11 maja 2000

[KP] Morten Ingvar

                                        

  Morten Ingvar 


Uwodziciel, spryciarz, wcześniej drobny złodziej. Do akademii trafił przez przypadek; jeden z nauczycieli przyłapał go na kradzieży pękatej sakiewki strażnika podczas targów. Morten miał wtedy niespełna dwanaście lat, młodszą siostrę i schorowanego ojca w domu. Zaproponowano mu przyłączenie się do Akademii Bohaterów, do czego z początku podchodził sceptycznie. Ku własnemu zdumieniu zdał jednak wszelkie egzaminy i testy, może nie wybitnie, ale tak, żeby zyskać przychylność innych herosów. Wierny danemu słowu, oraz oddany rodzinie i przyjaciołom, nauczył się czytać i pisać, wkrótce okazał się być dobrze zapowiadającym wojownikiem. 

| Rasista, uznaje wyższość ludzi nad innymi rasami | Nieufny w stosunku do magów | Uparty |
| Wierzy we Stwórcę | Prawdziwy przyjaciel | Walka na śmierć i życie | Honor |

Dla Mortena liczy się przede wszystkim zdrowie jego ojca, ciężko ranionego przez bandytów podczas obrony cnoty swojej córki, oraz Vivi, młodsza siostra, codziennie pisząca do niego listy. Dla rodziny Morten byłby w stanie zrobić wszystko, są jego siłą, ale też największą słabością. 
O swojej matce wie tylko tyle, że była kobietą nie do zdarcia, wojowniczką z wielkim zapałem, która opuściła rodzinę w imię wyższego dobra, bitwy, z której nigdy nie powróciła. 

28 komentarzy:

  1. [Zaczęłam, yay! Matko przepraszam, ale przeczytałam kawałek Twojego odpisu u Władcy i masz tak bogaty, piękny styl pisania oraz słownictwo, że aż się wystraszyłam umieszczania początku pod kartą Mortena i poprawiałam i poprawiałam i poprawiałam i... Nadal nie jestem dumna z tego początku. Naprawdę mam nadzieję, że cię nie wystraszę na dzień dobry i będzie nam się super pisało. Raz jeszcze przepraszam, że to tak długo trwało, no i z góry jeśli cię skrzywię swoimi wypocinami :)]

    Ranek rozbrzmiał w Akademii głosami jej podekscytowanych uczniów oraz, od wczoraj już, absolwentów. Wielu domorosłych bohaterów gotowych było ruszyć na wielkie przygody, wypełnione sławą oraz chwałą. Każdy miał własny pomysł na to, gdzie wyruszyć ze swoim towarzyszem na ostateczny egzamin - pokazanie Mistrzom Akademii Bohaterów, że pierwsza samodzielna wyprawa nie jest trudnością i nauczyciele dobrze wychowali swoich uczniów.
    Właśnie... Wyprawa z partnerem. Kontynuatorzy dzieła założycieli postanowili w tym roku zmienić zasady "opuszczenia Akademii" i momentu nazwania się prawdziwym "bohaterem" - takim, który mógł sam pobierać zlecenia napływające do tego miejsca, wybierać te które mu odpowiadały i pracować na swoje życie oraz rozgłos po wsze czasy, a także miejsce w balladach bardów oraz sercach nadobnych dam oraz przystojnych mężczyzn. Przez wzgląd na nierozwagę niektórych z wychowanków i ich pakowanie się w śmiertelne kłopoty, tym razem postanowiono połączyć absolwentów w pary, by lepiej mogli wykonać swoje pierwsze prawdziwe zadanie w wielkim świecie. To miało także rozwinąć u nich zmysł kooperacji, zsynchronizować umiejętności oraz pokazać, jak ważne jest połączenie pozornie sprzecznych i zróżnicowanych zdolności. Co innego gdy działali w większej grupie, a sprawa odmienna, kiedy pozostawało się w niebezpieczeństwie z jedną tylko osobą, której należało zaufać i czasem też zawierzyć swoje życie.
    Deionarra stała w oknie pokoju, czując ciepło budzącego się słońca na bladej twarzy. Nie widziała głównego, brukowanego placu Akademii rozciągającego się pod nią, otoczonego wspaniałym i zawsze żywym lasem, ale słyszała szum kroków i pełne emocji rozmowy.
    Jeśli miała być szczera wobec siebie oraz swojego mistrza, Aehorna, to nie podobała jej się wspólna wyprawa z kimkolwiek. Wyraziła głośno swoje zdanie, zawsze to robiła, ale elfi mag próbował ją przekonać, że nie ma w tym nic złego. No i, że powinna "bardziej otworzyć się na innych", gdyż wielkie czyny o których jej opowiadał bohaterowie nie dokonywali w pojedynkę.
    Według niej mogliby, gdyby posiadali wystarczającą moc oraz umiejętności.
    Westchnęła, odwracając się i powoli przemierzając pokój w kierunku łóżka. Opadła na nie bezsilnie. Może i miał rację, a ona czasami zbytnio się jeżyła. Po prostu nie umiała przyzwyczaić się do zaufania innym ludziom. Stawiała tylko na swoje zdolności oraz własne decyzje, gdyż były dla niej najlepsze, wiedziała co jej się opłaca a co nie. Czasem miała wrażenie, że tu nie pasuje - tutaj całe zgromadzenie uczniów działało jak jeden organizm, a ona ciągle się z niego wyrywała niczym zmutowana cząstka. Zbywała jednak te zbędne przemyślenia gdy zakopywała się w stosach magicznych ksiąg migających do niej miękkim blaskiem pomimo braku zdolności widzenia. Aehorn bardzo jej pomagał w nauce odpowiadającej jej dziedziny magii i choć jeszcze wiele przed nią, wciąż czuła się jak uczeń, to chciała się wyrwać jak najdalej od tego miejsca.
    Bo czarna dziura w jej pamięci uwierała coraz bardziej, pytania mnożyły się w szaleńczym tempie, nieznany głód zakazanej magii był z każdym tygodniem coraz silniejszy - a Aehorn choć jej nie odsuwał od siebie, zdawał się być głuchy na słowa, prośby oraz groźby by nakreślił przed nią historię jej przeszłości. Naprawdę była mu wdzięczna, bo i miała za co, ale skoro nie zamierzał nic zrobić w sprawie jej amnezji - nie będzie się prosić.
    Jeśli ten elfi staruch nie chciał jej pomóc, poradzi sobie sama. Jak już stanie na nogi, zakończy ten ostatni egzamin i pozbędzie się towarzystwa tego "partnera".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mistrzowie, chyba ich to niezwykle bawiło, pozostawiali sprawę doboru uczniów w pary w tajemnicy przed nimi samymi. Tak, by się nie zaprzeć na samym początku i nie zjeżyć do potencjalnego partnera. Miała tylko nadzieję, że nie trafi na kogoś kto przywita ją słowami: "o, mag" w sarkastycznym tonie, bo długo nie pobędą we wspólnym towarzystwie.
      Podniosła się i macając spokojnie ścianę, przedostała się na drugi koniec pokoju po swoje rzeczy. Aehorn powinien być tu za moment, by przekazać jej z kim dzisiaj opuści Akademię na ostatni, finałowy egzamin poza jej murami.
      Palcami przesunęła po mięsistej, czarnej pelerynie z kobaltowym podbiciem, nakładając ją na ciemną i wygodną podróżną suknię. Gęsty ciemnoniebieski haft zalśnił na matowym materiale, tuż przy głębokim dekolcie oraz kostkach, oddając jednak pełnię blasku skrzącej się broszy spinającej fałdy kaptura. Przylegające do ciała rękawy zakrywały mistyczne, gorejące znaki jakie magia wyryła na jej przedramionach, znacząc je na zawsze misternym, drobniutkim wzorem.
      Pochyliła się ku niewielkiej torbie z miękkiej skóry w której trzymała grimoire towarzyszący każdemu z uczących się tu magów od początku ich studiów i uzupełniany przez nich sukcesywnie o kolejne receptury oraz zaklęcia, kilka zwojów, księgę o której Aehorn nie powinien wiedzieć oraz magiczne utensylia przydatne przy koncentracji magii w rytuałach oraz tworzenia prostych ale skutecznych "w starciu" eliksirów. Nie jest kapłanką ani uzdrowicielką, ale podstaw musiała się nauczyć, by nie zginąć jak nowicjusz w środku jakiejś puszczy od byle zakażenia.
      Drgnęła lekko, gdy usłyszała za sobą otwierane drzwi. Odwróciła się w kierunku Aehorna. Wiedziała, że to on. Pomimo własnej ślepoty, dzięki długiej pomocy elfiego czarodzieja i ciężkim treningom udało im się wykształcić coś, co niejako zastępowało wzrok. Teraz widziała poświatę otaczającą sylwetkę jej mistrza, miękką i lśniącą srebrzystym kolorem oznaczającym to, że osoba ta posługuje się magią. Deionarra potrafiła, choć wymagało to skupienia, rozpoznawać kształty istot i widzieć je w czarnej pustce jako delikatne mgiełki. Wszystko jednak zależało od strumieni magii płynących w ciele danej istoty, bo to wyczuwała jej "zdolność" - jeśli ktoś pod tym względem był pusty, nie wyczuwała go wcale. Większość istot posiadała w sobie jednak iskrę, pytaniem było jak szybko ona ją zauważała.

      Usuń
    2. Kiedyś jednak wyleczy tą magiczną ślepotę...
      Choć nie mówiła tego głośno, miała nadzieję, że nie będzie musiała polegać na tej drugiej osobie pod względem własnej ułomności. To było upokarzające i żałosne!
      - Gotowa? - spytał Aehorn. Wysoki elf o długich srebrzystych włosach oraz lśniących niczym szmaragdy oczach, z pociągłą twarzą oraz drobną posturą odziany w bogatą, purpurową szatę aż skrzącą się od magii. Pomógł Deionarrze nałożyć torbę i podając kostur z czarnego gładkiego drewna, rosnącego w samym sercu Mrocznej Doliny, a pomagającym nekromantom w rzucaniu zaklęć dzięki własnemu demonicznemu pochodzeniu.
      - W ręce jakiego gbura się oddaje? - zapytała krótko, podnosząc ku niemu twarz. Elf westchnął tylko, na co ona wyszła z pokoju pewniej niż zamierzała. Znała Akademię więc nie potrzebowała jego pomocnej dłoni.
      Westchnęła jednak w połowie drogi i odwróciła się, ponownie widząc aurę Aehorna.
      - Dziękuję za wszystko - odparła, mocniej zsuwając kaptur na czoło. Rzadko kiedy przepraszała i dziękowała, ale jej mistrz jednak zasługiwał na coś więcej niż odejście bez słowa wdzięczności. Mimo to, były to niezbyt przyjemne w wyrażaniu uczucia.
      Usłyszała lekki śmiech Aehorna i już miała dodać coś niemiłego dotyczącego jego zachowania, kiedy ten chwycił jej dłoń i położył na zgięciu ramienia, powoli prowadząc ją do sali w której miała spotkać się ze swoim partnerem.
      - Proszę, nie zabij go kiedy tylko otworzy usta. To bardzo zdolny absolwent, miał jedne z najwyższych wyników na zakończenie egzaminów. Jego ostrze wspaniale uzupełni twoją magię. Polubicie się - mówił do niej swoim spokojnym, melodyjnym głosem który słyszała już tyle lat. Chyba nigdy nie podniósł go do krzyku.
      Deionarra prychnęła krótko. Szczerze w to wątpiła.
      Weszli do niewielkiej sali, której "pilnowali" wielcy bohaterowie dawnych czasów. Posągi ludzi zasłużonych dla tych krain, mężczyzn i kobiet co dokonali historycznych czynów na zawsze wpisując się w jej karty. Wojownicy, magowie, łotrzykowie, bardowie... I wieli, wielu innych. Tonęli oni w ciepłych promieniach słońca i kwiatach składanych ku pamięci. Okrągła sala była głównie miejscem spotkań oraz medytacji, a także lekcji o dawnych herosach.
      W ciemności mignęło jej dwie aury o różnych kolorach, której zwiększały swoją intensywność kiedy podchodzili bliżej.
      Po jej lewej stronie rozległ się głos.
      - Aehornie, dobrze że przyprowadziłeś swoją uczennicę - poznała niskie i przeżarte dymem fajkowym tony Wielkiego Mistrza - Moi uczniowie poznajcie się nim wyruszycie na ostateczny egzamin.
      Nekromantka milczała, patrząc na dziwnie kotłującą się aurę szerokiego mężczyzny przed nią. Naprawdę niepokojące.
      - Deionarra - przedstawiła się po chwili miękkim szeptem, nie wyciągając jednak dłoni ku swojemu towarzyszowi.

      Usuń
  2. [Sesja to zło! Ale mam nadzieję, że poszła ci perfekcyjnie - trzymałam mocno kciuki <3 Ej komplementy są, bo naprawdę fajnie piszesz! Te opisy i sama kreacja Mortena są naprawdę ultra ciekawe i wierzę, że nasi bohaterowie świetnie się dotrą :D Ten wątek będzie best!]

