Zaciskając w drobnej dłoni list z Hogwartu, trzynastoletni chłopiec, przyklęknął nad grobem kobiety, która wychowywała go aż nie zabrała jej choroba dwa lata wcześniej. Blondyn rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś wystarczająco ciężkiego. Wziął do ręki kamień, który dla nastolatka trochę ważył, następnie położywszy list na rozpadającej się płycie, przytwierdził go wspomnianym kamieniem, który pozostawił brud na dłoni chłopaka, dlatego wytarł ją o materiał spodni, który także nie był czysty, a do tego podarty w niektórych miejscach. Mimo młodego wieku, pozostawiony sam sobie, radził sobie… wystarczająco. Gdy był głodny - kradł, kąpał się w rzece, a sypiał w starej chatce z drewna, w której na szczęście był kominek, którego mógł użyć, aby się ogrzać podczas zimy. Domek był znacznie smutniejszy, gdy został w nim sam. Dopóki wokół niego nie zaczął kręcić się kot, strasznie paskudny z charakteru i wyglądu, właśnie te cechy sprawiły, że go nie odtrącił. Nadał mu imię Yeontan i zamierzał zabrać go ze sobą do Hogwartu. Jednak to nadal było dziecko, chociaż silne, stanowcze i przede wszystkim nieokazujące emocji, zostało osamotnione zbyt wcześnie i to dwukrotnie. Staruszka, która znalazła go jako niemowlaka nigdy nie skomentowała znaku śmierciożercy na jego prawej łopatce. Wychowywała go jak własnego wnuka, kochając go najmocniej, a jeśli bała się jego znamienia to nie dała tego po sobie poznać. Nigdy też nie przeczytała listu, który miał przy sobie jako niemowlę. Natomiast podarowała mu go, gdy już umiał czytać i rozumiał większość trudnych rzeczy. Nie zapytała także co było jego treścią, domyślając się, że życie w niewiedzy może być lepszym rozwiązaniem. Zawsze czuła, że chłopcu towarzyszy mrok, ale zamiast go odtrącić, starała się go nauczyć miłości. Blondyn płakał do tej pory w życiu raz - gdy umarła babcia. W tamtej chwili jej wszystkie starania, próby pokazania mu dobra, odeszły wraz z jej śmiercią, zostawiając po sobie jeszcze więcej mroku w sercu ówczesnego jedenastolatka. Dzięki wiadomości pozostawionej przez jego rodziców znał swoje pochodzenie i wiedział do jakich czynów jest stworzony. Dumnie podzielał idee przodków i chociaż Bitwa o Hogwart zakończyła się klęską jego Pana, Voldemorta, on przyrzekł sobie dzielnie podążać jego ścieżkami, ponownie zebrać jego zwolenników, Śmierciożerców, do których dowiedział się, że należeli jego rodzice i on sam od urodzenia, czego dowodził znak na plecach, który traktował jak talizman. Podekscytowane krzyki dzieci, płaczący rodzice, żegnający swoje pociechy, mieszające się odgłosy zwierząt, to wszystko budziło wstręt w blondynie i chociaż pociąg nawet nie ruszył w drogę do zamku, już nienawidził tego miejsca. Z grobową miną i morderczym spojrzeniem przemierzał wąskim przejściem, szukając wolnego przedziału. Chłodna aura może sprawiała, że inni pierwszoroczni schodzili mu z drogi, ale niestety to nie wystarczyło, aby opuścili przedział. Znalazł w końcu jakiś zajęty przez jednego chłopca, który nie płakał, nie krzyczał i wyglądał na równie niezadowolonego. Warto było zaryzykować. Postanowił więc wejść do środka, siadając na drugim końcu lecz nie raczył się zapytać o pozwolenie, a tym bardziej przywitać. Na jego kolanach leżał Yeontan, a on bawił się jego postrzępionym uchem, dostając w zamian nieprzyjacielskie, kocie warknięcia od zwierzaka. Jego towarzysz nie wiedział, ale młodszy czarodziej bacznie się mu przyglądał. Jego zainteresowanie nie kończyło się na tym, że także był Azjatą. Miał zamyślone, ale piękne oczy, soczyste, pełne usta i pulchne, ale słodkie policzki, włosy ciemne w kontraście do jego blond i wyglądające na bardziej miękkie, zadbane. Ciekawe jak pachną?
Był nim zafascynowany i świadomy tego na tyle na ile mógł być ktoś w wieku trzynastu lat. W nieokazywaniu tego bardzo pomogła mu wyćwiczona przez całe życie umiejętność zachowywania niewzruszonej miny. Zamknął oczy, udając, że śpi, aby pozbyć się ciekawości, kim jest ten chłopak. Gdy Tiara Przydziału zaczęła śpiewać pieśń przed Ceremonią, już widział, że ten wieczór trafi na listę jednego z najgorszych. Gdyby tylko znał zaklęcie jak uciszyć ten głupi kawał garderoby... — Kim Taehyung. – gdy został wywołany, dumnie ruszył na przód, siadając na wyznaczonym miejscu. Przez długi czas Tiara się nie odzywała i panowała niewygodna cisza, następnie zastąpiona szmerami ze strony uczniów oraz nauczycieli. Czarodziej jednak czekał z wysoko uniesioną głową, patrząc na obce twarze z czymś w rodzaju wyższości i obrzydzenia. Machał nonszalancko w powietrzu nogami, znając odgórnie werdykt. Wiedział dlaczego kapelusz nie przydzielił go od razu, wyczuwał jego strach, że ktoś po tylu latach ze znakiem węża na plecach ponownie zagościł w progach Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Tiara nie odzywała się jakby myślała, że opóźnia początek nowej tragedii, ale nie mogła milczeć wiecznie. — S-slytherin. – oparła w końcu z nutą niepokoju i winy w głosie. Natomiast niepokojąco uradowany Taehyung zeskoczył z krzesła i udał się do stolika swojego domu, który przyjął go oklaskami. Kima zaciekawiła Ceremonia, dopiero gdy w centrum zainteresowania znalazł się nikt inny jak chłopiec, który szczególnie przykuł jego uwagę. Nieświadomie ugniatał palcami kant szaty, obserwując nieznajomego, który sprawiał, że dziwne rzeczy działy się w jego brzuchu, ale nie chciał ani na chwilę spuszczać z niego wzroku. Zahipnotyzowany jego osobą, nie zwracał w ogóle uwagi na to co mówi Tiara Przydziału, a jedynie uśmiechał się niewidocznie na widok zmarszczonego w irytacji nosa chłopaka. Gdy czapka przydzieliła drobniejszego nastolatka do tego samego domu, Tae chciał pierwszy raz wykazać się jakąś reakcją, zaklaskać czy cokolwiek, ale szybko został wyprowadzony z tropu przez szepty, niekoniecznie dyskretne, o tym, że przydzielenie tego nowego ucznia do Slytherinu to pomyłka. Mugolak? Jak wcześniejsze ściskanie w żołądku mógł polubić, tak teraz czuł, że zaraz zwymiotuje. Nie wiedzieć czemu czuł się oszukany. Gdy przechodził koło niego chłopiec, spojrzał na niego zawiedziony. Spuścił szybko wzrok, czując jak kłuje go w miejscu, gdzie powinno być serce. I tak minęło pięć lat. Chociaż nie byli dłużej dziećmi, uczniowie wciąż trakrowali Park Jimina jak odmienca niegodnego swojego miejsca. Taehyung przede wszystkim nie umiał odpuścić. Denerwował go fakt, że nie miał magicznego pochodzenia, a mimo wszystko był dobry w czarach, z którymi nawet niektórzy czystokrwiści mieli problem, że z upływającym czasem był coraz bardziej atrakcyjny i chociaż wciąż miał pozostałości po pulchnych policzkach to jego szczęka była bardziej ostra, że umiał mu się postawić, wiedząc, że odpowie z nierównomiernie większym impetem, że… że był kolejną osobą, do której coś poczuł, która coś w nim poruszyła, dając nadzieję na jakąś relację po tym jak stracił rodziców i potem staruszkę, a spotkał się z rozczarowaniem. Nieświadomie, ale dał mu nadzieję, że znalazł kogoś równego sobie, gdyż poczuł dziwne połączenie w momencie, gdy w przedziale pociągu, pięć lat temu, zauważył w jego oczach, że dzielili taką samą niechęć do Hogwartu. To jak czuł się w jakimś stopniu zdradzony przez jego pochodzenie najbardziej wpływało na jego złość, dlatego z każdym rokiem potęgował swoje dręczenia zamiast się znudzić i odpuścić. Musiał jakoś uwierzyć w to, że faktycznie nienawidzi tego chłopaka.
