Jedyny syn króla Segurda, władcy królestwa Elbe.
Dostojny rycerz. Wolny duch. Zabójca potworów. Amator wina, słodyczy i kobiet. Wyborny szermierz. Posiadacz ciętego języka. Właściciel tłustego kocura Luxora.
Ród Vaulon już od dawna nie stanowił tematu poważnych rozmów. Nie stanowił żadnego zagrożenia, więc po cóż miałby się ktokolwiek nim interesować? Wypadł z politycznej gry, gdy głowa rodziny kompletnie zaprzepaściła pieniądze rodziny, wyjątkowo nieumiejętnie zarządzając majątkiem. Trwało to oczywiście lata, jednak gdy nie mogli już nawet płacić służbie wiadomo było, że to już początek końca. Głowa rodziny - Alart Vaulon - powiesił się w swoim gabinecie. Wszystkie długi i problemy przejęła jego żona i najstarszy syn, ojciec Frari. Kolejne lata upłynęły rodzinie na wygrzebaniu się z dna, ale szło to mozolnie. Frari i jej rodzeństwo było uczone, że muszą zrobić wszystko co w ich mocy, aby odzyskać dawne imię. Może i ich ród wcześniej też nie był specjalnie bogaty, ani wpływowy, w porównaniu do innych, jednak wszystko się jeszcze mogło zmienić. Mag w rodzinie okazał się zbawieniem. Może zazwyczaj niemagiczne rody się tego obawiały, ale Vaulon mogli to wykorzystać na swoją korzyść. Frari ciężko pracowała, aby znaleźć się na szczycie. I chociaż jeszcze tam nie dotarła, to czuła smak zwycięstwa. Po kilku latach pracy naukowej w Gildii została osobiście polecona przez rektora na posadę na dworze królewskim. Ona na dworze królewskim! Pracująca z samym nadwornym magiem! Jednym z doradców króla! Taka okazja nie trafiała się na co dzień. Może za parę lat to ona przejmie posadę Mistrza Azemara. Tak właściwie, to już zakładała, że tak właśnie się stanie. Musiała jedynie znosić jego humorki, ciężko pracować i uzbroić się w cierpliwość. A to było z pewnością do zrobienia. I dzisiaj, właśnie dzisiaj, miał być jej wielki dzień. Serce biło jej mocno w piersi z podekscytowania, ostatni raz się tak czuła dość niedawno, kiedy dostała wiadomość o jej nowej posadzie. Zaś kilka tygodni później, sam król miał jej wyznaczyć specjalne zadanie. Oczywiście przez pośrednika, przecież nie była godna aby z królem rozmawiać. Albo był po prostu bardzo zajęty. Nie mogła zmrużyć oka całą noc. Cholerny Azemar musiał jej powiedzieć wieczorem, żeby zaraz po śniadaniu się zgłosiła do jego gabinetu, bo ma dla niej ważne zadanie. Nie śmiała pytać, nie chcąc wyjść na zbyt zdesperowaną, ale musiał zauważyć ten błysk w jej oku. Wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi gabinetu, wchodząc po usłyszeniu zaproszenia. Mistrz Azemar, mężczyzna niepozornej postury, siedząc za swoim ogromnym biurkiem wydawał się być jeszcze mniejszy, otoczony wszelkiego rodzaju bibelotami, których większości zastosowania Frari nawet nie znała. Kobieta usiadła i spojrzała na niego wyczekująco. Azemar odchrząknął. - Księcia Sorena znowu gdzieś ciągnie. Chcę abyś z nim pojechała - powiedział, jego ton był niemal znudzony. - Słucham? - wykrztusiła Frari po kilku sekundach milczenia. Nie spodziewała się tego typu zadania. Nie miała ochoty niańczyć nadpobudliwego księciunia. - Zaraz powinien tu być… - Mag kompletnie zignorował jej szok i pytanie, tylko wbił spojrzenie w drzwi, jakby to miało przyspieszyć nadejście księcia.
Moment w którym drzwi się otworzyły poderwała się z krzesła w ślad za magiem. Może i nie miała zbyt wysokiej opinii o księciu to jednak był następcą tronu. Tak właściwie nie miała niemal żadnej opinii, jako że nic o nim nie wiedziała, nie skupiała się na plotkach, trochę zapominając o tej bardziej socjalnej stronie gry na dworze. Na razie robiła to co do tej pory działało - ciężko pracowała. O księciu wiadomo jej było tyle, że często go gdzieś niosło. Przynajmniej nie siedział leniwie na tyłku jak co poniektórzy monarchowie z innych królestw. - Wasza wysokość. - Także się skłoniła grzecznie, tak jak należało. Nie była w żadnym wypadku przygotowana na jego gest. Spojrzała na niego z mieszanką zaskoczenia i zmieszania. Na szczęście jej lekki rumieniec był słabo widoczny na ciemniejszej skórze. Mistrz Azemar ją uratował przed dalszym błaźnieniem się, jako że jego odchrząknięcie idealnie wpadło jej w słowo. Kiedy jej dłoń została uwolniona, miała ochotę ją wytrzeć o kamizelkę, ale w porę się powstrzymała. Na bogów, Frari, nie wyciera się ręki po księciu! zbeształa siebie samą w myślach. Mistrz Azemar potrząsnął szybko głową. - Niestety jestem bardzo zajęty - odpowiedział, brzmiąc bardzo szczerze. Frari spojrzała na niego z lekką irytacją tlącą się w oczach. Już trzy razy w tym tygodniu wybudziła go z drzemki w środku dnia. - Książe pozwoli, że mu przedstawię, Frari Vaulon. - Mag wskazał na kobietę, która po raz kolejny nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, kiedy uwaga została skierowana na nią. - Moja asystentka. Jestem pewien, że jej ekspertyza w dziedzinie magii będzie nieoceniona na tej misji. - Mag spojrzał na Frari, która już otwierała usta by się wypowiedzieć na ten temat. - Świeże powietrze ci dobrze zrobi - powiedział do niej, tonem kończącym wszelkie dyskusje. Nie chodziło o to, że nie chciała się wyruszać na jakąś przypadkową misję. Raczej towarzystwo jej nie odpowiadało… Było dość stresujące. Ale mogła też sobie zacząć wmawiać, że byle kogo by z następcą tronu nie posłali i to wcale nie dlatego, że szanownemu panu nadwornemu magowi po prostu dupy się z zamku nie chciało ruszyć.
