4 sierpnia 2000

only human


Kiedy jako kilkulatek oznajmił rodzicom, że zostanie astronautą (bo zdawało się, że do wyboru ma jedynie to albo strażaka, a odkąd opatrzył się, sięgając do ogniska po zagubioną piankę, bał się ognia), ani on ani rodzice nie spodziewali się, że to marzenie spełni się w tak dziwaczny, pokręcony sposób. Przez całe życie był wręcz do bólu przeciętny: miał przeciętne wyniki w nauce, przeciętną rodzinę, przeciętnych znajomych, przeciętną pracę jako kelner, którą godził ze swoimi przeciętnymi studiami i przeciętną przyszłość przed sobą. Jedynym buntem przeciwko całej tej nudzie, na jaki kiedykolwiek sobie pozwolił było przefarbowanie włosów na niebiesko. Od tamtego momentu wygląda na dużo bardziej rozrywkowego i mniej poważnego niż jest w rzeczywistości. Nie był nieszczęśliwy, ale zawsze czegoś mu brakowało. Chyba właśnie dlatego, gdy pewnego dnia odebrał telefon od pieprzonego NASA, prawie stchórzył i natychmiast odłożył słuchawkę. Prawie. Wciąż nie wie, dlaczego z setek tysięcy, albo może i milionów (dokładnych danych nigdy nie podano do wglądu publicznego) zgłoszeń, ktoś postanowił wybrać właśnie jego, ale nie mógł przepuścić takiej szansy. Rodzice prawie dostali zawału, gdy się dowiedzieli, ale ostatecznie nie mogli mu już przecież niczego zabronić. Wplątał się więc w te wszystkie kosmiczne, międzygalaktyczne interesy trochę nieświadomie i teraz wie, że nie ma już odwrotu. I to nie tak, że udaje ważniejszego niż jest w rzeczywistości – przy kosmitach-telepatach takie rzeczy by nie przeszły. Oni po prostu nie rozumieją jeszcze hierarchii obowiązujących w ziemskich społeczeństwach, a jego zdolności tłumaczenia takich spraw są dość... przeciętne. Chyba. O ile wciąż może używać tego słowa, siedząc przy tym na statku kosmicznym z istotami, które nawet nie łapią koncepcji komunikowania się za pomocą słów. Więc jakie to uczucie być przedstawicielem całej rasy ludzkiej, ktoś mógłby zapytać? Nie z tego świata!

8 komentarzy:

  1. Ziemia obserwowana przez cienkie, błoniste w swojej strukturze pole siłowe zakrywające bezpiecznie panel obserwacyjny wbudowany w zewnętrzne poszycie kadłubu statku wyglądała na przerażająco bezbronną.
    Sama ta myśl uderzyła go znienacka i zupełnie niespodziewanie, zaskakując własnym istnieniem, a jeszcze bardziej siłą, z jaką nadeszła. Niewielka planeta, całkowicie naga, gdyby nie liczyć pojawiających się gdzieniegdzie kłębów białych obłoków - czegoś całkowicie naturalnego dla tego błękitnego skrawka skały dryfującego samotnie po ustalonej milenia temu przez ślepy los orbicie gdzieś na krańcu galaktyki. Była cicha, spokojna i na swój własny, specyficzny sposób piękna, a przy tym jakby dziwnie smutna; jej widok, pozostawionej samej sobie, budził uczucie ucisku gdzieś w okolicach gardła, coś, czego nie zdarzyło mu się doświadczyć ani razu w ciągu całej swej podróży przez lodowaty kosmos. Ani razu też jednak nie wytypowano go na opiekuna istoty, która miała już wkrótce postawić stopę na pokładzie obcego sobie okrętu - aż do teraz.
    Pozostał na swoim miejscu przy sięgającym od podłogi do samego sufitu oknie do wejścia na orbitę okołoziemską, obserwując roztaczający się na nim widok w niemal całkowitym bezruchu, zupełnie jakby jakaś jego cząstka obawiała się, że jakikolwiek nagły gest z jego strony mógłby spłoszyć rosnące w oczach kontynenty, morza i oceany. Ziemia była niebieska i sprawiała wrażenie w całości płynnej, jak lewitujące bąbelki wody, które jego kompani tak dogłębnie badali na Efradusie VII, delikatne i łatwe do zniszczenia - zupełnie tak, jak ona. Dopiero gdy odebrał informację o rozpoczęciu procedury podejścia do lądowania - nie był do końca pewien, ile czasu już minęło, zdecydowanie ważniejszy był jednak fakt, że statek namierzył odpowiednie współrzędne i był gotowy na nich osiąść - ruszył niespiesznie ku głównemu wejściu. Pokład zawibrował ledwo zauważalnie pod jego stopami, gdy ziemska grawitacja próbowała ściągnąć okręt w dół, zacięcie walcząc z silnikami.