Zdecydowanie bardziej od eliksirów wolał zaklęcia i uroki, dlatego rozważał odpuszczenie sobie dzisiejszych zajęć, gdyż był zbyt śpiący przez to, że nie zmrużył oka w nocy. Studiował mapę huncwotów, którą udało mu się pewnego razu znaleźć w pokoju życzeń i nie mógł przestać myśleć o tym jak najlepiej ją wykorzystać do swoich celów. Wziął jakiekolwiek fiolki, nie zważając na właściciela. Grunt, że były czyste w odróżnieniu od jego własnych, które ostatnio umył… nigdy? Taehyung był w trakcie ziewania, otwierając usta tak szeroko, że zmieściłby słonia. Patrzył z podobnym znudzeniem na Parka, który nie ukrywał swojej frustracji od razu po wejściu do sali. — To moje fiolki, Kim. Dobrze o tym wiesz. – blondyn pomasował skronie, mrużąc oczy, gdy podręcznik Jimina do eliksirów narobił hałasu. — Wiem? – zapytał głupkowato, otwierając jedno oko, unosząc też nad nim brew. — Umyj sobie swoje. – zauważył w zachowaniu chłopaka, że jest szczególnie zdenerwowany tego dnia. Zawsze umiał mu odpyskować, ale czuł, że nie tylko fiolki go rozzłościły. Kim jednak nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć. Zirytowany faktem, że w ogóle pomyślał o samopoczuciu starszego chłopaka, wyciągnął różdżkę, kierując ją w dół jego szaty. Wyszeptał słyszalne tylko dla jego uszu lacarnum inflamari, podpalając kawałek ubrania Jimina. Nie odwracając się za siebie, wyszedł z klasy, ignorując wołania profesora, z którym minął się w progu. Taehyung nie czuł satysfakcji, nie był zadowolony z siebie, ani nie było to dla niego rozrywką jak w pierwszych latach w Hogwarcie. Przywykł do takiego traktowania Parka i wierzył, że postępuje dobrze tępiąc mogulaka panoszącego się wśród godnych Ślizgonów. Zdecydowanie nie dlatego że ich znajomość nie poszła po jego myśli… Starając się zachować chłód ducha i objętość w posturze, Tae udał się do zakazanego lasu, co robił często mimo oczywistego zakazu ze strony szkoły, aby potrenować czarną magię. Nie odbyło się jednak bez protestu przemądrzałego Krukona, na którego przypadkiem wpadł i który chyba, biedny, nie wiedział kim jest Kim Taehyung. Blondyn, zanim odszedł, ze spokojem rzucił na niego levicorpus, wieszając go w powietrzu do góry nogami i zostawiając go tak, dopóki ktoś inny go nie odczaruje.
Młody czarodziej siedział pod drzewem w Zakazanym Lesie, obracając w rękach czarną różdżkę. Po tym jak Lord Voldemort wykradł ją z białego grobu Dumbledore’a, a następnie umarł, powróciła do swojego miejsca ukrycia. Nie było wielką tajemnicą, gdzie się znajdowała, gdyż i tak nie było śmiałków, którzy chcieliby mieć styczność z bronią, będącą zagładą samą w sobie, ku przestrodze minionych wydarzeń. Taehyunga to nie przekonywało. Zdobycie różdżki nie wymagało od niego wielkiego wysiłku, ale co stanowiło problem, to to, że nie mógł jej użyć. Została rzucona na nią blokada, przez którą nie mógł się przebić i to doprowadzało go do szaleństwa. Samo posiadanie jej, nie stwarzało więc żadnego zagrożenia, jeżeli rzucane zaklęcia były niwelowane. Taehyung pragnął czegoś więcej, nie chciał wadliwego kawałka drewna, którym niegdyś dopuszczano się najstraszliwszych zbrodni. Był chciwy ujrzenia jej możliwości, ujawnionych jego własnymi działaniami. Słysząc z oddali czyjeś szybkie kroki, schował czarną różdżkę do szaty, wymieniając ją ze swoją i poderwał się na równe nogi. Widząc z daleka skaczącą czuprynę Parka, nie krył na twarzy rozdrażnienia. — Sam szukasz kłopotów, Park… – krzyknął z odległości, aby tamten dobrze go usłyszał. Czego się nie spodziewał, to na pewno tego, że za moment wyleci w powietrze i wyląduje na skalnym podłożu plecami. Dyskretnie upewnił się, że z jego kieszeni nie wypadło nic cennego, a gdy miał pewność, podniósł się, strzepując brud z ubrań. — To za moją szatę i wpychania się w nie swoje miejsce w Zakazanym Lesie! – skołowanie nagłym atakiem szybko zostało zastąpione zgryźliwym uśmiechem. Rozejrzał się dookoła z rozłożonymi na boki rękoma, ale zgiętymi nieco w łokciach. U prawej dłoni, między środkowym palcem a serdecznym, nonszalancko trzymał różdżkę. — A czyje miejsce? Twoje? – Kim, opuszczając ręce dół, parsknął jakby ktoś opowiedział mu naprawdę dobry żart. — Jesteś z siebie dumny? Podpaliłeś moją szatę, brawo! Nauczyłeś się jakiegoś zaklęcia na początku szkoły, wybornie! Ale żeby po tym wszystkim wyjść jak tchórz? Śmieszne, boisz się Mugolaka? Bo co, okaże się, że pokonałbym Cię w pojedynku bez większych problemów?! Mów Kim, czemu jesteś taki? Musisz, jak tchórz podążać za innymi? Gratuluje, udało Ci się. Dołożyłeś dzisiaj cegiełkę do mojej ściany “Park Jimin jest ścierwem, które nienawidzi ludzi” Podpisz się tylko na niej, żebym pamiętał na czyj widok powinienem mieć odruch wymiotny. – Taehyung czuł się niezręcznie, słuchając paplaniny chłopaka, ale nie dlatego że wzbudził w nim poczucie winy, a z uwagi na to, że nie lubił, kiedy ktoś usiłował wywrzeć na nim jakieś emocje czy zachowanie. Zabawowy nastrój sprzed chwili odszedł w zapomnienie, a jedynie chciał na stałe wymazać te jego piękne usteczka z twarzy, by już na zawsze zamilkł. Nawet jeśli to byłaby strata już nigdy więcej na nie spojrzeć. — I wiesz co? Siedź tu sobie, już mi nie zależy, jak na wszystkim w tej przeklętej szkole. – otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak Jimin jeszcze nie skończył. — A i umyłem Twoje pierdolone fiolki, ale nawet nie próbuj dziękować. Nie chcę takich słów od Ciebie. Niczego od Ciebie nie chcę. – blondyn uniósł brew w zdumieniu, następnie wskazując na rozmówcę różdżką oraz kręcąc nią koła, jakby chciał dramatycznie objąć jego sylwetkę. — A myślisz, że ja chcę czegoś od Ciebie? Czego oczekiwałeś ode mnie, mówiąc mi o tym, jeśli nie wdzięczności? Żałosny jesteś, Park. – westchnął głośno, drapiąc się czubkiem magicznego przedmiotu po głowie.
— Masz, spal ją do końca. To nawet na szmatę do podłogi się nie nadaje. – spojrzał na szatę pod swoimi nogami, a następnie prosto w oczy chłopaka i będąc dżentelmenem jakim był, nie zastanowił się nawet przez chwilę przed spełnieniem jego życzenia, upewniając się, że nie zgubił jego wzroku w międzyczasie. — Tak, uciekaj stąd, Park. Nie ma dla Ciebie miejsca ani w tym lesie, ani w zamku. Wracaj tam, skąd przylazłeś. – krzyknął za czarodziejem, gdy odchodził. Zaciskał palce na różdżce, nie czując, że przy okazji wbijał sobie w skórę paznokcie. Zauważył, że za Jiminem skradała się akromantula, wyjątkowo wielkie, paskudne i mądre stworzenie. Musiała ją przyciągnąć złość i rozżalenie ofiary. Zaalarmowany Taehyung, nie zwlekał, tylko krzyknął z zimną krwią w jej stronę Avada Kedavra , zanim zbliżyła się wystarczająco do chłopaka, aby mógł ją zobaczyć. Zakrywając się gęstym czarnym dymem, Kim teleportował się do Wrzeszczącej Chaty. O tajnym przejściu pod bijącą wierzbą dowiedział się dzięki mapie Huncwotów. Od tamtej pory zarządził, że spotkania Śmierciożerców, którym przewodził, będą się odbywać w tym miejscu. Taehyung na każdym z zebrań nosił białą maskę, zasłaniającą całą jego twarz, nie chcąc ryzykować jej ujawnienia bandzie dzieciaków, którym nie ufał dostatecznie dobrze. Siedząc na najważniejszym miejscu, czekał na przybycie reszty, ze splecionymi rękami na stole. Nie odpowiadał na żadne przywitanie i dopiero gdy zebrali się wszyscy, przemówił do nich bez zbędnych uprzejmości. — Nowe pomysły jak zdjąć urok z czarnej różdżki? — Skąd mamy w ogóle wiedzieć, że ją masz? Nigdy nam jej nie pokazałeś! A co jeśli to wszystko to jedna wielka ściema? Co jeśli jesteś tylko tchórzem, który boi się ujawni- — Imperius. – Taehyung z niepokojącym spokojem, wycelował zaklęcie w zarzucającego mu krętactwo mężczyznę, nie pozwalając mu dokończyć myśli. Był zmęczony po tym, jak drugi raz tego dnia, ktoś oskarżył go o bycie tchórzem. Po przejęciu kontroli nad jego umysłem, nakazał mu podejść do okna i skoczyć, następnie za pomocą obliviate wymazał mu pamięć, w razie gdyby udało mu się przeżyć upadek. — Jeszcze ktoś chce podważyć mój autorytet? Śmiało. Tylko tym razem nie dam żadnej szansy na przeżycie. – odparł pewnie i bez zająknięcia, jakby przed chwilą wcale nie naraził człowieka na utratę życia. — Tutaj… – odchrząknął jeden z obecnych, podając Kimowi wyrwane kartki z jakiejś księgi. – Znalazłem u Borgina & Burkes’a. — Hmm… – zanucił w uznaniu, przeglądając pobieżnie treść. – Powiedz mi czego pragniesz, spełnię Twoje życzenie…
Taehyung wrócił do dormitorium Ślizgonów o wiele po czasie. Wszyscy już spali, a on próbował się przedostać do pokoju bezszelestnie, nie mając ochoty użerać się z przemądrzałymi uczniami. Przechodząc przez pokój wspólny Slytherinu, nie spodziewał się, że ktoś będzie czekał specjalnie na niego. — Kim… – Tae przymrużył oczy i przygryzł wargę, hamując się przed niepotrzebnym wybuchem. — Yoongi. – obdarował prefekta sztucznym i przesłodzonym uśmiechem. Min jednak pozostawał kompletnie niewzruszony. — Taehyung. — Ugh… nie bawmy się to, powiedz, co musisz i spadam. – starszy kolega zaśmiał się pod nosem, wstając z kanapy, aby znaleźć się tuż przed blondynem. — Nie zmuszaj mnie, abym znowu musiał odjąć Ci punkty. Nie proszę o Puchar Domów, ale fajnie byłoby nie być na końcu, wiesz? – prefekt, mimo dawania reprymendy, był uprzejmy, na co Tae przekręcił oczami. — A teraz, o co naprawdę Ci chodzi? – Yoongi w końcu spojrzał na Kima poważnie. Chociaż był dużo niższy, miał wokół siebie tą przytłaczającą aurę, której nawet on nie podważał. Starszy patrzył na niego ciemnymi oczami, które Tae, miał wrażenie, że z każdą chwilą ciemnieją. — Cokolwiek robisz, Kim. Mam nadzieję, że dobrze się nad tym zastanowiłeś. – Min poklepał go po ramieniu, po czym wyminął go i odszedł do swojego pokoju prefektów. Taehyung stał przez moment w miejscu, w ciszy, od której aż dzwoniło w uszach. Miał nieodparte wrażenie, że Yoongi wiedział, czym się zajmuje i nie raz dał mu to do zrozumienia. Przetarł dłońmi twarz, jakby w ten sposób wyrzucał nękające go myśli i także udał się do snu.
