JAMES SYRIUSZ POTTER
Gryffindor • VI rok • półkrwi • ścigający z dwuletnim stażem • patronusem salamandra • boginem śmierć w samotności • 12½ cala, berberys i włos z ogona testrala, sztywna • Dolly
Gdyby amerykańscy naukowcy przeprowadzili kiedyś na ten temat badania, z całą pewnością zostałby uznany za podręcznikowy dowód na to, że charakter też da się dziedziczyć, i to tak w całości; podwójna frajda, że akurat jemu w pakiecie dostało się także imię. Jest niewysoki, upierdliwy i bardziej zawzięty niż by wypadało, bo jest synem swojej matki i wnukiem swojego dziadka, śpiewa pod prysznicem i wiecznie zapomina, gdzie wcisnął tę jedną jedyną parę pasujących do siebie skarpetek, więc ostatecznie kończy zakładając dwie zupełnie różne, jedną w ciemne paski, drugą niebieską w stokrotki. Lubi budyń waniliowy, mieć tonę poduszek na łóżku i - psst, nie mówcie nikomu - tandetne mugolskie książki dla nastolatek, i jeszcze być w centrum uwagi całego wszechświata 24/7, nie lubi za to zasad i galaretki. Jest trzecim pokoleniem Potterów w bardzo widoczny sposób starającym się roznieść Hogwart, drugim dokuczającym tępym Ślizgonom i prawdopodobnie pierwszym, które słucha Taylor Swift. Jest wszystkim tym, czego się po nim spodziewano, a jednocześnie niczym z tego, kim zapewne powinien być pierworodny chodzącej legendy świata magicznego, bo zdążył przeforsować parę własnych racji i stawianie mu innych oczekiwań, a swoim wszechobecnym hałasem zmusił większość wszystkich do patrzenia na niego nie jak na Jamesa, syna Harry'ego, a Jamesa, wnuka Jamesa. I chyba nawet jest jak ta przysłowiowa zdjęta z dziadka skóra, ku utrapieniu starej McGonagall.
– Chciałbyś – warknął z poirytowaniem po komentarzu Jamesa. – Nie musisz się na mnie wyżywać, bo masz jakieś kompleksy na punkcie swojej twarzy, Jimmy – podkreślił z wyrzutem, wywracając oczami.
OdpowiedzUsuńPowinien był się domyślić, że kto jak kto, ale Potter nie przyzna się do strachu. Na pewno nie przed nim w każdym razie – byli najgorszymi wrogami i tak dalej. To nie zmieniało jednak faktu, że jeśli kiedykolwiek był czas na ich współpracę, to był właśnie ten czas. Zapowiadało się na to, że Hagrid rzeczywiście miał zamiar po prostu zostawić ich gdzieś w środku Zakazanego Lasu. Fabiusowi wcale się to nie uśmiechało, ale wiedział, że nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Poza tym, gdyby teraz zaczął narzekać, musiałby przyznać, jak bardzo niepokoi go możliwość zgubienia się w lesie i zostania poważnie uszkodzonym przez jakieś fantastyczne zwierzęta. Nie, żeby chciał naumyślnie je rozzłościć, ale przecież na przykład z takimi Gipogryfami to nigdy nic nie wiadomo. Albo nawet gorzej, co, jeśli natkną się na głodnego wampira? Albo wilkołaka? Odruchowo zerknął w górę mrużąc oczy, ale nie dopatrzył się księżyca w pełni.
– No dobra – powiedział znienacka Hagrid i Fabius prawie podskoczył na dźwięk jego głosu; na szczęście tylko prawie. – Czas na mnie, chłopcy, to zajmie z dwadzieścia minut. A wy to poczekajcie tutaj. Albo się rozejrzyjcie. A potem wrócimy razem, ma się rozumieć, nie odchodźcie za daleko – dodał całkiem poważnie i Rookwood naprawdę chciał go zatrzymać, ale tego nie zrobił.