    Deionarra nawet nie ukryła grymasu zniesmaczenia jaki wywołały słowa tego człowieczka. Jej nauczyciel odkaszlnął lekko, czując jak nekromanka puszcza jego ramię i śmiało podchodzi do młodego wojownika. Aehorn spojrzał na Wielkiego Mistrza z ledwo ukrywanym zwątpieniem w oczach, czy połączenie tej dwójki było aby na pewno dobrym pomysłem. W tym momencie ścierały się dwa silne, całkowicie niechętne sobie charaktery - czy pozostawienie ich samym sobie w głuszy to bezpieczne podejście do egzaminu? Czy przez to chcieli ograniczyć śmiertelność tego wyzwania?
    Kobieta stanęła pewnie przed postawnym, wyższym od niej o pół głowy mężczyzną. Bez przestrachu, że górował nad nią znacznie, a jego jedno ramie było szersze niż jej dwie razem zaciśnięte pięści.
    - Czy powinnam przyklasnąć ci za spostrzegawczość, włóczęgo? - zadarła głowę, spoglądając na niego spod kaptura białymi, mętnymi oczyma. Zacisnęła mocniej palce na kosturze, by magia nie uciekła z niego niepowołana. Jego opinia znaczyła dla niej tyle co kurz na książkach w bibliotece, ale nie zamierzała pozwalać mu na jakiekolwiek ubliżanie na jej osobę.
    Ledwo rozpoczęli współpracę, ale nie spodziewała się, że przekują ją na coś więcej. Nie chciała tego i jej również nie leżał ten egzamin. Zwłaszcza jeśli miała mieć do czynienia z tak krótkowzrocznym, ograniczonym mężczyzną.
    Rozchyliła ponownie wargi, ale Aehorn znowu odchrząknął wiedząc, że gdy Deionarra wejdzie w trans to powie jedno słowo za dużo. Nie na tym polegać miała ich współpraca. Nawet jeśli nie nawiążą między sobą nici porozumienia to przynajmniej powinni ugłaskać się na tyle, by nie zabić się minąwszy bramy Akademii. Bał się też o samą kobietę, nad której naturą spędził tyle czasu. Każdy zły ruch mógł skumulować się z innymi i poruszyć coś, czego tak długo unikał. Przekazał swoje obawy Wielkiemu Mistrzowi, nie wszystkie bo sam wielu spraw się wstydził, ale ten oczywiście postawił na mniej bezpieczne rozwiązanie. Jakby przez swą wieloletnią mądrość widział więcej i bardziej dalekosiężnie.
    Pytanie tylko, czy nie przeliczył możliwości tej dwójki.
    Deionarra potrząsnęła głową, odwracając się gwałtownie i podchodząc do Aehorna, który jej przerwał. Stanęła przy nim i zwróciła się do migoczących w ciemności aur Mistrza oraz nieznajomego wojownika.
    - Domagam się zmiany partnera - powiedziała, prostując się by dodać sobie choć kilku centymetrów w tym zgromadzeniu.
    - Deionarro, nie możesz to wbrew... - zaczął Aehorn, rozkładając dłonie w szerokich rękawach, ale nekromantka nawet się do niego nie odwróciła. Wciąż mierzyła nieobecnym spojrzeniem dwójkę mężczyzn, a zwłaszcza tego który śmiał ją obrazić swoim protekcjonalnym, bufońskim tonem. Jego aura zakotłowała się ponownie, co znowu ją zaniepokoiło, ale to nie jej problem.
    - W takim razie pójdę sama - oznajmiła hardo - Zakończę zadanie bez niego.
    Po napiętej chwili ciszy do uszu dobiegł wszystkich krótki, gardłowy śmiech Wielkiego Mistrza. Skrzyżował dłonie za plecami, próbując znowu nie dać się pochłonąć dziwnej wesołości. Zdawał się być całkowicie pewny swojej decyzji, nieprzekonany o niechęci tej dwójki do siebie. Znowu się zirytowała - czy on traktował to jak igraszki dwójki dzieciaków nad jakąś zabawką? Niemożliwy staruch!
    Nie powiedziała jednak ich, a na twarz wrócił zimny, wyniosły wyraz. Pozbędzie się tego mężczyzny i to prędzej niż im się wydaje. Skończą to zadanie nim minie tydzień, niezależnie jak daleko będą musieli podróżować i jakie przeciwności pokonać. A jeśli będzie umierał... Pomoże mu tylko jeśli ten głośno ją ubłaga.
    Oczywiście nie brała pod uwagi tego, że ona ze swoją fizyczną wadą może potrzebować go bardziej. Zamknęła umysł na to ostrzeżenie.
    Poradzi sobie, nie będzie od nikogo zależna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Cieszy mnie, że się zapoznaliście - zaczął Wielki Mistrz, jakby zupełnie niezrażony całym zamieszaniem. Wciąż emanował spokojem tak głębokim, że udzielać się on mógł każdemu w tym pokoju. Deionarra mogła nawet stwierdzić, że było to swoiście niesamowite jak nie ulegał żadnym furiackim emocjom tylko podchodził do wszystkiego nad wyraz harmonijnie - Deionarro, Mortenie... Wierzę, że poradzicie sobie z tym zadaniem, a także z wątpliwościami jakie na ten moment was trapią. Nic nie dzieje się bez przyczyny, także wasze spotkanie. Musicie współpracować, gdyż czeka wasz poważne zadanie.
      Nekromantka prychnęła cicho. Z całą pewnością los musiał mocno z nich zakpić, a jedynie Mistrz tego nie dostrzega.
      - Wszystkie sprawy rozwiążą się z upływem czasu, podczas podróży. Miano egzaminu... Wasze zadanie jest najważniejszym jakie przekazuje podczas tego testu. Dostajecie je przez wzgląd na wspaniałe wyniki i umiejętności jakie reprezentujecie - kontynuował, podchodząc do wciąż niepewnego Aehorna i kładąc mu dłoń na ramieniu. Potrząsnął nim lekko, chcąc dodać otuchy, że naprawdę nic złego tych wychowanków nie spotka. Poradzą sobie ze wszystkim, także z samymi sobą - W Piaskowej Gęsi, wiosce niedaleko Lasu Wiedźm, dzieją się przeokropne rzeczy. Burmistrz poinformował nas, że są nieustannie nękani przez stada wilkołaków. Co gorsza ich łowca został porwany przez bestie i słuch o nim zaginął, choć jego zaginięcie zapoczątkowało nowe ataki oraz pojawienie się ogromnego szarego wilkołaka o krwiożerczości tak wielkiej, jakiej nikt w tamtych okolicach nigdy nie doświadczył. Zbadacie tą sprawę oraz uwolnicie Piaskową Gęś od widma wilkołaczej klątwy.
      Umysł Deionarry wypełnił się wspomnieniami książek o tych monstrach, jakie kiedyś czytała w bibliotece. Nie to, żeby nagle zwątpiła we własne umiejętności, ale to zadanie wydawało się szalenie trudne jak dla dwójki ledwo wypuszczonych z gniazda uczniów. Mistrz, jakby odczytując i łapiąc w lot jej myśli, dodał:
      - Zdaję sobie sprawę, że zadanie jest wymagające, ale na miejscu będzie na was czekało wsparcie. Na razie Thoihunn, nasz krasnoludzki barbarzyńca, zajęty jest obroną samej wioski i nie może zająć się źródłem tego kłopotu, gdyż ataki się nasilają. Wierzę, że mu pomożecie.
      Starszy bohater podszedł do Mortena i Deionarry, wręczając im mały kamień z wyrytym na nim magicznym symbolem. Napełniony był magią, która iskrzyła się w ciemności otaczającej nekromantkę. Jak maleńki ognik na bagnach, pulsował miłym oraz opiekuńczym ciepłem. Sama nie wiedziała dlaczego jej serce oraz dusza zrelaksowały się, wypełniając ją falą bezpieczeństwa.
      - W razie problemów, dzięki temu możecie wrócić do Akademii przez portal. Przywołajcie w swoim umyśle obraz Akademii i skupcie na nim, a kamień to wyczuje - wyjaśnił, uśmiechając się wspierająco. Bez większych zażyłości, pożegnał ich krótko - Powodzenia.
      Deionarra schowała kamień do torby, mając nadzieję, że Aehorn nie zauważył nieodpowiedniej księgi w jej posiadaniu. Elf jednak nie powiedział nic, tylko zacisnął dłonie na jej szczupłych ramionach, żegnając się z nią:
      - Uważaj na siebie - wyszeptał, po czym głośniej zwrócił się do młodego Invara - Ty również, Mortenie.
      To trwało zbyt długo, a tego nie znosiła. Kiwnęła lekko głową i nie odwracając się za siebie, podążyła w kierunku otwartych wrót Akademii, stukając lekko kosturem.
      - Idziemy - zwróciła się w pustkę, chcąc mieć jak najmniej kontaktu z tym całym Mortenem.

      Usuń
  3. Prychnęła, gdy poczuła opór drzwi i zauważyła w ciemnościach migoczącą aurę dłoni tego wykidajły. Przytrzymywał skrzydło na tyle mocno, by nie uciekła na zewnątrz nim ten nie skończy swojej "przemowy". Nie miała szans w starciu siłowym z nim, więc na ten moment odpuściła, przy okazji odwracając się do niego przodem z co najmniej niezadowolonym grymasem i krzyżując ręce na piersiach.
    Oby miał coś ciekawego do powiedzenia niż tylko stek bzdur na temat magów, tego jak bezsensowne jest to zadanie czy czegoś w tym rodzaju. Sama chciała odepchnąć jego dłoń sprzed swojej twarzy.
    "Bezczelny warchoł" dodała w myślach.
    Kiedy skończył mówić swój genialny plan, przekrzywiła lekko głowę jakby w zamyśleniu, ale gdyby tylko jej oczy mogły wyrażać cokolwiek z całą pewnością byłoby to lekkie powątpiewanie. Miał co prawda odrobinę racji jeśli chodzi o drogę przez rzekę, ale nie poradzą sobie tam we dwójkę. Jak sam podkreślił, zbliżał się nowy księżyc, utopców będzie więcej i jeśli wpakują się w nieodpowiednie miejsce to i garstka ich skutecznie zakończy życie dwójki domorosłych bohaterów. Może nie były groźne pojedynczo, ale w grupie stanowiły niemałe zagrożenie. Mogła przywołać ścianę szkieletów, ale kto powiedział, że w ogóle zdąży? Albo kto powiedział, że żaden z tych zwilgotniałych trupów nie zaciągnie tego wojownika w głębiny, gdzie nie będzie miał żadnych szans?
    Deionarra złapała sarkastyczny ton w głosie Mortena, nawet nie próbował się z tym kryć. Ciepłe słońce połaskotało ją po twarzy, ale nadal nie odwracała głowy od swojego towarzysza. Wyprostowała się, wbijając palec w jego wielką jak beczka klatkę piersiową, a przynajmniej migoczące miejsce które ją przypominało.
    - Ktoś musi prowadzić, skoro ty wolisz gdybać nad tym, że dzielisz to zadanie z magiem i marnować czas na uprzejmości - odparła równie kąśliwie co on, odsuwając dłoń nim nie złapie jej w swoje grubiańskie palce. Poprawiwszy kaptur na głowie, zaczęła iść po brukowanej ścieżce prowadzącej od Akademii w wielki świat o którym niektórzy nowicjusze mogli jeszcze marzyć przez wiele lat.
    Poruszała się o wiele wolniej niż kiedy była w murach Akademii, ale starała się wymierzać każdy swój krok. Mimo tego jednak, bardziej subtelnie płynęła do przodu niż przerywała chód by wystukać kosturem, gdzie powinna postawić stopę. Aehorn na szczęście po tych terenach jeszcze ją oprowadzał, więc czuła się pewniej. Widziała drobne nitki magii w różnych miejscach i ludziach, którzy w nielicznej ilości ich mijali. Kupcy, wieśniacy proszący bohaterów o pomoc, kilkoro dzieciaków mających nadzieję na zobaczenie prawdziwego herosa, no i ten opowie im o przygodach w mrocznych zamkach i wilgotnych podziemiach. Nawet niektóre rośliny roztaczały wokół siebie leciutką aurę. Mogła powiedzieć, że widziała świat przed sobą, ale jakby był złożony z rozsianych drobinek srebrzystego pyłu, a nie ostrych i strzelistych kształtów oraz krawędzi.
    Zrównała krok z wojownikiem. Gryźć mogli się później, ale taktyka musiała być omówiona - w ten czy inny sposób. Wtedy szybciej zakończą zarówno to zadanie, jak i parszywie kreującą się znajomość. Rozejdą się w swoją stronę, kreując własny los.
    Zaczęła:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Co do rzeki, owszem przyznaję ci rację i szanuję, że jakaś iskra błyskotliwości nie zanikła w twoim umyśle - położyła dłoń na torbie, by przytrzymać stukające w niej szklane fiolki z eliksirami. To akurat mu się udało, ale przecież nie powie tego na głos, bo ten bufon jeszcze popadnie w samozachwyt lub zadławi się własnym kpiarstwem. I nie będzie mogła go znieść do końca całego tego przeklętego zadania, a kreowało się ono na wyjątkowo trudne oraz długie. Skupiając się na drodze przed sobą, nadal mówiła do niego miękkim, cichym głosem - Nie poradzimy sobie jednak tam sami. Utopce w ilości większej niż trzy to już zagrożenie, a podczas pełni będzie ich dużo, dużo więcej. O ile dobrze kojarzę, popraw mnie proszę zawadiako, że ani ty ani ja nie jesteśmy przygotowani na starcie z nimi lub wilkołakami. Twoja broń to pewnie ledwo przekute z żelaza ostrze, natomiast ja nie wyczarowuje ognia na zawołanie. Jakbyś nie zauważył, param się jednak nekromancją.
      Zamiotła długą peleryną o wytarte przez koła wozów oraz kopyta koni kamienie, stając przed rozstajem dróg. Nie widziała co prawda znaku znajdującego się naprzeciwko, ale nie mało to znaczenia - wiedziała dokąd najpierw powinni pójść, jeśli chcą wrócić do Akademii w jednym kawałku. Pomimo tego, że i tak pójdzie tą drogą jaką podjęła to wolała poinformować o tym swojego towarzysza, by nie zaczął zalewać ją bezcelowymi pytaniami:
      - Kamienna Altana - mruknęła, kierując mętne spojrzenie na Ingvara. Jakiś dzieciak przystanął przy nich i się przysłuchiwał, ale umknął z piskiem gdy tylko Deionarra spojrzała groźnie na niego - Tam ja przygotuje eliksiry i uzupełnię składniki, a ty w tym czasie poszukasz karawany. Z najemnikami szybciej i bezpieczniej przedrzemy się przez rzekę. Z całą pewnością ktoś musi kierować się w pobliże Piaskowej Gęsi, choćby do Wrzosowa i pobliskiej kopalni złota. W odpowiednim momencie po prostu odłączymy się do grupy, resztę drogi pokonując samodzielnie.
      Uśmiechnęła się do niego zaczepnie, ale z całą pewnością nie dało się w tym grymasie ujrzeć żadnej uprzejmości:
      - Myślisz, że sobie poradzisz z tym prostym zadaniem?
      Kamienna Altana była dobrym miejscem, by gdziekolwiek zacząć. Niewielkie, ale dobrze prosperujące miasto pełne kolorów, czego nie widziała, i ludzi, co niestety słyszała i czuła. Często to właśnie tam bohaterowie z pobliskiej Akademii prezentowali swoje trofea w postaci odciętych głów groźnych bestii czy wydawali góry zdobytych skarbów. Wielki, nadkruszony mur okalał to miejsce, ale potężna fortyfikacja kryła w środku całkiem urokliwe domki, ciepłą zieleń i wydawałoby się uczciwych ludzi.
      Nic bardziej zwodniczego, zwłaszcza po zmroku - stąd też natknąć się tam można było na wielu strażników pilnujących prawa i porządku na rozkaz pani burmistrz, Lady Laurel Silverton. Chyba kobieta zdawała sobie sprawę na jakiej historii wyrosło to miasto: opowieściach o sadyzmie, bandytach i wojnach o jakieś marne sukcesje. Dlatego też odcięła dzielnicę arystokracji od śmierdzącej biedoty, żeby znowu nie powtórzyć przykrych legend. Aehorn nie miał jednak o kobiecie dobrego zdania, więc Deionarra też nie zamierzała podchodzić do niej jeśli nie musiała.
      Powoli i z gracją, nekromantka zaczęła schodzić z górki w dół dobrze wyrzeźbionej, równej drogi w kierunku miasta. Odwróciła się tylko lekko, uważając jednak, żeby się nie poślizgnąć:
      - Idziesz? Nie mamy całego dnia - znowu się skrzywiła widząc maleńkie, skrzące aury krążące w bezpiecznej odległości za nimi. Dzieciaki złaknione atrakcji. Co to cyrk?