Współlokatorzy Taehyunga już dawno spali, gdy wszedł do swojego dormitorium. Nienawidził dzielić z nimi pokoju, ale była to jedna z tych rzeczy w Hogwarcie, z którymi jeszcze nie mógł nic zrobić. Uważał, aby nikogo nie obudzić, nie dlatego że się o kogoś troszczył, a nie chciał się z żadnym z nich użerać. Jego łóżko było umiejscowione na przeciwko okna. Nie lubił tego, ponieważ czuł się odsłonięty. Zastanawiał się również, który ze śpiących kretynów zostawił je otwarte. Nie był jednak kimś, kto sprzątał czyjś bałagan, więc ignorując zimne powietrze, które drapało go w nos, wolał udawać, że ma nie wywalone, niż coś z tym zrobić; przy okazji życząc kolegom, aby złapali przeziębienie. Kartki, które dostał na spotkaniu ze Śmierciożercami, schował w poszewce poduszki; bardzo kolokwialnie używał tego sformułowania, ponieważ po śmierci Czarnego Pana, nikt inny nie mógł wypalać Mrocznego Znaku, a te powstałe straciły moc. Taehyung miał szczęście urodzić się z wężem na łopatce, jakim Lord Voldemort oznaczył go, wyznaczając go swoim następnikiem, tym, który miał kontynuować jego idee, będąc wybrańcem tego pokolenia. W to zwykł wierzyć. — Masz niepowtarzalną okazję, żeby własnoręcznie mnie wypchnąć. – blondyn spojrzał na tego, do kogo należał głos jak na intruza, którym w gruncie rzeczy był. – Szansa stracona. — Nie pobrudziłbym sobie rąk jakąś szlamą. – obrzydzenie ewidentne w jego głosie. Zmierzył wzrokiem jego strój, a na widok miotły zagościł uśmiech na jego twarzy i błysk w oku, który zazwyczaj nie zwiastował niczego miłego. – W końcu przebrażnowiłeś się na tego, na kogo się nadajesz. – wskazał podbródkiem na przedmiot trzymany przez Jimina w ręku. – Przyjdź posprzątać w dzień, teraz chcę spać. – odwrócił się do niego plecami, przykrywając się kołdrą po sam czubek nosa, gdyż naprawdę wiało chłodem i to nie tylko od niego tym razem. — Życzę Ci samych koszmarów, dobranoc. – wymruczał ciche mhm, gdy sen go znużył, chyba nawet nieświadomy swojej odpowiedzi, gdyż wraz z tym uśpił swoją czujność i wkrótce prawdziwie uśmiechał się do poduszki, gdy ogarnęło go ciepło, nad którym nie zastanawiał się, skąd się wzięło. Taehyung nie był często zaczepiany, dlatego zdziwił się, gdy w bojowym nastroju podszedł do niego jeden z uczniów. Poznał w nim członka klanu, którym przewodził, co tylko wzmożyło jego ciekawość. Chłopak nie mógł wiedzieć o ukrytej tożsamości Tae, któremu ciężko było ukrywać podziw dla jego wpakowania się w kłopoty bez takiej intencji. — Zakrywasz swoje ubóstwo posiadaniem czystej krwi, żałosne. – Kim czekał z neutralnym wyrazem twarzy, aż wyrzuci mu wszystko, co go trapiło. Zastanawiał się nad powodem jego frustracji, aż skojarzył, że czarodziej, któremu rozkazał skoczyć z okna wydawał się być z nim blisko. Z ciężkimi skutkami, ale przeżył, więc nie rozumiał jego nabuzowania. — Nie zrozum mnie źle, po prostu uważam, że jedne rodziny czarodziei są lepsze od innych. Tak jak zresztą i Ty. – blondyn westchnął ciężko, nie będąc przytłoczonym słowami rówieśnika, a mając dylemat, co z nim zrobić za gniew, który na nim wyładowywał; czasem był mu przydatny oraz sprawdzał się lepiej niż jego kolega, który musiał zostać ukarany. Tae pozostawał niewzruszony, dopóki nie usłyszał głosu, który dobrze znał, wydobywającego się, w zasadzie znikąd. Wtedy spiął się nieznacznie, wzmacniając czujność. — Wiesz, jak z ust Malfoyów ten tekst ma jeszcze jakąś klasę, tak Ty jedynie go plugawisz. Crucio. – spuścił twarz w zażenowaniu, próbując nie robić scen, dlaczego Park mieszał się w nieswoje sprawy, jego sprawy, gwoli ścisłości.
— W co Ty pogrywasz Kim? – zignorował pytanie chłopaka. Patrzył w ziemię, mając nadzieję, że nie zostanie upokorzony bardziej, ale oczywiście musiał się mylić. — Tak? Spróbuj tylko jeszcze raz wymierzyć. No dalej, śmiało. Pamiętaj tylko, że pozostałe dwa zaklęcia niewybaczalne też potrafię rzucić, a skoro jednego użyłem to innych również się nie zawaham. – blondyn przełknął ślinę, chcąc pozbyć się guli w gardle, która nie ustępowała. Zaciskał dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Nienawidził czuć się słaby, a na pewno nie był bezbronny, więc całe to dziwne zajście było jak sztylet w serce; o którego istnieniu często zapominał. Umiał sam o siebie zadbać, a został pozbawiony tej możliwości zanim w ogóle spróbował. Urażona duma z takiego powodu bolała w większym stopniu niż porażka w walce. Bardziej niż złością, jego oczy były przepełnione zawodem i smutkiem. Spojrzał nimi w stronę, w której wyczuwał czyjąś obecność. Nie wiedział, jakie motywacje kierowały Jiminem, ale jeśli chciał go urazić, to udało mu się to zrobić bezbłędnie. Tym razem to Park wygrał, pobijając młodszego we wszystkim, co do tej pory zrobił. Tak zraniony czuł się drugi raz w życiu, pierwszy raz był podczas Ceremonii Przydziału, kiedy odczuwał coś podobnego. — Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny, bo inaczej to nie było warte. – wyszeptał do siebie, nie oczekując, że tamten go usłyszy. Nie miałby jednak nic przeciwko. Taehyunga w środku coś ściskało, dyskomfort miażdżył go od wewnątrz i jak zazwyczaj nie pałał do nikogo ani niczego pozytywną energią, tak teraz jego przygnębienie dotyczyło czegoś innego i oczywiście miało to związek z poprzednimi wydarzeniami. Nie poszedł na żadne zajęcia tego dnia. Nie czuł się na siłach, żeby zmierzyć się z Parkiem twarzą w twarz, wiedząc, że żal, który czuł, mógł wziąć nad nim górę i nie mógł przewidzieć jakby się zachował. Błądził po miasteczku, aż nogi same zaprowadziły go do jedynego miejsca, w którym czuł się bezpiecznie i nie musiał niczego udawać. Przekroczył bramy Cmentarza Świętego Hieronima, kierując się z pamięci do jednego nagrobka. Usiadł przed kamienną płytą na ziemi, nie przejmując się zabrudzeniem szaty. Używając Orchideusa, wyczarował na grobie babci wieniec z kwiatów. Było to bez wątpienia najdelikatniejsze i najpiękniejsze zaklęcie, jakie kiedykolwiek rzucił. — Ciężko mi bez Ciebie, babciu. – przyznał na głos, wiedząc, że może sobie na to pozwolić w tym miejscu. Przycisnął kolana do piersi i skulił się w kulkę, znowu czując się jak dziecko w obecności staruszki. Cały dzień spędził na cmentarzu. W międzyczasie studiował informacje, które zebrał do odczarowania czarnej różdżki. Najbardziej pomocne okazały się kartki, jakie otrzymał niedawno. Wydawało mu się, że już wiedział prawie wszystko i musiał tylko sprawdzić kilka kwestii, które był pewien, że znajdzie w Dziale Ksiąg Zakazanych. Czekał dlatego, aż się ściemni i dopiero wtedy wrócił do zamku. Z tą częścią biblioteki był zaznajomiony bardziej niż z dozwoloną. Miał swoje ulubione miejsce w kącie, przy którym zawsze siadał, poświęcając tyle czasu, ile potrzebował na zaznajomienie się z interesującą go treścią. Wybrał książkę, która była mu potrzebna i skierował się do upatrzonego stolika.