Gajowy zostawił ich na małej polanie szczelnie otoczonej drzewami, za którymi już po chwili zniknął. Jego kroki i szelest liści pod jego stopami jeszcze przez chwilę były słyszalne, ale potem zapadła kompletna cisza. Fabius rzucił szybkie Lumos, bo Hagrid zabrał ze sobą latarnię, która oświetlała im drogę, i rozejrzał się, próbując ustalić, czy jest na tyle odważny (głupi!), żeby w ogóle opuszczać tę polanę. Zawsze mogli po prostu powiedzieć, że nie znaleźli żadnych jednorożców ani pijawek, prawda?
– To co, idziemy się przejść? – zapytał, spoglądając na Jamesa z uniesioną brwią.
W głębi duszy miał nadzieję, że usłyszy negatywną odpowiedź, ale to szybko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo nagle poczuł się źle. Bardzo źle. Nie potrafił nawet do końca opisać uczucia, które go ogarnęło, ale zaczęło się od mocnego, pulsującego bólu w skroni, a potem rozeszło przez resztę jego ciała, sprawiając, że ugięły się pod nim kolana.
– Nie. O nie nie nie nie – powtarzał pod nosem, bezwiednie sięgając do miejsca, gdzie wiedział, że stoi Potter, żeby przytrzymać się jego ramienia. Wiedział, że bolało jedynie dlatego, że próbował z tym walczyć, wiedział też, że nie wygra, ale wciąż się starał. Zgiął się w pół, upuszczając różdżkę; czuł, jak powoli wyślizguje mu się z dłoni, ale nie był w stanie zareagować. Czy on naprawdę…? Czy to musiało dziać się akurat tutaj, teraz, w cholernym Zakazanym Lesie? Zakręciło mu się w głowie i zupełnie niespodziewanie odpłynął. Czuł się jakby ktoś wepchnął go do morza, ale w tym wypadku morze było zupełnie czarne i puste; nie było w nim wody, jedynie ciemność.
– Halo? – mruknął i miał wrażenie, że jego głos odbija się echem od jakichś nieistniejących ścian. Przestrzeń wokół niego powoli zaczęła się rozjaśniać, ale natychmiast podniosła się gęsta mgła. W oddali widział ostre, migające światło.
– To tutaj, w noc, w którą granica pomiędzy światami jest najbardziej rozmyta, rozleje się krew tego, który musi wszystko w sobie tłumić – powiedział ktoś ponuro. Dźwięk dochodził chyba gdzieś zza niego, ale nikogo tam nie widział. Nie był nawet pewny, czy wciąż był w lesie. – Ten, który i tak nie potrafi żyć bez swojego złota, sięgnie po nie aż w zaświaty. Rytuał może zostać przerwany tylko przez krew z jego krwi, ale żaden nie może dostać tego, czego pragnie.
UsuńRozpracowanie, ze ten dziwny głos wychodzi z jego własnego gardła zajęło mu dobrą chwilę, a kiedy już mu się to udało, tak nim to wstrząsnęło, że znów poczuł to specyficzne popchnięcie, a potem zapadł się w ciemności.
Kiedy otworzył oczy, klęczał na wilgotnej trawie w Zakazanym Lesie, podpierając się dłońmi o swoje uda i oddychając ciężko. Czuł się spocony i roztrzęsiony. Ostatnie, co pamiętał, to ten straszliwy ból w skroniach i… nic więcej. To było dokładnie to, czego się obawiał. Jego dar objawiający się w najgorszym momencie z możliwych. Nagle coś go tknęło – Potter! Prawie o nim zapomniał. W panice złapał za swoją różdżkę i podniósł się na równo nogi. James w rzeczy samej wciąż tam był, stał kilka kroków dalej, wyglądając na… co najmniej zaniepokojonego.
– Co powiedziałem? James, co powiedziałem? Słowo w słowo, gadaj natychmiast – praktycznie warknął, bo nie mógł uwierzyć, że ze wszystkich osób, to musiał być akurat on. Kto wie, czy czyjeś życie nie leżało teraz w rękach cholernego Pottera. Nie obchodziło go już nawet, że będzie musiał przyznać się do bycia jasnowidzem; czekał na kolejną wizję zbyt długo, przeczytał o tym zbyt wiele książek, żeby spróbować to zatuszować.