      Usuń
  4. Deinoarra potrząsnęła białymi puklami, roztrzepując je pod ciężkim kapturem. Oczywiście, że to nie była wycieczka nad rzekę niedaleko Akademii, gdzie przesiadywała z Aehornem w godzinach wieczornych gdy ten postanowił przekonać ją do czegoś tak trywialnego jak spacer. Wyruszali do Kamiennej Altany, która i nie wyglądała zbyt ciekawie i nie pozostawiała światu żadnych wątpliwości, że w biedniejszych dzielnicach zwycięża prawo silniejszego - co chwila słychać było wieści o kradzieżach czy morderstwach w uliczkach. Lady Silverton nie kwapiła się do tego, by zaprowadzić tam porządek. Choć jej rządy zbytnio Deionarrę nie interesowały to dla własnej wygody wolałaby, by ta głupia kobieta choć raz kiwnęła palcem w odpowiednim kierunku.
    Chcąc nie chcąc, nekromanka musiała tam zdać się na wyczucie oraz wzrok swojego matackiego towarzysza - nie lubiła sytuacji, gdy musiała ufać w większym stopniu niż było to konieczne. Wątpiła, że ten cały Morten wyprowadzi ją w szczere pole, ale nie była na tyle smarkata by pozwalać prowadzić się mu przez ulice i nie zadawać pytań. Deionarra znała niektóre miejsca Kamiennej Altany, ale wtedy przychodziła tu z Aehornem - aura potężnego czarodzieja działała na ludzi jak skuteczna klątwa. Po drugie preferowali wtedy podróże teleportem, a nie kroczenie po ulicach, gdyż odwiedzali tylko kilka istotnych miejsc. Kto wie, jakie miejsca znał ktoś taki jak ten butny wojownik kroczący ciężko przy jej boku. Powątpiewała, że jej się spodobają.
    Ingvar miał jednak małą rację - byli dwójką dzieciaków, ale nie zamierzała z tego powodu podkulić ogon i kryć się gdzieś na uboczu, bo wtedy nigdy nie przestaną być traktowani jak łup zbyt prosty do okradzenia. Po drugie duma jej na to nie pozwalała. Prędzej nieelegancko i prostacko splunie komuś pod nogi niż się cofnie.
    - Zapewne każdy wyglądający choć odrobinę lepiej niż zwykły obdartus, z punktu widzenia półświatka jest łatwym łupem - stwierdziła pewnie, odsuwając się od mężczyzny by ominąć koleinę, którą wyczuła końcem kostura - Jeśli chcesz wrócić do bezpiecznych murów Akademii, droga wolna. Nie będę cię zatrzymywać.
    Nie słyszała nigdy o Złamanym Ostrzu, ale gdy Morten dalej mówił brzmiało to jak gospoda. Miała tylko nadzieję, że nie wybrał miejsca najgorszego z możliwych, no i na dodatek...
    - Najpierw odwiedzimy alchemika przy murach. Nazywał się Sangvir, to półelf dla twojej wiadomości. Uzupełnię składniki na mikstury, bo wolę nie zwracać na siebie uwagi Sześciu tworząc niestabilne portale.
    Gremium Sześciu, główny organ władzy Kamiennej Altany, pomagał Lady Silverton w sprawowaniu rządów. Wśród nich znajdowało się trzech wysoce postawionych czarowników, którzy doradzili kiedyś pani burmistrz by wprowadziła licencje na używanie zaklęć w mieście. Z początku było to nawet zrozumiałe i tłumaczono tym, by nie dopuścić do bezprawnego rzucania czarów i wzbudzania paniki. Po kilku latach rozrosło się to do niesamowicie lukratywnego biznesu, gdyż licencje podzielono na stopień używania magii, a nawet poszczególne zaklęcia - od tego wahała się cena samego pozwolenia. Deionarra kojarzyła, że Aehorn płacił nawet pięć tysięcy sztuk złota za możliwość korzystania ze zwyczajnych portali i kilku słabych zaklęć ofensywnych przez kilka miesięcy. Nekromantka posiadała licencję, ale tylko na niektóre czary, głównie obronne - portale nie wchodziły u niej w grę. Nie była jednak pewna, czy glejt wciąż obowiązywał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnęła, gdy zeszli na mocniej ubitą i wyłożoną gdzieniegdzie płaskimi kamieniami główną drogę. Sunęła kosturem po wyżłobieniach kół, delikatnie je omijając. Choć nie widziała słońca, czuła jak piecze ją ono w odsłonięte dłonie. Zastanawiała się jakie męki musi przechodzić jej towarzysz w ciężkiej zbroi, której płytki nieustannie ocierały się o siebie z cichym zgrzytem. I to ona wyglądała podejrzanie? Cóż, w sumie uzupełniali się w tym "byciu na widoku" - on, zapewne w dość dobrej, zbroi, a ona niewidoma i potencjalnie bezbronna. Psychicznie przygotowywała się do wspierania się na ramieniu Mortena w Altanie, bo na pewno nie obejdzie się bez jego ciętych, żałosnych uwag.
      Nagle chwyciła go za dłoń i spowolniła subtelnie:
      - Ktoś nas obserwuje - wyszeptała, zbliżając się do niego. Trakt był pusty, ale wyraźnie widziała słabą, miedzianą aurę za drzewami okalającymi drogę po której kroczyli. To zdecydowanie nie była aura ludzka, te wyglądały inaczej, a Deionarra zauważyła ją już wcześniej. Zignorowała ją na początku, jednak ta skrzyła się dalej, idąc niejako krok w krok przed nimi. Zaalarmowały ją też dwie kolejne aury, które zlały się z tą pierwszą w grupę. Nekromantka szła teraz wolniej, nie puszczając Mortena by nie uciekł jej w razie zagrożenia. Mogła rzucać zaklęcia na środku drogi, ale tylko wtedy gdy ktoś nie wbije jej strzały w krtań, a do tego potrzebowała tarczy.
      Zatrzymała się gwałtownie na nagły świst, czując jak strzała odbiła się od kamienia i zadarła skrawek jej szaty. Podniosła głowę, ale nie była przestraszona tylko wściekła, że ktoś śmiał zaatakować ją w tak prymitywny sposób. Puściła Mortena, a leciutka mgła magii rozbłysła między jej palcami zieloną łuną, czerpiąc siłę z jej emocji. Miedziane aury poruszyły się, wychodząc na trakt.
      Wszystkie były wysokie i smukłe, podejrzewała, że elfie. Trzymali w dłoniach broń, choć Deionarra mogła tylko zgadywać jaką i jak sami napastnicy dokładnie wyglądali. Oczy elfów błyszczały czerwono, wskazując na zdolności infrawizji.
      - No, no, no... Kurczaki przywiało na trakt - usłyszała melodyjny głos, ale przeżarty w kilku miejscach bardzo wulgarną, grubiańską nutą. Aura zmieniła pozycję, opierając swobodnie dłoń, chyba na rękojeści miecza - Pieniążki za wejście do miasta albo porozmawiamy inaczej. Radziłbym załatwić wszystko po dobroci, bo my nie jesteśmy mili. Nawet dla dziewek.
      Deionarra nie spuszczała wzroku z elfa, zaciskając mocno wargi, aż w końcu mruknęła złowieszczo przesuwając się lekko do przodu:
      - Ty łajdacki psie - zaczęła wyraźnie, tak by ją usłyszał, stukając kosturem o kamień. Zachciało mu się łatwych pieniędzy? Banda wszarzy.

      Usuń
  5. Musisz trzymać się mocno i nie poddawać. Pamiętaj żeby pić dużo herbaty i nosić szalik! :) W ogóle właśnie sobie siedziałam i czytałam twój odpis, powiem ci... Nie wiem, czy to zabrzmi jak komplement, ale naprawdę nim jest! :D Po prostu czytam Mortena i jego rozmyślania na temat innych ras - jak ty dobrze kurczę potrafisz grać takiego rasistę oraz człowieka, który nienawidzi magów. Te opisy to złoto, można się dużo od ciebie nauczyć <3 Z mojej strony może będzie trochę krócej i mniej emocjonująco, ale w sumie skupię się na rzucaniu zaklęć hahaha]