Burdeli? Czy on już doszczętnie oszalał? Chciał coś złapać? Przeszedł ją dreszcz na same wspomnienie opowieści o chorobach panoszących się w tego typu miejscach. Mieszkała jakiś czas z dziewczyną, która uczyła się na uzdrowicielkę i uwielbiała przynosić tego typu ciekawostki ze swoich zajęć. Chociaż… książę prawdopodobnie nie musiał się przejmować takimi przyziemnymi sprawami, mając dostęp do najlepszych specjalistów. Albo żartował. To też była jakaś możliwość. A więc taka miała być jej rola? Może, gdyby się zastanowić, nie stawiało jej to w tak złej sytuacji. Nawiązanie nici porozumienia z przyszłym władcą byłoby mądrym posunięciem. Jeżeli w ogóle potrafiła nawiązywać takie nici. Nie przyszło jej nawet do głowy, że król i jego mag prawdopodobnie po prostu chcą ją wykorzystać jak pionek na szachownicy. Ale nawet jeśli by się tego domyśliła to i tak by doszła do tych samych wniosków. Musiała wykorzystać tę sytuację. Zachowywać się profesjonalnie. Nawet jeżeli książę będzie jej to bardzo utrudniał. Czy on trochę nie przesadzał z tymi superlatywami? Przygładziła skromną spódnicę, która najwyraźniej nie była przednia, niemal przewracając oczami, słysząc rzeczy oczywiste. Jej cierpliwość zostanie wystawiona na próbę, z pewnością. - Dziękuję panie. - Skłoniła się uprzejmie na pożegnanie. Gdy tylko drzwi się za księciem zamknęły zwróciła się do Mistrza Azemara, jej czoło zmarszczone. Pomimo możliwości jakie się teraz przed nią otworzyły, to i tak wolałaby pracować może… z kimś mniej ważnym. - Czy to naprawdę najlepszy sposób na wykorzystanie mojego czasu? - Frari, dziecko. - Mag wyciągnął zwój pergaminu z biurka przygotowując się do napisania jakiegoś z pewnością ważnego listu. - Mniej słów, mniej błędów. Przypadł ci ogromny zaszczyt. Pogódź się z tym. Bardzo mi przykro. - To ostatnie zdanie dodał już czysto sarkastycznie, najwyraźniej nie mając ochoty użerać się z jej wątami. Zacisnęła usta. - Oczywiście Mistrzu. Proszę o wybaczenie. - Prawie zabrzmiała szczerze. Musiała się jeszcze wiele nauczyć. Mężczyzna nie miał dla niej dzisiaj żadnej roboty, to oznaczało, że mogła zrobić tylko jedno. Skierować się do stajni na poszukiwanie księcia. Gdy go w końcu odnalazła, niemal się nie cofnęła, ale musiała znowu się zbesztać. Przecież cię nie pogryzie… najwyżej wyrzuci cię stąd na zbity pysk. Wzięła głęboki wdech i podeszła bliżej, odchrząknęła cicho, aby o swojej osobie poinformować jeżeli mężczyzna jej jeszcze nie zauważył. - Mam pytania. - Uświadomiła sobie jak wspaniały był ten początek, kiedy już wypluła z siebie to słowa. - Panie - dodała szybko, jakby to miało czemukolwiek zaradzić. - Chciałabym zapytać o szczegóły jutrzejszej misji - powiedziała w końcu prostując się, zaplatając dłonie za plecami.
Ten donośny śmiech z pewnością ułatwił jej poszukiwania, chociaż nie spodziewała się, że akurat tam zobaczy księcia. Po prostu jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę źródła hałasu, aby sprawdzić co było jego źródłem. Nie zamierzała mu przeszkadzać skoro miał towarzystwo, ale poznanie szczegółów jej zadania było znacznie ważniejsze. Objęła się lewym ramieniem, podczas gdy prawa dłoń powędrowała do ust, palce zaciskając na dolnej wardze [opisanie tego gestu było jedną z najtrudniejszych rzeczy, które musiałam ostatnio zrobić xD ], słuchając opowieści uważnie. Od razu zaczęła się zastanawiać, czy była możliwość, że dzieci jeszcze żyją, nawet jeżeli książę już chciał szukać szczątków. Boginki zabierały niemowlęta, jednak po to aby podrzucić podmieńca, poza tym nie napadły by całą bandą na jakieś miasteczko. Leśne nimfy często porywały dzieci, aby wychować je jak swoje… Z rozmyślań wyrwało ją czyjeś odchrząknięcie. - Frari Vaulon, bardzo mi miło - odpowiedziała, skłoniwszy się. Lord, lady i książę, wymarzona sytuacja ojca. Szkoda tylko, że trafiła tu córka o najmniejszym dworskim wychowaniu. Te nazwiska jej coś mówiły, ale niewiele. W Gildii musiała pamiętać zaklęcia, a nie nazwy rodów. No, może nie było to do końca zgodne z prawdą, zważając na to ilu magów pochodziło z wysoko postawionych rodzin. Może ona po prostu nie chciała ich pamiętać, traktując ich jak zwykłych ludzi, którzy nie są lepsi od niej z tak błahego powodu jak nazwisko. Zmarszczyła lekko brwi. Nie miała okazji poznać Mistrza Azemara od takiej strony. Chociaż wszystko przed nią, była tutaj niecałe dwa tygodnie. Ale już zdążył zdenerwować ją koszmarnie, zaganiając do sprzątania laboratorium, biegania po składniki i inne sprawunki, do wielkiego miasta którego nie znała (zgubiła się tam już trzy razy i nadal nie miała pojęcia gdzie co jest), i ważenia eliksirów, na czym też nieszczególnie się znała, bo miała ten przedmiot w wersji okrojonej, podczas gdy on sobie drzemał w swoim gabinecie. Teraz jak o tym pomyślała, to ściąganie tutaj maga bojowego rzeczywiście miało większy sens, jeśli ów mag miał towarzyszyć księciu podczas jego wypraw. Skinęła jedynie głową do Lady Razy, wiedząc, że nie może źle mówić o swoim przełożonym, szczególnie wśród nieznajomych. Sądząc po geście księcia, to nawet sama Lady nie powinna się dzielić takimi opiniami. - Nie śmiałabym dłużej przeszkadzać, panie - zwróciła się do księcia, czekając na jakieś “możesz odejść”. Zakładała, że pewnie woleli by wrócić do swojej rozmowy.
Z jednej strony to było bardzo miłe, że lady Raza ją zaprosiła, z drugiej, Frari wolałaby się już uwolnić od tego duszącego ją towarzystwa. Nie chodziło o to, że byli w jakiś sposób nieuprzejmi, ale czuła, że do nich nie należy i znając swój język, wolała go trzymać za zębami, zamiast myśleć nad każdym wypowiedzianym słowem. Przysłuchiwała się więc ich rozmowie, myślami trochę wracając do swojej pracy w Gildii. Jednym z projektów nad którym pracowała, było właśnie wypróbowywanie nowych zaklęć na różnego rodzaju potworach. Magowie zaczęli sobie pozwalać na więcej ostatnimi czasy. Kiedyś ograniczały ich niezliczone zasady, ale teraz na nowo odkrywali ile tak naprawdę potrafią zrobić. Zasady były z pewnością stworzone z jakiegoś powodu, ale teraz nikt już o tym nie pamiętał… O sytuacji z uzdrowicielami wiedziała dobrze. Magowie specjalizujący się w tej magii pracowali w większych miastach i leczyli tylko tych na których było na to stać. Frari nie odczuła tego na swojej skórze tak mocno jak reszta jej rodziny, jako że trafiła do akademii jako dziecko, ale Vaulon mieszkali na prowincji, wiedzieli jak się tam żyje. Wybór konia nie wydawał jej się podejrzany, nawet wolała takiego. Nie miała za wiele doświadczenia z jazdą konną. Jeżeli koń by się spłoszył to nie miałaby pojęcia co ma zrobić. Magia umysłu potrafiłaby temu zaradzić, uspokajanie zwierząt było jednym z najprostszych zaklęć z tej szkoły, ale dla Frari były one zbyt subtelne, nigdy ich nie opanowała w zadowalającym stopniu. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić i Frari grzecznie się pożegnała, nie czując się jeszcze na tyle komfortowo aby prowadzić jakąś konkretną rozmowę z Lady Razą. Może uda jej się jakoś otworzyć z biegiem czasu, ale było to dla niej bardzo trudne. Nie planowała śledzić księcia, po prostu przez jakiś czas szła za nim w dość dużym oddaleniu, bo kierowali się w tę samą stronę. Jednak gdy już miała skręcić w inny korytarz zauważyła, że mężczyzna niedługo dotrze do mniej używanej części zamku. Kiedy tu przybyła Mistrz Azemar mniej więcej zapoznał ją z poszczególnymi skrzydłami, a także zwrócił uwagę na te których powinna raczej unikać, bo jej nie przystawało aby tam wędrować. Co prawda ta starsza część zamku nie była zakazana, po prostu… zasugerował jej, że nie powinna tam się pojawiać. Co wydawało jej się trochę dziwne, jako że rozumiała dlaczego nie powinna zahaczać o komnaty królewskie, to niemal opuszczone skrzydło brzmiało raczej dość niegroźnie. Pomimo swej narastającej ciekawości, powstrzymywała się jeszcze od zwiedzania, nie chcąc zrobić złego wrażenia w pierwszym miesiącu pracy. Ale teraz miarka się przebrała, co tam robił książę? Prawdopodobnie po prostu szedł na spacer, ale racjonalne myślenie nigdy jej nie przeszkadzało w robieniu głupich rzeczy. A więc nie planowała śledzić księcia, ale na tym się skończyło. Podążała za nim ostrożnie, nie wydając żadnego dźwięku - dosłownie. Jej specjalnością była magia powietrza, proste zaklęcie tłumiące dźwięk zanim zdołał się roznieść po korytarzu nie stanowiło dla niej problemu. Skoro nie potrafiła manipulować umysłem, to musiała się przystosowywać na inne sposoby. Oczywiście książę wciąż mógł ją zobaczyć, więc na to musiała już bardziej uważać. W końcu mężczyzna skręcił w jakiś boczny korytarz i już widziała przed nim, że kończy się on ścianą, tak więc sama schowała się za rogiem. Chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność, a ona nadal nie słyszała żadnych kroków, które by oznaczały, że książę wychodzi. Nie wytrzymała i zerknęła w korytarz odkrywając, że jest pusty. Niewiele myśląc ruszyła w tamtą stronę, rozpoznając, że korytarz kończy się płaskorzeźbą. Prawdopodobnie więc też tajemnym przejściem. Fascynujące.
