THOMAS CLAY
37 lata ~ prezes firmy architektonicznej
Pracuje w tej firmie 12 lat. Piął się po szczeblach kariery z uporem maniaka. Poświęcił jej mnóstwo czasu oraz energii. Śmiało może powiedzieć, że wieżowiec, w którym się mieści, stał się jego drugim domem. Skrupulatny perfekcjonista, który musi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Nie znosi fuszerki. Jest zdania, żeby albo robisz coś dobrze, albo wcale. Zna kompetencje swoich pracowników i ma do nich duży szacunek. Czasem nie potrafi wyłączyć w swoim umyśle trybu praca, ale kiedy już to zrobi rusza z uśmiechem na twarzy na kort tenisowy albo wyciąga rower z piwnicy, by udać się na długą przejażdżkę z słuchawkami na uszach, w których słuchać ostre brzmienia.
Absurd. To był jakiś totalny absurd.
OdpowiedzUsuńWystarczająco problematyczne dla Vilji było to, że nagle przejęła po ojcu udziały w firmie, a co za tym idzie, w większości stała się jej właścicielem. Problematyczne, bo o zarządzaniu nie miała bladego pojęcia. Momentami z własnym życiem nie potrafiła sobie poradzić, a co dopiero kierować czymś tak dużym. Natomiast to, że musiała oderwać się od kubka z kawą i monitora w swojej pracowni, a następnie wynurzyć się ze swojego mieszkania było dosłownie koszmarem. Takie spokojnie życie obracające się głównie wokół zleceń na projekty graficzne jak najbardziej jej odpowiadało. Mogła sobie siedzieć w piżamie albo rozciągniętej koszulce niemalże cały dzień i nikomu to nie przeszkadzało, a wieczorem nawet się wystroić i wyjść, ale dla własnej satysfakcji. Nie dlatego, że po prostu musi. Musi wyglądać, musi rozmawiać z tymi sztywnymi ludźmi i musi głupio i sztucznie się do nich uśmiechać. A na dodatek jeszcze udawać, że lubi tego mężczyznę, który za każdym razem, gdy pojawiała się w firmie w związku z jakimś zleceniem dosłownie doprowadzał ją do szału.
Zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę bez Claya nie dałaby sobie rady, bo nawet nie znała firmy. Czuła jednak, że w jakiś sposób jest ojcu coś winna, zapewne przez to, że nigdy nie interesowała się należycie tym, co robił, tak bardzo była zajęta sobą. Nigdy nawet nie liczyła na to, że kiedykolwiek dostanie jakiekolwiek udziały, ale skoro tak się stało, to nie zamierzała tego zepsuć ani doprowadzić firmy do upadku. Nie zamierzała też ich odsprzedawać, bo skoro jednak je dostała, to powinna je mieć, nawet jeśli nie miała pojęcia, co robić.
Trzeba było nastawić się na współpracę. Nigdy nie wychodziło jej to zbyt dobrze, zwłaszcza, że zawsze była panią swojej sytuacji, niezależną praktycznie od nikogo. Sama podejmowała decyzje i teraz przestawienie się na to, aby pytać o zdanie kogoś jeszcze, przychodziło jej z niemałym trudem.
Niestety nieporozumienie, które wynikło na tym głupim (tak, właśnie głupim, innego określenia nie potrafiła znaleźć) bankiecie dzień wcześniej dosłownie przeszło ludzkie pojęcie i sprawiało, że określenie „współpraca” wskakiwało na nowy poziom. Jakaś wewnętrzna kultura lub same jej resztki sprawiły, że nie starała się naprostować sytuacji. Nie zaprzeczyła, nie powiedziała nic na temat tego, że wcale nie jest narzeczoną (przecież nawet nie miała pierścionka!), a już na pewno nie zamierza zostać żoną tego człowieka, co więcej, najchętniej chlusnęłaby mu wtedy tym szampanem w twarz, a potem jeszcze rozsmarowała na niej tort. To nie byłoby mile widziane, więc potrafiła wtedy jedynie się uśmiechnąć, a potem ująć swojego rzekomego narzeczonego pod ramię, udając, że promienieje szczęściem.
Szkoda, że to było jednym wielkim kłamstwem. Widocznym aż za bardzo teraz, gdy wjeżdżali windą na ostatnie piętro budynku firmy, stojąc każde w swoim kącie, byle dalej od siebie.
Nie odzywała się. Przypatrywała się tylko własnemu odbiciu w lustrze umieszczonym na ścianie windy, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo nie pasuje do całego tego towarzystwa. Nawet nie wyglądała jak oni. Bardziej jak ktoś z całkowicie niższych sfer, kto trochę na siłę próbuje się wkupić w łaski tych wyższych i aspiruje do tego, by być kimś. Żałosne.
