Joshua „Josh” Chandler
+ „To moja ostatnia fajka”
+ „Wcale nie wszedłem na wieżę ciśnień, panie władzo” +
+„Nie wiem, kto pobił tego chłopaka, co zawsze znęcał się nad bezdomnymi psami” +
+ „Nie mam nic złego na sumieniu” +
+ "Nie jestem już dzieckiem, mamo, nie boję się ciemności" +
+ "Nie wierzę w Boga" +
// Młody / Okres buntu / Lubiany przez nieliczne grono //
// Niepoważne zatargi z policją / Nałogowy kłamca //
// Małomiasteczkowy/ Syneczek tatusia / Pozorny ignorant //
// Adrenalina / Wolność / Zakrzywiona moralność //
//Zwykłe ubrania w podstawowych kolorach/ Kolczyki//
//Spowiedź życia//
// Adrenalina / Wolność / Zakrzywiona moralność //
//Zwykłe ubrania w podstawowych kolorach/ Kolczyki//
//Spowiedź życia//
Na tę noc czekał już od dłuższego czasu. Pomysł biwaki i spędzenia nocy pod gołym niebem padł zanim jeszcze ktokolwiek myślał o cieplejszych dniach. Lewis pamiętał, jak jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia rozmawiał na ten temat na szkolnym korytarzu przed lekcją biologii. Potem temat pojawiał się jeszcze kilkanaście razy, aż w końcu postanowiono zdziałać coś więcej na ten temat niż tylko poruszanie w rozmowach.
OdpowiedzUsuńW szkole umówili się na konkretny termin. Każdy miał przynieść sobie swoje własne rzeczy i był za to odpowiedzialny sam, żeby później nikt na nikogo nie zwalał winy za wszelkie niewygody. Chłopak uważał to za całkiem znośny pomysł. Składali się jedynie na jedzenie, napoje i alkohol, który miał kupić pełnoletni brat Samanthy. Gdyby nie on, to piliby jedynie Colę czy inne gazowane cudo. Lewis nie przepadał zbytnio za alkoholem, jednakże uważał iż to dobrze. W końcu alkohol lubili jedynie alkoholicy, a przynajmniej tak powtarzał mu jego ojciec. Starszy Rowle, który był miejscowym komendantem często miał do czynienia z osobami, które lubią zaglądać do kieliszka, więc na pewno wiedział, o czym mówił.
Czarnowłosy spojrzał na swoje rzeczy, które przyszykował już wcześniej. To szkolnego plecaka zapakował ubranie na jutro, a obok plecaka leżał śpiwór, koc i pudełko, w którym schowany był alkohol. Nie wiedział, dlaczego w ogóle zgodził się, że przechowa część butelek u siebie, w końcu miał ojca policjanta, ale jego znajomi powiedzieli mu, że najciemniej jest pod latarnią i komendant na pewno nie będzie sprawdzać własnego syna. Mieli rację. Mężczyzna miał zaufanie do swojego dziecka, a Lewis również nie dawał mu powodów do zmartwień. Tylko dwa razy wpakował się w poważniejsze kłopoty, ale staruszek stwierdził, że był to efekt dojrzewania i młodzieńczego buntu. Oczywiście nie obyło się bez kar, jednakże nie było źle. A trzeba było przyznać, ze młody Rowle do najspokojniejszych nie należał. Poza szkołą i domem było z niego niezłe ziółko. Starał się jednak, by jego wybryki nie rozprzestrzeniały się do uszu osób niepowołanych.
Gdy tylko usłyszał, że jego ojciec wychodzi z domu, to zaczął się szykować do swojego wyjścia. Komendant miał nocną zmianę, więc Rowle był pewien, że do ósmej rano mężczyzna nie wróci do domu. Chłopak mógł więc robić co mu się podoba, bez obaw, że ktoś się nim zainteresuje.
Odczekał bezpieczne piętnaście minut i wstał z łóżka. Odłączył telefon od ładowania i schował go do kieszeni spodni. Naszykował resztę rzeczy i ubrał się cieplej. Posiadał prawo jazdy, z którego chciał skorzystać, ale w porę zorientował się, że przecież miał zamiar upić się do nieprzytomności, więc nie mógł prowadzić samochodu. Miał to szczęście, że jego znajoma już zajęła się transportem, więc on cierpliwie czekał, aż dostanie SMS'a informującego go o tym, że może wychodzić.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy zamykał już drzwi wejściowe. Wpakował wszystkie swoje rzeczy do bagażnika czarnego samochodu. Przywitał się ze wszystkimi i wsiadł do środka, zapinając pasy.
– To co dzieciaki będziecie robić? – zapytał Marc, który w tej chwili właśnie robił za kierowca. Samantha i Lewis wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, jakby mieli planować coś głupiego, co mogłoby sprowadzić na nich kłopoty.
– Bawić się, a co mamy robić? – odpowiedział w końcu pytaniem na pytania. Marc i tak doskonale wiedział, że nastolatkowie będą chlać i zapewne pieprzyć się w krzakach, jak to młodzi i głupi. Przynajmniej tak myślał Lewis. Reszta podróży przebiegła w ciszy, co było na rękę całej trójce obecnych.
Gdy dotarli już na miejsce kilka osób zaczęło rozpalać ognisko. Lewis wypakował wszystkie rzeczy i zaniósł je w jedno miejsce. Jego znajomy od razy usłyszał stukające o siebie szklane butelki i odszedł od ogniska, by zająć się alkoholem. Rowle w tym czasie zaczął rozstawiać namiot.
Rozejrzał się po polanie. Każdy młody człowiek w miasteczku ją znał. Było to częste miejsce spotkań niewielkich grupek, które chciały ze sobą spędzić czas z dala od marudzenia swoich rodziców. Obszar był otoczony lasem i prowadziła do niego niewielka, błotnista dróżka. Trzeba było się sporo namęczyć, by tutaj dotrzeć, a dodatkowo nie każdy chciał niszczyć swój samochód taką podróżą, bo wiązało się to z porządnymi zabrudzeniami. Rowle nadal nie wiedział, jak Samathcie udało się przekonać brata do podwiezienia ich, ale obstawiał, że chłopak przywłaszczył sobie część pieniędzy, która miała iść na przekąski i alkohol.
OdpowiedzUsuńWybrał odpowiednie miejsce, starając się, by nie było ono zbyt nierówne i żeby komfortowo im się spało. Nie chciał wracać do domu poobijany i z bolącymi plecami, więc spanie na kamieniach czy wybrzuszeniach ziemi było mu wyjątkowo nie w smak. Dlatego też wziął ze sobą gruby koc, który chciał podłożyć pod śpiwór. Miał nadzieję, że zapewni mu to większą wygodę.
Wydostał namiot z pokrowca. Ogrom rzeczy które się z niego wysypały sprawiły, że przez chwilę nie wiedział w co ma pierwsze ręce włożyć i od czego zacząć, więc postanowił, że znajdzie instrukcję. Nie chciał wyjść jednak przed znajomymi za nieudacznika, który nie potrafi rozstawić namiotu, więc starał się robić cokolwiek, zanim nie wymyśli jak rozstawić ten namiot. Instrukcji niestety nie znalazł, co nieco pokrzyżowało mu plany na pokazanie jaki to on wprawiony i obeznany w biwakowaniu. Nie miał czasu do stracenia, bo w końcu gdzieś musiał spędzić noc.
Poukładał wszystko w jednym miejscu i po obserwacji innych składanych namiotów jakoś wymyślił, co gdzie miał włożyć, by wszystko pięknie grało i wyglądało. Miał nadzieję, że i jego namiot wkrótce powstanie. Niestety nie było to takie proste zważywszy na to, że działał sam jeden, gdyż Samatha poszła gdzieś i miała w nosie to, czy będą mieli gdzie spać. Lewis nawet nie oszukiwał się, że dziewczyna spędzi noc w innym namiocie, w końcu miała swojego chłopaka pod ręką. Dobrze, przynajmniej Rowle będzie mieć nieco spokoju.
Od wkładania metalowych prętów w dziury oderwał go widok nowo przybyłych. Od razu skierował swój wzrok w stronę Tylera. Chłopak od zawsze mu się podobał, ale ze względu na pewne ważne różnice Lewis wiedział, że nie miał u niego żadnych szans i już dawno pogodził się z tą opcją, chociaż i tak ciągle spoglądał na chłopaka przyłapując się na robieniu maślanych oczu. Tym razem większą uwagę przykuła dziewczyna, która znalazła si przy chłopaku. Zapewne jego nowa ofiara. Biedne dziewczyny. Tyler zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu i z tego, że podoba się dziewczynom. Skutecznie to wykorzystywał.
Jego namiot powoli zaczął przypominać miejsce pod którym rzeczywiście można spać. Był z tego bardzo dumny, zważywszy na fakt, że sam tego dokonał. Uśmiechnął się pod nosem, gdy z radością wbijał śledzie w ziemię, by przymocować namiot.
– Zapewne czeka na ciebie. Pytał ostatnio, czy nie jesteś chory, bo cię nie widzi – odpowiedział, omijając chłopaka, który stał mu na drodze. Nie miał pojęcia, dlaczego Josh był w ogóle zaproszony. Rowle szczerze za chłopakiem nie przepadał i w sumie niechęć ta była w sumie odwzajemniana. Pech polegał jednak na tym że mieli wspólnych znajomych.
Spojrzał na niego z dołu, gdy skończył wbijać w ziemię namiotowe śledzie. Wstał, bo nie chciał już klęczeń na zimnej i lekko wilgotnej ziemi. Otrzepał kolana i zaczął wpakowywać swoje rzeczy do środka namiotu
– Zajmij się czymś pożytecznym i nie stój nade mną – odpowiedział,starając się by jego to nie był zbyt nieprzyjemny i zaczepny, bo tej nocy wyjątkowo chciał odpocząć do nieprzyjemności i kłótni. Nawet nie pamiętał już czemu tak bardzo nie przepadał za Chandlerem. Kiedyś obaj się przyjaźnili, więc nagła zmiana ich relacji była dla niektórych niemalże nierealna. Nikt nie może przewidzieć, jak potoczy się życie.