Jego dzień nie mógł stać się gorszy, widząc jak Park… ten Park, spał z głową w książce, siedząc na krześle, które znało tyłek Kima jakby był jego częścią. — Jimin-ah… – zamrugał, upuszczając z szoku lekturę na podłogę, która całe szczęście nie obudziła starszego chłopaka, ale ten i tak zmarszczył nos, a z jego ust wydobyło się ciche jęknięcie z niezadowolenia. Nigdy wcześniej nie nazwał go na głos po imieniu i nie wiedział, czy bardziej zaskoczyło go to, czy jego obecność. Stał zmrożony i przyglądał się spokojnemu wyrazowi twarzy Parka, jego policzki były ściśnięte, przypominając te z czasów, gdy byli młodsi, Tae musiał dobrze się postarać, aby nie zrobić się sentymentalny. Przez okno zza jego pleców, całą jego osobę podświetlał niebieski blask księżyca, w którym Jimin wyglądał atrakcyjniej niż na co dzień. Cóż, Taehyung nie był ślepy. — Czego tu szukasz? – wyszeptał, przyciskając różdżkę do jego skroni, mając niepowtarzalną szansę na pozbycie się czarodzieja z jego życia na zawsze. Patrzył na niego niewzruszony, zastanawiając się, co go blokuje. Poruszył niemo ustami, ale zamiast zrobić krzywdę śpiącemu chłopakowi, twarda księga pod jego głową, zamieniła się w miękką poduszkę. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Kim opuścił w pośpiechu bibliotekę, trzaskając metalową bramą, która odgradzała część zakazaną od dozwolonej.
Niczego się nie dowiedział. Ten dzień był straszną pizdą, ale jego obycie nie pozwalało mu pokazywać oznak niezadowolenia z tego powodu, więc zagryzł mocno zęby, mając nadzieję, że tym razem Yoongi na niego nie czekał, tylko pieprzył się gdzieś ze swoim krukońskim chłopakiem. — Gdzie byłeś cały dzień?! – Taehyung zamrugał, myśląc, że się przesłyszał. To było coś nowego. W ogóle…w co los z nim pogrywał, ciągle krzyżując jego drogi z Parkiem? — Słucham? – pochylił szyję do przodu w konfuzji. — Nie po to chodzimy na zajęcia, żeby je opuszczać, nie jesteś nie wiadomo kim, żeby nie przestrzegać zasad szkoły. – jeśli wcześniej wydawało mu się zachowanie chłopaka nietypowe, to teraz przeszedł samego siebie. — Ugh, brzmisz jak słynna Granger… szlamy tak mają? – wymachiwał tyłem dłoni lekceważąco, jakby chciał się go pozbyć z pola widzenia. — I patrz na mnie jak do Ciebie mówię, należy mi się szacunek. – spojrzał mu w oczy odruchowo, przypadkiem zastanawiając jakby błyszczały w świetle księżyca i nawet zrobiło mu się trochę szkoda, że nie obudził się, gdy znalazł go śpiącego w bibliotece. W pierwszej chwili myślał, że Jimin chce go popchnąć, co by nie było jakieś bardzo dziwne. Zamiast tego, dostrzegł kartkę, którą przyciskał do jego klatki piersiowej. Mimo wszystko, naparł na niego wystarczająco mocno, aby zrobił krok w tył. Ciemnowłosy, pomimo drobnego ciała, miał w sobie siłę. Imponujące. Taehyung złapał go za nadgarstek, przyciskając ich ciała do siebie. Furia w oczach starszego czarodzieja go nakręcała. — Jesteśmy trochę nadgorliwi, czyż nie? – mrugnął do niego, następnie puszczając, aby zobaczyć, co z takim rozgorączkowaniem chciał mu pokazać. Zmarszczył czoło, nie do końca wierząc, w co czytał. To wszystko było nagłe i nieprawdopodobne, że nie mógł tak od razu przetworzyć tego w głowie.
Bądź prawdą, bądź prawdą, bądź prawdą…
— Jestem potomkiem Salazara Slytherina. Moje miejsce jest tutaj, w Slytherinie. – Jimin nie dał mu szansy dłużej studiować papierka, gdyż wyrwał mu go z ręki. Jakaś część Kima chciała, żeby to była prawda; być może, gdyby wiedzieli od początku, wszystko potoczyłoby się inaczej, a ich relacja wyglądałaby tak jak od zawsze tego chciał tylko nigdy nie przyznał się do tego nikomu. Jednak to byłoby zbyt dobre, a życie Taehyunga mogło być wszystkim tylko nie czymś dobrym. – I gdy już mam na to dowody, zemszczę się na was wszystkich ,więc lepiej uważaj Kim, bo pamiętam każdą obelgę, jaką rzuciłeś w moją stronę. — Jimin… – szepnął smutno, nie zważając nawet na użycie imienia. Wbrew temu, co mógł pomyśleć Park, on także nie był zadowolony ze swoich następnych słów. – Ja rozumiem, że masz dość, ale taki dokument każdy może sobie napisać. Chociaż to był dobry pomysł, muszę przyznać. — Nie wchodź mi w drogę, Taehyung. – nie wiedział dlaczego, ale niemo przytaknął, nie chcąc go drażnić bardziej… jakby kiedykolwiek go to obchodziło. Nie umknęło mu roztrzęsienie starszego, jednak on sam nie trzymał się jak należy. Gdy zniknął mu z oczu, wypuścił drżący oddech. O losie, dlaczego mu to robisz…
Babciu, co mam zrobić?
Leżąc w łóżku, zakryty cały pod kołdrą, oświecał sobie światłem z różdżki mapę Huncwotów. Odetchnął z ulgą, widząc, że Jimin był w swoim pokoju. Z powodu jego wzburzenia nie mógł wyzbyć się dziwnego uczucia niepokoju, a i tak złe przeczucia go nie opuściły, nawet po tym jak miał pewność, gdzie się znajdował. Patrzył się jeszcze na nią długo i zamknął ją, dopiero gdy przez ten czas w ogóle nie zmienił swojego położenia. — Koniec psot.
Blondyna obudziły śmiechy. Zastękał nisko, próbując jakoś ignorować współlokatorów. Normalnie zrobiłby coś, żeby sobie z nimi poradzić, ale był wciąż przytłoczony informacjami z poprzedniej nocy. Nadal nie wierzył, że Jimin będący półkrwi to prawda, ale i tak nie mógł odrzucić tej możliwości. Albo nie chciał. —… Jimin w drogę... – Kim zerwał się z łóżka, zaskakując wszystkich obecnych. — Co powiedziałeś? – zapytał stanowczo, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku. — Że upewniłem się, żeby Jimin nie wchodził mi w drogę na dzisiejszym meczu. — Jesteście razem w drużynie, kretynie… Co mu zrobiłeś? — Trochę mocniej dotknęliśmy go tu i tam... nie będzie się szlama wychylać. – mówca był niewątpliwie bardzo zadowolony siebie i wyglądał jakby czekał na aplauz. W Taehyungu coś pękło, aż wkrótce przypierał chłopaka do ściany, zaciskając dłoń na jego gardle, a czubek różdżki przyciskał do ręki, tej, którą częściej grał, wypalając mu w niej dziurę grubości magicznego przedmiotu. — Jeszcze raz niech ktoś dotknie Parka… – warknął, a jego słowa zmieszały się z jękami i błaganiem nastolaka przed nim, żeby przestał. – Jest mój. – wyciągnął różdżkę, gdy przebiła jego skórę na wylot, a chłopak upadł mu nieprzytomny z bólu pod stopy. Zazwyczaj odmawiał sobie mecze Quidditcha, ale tym razem znalazł się na widowni i nie obyło się bez dziwnych spojrzeń w jego stronę. Noga podskakiwała mu w nerwach i z każdą mijającą chwilą myślał nad tym, aby stąd pójść. Poddał się w końcu i wstał, ale został zatrzymany przez rękę na ramieniu, która silnie docisnęła go z powrotem na siedzenie. — Patrz, zaczyna się, szkoda byłoby teraz wyjść jak już tu jesteś… – Kim przewrócił oczami. — Cześć, Min. – po tym usłyszał kaszlnięcie i zastanawiał się, po co w ogóle z nimi rozmawia. — Też tu jestem, Taetaeee-hyung! — Jak mnie nazwałeś?! – Taehyung obruszył się, łapiąc Jungkooka za krawat, aby nim potrząsnąć, ale na ratunek wkroczył Yoongi, który w odpowiedzi chwycił Kima za kołnierz koszuli, po raz kolejny siadając go na miejsce. Chciał się z nim kłócić, ale na boisko wszedł Jimin i na nim skupił całą swoją uwagę, chociaż udawał, że tak nie było. Gdyby nikt mu nie powiedział, to pewnie by nie zauważył, ale wiedząc, że Park został pobity, umiał zaobserwować drobne trudności w jego poruszaniu się na miotle. Przyglądał się też uważnie wszystkim zawodnikom, a w szczególności tym, którzy kręcili się wokół szukającego Slytherinu. Zaciskał palce na różdżce, mając nadzieję, że nie będzie znowu musiał jej na kimś użyć tego dnia.