Kiedy usłyszała charakterystyczne piknięcie, drzwi od razu się rozsunęły. W tym samym momencie dotarły do niej niezrozumiałe okrzyki, które sekundę później zmieniły się w coś, co najprawdopodobniej miało brzmieć jak wyśpiewane „Sto lat!”, ale talentu wokalnego raczej nikt z tej grupki ludzi nie posiadał.
- Co do… - wymruczała jedynie, wychodząc z windy na korytarz.
Nawet się nie obejrzała, żeby sprawdzić, czy jej wspólnik aby na pewno idzie za nią, czy jednak zamknie natychmiast drzwi od windy i zjedzie z powrotem. Mądrze by zrobił zresztą. Szkoda, że sama na to wcześniej nie wpadła, tylko głupio jednak z tej windy wyszła.
Decyzja Raula Hodgsona była jak najbardziej sensowna – Vilja była jego córką. I tyle. Jedyną. No i nie miała matki już od paru ładnych lat, bo wspólnie z ojcem ją pochowali. Logiczne było, że chciał je zostawić jak najwięcej, zapewnić przyszłość Inie miał zamiaru oddawać całej firmy w ręce kogoś, kto tak naprawdę był obcy. Nawet jeśli pracował w niej kilkanaście lat i przyłożył się do rozwoju jak nikt inny. Firmy, którą Hodgson wraz z żoną stworzyli od podstaw i w której z początku dosłownie wypruwali sobie żyły. Vilja przy tym była. Nawet jeśli miała wtedy ledwie dziesięć lat, to nie była głupim dzieckiem. Obserwowała to wszystko, była obecna, wybaczała rodzicom brak czasu dla niej samej, a z czasem, kiedy podrosła, pomagała na miarę swoich możliwości. Miała szesnaście, siedemnaście lat, przychodziła do pracy na wakacje, któregoś razu przez kilka miesięcy była nawet sekretarką, kiedy dotychczasowa urodziła dziecko i póki nie znaleziono nowej na zastępstwo. No ale to było dawno, Clay był wtedy początkującym, szarym pracownikiem, więc raczej nie mieli okazji się na siebie natknąć. A później Vilja przecież wybrała inną drogę, poszła na studia niezwiązane z architekturą, choć na tym, siłą rzeczy, też się trochę znała. I może rzeczywiście nie miała doświadczenia w zarządzaniu tak dużą firmą (bo ta się przecież rozrosła na przestrzeni lat), ale miała swoją, więc wiedziała, jak funkcjonuje to od strony przepisów, księgowości innych tego typu rzeczy. Wprawdzie firmy Vilji była jednoosobowa, była w niej szefem i pracownikiem w jednym, ale niezależnie od wielkości jakiejkolwiek firmy, zasady działania były takie same. No a poza tym, robiła przecież zlecenia graficzne dla firmy ojca jako osoba z zewnątrz, na zleceniu. Naprawdę nie była aż taka zielona. Raul wierzył, że sobie poradzi, więc Vilja miała zamiar sobie poradzić i być najlepszym prezesem.
OdpowiedzUsuńByła racjonalna, nie miała zamiaru niszczyć firmy i ignorować dobrych rad tylko z powodu niechęci do osoby, która była współudziałowcem. Swoją drogą, ona nie żywiła żadnej niechęci, na pewno nie na początku. Dopiero kiedy otrzymała od Thomasa na wstępie mnóstwo złości, pretensji i nieżyczliwości, automatycznie sprawiło to, że go nie polubiła. Najwyraźniej był aż tak wściekły i rozczarowany tym, że nie dostał wszystkiego, że aż to dosłownie zżerało. To nie była żadna porażka przecież.
Aczkolwiek tamta pomyłka... Naprawdę była niezręczna i uciążliwi, ale przecież oboje wiedzieli, że jeśli to sprostują, to stracą ten kontrakt. Gdyby Vilji naprawdę nie zależało na firmie albo chciałaby zrobić Thomasowi na złość, utrudnić mu wszystko, sprawić, że straci ten kontrakt, to bez wahania by wszystko wyjaśniła, dodając od siebie jeszcze kilka niepochlebnych faktów, a wtedy inwestor by się wycofał... I Clay miałby o wiele trudniej.
Ale Vilji też zależało, zamierzała zacisnąć zęby i udawać, a nie się złościć i obrażać. Bądźmy dorośli.