    Przebywanie w ludzkim ciele wciąż było dla niego czymś całkowicie nowym, dziwnym i nieznanym, a przy tym w dużej mierze po prostu nieprzyjemnym i dość uciążliwym. Samo ciało takie właśnie było - uciążliwe, przyciasne, po prostu nie do końca wygodne. Właściwie ani trochę wygodne, podobnie zresztą jak zszyty w coś na kształt tub materiał, jaki zmuszony był na nie narzucić. Ale jego zadaniem wciąż było zbadać ludzkie zachowania, zdobyć informacje o biologii, sposobie myślenia i postrzegania świata, społeczeństwie, szeroko pojętej kulturze - a ludzie nosili coś, co określali tradycyjnie ubraniami, zasłaniając nimi części ciała, które najwyraźniej uważali za wstydliwe, lub chroniąc się przed typowymi dla Ziemi kaprysami pogody. Siłą rzeczy musiał dostosować się do zwyczajów gatunku gościa, dokładnie tak, jak kiedyś mieli okazję robić to inni, w przypadku innych, mniej lub bardziej rozumnych i skorych do wzajemnej współpracy, gatunków. Zostanie wybranym do podobngo zadania oznaczało szacunek dla jego poprzednich osiągnięć i powinno skutecznie wynagrodzić mu wszelkie wiążące się z tym niedogodności.
    Statek wylądował cicho i lekko, siadając miękko na piaszczystym podłożu. Wejście rozsunęło się i niedługo później na pokład wkroczyła istota podobna do niego samego w chwili obecnej. Miała inne rysy twarzy, inny kolor oczu i włosów, ubrania o innym kroju i z innego materiału, a przez ramię przewieszone coś, co musiało by przenośnym pojemnikiem na prywatne dobytki, ale w gruncie rzeczy niewiele różniła się od formy, którą musiał na tę okazję przyjąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Intensywność zaskoczenia, jakie wyemitował umysł gościa na jego widok, sprawiła, że jakby odruchowo zamrugał oczyma. Niebieskowłosa istota wyciągnęła ku niemu rękę i wydała z siebie długą serię dźwięków, co tylko spotęgowało jego własne zaskoczenie. Po chwili jednak przechylił głowę lekko na bok, pozwalając sobie na przekazanie przybyszowi, że jest na statku mile widziany, a jeśli pójdzie z nim, dostanie przydział kwatery... a potem paru uspokajających myśli, gdy z drugiej strony otwartego kanału nadeszła dusząca fala szoku i czegoś na kształt przerażenia. Ludzie więc najwyraźniej rzeczywiście byli jedną z tych prymitywnych ras, które nie posiadły zdolności komunikacji telepatycznej. Ciekawe.

      Usuń
  2. Przez chwilę jeszcze przyglądał się człowiekowi stojącemu przed nim, pozwalając mu w spokoju przyswoić zdobytą właśnie w dość niekonwencjonalny sposób wiedzę... to znaczy, niekonwencjonalny dla człowieka; dla niego samego nie było w tym absolutnie nic niezwykłego, ale wiedział, że na sposób postrzegania i wizję tego, co jest "normalne", ogromny wpływ mają wzorce kulturowe, sposób wychowania, naturalne predyspozycje rasowe i wrodzone umiejętności. Ludziom brakowało tych związanych z telepatią, przekazywaniem innym własnych emocji, spostrzeżeń i uczuć i odczytywaniem tych wysyłanych przez inne istoty. Jemu brakowało umiejętności i znajomości mowy, którą człowiek najwyraźniej uważał za kluczową. Ciężko było mu się zresztą dziwić - był przedstawicielem społeczeństwa na tyle prymitywnego, że nie znał innego, lepszego sposobu porozumiewania się. Nie mógł go za to winić. Samego siebie także nie mógł. To była tylko drobna przeszkoda, którą bez większego problemu powinien być w stanie ominąć. Na tym polegało jego zadanie, na tym polegała jego praca, od tego tu był. By omijać przeszkody... czy też raczej usuwać je spod nóg ich gościowi.