    Może i było to nierozsądne z jej strony, ale Deionarra nie zamierzała zginać karku przed nimi - jeśli już miałaby to kiedykolwiek zrobić to tylko w obecności przeciwnika prawdziwie potężnego, a nie tej bandy obdartusów. Widziała jak powoli ich okrążają, ale jej towarzysz szybko wyciągnął własny oręż, co wywnioskowała po jego nagłym ruchu skrzącej w ciemności dłoni. Elfy jednak nie chciały dać za wygraną, najwyraźniej czerpiąc siłę z własnej, przeważającej na ten moment liczby. Nie wiedzieli jednak z kim chcieli się zmierzyć.
    Nekromantka również obróciła lekko głowę na enigmatyczny dźwięk głosu, wołający Mortena gdzieś z boku. Nie wiedziała kto to, ale nie miała teraz czasu się nad tym zastanawiać. W ich stronę poszybował deszcz strzał i gdyby nie szybka reakcja Ingvara, pewnie któraś trafiłaby ją niechybnie. Przeklęta ślepota, a przez to, że używali zwyczajnych strzał oraz łuków nie widziała czy jakiekolwiek zagrożenie zmierza w jej kierunku.
    Napastnicy ruszyli na nich z niejaką gracją, pokazując swoje splugawione szabrem dziedzictwo. Deionarra nie zamierzała kryć się wiecznie za Mortenem i czekać, aż zatrzyma wszystkie strzały. Zadarła lekko rękaw sukni, a misterny, gorejący wzór na jej ręce migotał i odbierał całe światło dookoła, zamykając je w gęstym cieniu. Ona jednak widziała jego oślepiający blask, gdy kumulował energię potrzebną jej do stworzenia prowizorycznej ochrony, by wojownik mógł się od niej odsunąć, gdy będzie dalej tkała strumienie magii. Nie musiała wypowiadać żadnych słów, by wypuścić czar na zewnątrz.
    Ukucnąwszy nagle, otwartą dłonią uderzyła w śliski kamień pod stopami. Przez krótką chwilę nic się nie działo, zupełnie jakby zaklęcie zawiodło. Deionarra jednak w tym momencie przesyłała magię głębiej niż zwykły wzrok mógł to ogarnąć. Docierała do otchłani tego terenu, porywając ze sobą i ciągnąc do góry każdą kość jaką mogła dosięgnąć. Niezależnie jak dawno ktoś tu umarł, a jego zwłoki przykryły metry ziemi - teraz wszystkie żarły się do góry w szaleńczym tempie. Magiczne blizny na jej ramieniu rozgorzały jeszcze bardziej, tworząc wokół nikłą poświatę ciemności. Kościska w końcu wyrwały się na zewnątrz, przenikając przez wyślizgane podłożę i budując wokół niewidomej kobiety zaporę, wyglądającą jak wyjątkowo ścisła klatka zbudowana z poszarzałych, brudnych i przerażających kości o ostrych oraz nadłamanych krawędziach. Deionarra dookoła siebie widziała siatkę przenikających magicznych pajęczynek oraz walczące przed nią aury, z którymi radził sobie Morten. Do czasu aż znowu nie zaleje ich ściana strzał.
    Nie tracąc ani chwili, kobieta zaczęła tkać kolejne zaklęcie oddychając delikatnie szybciej. Chwyciła jedną z kości, raniąc sobie nią wnętrze dłoni. Żaden jednak trupi jad nie mógł zranić prawdziwego nekromanty, który uodparniał się na jego działanie przez lata. Wyrwała budulec dla swojego chowańca, którego zamierzała przywołać, by wprowadzić zamieszanie w szeregach łuczników, gdy Morten i jego znajomy będą walczyć z miecznikami. Skupiła się na tym, by przywołane stworzenie posiadało tylko bazową moc, na tyle by odpierać ataki i zadawać rany. Syknęła, a ciepła i wyraźnie ciemniejsza krew pokrywała z wolna kość - przygarnęła ją do piersi, a oczy pociemniały, kiedy nieznany głos wypełniał jej usta i formułował zaklęcie.
    Przez krzyki demona Sircena, któremu odebrałeś życie. Na gniew Hyt'iaxysi twej potężnej pani na krwawym tronie pośród krypt Liagdazy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kość powoli zaczęła niknąć w powietrzu, jakby roztapiana przez czarną krew Deionarry. Poza klatką coś zagęszczało się w powietrzu, tworząc dziwną wyrwę w rzeczywistości. Tajemnicza szkieletowa dłoń przeniknęła przez nią dramatycznie, zaczepiając pazurami o krawędź "portalu".
      Przybywaj sługo zrodzony z jej broczącego łona!
      Nekromantka zacisnęła palce na dekolcie sukni, gdy przedmiot w jej dłoniach rozpłynął się w nicość. Widziała błyskającą gniewnie, czarną aurę jakimś cudem wyróżniającą się w matowej ciemności. Na wpół widzialny, wysoki jak dorosły mężczyzna chowaniec przedostał się do świata rzeczywistego, prezentując ostre, chuderlawe i pozbawione mięsa pazury. Widziała jego magiczny zarys, porozrywaną szatę uszytą z pomroku oraz wydłużony pysk z pustymi oczodołami i zębami ostrymi niczym szable bestii. Zawył on demonicznie, ale pomimo rwącej się agresji, pozostawał pod rozkazami Deionarry. Głos niczym tysiąc igieł wbijających się w serce podążył za nieludzkim warkotem:
      - Na twoje rozkazy, pani.
      Kobieta machnęła dłonią, wyciągając ją w kierunku łuczników, którzy wycofali się odrobinę widząc koszmar z najgorszych nocy materializujący się w powietrzu. Stworzenie obróciło lekko głowę, potrząsając pozostałością połamanych rogów. Nawet ślepiec mógłby zauważyć morderczy uśmiech rysujący się na wykrzywionej paszczy chowańca czeluści. O ile ten grymas dało się tak nazwać.
      Oczy Deionarry, wciąż ciemne i paskudnie puste, skupiły się na aurach wśród drzew. Jej głos także uległ zmianie, jakby dzieliła go z przywołanym monstrum:
      - Pozbądź się ich - przemówiła nieludzko.
      Wbrew swojej wielkości i wyglądu, stworzenie poruszało się nad wyraz szybko - niemalże doskakując do skrytych po bokach łuczników. "Widziała" panikę i zamieszanie, a do uszu wdarł się rozpaczliwy skowyt zmieszany z przedśmiertnym lękiem. Zacisnąwszy palce na kosturze, obserwowała dzieło swojego chowańca wprost brutalnie beznamiętnie, a lamenty nie odznaczyły się najmniejszym nawet poruszeniem powieki.
      Czekała na koniec, ale nie bezczynnie. Klejnot na kosturze rozjaśniał, a Deionarra stała nieruchomo wpatrując się w jednego elfa widocznie naciągającego cięciwę, by wspomóc towarzyszy. Dłoń zadrżała i zatrzymała się w połowie ruchu, odwracając głowę w kierunku czarodziejki. Ciało przeszedł ładunek mrocznej energii, który Deionarra na nim skupiła. Niezbyt silny, gdyż musiała skupić się na uwiązaniu szalejącej wśród elfów bestii. Nie dało się jednak nie zauważyć, jak napastnik upuścił nagle broń, zginając się w pół. Z każdym szarpnięciem ciała, klejnot Deionarry rozbłyskiwał raz za razem, rozdzierając jego kości potężnym naciskiem które kryło się jednak tylko w umyśle ofiary zaklęcia. Co nie znaczyło, że dla bandziora ten ból nie był jak najbardziej prawdziwy, co dawał znać kolejnymi krzykami oraz próbą zdarcia z siebie ubrań i skóry by zniszczyć działanie zaklęcia w jakikolwiek sposób. Polała się krew, strużkami cieknąca po jego ramionach z długich sznyt zrobionych paznokciami.
      - Głupiec... - mruknęła do siebie nekromantka.
      Jej magia nie była piękna ani litościwa, wprost przeciwnie - brutalny pokaz mocy przy najsłabszych nawet zaklęciach, pokazujący mroczną naturę nekromanckich arkanów. To nie podobało się nikomu o zdrowych zmysłach ani nie opuszczało snów co słabszych na sercu osób. Na tym jednak opierała się siła pozornie bezbronnej i eterycznej Deionarry.

      [offtop: bestia oraz Deionarra brzmią mniej więcej tak? :) https://youtu.be/VMLfaFJZcso?t=13s]

      Usuń
  6. Czuła dziwną satysfakcję oraz potęgę, gdy tkała magię. Mroczną magię. Zupełnie tak, jakby jej umysł otwierał się i dopuszczał do siebie coś prawdziwie niesamowitego. Spełnienie, którego nie czuła będąc w towarzystwie Aehorna i jakieś poczucie tego, że jej prawdziwa esencja wtedy może w pełni dać o sobie znać.
    Że to jest jej natura oraz prawdziwe życie, skryte za woalką amnezji.
    Gdyby mogła prowadziłaby zastępy szkieletów i bestii sfer na podbój, pławiąc się we własnej sile oraz magicznej energii.
    Przesunęła palcami po jednej z kości, bez wysiłku wygaszając efekt zaklęcia. Klatka rozsypała się w drobny proszek, wnikając w ziemię głęboko jak dawniej.
    Walka dobiegła końca, a aury elfów gasły w jej oczach. Chowaniec musiał się jeszcze pożywić, Deionarra traktowała to jako podziękowanie za pomoc istoty z innego świata. Daninę za użycie jej, umniejszonej ale jednak, potęgi.
    Bestia aczkolwiek zawyła okrutnie, alarmując nekromantkę. Aura mignęła, szarżując na stworzenie, ale brak infrawizji zdradził, że to nie elf.
    - Niedołęgo! - wykrzyczała chrapliwie, z powodu chaosu tracąc połączenie umysłowe z chowańcem. Jej oczy opuściła magiczna, czarna mgła. Tępy młodzieniec rzucił się na przywołańca, próbując pochlastać go jakimś wyszczerbionym ostrzem. To sprawiło, że jej dzieło zareagowało agresywnie w obronie i spotęgowało emocje, przełamując więzy jakie na nie narzuciła. Monstrum zaryczało wściekle, wznosząc w powietrze ogromne łapy i gwałtownie podrywając się w kierunku atakującego. Deionarra nawet nie zdążyła przekląć pod nosem, jedynie próbując powstrzymać go przed atakiem tego idioty, któremu najwidoczniej życie nie jest miłe. Rzuciła się szaleńczo, w stronę nieokiełznanego demonicznego stwora, wyciągając przed siebie zakrwawioną dłoń. Czarna krew skapywała jej po ramieniu na ziemię, brudząc także fałdy sukni, ale to było najmniejszym zmartwieniem. Skupiła ponownie energię, próbując zapanować nad umysłem tego, co ściągnęła do rzeczywistego świata. Poczuła ból w głowie, przeszywający ją na wskroś, ale pomimo otumanienia wciąż walczyła z chowańcem o kontrolę. Poddawał się jej, wywąchując także zbrukaną, nekromancką krew z otwierającej się rany. Kobieta machnęła raptownie dłonią, warcząc do Mortena - Zabierz stąd tego imbecyla!
    W porę zareagowała, a chowaniec uspokoił się wyczuwając bliskość znajomej aury swojej pani. Jęknęła, gdy chwycił jej nadgarstek w swoje długie i ostre pazury. Po chwili powietrze wypełniło się zapachem swądu palonej skóry nekromantki, w miejscu uchwytu pozostawiając magiczne blizny. Wiedziała jednak, że bestia ponownie znajdowała się pod jej władzą - potrzebowała tylko czasu, by w spokoju odesłać go do jego ojczystego planu. Długi jęzor powiódł po jej ranie, zlizując całą krew w ramach ofiary za zerwane połączenie. Nie było to przyjemne uczucie, ale ślina tego stworzenia pomoże w zasklepieniu szramy. Drugą dłoń położyła na wykrzywionym pysku, patrząc mu prosto w puste oczodoły, równie czarne jak teraz jej własne.
    - Niech Hyt'iaxysi wynagrodzi twój trud.
    -Pani...
    Wraz z jej głębokim westchnięciem, chowaniec puścił delikatny nadgarstek i powoli rozpływał się w powietrzu, zupełnie niknąc w promieniach słońca. Wypełniła ją ulga, która jednak zaledwie kilka chwil później zamieniła się w rozjuszenie. Szarpiąc krawędź ciężkiej peleryny, odwróciła się do mężczyzn. Absolutnie nie miała zamiaru świętować ich zwycięstwa. Przyszłoby ono szybciej, gdyby ktoś nie postanowił bawić się tu w bohatera.
    - Ty prymitywie! Życie ci niemiłe!? Mógł rozszarpać cię w mgnieniu oka, a ty go atakujesz tą godną pożałowania bronią! - wyglądała jak czysta furia, nawet nie zwracając uwagi na to, że jej buty topią się w kałużach krwi po stoczonej walce. Jej wciąż odrobinę demoniczny głos przecinał duszę niczym płonąca strzała. Miała ochotę go zamordować, przynajmniej zrobiłaby pożytek dla tego świata pozbawiając go tej zakały o rzadkich przebłyskach inteligencji - Mogłam odesłać go na spokojnie, jakby się pożywił, gdyby nie ty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stuknęła kosturem o ziemię, potrząsając głową. Musiała się uspokoić, bo niepowołana, dzika magia wystrzeli spod jej palców nawet nie wiedząc kiedy. Już koniec widowiska, wystarczająco energii zużyła na bandę tych marnych elfów. Na dodatek ponowne odzyskanie kontroli nad chowańcem kosztowało ją bolesnym impulsem, który teraz ćmił w jej głowie tępo. Przez tego kmiota wyglądała jak nowicjuszka dopiero ucząca się zaklęć przywołania. Jak byle uczniak z mlekiem pod nosem.
      Niedoczekanie jego!
      - Nawet nie drgnęłaby mi powieka,gdyby pożerał twoje wnętrzności - zmrużyła oczy, teraz już mlecznobiałe, nie odwracając ich od słabo migoczącej aury dzieciaka stojącego obok Mortena ze sztyletem w ręku. Przesunęła palcami po rękawie, zakrywając nim spalenie którym zajmie się później. Zacięcie kością wciąż było otwarte, ale dzięki chowańcowi krew z niego nie płynęła.
      Znów migrena rozlała się po jej czaszce, a Deionarra zachwiała lekko, kładąc dłoń na czole. Było to jednak tak miękkie, że nie potrzebowała niczyjej pomocy. Nawet nie zamierzała o nią prosić z rąk tak barbarzyńskich, ograniczonych samców. Dzieciaka z instynktem samobójcy i rasisty z nienawiścią do magów. Przynajmniej Ingvar na coś się przydał, chroniąc ją przed strzałami.
      Miała bardzo mieszane uczucia do ich kolejnych walk.
      Wyprostowawszy się dumnie, czuła jak zimny pot spłynął jej po policzku. Chwilowe załamanie mocy, minie za moment.
      Nie mówiąc nic, absolutnie ani jednego słowa, cofnęła się do stosu trupów który rozrzucił jej chowaniec. Mrucząc magiczną inkantacje, przesunęła przed sobą dłonią. Truchła elfów wchłonęła ziemia, która przyjęła ich, przechowując dla kolejnego przechodzącego tędy nekromanty. Proste, ale przydatne zaklęcie - działające jednak tylko na otwartym terenie z kawałkiem gruntu. Brunatne plamy znaczące kamienie wciąż jednak pozostały na swoim miejscu jako przypomnienie tragicznej przegranej elfich rzezimieszków.
      Deionarra odzyskała rezon i znów jawiła się jako zimna, królewsko jadowita kobieta. Wciąż jednak, dla uważnego oka, drżała jej odrobinę dłoń. Zwiastun tego, że nie odzyskała jeszcze pełni sił po użyciu zaklęć.
      - Mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni - mruknęła surowo, jednak nie do tego warchoła którego imieniem nawet nie zawracała sobie głowy, ale Mortena. Choć brzmiało to trochę naiwnie jako osąd, to on właśnie zadawał się z tak narwanymi ludźmi.
      Czego innego mogła się spodziewać.

