Sara Lisiecka
15 XII 2000, nieduża wieś na Podkarpaciu, Polska; jedyna córka zapracowanego chirurga; chude metr pięćdziesiąt zwichrowanej osobowości, bałaganu w głowie i na głowie; za dużo wypalanych papierosów; rozczochrana ciemna czupryna; największa na świecie przystań porzuconych staroci; od roku poza domem; podróże autostopem, dokąd ją oczy poniosą; opiekunka wszystkich bezdomnych zwierząt
Nie płacz za mną. Mogę skłamać, że odchodzę tylko na chwilę, ale tak naprawdę nie wrócę nigdy. Nie krzycz. Chciałabym zostać, lecz wiem, że skończy się to równie tragicznie jak zawsze. Nie mów mi „do widzenia”, proszę, bo obiecuję, że nie zobaczymy się więcej. Nie wyciągaj dłoni, gdyż nie potrafię jej z czystym sumieniem uścisnąć. I nie szukaj mnie, błagam; nikomu nie przyniosło to szczęścia, a jedynie więcej cierpienia, niż mógł pomieścić nasz zaklęty krąg. Nie pisz. Ja i tak nie dostaję poczty, a ty niszczysz lasy marnując papier. Nie myśl o mnie. Nigdy nie przyznam się, że ty zaprzątasz moje myśli dłużej, niż dopuszczalny limit. Więc przestań tęsknić. Bo mogę powiedzieć ci tylko, jak bardzo mi nie żal, że cię nie ma.
Chociaż przecież bardzo mi żal.
Wątek z Vee Naku
— Nie widzisz, że nie jesteś jedyny w tym cholernym domu?! — wrzasnął, wyrywając ojcu butelkę z ręki.
OdpowiedzUsuńTo była już piąta, a Czarek nawet nie wiedział, czy mężczyzna miał jeszcze jakieś pochowane po kątach.
— Czaruś, nie krzycz — ośmioletnia Ala stała w drzwiach do niewielkiego salonu, wlepiając w brata wielkie, zielone oczy. — Tata pójdzie spać zaraz.
Chłopak westchnął i podszedł do siostry, by pogłaskać ją po głowie i chwycić za klamkę. Poinstruował ją, aby poszła do swojego (i Olgi) pokoju i położyła się do łóżka, bo w końcu jutro miała szkołę. Dziewczynka pokiwała głową, odwróciła się na pięcie i pobiegła schodami na górę. Czarek zatrzasnął za nią drzwi, by znowu zmierzyć się z ojcem, który już z powrotem zdążył przyssać się do butelki.
— Cholera jasna — wysyczał chłopak przez zęby i ponownie wyrwał ojcu piwo, rozlewając je na i tak już nieświeżą koszulę mężczyzny.
— No i co, kurwa, robisz?! — Andrzej Mazurek chwiejnie wstał z kanapy, mierząc się z synem twarzą w twarz. — Ty pieprzony, bezużyteczny gówniarzu, myślisz, że ty tu rządzisz? Że co, że to jest twój pierdolony dom? JA — tu poklepał się po klatce piersiowej — JA to do chuja pana zbudowałem jeszcze zanim żeś się urodził, i nie będzie mi tu jakiś pieprzony smarkacz mówił, co mam robić!
Czarek cofnął się o dwa kroki. Przez chwilę się wahał, jego serce zakołatało mocniej pod wpływem strachu. Ojciec przerastał go o pół głowy i mimo wszystko był pokaźniejszych rozmiarów. Chłopak doskonale wiedział też, że potrafił mocno przyłożyć. A jednak w tym momencie coś w nim pękło, zaniepokojona twarz młodszej siostry stanęła mu przed oczami, sprawiając, że nienawiść do ojca pogłębiła się o stokroć w ułamku sekundy.
— Jesteś nikim. Jesteś śmieciem, pierdolonym odłamkiem społeczeństwa, pasożytem żerującym na własnych dzieciach! — Rzucił w ojca trzymaną przez siebie szklaną butelką, wypuszczając ze świstem powietrze. — Nie dziwne, że matka wolała się powiesić w garażu, niż patrzeć na twoją parszywą gębę, ha! Nie mam racji?
Nawet nie wiedział, kiedy poleciał pierwszy cios. Zatoczył się do tyłu, trzymając się za nos, z którego popłynęła strużka krwi. Nie zdążył porządnie stanąć na nogach, a dostał z drugiej strony, zataczając się ponownie i zatrzymując się na zamkniętych drzwiach pokoju. Zamroczyło go i przez chwilę myślał, że zemdleje. Ojciec złapał go jednak za włosy i pociągnął ku górze, sprawiając, że Czarek patrzył mu teraz prosto w oczy.