Zaczął przygotowywać sobie swoje miejsce w namiocie. Tradycyjnie już złożył koc na pół i rozłożył go pod jedną ze ścian namiotu. Na nim położył swój śpiwór i niewielką poduszkę, na której miał zamiar spać. Wyciągnął z kieszeni telefon, żeby sprawdzić, która jest godzina i ku jego zaskoczeniu okazało się, że z namiotem nie męczył się wcale tak długo, bo zajęło mu to niecałe czterdzieści minut.
UsuńKorzystając z chwili wolnego postanowił usiąść przy ognisku i ogrzać się. Od razu dostał do ręki plastikowy kubeczek, z którego wydobywał się ostry zapach wódki. Szybko zostało to załagodzone, gdy tylko Warren wlał do środka nieco soku jabłkowego. Lewis pociągnął nosem, czując zbierający się katar. Było zimno, więc od razu zaczęło mu cieknąć. Na szczęście ognisko skutecznie go ogrzewało.
– Dzięki – powiedział, gdy Warren usiadł obok. Lubił go, chyba ze wzajemnością. Obaj zdecydowanie byli tymi spokojniejszymi z całego ich grona i wiedzieli kiedy należy się wycofać, by nie zebrać poważniejszych kłopotów. Zawsze mogli na siebie liczyć. Rowle i Simmons [nazwisko Warrena] mieli bliską relację i widać było, że ciągnęło ich do siebie, ale żaden nie chciał przyznać przed znajomymi, że starają się popchnąć relację do przodu. Byli dopiero na dwóch randkach, ale chcieli by to zostało tylko między nimi. Chłopak uśmiechnął się lekko i również sobie nalał soku. Lewis upił łyka swojego drinka i skrzywił się. Wydawało mu się, że gardło samo mu się zaciska i nie chce przyjąć napoju. Zakrztusił się, a do oczu napłynęły mu łzy. Tak, wiedział, że był beznadziejny. Ktoś obok prychnął z tego.
– Nie śmiej się, zrobiłeś taka siekierę, że nie da się tego przełknąć – powiedział do Blake'a, który śmiał się z jego reakcji. Rudowłosy chłopak słynął ze swojego zamiłowania do alkoholu, czemu nikt się nie dziwił. Blake również był tym pierwszym, który odpadał na wszelkich imprezach.
– Akurat ty nie powinieneś mieć problemów z połykaniem – usłyszał w odpowiedzi.
– Z ciebie to jest jednak chuj – odpowiedział Rowle, wracając do przyglądania się palącemu ognisku.
Spojrzał na Warrena, który spokojnie wyciągnął nogi przed siebie i oparł się plecami o drzewo, które rosło za nimi. Potem rozejrzał się na zgromadzonych. Od razu dało się zobaczyć pewnego rodzaju podział grupy. Blake, on i Warren siedzieli po jednej stronie ogniska, a Tyler, Chandler, Holly, Samatha i jej chłopak po drugiej. Między tymi dwiema grupami były pewne przerwy. Nieznaczne ale były. Rowle doskonale zdawał sobie sprawę, że zaczął oddalać się do grupy, co miało związek z faktem iż jego ojciec objął stanowisko komendanta i on sam nie mógł pozwolić sobie na takie same szaleństwa jakie robił wcześniej. Jedynym spoiwem, które stanowiło pewnego rodzaju kotwicę łączącą chłopaka z grupą była Samantha, która była prawdopodobnie najlepszą przyjaciółką chłopaka. To właśnie na nią jedyną mógł liczyć i wiedział, ze dochowa ona tajemnicy. Niestety obecnie i jej poświęcał coraz mniej czasu z uwagi na zbliżające się egzaminy no i chęć rozwinięcia relacji z Warrenem.
OdpowiedzUsuńSpojrzał w kierunku jęczącej dziewczyny. Zrobiło mu się dziwnie. Wcale nie krępował się widokiem dwójki obściskujących się ludzi, ale nie widział potrzeby, by ktoś obściskiwał się publicznie. Był może zbyt dojrzały na to wszystko. Spuścił wzrok, zaciskając dłoń na kubku z drinkiem. Upił kolejnego łyka. Miał nadzieję, że nie spije się zbyt szybko, bo byłoby to głupie. Wciąż pamiętał, co działo się z Blakem, który schlał się w Sylwestra zanim grupa zdążyła powitać Nowy Rok. Żartów z tego nie było końca, w końcu kto normalny mógł mieć tyle szczęścia, by paść trupem o dwudziestej trzeciej czterdzieści. O drugiej obrzygał łóżko, co dodatkowo spowodowało iż przez kilka tygodni nazywany był przeciekaczem.
Ponownie spojrzał na grupkę po drugiej stronie, gdy Tyler rzucił swoim pomysłem. Cóż. Nie miał zamiaru pić tyle co reszta, ale był pewny że na pewno nie wypije najmniej. W końcu nie musiał prowadzić, w przeciwieństwie do macanej przez chłopaka dziewczyny. Biedna, już widział jak idzie sama do lasu, a chwilę później biegnie za nią napalony Tyler. Wiedział, ze chłopak nie przepuściłby takiej okazji. W końcu najłatwiej jest się dobrać do majtek dziewczynie, która się czegoś boi. Słyszał nawet tekst, którym Tyler uraczyłby niewiastę: Nie bój się maleńka, mój miecz cię ochroni. Prychnął, przez co zwrócił na siebie uwagę innych. Nic jednak nie powiedział i dopił resztkę napoju
– Twoje połykanie się już poprawiło, a może to zasługa szerokiego gardła, co? – usłyszał docinke podpitego już Blake'a. Lewis wiedział, że powiedzenie swoim znajomym o swojej orientacji na pewno nie obejdzie się bez echa i późniejszych docinek, ale czasem niektórzy nie potrafili się opamiętać i przeciągali strunę.
– Ty i tak byś go nie wypełnił, więc może alkohol da radę. Nie dał – odpowiedział. Widok zaczerwionej twarzy chłopaka sprawił, że poczuł się lepiej. W geście wygranej wrzucił zwycięsko plastikowy kubek do ogniska. W tej samej chwili zerwał się wiatr, który powiał dymem w ich stronę. Ciemnowłosy zakrztusił się dymem, który sprawił, że zaczęły piec go oczy. Przymknął powieki. Dławiący dym sprawił, że nie dało się spokojnie siedzieć, ani tym bardziej oddychać.
– Idę się przejść – rzucił, chociaż swoje słowa kierował bardziej do Warrena niż reszty znajomych, to był niemal pewny, że wszyscy go słyszeli. Po tych słowach wstał z miejsca, wziął kilka głębokich oddechów, by oczyścić płuca z nieprzyjemnego dymu i ruszył przed siebie, znikając w gęstwinie.
[Och, nie wiem jak Tobie, ale mnie strasznie przyjemnie pisze się ten wątek. <3]
OdpowiedzUsuńZwątpił w słuszność swojej decyzji, gdy tylko zagłębił się w gęstwinie. Gęste krzewy i wysokie drzewa powodowały, że wnętrze lasu było mroczne i przerażające, a on był w nim sam. Nie mógł jednak wrócić, bo w końcu nie był mięczakiem i nie chciał na takiego wyjść. Wziął więc kilka głębszych wdechów i poszedł przed siebie. Wciąż dochodziły do niego odgłosy rozmów i dźwięk pękającego pod wpływem ognia drewna. Wciąż był blisko, a im słyszał to wszystko, tym pewniej się czuł, a strach nie zawładnął jego ciałem. Poczuł się pewniej. Uniósł głowę lekko do góry i przebrnął przez mokre od rosy i wilgoci krzewy dzikich malin.
Po drugiej stronie las był bardziej czysty. Leśny podszyt ograniczał się jedynie do pojedynczych krzaków malin, jeżyn i dzikiej róży. Chłopak strzepał z siebie liście, które przyczepiły się do jego ubrań podczas przeprawy. Rozejrzał się dookoła. Musiał powiedzieć, że w tym mroku krył się pewnego rodzaju urok, którego nikt nie powinien zanegować. Las ten rósł bez ingerencji żadnego człowieka. Ludzie cenili sobie ten obszar wiecznej zieleni. Dzięki niemu nie zapomnieli, że kiedyś, dawno temu, były tu solidne połacie lasu, stanowiące nie tylko schronienie dla zwierząt, ale były również czczone przez rdzennych mieszkańców Ameryki, zanim ci zostali zepchnięci do mniejszości i zamknięci w tych śmiesznych rezerwatach.
Indianie stanowili ważny element historii tej okolicy. Wciąż można było natknąć się na tajemnicze totemy, dziwne kręgi i przerażające artefakty. Miejscowi, głównie starsze osoby, uwielbiały opowiadać historie, w których Indianie odgrywali główne role. Opowieści te były przyjemne, ale trzeba było powiedzieć, że największą uwagą cieszyły się straszne opowieści, które krążyły właśnie o tym lesie. Według nich miejsce to stanowiło siedzibę nie tylko dobrych duchów, ale i złych z którymi toczone były wieczne wojny. Najstraszniejsze demony miały bowiem zamieszkiwać centru lasu, do którego do tej pory nikt się nie zapuszczał. Centrum było niezbadane i nietknięte przez człowieka w żadnym stopniu. Stanowiło poważną tajemnicę, ale nikomu nie chciało się jej odkryć. Większość mówiła, że ludzie po prostu nie maja czasu na przechadzki w głąb, ale Lewis wierzył, że może to być po części efektem historii przekazywanych z pokolenia na pokolenie. On sam jednak nie wierzył w te bajki. Miał naturę naukowca i jego umysł był w stanie pojąć jedynie to, na co miał niezbite dowody. Duchy lasu, klątwy i Wendigo były tylko fikcją i wymysłem prostych umysłów, które próbowały wyjaśnić sobie nieznane rzeczy.