      [Awww dziękuję! (ale my sobie dziękujemy hahaha :D) W końcu granie magiem na sesjach na coś się przydaje. Powiedzieć ci coś fajnego? Zaczęłam robić grimoire Deionarry w fizycznej formie, by spisywać sobie jej zaklęcia i jakby co powtarzać je w dalszych odpisach :D Odpis był super, atak tego Yoratha mnie całkowicie zaskoczył!
      Pij dużo, bo musisz mieć siłę. Możesz sobie nawet wymoczyć stopy w soli, to bardzo pomaga - musisz o siebie dbać, bo jest mi szkoda że cierpisz choróbskiem :c]

      Usuń
  7. Ten bezrozumny muł zaczynał ją powoli drażnić bardziej niż z całą pewnością by chciał. Nawet jego śmiech, płytki i wyjątkowo zwiewny, boleśnie wbijał jej się do uszu. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, chełpiąc się niczym pyszny zawadiaka, którym oczywiście nie był pomimo własnego przerośniętego ego. Chowaniec mógł go pożreć bez wahania, a ten jeszcze żartuje sobie, jakby właśnie przeżył najlepszą przygodę.
    Naprawdę był tak głupi czy tylko grał?
    Kolejne ordynarne określenia z ust tego prostaka nie łagodziły jej wściekłości, tylko jeszcze bardziej ją podjudzały. Morten, zdawało się, wyczuł to, przejmując całą rozmowę i wcinając się Deionarrze nim ta jeszcze zdążyła otworzyć usta.
    Może to i lepiej, bo ukatrupiłaby tego człowieczka w ciągu kilku chwil. W sumie... Była swojemu towarzyszowi za to całkiem wdzięczna - czego jednak nie powie na głos. W końcu to jego przyjaciel, więc niech sobie z nim radzi. Aury migały jej przed oczyma, z czego ta otaczającą ich przygłupiego odrobinę "kompana z przypadku" emanowała wyraźnie słabiej od Ingvara, do tego bardzo bladym kolorem. Najwidoczniej z magią miał niewiele wspólnego poza naturalnymi cząsteczkami napędzającymi jego ciało.
    Nekromantka zmarszczyła czoło, gdy chłopak z radością oznajmił im swój genialny w prostocie plan. Naprawdę chciał wysadzić niemalże jeden z większych traktów tylko po to, by dać nauczkę i ograbić jakiś obszarpanych elfów? Z jakiej studni czerpał on tak absurdalne pomysły lub jakie demony mu je podsuwały? Deionarra zaczęła szczerze się zastanawiać, jak zdołał on przeżyć tak wiele lat.
    Z rozmyślań wyrwał ją Morten. Zamrugała szybko, zwracając spojrzenie w kierunku jego kotłującej się, jaśniejszej w ciemnościach aury. Zaskoczenie jednak szybko ustąpiło miejsca zwykłemu, zimnemu grymasowi tak częstego na jej twarzy o ostrych rysach:
    - Nie, dziękuję. Odpocznę w gospodzie - pokręciła subtelnie głową, przykrywając kosmyki obszernym kapturem - Nie musisz się o mnie martwić... To odstręczające.
    Podsumowała, zupełnie nie zwracając uwagi na to czy obrazi przez to wojownika czy nie. Wiedziała, że jego troska wynikała tylko i wyłącznie z ich położenia oraz tego, by przypadkiem nie sprawiła im jeszcze większej ilości kłopotów w Kamiennej Altanie. Głupiec, lepiej żeby martwił się o siebie - to on przyciąga dziwaczne osoby. Nie wiadomo jeszcze jak wielu starych znajomych Mortena spotkają w samym mieście. I ilu z nich będzie równie rozgarniętych jak ten tu.
    Przez głowę przeszła jej jednak myśl - dlaczego to właśnie Ingvar różnił się tak bardzo i dlaczego podążył tą ścieżką? Znalazł się w Akademii, szkolił na wojownika przyjmując przy okazji tak naiwną, w jej mniemaniu, wiarę? Zganiła się jednak po chwili w umyśle. Doprawdy, nie miała innych zmartwień? Najwidoczniej ubytek energii magicznej rozkojarzył ją i zmusił do zastanawiania się nad trywialnymi rzeczami, które w gruncie rzeczy naprawdę ją nie interesowały.
    Chciała minąć mężczyzn, by podążyć dalej w stronę Altany, ale młodszy chłopak doskoczył do niej niebezpiecznie blisko. Deionarra cofnęła się, a powietrze wyczuwalnie zgęstniało od jej nienaturalnej magii, gdy usłyszała tak karczemne określenie jak "panienka". Jakby władała powietrzem, może nawet elektryczna iskra wzbiłaby się w niebo. Kobieta uniosła wyżej głowicę kostura, wyzierającą niebezpieczną naturą Mrocznej Puszczy z którego pochodziło drewno laski, niemalże nie wbijając jej w grdykę nieznajomego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Gdybym chciała cię wysłuchać wael, pociągnęłabym za smycz lub głośno zagwizdała - obelga mrocznych elfów, oznaczająca po prostu głupca, przeszła przez jej usta nad wyraz gładko, choć nie wiedziała skąd ją zna. Możliwie jednak, że wyczytała ją w którejś z ksiąg podebranych Aehornowi. Nie chciała być uprzejma i absolutnie nawet nie próbowała. Ten samiec jej się nie podobał ani nie trzymała jej żadna obietnica, jak w przypadku Mortena. Już los zgotował jej męczenie się z jednym trudnym mężczyzną, więc nie chciała by dokładano kolejnego - Zajmij się własnymi sprawami i nie kalaj swoją aurą mojego otoczenia.
      Skrawek sukni, na której wciąż widoczne były plamy czarnej krwi, uniósł się miękko w powietrzu, gdy pewnym krokiem wysunęła się na przód ich grupy.
      - Idziemy. Straciliśmy wystarczająco dużo czasu na tych łajdaków, a musimy zdążyć przed zamknięciem bram - zarządziła naturalnie, znowu skupiając się na wyczuwaniu drogi końcem kostura. Robiła to jednak leciutko wolniej, starając się nie przemęczać by w spokoju odzyskać oddech i utraconą energię. Czuła się jednak wyraźnie lepiej, choć słońce coraz bardziej grzejące na, chyba, czystym niebie dawało jej się we znaki. Na dodatek rana zadana jej przez chowańca szczypała ją mocniej niż się spodziewała, bo przywołana bestia nie powinna być aż tak silna by nawet zawiązać z nią, przywołującym, fizyczny kontakt. Tylko zająć się przeciwnikami.
      Może przeliczyła swoją kontrolę?
      Niemożliwe.
      Miała jednak nadzieję, że nikt ich ponownie nie zaatakuje w drodze do Kamiennej Altany. Rozgłos był im absolutnie niepotrzebny - nie w tym momencie, gdy będą szukać karawany do Piaskowej Gęsi. Zapewniała się też w duchu, że ten imbecyl idący z nimi odłączy się od ich dwuosobowej grupki przy bramach miasta.

      Usuń
    2. [Zostawiłam miejsce jeśli chcesz jeszcze wmieszać w coś Yoratha lub z automatu dojść do bram miasta :D

      Grywam od początku studiów więc nie jakoś długo i raczej też tak "casualowo" :) Nie jestem ekspertem, bo przez te kilka lat mogłam grać dłużej i częściej, ale tak o żeby wypełnić weekendy.
      D&D? Jak ci się gra? Dość ciężki system na początek z tego co słyszałam, jeśli ma się "zasadniczego" mistrza, ale fajnie że akurat ty masz bardzo przyjaznego :) Ja zaczynałam od Warhammera (tu miałam maga), a później Warhammer 40K - D&D też mieliśmy, ale doszliśmy do poziomów epickich i jakoś tak znudziło nam się, bo zresztą nasz mistrz był strasznie "systemowy" i okrutny - jak w tych legendach kazał nam rzucać na wszystko i bardzo wykorzystywał nasze błędy. Grałam krasnoludem wojownikiem na początku (czyli nic ciekawego hahaha), a kolejną postać ciągnęłam w stronę psychowojownika.
      Później była L5K, ale nie mogłam się odnaleźć w etykiecie, prawach i obyczajach dworu i w ogóle, do tego nasza mistrzyni jak nas wysłała do Shadowlands to moja postać nie wróciła w jednym kawałku (głównie z mojej winy więc nie mam jej tego za złe :D), wiec mam trochę do tego systemu uraz, ale ogółem jest naprawdę mega świetny jeśli lubisz klimaty samurajów. Teraz jestem w nowej drużynie i gramy w Wampira Maskaradę :D Nawet jak system mamy taki wiesz "mroczny i poważny" to robimy z tego takie śmieszki, że już nasz MG totalnie nie planuje do przodu bo wszystko rozwalimy :D I tu chyba podoba mi się najlepiej.
      Mass Effecta zazdroszczę, sama chciałam spróbować <3]

      Usuń
  8. Szła przed siebie nawet nie wsłuchując się w rozmowę dwójki mężczyzn. Nie obchodziły ją ich prostackie uwagi ani potencjalne wspominki o starych czasach. Głowa pękała od własnych myśli i wciąż niespokojnej, magicznej energii więc wolała jej nie przeciążać także bzdurami tego szczeniaka. Skoro jest przyjacielem Mortena - niech on się nim zajmie.
    Zainteresowała się dopiero wtedy, gdy usłyszała pytanie skierowane w powietrze.
    Dokąd idziecie?
    Nie uważała, by był to interes Yoratha. Skoro teraz z nimi idzie - w porządku, ale pod murami miasta najlepiej by opuścił ich towarzystwo. Jego beztroska postawa i nierozmyślne pomysły tylko dostarczą im kłopotów. Nie wierzyła, że sama to przed sobą przyznaje, ale już Morten w jej oczach zdawał się stokroć rozsądniejszy oraz opanowany.
    Ciche Siostry... Słyszała już kiedyś tą nazwę. Kojarzyła, że ich wpływy w Kamiennej Altanie mocno się rozrosły i to w nad wyraz krótkim czasie, co zdawało się niektórym podejrzane. Szybko położyły ręce na większości opłacalnych interesów w tym mieście, ale chyba pani burmistrz zaczynała deptać im po piętach.
    Czy to prawda? Słowa Yoratha potwierdzały tylko część plotek, które Deionarra słyszała. Tutaj jednak musiała oddać mu, że z całą pewnością o życiu kryminału i ulicy wie więcej niż ona. W końcu wyglądał na takiego.
    I tak samo się zachowywał.
    Deionarra lekko się zachwiała, gdy ten warchoł prowadził ich rzekomo bezpieczną drogą przez jakieś zarośla. Powtarzała jego kroki, ale niewiele widziała przed sobą poza mgiełką otaczającą rośliny. Syknęła, gdy zahaczyła kapturem o gałązkę. Poruszali się jak banda niecywilizowanych półgłówków! Doprawdy, czemu dają się mu prowadzić jak dwójka szaleńców? Opierając się tylko i wyłącznie na jego znajomości z Mortenem? Nie ufała mu, nikomu zresztą.
    Wyprowadził ich pod mury jak została poinformowana, skąd miękkim zboczem dostali się niżej. Nie mówiła nic, próbując ustalić gdzie dokładnie się znajdują. Nie chciała się przyznawać, ale brak możliwości widzenia skutecznie ją dezorientował na takich "tajnych" ścieżynach, zwłaszcza kiedy zimny, gruby kamień nie wyzwalał z siebie żadnej magii. Nic poza zanikającymi nitkami leśnych drzew oraz kłębami w ciałach dwóch idących z nią mężczyzn.
    Nienawidziła tego, tej słabości i potrzeby polegania na wzroku innych. Czuła się... Wątła. Fizyczna skaza zżerała ją jak mór w nowych, zwyczajnych miejscach. Chciała się jej pozbyć, już dawno temu prosiła o to Aehorna. Raz nawet oskarżyła go o to, że jej nie pomaga, bo bawi go jej ułomność. Nie użalała się - każda rysa jest wykorzystywana przez innych.
    Także przez jej własny charakter, w sytuacjach kiedy nie wyczuwa nic
    Nieznacznie, ale jednak dało się widzieć jak mniej pewnie posuwała się do przodu, starając się nie tracić z oczu Yoratha przed ani Mortena idącego za nią.
    Zacisnęła mocno palce na kosturze - przecież nie będzie teraz wpadać w panikę. To osłabienie z całą pewnością, potrzebuje odpoczynku.
    Słyszała pytanie Mortena, odwracając się do niego i marszcząc brwi. Nie popierała pomysłu bratania się z jakąkolwiek nieznaną im organizacją, zwłaszcza taką która tak pragnęła władzy i wpływów. Mógł mieć własny pomysł na ich wyprawę to prawda, w końcu dostał zadanie zorganizowania im transportu, ale zdecydowanie patrzył krótkowzrocznie. Wydawało mu się, że tylko magowie są na tyle żarłoczni, że pragną władzy za wszelką cenę i należy się ich bać? To takich robaków jak Ciche Siostry należało się strzec, bo przynajmniej czarnoksiężnicy nie brudzą sobie rąk czymś, co nie przyciągnie na wystarczająco długo ich rosnącej szaleńczo ambicji - nie mają czasu na wszy. Wściekły pies, walczący całe życie o przetrwanie, wciąż ma w swojej zgniłej krwi chęć zachłannego zagarnięcia dla siebie jak najwięcej. Nawet jak ubiera się obecnie w koronki, brokat i batyst. Teraz może użyczą im swoich usług, ale zapamiętają ich i kto wie, czy to nie obróci się przeciwko nim. Przeciwko niej kiedy już rozejdą się z Mortenem w swoich kierunkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klucz przekręcił się w środku i Yorath niemalże nie wepchnął ich do środka. Skaranie jego! Chowaniec mógł go pożreć dla jej przyjemności.
      Prychnęła jak rozeźlona kotka, stukając kosturem o ziemię. Zmarszczyła nos na mieszankę przypraw i stęchlizny wyzierającej ze ścian. Aromaty może nęciłyby przyjemnie, gdyby to wszystko nie było zatopione w gęstej, rozmemłanej wilgoci. Nie mogła zauważyć zbyt wielu szczegółów, nic nie wydzielało magii, a grube ściany ograniczały więc tylko słyszała tętent kopyt obijających się o wyłożoną uliczkę, jakieś przytłumione rozmowy i świst między ścianami jakby grasowały w nich myszy. Chciała się cofnąć o pół kroku, ale powstrzymała własne stopy zamiast tego prostując się by dodać sobie pewności.
      Ku jej zaskoczeniu do uszu dobiegł jeszcze ostry dźwięk, sztylet przejechał po materiale. Odwróciła głowę, ale nie widziała nic - kompletnie nic. Czuła, że ktoś przed nią stoi, ale pomiędzy słabeńką aurą Yoratha, a błyskającą Mortena, ziała czarna pustka. Nie... Było coś, ale ledwo widoczne, szczypta magii była tam zagłuszona, nieistotna...
      Wyblaknięta.
      Niewidzialna.
      Poza zasięgiem.
      Oddech jej przyśpieszył. Czemu czuła ucisk w sercu jakby klatka piersiowa zapadła się boleśnie? Nie ufała Yorathowi. Nie ufała Mortenowi. Jedynie Kamienną Altanę odwiedzała z Aehornem - jemu mogła zawierzyć. Jeśli miała nie widzieć tych wszystkich bydlaków na ulicach, bo podobnie zagłuszyli swoją nić magii, opierać się na ramieniu Ingvara jak kaleka i nie móc rzucać zaklęć przez wzgląd na glejt... Blada skóra na policzkach zbroczyła się różem, a Deionarrze zakręciło się w głowie. Powietrze zgęstniało od magii.
      Nie! To wszystko jej głupota, jej chore myśli spowodowane osłabieniem. Jest ponad to. Nie potrzebuje wzroku by czuć się potężnie i bezpiecznie. Ma umiejętności, ma zaklęcia za którymi może się skryć. Wysłali ją na misje, nie może zatrzymać się na pierwszym jej etapie.
      Nie może nikomu niczego pokazać. Jest nekromantką, ma nieobliczalną moc, jej chowaniec z łatwością pożarł oddział elfich rzezimieszków.
      Uspokój się, Deionarro.
      Yorath szarpnął ją delikatnie za skrawek płaszcza. Drgnęła jak krucha kobieta, ale zaraz zmusiła się do powrotu do swojej zimnej maniery. Odpychającej, straszliwej i jadowitej, niepozwalającej na odkrycie czegokolwiek.
      - Nie - odpowiedziała pewnie, bez śladu jakiekolwiek wdzięczności za to, że ich tu zaprowadził. Wciąż z tym samym władczym tonem - Nie pójdę za tobą nigdzie, póki nie odwiedzimy Sangvira. Potrzebuje składników na mikstury.
      Strzepnęła dłoń Yoratha ze swojej peleryny.
      - Więc najpierw zaprowadź nas tam, tylko jakimiś mniej obskurnymi ścieżkami jeśli można.
      Zakryła jeszcze bardziej ramiona i twarz byleby tylko nie dotknąć niczego w tej dziwnej piwnicy, spiżarni czy czymkolwiek to było. Nawet jeśli Morten od razu chciał iść do Złamanego Ostrza, ona nie zamierzała siedzieć tam bezczynnie kiedy będzie szukał dla nich transportu - więc zajęciem dla niej było przygotowanie ich na cokolwiek co mogą spotkać w drodze do Piaskowej Gęsi.