Taehyung, ponieważ nie chodził na mecze Quidditcha, zapomniał jak wyglądała demonstracja drużyn. Miał cichą nadzieję, że Jimin nawet nie dowie się, że był obecny. Poniósł sromotną porażkę, w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Było w nich coś przeszywającego, wręcz intymnego, ale próbował strzepnąć to uczucie poprzez pokręcenie głową, gdy starszy chłopak w końcu odleciał na miotle, żeby zacząć grę. Mecz oglądał z przymrużonymi oczami, w skupieniu oraz zaciśniętymi ustami w cienką linię. Jego koncentracja miała jednak niewiele wspólnego z samą rozgrywką i zdobywanymi punktami. Nie miał pojęcia, na jakim etapie była gra oraz nie do końca znał jej zasady; czym na pewno odznaczał się na tle wszystkich uczniów Hogwartu. Co w rzeczywistości zaprzątało jego głowę, to sposób, w jaki członkowie drużyny Slytherinu obchodzili się z Jiminem. Głupio się łudził, że po pozbyciu się, wcześniej tego dnia, jednego z grających, załatwił całą sprawę, ale najwidoczniej nie w tym była rzecz. Kim był tak wpatrzony w Jimina, że nie zauważył, kiedy Jungkook kolnął łokciem swojego chłopaka w bok, wskazując brodą na pochłonięty wyraz twarzy blondyna, krzywiący się za każdym razem, kiedy jakiś pacan celowo wlatywał w Parka. Nie puszczając różdżki ani na chwilę, jakoś splótł razem palce u dłoni i trzymał je ciasno na kolanach, jakby powstrzymywał się przed rzuceniem zaklęcia; Taehyung załatwiał sprawy skutecznie i efektownie, ale bez zbędnej publiczności, więc tego próbował się trzymać i tym razem. Stracił cierpliwość, gdy szukający był bliski złapania znicza dla zwycięstwa ich domu, ale drugi Ślizgon trzymał się jego ogona, utrudniając mu zadanie bardziej niż szukający drużyny przeciwnej. Śmierciożerca uniósł różdżkę, ale wtedy poczuł mocny chwyt wokół nadgarstka, wystarczająco szybki, aby uniemożliwić mu wykonanie wymaganego ruchu ręką. Min upominająco pokręcił głową. Nagle agoniczne krzyki lub piski widowni albo dramatyczne wstrzymywanie powietrza niektórych z nich, spowodowały, że ponownie zwrócił uwagę na boisko. Taehyung wstał na równe nogi jak poparzony, wyrwał rękę z uścisku prefekta i nad niczym nie myśląc, zbiegł ze schodów na teren przeznaczony tylko dla zawodników Quidditcha. Nie słuchał protestów nauczycieli, gdy przedzierał się przez nich, aby paść na kolana przed nieprzytomnym Parkiem. Nie kwestionując w tamtym momencie swojego zachowania, złapał zranionego czarodzieja w plecach oraz pod udami, a następnie podniósł go ostrożnie i trzymając go na rękach, na oczach wszystkich, nie czekał na interwencję ratowników tylko zaczął biec w stronę skrzydła szpitalnego. Nie mając żadnej wolnej ręki, dmuchnął delikatnie ciepłym powietrzem w twarz Jimina, pozbywając się ciemnych i twardych od potu kosmyków z jego oczu. — Ale Ty głupi jesteś. – warknął, wyraźnie poirytowany zajściem. – Zgrywasz przy mnie twardziela, a dajesz się pobić jakimś niszowym dręczycielom? Chciałeś mi tym zrobić na złość? – Taehyung ostrożnie, tak, aby go bardziej nie zranić, podrzucił nim nieznacznie do góry, kiedy czuł, że mu się zsunął w ramionach; cały czas kontynuując lament, a to, że Park go nie słyszał, a przynajmniej tak myślał, wcale nie pomagało, a napędzało go i przestał być ostrożny w doborze słów. — Tak się mści potomek Salazara? Dobre sobie… Jak już tak bardzo chcesz się zabić to przynajmniej z rąk kogoś, kto Ci nie zrobi wstydu. Akurat po Tobie spodziewałem się lepszego, Park. Nienawidzę Cię i tego jak łatwo dałeś się załatwić komuś, kto nie ma za grosz klasy. Myślałem, że przez te lata pokazałem Ci, że w tej kwestii należysz do mnie, a Ty tak po prostu dałeś się tym bezmózgim kretynom, którzy mi do pięt nie dorastają. Potomek Salazara, moja dupa. Taehyung biadolił przez całą drogę, aż w progu podbiegła do niego młoda Pomfrey, zmartwienie ewidentne na jej twarzy, ale Ślizgon nie kupował tego w ogóle. Położył Jimina na łóżku, które wskazała, ale jeśli myślała, że uczeń da jej pracować w spokoju, to była w bardzo wielkim błędzie.
— Wiedziałaś o ranach z pobicia?! – Tae zapomniał o wszelkich uprzejmościach i honoryfikatach, nie dowierzając własnym uszom. – I mimo wszystko wypuściłaś go? Pozwoliłaś mu pójść? GRAĆ?! Ty w ogóle wiesz, co robisz? – w gniewie wytrącił preparat, który pielęgniarka trzymała w rękach. Zaraz po tym poczuł silne uderzenie w twarz, ale zamiast szoku, uśmiechnął się lekceważąco, unosząc tylko jeden kącik ust do góry. Kogoś innego nauczyłoby to pokory, uświadomiło, że przekroczył granice. Ale Taehyung to nie był ktoś inny, dlatego wywołało to u niego odwrotny efekt. — O Twojej matce bez wątpienia się mówi, że była wyjątkową uzdrowicielką, ale Tobie nie przekazała ani trochę talentu... widząc jak wysłałaś ucznia na śmierć! — Kim- – grożący głos kobiety został przerwany dalszą myślą chłopaka, której nie mogła zakwestionować i mimo jego poprzedniego skandalicznego zachowania, odpuściła mu, wyczuwając szczerą troskę między wierszami. — Gdyby tylko tu został, nie musiałby teraz tak cierpieć. Nie zasłużył na to, więc napraw to. – mruknął chłodno, nie spuszczając wzroku z mizernie leżącego czarodzieja. Nie miał wcześniej czasu zastanowić się, dlaczego zachował się jak się zachował. Wszystko powoli do niego wracało, gdy siedział przy śpiącym Jiminie, któremu nic więcej nie zagrażało i miał zapewnioną odpowiednią opiekę, a i tak nie mógł odejść. Sam był jego największą udręką, ale przez ten cały czas, gdy źle traktował starszego, nigdy nie przeszło mu przez myśl, aby zrobić mu krzywdę cielesną; był zbyt ambitny na tak proste zagrywki. Podane leki miały uśpić czarodzieja nawet na kilka dni, aby w trakcie odpoczynku bezboleśnie zregenerował się do końca. Taehyung upewnił się, żeby dopytać się o takie szczegóły, nie chcąc zostać przyłapanym przez Parka, że bez przerwy czuwał nad jego łóżkiem. Blondyn najwyraźniej zapomniał, że był uczniem, ponieważ przez te dni w ogóle nie uczęszczał na zajęcia. Miał spięte mięśnie i zdrętwiałe kończyny od niewygodnego krzesła szpitalnego, ale przecież nie mógł walnąć się na łóżko z Jiminem. I tak to było wystarczająco dziwne, że ciągle przy nim przesiadywał; upewniał się, że nikt znowu nie zechce sobie pogrywać z Parkiem, kto nie jest nim. Kim podwinął do góry szpitalną koszulę chłopaka, gładząc kciukiem jego gojące się siniaki na brzuchu. — Wytrzymaj to, jeszcze z Tobą nie skończyłem. – naburmuszył się, a następnie ziewnął. Powoli zasypiał z głową na pościeli obok biodra Parka, aż niespodziewanie poczuł rękę na swoim ramieniu. Pod wpływem nieproszonego dotyku, wzdrygnął się i machinalnie wyprostował plecy. — Ugh, upierdliwy chłopak Mina. – Tae przetarł zmęczoną twarz dłońmi. — Hyung, idź odpocząć, ja z nim posiedzę. – Krukon zaproponował, wyraźnie zmartwiony i w ogóle nieprzejęty jego opryskliwością. Nie było w stylu Kima przyjmować z łatwością pomoc innych oraz robić tak, jak ktoś inny tego chciał, ale po krótkim zastanowieniu się, to był bezpieczny moment, żeby w końcu odejść. Jimin mógł po tych dniach w każdej chwili się obudzić, a on przez ten czas zaniedbał to, nad czymś tyle pracował ze Śmierciożercami. Stojąc w drzwiach, ostatni raz zerknął na pacjenta oraz Jungkooka, postanawiając zapomnieć, co się działo w jego myślach i sercu przez ten czas, który spędził w szpitalu. Postanowił nie zastanawiać się nad swoimi motywami, ani nie roztrząsać tego, ponieważ wiedział, że i tak nie doszedłby do racjonalnego wniosku. Westchnął ciężko, zostawiając Taehyunga, którego nie znał za sobą.