W lesie było ciemno. Ciemnowłosy z ledwością widział, co miał pod nogami, dlatego też uważnie stawiał swoje stopy, niemal sunąc nimi po podłożu. Później dopiero wyciągnął telefon, włączył na nim funkcję latarki i posługiwał się nim, by oświetlić drogę. Zorientował się o tym w porę, gdyż za niedługo las zaczął stawać się coraz bardziej nieprzyjazny. Gałęzie drzew zwisały nisko nad głowami, a korzenie wystawały spod ziemi, jakby chciały opleść się wokół nóg podróżników, by uniemożliwić im dalszą penetrację terenu. Być może nie chciały, by ktokolwiek odkrył tajemnice lasu, które były skrywane już od wielu wieków? Rowle'a nie obchodziło to w ogóle i jedynie interesował się tym, żeby nie wywinąć orła i nie roztrzaskać nosa o wystający spod ściółki kamień.
W pewnej chwili usłyszał za sobą jakiś szelest. Nie zatrzymał się jednak, tylko dzielnie brnął przed siebie. W końcu był w lecie, a tutaj ciągle coś szeleściło i szurało. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy usłyszał trzask łamanej gałęzi, a wiedział, że to nie on to spowodował. Podniosło się mu ciśnienie. Niedobrze. Nie był strachliwy i nie wierzył w nadprzyrodzone stwory, które tylko czekały na to, by schrupać jego młode ciałko. Wierzył jednak w niedźwiedzie, pumy i inne dzikie stworzenia, które mogły zaatakować, by bronić terytorium. Miał się odwrócić, gdy nagle coś złapało go od tyłu.
– Cześć, chcę cię zjeść – powiedział Warren, mrucząc Lewisowi cicho do ucha. Wystraszył go i mocno przysunął do siebie. Najważniejsze jednak, że nie był to żaden dziki zwierz.
Usuń– Wystraszyłeś mnie – odpowiedział Lewis, uśmiechając się lekko pod nosem. Odwrócił się do chłopaka, który zwolnił nieco swój uścisk. Nie spodziewał się, że pójdzie za nim, chociaż wiedział, że było to bardzo w jego stylu. Chcieli pobyć razem i gdyby nie ten biwak, to zapewne wieczór spędziliby w domu któregoś z nich, gdyż oba były wolne od czujnego oka rodziców.
– Chyba nie boisz się tych wymyślnych strachów? – prychnął, chwytając go za dłonie. Warren nie wyglądał na takiego, ale był prawdziwym romantykiem. Może dla niektórych mogło to być głupie i zbyt ckliwe, ale Lewisowi strasznie się podobało. Oczywiście inni z jego grupki pewnie by tego nie zrozumieli – Ochronię cię – dodał, czym spowodował że na usta Rowle'a wkradł się znacznie szerszy uśmiech.
– Przypominasz Tylera – zauważył, szczerząc się jak głupi. Obaj stali nieruchomo, a ich stopy oświetlało światło padające z telefonu. Chwila ta mogłaby trwać i trwać, Lewis nie miałby nic przeciwko temu. Zaczęli się całować. Chłopak czekał na to już od dłuższego czasu. Niemniej jednak po chwili Warren przestał i wepchnął swoją dłoń do kieszeni spodni, z których wyciągnął niewielki woreczek, w którym znajdowały się cztery skręty.
– Zaraz o nim zapomnimy – powiedział, odpalając zapalniczkę i pierwszego jointa. Podał go Lewisowi. Chłopak od razu się zaciągnął i oparł o drzewo. Podczas gdy Rowle rozkoszował się paleniem, Simmons zaczął całować go po szyi rozsuwając kurtkę. Jego dłonie błądziły po ciele ciemnowłosego. W pewnej chwili wydawało mu się, jakby byli kompletnie sami i nie brali udziału w żadnym biwaku. Role się odwróciły. Teraz to Warren palił skręta, a Lewis zaczął go całować i obmacywać niemal każdy kawałek ciała. Jego dłonie zwiedzały każdy kawałek ciała, zatrzymując się na guziku od spodni. I wtedy usłyszeli cichy śmiech. Był on daleko jednak od razu odgadli, do kogo on należy. Tyler.
– Kurwa – zaklął głośno Warren na samą myśl o tym, że ich znajomi szli w ich kierunku. – Zapierdolę im za psucie nastroju – warknął groźnie, zasuwając kurtkę. Nici z baraszkowania. Lewis przetarł twarz. Był cały rozpalony z podniecenia, jednak starał się ochłonąć szybko – Masz, otwórz – dostał do ręki zimną puszkę piwa. Od razu je otworzył i upił parę łyków, a resztę podał towarzyszowi, który dopił resztę i wyrzucił pustą puszkę za siebie.
Lewis nie miał słabej głowy, ale mocny drink, szlug i piwo sprawiły, że zrobiło mu się lekko i przyjemnie. W głowie zaczęło mu się kręcić i skupił się na tym, by nie poplątać prawej nogi z lewą. Warren delikatnie chwycił go za dłoń i poprowadził prosto.
– Chuje pewnie chcą nas wystraszyć albo przyłapać na zabawie – powiedział, a w jego głosie dało się usłyszeć złość. Widocznie on również liczył, że może do czegoś dojść a Tyler i reszta skutecznie to popsuli. Lewis również miał im za złe, że nie mogli oprzeć się pokusie dokuczania. Oczywiście żaden z nich nie był pewien, czy ktoś ich śledzi. Zatrzymali się, gdy przestali słyszeć jakikolwiek dźwięk i zaczęli palić kolejnego skręta.
Lewisowi po wypaleniu kolejnego skręta zaczęło robić się wesoło. Po kuracji którą odbębnił wpadł w niesamowicie kochliwy nastrój. Swoją miłością mógł właśnie obdarować każdego człowieka, zwierzę i roślinę, która żyła na ziemi. Czuł się wspaniale, wszelkie zmartwienia odeszły na bok a on znajdywał się obok człowieka, którego darzył szczególnie bliskim uczuciem. Ba i co to był za człowiek. Dla Rowle'a nigdy nie liczył się wygląd. Pierwszym na co stawiał to to, co człowiek miał w głowie i czy dało się z nim porozmawiać. Warren miał jednak obie te cechy. Był inteligentny, przystojny, wysportowany. Szaleli za nim niemal wszyscy, a on i tak zainteresował się Lewisiem. To właśnie on zagadał pierwszy i zapytał o spotkanie. Było to niesamowicie przyjemne uczucie i Lewis nigdy nie myślał, że między nimi mogłoby dość do czegoś takiego. W końcu znali się niemal od zawsze. Bawili się razem w piaskownicy, nocowali u siebie, chodzili razem na zajęcia w szkole i poza nią. Byli przyjaciółmi, ale czarnowłosy myślał, że na tym poprzestaną.
OdpowiedzUsuńPo wypaleniu drugiego skręta znów zaczęli się całować. Jednak teraz sprawy przybrały nieco bardziej gwałtowny i pikantniejszy obrót. Warren objął chłopaka w pasie i przycisnął go do drzewa. Twarda i szorstka kora wbijała się Lewisowi w plecy. Ciemnowłosemu było strasznie niewygodnie, ale nie przejmował się tym, gdyż zrobiło mu się niesamowicie przyjemnie. Był lżejszy od swojego partnera, więc ten bez problemu go uniósł. Jakoś dziwnie się złożyło, że Rowle był mniej dominujący. Pozwalał przejąć tę rolę blondynowi, który nie protestował. Oplótł go lekko nogami, aby trzymanie go było wygodniejsze. Dziwnie musiało to wyglądać, jeszcze nigdy nie przyjmowali takiej pozycji. W sumie jeszcze nigdy całowanie do przeszło na tak daleki poziom. Żaden z nich nie miał zamiaru jednak pieprzyć się na wilgotnej ściółce w śmierdzącym lesie. Nie byli wiecznie napalonym Tylerem, który bez zaliczenia nie mógł spokojnie zasnąć. Rowle wielokrotnie żartował, że w ich grupie rośnie seksoholik pierwszej klasy.
Zaśmiał się, gdy Warren przyssał się do jego szyi. Odsunął się lekko, przekrzywiając głowę, by chłopak miał łatwiej. Scena zaczęła przypominać rasowy moment z horrorów z wampirami w woli głównej, gdy krwiopijca dobiera się do żył swojej ofiary.
– Żebym tylko nie wyszedł z siną szyją – zaśmiał się. Warren przestał i spojrzał na niego z dziwnie łobuzerskim uśmiechem.
– Przeszkadzałoby ci to? Obchodzi cię ich opinia? – zapytał, wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Kilka razy rozmawiali już na temat tego, czy nie ujawnić się przed osobami, które jeszcze postrzegali za przyjaciół. W końcu nie mogli się kryć w nieskończoność.
– W sumie nie – powiedział i od razu po tych słowach, jego partner zaczął kontynuować swoje dzieło. Ciemnowłosego nigdy nie rajcowały takie rzeczy. Nigdy nie myślał o tym, że kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym będzie musiał skosztować zakazanego owocu i dowiedzieć się co to seks z prawdziwego zdarzenia. Moment ten jednak wciąż był mu odległy. Wolał zaczekać na odpowiednią chwilę, bo w końcu pierwszy raz musiał być idealny, a przynajmniej on tak myślał.
Blondyn prychnął, gdy Lewis zacisnął mu rękę na ramieniu. Nie był to jednak wynik podniecenia czy radości. Chłopak coś usłyszał, co najwyraźniej umknęło temu drugiemu. Cóż, Warren był zajęty czymś innym i najwyraźniej podobało mu się to co robił. Lewis wyraźnie to czuł. Zrobił się czerwony i potem znów usłyszał dziwny szelest, który tym razem dochodził z innej strony. Zerwał się wiatr.