      Usuń
    2. [Hahaha no co ty, nie mam wcale aż tak dużo - jestem uczniakiem! :D Haha z kośćmi to najgorzej jak masz super akcje albo jakiś prosty cel i trafia ci się jedynka odwołując ci sukcesy, robiąc z twojej postaci jakiegoś patałacha... Ja tak miałam, że mój wampir karabin w ręku, prosty cel, miał super umiejętności w strzelaniu, ale wyrzuciłam ćwiercią kości jedynki i broń mu się zacięła XD
      I jak gadałaś o Maskaradzie? :D]

      Usuń
  9. Deionarra również wyczuła napięcie, choć nie widziała twarzy Yoratha, a grymas zanikł gdzieś w błyskających drobinkach. Nerwowy śmiech, który zaraz uciekł z jego ust utwierdził ją w przekonaniu, że łajdak coś ukrywał. Pytanie tylko, czy najpierw on ich sprzeda czy ktoś inny sięgnie po nagrodę za jego szubrawską skórę?
    Nie podobało jej się to, nie ufała Yorathowi ani trochę. Biorąc pod uwagę ostry i ciężki ton Mortena, on także nie chciał powierzać swojego losu przyjacielowi. Znał go też lepiej niż nekromantka kiedykolwiek osobiście by chciała. Choć groźba ze strony tego złodziejaszka wydawała się Deionarrze nikła, to mogli nieopatrznie zostać wciągnięciu w większe kłopoty z jego udziałem - tego wolała uniknąć, przynajmniej w Kamiennej Altanie. Już wrócili na siebie uwagę walcząc z tamtymi elfimi rzezimieszkami.
    Chłopak zbył to kolejnym rechotem, najwidoczniej chcąc omamić Mortena i zwrócić jego uwagę na inny temat: "Nie macie co się z nim martwić, w końcu znam każdy kąt tego miasta". Wątpiła. I chciała się mylić w swym przeczuciu.
    Zaufanie jest jednak dla głupców... I martwych.
    Chciała zaprotestować, ale Yorath hardo otworzył drzwi prowadzące do wyjścia z tego śmierdzącego wodą miejsca.
    Gorąc, zaduch oraz niesamowity hałas to pierwsze co dotarło do Deionarry. Za grubymi ścianami magazynu nie dało się słyszeć i czuć tego tak wyraźnie jak teraz. Promienie parzyły ją w dłonie, ale nieprzyjemne uczucie zniknęło, gdy próbowali wtopić się w gnieżdżący się w mieście motłoch. Ogrom doznań wcisnął się nekromantce do nosa i wrażliwych na magię oczu, a chmura różnokolorowych gwiazdek rozbłysła w ciemności jak magiczna kula. Potrzebowała chwili, by zharmonizować się z widokiem, tak jak uczył ją Aehorn, by nie zaniknąć w tym chaosie i nie stracić poczucia tego, gdzie była. Wypuściła delikatnie powietrze z płuc, chcąc zapanować nad własnymi zmysłami, co subtelnie i powoli nadeszło. Poczuła się pewnie na tyle, że wyprostowała dumnie i uniosła podbródek.
    Kostur z czarnego drewna zalśnił, zmuszając ludzi by odsunęli się od nekromantki i nie kalali swoimi spoconymi ciałami jej obecności. W tłuszczy jednak ciężko było utrzymać odległość, każdy chciał dostać się do najlepszych towarów.
    Lub najbardziej dojnych klientów.
    Deionarra nie była przyzwyczajona do takiego otoczenia, cały czas pogrążona wśród ciszy pozwalającej się skupić oraz książek - własnej samotności, którą tak sobie ceniła. Tutaj wszystko żyło, tętniło i nęciło żółtodziobów. Obok bogacza oferującego drogie sukna, można było trafić na zwyczajną biedotę czekającą na odpowiedni moment by wyrwać śmierdzące na powietrzu mięso i uciec jak najdalej. Ktoś pociągnął ją nieuważnie za skrawek peleryny, pchnął delikatnie próbując dogonić wybrednego klienta, przysunął się chcąc zaoferować najcudowniejsze w jego mniemaniu towary. Chaotyczna zawierucha, ot jak mogła to określić.
    Krzywiła tylko nos i marszczyła czoło. Gardziła nimi, zwierzęta bez celu, bez przyszłości, bez żadnej godności. Byleby tylko się nachapać i przeżyć jakoś kolejny dzień. Wulgarni, krzykliwi, o kwaśnym zapachu, lepkich palcach i długich, toksycznych jęzorach.
    Charakterystyczna aura Mortena kotłowała się tuż obok niej, starała się dotrzymywać mu kroku. Yorath o dziwo migał jej dużo rzadziej, z niejakim urokiem lawirując między mieszczanami i żebrakami. Wyglądał jak swojak, czując się pewnie tu niczym ryba w wodzie lub w jego przypadku - warchoł w mule. Rozglądał się jednak, czy szukał drogi?
    Deionarra zamrugała szybko powiekami, gdy Morten ostrzegł ją i chwycił bladą dłoń by położyć na swoim ramieniu. Mogła zasłonić się dumą, odsuwając i sycząc pod nosem obelgę dotyczącą jego litości...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie było na to czasu. Jej kaprysy i fanaberie mogły ich tylko spowolnić wśród rozmemłanej ciżby, a wolała jednak jak najszybciej znaleźć się u Sangvira. Miejscu w miarę bezpiecznym. Zacisnęła mocniej palce na okutym, szerokim ramieniu Ingvara, przysuwając się na tyle blisko by nie zostać porwaną przez tłum na głównej ulicy na którą, chyba, wyszli. Wszystko zgęstniało wokół niej, zacisnęło się niczym wnyki dookoła nogi, otumaniło nasilającym jazgotem.
      Jakby na domiar tego wszystkiego, na drodze stanął im jakiś prowincjusz, wymachując przed oczyma Deionarry niezidentyfikowanym, z całą pewnością niemagicznym, przedmiotem. Biżuterią, jak później ich poinformował. Morten próbował zdusić jego działania w zarodku, ale stanowcza postawa wierzącego w Stwórcę wojownika zdradzała swego rodzaju wycofanie i uprzejmość. Kupcy potrafili szybko to podchwycić, biorąc to tylko za nieśmiałość, może zachętę do targowania się i zaoferowania czegoś innego, lepszego tudzież tańszego. Ingvar nie mówił nic więcej, natomiast Deionarra odsunąwszy się odrobinę, przysunęła przed siebie kostur by pokazać go kramarzowi. Nikt nie chciał zadzierać z magiem.
      - Z drogi prostaku - warknęła okrutnie, tym razem ciągnąc Mortena dalej by wyminęli tego ograniczonego aroganta. Powoli się oddalali, chcąc przedostać się na ścieżkę prowadzącą do laboratorium Sangvira.
      I nagle wszystko wydarzyło się w przeciągu zaledwie kilku chwil. Zbyt szybkich, jak na odczucie nekromantki.
      Nie wiadomo kiedy Morten porwał ją gdzieś, a za ich plecami rozległy się krzyki i wrzaski za strażą. Szukali rzezimieszka i szybko skojarzyła o kogo tak naprawdę im chodziło. Na wargi cisnęły jej się wszystkie klątwy jakie znała, skierowane na tego łajdaka Yoratha. Czy on do reszty postradał rozum prowadząc ich główną drogą!? Owszem, kiedy wchodzisz między wrony to kracz jak one, a może nikt cię nie zauważy, ale czy ten troglodyta przewidział, że każdy może go rozpoznać!?
      Ludzie ustępowali im drogi, pogrążeni w chaosie jaki się wywołał. Deionarra czuła, że Ingvar niemalże niesie ją nad ziemią, byleby tylko mogli szybciej uciekać. Po co uciekać!? Nie mogli oddać straży tego imbecyla!?
      - TY NĘDZNY ROBAKU! - krzyknęła do niego, kiedy zakręcał między budynkami i znikał im co chwila z oczu, pędząc przed siebie jakby całe zastępy piekielnych sfer goniły go ze swoimi płonącymi biczami. Obedrze go ze skóry, kiedy tylko uda im się zgubić pościg. Pytanie Mortena doszło do jej uszu, ale zignorowała jego prośbę - Nie! Nie ucieknę tam z tym czerwem, sprowadzając na Sangvira kłopoty.
      Zadarła głowę i zmierzyła Mortena wzrokiem. Czy on naprawdę sądził, że tak po prostu schowają się u alchemika i dzięki temu zgubią straż? Oni wtedy wyważą drzwi i nie zawahają się by wejść do środka, władza w tym przeklętym mieście! Sangvir był zbyt drogi Aehornowi, by Deionarra tak po prostu rzucała jego reputację i, być może, życie na szali, kiedy drugą wagę obciążał szlam tego zwyrodnialca.
      Zamorduje Yoratha, nie zawaha się.
      Straż deptała im po piętach i tylko Arriug, bóg cieni i oblubieniec Hyt'iaxysi, wie kto jeszcze ich w tym momencie obserwował. Morten w swojej przyciężkiej zbroi sapał coraz mocniej, a pościg nadal trwał. Jedynie ten zdrajca wciąż parł do przodu nawet się nie odwracając.

