7 września 2016

[KP] Ravi

R a v i n d r a   R A V I, nieobliczalny dżin o niepoliczalnym wieku

1 komentarz:

  1. Z chwilą, gdy dosięga piasku, opuszki palców rozgrzewają się i puchną nieco pod gorącem drobinek, a on... mimo tego nurkuje dłonią pod sypką niwę. Piach prześlizguje się prędko między palcami, jak wrogo nastawiony obcy, gotowy do ataku, by ostatecznie pozostawić go w uczuciu niedosytu. Trudno jest bowiem wyczuć odległość do przedmiotu, kiedy zza nasypu wychyla się jedynie fragment znaleziska. Nie udaje mu się sięgnąć po dostrzeżony obiekt za pierwszą próbą. Druga skazuje go natomiast na zaczerwienienie skóry od nadmiaru gorąca. Pewnie nawet poczułby rozpłomienienie tuż przy końcach zabrudzonych palców, gdyby nie brak wrażliwości na ciepło, którego dorobił się przez miesiące grzebania w wykopaliskach. I gdyby nie szorstki od słońca naskórek, osłabiający nerwy. Dopiero, gdy chwyta pewnie za metal, do mózgu dociera informacja o nienaturalnie wysokiej temperaturze A i wtedy ma w sobie zbyt dużo uporu, by upuścić przedmiot. Zamiast tego przerzuca go do drugiej ręki, pocierając rękawem o wierzch wyciągniętej lampy. Na pierwszy rzut oka zdaje się nie byle jaka, choć ocenę psuje jej stan. Osyfiona od pyłu i miału prezentuje się skromniej, niż świadczy o tym jakość wyrobu.
    - No i gdzie ta woda, kiedy jej potrzeba? - mruczy do siebie, gotowy sięgnąć do kieszeni po bukłak, z czym się nie ociąga. Wprawdzie na pustyni powinien cenić źródło nawodnienia, ale wciąż ponad własną kondycję organizmu wyżej ceni sobie piękno znaleziska. Dlatego właśnie staje sprawnie z klęczek, cofając się o krok i... automatycznie tracąc grunt pod stopami.
    Następuje gromkie CHLUP!
    To ciało Cedrica wstępuje pod wodę. Płuca nagle zalewają się sporą dawką płynu, a nim świadomość doprowadza do konkluzji, iż warto byłoby zaczerpnąć tchu, dławi się nie tylko wodą, ale także własnym zdumieniem. To nie powinno się stać. Za nim nic nie było! Mimo tego fakty świadczą przeciw niemu, a on, będąc już ponad powierzchnią tafli, krztusi się, wraz z wodą wypluwając z siebie masę przekleństw. Tych wypowiedzianych po mongolsku i francusku.
    Dopiero, gdy się uspokaja, jest w stanie dostrzec nad sobą nieznajomą sylwetkę. Mężczyzna stoi w cieniu palmy daktylowej, wyraźnie się uśmiechając.
    - No i co Cię bawi?! Tego nie powinno tutaj być! - fuka na niego pełen przekonania, bo przecież był daleko od szlaku karawanu. W obliczu ostatnich wydarzeń jest nawet skłonny myśleć, że jeszcze śpi. Ale przecież jest mu mokro, ciepło i nieprzyjemnie, a stan ten zdecydowanie zdaje się być nie do podrobienia we śnie.
    Tymczasem opiera dłonie na przybrzeżnym piasku, szukając najdogodniejszego wyjścia.

    OdpowiedzUsuń