    Dopiero kiedy człowiek nieco się uspokoił, znów pozwolił sobie na szersze otworzenie własnego kanału telepatycznego, który odruchowo przymknął pod wpływem fali nietamowanych myśli płynących od drugiej istoty. Daniela Sevensona. Powiedział, że nazywa się Daniel Sevenson, cokolwiek miałoby to oznaczać. Przelotnie przyszło mu do głowy, że rzeczywiście, jeśli ludzie nie posiadali połączeń neuronowych niezbędnych do wykształcenia zdolności telepatycznych, z pewnością musieli znaleźć inny sposób na zakomunikowanie, kogo mają na myśli.
    Jeszcze raz na chwilę przechylił głowę w bok, po czym odwrócił się, dając Danielowi Sevensonowi do zrozumienia, że powinien podążać za nim. Intrygował go kolor jego włosów; w żadnym ze wspomnień innych i na żadnym z obrazów nie zauważył osobnika z niebieskimi. Jego własne także miały inną, wydającą się być bardziej naturalną dla mieszkańców Ziemi - i samej planety ogółem - ciemnobrązową barwę, co dodatkowo wzbudzało jego zaciekawienie. Cały człowiek był zresztą intrygujący; sposób, w jaki rozumował, siła, z jaką wysyłał myśli, były dla niego męczące, to prawda, ale zarazem niepoprawnie ciekawe z naukowego punktu widzenia. Ze wszelkimi pytaniami zdecydował się jednak zaczekać chwilę, lub może nawet kilka chwil, tak, by gość miał szansę zaaklimatyzować się w nowym środowisku, przywyknąć do jego obecności i tego, jak funkcjonował statek mający od teraz służyć mu za tymczasowy dom. Spłoszenie go czymś tak błahym jak pytanie o włosy byłoby nieostrożne i nielogiczne; nie wiedział przecież, czy w kulturze ziemskiej nie były one objęte jakimś specyficznym tabu, dokładnie tak, jak anteriańskie ogony czy rytuały związane z posiłkami w kulturze mearskiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narzucił spokojne tępo, raczej spacerowe, tak, by człowiek miał czas dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu, co mogłoby przyciągnąć jego uwagę, i zadać własne pytania. Po drodze starał się także delikatnie i klarownie, nie wchodząc w głębszą interakcję z umysłem gościa, wyjaśnić sprawy, które wcześniej wydały się być dla Daniela Sevensona niejasne. Wytłumaczył, że nie posiada "imienia", "tytułu" ani żadnego innego rodzaju miana przypisanego tylko i wyłącznie jemu; jego gatunek zwyczajnie nie potrzebował tak prymitywnych metod identyfikacji poszczególnych członków, ponieważ wystarczyło wysłać myśl obrazującą konkretną istotę. Objaśnił także, dość pobieżnie, jak właściwie działa komunikacja telepatyczna, przyrównując umysł do czegoś, co ludzie nazywali kranem, a myśli do wody w nim płynącej - kran, odpowiednio uszczelniony, nie przecieka, jednak gdy odkręci się kurek, wylewa się z niego strumień wody, którego objętość można regulować dokładnie tak, jak siłę wysyłanych myśli. Jego gatunek często wznosił odpowiednie "bariery" mające zapobiec zbyt silnemu emanowaniu, ale nie służące do ochrony; umysł każdego pozostawał półprzymknięty, jedynie na tyle, by nie rozpraszać innych. Do porozumiewania się używali głównie niosących odpowiedni przekaz obrazów, emocji i wyobrażeń, on wyczuwał jednak, że dla Daniela Sevensona taki sposób nie jest najwygodniejszy ze względu na utrwalone wzorce myślenia. Potrzebował chwili zastanowienia, kiedy jednak stanęli wreszcie przed kwaterami, które przydzielone zostały nowemu gościowi, obiecał solennie, że jeśli ten zechce poświęcić trochę czasu i uwagi na przekazanie mu podstaw jego języka, postara się dla wygody Daniela Sevensona przestawić na przekazywanie mu zdań.