– Musimy wracać – powiedział, nie chcąc przerywać tej chwili. Miał jednak złe przeczucia. W pewnej chwili odżyły wspomnienia związane z opowieściami, które opowiadała mu jego babcia. W jednej chyba było o tym, jak pewną parę zaatakował jakiś potworny stwór, gdy pieprzyli się w lesie. W odpowiedzi usłyszał ciche westchnienie. Warren go ugryzł. Drażnił się z nim o to, że nie mógł dokończyć swojej zabawy. Niemniej jednak po chwili obaj postanowili wrócić do obozowiska. Dziwnym było jednak to, że nie trafili na swoich znajomych, których przecież doskonale słyszeli. I wtedy, jak na zawołanie w ich kierunku wybiegł roześmiany Tyler, taranując ich. Zaraz za chłopakiem wybiegł Joshua w wyraźnie bojowym nastroju. Lewis wyciągnął przed siebie dłonie, puszczając tym samym rękę Warrena i położył je na klatce piersiowej Josha, by powstrzymać go przed zbytnim zbliżeniem się do Tylera. Nie miał pojęcia o co poszło, ale widząc wstawienie chłopaka, który stał za nim i bladą twarz chłopaka wygrażającego w kierunku jego pięściami, mógł stwierdzić, że to co się stało było dobre i żałował, że tego nie widział.
Usuń– Josh, czyżby Tyler i tobie cnotę zabrał z zaskoczenia i nie pozwolił się zemścić? – wypalił Warren. Rowle słysząc to prychnął i spojrzał na niego wzrokiem mówiącym, że jak zaraz się nie zamknie, to i on może dostać po mordzie. Chandler nie był spokojnym chłopakiem i często rozwiązywał konflikty za pomocą bijatyki, więc każdy mógł być narażony na pocałunek z jego pięścią. On nie chciał, żeby tego wątpliwego zaszczytu dostąpił on lub Warren, gdyż miał zamiar poużywać swoich ust i jego do kilku ciekawych celów.
– O co poszło? – zapytał z wyraźną ciekawością, wpatrując się w Josha. Puścił go. Trzymanie rąk na jego klacie było nieco niekomfortowe i dziwnie się z tym czuł. W końcu ich kontakt ostatnimi czasy ograniczał się jedynie do zgryźliwych uwag ciskanych między zajęciami na przerwach. Ich wspólni znajomi mieli tego czasem dość i cudem z nimi wytrzymywania. Warren natomiast zacisnął swoje dłonie w pięści i oskarżycielsko spojrzał na ciemnowłosego. Był z niego zazdrośnik, co również podobało się chłopakowi.
W pewnej chwili całą czwórka usłyszała głośny szmer i dźwięk łamanej gałęzi. Jakiś ptak zerwał się do lotu wydobywając z siebie przeraźliwy skrzek. Lewis drgnął i przysunął się do Warrena. Wtedy to zobaczył. Coś stało im na drodze. Nie poruszało się tylko stało w miejscu. Nie przypominał sobie, żeby to tam było, ale on nie znał tego lasu i nie wiedział, gdzie tak dokładnie się znajdują. Mogli być w kompletnie innym miejscu niż dotychczas. Obiekt miał dziwny kształt. Nie przypominało to człowieka ani zwierzęcia. Wyciągnął z kieszeni telefon i oświetlił sobie drogę do tego. Był to totem. Dziwny, powykrzywiany totem. Biało-czarny kolor nie sprawiał, że wyglądał on lepiej. Chłopaka ogarnęło dziwne uczucie niepokoju. Alkohol i narkotyk sprawił jednak, że nie mógł skupić się na dokładniejszych detalach.
Spojrzał na Tylera. W tej chwili chłopak zaczął zachowywać się dziwnie. W takich sytuacjach zaczął zastanawiać się, jak to było możliwe, że chłopak w ogóle mu się podobał. Westchnął i nieznacznie pokiwał głową. Czuł się dziwnie i nie podobało mu się to. Ciągle miał te nieprzyjemne dreszcze, a na domiar złego wydawało mu się, że ktoś go obserwował. Zrobiło mu się gorąco.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na Warrena mając nadzieję, że nie podejmie wyzwania. Pomylił się. Chłopak podszedł do totemu, ale nie dotknął go. Lewis poszedł za nim. Obserwował jak Tyler osłuchuje i okrąża totem dookoła. Zadrżał. Coś było bardzo nie tak. Totem nie wyglądał jak nic, co powinien znać. Miasteczko w którym mieszkali lubiło się chwalić swoimi indiańskimi korzeniami i przeszłością. W sklepach z pamiątkami można było kupić najróżniejsze mini totemiki na wzór tych spotykanych w okolicy, jednakże takiego okazu nie można było dostać.
– Proszę i co? – zapytał Warren dotykając czarnej powierzchni. Zamilkł i znieruchomiał. Bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w totem jak zaczarowany. Rowle również dotknął powierzchni, zaciekawiony tym, co też tak bardzo zajęło jego partnera.
Dowiedział się. Cały totem drżał. Nieznacznie, ale dało się to wyczuć dość wyraźnie. Drgał tak, jak ma to w zwyczaju wibrujący telefon. Powierzchnia pod jego dłonią rozgrzewała się i ochładzała naprzemiennie. Powinien puścić i przestać dotykać, jednak nie mógł tego zrobić. Czuł się jakby jakaś niewidzialna siła, przyciskała jego rękę do tej dziwnej rzeczy. Puścił ją dopiero wtedy, gdy coś trzasnęło. Ktoś tu był. Lewis rozejrzał się po okolicy, ale nie zauważył niczego ani nikogo, niemniej jednak uczucie bycia obserwowanym nasiliło się bardziej. Poczuł dudnienie w głowie i szum w uszach. Zignorował to jednak i uznał jako efekt upalenia się i spożycia alkoholu.
– Jak to zabić? Tyler? Jesteś najebany w trzy dupy. Wracajmy, nie jest tu przyjemnie – powiedział biorąc Warrena za rękę. Chłopak nie protestował. Posłusznie puścił rękę z totemu i mocniej chwycił dłoń Lewisa. Bez słowa poszedł prosto. – Josh, zostaw go tu jak nie chce iść to niech siedzi z tym totemem, może jak przeleci to drewienko, o zechce do nas dołączyć – powiedział idąc za Simmonsem. Miał szczerze wyjebane na to, czy pozostała dwójka idzie za nimi czy też nie. W tym miejscu było coś niepokojącego, a jego noga nie chciała już dłużej tam stać.
Przeszli kilka kroków. Nie wiedzieli gdzie są i nie zbliżali się do obozowiska, gdyż nie było słychać śmiechów czy rozmów ich kolegów. Niedobrze. Lewis nie chciał zgubić się w środku nocy w tym przeklętym lesie. Bał się, ale nie chciał tego przyznać, żeby nie wyjść na strachliwego. Czuł jednak, że i Warren się bał, gdyż jego dłoń spociła się, a cały drżał. Chłopak, jak na zawołanie, przysunął go do siebie i objął w pasie. Napięcie powoli zaczęło schodzić, a Rowle poczuł się lepiej. W pewnej chwili obaj zauważyli pomarańczowe światełko.
– Josh, idziesz? – krzyknął Lewis, odwracając się. Było ciemno, więc nie widział czy chłopak idzie za nimi.
Uspokoił się, gdy głosy jego przyjaciół stały się już na tyle wyraźne, że potrafił rozróżnić co mówi kto. Westchnął, a po jego plecach po raz ostatni przebiegł dreszcz. Różnił się on jednak od tych, które czuł stojąc przed totemem. Tej jeden zwiastował ulgę. Chłopak się odprężył i uspokoił. Warren również się rozluźnił. Uśmiechnął się nawet, co Lewis odwzajemnił. Znów poczuł się tak, jak przed tym całym dziwnym zajściem. Na nieszczęście byli zbyt blisko swoich znajomych, by móc dokończyć to, co zaczęli w głębi lasu. Na powrót zaczęło mu się kręcić w głowie i wróciło dobre samopoczucie.
OdpowiedzUsuńNie na długo...
Zmrużył gniewnie oczy, gdy Josh bezczelnie wszedł między niego o Warrena powodując, że byli zmuszeni puścić swoje dłonie. Lewis widział, jak jego partner zaciska pięść. Jednak to Rowle podążył za wzburzonym chłopakiem. Był gotowy do konfrontacji.
– Hej, to wy chcieliście przestraszyć nas. To ty poszedłeś z nim, pokłóciłeś się i finalnie zostawiłeś. Nie miej pretensji do nas, że chcieliśmy mieć spokój i nie wdawać się w pijane dyskusje z Tylerem – wygarnął mu, gdy szarpnął go za rękaw i spojrzał mu prosto w oczy. Był zły, ale w chwili gdy ich twarze znalazły się tak blisko, to cała złość gdzieś uleciała. Chandler był przystojny, a Lewis miał słabość do chłopaków. Nie mógł nic na to poradzić, taki wiek i szalejące hormony. Wszystko to robiło swoje. Westchnął głośno i spojrzał w ziemię. Wpatrywanie się w oczy ciemnowłosego nie było dobrym pomysłem i mogło się źle skończyć. – Nie zwalaj na nas winy za jego głupotę – powiedział i ruszył przed siebie. Ponownie się rozzłościł. Warren przyspieszył kroku, mruknął coś do Chandlera i po chwili był już przy boku Lewisa i chwycił go za rękę. Najwidoczniej nie chciał się już z niczym ukrywać. Rowle miał to jednak wszystko gdzieś. Chciał wrócić do obozowiska i zaszyć się w namiocie.
Do przyjaciół wrócił razem z Warrenem. Wszyscy patrzyli się na nich, ale nic nie powiedzieli. Po chwili dobiegły do nich odgłosy wymiotującego Blake'a. Lewis skrzywił się na to wszystko i podszedł do stoliczka, na którym znajdowały się przekąski i alkohol. Zgarnął butelkę piwa i zaczął pić.