Nie chciała teraz badać tej sprawy, wiedząc, że książę może wyjść stąd w dowolnym momencie, więc pozostawiła na razie płaskorzeźbę, wiedząc, że na pewno jeszcze tu wróci, aby się jej bliżej przyjrzeć. Fakt, że zamek miał tajemne przejścia już był wystarczająco ekscytujący. Już planowała wielkie poszukiwania innych sekretnych drzwi i korytarzy w jakiś dzień wolny. Dobrze było się zająć czymś konstruktywnym czasami. Stamtąd powędrowała do swoistej sali ćwiczeń przeznaczonej dla magów. Była specjalnie wzmocniona zaklęciami, aby można było spokojnie wzniecać pożary i ciskać błyskawicami, bez obawy, że wszystko wokół pójdzie z dymem. Lubiła tu spędzać czas, chociaż czuła, że potrzebuje czegoś więcej. Oprócz Mistrza Azemara, nie było tutaj innych magów z którymi mogłaby trenować, więc musiała wymyślać własne ćwiczenia. Czuła jednak ten zastój. W Gildii jej głównym celem było samodoskonalenie się, tutaj została odcięta… Ta misja jej naprawdę dobrze zrobi. Niezależnie od towarzystwa, powinna czerpać z tego jak najwięcej. Popołudnie więc postanowiła spędzić na treningu, wieczór poświęcić na pakowanie się. A jutro już wyruszali. Może… może nie będzie tak źle.
Udało jej się obudzić bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Miała na sobie wygodny strój podróżny, który już wiele razy się sprawdził w praktyce, chociaż nie spodziewała się, że założy go ponownie tak szybko. Nie wyglądała jak mag. W ogóle nie wyglądała na nikogo. Ot zwykła kobieta. W spodniach, bo w spodniach, ale tak po prostu wygodniej się jeździło na koniu, czyż nie? Poranki zawsze były chłodne, ale nie odczuwała tego dotkliwie, a tak właściwie w ogóle. Za pomocą mało wymagającego zaklęcia stworzyła wokół siebie bańkę ogrzanego powietrza. Robiła to już bezwiednie. Gdyby ktoś zbliżył do niej rękę, to by z pewnością poczuł różnicę temperatur, poza tym zaklęcie było niewidoczne. Ziewnęła, wychodząc na dziedziniec. Mieszanka stresu i podekscytowania nie pozwalała jej zasnąć. Na szczęście jej ciało wiedziało o której godzinie należy się budzić. Jedna nieprzespana noc tego nie zmieniła. Książę właśnie opanował swojego konia, co było bardzo imponujące w oczach Frari. Ogólnie, panowanie nad zwierzęciem było dla niej bardzo imponujące, bo ona nie miała o tym pojęcia. Jazda konna była dla niej złem koniecznym. - Dzień dobry, panie - przywitała się Frari, podchodząc do stajennego, zakładając, że drugi koń, na szczęście spokojniejszy, był przeznaczony dla niej. Przywiązała swoją sakwę do siodła klaczy, w ciszy. Miała ochotę się zapytać o tajemne przejście, jednak to by było kompletnie nie na miejscu.
Pomimo kiepskiej jakości towarzystwa kręcącego się po ulicach, chyba preferowała miasto w takim stanie, niż w ciągu dnia. Gwar i tłumy wprawiały ją w dyskomfort, pewnie pozostałość po tym, że mimo wszystko Gildia nie jest wypełniona magami po brzegi. Magia to rzadki dar, a przecież po skończeniu nauki wielu przenosiło się do większych miast, czy nawet za granicę by tam szukać szczęścia i zarobku. Teraz po raz pierwszy miała okazję tak właściwie się rozejrzeć po okolicy, docenić architektoniczny kunszt. Rzadko kiedy podnosiła głowę, aby zwrócić uwagę chociażby na pięknie wykonane archiwolty czy znajdujące się jeszcze wyżej frontony Może stolica nie była aż taka zła jak kiedyś myślała. Za bramą miasta zdobienia budynków stały się znacznie prostsze, co nie oznaczało, że nagle stały się brzydkie. Po prostu niektórych nie było stać na piękne naczółki. Nie mogła się nie uśmiechnąć z niejakim rozbawieniem, gdy pijak padł na ziemię. Prostytutka wywołała w niej mieszane uczucia. Ciekawe czy książę skorzysta z propozycji? Nie spodziewałaby się tego, w końcu w stolicy mógłby go ktoś rozpoznać. O ile w ogóle księcia przejmowały tego typu plotki. Cisza jej nie przeszkadzała, mogłaby dotrzeć w takim stanie do samego Tirsped. Nigdy nie była w tym mieście, ale tak mogła powiedzieć o niemal każdym miejscu w Elbe. Ziemie Vaulon, a raczej to co po nich pozostało - czyli głównie zapuszczony dworek, znajdowały się na wschodzie. Gildia zaś miała swoją główną siedzibę w niejakim odosobnieniu w górach. Natura pracy Frari nie wymagała od niej aby odwiedzała miasta. - Jeżeli giną dzieci, to śmiem stwierdzić, że czas nagli - odpowiedziała marszcząc brwi. - Nawet te kilka godzin może mieć znaczenie, więc wybrałabym krótszą drogę. - Brała oczywiście pod uwagę fakt, że walka z bestiami może im także zająć trochę czasu, ale nie kilka godzin.
Dopiero po kilku sekundach zorientowała się w jaki sposób zwróciła się do następcy cholernego tronu Elbe, ale najwyraźniej nie było to aż tak nieuprzejme jak się obawiała, bo książę nie zareagował negatywnie… A nawet się z nią zgodził. Mniej więcej. Zapewne zawsze dawało pole do manewru, aby się z danej opinii wycofać. Było to jednak interesujące przeżycie, że jej zdanie zostało przyjęte przez księcia. Obserwowała przez dłuższy czas kaznodzieję. Religia była dla niej skomplikowanym tematem, nad którym rozmyślała rzadko. W domu oczywiście wyznawano “jedynego, słusznego” boga, który teoretycznie miał zastąpić wszelkie “pogańskie” wierzenia, chociaż oczywiście na wsiach wciąż się ich trzymano. Magowie jednak mieli trochę dziwne podejście do religii. Dysponowali niezwykłą mocą, potrafili zrobić to o co ludność błagała swoich bożków. Wielu z nich porzucało wiarę całkowicie, czasami wręcz miała wrażenie, że w Gildii patrzą pogardliwie na magów wierzących w jakąkolwiek siłę wyższą. Ciężki orzech do zgryzienia. Musiała przyznać, że gdy przejeżdżali przez wieś odczuła dotkliwie swoje marne śniadanie, czyli na szybko zjedzony kawałek suchego chleba. Więc książę trafił prosto w sedno ze swoim pytaniem. - Tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Co prawda teraz karczmy nie widziała, ale też nie znała tej drogi. - Będę musiała chyba sama spróbować, aby się upewnić czy są istotnie fenomenalne, panie - dodała, unosząc kącik ust. Gdyby mogła to by dotarła do Plonów już w tej chwili, ale nie było w tym momencie takiej możliwości. A podróż na pusty żołądek nie była tylko nieprzyjemna, ale też niebezpieczna. Szczególnie dla maga, który swoje siły potrafił szybko wyczerpać. Karczma była zaskakująco przyjemna. Nie była stałym bywalcem w tego typu miejscach, jednak zdarzyło jej się parę razy przekroczyć ich progi i zwykle nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Może ze względu na porę dnia izba wydawała się bardziej przytulna. Zakładała że może zapełnić się później, gdy chłopi zaczną schodzić z pól. Świeżo rozpalony ogień trzaskał radośnie w palenisku, podłoga wyglądała na względnie czystą, może niedawno ktoś przejechał się na szmacie. Znacząca większość stołów była wolna, przy jednym siedział mężczyzna z twarzą rozpłaszczoną na blacie i kuflem w zaciśniętej dłoni. Para innych podróżników zajmowała inny. - Czy spotkałeś się już wcześniej z dzieciołapem, panie? - zapytała, gdy już siedzieli nad knedliczkami, które rzeczywiście były fenomenalne. Albo ona była bardzo głodna.
Zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno o knedliczki księciu chodziło, czy też coś innego uważał tutaj za fenomenalne. Każdy miał swój gust i preferencje, ona osobiście nie przepadała za tego typu strojami. Wolała gdy te bardziej oddziaływały na wyobraźnię. Westchnienia zaś ją jedynie denerwowały. Może i książę był niczego sobie, ale nie trzeba było przecież robić z siebie takiej desperatki. Już go cyckami miziała, każdy wiedział czego od niego chce. Nawet ten pijak śpiący na stole o tym wiedział. Frari zmarszczyła brwi. Jej nawet nie przyszło do głowy aby wzdychać do księcia, przecież to był książę. Chciała utrzymać z nim relację czysto zawodową, każda inna by jedynie skomplikowała jej życie, a nie potrzebowała tego teraz. I zakładała, że książę uważa tak samo, pomimo jego wczorajszego zachowania w gabinecie Mistrza Azemara. Przeżuwając zaczęła się zastanawiać nad najlepszym podejściem do dzieciołapa, wystukując palcami prawej dłoni jakąś melodię. W lewej trzymała widelec. - Zaklęcie paraliżujące powinno go utrzymać wystarczająco długo - stwierdziła, przełykając jedzenie. Nie było potrzeby czekać na potknięcie się potwora. Rzucanie w niego bardziej destruktywnymi zaklęciami mogło tylko narobić kłopotu, zależnie od tego gdzie walka się odbędzie, ale potrafiła też wspierać tych preferujących walczyć w zwarciu. - Wiem, zazwyczaj w ten sposób znajdowaliśmy potwory do eksperymentów - dodała, słysząc o ogłoszeniach. Zwykły chłop by do Gildii Magów nie przyszedł ze swoim problemem takiej południcy grasującej mu po polu, więc magowie musieli sami sobie jakoś radzić. Spojrzała za odchodzącą kobietą. Może książę złapie ją w drodze powrotnej. Nie Frari było oceniać kto z kim się parzy w karczemnych izdebkach. Wolałaby po prostu, aby zachowywali to dla siebie. - Osobiście nie widzę potrzeby, nie sprawia mi żadnych problemów. - Wzruszyła ramionami. - Chyba że nie jest odpowiednia do naszej podróży? - zapytała, przekrzywiając głowę w bok.
Odwzajemniła uśmiech nieśmiało. Jakoś ją to tak wzięło z zaskoczenia, ale zrobiło jej się w gruncie rzeczy miło, że książę widział jakiś potencjał w jej obecności tutaj. Przynajmniej miała nadzieję, że nie widzi w niej natrętnej muchy, która została zmuszona do tego by mu towarzyszyć. Do tej pory nie zapytał się jej co tak naprawdę potrafi przez co obawiała się, że w ogóle nie traktuje jej jak kogoś kto mógłby się przydać. A to było jej bardzo nie na rękę. Musiała zdobyć przecież dobrą opinię. Ich podróż mijała spokojnie, ale gdy wjechali do lasu wiedziała, że muszą się mieć na baczności. Łatwo tutaj było o jakiegoś dzikiego stwora, albo gorzej - zdesperowanego człowieka. Gdy opadający konar prawdopodobnie wystraszył bardziej Frari, niż jej konia, co w gruncie rzeczy chyba było bezpieczniejsze. Kobieta by już spłoszonego zwierzęcia nie uspokoiła i tylko by wywołała niezręczną sytuację. Uniosła brew słysząc o wielkiej czarodziejce, jak zwykle nie wiedząc jak się zachować. Zakładała, że książę gra na zwłokę, aby bandytów trochę rozproszyć. Przecież na pewno ich nie przepuszczą widząc, że nie są tacy chętni aby dzielić się złotem. A sakiewki łatwiej jest zdzierać z martwych ciał. Jej mięśnie spięły się gotowe na atak i gdy tylko nadszedł wiedziała co zrobić. A przynajmniej w tamtym momencie myślała, że wiedziała co zrobić. A raczej nie wiele wtedy myślała, chciała jedynie stanąć spokojnie na ziemi, bo walka z końskiego grzbietu nie wydawała jej się zbyt obiecująca. Jej zsiadanie z siodła było z pewnością mniej imponujące. Głównie dlatego, że jak już jedną stopą była na ziemi to druga jej została w strzemieniu i musiała się skupić na tym by ją stamtąd wydostać. To znacznie ułatwiło napastnikowi zajście ją od tyłu. Kiedy już zadowolona stanęła na obu nogach, ktoś ją złapał przyciskając nóż do gardła. Chyba chciał księcia poszantażować, bo nie poderżnął jej gardła od razu. Może powinna była lepiej udawać wielką czarodziejkę. Albo zrobić coś przed zejściem z tego przeklętego konia. Jej reakcja jednak była natychmiastowa, znowu bez pomyślunku, ale może to i lepiej. Zdołała coś zrobić zanim mężczyzna zdążył unieruchomić jej ręce. Dłonią, o temperaturze rozgrzanego żelaza, złapała go za ramię trzymające nóż. Mężczyzna wrzasnął z bólu, odpuszczając na tyle aby mogła się spokojnie uwolnić z uścisku wychodząc z tego jedynie z marnym nacięciem na szyi. Szczypało, ale niemal tego nie czuła, przez adrenalinę krążącą w żyłach. Za pomocą magii walnęła napastnikiem o drzewo ze wściekłością. Chyba nawet mocniej niż zamierzała sądząc po tym odgłosie łamanych kości. Chyba nawet o tym nie myślała.
Wyprostowała się, gdy usłyszała słowa księcia, chociaż ich sens nie za bardzo do niej jeszcze dotarł, i spojrzała w stronę mężczyzny spodziewając się, że i on zaraz zaatakuje. Była już gotowa, aby wykonać pierwszy ruch, kiedy on zamiast do przodu zrobił kilka kroków do tyłu, by w końcu całkowicie się odwrócić i zniknąć w zaroślach. Odetchnęła, chociaż napięcie jeszcze do końca nie odpuściło. - To bardziej strach, niż szacunek - odparła. I dobrze, mieli się czego bać. Niezależnie jednak od tego co dokładnie ludzie czuli, nie zamierzali ich już więcej atakować. Przynajmniej na razie. - Dziękuję, panie - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech. Na konia wsiadła za drugim podejściem dopiero. Chyba adrenalina zaczęła już jej odpuszczać. - Oczywiście, iskry rzucić mogę, ale czy nie lepiej byłoby się ich od razu pozbyć? - zapytała, trochę zaskoczona, że książę skłaniał się bardziej ku rozwiązaniu bez walki. Bandyci wydawali się znacznym utrapieniem dla tych którzy nie potrafili się obronić, a jednak podróżować musieli.
