29 kwietnia 2000


avis brenner
szesnastoletni frajer // syn konserwatywnego burmistrza i zagorzałej religijnej fanatyczki // mieszkaniec odciętego od świata miasteczka Gracetown // szkolny worek treningowy // kujon & dziwak // w pełni podporządkowany rodzicom kontrolującym każdy aspekt jego życia // brak pewności siebie, problemy z asertywnością i nieumiejętność nawiązywania kontaktów // małomówny, nieufny i wycofany // pozbawiony prywatności, perspektyw i motywacji do zmian

5 komentarzy:

  1. Michael Vaughan nigdy nie należał do grzecznych dzieci, ale posypało się bardziej w momencie, kiedy jego rodzice wzięli rozwód. Matka została z synem w Nowym Jorku, a ojciec wyjechał w swoje rodzinne miasteczko. Michael nigdy wcześniej nie był u ojca, ba, nie pamiętał, kiedy ostatni raz go widział. Dostawał od niego jakieś prezenty, kartki z życzeniami, czasami rozmawiali przez telefon (głównie wtedy, kiedy były urodziny Mike’a, święta lub wtedy, kiedy Mike znów coś przeskrobał). Dlatego Anne, matka Michaela, stwierdziła, że idealnym pomysłem będzie oddanie syna w ręce ojca. Michael ostatnio naprawdę przesadził i Anne oznajmiła synowi, że nie ma pojęcia, co powinna z nim zrobić i że nie ma już do niego siły, a potem poinformowała go, że rozmawiała już z Johnem, ojcem Mike’a, i syn przeprowadza się do niego. Tak, to go zaskoczyło. Oczywiście Michael był bardzo niezadowolony. Wiedział, że ojciec mieszka na jakiejś wsi oddalonej od większych miast. A Mike kochał Nowy Jork, nie chciał się stąd ruszać.
    Niestety, kilka dni później przesiadał się z pociągu do pociągu, próbując dotrzeć do Gracetown. Cóż, chociaż Google wiedziało, gdzie leży ta miejscowość (a już myślał, że nawet i Internecie nic nie będzie na ten temat…).
    Na przyjazd tutaj stracił cały dzień; wyjechał wcześnie rano i przyjechał późnym wieczorem. Ojciec po niego nie wyszedł. Skąd wiedział? Bo na tym cholernym wypizdowie na dworcu był sam. Serio. Żadnej żywej duszy. Nawet nikogo w okienku nie było, ale to akurat go nie dziwiło. Było tu strasznie cicho, co było lekko przerażające. I hej, świeże powietrze! Było takie dziwne w przeciwieństwie do wszechobecnego smogu i spalin w jego rodzinnym mieście.
    No dobra, pora iść, pomyślał, zakładając duży plecak na plecy, przez ramię miał przewieszoną torbę, a do wolnej ręki chwycił rączkę od walizki na kółkach. W drugiej dłoni trzymał telefon i sprawdził adres. Zaczął iść w tamtą stronę.
    Miał na sobie trampki za kostkę, luźne spodnie, koszulkę z logo Linkin Park, na biodrach za rękawy zawiązaną bluzę. Na szyi widać było jeden z tatuaży na jego ciele. Jego uczesanie charakteryzowało się tym, że boki miał bardzo krótko ścięte, a reszta włosów była dłuższa, układając się w irokeza. Na twarzy miał lekki zarost, bo jakoś od wczoraj nie miał kiedy się ogolić. Jego sylwetka była wyprostowana, miał szersze ramiona, wąskie biodra, płaski brzuch i lekko umięśnione ręce. W dotychczasowej szkole grał w szkolnej drużynie koszykarskiej, często mieli treningi i chodzili na siłownię, stąd to zadbane ciało.
    Ze słuchawkami w uszach zaczął przemierzać ulice miasteczka. Żadnej żywej duszy na horyzoncie. Może źle wysiadł? Może to było jakieś opuszczone miasteczko? Nie, nie, z domów świeciły się światła, więc… A, nie, chwila, ktoś jednak szedł. Ale to były jedynie pojedyncze osoby. Ciekawe…
    Nagle z zamyślenia wyrwało go wpadnięcie na kogoś. Słuchawki wypadły mu z uszu. Spojrzał na postać przed sobą.