– Gdzie Tyler? – zapytała Holly, która wyraźnie pragnęła aby chłopak się nią zajął. Jeszcze nigdy nie widział kogokolwiek tak podnieconego, jak ta dziewczyna. Zrobiło mu się przykro, że jej chłopak wolał zabawiać się z totemem niż z nią.
– Został w lesie, nie chciał wracać z nami. Tańczy wokół jakiegoś dziwnego totemu – wyjaśnił między kolejnymi łykami.
Chciał odetchnąć. Szybko opróżnił wziętą butelkę piwa. Ciśnienie nieprzyjemnie skoczyło mu do góry. Nie czuł się tak wcześniej i był pewny, że była to wina tego, co stało się w lesie. Niepotrzebnie w ogóle tam poszedł. Był na siebie trochę zły, jednakże szybko stwierdził, że on sam w ogóle nie przyczynił się do tego, co miało miejsce przy totemie. Tyler był pijany i odwaliło mu. Na dodatek indiańska rzeźba wzbudzała złe emocje, a ciemny las dodatkowo je potęgował. Nic dziwnego, że tak się potoczyło całe wydarzenie.
OdpowiedzUsuńMiał dość biwakowania. Gdyby wiedział, że będzie to tak wyglądać, to powiedziałby Samanthcie, że nie czuje się najlepiej, że dostał gorączki albo że obrzygał całe mieszkanie, bo struł się nieświeżym jedzeniem. Później wyjaśniłby o co chodziło, wiedząc, że dziewczyna zrozumie. Wiedziała o jego napiętych stosunkach z Joshem i na pewno wyczaiłaby, że podział grupy na pewno miałby miejsce. Przy okazji Rowle miał wolne mieszkanie, więc mógłby zaprosić do siebie Warrena i na pewno miło spędziliby czas bez narażania się na odleżyny, ugryzienia komarów i wilgoć, która skręca włosy. Och, już na samą myśl o tym, zrobiło mu się przyjemnie, aczkolwiek mogłaby to być wina nowej dawki alkoholu, która pojawiła się w jego żyłach. Wiedział, że następnym razem nigdzie nie idzie, tylko zaprosi sobie swojego chłopaka do siebie albo pójdzie do niego. Wiedział, że wszelkie aktywności, które razem zrobią będą o dużo lepsze niż to, co robią teraz.
– Źle się czuję – powiedział Warren, obejmując Lewisa od tyłu. Był pijany i ledwo trzymał się na nogach. Czuć było od chłopaka niesamowicie intensywny zapach alkoholu. Lewis doskonale wiedział, że jego partner lubi wypić więcej niż może, więc teraz jedynie uśmiechnął się pod nosem, odprowadzając go do namiotu. Zasunął się od środka.
Nie miał ochoty na całowanie się z pijanym Warrenem, ale najwyraźniej on miał na to ochotę. Szybko przystąpił do dzieła. Był zwarty i gotowy na to by posunąć się do dalszego działania, ale Lewis szybko go odepchnął. Chłopak przewrócił się na ziemię i nie odezwał się w ogóle. Burknął coś pod nosem, ale najwyraźniej był zbyt pijany, by zrobić cokolwiek. I dobrze. Ich pierwszy raz nie tak miał wyglądać. Rowle położył się obok i położył głowę na piersi chłopaka. Simmons objął go jeszcze ramieniem i zasnął. Teraz mimo całej reszty niedogodności, było całkiem przyjemnie.
Rowle również zasnął. Z początku przeszkadzało mu głośnie zachowanie jego przyjaciół, ale w końcu zmęczenie i senność wygrało.
Obudziło go nieprzyjemne uczucie, jakby coś wierciło mu dziurę w brzuchu. Warren spał nadal w takiej samej pozycji, w jakiej zasnął, więc nie mogło minąć dużo czasu. Lewis wstał i przeciągnął się. Po głowie wędrowała mu niepokojąca myśl, że coś się dzieje, ale nie wiedział co. Nie podobało mu się to w ogóle. Wyszedł z namiotu. Jego znajomi, jeszcze siedzieli i pili w najlepsze. Dziewczyny siedziały i rozmawiały a Blake zgonował już przy obrzyganym stoliku. Fuj. W pewnej chwili Holly podeszła do niego.
– Tyler jeszcze nie wrócił – powiedziała, a na jej twarzy malowało się prawdziwe zmartwienie. Rowle ruszyło sumienie. Nie powinni byli go zostawiać samego. Czuł się z tym źle, chociaż to nie na nim ciążyła odpowiedzialność za Tylera. To Chandler widział go po raz ostatni. – Powiedz mi, gdzie mam iść to go przyprowadzę – poprosiła. Nie mógł posłać biednej dziewczyny samej w las, żeby szukała osoby, która chciała ją tylko wyruchać i po tym zostawić.
– Ja pójdę, nie martw się o nic – odpowiedział, zostawiając dziewczyną, na twarzy której wykwitł mały uśmiech nadziei, że może nie będzie tak źle. On sam tak myślał. Zniknął w swoim namiocie i wydostał z niego latarkę, którą miał spakowaną w plecaku. Nie miał zamiaru iść w las bez źródła światła. Nie chciał też iść spać. Schował więc dumę do kieszeni i podszedł do namiotu, w którym przebywał Josh. Rozsunął wejście i przyświecił chłopakowi w twarz.
– Jest problem. Tylera nie ma, Holly wariuje, musimy po niego iść – oznajmił. Nie czekał, aż chłopak się zbierze ani tym bardziej zajarzy o co mu chodzi. Bez słowa oddalił się na kilka kroków od namiotu i spojrzał przed siebie w las. Nie podobał mu się on. Teraz o tej porze nie wyglądał zachęcająco. Lewis bał się zbliżyć do jego granicy, chociaż na początku w ogóle nie odczuwał strachu związanego z tym miejscem, a przecież był już tu wiele razy. – Pośpiesz się – ponaglił Chandlera, a gdy ten już łaskawie wyszedł z namiotu, spojrzał na niego, by mu się przyjrzeć.
Usuń– Nie wyglądasz najlepiej – powiedział, widząc, jak blady jest chłopak. – Dobrze się czujesz?
Wnętrze lasu było jeszcze bardziej przytłaczające niż poprzednio. Chłopak miał wrażenie, że atmosfera chce porwać go i rozszarpać na milion kawałeczków, by już na zawsze został między drzewami i krzakami. Korzenie stanowiły przeszkody, a krzaki i gałęzie wczepiały się we włosy i ciągnęły za ubrania. Było nieprzyjemnie. Powietrze wibrowało i elektryzowało. Czuł to napięcie, które panuje dookoła. Miał wrażenie, że jeśli czegoś dotknie, to porazi go prąd. Oddychał bardzo wolno. Z każdym jego krokiem czas zdawał się zwalniać, sprawiając że po jakimś czasie wydawało się, że wszystko się zatrzymało. Nie było słychać żadnego dźwięku. Atmosfera zgęstniała, można było ją kroić nożem. Powoli zaczął przyzwyczajać się do biegających po ciele dreszczy i wilgoci, która na nim osiadała.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na Josha, marszcząc czoło i ściągając brwi. Takie coś oznaczało tylko tyle, że intensywnie nad czymś myślał. Myśli jednak biegały bez ładu i składu. Ni wiedział, co powinien zrobić. Ponownie zaczął czuć się jak w momencie, w którym stali obok dziwnego totemu, tym razem dziwnej rzeźby nigdzie nie było.
– Czemu cię to interesuje? – zapytał, z nutą złości w głosie. Nie lubił, gdy ktokolwiek wtrącał się w jego życie i interesował się nim, Jego związek z Warrenem miał pozostać w tajemnicy. Żadne z nich nie chciało, by ich znajomi dowiedzieli się o tym za wcześnie. Oni sami chcieli być przygotowani na wszelkie docinki i nieprzyjemności. Nie wpadło mu jednak do głowy, że wspólny wyjazd może w tej sytuacji nie być dobrym pomysłem. Sprawy mogły zajść za daleko. Na szczęście raczej nikt nie zwracał na nich uwagi. Nikt poza Chandlerem. Musiał na niego uważać. Wiedział, że jeśli mu coś odwali, to na pewno wygada przed znajomymi co i jak.
– Gdzie my jesteśmy? Poprzednio wydawało mi się, że ten totem był znacznie bliżej, a my już idziemy od dłuższego czasu – zauważył. Ogniska nie było już widać. Być może cisza i napięcie które panowało między nim a Chandlerem sprawiło, że droga mu się dłużyła. Westchnął i przeciągnął się lekko. Rozejrzał się dookoła. Okolica wydawała mu się znajoma, ale w końcu byli w lesie i wszystko tutaj wyglądało niemalże tak samo.
– Co jeśli gdzieś polazł? W tym lesie jest zapadlisko, jakiś wąwóz czy coś, jeśli wpadł tam, to nie wyciągniemy go sami – zastanowił się. Powoli zaczął panikować. Nie chciał, by komukolwiek coś się stało. Nie miał zamiaru być odpowiedzialny za czyjeś zdrowie czy nawet życie. W pewnej chwili poczuł to dziwne, przerażające uczucie, które towarzyszyło mu przy totemie. Musieli się zbliżać do miejsca. Zacisnął dłonie w pięści.