Ród Vaulon już od dawna nie stanowił tematu poważnych rozmów. Nie stanowił żadnego zagrożenia, więc po cóż miałby się ktokolwiek nim interesować? Wypadł z politycznej gry, gdy głowa rodziny kompletnie zaprzepaściła pieniądze rodziny, wyjątkowo nieumiejętnie zarządzając majątkiem. Trwało to oczywiście lata, jednak gdy nie mogli już nawet płacić służbie wiadomo było, że to już początek końca. Głowa rodziny - Alart Vaulon - powiesił się w swoim gabinecie. Wszystkie długi i problemy przejęła jego żona i najstarszy syn, ojciec Frari. Kolejne lata upłynęły rodzinie na wygrzebaniu się z dna, ale szło to mozolnie. Frari i jej rodzeństwo było uczone, że muszą zrobić wszystko co w ich mocy, aby odzyskać dawne imię. Może i ich ród wcześniej też nie był specjalnie bogaty, ani wpływowy, w porównaniu do innych, jednak wszystko się jeszcze mogło zmienić. Mag w rodzinie okazał się zbawieniem. Może zazwyczaj niemagiczne rody się tego obawiały, ale Vaulon mogli to wykorzystać na swoją korzyść.
OdpowiedzUsuńFrari ciężko pracowała, aby znaleźć się na szczycie. I chociaż jeszcze tam nie dotarła, to czuła smak zwycięstwa. Po kilku latach pracy naukowej w Gildii została osobiście polecona przez rektora na posadę na dworze królewskim. Ona na dworze królewskim! Pracująca z samym nadwornym magiem! Jednym z doradców króla! Taka okazja nie trafiała się na co dzień. Może za parę lat to ona przejmie posadę Mistrza Azemara. Tak właściwie, to już zakładała, że tak właśnie się stanie. Musiała jedynie znosić jego humorki, ciężko pracować i uzbroić się w cierpliwość. A to było z pewnością do zrobienia.
I dzisiaj, właśnie dzisiaj, miał być jej wielki dzień. Serce biło jej mocno w piersi z podekscytowania, ostatni raz się tak czuła dość niedawno, kiedy dostała wiadomość o jej nowej posadzie. Zaś kilka tygodni później, sam król miał jej wyznaczyć specjalne zadanie. Oczywiście przez pośrednika, przecież nie była godna aby z królem rozmawiać. Albo był po prostu bardzo zajęty.
Nie mogła zmrużyć oka całą noc. Cholerny Azemar musiał jej powiedzieć wieczorem, żeby zaraz po śniadaniu się zgłosiła do jego gabinetu, bo ma dla niej ważne zadanie. Nie śmiała pytać, nie chcąc wyjść na zbyt zdesperowaną, ale musiał zauważyć ten błysk w jej oku.
Wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi gabinetu, wchodząc po usłyszeniu zaproszenia. Mistrz Azemar, mężczyzna niepozornej postury, siedząc za swoim ogromnym biurkiem wydawał się być jeszcze mniejszy, otoczony wszelkiego rodzaju bibelotami, których większości zastosowania Frari nawet nie znała.
Kobieta usiadła i spojrzała na niego wyczekująco. Azemar odchrząknął.
- Księcia Sorena znowu gdzieś ciągnie. Chcę abyś z nim pojechała - powiedział, jego ton był niemal znudzony.
- Słucham? - wykrztusiła Frari po kilku sekundach milczenia. Nie spodziewała się tego typu zadania. Nie miała ochoty niańczyć nadpobudliwego księciunia.
- Zaraz powinien tu być… - Mag kompletnie zignorował jej szok i pytanie, tylko wbił spojrzenie w drzwi, jakby to miało przyspieszyć nadejście księcia.
Moment w którym drzwi się otworzyły poderwała się z krzesła w ślad za magiem. Może i nie miała zbyt wysokiej opinii o księciu to jednak był następcą tronu. Tak właściwie nie miała niemal żadnej opinii, jako że nic o nim nie wiedziała, nie skupiała się na plotkach, trochę zapominając o tej bardziej socjalnej stronie gry na dworze. Na razie robiła to co do tej pory działało - ciężko pracowała. O księciu wiadomo jej było tyle, że często go gdzieś niosło. Przynajmniej nie siedział leniwie na tyłku jak co poniektórzy monarchowie z innych królestw.
OdpowiedzUsuń- Wasza wysokość. - Także się skłoniła grzecznie, tak jak należało.
Nie była w żadnym wypadku przygotowana na jego gest. Spojrzała na niego z mieszanką zaskoczenia i zmieszania. Na szczęście jej lekki rumieniec był słabo widoczny na ciemniejszej skórze. Mistrz Azemar ją uratował przed dalszym błaźnieniem się, jako że jego odchrząknięcie idealnie wpadło jej w słowo.
Kiedy jej dłoń została uwolniona, miała ochotę ją wytrzeć o kamizelkę, ale w porę się powstrzymała. Na bogów, Frari, nie wyciera się ręki po księciu! zbeształa siebie samą w myślach.
Mistrz Azemar potrząsnął szybko głową.
- Niestety jestem bardzo zajęty - odpowiedział, brzmiąc bardzo szczerze. Frari spojrzała na niego z lekką irytacją tlącą się w oczach. Już trzy razy w tym tygodniu wybudziła go z drzemki w środku dnia. - Książe pozwoli, że mu przedstawię, Frari Vaulon. - Mag wskazał na kobietę, która po raz kolejny nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, kiedy uwaga została skierowana na nią. - Moja asystentka. Jestem pewien, że jej ekspertyza w dziedzinie magii będzie nieoceniona na tej misji. - Mag spojrzał na Frari, która już otwierała usta by się wypowiedzieć na ten temat. - Świeże powietrze ci dobrze zrobi - powiedział do niej, tonem kończącym wszelkie dyskusje.
Nie chodziło o to, że nie chciała się wyruszać na jakąś przypadkową misję. Raczej towarzystwo jej nie odpowiadało… Było dość stresujące. Ale mogła też sobie zacząć wmawiać, że byle kogo by z następcą tronu nie posłali i to wcale nie dlatego, że szanownemu panu nadwornemu magowi po prostu dupy się z zamku nie chciało ruszyć.
[haha, spoko, nie było tak źle :D ]
OdpowiedzUsuńBurdeli? Czy on już doszczętnie oszalał? Chciał coś złapać? Przeszedł ją dreszcz na same wspomnienie opowieści o chorobach panoszących się w tego typu miejscach. Mieszkała jakiś czas z dziewczyną, która uczyła się na uzdrowicielkę i uwielbiała przynosić tego typu ciekawostki ze swoich zajęć. Chociaż… książę prawdopodobnie nie musiał się przejmować takimi przyziemnymi sprawami, mając dostęp do najlepszych specjalistów. Albo żartował. To też była jakaś możliwość.
A więc taka miała być jej rola? Może, gdyby się zastanowić, nie stawiało jej to w tak złej sytuacji. Nawiązanie nici porozumienia z przyszłym władcą byłoby mądrym posunięciem. Jeżeli w ogóle potrafiła nawiązywać takie nici. Nie przyszło jej nawet do głowy, że król i jego mag prawdopodobnie po prostu chcą ją wykorzystać jak pionek na szachownicy. Ale nawet jeśli by się tego domyśliła to i tak by doszła do tych samych wniosków. Musiała wykorzystać tę sytuację. Zachowywać się profesjonalnie.
Nawet jeżeli książę będzie jej to bardzo utrudniał. Czy on trochę nie przesadzał z tymi superlatywami? Przygładziła skromną spódnicę, która najwyraźniej nie była przednia, niemal przewracając oczami, słysząc rzeczy oczywiste. Jej cierpliwość zostanie wystawiona na próbę, z pewnością.
- Dziękuję panie. - Skłoniła się uprzejmie na pożegnanie. Gdy tylko drzwi się za księciem zamknęły zwróciła się do Mistrza Azemara, jej czoło zmarszczone. Pomimo możliwości jakie się teraz przed nią otworzyły, to i tak wolałaby pracować może… z kimś mniej ważnym. - Czy to naprawdę najlepszy sposób na wykorzystanie mojego czasu?