      Usuń
  3. Znów przechylił głowę lekko na bok, w pewnym sensie zaskakując samego siebie tym, jak szybko zaczynał przejmować ludzkie zwyczaje i mowę ciała - ale także tym, że w ogóle wydawał się je znać i być może nawet trochę rozumieć, mimo, że na dobrą sprawę jedynie wyczuwał je podświadomie w myślach ziemskiego gościa. Przez chwilę rozważał odrzucenie propozycji przypisania sobie imienia, nazwy własnej, która do niczego nie byłaby mu potrzebna; ani jemu, ani nikomu innemu na statku. Imiona były jedną z cech charakterystycznych niższych, mniej rozwiniętych cywilizacji i kultur, i przez część jego pobratymców używanie ich wobec samych siebie uznane zostałoby za najzwyczajniejszą obrazę czy też zniewagę. Ostatecznie jednak, uznawszy, że nie ma nic złego w tak nieznacznym przychyleniu się do życzeń człowieka, dał znać, że jeśli gość tego sobie życzy, może zwracać się do niego per Kevin - lub jakkolwiek inaczej będzie miał ochotę, naprawdę. Danielowi będzie tak wygodniej (nie dało się nie wyczuć, jak bardzo nieswojo czuł się pozbawiony możliwości nazywania jakoś kogoś, w czyim towarzystwie miał spędzić najbliższe miesiące), a jemu z kolei w gruncie rzeczy nie robiło to większej różnicy. Właściwie może tak będzie nawet lepiej, miał bądź co bądź poznać ludzką kulturę i zwyczaje, a używanie nazw własnych w bardzo wyraźny sposób było jej nieodzowną częścią.
    W imię podobnych wartości - ciekawości i poczucia obowiązku w równych, można by rzec, ilościach - pozwolił zaprosić się do nowych kwater Daniela. Jeśli gość chciał, by dotrzymać mu towarzystwa, w pewnym sensie stawało się jego obowiązkiem niezostawianie go samego. Ludzie mogli źle znosić nagłe zmiany środowiska; kto wie, być może nawet powodowały one u nich choroby, a do tego nie można było dopuścić. Przez pierwszy okres wspólnej dobrobyt i poczucie bezpieczeństwa gościa stanowiły absolutny priorytet.
    Same kwatery wyglądały wciąż dokładnie tak, jak wiele pustych, nieużywanych pomieszczeń; statek nie zdążył jeszcze potrzeb ich nowego właściciela i odpowiednio się do nich przystosować, a Daniel najwidoczniej nie potrafił przekazać mu, czego wymaga i potrzebuje. Ludzkie ciało okazywało się być z kolei dość zawodne; nieprzyjemny ból rodzący się w piętach i okolicy kostek jasno sugerował, że być może czas najwyższy zająć miejsce siedzące. Nie do końca zadowolony z tego, jak mało odporna i wytrzymała była jego nowa forma - ale przy okazji starając się myśleć już o sobie jako o Kevinie, co wcale nie przychodziło mu łatwo - poczekał, aż statek odpowiednio się ukształtuje. Fragment ściany po prawej od wejścia zdawał się nagle zmieniać stan skupienia, odrywając od reszty, topić, stając płynnym metalem, a równocześnie formować szybko w coś, co ostatecznie przybrało wygląd całkiem zbliżony do ziemskiej kanapy. Z nieznacznym westchnieniem ulgi zajął miejsce od strony przeciwległej do drzwi wejściowych ściany i przeniósł wzrok na wciąż stojącego w progu człowieka. Spokojnie przekazał mu, że jeśli ten konkretny mebel mu się nie spodoba, w każdej chwili może zmienić jego wygląd lub miejsce, w którym ma stać, albo nawet usunąć go całkowicie. Całe kwatery są do jego dyspozycji i może robić z nimi, co tylko mu się spodoba, łącznie z powiększeniem ich i dodaniem drugiego, połączonego z nimi pomieszczenia; sąsiadujące z tymi kwatery są niezamieszkane i jeśli będzie miał ochotę, może je także zagospodarować wedle własnego uznania, lepiej byłoby jednak, gdyby najpierw go o tym poinformował.

