy później.
OdpowiedzUsuń— Tego się akurat nie obawiam. Tutaj? Jeden zły człowiek i jestem stracony w Nilfgaardzie — odparł, nie odwracając swojego spojrzenia od ciemnowłosej kobiety. Otworzył ponownie usta, próbując się poprawić, iż może, jeśli rzeczywiście powróciłby do swej ojczyzny, nie oznaczałoby to stryczka, bądź dekapitacji, jednak powstrzymał się w odpowiednim momencie. Nie znał jej. To, że zdecydowała się mu pomóc, nie oznaczało jeszcze, że powinien dzielić się z nią informacjami na temat swojej osoby. Wystarczyło, by te wiadomości trafiły do nieodpowiednich uszu, a tacy jak ci, których pozbyli się sprzed karczmy, kolejny raz siedzieliby na jego ogonie. Na razie miał dosyć towarzystwa nieproszonych gości, którzy to raz za razem dzielili się z nim kąśliwymi uwagami, by ostatecznie stracić życie z ręki nilfgaardzkiego dezertera.
— Wiem, co się wyprawia w Novigradzie, ale tylko tam znajduje się najbliższy port, na którym rzeczywiście moglibyśmy… mógłbym znaleźć kogoś, kto pomoże mi dotrzeć na wyspy — wytłumaczył, wciąż nie pospieszając swojego rumaka. Nie mógł być pewien, czy czarodziejka zdecyduje się na tyle długo towarzyszyć mu w podróży, a i nie był pewien, czy to najrozsądniejszy pomysł z jej strony. Co jeśli zechciałby wydać ją Łowcom Czarownic? Oczywiście, nie mógł oczekiwać, że otrzymałby jakąkolwiek zapłatę; mógł co najwyżej spłonąć wraz z nią na stosie. Pokręcił głową. Nie, nawet gdyby nie czekająca na niego kara, nie byłby w stanie skazać nieznajomej na śmierć, tylko po to, by dostać kilku, marnych novigradzkich koron.
Kiwnął głową, zachęcając kobietę do mówienia, lecz już po chwili na jego twarzy zatańczył cień uśmiechu, a on sam prychnął cicho pod nosem, przewracając oczami. Rycerzyku. Nie był do końca przekonany co do tłumaczeń czarodziejki, lecz w tej chwili nie miał zamiaru zarzucać jej kolejnymi pytaniami, przyjmując odpowiedź nieznajomej. Nie sądził, by nuda doskwierała komukolwiek, kto postanowił wyruszyć na szklak. On, chociaż od pierzchnięcia z obozu podróżował samotnie, nie mógł narzekać na brak wrażeń. Wręcz przeciwnie — był wykończony ciągłą ucieczką oraz walkami z tymi, którzy to postanawiali zwrócić dezertera jego armii. Dlatego był niemalże pewien, że kiedy znajdzie się wreszcie w wygodnym łóżku, prześpi kolejne dwa dni, odmawiając wyjścia z pokoju. Tyle że najpierw musiał ów pokój gdziekolwiek wynająć.
— Adriaen — przedstawił się krótko, ostatecznie rezygnując z dzielenia się swym nazwiskiem. Nie był pewien, czy na północy jego ojciec był tak samo dobrze znany, jak i w Nilfgaardzie, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak dobrze wykształcona jest większość z czarodziejek oraz jak płynnie poruszają się po polityce najróżniejszych królestw, oraz cesarstw.
Gdyby zdradził jej swe pełne imię, a ona rozpoznałaby w nim syna jednego z najważniejszych ludzi w Nilfgaardzie, zapewne zaraz zawróciłaby swojego rumaka, rezygnując z towarzystwa, które mogło co najwyżej wpakować ją w jeszcze większe kłopoty. Jemu przydałby się za to kompan do dalszej podróży, dlatego też nie chciał rezygnować z nowej znajomości.