Tak więc kiedy tylko wyszła z windy, była zaskoczona, ale szybko to zwalczyła i przywołała na twarz promienny uśmiech. Domyśliła się, o co chodzi, przyjęła kwiaty od którejś z pracownic, podziękowała pięknie, odstawiając szopkę za nich oboje i ani trochę nie okazała złości, że Thomas wszystko psuje. Pozwoliła się wziąć za rękę, choć tylko na chwilę, bo to było wiarygodne i powinni pokazywać takie gesty. Nawet jeśli w innych okolicznościach by odskoczyła.
- Wybaczcie mu, nie lubi upubliczniać prywatnych spraw – wyjaśniła jeszcze pracownikom, kiedy zamykała za sobą drzwi do konferencyjnej.- Złości się wtedy – posłała im jeszcze przepraszający uśmiech i szklane drzwi się zatrzasnęły.
Nie mógł wybrać gorszego miejsca. Nawet jeśli nie będą ich słyszeć, to będą widzieć, bo sala była przeszklona. Nie mogli więc otwarcie się pokłócić. Trzeba było iść do gabinetu.
- Nic im nie powiemy – stwierdziła krótko, pomijając część jego wypowiedzi. Zachowywał się, jej zdaniem, nieprofesjonalnie.- Będziemy dale udawać – postanowiła bez wahania.- Chyba, ze chcesz stracić ten kontrakt. Dobrze wiesz, że jeśli oni się wycofają, to potracimy klientów. A z tego trudno będzie nam się podnieść. Weź się w garść, nic ci nie będzie, jeśli połazisz ze mną po galach i bankietach. Nie musisz ze mną rozmawiać. Masz tylko się uśmiechać i mnie obejmować. I kup mi pierścionek – no właśnie, padło już kilka pytań, gdzie jest pierścionek, bo Vilja go na palcu nie miała.
UsuńVilja była kobietą, nie mężczyzną Nie miała pojęcia o męskim ego, bo jej ono nie dotyczyło. Wiedziała jedynie, że często jest ono zbyt duże i facetów gubi, irytowało ją, bo tacy z przerośniętym ego uważali się za lepszym, a ją za idiotkę. Najwyraźniej tak było w tym przypadku. Thomas jednak nie rozumiał jednego: więzy krwi były ważniejsze. Niezależnie od tego, jak bardzo by się przyłożył do rozwoju firmy, jak bardzo prezes i właściciel by mu ufał, zawsze przegrałby z córką. Albo z synem, bez znaczenia. Gdyby Vilja miała rodzeństwo, na sto procent udziały zostałyby podzielone na więcej części. Ale była jedynaczką, wiec dostała większość, bo ojciec tak po prostu ją kochał i chciał, aby firma została w rodzinie.
OdpowiedzUsuńA Vilja, oczywiście, nie miała zamiaru odbierać Thomasowi niczego, bo wiedziała, że szczerze zależy mu na firmie i jej nie zniszczy. Nie oznaczało to jednak, że sama miała zamiar z niej zrezygnować. Na pocieszenie mogła mu tylko powiedzieć, że prezes to jednak prezes, a prezesem był teraz Clay, a właściciel niekoniecznie ma zawsze ostatnie słowo. Tak naprawdę nie miała zarządzać firmą. Miała jedynie dostawać profity od jej obrotów, nic ponadto.
Ale teraz wszystko się zepsuło i też musiała zapracować na to, by utrzymać klientów.
- A czy ktoś ci każe chajtać się za tydzień? – spytała spokojnie.- Albo za rok? Możemy być wiecznym narzeczeństwem. Albo rozstać się po pięciu latach... Albo po roku, bo czemu nie? Mamy prawo. Uwierz, mi też się to nie podoba, ale zdaje się, że też powinieneś się zaangażować w to, aby podnieść firmę w górę, a nie tylko marudzić, jakim to udawanie jest idiotycznym pomysłem. Ale jeśli chcesz, to nie ma problemu, sprostuj wszystko i patrz, jak największy potencjalny klient się na ciebie wypina.
Przewróciła oczami, na wzmiankę o pierścionku i niemalże wyplutym (jej zdaniem) słowie „kochanie”. Jak dziecko, po prostu jak dziecko. A zdawało się, że był starszy, że w sumie niewiele mu już brakowało do czterdziestki. Zachowywał się, jakby miał lat czternaście, a nie zaraz czterdzieści. No i zwiał, bo czemu by nie. Zamiast coś sensownego ustalić, to uciekał.
Faceci!