    OdpowiedzUsuń
  4. Daniel był na statku dopiero, wedle ziemskiej miary, około pół godziny, co w gruncie rzeczy oznaczało naprawdę wąski, malutki przedział czasu - a już zdążył zrobić coś, co wprawiło jego bardzo nie-ziemskiego opiekuna w stan, który mieszkańcy błękitnej planety pozostawionej już daleko w tyle bez cienia wątpliwości określiliby zaskoczeniem. Drobnym szokiem nawet, może, w odpowiednich warunkach. On sam jednak nie znał ludzkich emocji, nie potrafił ich rozpoznawać ani nazywać; jego nowe ciało dostarczało mu w stu procentach ludzkich symptomów, reagując na bodźce w sposób, w jaki zrobiłoby to także ciało przeciętnego, szarego Ziemianina, jednak interpretacja ich była dla niego celem praktycznie nie do osiągnięcia. Zadaniem zbyt trudnym, by teraz mógł mu podołać. Jednak przecież między innymi po to przydzielono mu ludzkiego podopiecznego, by mógł przestudiować jego psychikę, nauczyć się o niej jak najwięcej, zarówno z obserwacji, jak i własnych doświadczeń, a potem wysnuć odpowiednie konkluzje i wnioski, postawić adekwatne tezy.
    W jednej chwili obserwował, jak Daniel zaciska powieki, wyraźnie starajac się skupić na prostej czynności, jaką było kształtowanie powłoki statku - patrzył na to z pewną pobłażliwością, cierpliwie czekając, aż gość zrozumie istotę rzeczy i otworzy własny umysł w poprawny sposób; on sam robił to instynktownie, odruchowo, i wcale nie musiał się nad tym ani trochę zastanawiać - a w następnej powierzchnia kanapy, którą ukształtował chwilę temu i na której znalazł sobie wygodne miejsce, zafalowała, zawibrowała i... zmieniła się w różową puszystą masę. Kevin, jak zostało już ustalone, nie potrafił rozpoznawać emocji, którymi postanawiał zasypać go jego nowy, ludzki organizm, ale był niemal pewien, że ten dziwny stan niezrozumienia, który właśnie odczuwał, nazywany był zaskoczeniem.
    Z pewnym wahaniem pogładził nową powierzchnię mebla; była miękka, ale zarazem lekko sztywna i minimalnie szorstka, o strukturze układającej się w dość krótkie, potargane i sterczące we wszystkich możliwych kierunkach włoski. Przypominała futro jednej z istot, jakie widział na planecie nazywanej przez jej mieszkańców Vegą - ogromnej, włochatej bestii o sierści sklejonej błotem, ale wbrew pozorom stwarzanym przez trzydziestocentymetrowe kły i ostre jak brzytwa pazury wyjątkowo pokojowo nastawionej do istot rozumnych. Różnica polegała na tym, że kanapa była, w przeciwieństwie do zwierzęcia, jasnoróżowa. Poruszyła się lekko, kiedy Daniel opadł na drugi jej koniec.
    Odwzajemnił spojrzenie gościa, nagle czując przemożną potrzebę uniesienia kącików ust w górę w geście, który, jak zgadywał, wśród Ziemian oznaczał rozbawienie; Danny był ciekawy tak wielu rzeczy, że wyjaśnianie ich wszystkich, nawet poprzez łącze telepatyczne, zajęłoby wiele czasu, a już na pewno, jeśli miałby wdawać się w szczegóły. Przekazał mu więc, że jego prawdziwa forma wygląda zupełnie inaczej i najprawdopodobniej odstraszyłaby każdego człowieka. Dlatego dla wygody przedstawiciela ludzkości, jak również jego psychicznego komfortu, zdecydował się przyjąć postać typową dla jego rasy. Rozumiał też zaskoczenie, jakim był dla niego sposób funkcjonowania statku i zdolności jego tymczasowego opiekuna.
    Ludzie. Ograniczeni. My nie. Milenia ewolucji. - tym razem postarał się zamiast ciągów obrazów, które dla niewprawionego umysłu mogły szybko okazać się męczące, użyć słów, które Daniel znał i rozumiał. Nie było to tak trudne, jak przypuszczał, jednak daleko mu było do umiejętności składania zdań; na chwilę obecną posługiwał się raczej pojedynczymi wyrazami bądź sklejał je w dwójki. Statek. Żywy. Inteligentny. Bez sterowania. Nas sto. Badacze. Naukowcy. Laboratoria. Zobaczyć?