Usuń— Trudno się nie domyślić. — Na twarzy dezertera pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech. Odwrócił spojrzenie w stronę karczmy, od której zdołali się już nieco oddalić. Przez długi czas nie będzie w stanie zapomnieć, jak sprawnie rozprawiła się z osiłkami jego nowa towarzyszka, nie brudząc sobie przy tym nawet rąk, kiedy w jego przypadku wystarczyły dwie śmierci, by skórzana zbroja dezertera została przybrudzona przez świeżą, jeszcze gorącą krew.
Nie obawiał się zainteresowania ze strony króla Radowida V bądź jego żołnierzy, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak wielu Nilfgaardczyków przebywało w mieście, które to podobno było neutralną strefą na tym jakże rozległym polu bitwy. Wolne od okropieństw wojny miasto, lecz nie dla tych, którzy postanowili wysłać na brudne, prześmierdłe ulice Łowców Czarownic. Pomimo tego, iż nie powinien prędko doczekać zainteresowania się swoją osobą ze strony władcy Redanii, był niemalże przekonany, że jego ojciec zdołał już poinformować odpowiednie osoby w mieście, o tym, czego dopuścił się jego jedyny, prawowity syn. Nawet jeśli zapewne niełatwo było dowódcy chwalić się wyczynem Adriaena, patrząc na nieskuteczność prostych łowców nagród, nie miał innego wyboru, jak powiadomić wszelkich generałów o przestępstwie ze strony jego potomka, by móc jak najszybciej dostać go w swoje łapska i wybić mu z głowy tak niepoważne poczynania. Musiał mieć się na baczności, lecz mimo tego czuł, że to właśnie w Novigradzie znajdzie dobrą chwilę, by móc naprawdę złapać oddech i dobrze się wyspać. Miał nadzieję, że nie są to bzdurne zapewnienia podsuwane mu przez zmęczony umysł.
OdpowiedzUsuńPrzewrócił pytające spojrzenie w stronę czarodziejki, ściągając zaraz brwi. Przez cały ten czas był przekonany, że dość dobrze ukrywał swe zmęczenie, nawet jeśli zgarbiona sylwetka, cienie pod oczami oraz wyjątkowo blada, nawet jak na Nilfgaardczyka, skóra wyraźnie wskazywały na to, jak wykończony był ciągłą ucieczką. Westchnął, nie odpowiadając jednak na słowa swojej towarzyszki. Nie był do końca przekonany, czy jakikolwiek postój lub czas zarezerwowany na odpoczynek, był rozsądną decyzją, kiedy wiedział, że niebawem natkną się na kolejnych bandziorów, zaintrygowanych porozwieszaną po wioskach ryciną młodego dezertera. Pokręcił głową, cały ten czas prowadząc zaciętą walkę ze swoimi myślami. Jeśli rzeczywiście chciał, by udało mu się dotrzeć do Novigradu w jednym kawałku, potrzebował odpoczynku, który mógł zapewnić mu jasne, rozsądne myślenie oraz zwiększoną percepcję. Nie chciał przecież, by przy następnej potyczce nie dostrzegł nadchodzącego ciosu ze strony wroga, tylko dlatego, że wraz z nim słabły wszystkie jego zmysły.
Na twarzy dezertera pojawił się cień uśmiechu, kiedy kula rozpalona jasnym światłem wyłoniła się z dłoni czarodziejki, oświetlając im drogę. Nigdy nie przypuszczałby, że przyjdzie mu podróżować z kimkolwiek, kto miałby pojęcie o sztuce magicznej. W tym momencie nie miał jednakże zamiaru narzekać — wręcz przeciwnie. Obecność tak potężnego towarzysza, który z nieznanych jemu pobudek postanowił mu pomóc, by zaraz po tym zaproponować wspólną podróż, sprawiła, iż w jednym momencie wizja dotarcia na wyspy Skellige stała się dla niego jeszcze bliższa zrealizowaniu. Nie mógł być pewien, czy samemu zdoła znaleźć odpowiednią drogę ucieczki. Cholera, nie wiedział też, czy uda mu się nawet z pomocą Maeve, jednak był przekonany, że jej towarzystwo zdoła zwiększyć wszelkie szanse powodzenia.