Vilja odczekała chwilę, po czym zawołała do konferencyjnego wieloletnią sekretarkę Hodgsona. Kobieta była już po pięćdziesiątce, fakt, ale pracowała tu kilkanaście dobrych lat, na różnych stanowiskach, była w firmie nawet dłużej niż Thomas i, co najważniejsze, wiedziała wszystko o wszystkich. Vilja bez zdradzania szczegółów porozmawiała z kobietą, próbując się czegoś dowiedzieć. Głównie tego, co o nich gadają. I co gadali kiedyś. Poprosiła o szczerość i ją otrzymała, bez owijania w bawełnę. Potem podziękowała i skierowała się prosto do gabinetu prezesa.
Weszła bez pukania, oczywiście. Nie była szarym pracownikiem, by zapowiadać się przez osobistą sekretarkę. No a poza tym, była narzeczoną, więc pukać też nie musiała.
- Wolę tani pierścionek – powiedziała na wstępie.- Musisz zrozumieć jedną rzecz: w kwestii rozwoju firmy nie jestem twoim wrogiem. Nawet jeśli kiedyś tam były między nami jakieś spięcia, gdy się widzieliśmy tutaj, bo wtedy pewnie uważałeś mnie za rozpuszczoną córeczkę tatusia, to okej, możesz mnie nie lubić, ale jeśli chodzi o firmę, zawsze zrobię wszystko, aby dobrze prosperowała. A ty nią zarządzać. Nie mam zamiaru ci jej odbierać, rozumiesz?
- Też posłuchaj – nawet się uśmiechnęła, mówiąc te słowa, choć uśmiech był lekko ironiczny, siłą rzeczy. Jednak ironii ani kpiny w głosie Vilji nie było. Przysiadła na krześle po drugiej stronie biurka, ty, takim dla „interesantów” lub „gości”, jak zwał tak zwał.- Zdaje się, że oficjalnie jestem twoją narzeczoną, nie będę pukać przed wejściem do twojego gabinetu, jak by to wyglądało? Chyba cię nie nakryję z jakąś pracownicą siedzącą pod twoim biurkiem robiącą wiadomo co – to chyba miało być coś w rodzaju żartu, ale raczej słabego żartu, bo wątpiła, by to Thomasa rozbawiło, nawet jeśli ją owszem. Ciekawa wizja.- Rozumiem, że wyszedłeś, ale jeśli nie omówimy tego dzisiaj, to potem będzie tylko gorzej. Nie możemy tego odkładać – pochyliła się trochę w przód, opierając łokciami o biurko. W ten sposób dała idealny wgląd we własny dekolt, ale kompletnie nie zdawała sobie z tego sprawy.- I to wcale nie jest tak, że ja się uparłam i ślepo będę w to brnąc. Zachowajmy zdrowy rozsądek. Tak więc nie traktuj mnie jak małolaty, która nie ma bladego pojęcia o zarządzaniu firmą. Nie znam idealnie tej firmy, ale wiem, jakie zasady tu panują. Podstawy znam.
OdpowiedzUsuńZamilkła na chwilę, przygryzła bezwiednie dolną wargę i przez kilka chwil błądziła spojrzeniem po postaci prezesa.
- Zdaje ci się tylko – orzekła w końcu.- Możesz mieć nawet ponad czterdzieści lat, ale będziesz w stanie sobie kogoś znaleźć i tobie nie mija termin ważności. Trzydziestolatki nikt nie zechce, a ja nawet nie mam pewności, czy będąc po trzydziestce zdołam mieć dzieci – czyżby powiedziała to na głos? Pierwszy raz w swoim życiu chyba na poważnie pomyślała o dziecku. Cholera, to się porobiło.- Zresztą, to nie tylko o to chodzi. O tobie już gadają. Między innymi właśnie o tym, że do czterdziestki niedaleko, a ty nie masz żony. Co z tego, że poświęcasz się firmie, skoro kwestia rodzinna totalnie leży? Przecież właśnie z tego względu nie chcieli nam dać tego kontraktu, choć w sumie bardziej logiczne by było, gdyby uznali, że skoro nie musisz się poświęcać rodzinie, to możesz się w całości skupić na inwestycji… - minę miała pełną zastanowienia. Ale tylko przez chwilę.- Nie złość się na mnie, bo to nie ja im powiedziałam, że jesteśmy razem, sami tak pomyśleli. Ja tylko nie zaprzeczyłam wtedy. Ty również. Więc winę za nieporozumienie ponosimy oboje. Nie wiem, jakie jest najlepsze wyjście z tej sytuacji. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Jeśli powiesz inwestorowi, że to tylko pomyłka, to tak naprawdę nie wiem, co zrobi… Jeszcze nie podpisaliśmy umowy, w tym największy problem.
Znów chwila milczenia. Czy te ostatnie słowa oznaczały, że jednak będą brnąć w tę farsę? Vilja zwyczajnie nie wiedziała.