    - Przepraszam – uśmiechnął się lekko, nie bardzo przywiązując uwagę do chłopaka, na którego wpadł. Zaraz znów szedł przed siebie, szukając adresu.
    W końcu dotarł do dość dużego domu oddalonego od… centrum. Za domem rozciągał się wolny teren, który ogrodzony był średniej wysokości płotem. Oprócz domu na działce stał jeszcze jeden, większy budynek. Jego ojciec miał stadninę koni. To chyba tutaj.
    Wszedł przez furtkę i w końcu schodami na werandę, skąd mógł zadzwonić do drzwi. Po chwili ktoś otworzył mu drzwi. To był jego ojciec.
    - Michael? Nie miałeś przyjechać jutro?
    - Nope, to dzisiaj. Mogę? – spojrzał przez jego ramię do środka budynku.
    - Jasne, wchodź – otworzył mu szerzej drzwi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Michael wszedł do środka i rozejrzał się. No ładnie się tu urządził. Już z holu widział salon i część kuchni. Nagle ktoś z niej wyszedł. Tym kimś okazała się być kobieta w mniej więcej wieku ojca.
      - Już wiem, czemu nie przyjechałeś – spojrzał na ojca, a potem na kobietę. – Jestem Michael – przedstawił się i podał jej rękę, kiedy tylko odłożył swoje pakunki.
      Okazało się, że kobieta ma na imię Maddy i pracuje w sklepie spożywczym w miasteczku. Zaraz potem wyszła, zostawiając panów samych. John zaprowadził syna do jego pokoju. Nie był taki duży jak jego pokój w Nowym Jorku, ale również był ładny. Później ojciec pokazał mu cały dom i stajnię niedaleko domu.
      Na koniec znaleźli się w kuchni, w której John podał synowi kolację w postaci makaronu z serem.
      - Co się tym razem stało? – zapytał John.
      - Mama ci nie mówiła? – Mike spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Skasowałem samochód. Miałem wypadek.
      - Na szczęście nic ci się nie stało – westchnął ciężko John. – Mieszkając tu, musisz przestrzegać pewnych zasad. I nie mówię tylko o moim domu, ale o zasadach, jakie panują w tym miejscu.
      - To znaczy?
      - W mieście jest zakaz imprezowania, jest godzina policyjna, co niedzielę trzeba być w kościele. To tak ogólnie. W domu chciałbym, żeby jednak dziewczyny u ciebie nie nocowały.
      - Tego też ci mama nie mówiła? – uśmiechnął się kącikiem ust, bo jakoś tak jeszcze do niego nie dotarły te niedorzeczne zakazy panujące w Gracetown. – Nie będą u mnie sypiać dziewczyny, ponieważ jestem gejem.
      John popatrzył na niego uważnie. Potem znów westchnął.
      - No to pięknie…
      - Nic nie zmienisz, taki już jestem i…
      - Nie o to chodzi, Mike – przerwał mu ojciec. – To miasto… jest bardzo… religijne. Staromodne i konserwatywne. Już wystarczy, że masz tatuaż na szyi i rękach i taką fryzurę… Mike, po prostu nie rób problemów.
      Michael popatrzył uważnie na ojca. Teraz dopiero powoli dochodziło do niego to, co wcześniej powiedział mu John. I generalnie miał ochotę wziąć swoje walizki i z powrotem wrócić na dworzec, a potem do domu.

      Usuń
  2. Po rozmowie z tatą i wysłuchaniu tych niedorzeczności, jakie panowały w miasteczku, Mike wrócił do pokoju. Chciał się wziąć za rozpakowywanie. Otworzył walizkę i resztę bagaży, a potem otworzył szafę i zdziwił się bardzo, widząc… najprawdopodobniej mundurek szkolny, wiszący sobie na wieszaku. Naprawdę? Szkoła mundurkowa? Dlaczego? Chociaż czemu miałoby to go dziwić, skoro całe to miasteczko było strasznie dziwne, a te reguły i zasady… Tak, ojciec miał rację, miasteczko było staroświeckie i konserwatywne. I po co tu wrócił? Przecież mógł zostać w Nowym Jorku, wieść normalne życie. Nawet gdyby chciał mieć stadninę koni, to przecież mógłby zamieszkać na obrzeżach czy coś, ale tam przynajmniej było zupełnie inne życie. No bo godzina policyjna? To o której tu się chodzi do pubów? O której się wraca z imprez? A, no tak, jakich znowu imprez, Mike? Szkoda gadać.