    OdpowiedzUsuń
  5. Fala ekscytacji, którą nagle wyrzucił z siebie ludzki gość, sprawiła, że Kevin zamrugał kilkukrotnie, w sposób bardzo odruchowy i w gruncie rzeczy nawet nie do końca świadomy starając się choć częściowo odgrodzić własny umysł od emocji człowieka; były silne, znacznie silniejsze niż jakiekolwiek inne, które kiedykolwiek miał szansę odczytać, a już w szczególności silniejsze od tych, do których był przywykł przebywając wśród swoich pobratymców, z natury wyjątkowo opanowanych, któych ewolucja obdarzyła nie tyle umiejętnością powstrzymywania podobnych wybuchów, co pewną zwyczajną niezdolnością emanowania aż tyloma emocjami na raz. Siłą rzeczy sprawiało to, że w towarzystwie Daniela był nieco... skołowany. Wybuchy uwierały go w zmysły i nieprzyjemnie naruszały przestrzeń jego odczuć, a jednak równocześnie było w nich coś fascynującego, egzotycznego, nie do końca zbadanego. Niepoznany i niejasny aspekt ludzkiej natury sprawiał, że jeszcze silniej odczuwał potrzebę zgłębienia jego tajemnic, poznania sekretów, zwiedzenia każdego zakamarku i upewnienia się, że udało mu się dogłębnie wszystko zobaczyć, poczuć, posmakować i zrozumieć.
    Sam siebie przyłapał nagle na tym, że nie potrafi być do końca odporny, że jakaś część ekscytacji gościa oddzieliła się od reszty, podfrunęła do niego i uczepiła się jego piersi, przez co i on poczuł się dziwnie... wesoły? Podniecony? Gotowy do zerwania się na równe nogi i z uśmiechem, czymś tak banalnie, fundamentalnie ludzkim, a zarazem już tak w pewnym stopniu dla niego naturalnym, pokazać Danny'emu każde pomieszczenie, każdy korytarz i każdą ścianę statku. I chyba powinno go to niepokoić - ten wpływ, jaki miał na niego człowiek - ale z jakiegoś powodu nie niepokoiło go to ani trochę. Wcale. Nawet odrobinę. I ten brak reakcji też powinien być powodem do zmartwienia, ale ekscytacja przejęta od gościa zdawała się zbyt mocno przeważać, by dopuścić do głosu inne uczucia. Przestały go nawet boleć nogi, choć przecież wciąż jeszcze nie był przyzwyczajony do nowego ciała, a przemęczanie się, i to błyskawiczne, nie było w takiej sytuacji niczym niespotykanym.
    Wiedzą, stwierdził po prostu, podnosząc się z kanapy (była tak przyjemnie miękka w dotyku, że przez parę sekund debatował nad pozostaniem na niej i odłożeniem wycieczki na kiedy indziej, ale błysk zachwytu w oczach Daniela nie pozwalał mu ostatecznie się na to zdecydować). Drzwi kwater rozsunęły się przed nimi bezszelestnie; Kevin spacerowym krokiem powiódł swego nowego podopiecznego długim, nieco skręcającym w bok korytarzem, tak, by ten mógł spokojnie obejrzeć wszystko, co mijali - ściany i parę niewielkich, przypominających bulaje okien - i w razie potrzeby zatrzymać się, by przyjrzeć się czemuś dokładniej. Nie straszny. Dziwny. Delikatny. Mały. Głośny. Ale wszystko znane. Badania życia. Inteligentnych form. Przyzwyczajeni, kontynuował, starając się wyjaśnić jak najlepiej potrafił, że choć kosmita pałętający się po ich statku w towarzystwie jednego z naukowców nie jest często spotykanym przypadkiem, to jednak wciąż się to zdarza, i nikt nie powinien być zaskoczony.
    Kolejne drzwi rozsunęły się, gdy przystanęli przed nimi, ukazując duże pomieszczenie mieszczące długie, lśniące blaty, przezroczyste pojemniki pełne gęstych substancji, z których niektóre zdawały się bulgotać; Kevin wyemanował ciche pozdrowienie do piątki innych naukowców pochylonych nad pracą. W odpowiedzi otrzymał równie ciche, zwyczajowe potwierdzenie, że jego obecność została odnotowana - jednocześnie wiedziałjednak dobrze, że to samo nie zostało przekazane Danielowi, którego traktowano niemal jak niższą formę życia.