- Frari, dziecko. - Mag wyciągnął zwój pergaminu z biurka przygotowując się do napisania jakiegoś z pewnością ważnego listu. - Mniej słów, mniej błędów. Przypadł ci ogromny zaszczyt. Pogódź się z tym. Bardzo mi przykro. - To ostatnie zdanie dodał już czysto sarkastycznie, najwyraźniej nie mając ochoty użerać się z jej wątami.
Zacisnęła usta.
- Oczywiście Mistrzu. Proszę o wybaczenie. - Prawie zabrzmiała szczerze. Musiała się jeszcze wiele nauczyć.
Mężczyzna nie miał dla niej dzisiaj żadnej roboty, to oznaczało, że mogła zrobić tylko jedno. Skierować się do stajni na poszukiwanie księcia. Gdy go w końcu odnalazła, niemal się nie cofnęła, ale musiała znowu się zbesztać. Przecież cię nie pogryzie… najwyżej wyrzuci cię stąd na zbity pysk. Wzięła głęboki wdech i podeszła bliżej, odchrząknęła cicho, aby o swojej osobie poinformować jeżeli mężczyzna jej jeszcze nie zauważył.
- Mam pytania. - Uświadomiła sobie jak wspaniały był ten początek, kiedy już wypluła z siebie to słowa. - Panie - dodała szybko, jakby to miało czemukolwiek zaradzić. - Chciałabym zapytać o szczegóły jutrzejszej misji - powiedziała w końcu prostując się, zaplatając dłonie za plecami.
Ten donośny śmiech z pewnością ułatwił jej poszukiwania, chociaż nie spodziewała się, że akurat tam zobaczy księcia. Po prostu jej spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę źródła hałasu, aby sprawdzić co było jego źródłem.
OdpowiedzUsuńNie zamierzała mu przeszkadzać skoro miał towarzystwo, ale poznanie szczegółów jej zadania było znacznie ważniejsze. Objęła się lewym ramieniem, podczas gdy prawa dłoń powędrowała do ust, palce zaciskając na dolnej wardze [opisanie tego gestu było jedną z najtrudniejszych rzeczy, które musiałam ostatnio zrobić xD ], słuchając opowieści uważnie. Od razu zaczęła się zastanawiać, czy była możliwość, że dzieci jeszcze żyją, nawet jeżeli książę już chciał szukać szczątków. Boginki zabierały niemowlęta, jednak po to aby podrzucić podmieńca, poza tym nie napadły by całą bandą na jakieś miasteczko. Leśne nimfy często porywały dzieci, aby wychować je jak swoje… Z rozmyślań wyrwało ją czyjeś odchrząknięcie.
- Frari Vaulon, bardzo mi miło - odpowiedziała, skłoniwszy się.
Lord, lady i książę, wymarzona sytuacja ojca. Szkoda tylko, że trafiła tu córka o najmniejszym dworskim wychowaniu. Te nazwiska jej coś mówiły, ale niewiele. W Gildii musiała pamiętać zaklęcia, a nie nazwy rodów. No, może nie było to do końca zgodne z prawdą, zważając na to ilu magów pochodziło z wysoko postawionych rodzin. Może ona po prostu nie chciała ich pamiętać, traktując ich jak zwykłych ludzi, którzy nie są lepsi od niej z tak błahego powodu jak nazwisko.
Zmarszczyła lekko brwi. Nie miała okazji poznać Mistrza Azemara od takiej strony. Chociaż wszystko przed nią, była tutaj niecałe dwa tygodnie. Ale już zdążył zdenerwować ją koszmarnie, zaganiając do sprzątania laboratorium, biegania po składniki i inne sprawunki, do wielkiego miasta którego nie znała (zgubiła się tam już trzy razy i nadal nie miała pojęcia gdzie co jest), i ważenia eliksirów, na czym też nieszczególnie się znała, bo miała ten przedmiot w wersji okrojonej, podczas gdy on sobie drzemał w swoim gabinecie. Teraz jak o tym pomyślała, to ściąganie tutaj maga bojowego rzeczywiście miało większy sens, jeśli ów mag miał towarzyszyć księciu podczas jego wypraw.
Skinęła jedynie głową do Lady Razy, wiedząc, że nie może źle mówić o swoim przełożonym, szczególnie wśród nieznajomych. Sądząc po geście księcia, to nawet sama Lady nie powinna się dzielić takimi opiniami.
- Nie śmiałabym dłużej przeszkadzać, panie - zwróciła się do księcia, czekając na jakieś “możesz odejść”. Zakładała, że pewnie woleli by wrócić do swojej rozmowy.
Z jednej strony to było bardzo miłe, że lady Raza ją zaprosiła, z drugiej, Frari wolałaby się już uwolnić od tego duszącego ją towarzystwa. Nie chodziło o to, że byli w jakiś sposób nieuprzejmi, ale czuła, że do nich nie należy i znając swój język, wolała go trzymać za zębami, zamiast myśleć nad każdym wypowiedzianym słowem. Przysłuchiwała się więc ich rozmowie, myślami trochę wracając do swojej pracy w Gildii. Jednym z projektów nad którym pracowała, było właśnie wypróbowywanie nowych zaklęć na różnego rodzaju potworach. Magowie zaczęli sobie pozwalać na więcej ostatnimi czasy. Kiedyś ograniczały ich niezliczone zasady, ale teraz na nowo odkrywali ile tak naprawdę potrafią zrobić. Zasady były z pewnością stworzone z jakiegoś powodu, ale teraz nikt już o tym nie pamiętał…
OdpowiedzUsuńO sytuacji z uzdrowicielami wiedziała dobrze. Magowie specjalizujący się w tej magii pracowali w większych miastach i leczyli tylko tych na których było na to stać. Frari nie odczuła tego na swojej skórze tak mocno jak reszta jej rodziny, jako że trafiła do akademii jako dziecko, ale Vaulon mieszkali na prowincji, wiedzieli jak się tam żyje.
Wybór konia nie wydawał jej się podejrzany, nawet wolała takiego. Nie miała za wiele doświadczenia z jazdą konną. Jeżeli koń by się spłoszył to nie miałaby pojęcia co ma zrobić. Magia umysłu potrafiłaby temu zaradzić, uspokajanie zwierząt było jednym z najprostszych zaklęć z tej szkoły, ale dla Frari były one zbyt subtelne, nigdy ich nie opanowała w zadowalającym stopniu.
Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić i Frari grzecznie się pożegnała, nie czując się jeszcze na tyle komfortowo aby prowadzić jakąś konkretną rozmowę z Lady Razą. Może uda jej się jakoś otworzyć z biegiem czasu, ale było to dla niej bardzo trudne.
Nie planowała śledzić księcia, po prostu przez jakiś czas szła za nim w dość dużym oddaleniu, bo kierowali się w tę samą stronę. Jednak gdy już miała skręcić w inny korytarz zauważyła, że mężczyzna niedługo dotrze do mniej używanej części zamku. Kiedy tu przybyła Mistrz Azemar mniej więcej zapoznał ją z poszczególnymi skrzydłami, a także zwrócił uwagę na te których powinna raczej unikać, bo jej nie przystawało aby tam wędrować. Co prawda ta starsza część zamku nie była zakazana, po prostu… zasugerował jej, że nie powinna tam się pojawiać. Co wydawało jej się trochę dziwne, jako że rozumiała dlaczego nie powinna zahaczać o komnaty królewskie, to niemal opuszczone skrzydło brzmiało raczej dość niegroźnie. Pomimo swej narastającej ciekawości, powstrzymywała się jeszcze od zwiedzania, nie chcąc zrobić złego wrażenia w pierwszym miesiącu pracy. Ale teraz miarka się przebrała, co tam robił książę? Prawdopodobnie po prostu szedł na spacer, ale racjonalne myślenie nigdy jej nie przeszkadzało w robieniu głupich rzeczy.