Powietrze wirowało i wibrowało. Można było się tam czuć jak na karuzeli podczas której ktoś delikatnie popycha do środka. Lewis był przekonany, że gdyby wyrzucił w powietrze jakiś proszek, on zacząłby kręcić się wokół nich. Miał wrażenie, że las chce w jakiś dziwny sposób zakręcić ich lub sprawić żeby stracili orientację i zgubili się. Nie było to dobre miejsce. Chociaż miejscowi uważali je za świetne do odpoczynku i rekreacji, to wciąż panowała tu aura mroku i strachu, zwłaszcza teraz o tej porze. Cała sielanka i spokój tego lasu wyparowała w momencie, w którym zobaczyli ten totem. Zupełnie jakby od niego to wszystko się zaczęło. W ogóle po co on tam był i co on znaczył? Wiedział, ze totemy nie były stawiane dlatego, że ładnie wyglądały. Niektóre miały strzec plemienia, inne stanowić przestrogę przed niebezpieczeństwem, jeszcze inne zapewniać zdrowie, spokój, miłość. Były też takie, które ściągały na kogoś klątwę. W filmach i serialach można było zobaczyć, że Indianie mieli swoje specyficzne wierzenia. W horrorach jest pokazane, co się dzieje, gdy zadziera się z duchami Indian. Tego nie chciał, dlatego pragnął odnaleźć Tylera i wynosić się stąd. Najlepiej do swojego domu i łóżka, po to by zatopić w poduszce swoją twarz i zapomnieć o tej nocy. To był głupi pomysł z tym biwakiem i teraz bił się w pierś, że uczestniczył w obmyślaniu tego wszystkiego.
OdpowiedzUsuń– Josh, nie panikuj. Nie zgubimy się, cały czas idziemy prosto przed siebie, więc wystarczy że wrócimy tą samą drogą – powiedział, mając nadzieję, że uspokoi tym Chandlera, bo chłopak nie przyda mu się, jeśli się nie uspokoi. Wystraszył się jednak, gdy latarka przestała działać. Był pewien, że na czas biwaku wszystkie baterie wyczerpały by się od tak. Nawet jego bateria w telefonie nie wystarczała, chociaż ładował komórkę tuż przed wyjściem. Coś definitywnie pożerało całą energię, a to nie podobało mu się w szczególności. Lewis nie wierzył w zjawiska paranormalne, ale był miłośnikiem nocnego oglądania maratonów z Łowcami Duchów czy innymi ludźmi, którzy zajmują się zbieraniem dowodów na istnienie duchów i zawsze w ich programach, gdy ma się coś stać, to elektryczne urządzenia tracą swoją energię, jakby duchy na które polują chciały się posilić czymś nim się ujawnią. Przerażała go ta myśl.
– Gdyby wrócił, to słyszelibyśmy to. Widziałeś, że był pijany, nie szedłby cicho, a droga jest prosta i przebiega tędy – mruknął. Owszem, łażenie tutaj bez światła było złym pomysłem. W końcu były tutaj też dzikie zwierzęta. Nie wiadomo, czy coś ich właśnie nie obserwowało i nie chciało zaatakować. Josh miał rację. Musieli wrócić.
– Mój ojciec mnie zabije za to – odpowiedział, gdy Chandler wspomniał o wezwaniu policji. Cóż, dobro jego znajomego było jednak ważniejsze niż to, że on sam będzie mieć później przejebane i zapewne nie będzie mógł wyjść z domu dopóki nie osiągnie pełnoletniości. Westchnął. – Wracajmy – zarządził i szarpnął lekko rękaw Josha. Skierował się prosto w tył. Miał nadzieję, że szybko znajdzie się przy ognisku i zobaczy tam też Tylera.
Usłyszeć z ust Josha, że ma się rację było niczym miód na uszy i gdyby nie okoliczności w jakich się znajdowali, to Rowle byłby w tym momencie w skowronkach. Skakałby po krzaczkach jak sarenka na polance. Niestety w tej chwili w ogóle nie było mu do śmiechu. Westchnął. Tyler był jaki był. Nie należał do osób, które należało brać za wzór i autorytet, jednakże był jego przyjacielem i nawet teraz, gdy ich kontakt nieco przycichł. A mieli tylko popić i miło spędzić ze sobą czas.
OdpowiedzUsuńLewis również nie chciał zostawać sam. Ciemność go przerażała, a z każdym krokiem wydawało mu się, że robi się ciemniej i ciemniej. Zupełnie tak, jakby las zaciskał na jego oczach coś na kształt macek. Czuł się tak, jakby zaraz miał wrosnąć w ziemię. Każdy krok sprawiał mu coraz większą trudność i musiał męczyć się coraz bardziej, by iść do przodu. Obecność Chandlera dodawała mu otuchy, chociaż ich kontakt również umierał.
– Ja też nic nie widzę, ale wiem, że mamy iść prosto – powiedział. Nie znał się na okolicy, ale pamiętał, że cały czas szli po prostej drodze, więc wystarczyło wrócili tą samą trasą i będą na miejscu.
Joshua również miał rację. Powinni poczekać do rana, gdyż w tym momencie niewiele już zdziałają. Niemniej jednak, nie wiedział, jak miałby powiedzieć reszcie o tym, że ich kolega zaginął gdzieś w lesie. Miał nadzieję, że Tyler cały czas robi sobie z nich jakieś nieśmieszne jaja. Błagał los, by właśnie tak było. Wtedy daliby żartownisiowi po mordzie i zapomnieli o sprawie, a w wieku trzydziestu paru lat wspominaliby to z uśmiechem na ustach mówiąc, jakimi idiotami byli za młodych lat. W kościach czuł jednak, że wcale tak nie było i prawda będzie o wiele straszniejsza.
– Co jeśli do rana będzie za późno? Musimy zadzwonić teraz. Gdy poczekamy do rana może okazać się, że gdybyśmy zgłosili to wcześniej, to dałoby się go jakoś uratować. Nie chcę żyć ze świadomością, że coś mu się stało, bo bałem się dostać opierdolu od ojca – powiedział, odwracając się do chłopaka, ale Chandlera już przy nim nie było. Zaklął głośno. Był sam. Ciśnienie ponownie mu skoczyło w górę, a serce zaczęło bić mocniej i szybciej. Wszystko zaczęło wirować. Czuł się tak, jakby przebiegł kilka kilometrów. Złapała go zadyszka i kręciło się w głowie. Musiał się oprzeć o pobliskie drzewo, by nie upaść na ziemię. Nie wiedział, czy to jego ciało tak reagowało na stres, czy była to wina tego cholernego lasu, gdyż działo się to mu po raz pierwszy.
Coś usłyszał. Całe otoczenie nagle się zmieniło. Drzewa wyglądały zdecydowanie upiorniej. Ich gałęzie niczym palce raz po raz zaciskały się i prostowały, jakby próbowały go złapać. Potem coś zobaczył. Dziwny cień, który pojawił się w tym samym momencie, w którym rozległ się przeraźliwy huk. Cień ten był znacznie ciemniejszy niż całe otoczenie. Widział go bardzo wyraźnie. Nie był rozmyty i nie wtapiał się w przestrzeń. Wtedy Rowle krzyknął i puścił się biegiem w pierwszym lepszym kierunku. Nie przeszkadzało mu, że gałęzie ocierają się o jego twarz, ani ostre krzewy wbijające się w jego nogi. Biegł tak szybko jak tylko mógł, cały czas słysząc, jak coś za nim podąża. Bał się odwrócić, ale zdobył się na ten gest. To co zobaczył, przeraziło go jeszcze bardziej niż ów cień. Istota, która go goniła nie przypominała żadnego zwierzęcia, które widział. Nie był to ani wilk, ani niedźwiedź ani łoś. Miało masywne cielsko, długie łapy, podłużny pysk i rozłożyste poroże. Oczywiście mógł to być zezłoszczony jeleń albo właśnie łoś, który chciał przegonić intruza ze swojego terytorium a umysł chłopaka płatał mu tylko figle i wymyślał kształty, których tak naprawdę nie było. Wtedy to coś zawyło i kłapnęło paszczą, a dźwięk i widok ostrych zębów powodował, że Lewis stwierdził, że nie może to być iluzja. Wtedy nagle zwierz znikł, a Rowle wywinął orła, potykając się o przeszkodę, której wcześniej nie widział.
Było mu mokro. Cały się lepił. Oblizał wargi, czując metaliczny posmak. Krew. Skrzywił się. Zapewne rozciął sobie wargę, ale adrenalina sprawiała, że nie czuł żadnego bólu. Zaczął macać okolicę. W pewnej chwili wyczuł coś miękkiego i ciepłego. Nachylił się, by przyjrzeć się temu o co się potknął i z przerażeniem odkrył, że było to ciało.
Usuń– Tyler! – krzyk, który wydobył się z jego gardła był niemal nieludzki. Nie wiedział, że był w stanie krzyczeć tak głośno. Ujął w dłonie twarz kolegi. Nie oddychał, a on nie czuł pulsu. Ręce bezwładnie opadały za każdym razem, gdy Lewis podnosił jego rękę. Dotknął brzucha chłopaka, by wyczuć najlżejsze uniesienie i opuszczanie. Na szczęście zarówno brzuch jak i klatka piersiowa lekko się ruszały, co znaczyło, że Tyler jeszcze żył.
– Joooosh, Jooosh!! – krzyczał, mając nadzieję, że chłopak go usłyszy. Wszędzie wokół panowała cisza.
Zastanawiał się, jak mogło do tego dojść. Nie wyglądało to, jakby Tyler miał się przewrócić. Widać było, że takiej rany nie mogły zadać wystające z ziemi konary czy gałęzie. Musiało być to jakieś zwierze, ale jeśli tak było, to teraz cała trójka była w ogromnym niebezpieczeństwie. Lewis chciał uciec. Przez chwilę w jego głowie gościła myśl, że teraz cała trójka jest narażona na niebezpieczeństwo i lepiej będzie, gdy razem z Chandlerem po prostu zostawią przyjaciela, którego życie i tak wisiało na włosku. Skarcił się jednak za takie myślenie, bo takie postępowanie nie było w jego stylu. Trzeba było coś zrobić, chłopak nie wiedział tylko co.
OdpowiedzUsuńPrzeniesienie Tylera do obozu mogłoby być najlepszym rozwiązaniem, ale na pewno nie najbezpieczniejszym. Najbezpieczniej byłoby go tu zostawić pod opieką podczas gdy inna osoba pobiegłaby do obozu zadzwonić po policję i karetkę. Pytaniem było, kto chciałby zostać w tym lesie, z wykrwawiającym się Tylerem?