— Dobrze — zgodził się ostatecznie ze słowami kobiety, wiedząc, że tym razem nie będzie w stanie przezwyciężyć zmęczenia, które z wolna przejmowało kontrolę nad jego ciałem. Powstrzymał ziewnięcie, dalej próbując nie pokazywać po sobie zmęczenia, nawet jeśli jego towarzyszka zdołała już dostrzec, jak bardzo potrzebny jest mu sen. Odwrócił się za siebie, zerkając w stronę karczmy. Jeśli rzeczywiście chcieli się gdzieś zatrzymać, musieli oddalić się od tego miejsca, zanim pojawią się żołnierze, mający schwytać łotrów, którzy zostawili po sobie tak wielki bałagan w postaci zastygłych ciał oraz kałuż krwi. — Musimy tylko znaleźć odpowiednie miejsce — dodał po chwili, zerkając w stronę czarodziejki. Kiwnął głową na znak, że powinni zapewne nieco przyspieszyć, nie mając zbytnio czasu na spokojne podziwianie nocnego firmamentu. Zacisnął łydki na bokach swojego karego rumaka, tym samym każąc mu przejść do kłusu i cały czas mając nadzieję, że dość szybko uda im się poszukać odpowiedniego miejsca na chwilę odpoczynku.
Zaciskając łydki na brzuchu rumaka, jednym szybkim ruchem ręki pociągnął za lejce, nakazując koniu zwolnić tempa. Zwierzę zatrzymało się po chwili, podporządkowując się wydanemu mu poleceniu. Adriaen kiwnął na znak zrozumienia. Tak jak zrobiła to jego towarzyszka, po godzinie jazdy w całkowitej ciszy, zeskoczył na ziemię, kierując się w stronę polanki, którą wskazała czarodziejka. Miejsce ów wydawało się idealne, by rzeczywiście byli w stanie ukryć się przed nieproszonymi gośćmi. Łowcy nagród rzadko kiedy schodzili ze szlaków, wiedząc, że w borach oraz pobliskich lasach, czyhają niebezpieczeństwa, z którymi nie mieli żadnych szans. Aep Wouter, przez ten krótki czas, zdążył przyzwyczaić się do zbaczania ze ścieżki, tym samym próbując pozbyć się jakichkolwiek śladów, które mógł za sobą zostawiać. Jedynymi przeciwnikami, na jakich się napotykał pośród gęsto rozsianych drzew bywały jedynie nieduże watahy wilków lub odłączony od stada Ghul, poszukujący strzępków martwych zwierząt, którymi akurat byłby w stanie się pożywić. Na całe szczęście, nie zdołał się jeszcze napotkać na nic niebezpieczniejszego. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę z tego, jak potężne stworzenia chowały się między grubymi konarami drzew. Nie, nie chciałby któregoś dnia natknąć się pana lasu, który skierowałby w stronę potencjalnego niebezpieczeństwa wszystkie, posłuszne mu zwierzęta. Walki z reliktami wychodziły poza jego kompetencje.
OdpowiedzUsuńKiedy zdołali przedrzeć się przez pasmo drzew oraz rozrośniętych krzewów, dostrzegł trzy drewniane, opuszczone chaty. Ściągnął brwi i rozejrzał się dookoła, nie spodziewając się takiego widoku po dojściu na polanę, którą wcześniej wskazała mu Meave. Wolną dłoń ułożył na rękojeści swojego miecza, by w każdej chwili być przygotowanym na nagły, niespodziewany atak. Ktokolwiek postanowił wcześniej się tutaj zadomowić, wyraźnie zależało mu na tym, by nie napotkać nieproszonych gości. Otoczona drzewami polana rzeczywiście dostarczała dość ciszy i spokoju, by móc odciąć się od czyhających na szlaku niebezpieczeństw. Nie wiedział więc dlaczego dawni mieszkańcy tego miejsca postanowili opuścić swe posiadłości, które tak sprawnie mogły uchronić ich przed atakiem ze strony bandytów lub grupki żołnierzy. Jedynym, co rzeczywiście mogło przeszkodzić w tej sielance, były czające się wokół, wygłodniałe drapieżniki, gotowe zaatakować, kiedy tylko zaburczy im w brzuchu. Przywiązał karego rumaka obok konia czarodziejki i ostrożnym krokiem ruszył za nią, nie chcąc wywoływać niepotrzebnego hałasu, który mógł zwrócić na nich czyjąś uwagę.
