1 października 2018

[KP] Dean




DEAN ROGERSON
21-LATEK, STUDENT COLLEGE'U, SPORTOWIEC

Choć wiele rzeczy przysparza nam problemów i nie raz mamy ochotę zakopać się głęboko pod ziemię, by tylko przerwać tę feralną katorgę życia, niektórzy z nas, czując narastającą irytację, wynikającą z bezskutecznej próby odwleczenia tego, co najgorsze dla nas, stoją nadal prosto. W pionie tylko dla samej zasady. Utrzymani w duchu walki z samym sobą... a może z każdym poza sobą? Nieprzerwanie wstrzymujący oddech, by tylko nie wybuchnąć. Nie wykrzyczeć tego, co leży głęboko w nas i naszej zakurzonej, przeżartej przez zazdrość i egoizm duszyczce. Prawie dumnie i prawie elegancko. Prawie prawdziwie. Bo kiedy uzewnętrzniamy to, co nam jeszcze pozostało, a przynajmniej kiedy myślimy, że właśnie to nam pozostało — duma eksponowana zbyt natrętnie i zbyt teatralnie — zapominamy, czym jest prawdziwy honor, szczytna cecha pożądana przez społeczeństwo. Samym łakomstwem, chęcią zdobycia godności, trudno się najeść. Być może dlatego głodni i niepocieszeni gonimy za złudnym szczęściem. Chcemy być lepszym, bogatszym, sławniejszym od wszystkich innych. Udowadniamy, który z nas jest lepszy, w rzeczywistości kłócąc się nie o szacunek, a o jego brak. Gdzieś w międzyczasie gubimy siebie.

Wątek z samobójstwo anomiczne

1 komentarz:

  1. Stwierdzenie, że Bernard nie lubił swojej pracy, byłoby zwyczajnym kłamstwem. Bo lubił. Naprawdę, szczerze, prawdziwie ją lubił, a może raczej: nie miał nic przeciwko pełnieniu właśnie takiej, a nie innej fukcji. Bycie menagerem drużyny koszykarskiej było dobrym kawałkiem chleba i pozwalało żyć na w miarę wysokim poziomie, a on sam od zawsze był osobą otwartą i towarzyską, więc załatwianie spraw związanych z konferencjami i wywiadami nie tyle mu nie przeszkadzało, co wręcz sprawiało w pewnym sensie przyjemność. Czuł się przydatny i miał wpływy, niewielkie w skali świata sportu, to fakt, ale miał. To mu wystarczało, szczególnie biorąc pod uwagę, że jeszcze dziesięć lat temu, kiedy dopiero zaczynał jako świeżo upieczony agent miniaturowego klubu koszykarskiego z przedmieści Nowego Jorku, ani trochę nie spodziewał się, że ostatecznie wyląduje na tak wysokiej w gruncie rzeczy pozycji.
    To nie była zła praca, serio. Czasami tylko odrobinę... męcząca. Wymagająca naprawdę dużo zaangażowania i czasu, wiecznego przeglądania kalendarzy, ustalania spotkań, biegania od biura do biura, nadzorowania dosłownie wszystkiego poza treningami samymi w sobie. Bernard szczycił się tym, że jest człowiekiem wielozadaniowym, potrafiącym jednocześnie przeglądać listę zbliżających się meczy, rezerwować bilety na samolot dla całej drużyny i kłócić się z Lindą z administracji o nowe koszulki dla zawodników (miała bardzo piskliwy głos), siłą rzeczy więc ogarnięcie wszystkiego, co leżało w zakresie jego obowiązków, nie sprawiało mu problemu. A jednak, mimo wszystko, od jakiegoś czasu czuł się coraz bardziej jak pracownik korporacji, który nie tylko spędza nadprogramowe godziny w biurze, ale i zabiera robotę do domu. Coraz gorzej sypiał, do tego stopnia, że potrafił wstać o czwartej i w szlafroku zasiąść przed laptopem, żeby załatwić to, to i to - zrzucał to na karb zbliżającego się wielkimi krokami sezonu, co automatycznie wiązało się ze znacznie większą ilością pracy.
    W tym spotkaniami z interesantami.
    Andrew Nichols wstał, podziękował grzecznie i opuścił gabinet, a menager błyskawicznie skreślił go z listy potencjalnych rezerwowych. Odsunął okulary na czubek głowy, przecierając oczy i starjąc się ignorować narastający ból głowy. Dźwięk otwieranych drzwi kazał mu opuścić ręce i podnieść wzrok; okulary wróciły na swoje miejsce.
    Chłopak - właściwie młody mężczyzna - wygląda na tylko odrobinę zestresowanego. Ma uroczy uśmiech. Nawet rzuca żartem już na samym wstępie.
    – Mamy sporo chętnych – Bernard pozwolił swojemu spojrzeniu spaść z powrotem na leżącą przed nim na biurku listę kandydatów. – Dean Rogerson, zgadza się? Jest pan graczem NCAA... rozumiem, że ma pan stypendium sportowe? – znów uniósł wzrok, posyłając młodzieńcowi lekki uśmiech. Wskazał krzesło naprzeciwko siebie. – Proszę usiąść.

    [Bardzo, strasznie, okropnie przepraszam za to opóźnienie, już tak więcej nie będę, przysięgam! I za ten odpis też przepraszam, bo nie mam pojęcia, jak wyglądają takie rozmowy i idę tu bardzo na żywioł.]

    OdpowiedzUsuń