A więc nie planowała śledzić księcia, ale na tym się skończyło. Podążała za nim ostrożnie, nie wydając żadnego dźwięku - dosłownie. Jej specjalnością była magia powietrza, proste zaklęcie tłumiące dźwięk zanim zdołał się roznieść po korytarzu nie stanowiło dla niej problemu. Skoro nie potrafiła manipulować umysłem, to musiała się przystosowywać na inne sposoby. Oczywiście książę wciąż mógł ją zobaczyć, więc na to musiała już bardziej uważać. W końcu mężczyzna skręcił w jakiś boczny korytarz i już widziała przed nim, że kończy się on ścianą, tak więc sama schowała się za rogiem. Chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność, a ona nadal nie słyszała żadnych kroków, które by oznaczały, że książę wychodzi. Nie wytrzymała i zerknęła w korytarz odkrywając, że jest pusty. Niewiele myśląc ruszyła w tamtą stronę, rozpoznając, że korytarz kończy się płaskorzeźbą. Prawdopodobnie więc też tajemnym przejściem. Fascynujące.
Nie chciała teraz badać tej sprawy, wiedząc, że książę może wyjść stąd w dowolnym momencie, więc pozostawiła na razie płaskorzeźbę, wiedząc, że na pewno jeszcze tu wróci, aby się jej bliżej przyjrzeć. Fakt, że zamek miał tajemne przejścia już był wystarczająco ekscytujący. Już planowała wielkie poszukiwania innych sekretnych drzwi i korytarzy w jakiś dzień wolny. Dobrze było się zająć czymś konstruktywnym czasami.
UsuńStamtąd powędrowała do swoistej sali ćwiczeń przeznaczonej dla magów. Była specjalnie wzmocniona zaklęciami, aby można było spokojnie wzniecać pożary i ciskać błyskawicami, bez obawy, że wszystko wokół pójdzie z dymem. Lubiła tu spędzać czas, chociaż czuła, że potrzebuje czegoś więcej. Oprócz Mistrza Azemara, nie było tutaj innych magów z którymi mogłaby trenować, więc musiała wymyślać własne ćwiczenia. Czuła jednak ten zastój. W Gildii jej głównym celem było samodoskonalenie się, tutaj została odcięta… Ta misja jej naprawdę dobrze zrobi. Niezależnie od towarzystwa, powinna czerpać z tego jak najwięcej.
Popołudnie więc postanowiła spędzić na treningu, wieczór poświęcić na pakowanie się. A jutro już wyruszali. Może… może nie będzie tak źle.
Udało jej się obudzić bardzo wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. Miała na sobie wygodny strój podróżny, który już wiele razy się sprawdził w praktyce, chociaż nie spodziewała się, że założy go ponownie tak szybko. Nie wyglądała jak mag. W ogóle nie wyglądała na nikogo. Ot zwykła kobieta. W spodniach, bo w spodniach, ale tak po prostu wygodniej się jeździło na koniu, czyż nie?
OdpowiedzUsuńPoranki zawsze były chłodne, ale nie odczuwała tego dotkliwie, a tak właściwie w ogóle. Za pomocą mało wymagającego zaklęcia stworzyła wokół siebie bańkę ogrzanego powietrza. Robiła to już bezwiednie. Gdyby ktoś zbliżył do niej rękę, to by z pewnością poczuł różnicę temperatur, poza tym zaklęcie było niewidoczne.
Ziewnęła, wychodząc na dziedziniec. Mieszanka stresu i podekscytowania nie pozwalała jej zasnąć. Na szczęście jej ciało wiedziało o której godzinie należy się budzić. Jedna nieprzespana noc tego nie zmieniła.
Książę właśnie opanował swojego konia, co było bardzo imponujące w oczach Frari. Ogólnie, panowanie nad zwierzęciem było dla niej bardzo imponujące, bo ona nie miała o tym pojęcia. Jazda konna była dla niej złem koniecznym.
- Dzień dobry, panie - przywitała się Frari, podchodząc do stajennego, zakładając, że drugi koń, na szczęście spokojniejszy, był przeznaczony dla niej.
Przywiązała swoją sakwę do siodła klaczy, w ciszy. Miała ochotę się zapytać o tajemne przejście, jednak to by było kompletnie nie na miejscu.
Pomimo kiepskiej jakości towarzystwa kręcącego się po ulicach, chyba preferowała miasto w takim stanie, niż w ciągu dnia. Gwar i tłumy wprawiały ją w dyskomfort, pewnie pozostałość po tym, że mimo wszystko Gildia nie jest wypełniona magami po brzegi. Magia to rzadki dar, a przecież po skończeniu nauki wielu przenosiło się do większych miast, czy nawet za granicę by tam szukać szczęścia i zarobku.
OdpowiedzUsuńTeraz po raz pierwszy miała okazję tak właściwie się rozejrzeć po okolicy, docenić architektoniczny kunszt. Rzadko kiedy podnosiła głowę, aby zwrócić uwagę chociażby na pięknie wykonane archiwolty czy znajdujące się jeszcze wyżej frontony Może stolica nie była aż taka zła jak kiedyś myślała. Za bramą miasta zdobienia budynków stały się znacznie prostsze, co nie oznaczało, że nagle stały się brzydkie. Po prostu niektórych nie było stać na piękne naczółki.
Nie mogła się nie uśmiechnąć z niejakim rozbawieniem, gdy pijak padł na ziemię. Prostytutka wywołała w niej mieszane uczucia. Ciekawe czy książę skorzysta z propozycji? Nie spodziewałaby się tego, w końcu w stolicy mógłby go ktoś rozpoznać. O ile w ogóle księcia przejmowały tego typu plotki.
Cisza jej nie przeszkadzała, mogłaby dotrzeć w takim stanie do samego Tirsped. Nigdy nie była w tym mieście, ale tak mogła powiedzieć o niemal każdym miejscu w Elbe. Ziemie Vaulon, a raczej to co po nich pozostało - czyli głównie zapuszczony dworek, znajdowały się na wschodzie. Gildia zaś miała swoją główną siedzibę w niejakim odosobnieniu w górach. Natura pracy Frari nie wymagała od niej aby odwiedzała miasta.
- Jeżeli giną dzieci, to śmiem stwierdzić, że czas nagli - odpowiedziała marszcząc brwi. - Nawet te kilka godzin może mieć znaczenie, więc wybrałabym krótszą drogę. - Brała oczywiście pod uwagę fakt, że walka z bestiami może im także zająć trochę czasu, ale nie kilka godzin.
Dopiero po kilku sekundach zorientowała się w jaki sposób zwróciła się do następcy cholernego tronu Elbe, ale najwyraźniej nie było to aż tak nieuprzejme jak się obawiała, bo książę nie zareagował negatywnie… A nawet się z nią zgodził. Mniej więcej. Zapewne zawsze dawało pole do manewru, aby się z danej opinii wycofać. Było to jednak interesujące przeżycie, że jej zdanie zostało przyjęte przez księcia.
OdpowiedzUsuńObserwowała przez dłuższy czas kaznodzieję. Religia była dla niej skomplikowanym tematem, nad którym rozmyślała rzadko. W domu oczywiście wyznawano “jedynego, słusznego” boga, który teoretycznie miał zastąpić wszelkie “pogańskie” wierzenia, chociaż oczywiście na wsiach wciąż się ich trzymano. Magowie jednak mieli trochę dziwne podejście do religii. Dysponowali niezwykłą mocą, potrafili zrobić to o co ludność błagała swoich bożków. Wielu z nich porzucało wiarę całkowicie, czasami wręcz miała wrażenie, że w Gildii patrzą pogardliwie na magów wierzących w jakąkolwiek siłę wyższą. Ciężki orzech do zgryzienia.
Musiała przyznać, że gdy przejeżdżali przez wieś odczuła dotkliwie swoje marne śniadanie, czyli na szybko zjedzony kawałek suchego chleba. Więc książę trafił prosto w sedno ze swoim pytaniem.
- Tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Co prawda teraz karczmy nie widziała, ale też nie znała tej drogi. - Będę musiała chyba sama spróbować, aby się upewnić czy są istotnie fenomenalne, panie - dodała, unosząc kącik ust.