Przycisnął swoje ręce do zwiniętej bluzy. Miał nadzieję, że chociaż to spowoduje, że krwawienie nie będzie zbyt obfite i to pomoże rannemu. W pewnym momencie spojrzał na Chandlera, jakby ten miał wyczytać z jego oczu o co mu chodzi. Lewis zakładał jednak, że oprócz strachu wymalowanego na twarzy nic innego nie widać.
– Przyciskaj mocno, on i tak tego nie czuje – powiedział i wstał. Oklepał swoje kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby im się przydać. Znalazł swój telefon. Jak dobrze, że na numery alarmowe nie trzeba było zasięgu. Drżącymi palcami wykręcił numer i zadzwonił. Przyłożył komórkę do ucha i czekał. Pierwszy sygnał, drugi i następny. Nikt nie odbierał, a wokół trójki obozowiczów zawirowało powietrze. Kilka liści powędrowało do góry. Rowle czuł się, jakby coś chce mu przeszkodzić, ale po chwili zmienił zdanie i wydawało mu się, że ów wiatr chciał odgrodzić ich od czegoś niebezpiecznego, co kryło się tuż za r=drzewami. Nie dało się bowiem ukryć, że zapewne każdy czuł na sobie czyjś wzrok.
Gdy tylko ktoś odebrał, to Lewis nie czekał na to, aż kobieta wyrecytuje swoją nauczoną formułkę.
– Mamy rannego kolegę na polanie przy Karmazynowym Wąwozie. [Nie śmiej się. Wymyślanie nazw to nie jest moja mocna strona. XD] Proszę się pospieszyć, nasz kolega krwawi i nie możemy zatamować krwotoku – powiedział szybko, przerywając kobiecie. Rozłączył się od razu, gdy ta powiedziała, że wysyła karetkę i policję, która miała pomóc w szukaniu, gdy tylko Lewis wyjaśnił jej, że znajdują się w lesie ale nie są pewni gdzie dokładnie.
Wrócił do Chandlera. Wszyscy byli ubrudzeni krwią. Wyglądało to bardzo nieciekawie. Lewis nawet nie chciał zastanawiać się, jak mogło do tego wszystkiego dojść i jak taki niewinny wypad, do miejsca w którym przecież biwakowali nie raz, mógł przerodzić się w taki koszmar. Westchnął.
– Oddycha? – zapytał, zanim powiedział cokolwiek innego. Zapadła cisza, ale po sprawdzeniu okazało się, że Tyler jeszcze oddycha. Słabo, ale nadal żył, co było jakimś niewielkim płomyczkiem nadziei, że wszystko to nie skończy się aż tak tragicznie. – Przyjadą za kilka minut – powiedział. Zapewne Chandler czekał na tę wiadomość. – Wezmą ze sobą psy, żeby nas znaleźć, bo powiedziałem, że nie wiem gdzie dokładnie jesteśmy. Mój ojciec mnie zabije za to – jęknął, gdy tylko wyobraził sobie, jak bardzo jego staruszek będzie wkurwiony. Dla niego Lewis wciąż był niewinnym i grzecznym chłopcem, który okres pakowania się w kłopoty powinien mieć za sobą. A tu takie rozczarowanie. Dobrze, że stres i strach sprawiły, że te ilości alkoholu, które w sobie miał wyparowały.
Pokiwał głową z ogromną ulgą i radością. Najważniejsze, że Tyler jeszcze żył. Nie chciałby, żeby ich przyjaciel zginął w środku lasu w otoczeniu dwóch osób, których wspólny kontakt nie kleił się najlepiej. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że żaden z nich nie miał pojęcia, co się z chłopakiem stało i kto lub co mogłoby mu zrobić coś takiego. Różne myśli kręciły mu się po głowie, jednak on starał się trzymać tylko jednej. Chciałby, żeby pogotowie i policja przyjechały jak najszybciej. Przestał się nawet przejmować tym, że jego ojciec wyjdzie z siebie, stanie obok i razem ze zdublowanym sobą zacznie okładać Rowle z każdej strony. Chłopak przeczuwał zbliżające się uziemienie, ale było to lepsze niż to, co działo się dookoła. Chciał, żeby to wszystko minęło jak najszybciej.
OdpowiedzUsuń– Josh, uspokój się, to nie coś tylko zapewne jakieś zwierze, które ten idiota wkurwił – powiedział głośno, chociaż jakaś część jego świadomości nie wierzyła w te słowa. Nie chciał mieć jeszcze na głowie panikującego znajomego. Panika szybko się roznosiła, a i Lewis czuł, że jak pomoc się nie pospieszy, to on sam ulegnie i jemu też będzie potrzebny jakiś specjalista. – Zamieńmy się – zaproponował i kucnął bliżej chłopaka, zaczynając uciskać materiał bluzy, przygniatanej do rany. Dłonie chłopaków przez chwilę się zetknęły, ale jedyne co ciemnowłosy był w stanie teraz poczuć, to krew, która oblepiała jego ręce. Po jego ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie bał się krwi i nie czuł do niej wielkiego wstrętu, ale jeszcze nigdy nie wiedział, żeby wypłynęło jej tak dużo. Nawet wtedy, gdy złamał sobie nos i posoka sikała z niego jak z krwawego kranu, to i tak było jej znacznie mniej. Nie był pewien, czy Tyler przeżyje do końca, ale musiał mieć nadzieję.
Czuł, że coś nie jest normalne. Nie podobało mu się to, że cały czas wydawało mu się, że czuje na sobie czyjś wzrok. Nic nie słyszał i niczego nie widział, jednakże był pewien, że coś siedziało zamaskowane w lesie, wśród krzaków i wysokich drzew, gotowe by w każdej chwili móc wyskoczyć i zaatakować. Po chwili ogarnął go przeraźliwy chłód i usłyszał wiatr. Wcześniej wszystko zdawało się jakby zatrzymane w czasie. Zero dźwięku czy zapachu. W następnej sekundzie zauważył światło latarki, zmierzające w ich stronę. Światło błyskało w oddali, ale z każdą chwilą zbliżało się coraz bardziej. Nim się zorientował, to obok niego klęczał już jeden z ratowników medycznych, podczas gdy drugi szarpnął go lekko za ramię, by się odsunął. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Przy Tylerze było już kilku ratowników. W okolicy roiło się od policji.
W pewnym momencie poczuł silny uścisk na ramieniu. Podniósł się z ziemi i spojrzał swojemu ojcu prosto w oczy. Twarz policjanta nie zdradzała żadnej emocji, mężczyzna przytulił go później, a następnie poprowadził go w stronę z której przyszedł. Nie wiedział, czy Josh idzie za nim, bo w tej chwili, gdy adrenalina powoli zaczynała spadać, Rowle nie był w stanie myśleć i kontaktować. Stał się całkowicie zależny od swojego ojca i gdyby ten wepchnął go w ogień, to chłopak stałby tam, dopóki nie sparzyłby się cały. Nawet nie zorientował się, gdy znalazł się w radiowozie. Siedział na przednim siedzeniu. Był sam. Wszędzie były radiowozy i karetki, a on nie wiedział co miał zrobić. Nie widział swoich znajomych, ale obstawiał, że albo ktoś ich zawiózł do domów, albo siedzą w innych samochodach. Światła samochodów oświetlały okolicę. Lewis spojrzał na swoje dłonie, które były zakrwawione, jego ubranie mokre i brudna od wilgotnej, leśnej ściółki. Siedział w milczeniu, gdy nagle po jego plecach przebiegł ziny dreszcz, jakiego nie czuł nigdy w życiu. Wszystkie światła zgasły, pozostawiając go pogrążonego w ciemności, którą rozjaśniał księżyc w pełni.
Westchnął. Z jego ust wydobył się ledwo widoczny obłok białej pary, co wydało mu się dziwne z uwagi na porę roku. Kolejne wydarzenia wydały się tak nierealne, że Rowle myślał, że musi być to wynikiem szoku i strachu, który nadal władał jego ciałem i umysłem. Przednia szyba zaparowała, to samo stało się z pozostałymi szybami w samochodzie. Lewis usłyszał kroki. Były one ciche, i automatyczne. Nie mógł ich skojarzyć z odgłosami wydawanymi przez kogoś znajomego. Zatrzasnął drzwi od środka i zsunął z fotela, zanurzając się pod deską rozdzielczą na tyle na ile był w stanie.
UsuńTkwił tak sam w otaczającej go ciemności. W samochodzie nie było nikogo, a chłopakowi wydawało się, ze i na zewnątrz nikogo nie było. W pewnej chwili usłyszał ciche stukanie w maskę samochodu. Nie były to silne odgłosy, jednakże będąc w środku słyszał je bardzo wyraźnie. Jego oddech przyspieszył, a adrenalina uderzyła w żyły. Rowle jednocześnie chciał uciec z samochodu, a z drugiej strony myślał, że jest w nim całkowicie bezpieczny. Zakrwawioną dłonią przetarł swoją twarz o przeczesał włosy. Nie przejmował się tym, że może pozostawić krwawe ślady wszędzie, bo i tak był już brudny. Siedział cicho i nie ruszał się. Uczucie zimna pogłębiło się. Lewis poczuł się, jakby został zanurzony w lodowatej wodzie. Przez chwilę nie był w stanie złapać głębszego oddechu, jakby coś napierało na jego klatkę piersiową. Uczucie to było podobne do tego, gdy siedzi się zanurzonym po szyję w wodzie. Nie lubił tego. Nie lubił wody od czasu, gdy o mało nie utonął, gdy miał siedem lat. Od tamtego czasu nie wchodził do wody, jeśli jej poziom wynosił więcej niż metr. Wstał powoli. Gdy stukanie ucichło, Rowle usiadł na siedzeniu i spojrzał na zaparowaną szybę. Odetchnął z ulgą, gdyż nagle wszystko minęło. Znów było mu przyjemnie i ciepło. Już miał zrzucić wszystko na kark zmęczenia, gdy nagle usłyszał uderzenie o szybę, jakby ktoś z całą siłą przywalił tam otwartą dłonią. Wystraszył się, jednak nie zauważył żadnego śladu. Nie miał zamiaru jednak siedzieć bezczynnie. Miał dziwne wrażenie, że powinien to sprawdzić. Adrenalina nadal szalała mu w żyłach i dodawała nieco odwagi. Chłopak gwałtownie otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Nic podejrzanego jednak nie zobaczył.