Jakkolwiek Jimin nie próbował unikać Taehyunga przez ostatnie dni, odkąd wyszedł ze szpitala, marnie mu to wychodziło, ponieważ wpadali na siebie częściej niż poprzednio. Świetnie, że oboje wpadli na ten sam pomysł, ale fatalnie, że w ogóle nie szedł po ich myśli. Po tym jak Kim nie był sobą, gdy pomógł starszemu Ślizgonowi, starał się robić wszystko, aby wrócić do swojej codziennej rutyny lecz gdziekolwiek by nie poszedł czy nie spojrzał, kręcił się tam Park. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, Jimin nie był dyskretny w swoim sfrustrowaniu, a jego policzki były tak czerwone, że Taehyung nie sądził, aby nabierały takiego koloru z innego powodu niż złości. Młodszy czarodziej tylko przewracał oczami na każdy dramatyzm w zachowaniu tamtego, gdy przypadkiem weszli sobie w drogę. Jedno było pewne, Taehyung nie pomyślał, rzucając się mu na ratunek na oczach wszystkich. Uczniowie zaczęli kwestionować ich nienawiść względem siebie oraz spekulować, co razem robili za zamkniętymi drzwiami; nie żeby on także miał jakieś wątpliwości, co ich łączyło, prawda? Dobra rzecz w tym była taka, że dręczenia Jimina zmalały do minimum, ze strachu, że w każdej chwili zza rogu wyskoczy w jego obronie och ten straszny Kim. Oczywiście znaleźli się śmiałkowie, ale niegroźni nawet dla jego kota, który zdawał się w ostatnim czasie coraz częściej przylegać do Parka. Odkąd na pierwszym roku jechali razem w pociągu, Yeontan zrobił się dziwnie przywiązany do mugolaka, ale na starość to już w ogóle zapomniał, kto był jego prawdziwym właścicielem. Do jasnej cholery to chyba Kim go karmił? W każdym razie, Taehyung nie wziął nawet pod uwagi tego, że prześladowania mogły ustać, ponieważ po zamku rozeszły się plotki jakoby Park był potomkiem Salazara. Dla niego była to totalna ściema, czego Jimin zdawał się nie zauważać. Podczas intensywnych poszukiwań informacji na temat odczarowania czarnej różdżki, znalazł zacisze w swoim pokoju. W związku z tym, że nadszedł weekend i uczniowie mieli czas wolny, większość czarodziei, w tym wszyscy jego współlokatorzy, zrobili mu tę przyjemność i wyszli do Hogsmeade. Blondyn, nie spodziewając się odwiedzin, a przede wszystkim jednego, niższego od siebie, pyskatego o piskliwym głosie i ciemnych włosach oraz tych ciągle rumianych, jak tylko na niego spojrzał, puchatych policzkach chłopaka, ubrany był w lnianą, trochę za dużą, białą bluzkę z długim rękawem oraz głębokim dekoltem, odsłaniającym mu obojczyki oraz w najzwyklejsze szare dresy. Gdyby tylko wiedział, bardziej by się postarał. Siedział, oparty o wezgłowie łóżka, czytając zaszyfrowany tekst, nie mogąc sobie przypomnieć zaklęcia, które by go rozwikłało. — Taehyung…? – jego spojrzenie wprost wystrzeliło do góry w stronę drzwi. Przeszedł go zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa i cieszył się, że miał długi rękaw, ponieważ gęsia skórka by go zdradziła. Nie wiedział, czy spowodowało to samo zawołanie go po imieniu czy głos, który je wypowiedział, tak miękko jakby w jego egzystencji nie było niczego złego. Nie wiedział, czy lubił to uczucie, było obce, ale również dalekie od nieprzyjemnego. Najbardziej trafnie, czuł się na moment… ogłuszony. — Yeontan znowu do mnie uciekł… – Tae jęknął w irytacji, patrząc na sierściucha jak na zdrajcę, który nic a nic się tym nie przejmował, co więcej nie zrobił żadnego ruchu w jego stronę.
Zabrał z kolan kartki, aby wziąć kota, myśląc, że to tyle jego interakcji z Jiminem, ale zatrzymał się, siadając na brzegu łóżka, gdy okazało się, że starszy miał coś więcej do powiedzenia. — Chciałem podziękować...Za to...że się mną zająłeś...Jeon wszystko mi powiedział i...jestem naprawdę wdzięczny...zwłaszcza, że...nie spodziewałem się tego po Tobie… – on też się po sobie tego nie spodziewał. Parsknął pod nosem, co mogło zostać źle odebrane. I chrzanić Cię, Jeon. Powinien mu wymazać pamięć, jak mógł być taki nieostrożny? Z drugiej strony wkurzyłby się niemiłosiernie, jakby komuś innemu przypisali zasługę opieki nad Parkiem. — I...dziękuję, że przyszedłeś na mecz...ja...naprawdę...miło było Cię zobaczyć… – blondyn głośno przełknął ślinę, zdecydowanie za głośno to zrobił. Przytaknął głową, nie znajdując w sobie innej odpowiedzi. Miał ograniczone słownictwo w takich sytuacjach, szczególnie, że Jimin w końcu podniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały w takim samym napięciu jak podczas meczu. Czekał, aż tamten sobie pójdzie, jednocześnie nieświadomie szukając pretekstu, aby go przy sobie zatrzymać. Jak się czujesz? chciał zapytać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, dając do zrozumienia, aby nie zapominał kim jest. — Pójdę już. — Mhm. – odpowiedział zdecydowanie za szybko, czego od razu pożałował. Nie wiedział, czy jego oczy go zwodziły, ale inny Ślizgon także wydawał się niechętny do opuszczenia jego pokoju; i może uwierzyłby w to, gdyby nie te wszystkie powody, dla których Park rzekomo go nie znosił, oczywiście słusznie. — Jimin! – podbiegł do drzwi, gdy tamten odchodził, znowu za szybko. Znasz zaklęcie na odszyfrowanie tekstu? – Yeontan! Znowu za Tobą idzie… – pokazał palcem na swojego pupila, który wiernie podążał za mężczyzną. W tej niezręcznej pozycji, stał dopóki szybko nie wymyślił czegoś nowego. – Podobno języki kotów szybciej leczą rany. – nie żeby po tak intensywnym leczeniu jeszcze mu jakieś zostały. Tae zżalił z siebie, ale brnął dalej. – Możesz… możesz go pożyczyć na… na ile będzie Ci potrzebny. – Kim odwrócił się napięcie i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, zanim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź ciemnowłosego. Pracował długo, nie wychodząc na żaden posiłek w ciągu dnia oraz w między czasie przyglądał się mapie Huncwotów, wystarczająco często, aby wiedzieć, że Park również ominął przynajmniej kolację. Spokój Tae został i tak już zaburzony, gdyż jego współlokatorzy wrócili z miasta nieco wstawieni i tym razem to on chciał się wyrwać z Hogwartu. Westchnął ciężko, chowając tajne informacje do tradycyjnego miejsca w poszewce poduszki, a następnie wyszedł z pokoju, ignorując oferty pijanych i z tego powodu śmiesznie odważnych Ślizgonów, aby przyłączył się do ich zabawy w pokoju wspólnym. Gdzie Yoongi, kiedy jest potrzebny, żeby ogarnąć tych kretynów? Po chwili stał przed obrazem przedstawiającym miskę z owocami. Połaskotał namalowaną gruszkę, która następnie zamieniła się klamkę, dając mu dostęp do kuchni Hogwartu. Zanim się zorientował, stał przed drzwiami do pokoju Jimina, wcześniej upewniając się, że nikogo z nim nie było w środku; oprócz jego kota oczywiście. W rękach ściskał tacę z jedzeniem dla ich obu. Zupa z liści figi abisyńskiej, mająca działanie lecznicze, jakieś słodkie przekąski oraz sok z dyni.
Oparł czoło o zimne drewno, licząc do dziesięciu, nie wiedząc, czy potem odważy się zapukać czy wróci do siebie, mógłby też zostawić tacę pod drzwiami lub… W nerwach puknął się czołem o drzwi, aby się ogarnąć i w ten sposób przypadkiem dał znać Parkowi, że ktoś za nimi czeka. Cholera. Gdy zostały otwarte, nawet nie spojrzał na czarodzieja, tylko bez przywitania wyminął go, aby wejść do środka. Tacę położył na środku pokoju, która urosła do większych rozmiarów, zwiększając porcje, gdy tylko Taehyung usiadł przed nią na podłodze. — Nie uratowałem Cię, żebyś teraz wszystko popsuł. – warknął, biorąc do ręki łyżkę, aby podać ją stojącemu i patrzącemu w niedowierzaniu chłopakowi. – Masz. – machnął przedmiotem, zwracając na niego uwagę. – Musisz w końcu coś zjeść! – obruszył się nieco, nie mając też zamiaru zdradzać skąd wiedział, że Jimin ominął posiłek. Podrapał się nerwowo po obojczyku, następnie wstał i gwałtownie pociągnął starszego w dół. Usiadł obok niego, stykając ich udami i ramionami. Wcisnął mu do ręki łyżkę oraz miskę z zupą, którą sam zrobił, ale w życiu by się do tego nie przyznał. — Nie będę Cię karmił! – uniósł się, widząc brak oczekiwanej reakcji u Parka. Myśląc, zmarszczył brwi, a po chwili, odchylił głowę do tyłu w zażenowanym jęku. – Nie zatrułem tego! – wziął drugą łyżkę, którą zatopił w misce Jimina, a potem w swoich ustach. Uniósł brew, patrząc wymownie na Ślizgona, niemo pytając widzisz?