      Usuń
    2. Deionarra nie zamierzała poświęcać się dla nieznajomego sobie ścierwa. Zatrzymała Mortena.
      - Nie. Koniec. Zostaw go - powtórzyła kwaśno i twardo, odwracając się by stanąć naprzeciwko strażnikom których coraz wyraźniej słyszała. Jej glejt, nawet jeśli nie obowiązywał, wciąż miał kilka przydatnych zaklęć. Aehorn z całą pewnością wolał, żeby wykorzystywała je przeciwko bandziorom gromadzącym się w Kamiennej Altanie, ale...
      Elfa tu nie było, a Yorath zniknął im z oczu, kiedy przeskoczył niewielki, śliski murek ku kanałom. Szczury zawsze pierwsze uciekają z tonącego okrętu.
      - Świątynie, tam straże nie odważą się wejść. Zacznij sobie przypominać, jak do takiej dojść - rzuciła, puszczając jego ramię. Czary jakie przygotowywała to zwykłe sztuczki dzieciaków, którzy dopiero próbują się w magii. Proste, ale skuteczne o ile nie trafi im się ktoś z sercem lwa lub rozumem półgłówka.
      Deionarra skierowała głowicę kostura w dół, opierając klejnot o miękką drożynę niepokrytą ani kawałkiem kamienia jak przy głównej drodze.
      Qaziem kair tagolann akula!
      Szeptała, ale nie demonicznie jak wtedy gdy przyzywała potwora. Tym razem nie łączyła się z sferami, nie prosiła Hyt'iaxysi o łaskę. Używała czarów, których dawno powinna zapomnieć kiedy oddała się w pełni tajemnej sztuce nekromancji.
      Jednak mag specjalizujący się tylko w jednej dziedzinie, wydawał jej się ograniczony i po prostu słaby.
      Jak woda rozlana z cebra, z błyskającego kostura na ziemie wydobył się gęsty śluz przypominający zapachem siarkę, a kolorem obumarłe korony drzew. Deionarra zatoczyła kosturem szeroki półokrąg, by pułapka rozlała się przed nią tworząc zagradzającą drogę barierę, którą ciężko przeskoczyć i ominąć. Każdy krok postawiony w śliskiej mazi mógł skończyć się złamaną nogą, bo na kark nie liczyła.
      Gęstymi strugami zaklęcie mknęło w dół wydrapanych kolein, rozlewając się chaotycznie. Nie mieli czasu by podziwiać efekty zaklęcia - musieli dalej uciekać.
      - Szybko! - szarpnęła Mortena, odwracając się naprędce by machnąć dłonią do góry. Niewerbalny czar wystrzelił z jej dłoni kolorowymi iskrami, które dezorientowały i błyskały, oślepiając na krótką chwilę. Dzięki temu strażnicy nie zauważą śluzu i wpadną w niego niechybnie.
      Nie wymierzyła zaklęć bezpośrednio i agresywnie, więc trzymała zasady glejtu. W tym momencie jednak ważniejsza była ucieczka i skrycie się gdzieś by przeczekać.
      Wszystkie ścieżki i szczeliny między domami niknęły jej w jedną, wielką i czarną pustkę, gdzie tylko aura Mortena wciąż była obecna niczym snop światła. Choć to wojownik ciągnął ją tak, że ledwo dotykała stopami podłoża, sama również oddychała szybciej. Hałas pogoni wciąż im towarzyszył, ale słabł i niknął wraz z pogłębiającą się odległością, prawie całkowicie milknąc.
      Wyszli zza załomu, a przed niewidomą Deionarrą ponownie rozbłysło słońce, a raczej coś co je przypominało. Blask tak silny, że niemalże kuł ją także przez ciemność, uformowany w znak który niestety znała - znak Stwórcy. Ślady kapłańskie, choć też na swój sposób magiczne, lśniły mocniej. Zwłaszcza dla nekromantów. Jedynie Mystra, Matka Wszelkiej Magii, i jej awatarzy byli wystarczająco znośni.
      Przeklęty Morten.
      Zgrzyt przesuwanych niedaleko desek wyrwał ich jednak z "majestatu" Stwórcy. Poznała, kto wyłonił się chwilę później, aura charakterystyczna dla jednego tylko samca.
      Yorath.

      Usuń
    3. Puściła Ingvara i podeszła do tego obszarpańca, stając przed nim i zaciskając dłoń w drobną pięść. Widziała, jak jego niknące w cieniu wargi uformowały coś na kształt uśmieszku dumy i satysfakcji.
      Zadowolony, podczas gdy ich misja mogła zostać zakończona nim ledwo się zaczęła. Wypełniła ją irytacja na to, że po świecie może chodzić ktoś tak bezrozumny.
      Otwarta dłoń sieknęła mężczyznę po policzku, zostawiając na nim czerwony ślad i zadrę, gdy pierścień noszony przez Deionarrę zaczepił o skórę. Zwykły odruch, żałosny i bezsilny, ale nie mieli czasu, by naprawdę mogła zrobić mu krzywdę na środku ulicy. Morten też z pewnością wolał tego nie widzieć.
      Wprost lodowate milczenie, bez żadnych oczekiwanych krzyków, wypełniło ciężko powietrze. Grobowa aura toksycznie kotłowała się dookoła nekromantki.
      - Idziemy - wróciła do Ingvara, znowu opierając się o jego ramię - Nim nie sprawię, że pomioty Arriuga pożrą go od środka.

      [Ej po prostu twój opis targu... Tak mi się Promenada Waukeen albo Targowo z Baldur's Gate skojarzyły, TO BYŁO CUDOWNE! Ale dajesz opisy, aż sobie człowiek to wszystko wyobraża pięknie <3
      Pozwoliłam sobie poprowadzić nas do świątyni Stwórcy, bo źle się czułam tylko tak krótko pchając akcje do przodu z zaklęciami :c]

      Usuń
  10. [Proszę cię, bardzo rozwinęłaś. Podoba mi się ten patent, bo budujesz świat i jego charakter - niesamowicie lubię czytać o świecie Mortena, a także tym co kryje się w jego głowie. Ja też mam nadzieję, że czasem nie leję zbytnio wody xD]

    Słyszała Mortena i oczywiście zdawała sobie sprawę z tej samej niekorzyści co on - teraz już nie są tak niejawni jak chcieli na początku. Jego osąd jakkolwiek jasny, zdecydowanie nie sprawiał, że Deionarra czuła się mniej zdenerwowana. Opowiadał oczywiste oczywistości, których sama się domyśliła z chwilą gdy rzucała w tamtej alejce zaklęcia.
    Jeśli nie dorwą ich strażnicy, to zrobi to Gremium.
    - Oh, zamknij się - zripostowała szorstko, nie chcąc nawet pouczać wojownika w tym momencie bo nie miała na to sił. Chciała tylko, by po prostu dał jej skupić myśli choć na krótką chwilę, a nie karmił ją tak prostymi uwagami. To mógł robić z tym niedojdą Yorathem, który wciąż pałętał się za nimi jak kundel, co pomimo ciosów nie chce odejść za nic w świecie. I najgorsze, że każda minuta w jego obecności mogła tylko narosnąć problemami, bo nekromantka nie widziała w nim żadnego, absolutnie żadnego, pożytku.
    Szła tuż obok wojownika, z każdym krokiem coraz bardziej marszcząc brwi. Światło paliło ją w oczy tak mocno, że to tylko nasilało migrenę spowodowaną gwałtownym zerwaniem więzi z chowańcem. Nie mówiła jednak nic, twardo idąc krok w krok z Mortenem. W końcu przepuścił ją w drzwiach i ku jej uldze - znak Stwórcy nie wydawał się tu tak silny jak na zewnątrz.
    Z całą pewnością nie mogła opisać widoku jaki znajdował się niewątpliwie przed jej oczyma, ale wciąż czuła... Zapach, który zwłaszcza ona nie pomyli. Odór śmierci, choroby i zaschniętej krwi. Zgnilizna toczyła ten budynek tak mocno, że żadne zioła nie potrafiły stępić zmysłu Deionarry.
    Nie wciągnęła szaleńczo powietrza jak Yorath, wbrew pozorom na jej barki spłynął swego rodzaju spokój. Odprężyła się wyraźnie, choć zmęczenie wciąż mogło przecinać jej blade oblicze.
    Jęk jaki rozległ się po jej prawej oraz cicha modlitwa zaciekawiły ją na tyle, że nie usłyszała co Morten nawet do nich powiedział. Niczym leciwy podmuch wiatru poruszała się cicho w kierunku ciał leżących w jednej z bocznych naw. Cząsteczki chorych i ledwo ciepłych mieszkańców Kamiennej Altany z łatwością zanikały w ciemnościach już nie będąc tak wyraźnymi gwiazdeczkami, a bardziej przypominając w kształcie mgłę unoszącą się nad bagnistymi wrzosowiskami. Słodkawy odór rozkładającego się mięsa mamił jej umysł, gdzieś tam głęboko... Za jakąś dziwną barierą, która nie pozwalała prawdziwym myślom wyrwać się na zewnątrz. Kucnęła przed jednym z ciał, opierając swobodnie dłoń na kosturze. Ku jej uldze kapłan zajmujący się tym chorym chyba stracił wszelką nadzieję, bo oddalił się naprędce ku kolejnemu.
    Bez żadnego oporu wyciągnęła dłoń i przesunęła nieprzyjemnie drapiący w dłonie materiał. Chory, majacząc w gorączce modlitwy do Stwórcy, nawet nie poczuł, że nekromantka jest tuż obok niego. Jak w transie przesunęła dłonią po odkrytym torsie mężczyzny, czując pod palcami każde najmniejsze nawet wgłębienie i kość. Dopiero po chwili westchnęła zahipnotyzowana, gdy trafiła na lekko gorejącą ranę przy brzuchu - na tyle dużą, że mogłaby wcisnąć do środka dłoń. Jakby nie mając nad sobą władzy, Deionarra zagłębiła w poczerniałym tłuszczu palce, a dziwnie znajomy dreszcz przebiegł po kręgosłupie. Wydawało jej się, że ten drobny akt bluźnierstwa wobec chorego nieśmiało wytarł jakąś ścieżkę w jej zapieczętowanej duszy.
    Uniosła spojrzenie. Przez rozbity witrażowy ornament sączyły się promienie słońca. Było tam coś jeszcze. W gęstej ciemności coś mignęło. Zaskoczona nekromantka nie odrywała wzroku od wirującego kształtu. Słyszała jak telepatycznie trze on słabym głosem o jej umysł, sprawiając, że nawet migrena gdzieś zniknęła. Cień pragnął do niej podejść, szeptał o tym, ale co stawiał krok bliżej świątyni - gwałtownie się cofał. Deionarra poczuła ciepło, dziwnie bezpośrednie, aż na swój sposób obcesowo intymne. Czy to był kolejny wysłaniec Hyt'iaxysi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał by chory wchłonął choć część jej magii.
      By tylko zobaczyć co się stanie.
      Tylko na chwilę.
      Oddychała coraz ciężej, czując nacisk z każdym momentem zawahania. Wciąż, jak ordynus, wciskała palce w ranę mężczyzny. I czuła jak magiczny strumień powoli wymyka jej się spod kontroli.
      Dotknęła ją złuda, że już kiedyś znajdowała się w podobnej sytuacji.
      Nagle chory jęknął zdecydowanie zbyt głośno, co wyrwało ją z amoku. Podniosła się odrobinę zbyt gwałtownie, zaciskając dłoń na fałdzie sukni. Co się z nią przed chwilą działo?
      Zakrywając rozgrzane policzki skrawkiem kaptura, oparła się o zimną kolumnę. Dla pewności raz jeszcze spojrzała za witrażowe okno. Nic tam nie było.
      Czyżby nadmiar emocji aż tak się na niej odbił?
      "Nie jestem aż tak słaba" warknęła do siebie w umyśle, zaciskając dłoń w pięść i dumnie unosząc podbródek do góry. Hyt'iaxysi mogła być jej patronką, ale wciąż miała władze nad swoim ciałem oraz umysłem.
      Cofnęła się na środek świątyni, akurat gdy koło ołtarza pojawił się Morten. Usiadła, a po chwili zacisnęła palce na cynowym kufelku, który podał jej wojownik.
      - Chciałabym to samo powiedzieć o tobie, ale niestety niewiele widzę - skrzywiła się, opierając plecami o ławę i starając się nie patrzeć na ołtarz. Wolała zdecydowanie kaleczyć swoje oczy mniej agresywną aurą tej dwójki samców niż obecnością Stwórcy.
      Morten miał jednak racje. Jej stanowi nie pomagała także wcześniejsza wizyta... Kimkolwiek ten cień był. Nie bała się jednak, po prostu musiała chwilę odpocząć to wszystko.
      Uśmiechnęła się kwaśno kątem ust, gdy Ingvar w tak żałosny sposób próbował sobie radzić ze swoją agresją. Wciąż był człowiekiem, więc czemu skuteczniej nie chciał zagoić zdenerwowania? Owszem, świątynia jest miejscem z zasady bezkonfliktowym, ale niespełnione groźby są warte tyle co nic. I podejrzewała, że on nie podniósłby ręki na kogoś bez wyraźnego powodu, jak wtedy na trakcie.
      - Wyjdziemy stąd wieczorem, wtedy straży nie będzie tak dużo bo przestraszą się złodziei i innych siepaczy pokroju tego tutaj - mruknęła, upijając łyk z kubka. Raczej żaden z kapłanów ich stąd nie wygoni, przynajmniej biorąc pod uwagę, że jedna osoba z ich grupy to wyznawca Stwórcy. Oczywiście, że nie była naiwna z Yorathem, ale może w końcu ta kula u nogi się na coś przyda? - O ile oczywiście nie ściągniesz na nas więcej kłopotów.
      Zmierzyła bezceremonialnie złodziejaszka, który, miała nadzieję, właśnie w tym momencie usilnie próbował przypomnieć sobie jak doprowadzić ich do Sangvira. Deionarra sama by ich zaprowadziła lub pozwoliłaby zrobić to Mortenowi niż chciałaby zdawać się na łaskę tego głupca. Nie mieli jednak wyjścia, to on rzekomo znał każdy kąt tego miasta.
      Chciała coś jeszcze dodać między kolejnym łykiem wody, ale niespodziewanie hałas odbił się od ścian świątyni. Ktoś walił do drzwi sanktuarium Stwórcy. Nekromantka spięła się, nawet nie patrząc gdzie odkłada nieszczęsny kufel. Przysuwając do siebie kostur, wpatrywała się w miejsce gdzie nasilał się chaos. Ktoś zakrzyknął:
      - W imieniu straży miejskiej Kamiennej Altany, otwierajcie!
      Z bocznego pomieszczenia, nie wiedzieć kiedy, wyłoniła się postać wokół której zebrali się obecni w głównej nawie kapłani Stwórcy. Mężczyzna, choć Deionarra mogła odgadnąć jego wiek tylko po tym jak chybotliwie się poruszał, zdawał się być przepełniony nienaturalnym rodzajem siły - przynajmniej jego aura nie wyglądała w żaden sposób na osłabioną, a wprost tętniła siłą.
      Yorath zerwał się z miejsca jak oparzony, chcąc uciec jak najdalej czym nie była zaskoczona. Ona sama jednak przysunęła się bliżej Mortena, bo prędzej potknie się i zabije gdyby miała uciekać samodzielnie. Miała przeczucie, że jakiekolwiek większe zaklęcie nekromanckie na tej świętej ziemi tylko odbije się przeciwko niej. A sztuczki nie są tak skuteczne po dłuższym czasie.
      Mieli jak i dokąd uciec?