    Po rozpakowaniu swoich rzeczy, poszedł wziąć prysznic, a potem spojrzał w okno, którym mógł wyjrzeć na ogród i właśnie na stajnię. Jak dobrze, że w domu nie było czuć tych specyficznych zapachów. Cóż, do smogu i ogólnych zanieczyszczeń w swoim wielkim mieście się przyzwyczaił i nie uważał tego za coś specjalnie złego. Uważał też, że takie świeże, wiejskie powietrze może mu zrobić dobrze (w końcu wszyscy tak mówili).
    W pierwszy dzień szkoły obudził się tak jak zadzwonił budzik. Pierwszy dzień szkoły, yaaay, pomyślał i podniósł się z łóżka. Przeczesał palcami włosy, a potem poszedł się przygotować w łazience. Może i pochodził z dużego miasta, ale nie siedział długo w łazience. Po chwili już był na dole, ubrany w szkolny mundurek. Przepięknie po prostu. Miodzio.
    - Tylko nie rób problemów i zachowuj się dobrze – powiedział John.
    - Jasne, postaram się.
    - Obiecaj, że nie będę musiał się tłumaczyć przed dyrektorem.
    - No mówiłem, że się postaram.
    - Obiecaj – upierał się John.
    - Dobry jesteś – westchnął Mike. – Obiecuję, że nie będziesz się musiał tłumaczyć na dywaniku przed dyrem. Dzisiaj.
    John westchnął. Wiedział, że już za chwilę on i jego syn będą na językach całego miasteczka. Bo, po pierwsze, John Vaughan ma syna? Dlaczego wcześniej go tu nie widzieli? A po drugie, jak ten syn wygląda? W tych dużych miastach zero wyczucia i żadnych wartości. Pewnie mówiliby coś jeszcze o tym, że gdyby bardziej (bo przecież pewnie w ogóle) uczestniczył w wychowaniu syna, to ten byłby normalny i nie wyglądałby jak… no i tu można by było wkleić różne określenia.
    Po śniadaniu dostał wytyczne od ojca, jak ma się kierować do szkoły. Gracetowm nie było duże, dlatego łatwo można było tam dotrzeć. Mike po drodze widział kilku innych młodych ludzi ubranych w te same mundurki, z tym że dziewczyny miały spódniczki. Cóż, hakuna matata i te sprawy.
    Stanął przed budynkiem szkoły. Mała. Ale co się dziwić. Przynajmniej istniała większa szansa, że się nie zgubi, nie?
    Poszukał sekretariatu, gdzie miał się zgłosić po plan i szafkę szkolną. Potem skierował się już na lekcję. Oczywiście mijani po drodze ludzie (uczniowie i nauczyciele) oglądali się za nim. To przez te włosy, tatuaż i niedopięta koszula, a także luźno zawiązany krawat. Do tego trampki (chociaż to chyba nie był problem, ale kto wie) i plecak kostka z naszywkami i przypinkami rockowych zespołów i na przykład z logo Batmana.
    Nauczycielka przedstawiła go, a sam Michael uśmiechał się do nich szeroko. A co, nie spisywał nikogo na straty, przecież jeszcze nie poznał tych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Jestem Michael, mieszkałem w Nowym Jorku… lubię grać na gitarze – odpowiedział, kiedy nauczycielka poprosiła, aby opowiedział coś o sobie. To był chyba taki standard.
      Później ktoś do niego podszedł. Hej, czy to nie był ten chłopak, na którego wczoraj wpadł? Taki podobny, ale Mike nie był pewny na stówę, bo nie bardzo pamiętał twarz. A chyba zapamiętałby, że jego policzek zdobi taki ślad. Ciekawe, co się stało… Dziewczyna go spoliczkowała?