- Nie musisz się trudzić, nie potrzebuję prezentów i kolacji. I wezmę pierścionek zaręczynowy mojej matki, byłaby szczęśliwa – zwłaszcza, że Vilja niemiałaby nigdy okazji dostać go od kogokolwiek, bo ojciec już nigdy go nie przekaże jej potencjalnemu wybrankowi. Przynajmniej w taki sposób mogła go choć trochę ponosić.
- To, że można mieć dzieci po trzydziestce nie oznacza, że ja chcę je mieć w takim wieku - sprostowała, bo chyba nie do końca ją zrozumiał. Tak naprawdę miała ogromne parcie na to właśnie teraz, choć nie miała możliwości, bo nie była w żadnym prawdziwym związku i nie widziała na horyzoncie potencjalnego, dobrego partnera. Myślała o tym zbyt często ostatnio i obawiała się, że kiedy osiągnie magiczny wiek z trójką z przodu, odechce jej się dzieci i w ogóle wszystkiego.
OdpowiedzUsuńWstała, gdy zorientowała się, że Thomas się zdenerwował. Z jej powodu, oczywiście, choć nie wiedziała, czym tak bardzo go zirytowała. Przecież jej również nie podobała się cała ta sytuacja. Siedzieli w tym razem, nie powinni oskarżać siebie nawzajem, tylko jakoś się dogadać.
Podeszła do faksu, który chwilę wcześniej zaczął szumieć. Wypluwał zadrukowaną kartkę i kiedy Clay patrzył w okno (okno będące w rzeczywistości całą przeszkloną ścianą widok był cudny), Vilja ją wyciągnęła i przesunęła wzrokiem po tekście. Spojrzała na Thomasa dopiero wtedy, gdy na nią spojrzał.
- Mamy klientowi zaprojektować i wybudować sieć hoteli… - przypomniała nie wiadomo w sumie dlaczego. Przecież wiedzieli, czego miałaby dotyczyć umowa. Jeszcze niepodpisana, ale zanosiło się na to, że w końcu ją podpiszą… - Właśnie nas zaprasza na spotkanie – poinformowała, pokazując kartkę.- Chce nam pokazać hotel, na którym mielibyśmy się wzorować. I omówić warunki – jeszcze raz naprędce zerknęła na treść.- To na drugim końcu kraju- mina jej zrzedła. To oznaczało, że będą musieli tam pojechać, razem oczywiście, udawać przed kontrahentem i jeszcze spędzić poza domem kilka dni. I przez te kilka dni znosić się nawzajem. A do tego… - Już nam zaklepał najlepszy apartament, żeby pokazać klasę hotelu – dokończyła niemrawo.
Vilja też nie była zadowolona. Wpatrywała się w kartkę, jakby nie dowierzała w to, co jest tam napisane. Nie zakładała, że będą musieli jeszcze gdzieś nocować i to w tym samym pomieszczeniu. Podejrzewała, ze klient i równocześnie właściciel hoteli będzie chciał im pokazać klasę i przepych, lokując ich w jakimś apartamencie małżeńskich czy czymś takim. Westchnęła cicho. Tak naprawdę zakładała, że będą musieli trochę poudawać na bankietach i spotkaniach biznesowych, ale potem będzie mogła uciec do siebie i spędzać czas samotnie w swoim mieszkaniu.
OdpowiedzUsuń- Samolotem lepiej – powiedziała jedynie, choć mogłaby się oburzyć, że traktuje ją jak idiotkę, zakładając, że wolałaby jechać samochodem, co byłoby bez sensu, skoro mieli fundusze na to, by polecieć i było to o wiele, wiele wygodniejsze i bardziej praktyczne.- Wydam polecenie sekretarce – dodała, choć pewne było, że kobieta również dostała ten faks i sama będzie wiedziała, co zrobić.- Zanim tam pojedziemy… - zaczęła jeszcze, starając się mówić łagodnie.- Pojutrze mamy kolację w jakiejś drogiej restauracji. PRowiec zalecił, żebyśmy się gdzieś pokazali razem… - uśmiechnęła się przepraszająco, bo domyślała się, że Thomas nie będzie zadowolony z tego, że musi gdzieś z nią wychodzić. Jakby mu zrobiła jakąś krzywdę, no naprawdę. Inna rzecz, że Vilja nie lubiła takich eleganckich, drogich lokali, wolała raczej swobodę i prędzej poszłaby na kebaba z budki niż wystrojona na taką kolację.- I chciałabym cię jeszcze o coś prosić… Nie obwiniaj mnie o to wszystko, bo to naprawdę nie jest moja wina – powiedziała na koniec, po czym ściskając kartkę wyminęła go i wyszła z gabinetu.