OdpowiedzUsuńWokół było pełno ludzi. Większość z policjantów spojrzała na niego, gdy nagle wyrwał się z samochodu. Niewątpliwie narobił przy tym nieco hałasu i zamieszania. Patrzyli na niego z wyraźnym zainteresowaniem. Nie wyglądał w końcu normalnie. Był blady i pokryty krwią od stóp do głów. W środku chciało mu się płakać. Niemal każda komórka krzyczała od napływu emocji i stresu. Pozostał jednak spokojny. Wiedział jednak, że długo to nie potrwa i w końcu pęknie.
Obejrzał się za siebie i spojrzał na szybę samochodu. Nie była zaparowana, chociaż od chwili w której siedział w samochodzie nie minęło więcej niż piętnaście sekund. Nie mogła tak szybko powrócić do swojego dawnego stanu. Myślał, że wariuje i zaczęło mu się kręcić w głowie. Coś się z nim bawiło. Coś mąciło jego myśli i sprawiało to wszystko tylko po to, by wystraszyć chłopaka, albo pokazać mu, że niepotrzebnie wchodził do środka tego lasu.
Poczuł silny uścisk na ramieniu. Odwrócił się gwałtownie myśląc, że coś go atakuje. Okazało się jednak, że był to jego ojciec. Stary Rowle miał zatroskany wyraz twarzy. Nie wyglądał na osobę, która teraz chciała prawić chłopakowi jakiekolwiek kazania. Lewis wiedział, że w tym momencie był on jego największym oparciem.
– Wejdź do samochodu, jesteś w szoku, nie powinieneś się teraz tutaj kręcić – powiedział, otwierając drzwi i oglądając się wokół, jakby chciał sprawdzić, czy nie robią zbyt widowiskowej sceny. Zależało mu na synu, ale nie chciał też zamieszania i zbytniej atencji.
– Co z Tylerem? – zapytał Lewis, nie ruszając się z miejsca. Jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Patrząc na swojego ojca, chłopak w końcu poczuł się w jakiś sposób spokojny. Ojciec podszedł do niego i spojrzał mu w oczy, które były pełne spokoju ale i lekkiego zdenerwowania.
– Zabrali go do szpitala. Dobrze się spisaliście tam w lesie, ale nie wiem w jakim jest teraz stanie. Nie powinieneś się nim teraz przejmować. Powinieneś odpocząć, bo jesteś w szoku. Poczekaj jeszcze chwilę i zabiorę cię do szpitala, żeby ktoś cię zbadał – powiedział. Widać było, że się martwi, ale Rowle wiedział, że nie miał potrzeby iść do lekarza. Nie chciał robić problemu zwłaszcza, że to nie on potrzebował w tej chwili pomocy, a Tyler i to nim powinni się zając.
Już miał mówić to staruszkowi, jednak kątem oka zauważył, że zbliża się do nich inny policjant, który już wyciągał niewielki notesik. Wiedział, że czeka go przesłuchiwanie, ale nie miał na to większej ochoty. Najwyraźniej jego ojciec doskonale go znał, bo od razu odesłał policjanta, mówiąc, że Lewis zostanie przesłuchany, gdy on o tym zdecyduje.
Usuń– Gdzie jest Josh? – zapytał znowu. Widział jak jego ojciec wzdryga się lekko. Doskonale wiedział, że jego ojciec nie przepadał za tym chłopakiem, ale nie dało się ukryć, że z uwagi na fakt iż to właśnie Josh towarzyszył Lewisowi w tych trudnych i przerażających chwilach w lesie i to właśnie z nim chciał porozmawiać, bo wiedział, że może znaleźć jakiekolwiek zrozumienie w tym, co się działo.
– Z ojcem. Jeśli jest on na tyle mądry, to też zabierze syna do lekarza, a teraz wsiadaj – usłyszał ponaglenie. Nie mógł się kłócić z tym i nawet nie miał na to ochoty. Posłusznie wsiadł do samochodu. Jego ojciec podszedł do grupki policjantów i wrócił po kilku minutach. Lewis nawet na sekundę nie spuszczał z niego wzroku. Nie chciał patrzeć na las. Potem, gdy jego ojciec znalazł się w samochodzie, ruszyli prosto w kierunku szpitala. Rowle po raz ostatni raz spojrzał na las, który wyglądał jeszcze bardziej przerażająco niż dotychczas.
***
Czekał na poczekalni. Lekarze nie stwierdzili nic groźnego poza szokiem, kilkoma otarciami i sińcami. Nic nie wzbudziło poważniejszych obaw. Jego ojciec musiał załatwić kilka spraw, więc Lewis z kubkiem herbaty z automatu siedział i wpatrywał się w białą, błyszczącą posadzkę. Było przyjemnie ciepło i dziwnie spokojnie. Chłopak wiedział, że gdzieś w tym szpitalu lekarze walczą o życie Tylera. Nikt nie wiedział, w jakim stanie jest chłopak. Rowle nie miał żadnego powiadomienia na telefonie. Nie wiedział, co działo się z jego przyjaciółmi, których zapewne odebrali rodzice. Zakładał, że nie byli oni w takim stanie jak on sam i Josh, więc nie potrzebowali wizyty lekarza i po odbębnieniu szybkiego przesłuchania zostali odwiezieni do domów. Warren też się nie odzywał. Zapewne był zbyt zapity, by cokolwiek ogarniać. Miał szczęście, że w domu był sam.
Westchnął i napił się łyka ciepłej herbaty. Postawiła go nico na nogi. Lubił ten napój, więc sprowadziło go to odrobinkę na ziemie. Ruszył przed siebie. Nie chciało mu się siedzieć. Musiał w jakiś sposób wyzbyć się resztki energii, która została w jego ciele. Nie miał zamiaru wracać do domu z poczuciem, że nie est zmęczony. Musiał być wyczerpany. Wiedział, że tę noc spędzi w domu sam, gdyż jego ojciec będzie wyjątkowo zajęty i wróci dopiero rano o ile w ogóle uda mu się wyrobić ze wszystkim w ciągu jednego dnia. Chłopak zapewne spędzi dużo czasu pozostawiony sam sobie. Nic więc dziwnego, że jeśli będzie już sam, to miał zamiar od razu iść spać. Przypomniał sobie, że ojciec mówił mu, że Josh miał również iść do szpitala, więc postanowił go poszukać.
W pierwszej chwili w ogóle nie ogarnął kogo miał przed sobą. W ostrym, białym świetle lamp halogenowych wszystko wyglądało gorzej niż w ciemnościach. Josh był cały umazany krwią. Na samą myśl, że on nie wyglądał lepiej, po ciele Lewisa przeszedł przeszywający dreszcz. Drgnął i odsunął się od chłopaka. Nie wiedział, co ma powiedzieć ani jak się zachować. Kontakt między nimi praktycznie się urwał, relacja wyraźnie osłabła. Nie mieli ze sobą już nic wspólnego, a jednak to właśnie oni znaleźli się w takim beznadziejnym położeniu. Skarcił się w myślach za takie myślenie. Nie, to nie oni mieli źle. To nie oni właśnie teraz walczyli o życie po tym, jak coś rozcięło im brzuch w samym środku lasu i to nie ich krew miał ktoś inny na rękach. W ogóle nie powinni tam iść. Rowle wiedział, że prawdopodobnie już nigdy w życiu nie zdecyduje się na pójście do tego cholernego lasu/
OdpowiedzUsuńSpojrzał na chłopaka. Cóż, w tej chwili był on jedyną osobą, którą miał przy sobie i mógł o wszystkim pogadać, bo wiedział, że go nie wyśmieje. Miał pewność że Josh raczej nie będzie udawać, że nic dziwnego nie stało się w tym lesie. Więc to w nim miał teraz swoje oparcie.
Lewis był zdenerwowany. Cały się trząsł, bolała go głowa i było mu niedobrze. Wszystko to było wynikiem niechcianego stresu i tego, co się wydarzyło, a chłopak wiedział, że był to zaledwie początek. Mało go więc obchodziło, w jakich relacjach z Joshem był i co on może sobie o tym pomyśleć. Musiał dać upust swoim emocjom, więc bez cienia wahania objął chłopaka. Jeśli ten zdecyduje się go odepchnąć to trudno, a jeśli nie to może chociaż odrobinę poprawi mu się humor, bo Rowle nie miał zamiaru się teraz rozpłakać.
– Resztę zabrali na komisariat i stamtąd mieli zabrać ich rodzice. Warrena odwieziono prosto do domu, bo nikt nie mógł po niego przyjechać – powiedział. Kurwa, powinien do niego zadzwonić i zapytać jak się czuje. Nie, to on powinien zadzwonić do niego, w końcu to Lewis przeżył więcej niż śpiący w namiocie Warren. Westchnął. Nie powinien go winić za nic. Miał pewność, że chłopak do niego zadzwoni, jak tylko wstanie. Zawsze dzwonił i interesował się jego stanem, jeśli coś mu dolegało. Można było powiedzieć o nim wiele rzeczy, ale w rzeczywistości nie był złym chłopakiem. Dlatego się dogadywali.
– A ty jak się czujesz? – zapytał. Obj wyglądali, jakby uczestniczyli w jakimś masakrycznym wypadku, lub też zamordowali kogoś upuszczając z niego krew. Wzdrygnął się na samą myśl o tym. Starał się nie myśleć, co się stało dzisiejszej nocy. Starał się przenosić w inne miejsca, jak najdalej od wydarzeń z lasu.