      [Hahaha musiałam odłożyć go an bok :c
      Przepraszam, że znowu wpakowałam naszą grupkę w kłopoty]

      Usuń
  11. [A troszeczkę poszłam sobie do przodu, po przygodach pomyślałam, że choć chwila oddechu naprawdę im się przyda :)]

    Deionarra szybko chwyciła ramię Mortena, bo nie mieli czasu na zawahanie. Jej duma nie przeżyłaby nocy w śmierdzącej, wilgotnej celi - zwłaszcza w towarzystwie ordynarnych przestępców wypełniających to miejsce. Jeśli sytuacja ją do tego zmusi to będzie się bronić każdym znanym zaklęciem, aż Gremium nie pochwyci jej w kokon antymagii, ale...
    Musiała zejść z poświęconej Stwórcy ziemi.
    Kapłan wskazał wojownikowi przejście z tyłu świątyni, samemu czekając by oddać się w ręce strażników. Deionarra zadarła głowę by spojrzeć na niego ostatni raz, nim nie zniknął za rogiem. Starzec miał jeszcze trochę ikry, skoro tak otwarcie sprzeciwiał się Lady Silverton.
    Usłyszała aż nadto wyraźnie wyłamywane drzwi i jęki chorych, ale zaniknęły one, gdy Yorath zatrzasnął drzwi do pomieszczenia... Jeszcze mocniej wypełnionego zapachem śmierci. Zakręciło jej się w głowie, ale zdecydowanie zrzuciłaby to na stronę przyjemnie kojącego uczucia. Nim złodziejaszek zdążył napomknąć, gdzie się znaleźli - domyśliła się, że tędy wywożono zwłoki. Ciężkie aromaty, uciekające z ciała po dłuższym leżeniu na powietrzu, wciąż unosiły się i wypełniały każdą szczelinę w kamieniach. Przez głowę przeszła jej myśl, ile tak naprawdę trupów widziały te ściany, milczący strażnicy czyiś ostatnich chwil.
    Morten wrzucił bez wahania jęczącego Yoratha do środka, a po chwili weszła do środka Deionarra. Klejnot na jej kosturze rozbłysnął nikło odganiając pierwszą warstwę ciemności, by wojownik się nie potknął. Ona sama nie potrzebowała światła, ale mimo to stawiała kroki ostrożnie i sunęła opuszkami palców po szorstkim kamieniu. Chłodne, morowe powietrze uspokajało wszelkie emocje, wyciszając ją na wszystkie idiotyczne narzekania prowadzącego ich Yoratha.
    Po kilku dłuższych chwilach w końcu poczuła dotyk słońca na skórze. Otaczała ich cisza, nie zmącona żadnym pościgiem czy okrzykami zażartych strażników. Wszystko pozostało za nimi - w świątyni Stwórcy, gdzie nie wiadomo co w tym momencie się działo.
    Deionarra nie zamierzała zawracać sobie tym głowy, choć w niewielkim stopniu była wdzięczna kapłanom za pomoc.
    Tak po prostu.
    To jednak nie koniec ich przygody. Morten zaczął naciskać, a w jego głosie aż nadto drgała wściekłość i frustracja. Deionarra widziała jak jego aura kotłowała się i zmieniała gwałtownie, choć on sam na zewnątrz wciąż mógł się powstrzymywać. Poświęcenie kapłanów było mu z całą pewnością bliższe niż nekromantce, a z całą pewnością bardziej niż temu pożałowania godnemu czerwiowi.
    - I zrób to lepiej szybko - mruknęła również, unosząc kostur i kierując głownie w stronę Yoratha. Ona nigdy nie żartowała, ale teraz już kończyła jej się cierpliwość.
    Co dziwne, choć raz stali z Mortenem po jednej stronie barykady.

    Słońce powoli niknęło za budynkami Kamiennej Altany. Droga do tej dzielnicy ciągnęła się w nieskończoność, ale Yorath chyba wziął sobie do serca słowa swoich "towarzyszy". Kluczył z nimi nieznanymi drogami, starając się potencjalnie zgubić kolejny pościg i nie zwracać zbyt wiele uwagi.
    Czy mogli być bezpieczni? Nikt nie krążył wokół domu Sangvira, jakby jakaś niewidzialna bariera oddzielała to miejsce od reszty naukowej dzielnicy Kamiennej Altany. Ludzie rozpuszczali plotki na jego temat, a to tylko podjudzało strach i niepewność.
    Więc może i długie łapska bandziorów choć przez chwilę ich tu nie dosięgną.
    Deionarra zapukała do drzwi, niepewnie rozglądając się dookoła. Nikogo nie widziała, a Morten czekał na jej sygnał za rogiem.
    Ku uldze nekromantki drzwi uchyliły się z cichym łoskotem i przed nią stanął przyjaciel Aehorna - Sangvir. Jako półelf był wysoki i szeroki niczym zwyczajny, ludzki samiec, ale wyróżniały go delikatniejsze rysy oraz dłuższe uszy. Mieszana krew czyniła go przystojniejszym i kreatywniejszym, ale też bardziej wyczulonym na sztukę oraz delikatność magii. Nigdzie jednak nie mógł zagrzać miejsca na dłużej - dla elfów był zbyt ludzki, dla ludzi zbyt elfi. Rasistów na tym świecie nie brakowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był jednak drogi sercu Aehorna, więc i Deionarra ufała mu w większym stopniu niż byle przypadkowemu przechodniowi.
      - Deionarra? Co tu robisz? - wyjrzał ponad jej ramię, ale nie zauważył tuż obok jej mistrza. Aura zamigotała, a na usta półelfa wstąpił pewny siebie grymas - Czyżby Aehorn w końcu wypuścił cię ze swojego gniazdka?
      Nekromantka skrzywiła lekko głowę, odgarniając delikatnym dmuchnięciem śnieżnobiały kosmyk. Sangvir był chyba jedyną osobą, którego droczenie mogła znieść. Przynajmniej robił to w swoiście elegancki sposób.
      - Stęskniłam się za tobą... - odparła, obdarowując go zadziornym uśmiechem, gdy ucałował jej dłoń. Po chwili jednak Sangvir przygarnął ją do siebie i krótko przytulił, na co mu o dziwo pozwoliła. Poczuła jego szorstki zarost, wypaloną na połowie twarzy skórę i miękką, znoszoną koszulę. Pachniał intensywnie dymem, cierpkimi jagodami gurila, magią i odczynnikami tak egzotycznymi, że kręciło się od nich w nosie. Gdy ją puścił, dodała - I tak naprawdę przyszłam w interesach.
      - Domyślam się - Sangvir skrzyżował dłonie na piersi, kierując wzrok w miejsce gdzie stał Morten - Twój towarzysz może wyjść z ukrycia, zwraca na siebie uwagę.
      Alchemik przepuścił kobietę w drzwiach i poczekał, aż wojownik oraz drugi mężczyzna również znajdą się w laboratorium. Zaśmiał się cicho, gdy ta niezwykła grupka przekroczyła próg - zwłaszcza rycerz, który chyba nie będzie pałał do niego sympatią. Zamknąwszy drzwi, zaryglował je bardzo dokładnie.
      - Obracasz się dość ponadprzeciętnym towarzystwie, moja droga - gestem zaprosił mężczyzn głębiej do swojego domostwa, a raczej salonu do którego pozwoliła sobie już podążyć nekromantka - Obserwujący wszystko z pogardą wojownik oraz mężczyzna, którego twarz zdobi listy gończe.
      - Ja przynajmniej jakieś mam, ty wciąż polegasz na iluzjach - odparła, dostojnie siadając na jednym z miękkich foteli.
      Pomieszczenie robiło niesamowite wrażenie, choć każdy zdrowo myślący człowiek skojarzyłby, że taka przestrzeń nie zmieściłaby się w budynku zajmowanym przez Sangvira. Miałby rację - w miejscu tym stworzono wyjątkowo prostą kieszeń międzwymiarową i wypełniono ją iluzją. Pokój wprost tonął od przepływającej w nim magii, a wszystko migotało oraz błyskało w niewidomych oczach Deionarry. Domyślała się, że Aehorn miał w tym udział, wspomagając swojego ulubionego pół-elfa w jego coraz bardziej wymyślnych zachciankach.
      Całe szczęście, że Sangvir nadrabiał to przynajmniej alchemickim talentem.
      Bo wysoki, krótko-ścięty pół-elf wciąż wspomnieniami tkwił w dawnych czasach kiedy przemierzał fascynujące i ekstrawaganckie kraje za wielką wodą. Pełne słońca, piasku i zamieszkałe przez rasy oraz osoby tak niezwykłe jakby utkane z najgłębszych kątów wyobraźni. Razem z Aehornem, kiedy byli jeszcze młodymi poszukiwaczami przygód, obeszli je wzdłuż i wszerz gromadząc wspomnienia, artefakty oraz fantastyczne nauki o jakich wielu kontynentalnych bohaterów mogło tylko marzyć.
      Pomieszczenie gościnne odzwierciedlało magiczny pałac o bogatych, żywych i intensywnych kolorach. Miękkie aksamitne zasłony oraz wzorzyste materiały otulały jasne, kamienne ściany oraz zdobiły podłogi w postaci wielkich poduch czy wygodnych foteli. Na środku piętrzyła się zdobna lwia fontanna o pachnącej różanymi płatkami wodzie.
      - Proszę, nie krępujcie się - powiedział Sangvir, niemalże wpychając dwóch mężczyzn o środka by w końcu mogli się rozgościć. Witraż z kolorowym szkłem rzucał nieśmiałe światło do zaciemnionego pomieszczenia, tańcząc barwnymi ognikami na ciemnych włosach alchemika oraz kobaltowym, ułożonym z kamyczków suficie. Dało się słyszeć ciche dźwięki instrumentu, gdy w kącie, nie wiadomo kiedy i jak, zmaterializowała się niesamowicie piękna oraz zmysłowa kobieta uprzyjemniająca czas muzyką. Wszystko tutaj było wprost niewyobrażalnie cudowne...

      Usuń
    2. I nieprawdziwe.
      Półelf postawił przed nimi na maleńkim stoliku szklane kielichy z intensywnie pachnącym cynamonem, ciemnym napojem.
      - A więc, co was do mnie sprowadza? - zapytał, wygodnie rozkładając się na poduszkach i wyciągając za pazuchy długą i cienką fajkę nabitą mieszaniną narkotycznych ziół.
      - Mamy zadanie z Akademii - powiedziała nekromantka, odpinając broszę peleryny i zsuwając materiał z ramion - Na wilkołaki.
      - Yhmm... - mruknął, zaciągając się i wypuszczając kłąb dymu - Piaskowa Gęś, mam rację? Coś obiło mi się o uszy. Likantropia, klątwy, las wiedźm... Wysłali was na naprawdę trudne zadanie.
      - Poradzimy sobie - odparła Deionarra, chcąc ukrócić wszelkie niepotrzebne opinie tego zuchwalca - Potrzebuje składników, byśmy mogli się przygotować.
      - Zapewne, ale nic za darmo - zauważył, że kobieta chce już otworzyć usta i obdarować go wiązanka klątw i pozbawić choć części zarozumiałości, dlatego ja wyprzedził dodając - Na razie odpocznijcie. Nawet ja słyszałem jakiego rabanu narobiliście na targu.
      Upił łyk ze szkła:
      - Z przyjemnością was ugoszczę - zwrócił się po chwili do Yoratha - Nawet ciebie, choć nie pochwalam tak bezmyślnych sposobów na zdobycie majątku jak twoje. Ostrzegam jednak, że jeśli położysz na czymkolwiek swoje parszywe paluchy... Wyjdziesz stąd bez rąk. I nóg. I zapewne połowy wnętrzności.
      Uśmiechnął się szeroko, choć nawet ktoś tak niedomyślny jak ten osioł mógł wyczytać groźbę, prawdziwą groźbę, kryjącą się w sylwetce Sangvira.
      Obok alchemika stanęła smukła dziewczyna o grubym, ciemnym warkoczu i ukłoniła się lekko.
      - Simbul wskaże wam drogę do pokojów i łaźni. Chyba, że macie inne plany i chcecie zatrzymać się gdzie indziej. Nie chce się narzucać - półelf zdążył jednak zatrzymać Deionarrę chwytając ją leniwie za ramię gdy tylko obok niego przechodziła. Pogłaskał bladą skórę kciukiem - Zostań jeszcze ze mną, chcę porozmawiać. W tym czasie twoi towarzysze będą mogli odetchnąć z dala od twoich humorków.
      Skrzywiła się, bo migrena wciąż dawała jej się we znaki, a ten bufon jeszcze z niej żartował! Chciała położyć się choć na chwilę, a na pewno skorzystać z przyjemności jaką mogła zapewnić jej długa, ciepła kąpiel. Na dodatek, wizja demonicznego sługi Hyt'iaxysi przyprawiała ją, potężną nekromantkę, o dreszcz - chciała przemyśleć to dziwaczne spotkanie.
      Wyswobodziła dłoń. Sangvir nie zatrzymywałby jej tylko i wyłącznie dla własnych żądz choć mogło się wydawać inaczej. Wcale nie był tak zachłanny i nieprzyzwoity na jakiego pozował - znała go już trochę. Jeśli już chciał o czymś porozmawiać, na osobności, musiał mieć ku temu cel.

      [Przepraszam jeśli zepsułam ci plany ;-;]

      Usuń