Gdyby mogła to by dotarła do Plonów już w tej chwili, ale nie było w tym momencie takiej możliwości. A podróż na pusty żołądek nie była tylko nieprzyjemna, ale też niebezpieczna. Szczególnie dla maga, który swoje siły potrafił szybko wyczerpać.
Karczma była zaskakująco przyjemna. Nie była stałym bywalcem w tego typu miejscach, jednak zdarzyło jej się parę razy przekroczyć ich progi i zwykle nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Może ze względu na porę dnia izba wydawała się bardziej przytulna. Zakładała że może zapełnić się później, gdy chłopi zaczną schodzić z pól. Świeżo rozpalony ogień trzaskał radośnie w palenisku, podłoga wyglądała na względnie czystą, może niedawno ktoś przejechał się na szmacie. Znacząca większość stołów była wolna, przy jednym siedział mężczyzna z twarzą rozpłaszczoną na blacie i kuflem w zaciśniętej dłoni. Para innych podróżników zajmowała inny.
- Czy spotkałeś się już wcześniej z dzieciołapem, panie? - zapytała, gdy już siedzieli nad knedliczkami, które rzeczywiście były fenomenalne. Albo ona była bardzo głodna.
Zaczęła się zastanawiać, czy to na pewno o knedliczki księciu chodziło, czy też coś innego uważał tutaj za fenomenalne. Każdy miał swój gust i preferencje, ona osobiście nie przepadała za tego typu strojami. Wolała gdy te bardziej oddziaływały na wyobraźnię. Westchnienia zaś ją jedynie denerwowały. Może i książę był niczego sobie, ale nie trzeba było przecież robić z siebie takiej desperatki. Już go cyckami miziała, każdy wiedział czego od niego chce. Nawet ten pijak śpiący na stole o tym wiedział.
OdpowiedzUsuńFrari zmarszczyła brwi. Jej nawet nie przyszło do głowy aby wzdychać do księcia, przecież to był książę. Chciała utrzymać z nim relację czysto zawodową, każda inna by jedynie skomplikowała jej życie, a nie potrzebowała tego teraz. I zakładała, że książę uważa tak samo, pomimo jego wczorajszego zachowania w gabinecie Mistrza Azemara.
Przeżuwając zaczęła się zastanawiać nad najlepszym podejściem do dzieciołapa, wystukując palcami prawej dłoni jakąś melodię. W lewej trzymała widelec.
- Zaklęcie paraliżujące powinno go utrzymać wystarczająco długo - stwierdziła, przełykając jedzenie.
Nie było potrzeby czekać na potknięcie się potwora. Rzucanie w niego bardziej destruktywnymi zaklęciami mogło tylko narobić kłopotu, zależnie od tego gdzie walka się odbędzie, ale potrafiła też wspierać tych preferujących walczyć w zwarciu.
- Wiem, zazwyczaj w ten sposób znajdowaliśmy potwory do eksperymentów - dodała, słysząc o ogłoszeniach. Zwykły chłop by do Gildii Magów nie przyszedł ze swoim problemem takiej południcy grasującej mu po polu, więc magowie musieli sami sobie jakoś radzić.
Spojrzała za odchodzącą kobietą. Może książę złapie ją w drodze powrotnej. Nie Frari było oceniać kto z kim się parzy w karczemnych izdebkach. Wolałaby po prostu, aby zachowywali to dla siebie.
- Osobiście nie widzę potrzeby, nie sprawia mi żadnych problemów. - Wzruszyła ramionami. - Chyba że nie jest odpowiednia do naszej podróży? - zapytała, przekrzywiając głowę w bok.
Odwzajemniła uśmiech nieśmiało. Jakoś ją to tak wzięło z zaskoczenia, ale zrobiło jej się w gruncie rzeczy miło, że książę widział jakiś potencjał w jej obecności tutaj. Przynajmniej miała nadzieję, że nie widzi w niej natrętnej muchy, która została zmuszona do tego by mu towarzyszyć. Do tej pory nie zapytał się jej co tak naprawdę potrafi przez co obawiała się, że w ogóle nie traktuje jej jak kogoś kto mógłby się przydać. A to było jej bardzo nie na rękę. Musiała zdobyć przecież dobrą opinię.
OdpowiedzUsuńIch podróż mijała spokojnie, ale gdy wjechali do lasu wiedziała, że muszą się mieć na baczności. Łatwo tutaj było o jakiegoś dzikiego stwora, albo gorzej - zdesperowanego człowieka. Gdy opadający konar prawdopodobnie wystraszył bardziej Frari, niż jej konia, co w gruncie rzeczy chyba było bezpieczniejsze. Kobieta by już spłoszonego zwierzęcia nie uspokoiła i tylko by wywołała niezręczną sytuację.
Uniosła brew słysząc o wielkiej czarodziejce, jak zwykle nie wiedząc jak się zachować. Zakładała, że książę gra na zwłokę, aby bandytów trochę rozproszyć. Przecież na pewno ich nie przepuszczą widząc, że nie są tacy chętni aby dzielić się złotem. A sakiewki łatwiej jest zdzierać z martwych ciał. Jej mięśnie spięły się gotowe na atak i gdy tylko nadszedł wiedziała co zrobić. A przynajmniej w tamtym momencie myślała, że wiedziała co zrobić. A raczej nie wiele wtedy myślała, chciała jedynie stanąć spokojnie na ziemi, bo walka z końskiego grzbietu nie wydawała jej się zbyt obiecująca.
Jej zsiadanie z siodła było z pewnością mniej imponujące. Głównie dlatego, że jak już jedną stopą była na ziemi to druga jej została w strzemieniu i musiała się skupić na tym by ją stamtąd wydostać. To znacznie ułatwiło napastnikowi zajście ją od tyłu. Kiedy już zadowolona stanęła na obu nogach, ktoś ją złapał przyciskając nóż do gardła. Chyba chciał księcia poszantażować, bo nie poderżnął jej gardła od razu. Może powinna była lepiej udawać wielką czarodziejkę. Albo zrobić coś przed zejściem z tego przeklętego konia.
Jej reakcja jednak była natychmiastowa, znowu bez pomyślunku, ale może to i lepiej. Zdołała coś zrobić zanim mężczyzna zdążył unieruchomić jej ręce. Dłonią, o temperaturze rozgrzanego żelaza, złapała go za ramię trzymające nóż. Mężczyzna wrzasnął z bólu, odpuszczając na tyle aby mogła się spokojnie uwolnić z uścisku wychodząc z tego jedynie z marnym nacięciem na szyi. Szczypało, ale niemal tego nie czuła, przez adrenalinę krążącą w żyłach. Za pomocą magii walnęła napastnikiem o drzewo ze wściekłością. Chyba nawet mocniej niż zamierzała sądząc po tym odgłosie łamanych kości. Chyba nawet o tym nie myślała.
Wyprostowała się, gdy usłyszała słowa księcia, chociaż ich sens nie za bardzo do niej jeszcze dotarł, i spojrzała w stronę mężczyzny spodziewając się, że i on zaraz zaatakuje. Była już gotowa, aby wykonać pierwszy ruch, kiedy on zamiast do przodu zrobił kilka kroków do tyłu, by w końcu całkowicie się odwrócić i zniknąć w zaroślach.
OdpowiedzUsuńOdetchnęła, chociaż napięcie jeszcze do końca nie odpuściło.
- To bardziej strach, niż szacunek - odparła.
I dobrze, mieli się czego bać.
Niezależnie jednak od tego co dokładnie ludzie czuli, nie zamierzali ich już więcej atakować. Przynajmniej na razie.
- Dziękuję, panie - odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.
Na konia wsiadła za drugim podejściem dopiero. Chyba adrenalina zaczęła już jej odpuszczać.
- Oczywiście, iskry rzucić mogę, ale czy nie lepiej byłoby się ich od razu pozbyć? - zapytała, trochę zaskoczona, że książę skłaniał się bardziej ku rozwiązaniu bez walki. Bandyci wydawali się znacznym utrapieniem dla tych którzy nie potrafili się obronić, a jednak podróżować musieli.