— Nie zatrułem tego! Na tym etapie Taehyung nie wiedział, czemu sobie zwyczajnie nie odpuścił. Jeśli Jimin nie chciał jeść, to nie było w jego interesie, żeby się tym przejmować. Jedno wyraźne okazanie niechęci powinno mu wystarczyć, aby dał sobie spokój i wrócił do siebie. To czemu siedział i usiłował wymusić w niego zupę, której rzekomo nie przygotował? Sam nie wiedział. — Widzę, Taehyung...widzę...to nie o to chodzi...Jaki miałbyś z tego pożytek, jeśli nie miałbyś kogo dręczyć? – Tae spiął się, przygryzając zęby na metalowej łyżce, że aż zabolała go szczęka. No tak. — W-właśnie, więc… ekhm… jedz. – odłożył łyżkę na tacę, tracąc apetyt. Przecież był dręczycielem Jimina, jak mógł zapomnieć? A to głupiec z niego, heh. Taehyung naprawdę sam nie miał pojęcia, co robił w pokoju Jimina. Bacznie obserwował czarodzieja, jak smakował potrawy. Patrzył tak intensywnie, że jego brwi zmarszczyły się, prawie się dotykając, a spojrzenie było skupione w jednym punkcie na twarzy starszego, jakby chciało w nim wywiercić dziurę. Kim nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki ciekawy był reakcji Jimina i jak zależało mu na jego aprobacie. W każdym razie, w skupieniu jego buzia była tak wygięta, że bardziej wyglądał jakby coś go irytowało niż jakby był przejęty. Widząc jak Park złapał się za żołądek, wystraszył się, że pomylił jakiś składnik, który mu zaszkodził, jednak zanim jego ręce powędrowały, aby zabrać od niego miskę z jedzeniem, tamten odezwał się, dając Tae inny powód do zdenerwowania. — Ugh...głodny byłem...to dlatego bolał mnie brzuch… — Bolał Cię brzuch? – zabrzmiał głośniej niż zamierzał, cóż… w ogóle nie zamierzał reagować. – Jesteś pewien, że to głód? Może coś się nie zagoi- – ugryzł się w język zanim zdążył skończyć, zły na siebie, że zabrzmiał jakby się przejmował. — Ale przecież o tej porze...kuchnia nikogo nie obsługuje...Taehyung, zrobiłeś ją sam? – Tae zrobiło się niedobrze. Spojrzenie Jimina nie pomagało mu w zachowaniu spokoju i nawalił, odpowiadając zdecydowanie za szybko, głupek nie miałby wątpliwości, że skłamał. — Nie! Ta- nie, co?! Czy ja wyglądam na kucharza?! – parsknął, krzyżując ręce na piersi oraz patrząc w swoje kolana. – Poza tym, Taehyung… – sshi dla Ciebie, chciał powiedzieć, ale przypomniał sobie, jak wygodnie się czuł, mimo obcego uczucia, kiedy Park pierwszy raz nazwał go po imieniu i nie potrafiło mu przejść przez gardło, żeby przestał. – Taehyung, tak mam na imię, myślałem, że nie wiesz, a teraz zdajesz się nie przestawać mnie tak nazywać. – wzruszył ramionami, sięgając po swoją miskę zupy, tylko po to, aby się czymś rozproszyć. Kątem oka spoglądał na chłopaka, łapiąc się na tym, że koniuszki jego ust unosiły się mimowolnie do góry na widok zjadającego się Jimina. Za każdym razem, jak uświadamiał to sobie, jego nos marszczył się w grymasie, próbując utrzymać chłodny wizerunek, ale cokolwiek by sobie nie zaplanował, wychodziło na odwrót. Zachowywał się nieswojo lecz nie wbrew sobie. Co za ironia. — Jest naprawdę pyszna...i ma takie działanie, że pewnie siniaki szybciej zejdą… – Kim wzdrygnął się na myśl, że starszy nadal miał jakieś siniaki. Kosztowało go to wiele samozaparcia, aby nie sięgnąć i nie podnieść do góry bluzy mężczyzny, żeby samemu skontrolować jego stan.
— Najadłem się… – Taehyung nie pomyślał zanim wyciągnął rękę, aby w uznaniu poklepać Parka po głowie. Ręka mu zastygła w trakcie procesu i szybko ją cofnął, chowając ją do kieszeni dresowych spodni, w razie jakby przypadkiem znowu chciał go niepotrzebnie dotknąć. — Mmm, tak naprawdę to ją zatrułem. – uśmiechnął się złośliwie, cicho się śmiejąc na widok niepewnej, zmieszanej, ale przede wszystkim najedzonej twarzy Jimina. Jakkolwiek ciche i krótkie to nie było parsknięcie, był to chyba pierwszy raz jak Taehyung pozwolił sobie szczerze cieszyć się spędzonym czasem i zaśmiać się inaczej niż szyderczo. — Uwielbiam sok z dyni, jest najlepszy. — Wiem. – odpowiedział bez zastanowienia z pełnymi ustami, zupa prawie wyciekła mu z ust na brodę przez swoją bezmyślność. Przełknął ją szybko, natychmiast dopowiadając coś, bo przecież nie mógł przyznać, że za każdym razem na stołówce widział jak Park pochłaniał wspomniany sok litrami. – Mam na myśli… kto nie go nie lubi? – wpakował sobie tak gwałtownie kolejną łyżkę z jedzeniem do gardła, że mógł się nią udławić. — Wszyscy w szkole już wiedzą, że ja...nie jestem mugolakiem… – Taehyung westchnął ciężko, odkładając danie. – To dziwne, kiedy nagle możesz spokojnie przejść korytarzem… – Kimowi było nawet przykro, że Jimin nie tylko innych próbował przekonać, co do tego, że był półkrwi, ale on sam wpadł w swoje siła, nie umiejąc odróżnić marzeń od rzeczywistości. Z dnia na dzień krzyknął mu, że jest potomkiem Salazara, pokazując jakiś fałszywy papierek, Taehyungowi po prostu to wszystko nie leżało. Chociaż nie wiadomo, jaki on byłby zdesperowany w jego położeniu. — Słuchaj, Park, ja rozumiem, że jest Ci ciężko ze swoim pochodzeniem i ja Ci tego nie ułatwiłem w żaden sposób, ale miesza Ci się rzeczywistość z fantazj- — Wiem, że mi nie wierzysz...ostatnio jakoś więcej po Tobie widać...Masz pewnie wrażenie, że to jedna wielka ściema...ale zobacz… – przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy ciemnowłosy wyciągnął swoją różdżkę, Kim jęknął wewnętrznie i zaczął się wiercić niewygodnie w miejscu, przewidując nadchodzącą demonstrację dowodów, od której nie mógł uciec. Po co on tu w ogóle przyszedł na pierwszym miejscu… ? Ktoś mu przypomni? — Sosna, róg bazyliszka. Bliźniaczka tej należącej do Salazara. Odłamek z tego samego rogu, miała tylko jego różdżka. W kronikach Slytherinu, jest napisane że przez lata wielu próbowało zostać jej właścicielem, ale nikomu się nie udało...a ja nawet nie wiedziałem co to za różdżka, ona po prostu od razu mnie słuchała...od razu wiedziałem, że jest moja. – blondyn przygryzł wargę, szukając wyjścia z tej całej sytuacji. Niepodobnym było do niego, aby przejmował się doborem słów, ale Jimin był taki przekonany, co do swojej racji, a jego oczy tak błyszczały, kiedy o tym mówił, że czuł się źle na myśl o zgaszeniu jego entuzjazmu. — Jimin, każdy, czy ja, czy wszyscy inni, którzy… nie byli dla Ciebie najmilsi, muszą przyznać, że masz talent do czarowania. – komplement na języku Tae leżał jak intruz, ale było za późno, żeby cofnąć słowa; przynajmniej nie kłamał w tej kwestii. – Chodzi o to, że to nic dziwnego, że ta różdżka wybrała Ciebie, najwidoczniej jesteś dla niej wystarczający, nawet jak na mugolaka… — Możesz mi nadal nie wierzyć, ale spędziłem godziny na sprawdzaniu całej tej sytuacji...poza tym, byłem u jednego z profesorów, który znał mojego ojca i potwierdził moje teorie… – trochę czuł się jakby trzylatek próbował go przekonać, że Mikołaj istnieje. – Właściwie nie wiem czemu ja w ogóle Ci się tłumaczę? Przecież nie jestem do tego zobowiązany, a zresztą Ciebie i tak to nie obchodzi...Nie wierzysz mi, że jestem półkrwi, a mimo to traktujesz mnie lepiej tylko dlatego że nie jestem mugolakiem. Zdecyduj się w końcu, bo… bo wychodzisz na głupca z rozdwojeniem jaźni. – dla Taehyunga to było za dużo, mógł słuchać tego, co sądził o sobie Park, ale jego myśli powinny ograniczyć się do jego pochodzenia, a nie kontemplacji zachowania Kima.