— Nie ma sensu szukać czegoś innego — stwierdził półszeptem, nie ściągając swojego spojrzenia ze smukłej sylwetki kobiety. Było wystarczająco późno. Wiedział, że zanim zdołaliby poszukać czegoś lepszego, zapewne minęłyby kolejne, długie godziny — o ile rzeczywiście udałoby im się trafić na miejsce, w którym mogliby odpocząć. Chociaż opuszczona, cicha polana sprawiała, że po kręgosłupie przechodził mu nieprzyjemny dreszcz, był na tyle wykończony, iż nie był nawet w stanie stwierdzić, czy dałby radę ruszyć w dalszą podróż. Mroźny wiatr zaatakował od wschodu, trzepocząc peleryną czarodziejki i sprawiając, że w tym momencie, dezerterowi zrobiło się jeszcze zimniej. — Chodźmy. — Kiwnął głową i odwrócił się w stronę jednej z chat, wciąż kierując się za swoją towarzyszką.
Spostrzegając, że w budynku, który wybrała Meave znajduje się palenisko, bez słowa wyszedł na zewnątrz, mają w planie uzbierać kilka, na tyle suchych gałęzi, by byli w stanie ocieplić się przy gorących językach ognia. Większość drewna, zważając na niedawny deszcz, była jeszcze wilgotna. Po kilku minutach zdołał jednak odszukać kilka, uchowanych kawałków, których nie tknęły krople wody. Powrócił do domku, w którym znajdowała się czarodziejka i mijając ją, kucnął przy palenisku, układając w nim zebrane przez siebie gałązki. Rozejrzał się jeszcze dookoła, sprawdzając, czy nie znajdowało się tutaj coś, co zdołałoby dłużej podtrzymać ognisko.
Dostrzegając rozłamaną półkę, która musiała odpaść od jednej ze ścian, wziął do ręki krótszy kawałek i ułożył go obok reszty drewna. Odwrócił spojrzenie swych ciemnych tęczówek w stronę nowej towarzyszki i wzruszył ramionami.
Usuń— Mogłabyś… — Wskazał na palenisko, nie dokańczając jednak swojego pytania. Nigdy nie interesował się tym, na czym właściwie polegają umiejętności czarodziei, ani też ojciec nie wymagał od swego syna znajomości sztuki magicznej. Nie był więc w stanie powiedzieć, czy znajdująca się obok niego Meave, byłaby w stanie wskrzesić ogień między rozłożonymi przez niego gałęziami, czy też może nie należało to akurat do specjalizacji, którą się zajmowała. Wolał jednak upewnić się co do swoich domysłów, zanim zabrałby się za godzinne, jak nie dłuższe, ocieranie patyka o patyk.
Na twarzy dezertera pojawił się lekki uśmiech, kiedy znów usłyszał swoje najnowszego przezwisko. Rycerzyku. Pokiwał głową. Pomimo tego, iż całe swoje życie był szkolony, by ostatecznie wyruszyć na wojnę ramię w ramię ze swymi wojskowymi towarzyszami, nie sądził, żeby ktokolwiek z nich zasłużył na to miano. Nie, nie byli sławetnymi, prawymi bohaterami, mającymi zadanie walczyć za swą ojczyznę oraz pilnować porządku. Nie, kiedy stanowili tylko i wyłącznie pionki w skomplikowanej grze królów, niezważających na losy swych żołnierzy. Może, gdyby nie postanowił uciec, widząc, jak mało szlachetności miały w sobie krwawe pojedynki na rozłożystych polach oraz najazdy na bezbronne wioski, powróciłby do domu, oczekując, że dzięki wygranej wojnie zasłuży na tak wyniosły tytuł, stając zaraz obok tych, którzy za nic mieli sobie panujące w boju zasady. Którzy gwałcili i zabijali dla własnej przyjemności, którzy śmiali się w oczy niewinnemu życiu tylko z sobie znanych pobudek. Którzy już dawno zapomnieli, czym tak naprawdę jest człowieczeństwo, pozwalając, by tłumiona w nich bestia przejęła nad nimi kontrolę. Westchnął, mając nadzieję, że czarodziejka nie zauważyła jego nagłego zmieszania.
