28 lutego 2010

[KP] what do you mean I can't just expelliarmus everyone?

M  r      P  o  t  t  e  r
Czasami ma wrażenie, że to wszystko to po prostu zbyt wiele i że następnego dnia po prostu nie wstanie z łóżka; był już raz martwy, tak stuprocentowo, i on jeden wie, że naprawdę nie ma się czego w śmierci obawiać, bo to zupełnie nie boli. Czasami wydaje mu się nawet, że jest już jedną nogą na tamtym świecie, kiedy księżyc jest w pełni, a jego kości wydają się skwierczeć jak kropla wody, która spadła na rozgrzaną patelnię.
Remus twierdzi, że to normalne. Że przywyknie. Jak długo to przywykanie może potrwać, tym się już nie dzieli.
Ktoś kiedyś powiedział mu, że bez zdanych celująco OWUTEMów nie wpuszczą go nawet do jednego pokoju z kandydatami na Aurorów - to na pewno była Hermiona. Harry musiał odpowiedzieć coś bardzo nieprzyjemnego, bo nigdy więcej nie usłyszał ani jednego komentarza na temat własnej przyszłości. Tak właściwie sam nie ma zielonego pojęcia, czym chciałby się zajmować. Nie wie nawet, czym zajmować się powinien. I tylko czasami żartuje, że może pójdzie w ślady dziadka i zacznie opracowywać ulepszoną formułę eliksiru na porost włosów. Nigdy nie był dobry z eliksirów.
Do Hogwartu wrócił z dwoma kolczykami, kufrem wypchanym wywarem tojadowym i palącą potrzebą chowania się przed rozwrzeszczanymi pierwszorocznymi. Wciąż wolno myśli i przejawia niepokojącą tendencję do pakowania się w tarapaty; czasem nie pojawia się na zajęciach, bo zwyczajnie nie ma siły wyjść z łóżka po pełnej koszmarów nocy, ale profesor McGonagall następnego dnia tylko kiwa głową, jakby chciała powiedzieć, że rozumie. Nie rozumie. Harry zresztą też nie, ale do tego zdążył się już przyzwyczaić.


1 komentarz:

  1. Początkowo Draco nie miał zamiaru wracać do Hogwartu, ale dość szybko zupełnie zmienił zdanie, kiedy pewnej nocy przespał się z wyjątkowo przystojnym czarodziejem, który okazał się wampirem. Powinien zorientować się, z kim ma do czynienia dużo wcześniej, ale był weekend, a on trochę wypił i być może właśnie dlatego perspektywa zostania nieśmiertelnym przedstawiona mu przez nieznajomego wydawała się tak zachęcająca. Tak, wszystko odbyło się za jego pozwoleniem. Za to, że następnego dnia obudził się na niesamowitym kacu, który później okazał się bardziej pragnieniem krwi niż kacem, mógł więc winić głównie samego siebie. Nigdy nie wyobrażał sobie, że skończy jako wampir, ale szok i wściekłość, które zobaczył na twarzy ojca, kiedy opowiedział mu o swojej sytuacji były niesamowite. Matka była nieco bardziej wyrozumiała, od razu oferując, że jakoś go z tego wyleczą, ale na tym etapie Draco był już pewny, że nie chce ich pomocy. Jego przemiana pomogła mu zamknąć w swoim życiu rozdział, z którym borykał się już od jakiegoś czasu. Czuł się wolny i właśnie to poczucie przekonało go do powrotu do szkoły.
    Nie był już tym samym Draco Malfoyem, którym był rok czy dwa lata wcześniej. W szkole nawet inni Ślizgoni patrzyli na niego podejrzliwie i chociaż czerpał pewną satysfakcję z rzucania pierwszoroczniakom ponurych, tajemniczych spojrzeń, na dłuższą metę to wszystko było dość wycieńczające. Niespecjalnie starał się ukryć, że jest wampirem. Nie rozgłaszał tego każdej przypadkowej osobie, ale nie zapierały się, gdyby ktoś się domyślił. Nie potrzebował kolejnych tajemnic, nie potrzebował niczego, czym mógłby być potencjalnie szantażowany.
    Nauczycielom z kolei nie robiło to żadnej różnicy – nie pytali, nie zwracali na niego uwagi. Widzieli już chyba w swoim życiu zbyt dużo, żeby kilka kłów mogło ich poruszyć. Do tego Draco obiecał sobie, że nie będzie jadał na terenie Hogwartu; to byłoby zbyt skomplikowane. Okazjonalna wycieczka do Hogsmeade mu wystarczyła. Nikt nigdy nie zginął. Nie był mordercą jak jego ojciec.
    Wciąż pojawiał się na posiłkach w Wielkiej Sali jedynie dlatego, że nie chciał czuć się jak kompletny wyrzutek. Tak, przeważnie siadał na samym końcu stołu Slytherinu i tak, zawsze ostentacyjnie przesuwał jedzenie z jednej strony swojego talerza na drugą, nigdy go tak naprawdę nie tykając, ale przynajmniej tam był. Socjalizował się. Tak jakby.
    Jak na przykład podczas tego jednego śniadania, kiedy to sam Harry Potter do niego podszedł. Draco się go nie spodziewał, właściwie to nawet starał się go unikać, głównie dlatego, że nie był już względem niego tak wrogo nastawiony. Wojna się skończyła, a jednak rozumiał, że się nie lubili i oczekiwał, że już zawsze tak będzie. I naprawdę nie przewidział, że Harry przyjdzie oddać mu jego różdżkę dobre kilka tygodniu po rozpoczęciu roku szkolnego, jak gdyby nigdy nic.
    – Och. Dzięki – odpowiedział, marszcząc brwi ze zdziwieniem i podniósł ze stołu swoją starą różdżkę. W zamyśleniu obejrzał ją ze wszystkich stron. Oczywiście Potter miał rację, miał już nową, ale z tą wciąż wiązał wiele wspomnień. Niekoniecznie pozytywnych, ale wciąż wspomnień.
    – Czyżbyś miał dość Granger? – zapytał w końcu, bo Harry wyglądał jakby próbował wymyślić coś jeszcze, co mógłby powiedzieć, a przy stole Gryffindoru zerkała na niego Hermiona. – Hej, nie będę jej obrażać – zapewnił szybko, wręcz wyczuwając napięcie narastające pomiędzy nimi po tym komentarzu. – Po prostu wiem, jak to jest. Osobiście bardzo się cieszę, że Pansy nie wróciła na ostatni rok.
    Draco wzruszył ramionami. Wyglądało na to, że Potter, tak samo jak i on, nieszczególnie chciał wiecznie czuć się oceniany przez swoich znajomych, skoro wolał rozmawiać z Malfoyem niż z nimi. Potrzeba bycia zostawionym w spokoju zdecydowanie była czymś, z czym Draco się utożsamiał i chyba miał po prostu trochę łatwiej, bo mniej obchodził swoich znajomych.

    OdpowiedzUsuń