— Twoja matka zabiła się, bo była takim samym śmieciem, jak ty. Masz to po niej, może też się w końcu zapierdolisz i będzie święty spokój.
Gula wielkości piłeczki tenisowej stanęła mu w gardle. Zacisnął pięści i zmarszczył brwi. Czuł nienawiść, czystą nienawiść. Całymi siłami, które mu zostały, odepchnął ojca, po czym chwycił jego głowę i walnął nią o krawędź szafki, na której stał stary telewizor.
Nawet nie spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę leżącego teraz na podłodze, pobiegł prosto do szopy za domem. Tam czuł się bezpiecznie, tam czuł, jakby ona wciąż z nim była i wciąż go wspierała.
Nie uwierzył jednak, gdy zobaczył ją siedzącą pod ścianą i palącą papierosa. Myślał, że ma zwidy. Zamrugał kilka razy, oddychając ciężko. Podbite oko zaczynało coraz bardziej boleć, krew z nosa napływała mu do ust, a pęknięta warga piekła. Jednak to zapach dymu papierosowego wydawał się teraz najbardziej wyraźnym bodźcem.
— Co… Co ty tu robisz? — spytał ochryple.
[Przepraszam, że to takie słabe, nie wiem czemu, ale jakoś mi opornie ten odpis szedł D:]
OdpowiedzUsuńZamrugał parę razy, nie do końca rozumiejąc, co się właściwie wokół niego działo. Świergotanie Sary niegdyś było dla niego miodem na zbolałe serce i nerwy, teraz wywoływało efekt podobny do dźwięku drapania po tablicy. Skrzywił się lekko, wycierając wierzchem dłoni krew skapującą mu z nosa do ust. Był zmęczony. Kręciło mu się w głowie. Chciał zasnąć i obudzić się w zupełnie innym miejscu, chciał, aby wszystko, co się działo, okazało się jedynie snem.
Wzdrygnął się lekko pod jej dotykiem, obserwując ją uważnie kątem oka. Nie wiedział, co powiedzieć. Przełknął ślinę, ważąc słowa, które cisnęły mu się na usta. „Gdzie ty, kurwa, byłaś?”. „Tak po prostu sobie wracasz, jakby nigdy nic”. „Wyjdź. Nie chcę cię widzieć”. Chciał wypomnieć jej wszystko, co mu zrobiła. Była jedyną osobą, której zniknięcie odcisnęło na nim aż tak duże piętno, które sprawiło, że zamknął się w sobie do reszty. Bo przecież nikt nie zostałby przy kimś takim jak on, prawda? Dlaczego miałby?
— Umiesz opatrzyć nos? — wydukał po kilkunastu długich sekundach milczenia.
Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Limo pod okiem robiło się coraz bardziej wyraźne, potargane włosy sterczały mu na wszystkie strony, z nosa wciąż lała się krew, a napuchnięta warga poczerwieniała niczym dorodny pomidor. Czuł się wcale nie lepiej. I nie sądził, aby mógł teraz rozmawiać z dziewczyną w ten sam sposób, co kiedyś. Z lekkością żartować o otaczających ich świecie, żalić się z alkoholizmu ojca, słuchać o tym, jak uciekła z domu. Czuł się zdradzony, wykorzystany, a fakt, że Sara postanowiła pojawić się właśnie teraz, jedynie rozdrapywał zabliźnione już rany.
Odwrócił się na pięcie i ruszył wolnym krokiem w kierunku domu. Ojciec prawdopodobnie już wstał z podłogi i wybrał się do karczmy za rogiem, aby wypić jeszcze więcej. Tak mu się przynajmniej wydawało, dopóki nie weszli do domu. Aby dojść do kuchni, trzeba było minąć niewielki salonik, w którym wcześniej doszło do kłótni między nim a pijanym mężczyzną. Nie spodziewał się, że zobaczy w nim wciąż leżące w bezruchu ciało Andrzeja Mazurka. Po jego czole spływała powoli zasychająca już krew, a otwarte oczy wpatrywały się w jeden punkt — pustą butelkę po piwie leżącą na poplamionym dywanie.
Czarek stanął w drzwiach pokoju. W jego gardle stanęła wielka gula, a klatka piersiowa zdawała się zmniejszyć do rozmiarów orzeszka. Chciał zwymiotować, jakby już wiedział, czego dokonał, jednak bał się sprawdzić. Bał się potwierdzić fakt, że zabił własnego ojca.
— Czaruś? — Mała Ala stanęła na schodach i popatrzyła na brata, po czym przeniosła wzrok na Sarę. — A kto to?
— Idź spać, Ala. Idź spać… — powiedział zachrypniętym głosem i uśmiechnął się sztucznie. — No, już, szybciutko, jutro idziesz do szkoły.