OdpowiedzUsuń— Wybacz — odezwał się po chwili, odsuwając się tak, jak nakazała mu Maeve. — Jedyne co wiem o magii to, że w ogóle istnieje — przyznał się niepewnie, zerkając na smukłą dłoń swej towarzyszki, na której po chwili pojawił się drobny płomień. Dokładnie obserwował poczynania kobiety. Cokolwiek to było, dopiero teraz mógł przyznać, iż sztuka magiczna miała w sobie tę niewiadomą, której inni wyraźnie się obawiali, a którą nieliczna reszta fascynowała. Zdawał sobie sprawę z tego, jak potężni potrafią być ci, którzy okazali się zdolni do władania tak ogromną energią. Oczywistym dowodem był mały pokaz ze strony jego nowej znajomej, która kilkoma ruchami swych rąk zdołała powalić połowę z ich przeciwników sprzed karczmy. Pomimo tego, iż głos rozsądku podpowiadał mu, że nie powinien czuć się na tyle swobodnie w jej towarzystwie, wystarczył moment, by zdołał sobie wmówić, iż dopóki on sam pierwszy nie zaatakuje, nie ma co się jej obawiać.
Kiwnął głową na znak zrozumienia, a kiedy czarodziejka przekroczyła próg domostwa, by zniknąć w ciemnościach nocy, podniósł się z zakurzonej podłogi, chcąc się rozejrzeć za czymkolwiek, co mogłoby przydać się im do spania. Zaledwie jedno z łóżek, znajdujących się zaraz obok paleniska nadawało się do tego, by rzeczywiście się na nim położyć, dlatego postanowił, iż na podłodze będzie mu dostatecznie komfortowo, ustępując miejsca swej towarzyszce. Skierował się do drugiej części chaty, dostrzegając w mroku znajdującą się przy ścianie skrzynię. Wolnym krokiem zbliżył się do kufra. Kucając, otworzył ciężkie, okute ozdobnym żelazem wieko i dostrzegając pod warstwą kilku staroci przybrudzony materiał, pociągnął za jego róg, wyciągając dwa nakrycia. Obrócił się na pięcie i zauważając jeszcze na przepołowionej ławie napchaną sianem poduszkę, wziął ją pod rękę, wracając pod palenisko. Miał tylko nadzieję, że w słomie nie zdołały zalęgnąć się myszy, bądź inne gryzonie. W końcu nie mógł być pewien, czy Maeve jest przyzwyczajona do takich warunków.
— Aż tak to widać? — odpowiedział, kiedy czarodziejka wróciła już do środka. Rozłożył jeden z materiałów na podłodze i jeszcze zanim się na nim usadowił, odpiął pas z mieczem, kładąc go zaraz obok swego posłania. Usiadł, po czym pozbył się jeszcze ciężkich, metalowych naramienników wraz z nałokciami oraz nakolannikami. Pozostał jednak w kolczudze, bo chociaż jakikolwiek odpoczynek w niej nie należał do najprzyjemniejszych, wolał być choć trochę przygotowany na potencjalne niebezpieczeństwo. — A więc — zaczął, zerkając w stronę czarodziejki i wziął głęboki wdech, po czym rzucił na posłanie czarodziejki poduszkę — mam nadzieję, że nie zabijesz mnie we śnie.