Vilja mówiła sobie, że na razie musi być oficjalnie i elegancko. Tak zalecił PRowiec. Jej osobiście wydawało się to absurdem. Przecież ludzie tworzący związek i będący ze sobą już od jakiegoś czasu czują się w swoim towarzystwie na tyle swobodnie, że nie muszą udawać kogoś, kim nie są i nie potrzebują sztywnej atmosfery i zasad. Oczywiście, oni nie byli na takim etapie ani nawet nie tworzyli związku, więc uczucie swobody byłoby raczej trudne do osiągnięcia, ale wszyscy wokół myśleli, że właśnie tak z nimi jest. Więc po co ta cała szopka? Vilja powtarzała sobie w głowie, że to pierwszy i ostatni raz. Więcej nie było sensu, jej zdaniem i o wiele bardziej wiarygodne byłoby, gdyby poszli sobie na jakiś głupi spacer i kupili lody w budce gdzieś po drodze. I oczywiście nie powinni być wtedy wystrojeni, tylko ubrani tak, aby czuć się swobodnie. Tak więc o brak krawata absolutnie by się tego wieczoru nie pogniewała.
OdpowiedzUsuńSama musiała się wbić w sukienkę, a skoro trzeba, to trzeba, choć Vilja absolutnie w tej kwestii nie przesadzała i ubrała zwykłą małą czarną, wzięła jeszcze kolczyki i wisiorek, które dostała os matki, a najdłużej jej zeszło przy butach. Wiedziała, jak bardzo będzie się męczyć w kosmicznie wysokich szpilkach, ale one też były najbardziej eleganckie. W płaskich butach iść nie wypadało, a do tego bez obcasów byłaby krasnalem, choć na to nic poradzić nie mogła. Wybrała ostatecznie coś pośredniego, bo tych wysokich zwyczajnie nienawidziła. Spóźniać się nie miała w zwyczaju i choć nie była dziesięciu minut przed czasem, to przynajmniej była cztery, a tym samym Thomas musiał czekać zaledwie sześć minut.
Siedział przy stoliku, a Vilja bezwiednie się uśmiechnęła na ten widok. Ją samą to zaskoczyło. Niby miała udawać i myślała, że radość z powodu tego, że widzi Thomasa, przyjdzie jej z trudem, a tymczasem uśmiechnęła się radośnie bez udziału świadomości praktycznie.
- Hej – przywitała się zaskakująco łagodnym tonem, takim przyjemnym i przyjaznym, że aż nie można się było na Vilję gniewać, bo niby za co.
Kelner zabrał jej żakiet, odsunął krzesło, ale jeszcze kilka sekund odczekała, aż Thomas wstanie. Wtedy też bez zastanowienia zbliżyła się do niego, a działała całkowicie instynktownie, jakby podświadomość podpowiadała jej, że właśnie tak powinna się zachować, że właśnie tak robią zakochane kobiety. Zakochana nie była, ale za to może powinna była zostać aktorką, a nie bizneswoman? Niezależnie od tego, Vilja tak po prostu wspięła się na palce, bo obcasy okazały się jednak zbyt niskie, po czym ułożyła dłonie na szyi Thomasa i delikatnie go pocałowała.
Nie musiała przywoływać kelnera, bo kręcił się w pobliżu i albo usłyszał, co mówił Thomas na temat kwiatów, albo po prostu się domyślił. Tak czy siak, prędko znalazł się tuż obok, odebrał bukiet, informując, że zaraz go przyniesie. Vilja podziękowała za kwiaty i jemu, i Thomasowi chwilę wcześniej. Uśmiechała się cały czas i w sumie była zaskoczona, że przychodzi jej to tak łatwo. Podobnie jak z tym pocałunkiem. Nie zastanowiła się, tylko po prostu to zrobiła, może dlatego było to takie łatwe. Ale przynajmniej naturalne i wiarygodne. Tak przecież witają się zwykle ludzie, którzy są w związku, nawet nie zważając na to, że ktoś ich może zobaczyć, a tutaj mogło ich zobaczyć mnóstwo ludzi, w końcu byli w restauracji. Gdyby zaczęli cmokać powietrze obok policzków, jak to zwykle bywa z ciotkami, to byłoby to okropnie sztuczne i ktoś mógłby pomyśleć, że to całe ich narzeczeństwo to tylko szopka, aby podtrzymać firmę. A bywają ludzie doszukujący się takich tajemnic z niewiele znaczących gestach, na przykład jakiś zawistny prezes konkurencyjnej firmy.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli Thomas nie chciał być złośliwy lub ironiczny, nawet jeśli nie było tego słychać w jego głosie, to sam wydźwięk tego zdania sprawiał, że Vilja odebrała to jako przytyk. Zwrócenie uwagi. Uśmiech zniknął z jej twarzy. Kelner wrócił, postawił na stoliku wazon z kwiatami, odsunął jej przy okazji krzesło, więc Vilja w milczeniu usiadła i od razu sięgnęła po kartę dań. Uznała, że lepiej będzie, jeśli nie zareaguje, bo mogłaby powiedzieć coś niemiłego i sympatyczny wieczór zamieniłby się w katorgę. Nie, jednak nie, jednak nie była w stanie wytrzymać i zignorować tego komentarza. Najwyraźniej nie była damą.