      - Cześć, miło poznać. Jestem Michael – przedstawił się z uśmiechem i podał chłopakowi dłoń. Ogólnie nie sądził, że było po czym oprowadzać, ale chętnie się dowie, co oferuje mu ta szkoła. Może też mają szkolną drużynę koszykarską? Albo coś innego, co go zainteresuje? No i warto było pogadać z rówieśnikiem, bo może dowie się jakiś ciekawych rzeczach o nocnym życiu Gracetowm. Oczywiście sekretnym nocnym życiu. Ten chłopak mógł mu więcej powiedzieć, niż jego ojciec, to jasne. – Jasne, chodźmy – pokiwał głową.

      Usuń
  3. Fakt, nie było tu za bardzo gdzie chodzić i co oglądać. Masakra, tak myślał właśnie Mike. Cóż, jego szkoła była ogromna, ale taka musiała być. Tylu uczniów tam chodziło, mieli tyle różnych kółek zainteresowań, hobby, przeróżnych drużyn sportowych i nie tylko, koła naukowe, biologiczne, muzyczne, artystyczne, kółko teatralne, ale tutaj? No straszna bieda. Ale czego się spodziewać, jak tu też było niewielu uczniów, bo i miasteczko było małe. Ach… dlaczego jeszcze tak dużo mu zostało do skończenia liceum? Najchętniej już teraz wyjechałby na studia albo coś. Ale niestety, musiał tu zostać i miał nadzieję, że jakoś się tu odnajdzie i przede wszystkim poszuka sobie kolegów, którzy będą chociaż trochę podobni do niego. Aris nie wyglądał na takiego, który chętnie jeździ do sąsiedniego większego miasta oddalonego od Garcetown o jakieś pięćdziesiąt kilometrów i bawi tam w najlepsze. Chociaż wiadomo – pozory mylą.
    - Mieszkałem całe życie w Nowym Jorku. Tam miałem całe… życie – zaśmiał się lekko. – Szkoła, znajomi, drużyna koszykarska. Nie miałem tylko ojca, a teraz… mama mnie tu wysłała, bo on tu mieszka. Dla mojego dobra – ułożył palce w cudzysłowie. – Ale podobno nie macie tu za fajnie. Znaczy… podobno to źle, że mam tatuaże – spojrzał na niego uważnie. Aris był… uroczy. Ale wciąż zastanawiał go ten ślad na policzku. – A ty cały czas tutaj?
    Przechodzili się po szkolnych korytarzach, a Aris pokazywał mu kolejne sale. No i dobra, poszło szybko, ale zatrzymali się, widząc jakiś typków. Okej, nie wyglądali zbyt miło, ale Mike w Nowym Jorku widywał gorszych. Chociaż z drugiej strony, wszystkich szkolnych opryszków różnił tylko wygląd, ale ich zachowanie było identycznie. Cóż, inaczej nie nazywaliby się szkolnymi debi… opryszkami. Czy jakkolwiek ich nazwać.
    - Hm… zapamiętam… - spojrzał na niego przelotnie. Obiecał ojcu, że nie będzie się musiał wstawiać u dyrektora już pierwszego dnia, dlatego wolał razem z Arisem czmychnąć bokiem i zniknąć im z pola widzenia. Michael był osobą, która raczej wdawałaby się z nimi w bójkę – nawet jeśli miałby przegrać – niż cofnąć się ze spuszczoną głową. Ba, pewnie pierwszy wyciągnąłby w ich stronę pięść. A bo to pierwszy raz by się bił…
    - Dokuczają ci? – zapytał, kiedy wyszli na zewnątrz na dziedziniec. Mike zaczął się zastanawiać, czy to czasem nie oni zrobili mu ten ślad na policzku. – Bo wiesz, mogę ci pokazać parę chwytów i dadzą ci spokój – wymachnął pięściami, a potem spojrzał na niego poważnie. No bo poważnie mówił. Jak im się nie przywali, to się nie odczepią. Chyba że sposób z ignorowaniem by wypalił. – W mojej szkole też tacy byli, ale mi nie dokuczali. Nie wiem, może się bali, miałem za sobą kilka osób. Ciekawe, co będzie tutaj… Właściwie, co robisz po szkole?

    OdpowiedzUsuń