    Laboratorium, objaśnił, jednocześnie dając człowiekowi przestrzeń do rozejrzenia się po pomieszczeniu na własną rękę. Praca. Można obejrzeć. Zobaczyć. Nie dotykać. Nie rozmawiać. Cisza bardzo ważna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z zainteresowaniem obserwował, jak ich ludzki gość rozgląda się po laboratorium, przyglądając najpierw pojemnikom z rosnącymi młodymi, a potem jego pobratymcom. Ciekawość, która biła od Daniela, była równie silna, co przedtem, o ile nie silniejsza, a on zaczynał obawiać się, że na dłuższą metę mogłaby zacząć przeszkadzać obecnym w pomieszczeniu badaczom; jego gatunek z natury przyzwyczajony był do całkowitej ciszy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej, mogliby więc wkrótce zirytować się byciem ciągle wystawianym na działanie nieosłoniętego, emanującego głośnymi emocjami ludzkiego umysłu, szczególnie, gdy musieli skupić się na swojej pracy. Nie potrafił jednak znaleźć w sobie wystarczająco dużo silnej woli, by odmówić Danny'emu przyjemności, jaką wyraźnie sprawiało mu eksplorowanie otoczenia i próby odgadnięcia, co takiego pływało w półprzeźroczystym płynie.
    Kevin poczuł falę ciepła wzbierającą w piersi, na tyle delikatną, by wiedział, że to tylko kolejne ludzkie emocje zalewają jego nowe, równie ludzkie ciało. Jeśli miałby zgadywać, stwierdziłby, że prawdopodobnie jest rozbawiony; tak czy inaczej, uczucie było zdecydowanie całkiem przyjemne. Może później wyjaśni swojemu człowiekowi, na co patrzył.
    Jakkolwiek obserwowanie zainteresowania Daniela było ciekawym doświadczeniem, propozycję powrotu do przydzielonych mu kwater przyjął z wdzięcznością, może nawet czymś, co ludzie określiliby mianem ulgi. Rzeczywiście, jego nowa, krucha powłoka męczyła się wyjątkowo szybko; bolały go mięśnie, zupełnie świeże i wciąż jeszcze nieprzyzwyczajone do nadmiernego wysiłku fizycznego, a kończyny wydawały się być znacznie cięższe niż były w rzeczywistości. Z całą pewnością potrzebował odpoczynku.
    Spania i w ogóle?, powtórzył, kiedy opuścili laboratorium i oddlaili się od wejścia na tyle, by mógł mieć pewność, że nie będą już przeszkadzać badaczom, jeśli zaczną znów porozumiewać się w ten sposób. Co to?
    Obrzucił Danny'ego zaciekawionym spojrzeniem; teraz to on wymagał odpowiedzi. Człowiek był ich gościem i jego podopiecznym, ale wcale nie oznaczało to, że miał trzymać go na dystans i traktować tylko i wyłącznie jak okaz, który ma za zadanie zbadać. Mogli współpracować i uczyć się od siebie nawzajem, to z całą pewnością wydawało się być najbardziej logiczną opcją, w końcu jaki sposób gromadzenia informacji na temat rasy ludzkiej byłby lepszy od uczenia się bezpośrednio od jej przedstawiciela? Obserwacje zawsze były przydatne, ale to na bezpośredniej interakcji opierała się istota jego badań.
    I właśnie to zamierzał robić - uczyć się od Daniela. Pytać i pozwalać mu pokazywać sobie, co i w jaki sposób robią ludzie, co jest dla nich naturalne, czego wymaga ich natura i biologia, a co robią tylko i wyłącznie dla przyjemności. Chyba nawet zaczynał być tym wszystkim dość podekscytowany, a przynajmniej okropnie zaciekawiony, bo wcale nie spieszyło mu się, by udać się do swoich własnych kwater, by zająć się swoimi własnymi sprawami. Miał parę raportów do zdania, ale one przecież mogły poczekać, szczególnie teraz, kiedy Danny miał go czegoś nauczyć i coś objaśnić. Teraz nie mógł go zostawić, prawda? Co, gdyby człowiek odebrał to jako niegrzeczne i śmiertelnie się na niego obraził? Nie znał się na ludzkich konwenansach, a nieskory do współpracy gość był ostatnim, czego teraz potrzebował i zdecydowanie ostatnim, czego chciał.
    Udali się więc razem w kierunku kwater, które niedawno opuścili. To nie była długa wycieczka, bo obaj byli już dość zmęczeni, ale mieli jeszcze sporo czasu. Zdąży pokazać Danny'emu resztę statku.

    OdpowiedzUsuń