- A co, przeszkadza ci to? – spytała więc, zaraz po tym zasłaniając się menu, aby nie patrzeć na Thomasa. Zaczęła je uważnie studiować ze skupioną miną.
Wbrew temu, co można by pomyśleć o córeczce tatusia-prezesa, Vilja nigdy nie traktowała pieniędzy jak coś, co się po prostu ma i jest tego dużo, wiec niekoniecznie trzeba się z tym liczyć. Większość zamożnych ludzi nie zwracała uwagi na ceny w restauracjach, Vilja zawsze analizowała każda potrawę, jakby obawiała się, że jej nie wystarczy. Aż tak skrajnie nie było, aby jej zabrakło pieniędzy, aczkolwiek mogła powiedzieć z czystym sumieniem, że w ciągu ostatnich kilku lat nie wzięła od ojca ani grosza. Teraz sytuacja była zgoła inna, w końcu była właścicielką firmą, która posiadała większość jej udziałów. Nie musiała się martwić o to, czy ten kawior jest za drugi. A jednak studiowała kartę z uwagą. Przecież i tak nie lubiła kawioru. Nie był to wybieg, aby tylko się zasłonić menu i nie rozmawiać, autentycznie zastanawiała się nad wyborem dania, nie chcąc przesadzić z ceną, ale też nie przejmując się tak bardzo, jak to robiła kiedyś.
OdpowiedzUsuńKiedy Thomas zaczął się tłumaczyć, na początku zupełnie nie zareagowała, dopiero po chwili opuściła kartę i spojrzała na niego.
- Jako przystawkę wezmę krewetki – poinformowała jak gdyby nigdy nic, bo w ciągu tych kilku chwil uznała, że jak nie będzie na to reagować i ciągnąć tematu, to będzie lepiej dla nich obojga. Tylko że jej pierwotne plany zwykle były tylko planami, bo potem działo się coś innego. Ale teraz naprawdę ważne było, aby nie zacząć się kłócić. Mieli być parą, ludzie powinni ich zobaczyć szczęśliwych, aby to było wiarygodne. Tylko że jak pokazać chemię między ludźmi, skoro wcale jej nie ma? Zamiast tego siedzieli sztywno, nie wiedząc, jak ze sobą rozmawiać.- Dobrze, rozumiem – odezwała się po chwili, uznając, ze jednak coś powiedzieć wypada.- To jeśli zacznę ci dogryzać, to weź to za czułe droczenie się – uśmiechnęła się trochę kpiąco i taki sam miała ton.- Potem to bym chyba wzięła łososia jako główne danie… Co myślisz? – a dlaczego go, cholera, pytała o opinię w kwestii jedzenia, które to ona będzie jeść? No ale chyba tak robią pary… Wspólnie analizują kartę dań, potem biorą dwa różne dania, aby spróbować jedno od drugiego… A przynajmniej tak robili rodzice Vilji, wykraczając odrobinę poza sztywne ramy bogaczy, którzy zawsze powinni zachowywać się sztywno i z klasą, trochę jakby nie mieli uczuć.
Naprawdę patrzyli na świat w skrajnie różny sposób. Vilja chciała pominąć drażliwą kwestię milczeniem, żeby nie drążyć tematu i nie wprawiać nikogo w zakłopotanie. Nawet by jej do głowy nie przyszło, że może to Thomasa zirytować. Ona sama byłaby wdzięczna, gdyby ktoś zignorował jej wpadkę, udawał, że nic się nie stało. Może należał akurat do takich ludzi, którzy woleli na głos usłyszeć, ze wszystko w porządku i nie ma problemu. Ale przecież się uśmiechała! I nie zwróciła mu uwagi, nie burzyła się… Naprawdę uważała, że to w porządku. A w środku naprawdę doceniała, że bez wahania przeprosił.
OdpowiedzUsuńTeraz uznała, ze lepiej po prostu się uśmiechać, więc miała na twarzy ten łagodny uśmiech. Poza tym, skąd miała wiedzieć, co się dzieje w jego głowie? Nie czytała mu w myślach, więc nie miała pojęcia, że jej zachowanie go zirytowało. Uznała, że nic się nie dzieje i mogą kontynuować sobie ten wieczór w całkiem przyjemnej atmosferze, bo Vilja wierzyła, że to jest możliwe, że potrafią sobie porozmawiać ot tak, całkiem miło i na tematy niezawodowe. W sumie mogliby spróbować dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem od strony bardziej prywatnej.
- Z czymś słodkim? – zwróciła uwagę akurat na te dwa słowa. Pewnie dlatego, że sama uwielbiała wszelkie słodkości.- Lubisz słodycze? – podpytała, uznając to za dobry temat, niezwiązany z pracą i nie wchodzący zbyt bardzo w prywatne, osobiste sprawy.- Moja babcia piekła swego czasu wspaniałe ciasta. Lubisz ciasta też? Zostawiła mi wprawdzie cały brulion z przeróżnymi przepisami, wiesz, takie ręcznie przepisywane i w ogóle… Ale ja to się chyba do takiego wymyślnego gotowania nie nadają – uśmiechnęła się na koniec krzywo z dezaprobatą dla samej siebie.
- Łososia poproszę – odezwała się po chwili, gdy podszedł kelner, aby zebrać zamówienie.
Vilja grała całe życie. Nawet przed własnym ojcem musiała niekiedy grać, bo choć nigdy jej nie ograniczał i nie próbował na siłę wpasować w ramy ustawionego przez niego życia, to jednak po śmierci matki, widząc jak źle to na niego wpłynęło, starała się pokazywać, jak dobrze sobie radzi, nawet jeśli w środku praktycznie się sypała. Teraz było podobnie, tylko tym razem to ojciec zmarł, zostawiając ją praktycznie samą, więc wszystkim wokół musiała okazywać, jak dobrze obie radzi i jak świetnie się czuje. A do tego jeszcze ta sytuacja z Thomasem. Zamiast wsparcia w sprawach firmy zaczęli od konfliktu. Zaprawiona bojach jednak jakoś sobie radziła, chodząc w znienawidzonych szpilkach, uśmiechając się na prawo i lewo i nawet swobodnie gawędząc. Przecież robiła to miliony razy wcześniej.
OdpowiedzUsuń- Nie możesz sobie pozwolić? A co, pan prezes boi się, że od słodkości zrobi mu się brzuszek i będzie kiepsko wyglądał w garniaku? – zażartowała sobie, ale nie było to ani trochę złośliwe, to było raczej takie przekomarzanie się, choć być może zbyt szybko sobie na to pozwoliła. Miała jednak nadzieję, że nie będzie jej miał tego za złe.- Och, czas na jedzenie jest zawsze, ja zawsze w trakcie pracy coś tam sobie jem, a później wiesz, lament, że tu jest wałeczek, a tutaj coś wystaje – zaśmiała się, bo nigdy tak nie lamentowała, całkiem jakby się kompletnie nie przejmowała tym, czy waga pokazuje odpowiednią liczbę. Czasem się przejmowała, ale miała zdroworozsądkowe podejście do tego wszystkiego i wiedziała, że nigdy nie będzie idealna.- Nie chcę być cukiernikiem – pokręciła głowa.- Próbować pewnie będę, ale żeby zajmować się tym na serioalbo chociaż często coś piec, to nie… Powiem jak ty: nie mam na to czasu. Musimy teraz zarządzać firmą, nie? – uśmiechnęła się krzywo. Poza tym, Vilja przecież do tego miała jeszcze własną, jednoosobową firmę i tym też musiała się zająć.
Pobieżnie przejrzała jeszcze raz kartę dań, raczej po to, aby czymś się zająć w tej chwili milczenia, niż żeby sprawdzić, co jeszcze podają (może deser? Ale nie, bo przecież pójdzie w boczki), po czym odłożyła ją na brzeg stolika i spojrzała na Thomasa.
- Podróże? – potrząsnęła odruchowo głową.- Pewnie jeszcze nie wiesz, ale jestem raczej typem, który siedzi po nocach przy komputerze. W rozciągniętym swetrze i z pizzą pod ręką. Zawód do czegoś zobowiązuje. A poza tym, teraz to już w ogóle nie zdążam zrobić wszystkich swoich zleceń w ciągu dnia, bo muszę się zająć jeszcze naszą firmą – bezwiednie podkreśliła słowo „naszą”.