— Park. – wycedził przez zęby. – Wiem, że byłem głupi, przychodząc do Ciebie. Faktycznie, jestem głupcem z rozdwojeniem jaźni, bo nie wiem, co sobie myślałem, ale zapewniam Cię, że nie jesteś ani trochę lepszy, mówiąc mi, że Ci nie wierzę, a potem zarzucając mi, że traktuję Cię inaczej, bo nie jesteś mugolakiem. Nie upadłbym tak nisko. Dla mnie mógłbyś być nikim. – warknął, z całego serca trzymając się swoich słów i nie żałując żadnego z nich. Zbierał się w sobie do wyjścia, czując się żałośnie, że wszystko, co dla niego do tej pory zrobił, zostało odebrane w taki sposób. — Jakbym faktycznie był typem, który lizałby dzieciakowi dupę, bo nagle oznajmił światu o swoim wielkim podchodzeniu. – nagle pożałował, że nie pozwolił komuś innemu zająć się nim po wypadku. Przynajmniej nie byłby błędnie oceniony… — Nie po to przerwałem moje badania nad Śmierciożercami dla durnej sprawy mojego pochodzenia, żeby teraz kwestionować moje zdanie. – to to zdanie zatrzymało go w miejscu. Taehyung, chociaż zdążył już nieco podnieść się z podłogi, z powrotem na nią usiadł jak w transie, powoli, ostrożnie, trzymając wzrok bacznie na Jiminie, jakby ten miał zaraz go zaatakować, odsłonić wszystkie sekrety, czuł się… pod ostrzałem. — Śmieszne...wydajesz się być osobą, która najchętniej wpędziła by mnie w kłopoty, donosząc że piszę pracę o Śmierciożercach, a mimo to i tak Ci o tym mówię o mojej fascynacji. Gdybyś chciał mógłbyś doprowadzić do wydalenia mnie z Hogwartu, bo wiesz więcej niż Ci się wydaje, a zamiast tego ratujesz mnie po wypadku, pożyczasz kota i przynosisz leczniczą zupę. – Taehyung prawie nie słyszał paplaniny starszego Ślizgona, zamiast tego, miejsce na jego łopatce, w którym miał od dziecka znak Lorda Voldemorta, nieprzyjemnie łaskotało, że ledwo się powstrzymywał, aby tam nie sięgnąć i nie zacząć drapać. Wkrótce łaskotanie zamieniło się w pieczenie, aż w końcu cały płonął. Z pewnością umysł sobie z nim pogrywał, ale ta świadomość nie uśmierzała wrażenia jakby znamię węża miało zaraz z niego wyjść i ujawnić się całej hogwardzkiej społeczności. — Pa…rk. – zachłysnął się powietrzem w środku słowa. Nie przewidywał takiego rozwoju rozmowy. Żadne z jego mrocznych przypuszczeń się nie sprawdziło, wojna, której oczekiwał nigdy nie nastała, a zamiast tego poczuł ramiona Jimina wokół siebie. Czy... czy on go przytulał? Taehyung siedział w bezruchu, obdarzony nieznanym uczuciem. Nie umiał odwzajemnić gestu, nawet nie do końca zdawał sobie sprawy z jego znaczenia. Dlaczego ludzie to robili? Do tej pory zawsze widział w tym dziwne oplątywanie się wokół siebie, które na pewno nie wyglądało na wygodne lecz teraz… Instynktownie podniósł ręce na wysokości pleców chłopaka, jednak trzymając je na bezpiecznej odległości. Z czasem jednak zmniejszał dystans, ale gdy jego opuszki palców delikatnie dotknęły bluzy, wzdrygnął się, spuszczając dłonie i kładąc je płasko na podłodze po bokach Parka. — Dziękuję. – złapał się za ucho, które stało się ofiarą warg Jimina, czując jak wibracje z tego punktu przeniosły się na całe jego ciało. Co to za rodzaj magii? Taehyung był przerażony tym, co starszy z nim robił. Nie znał tego rodzaju magii, ale czarodziej miał nad nim pełną kontrolę i nie umiał znaleźć w sobie siły, żeby go odepchnąć, ani być na niego złym za inwazję na jego przestrzeń osobistą. — Z… za co ? – blondyn złapał dopiero powietrze, gdy Jimin się od niego odsunął. Nie wiedział, czy to nadal skutki czarów, ale odczuł pustkę i chęć podążenia za nim, z powrotem w jego ramiona. Co do cholery?
W nerwach, gdy poczuł, że odzyskał władzę nad własnymi mięśniami, wyrwał z rąk starszego sok, dokańczając go samemu jednym łykiem. — Za dużo słodkiego! A teraz do spania! No już… – popędzał zdezorientowanego Ślizgona. Taehyung był porywczy, ale upewnił się, kiedy złapał Jimina w nadgarstku, gwałtownie go podnosząc, że nie zadawał mu bólu. – Yeontan! – wydarł się za kotem, którego wziął pod pachę, stawiając na łóżku Parka. Nie pozostawiając miejsca do dyskusji, owinął obydwoje kołdrą i rzucił przez zęby dobranoc, wprost wybiegając przez drzwi. Kim, nie odwracając się za siebie, tylko przyśpieszył, przemierzając bez celu w rozgorączkowaniu korytarze Hogwartu. Chciał zmęczyć siebie, aby oczyścić umysł. Zanim się zorientował stał przed wielkim zwierciadłem Ain Eingarp. Magiczny przedmiot stwarzał więcej problemów niż dobrego, ale nie dało się walczyć z pokusą przejrzenia się w nim. Tak samo jak nigdy nie było wiadomo, gdzie się znajdowało, jakby lustro samo wybierało sobie miejsce, z góry znając i czekając na swoją następną ofiarę. Taehyung niepewnym krokiem podszedł do zwierciadła, mając nadzieję zobaczyć siebie jako przyszłą potęgę magicznego świata, pogrążonego w mroku i chaosie dzięki jego działalności, ale… ale nie ujrzał nic z tych rzeczy. Przyglądał się obrazowi, w którym siedział przy olbrzymim stole, wokół niego jego zwolennicy. Po jego prawej stronie stał mężczyzna, trzymający rękę na jego ramieniu, którą Taehyung chwycił i włożył sobie pod białą maskę, całując jego dłoń, dłoń Jimina. Kim zaczął oddychać nieregularnie, niepogodzony z ujrzanym złudzeniem, będącym rzekomo jego pragnieniem. Co za kłamstwo… Przyłożył z całej siły pięść do szklanej powierzchni, ale zamiast je pokruszyć, jego kostki zaczęły mocno krwawić. Pierdolona bariera. Stłumił pisk z bólu, przygryzając wargę do krwi. — Pierdol się, Park.
Wracając do sypialni, Taehyung musiał przejść przez pokój wspólny, uważając, aby nie potknąć się o padniętych uczniów, którzy zrobili sobie w nim obozowisko. Weekendy z reguły bywały dzikie, ale zdaniem Kima ktoś powinien mieć to pod kontrolą. Fakt, że to głównie czarodzieje z ostatnich klas byli tymi, którzy nieźle zabalowali, ale Ci biedni pierwszoklasiści musieli na to patrzeć. Nawet Taehyung miał swoje hamulce przy dzieciach. Nie miałby nic przeciwko stanąć komuś przypadkiem na rękę i złamać mu palce, ale wolał prześlizgnąć się niezauważony, przede wszystkim, że z ręki kapała mu krew, zostawiając za nim ślady na podłodze. W jego pokoju nie wszystkie łóżka były zajęte, ale dwaj uczuciowe solidnie pochrapywali. Za pomocą światła z różdżki znalazł jakąś szmatkę, którą owinął sobie zdarte kostki u dłoni. Był tak zmęczony myślami, że nie przebrał się tylko od razu poszedł spać, całe szczęście był wygodnie ubrany. O dziwo zasnął, ale chyba wolałby nie, ponieważ w snach nawiedzał go obraz, który ujrzał w zwierciadle. Zdawał sobie sprawę z jego działania i tego, że nie kłamało, ale mimo wszystko nie uznawał tego, co zobaczył, traktując to jak jakiś podstęp. Z pewnością fascynacja Jimina Śmierciożercami namieszała mu w głowie i było to chwilowe. W końcu w obecnych czasach ciężko było znaleźć zwolenników Czarnego Pana i ciekawość Taehyunga obsesją Parka ograniczała się tylko do tego; nie było w tym żadnych personalnych odczuć. Obudził się spocony i obolały. Nie tylko cała szmatka była przesiąknięta krwią, ale także kawałek prześcieradła. Cena za chęć zbicia zwierciadła Ain Eingarp była zdaniem czarodzieja zdecydowanie przesadna. Obrażenie na dłoni przypinało bólem i krwawieniem to jakby przynajmniej włożył smokowi rękę do paszczy. Nie mógł wziąć ciepłego prysznica, ponieważ rany piekły jeszcze bardziej, dlatego wyszedł z wody cały zmarznięty. Taehyung był blady, jego oczy przytłumione i ogólnie był słaby. Jakikolwiek czar go wczoraj nie uderzył i jak źle się nie czuł, musiał przyznać, że był pod wrażeniem jego siły. Ukradł ze skrzydła szpitalnego bandaż, opatrując sobie niedbale dłoń, supełek zacisnął zębami. Ruszał powoli palcami, sprawdzając ich mobilność i chociaż było dużo lepiej niż poprzedniej nocy, nadal doskwierało mu pieczenie, a kostki jeszcze delikatnie krwawiły. Co za chora magia… Zastanawiał się, czy w takim razie powinien w ogóle udać się na zajęcia, skoro i tak nie był w stanie poprawnie operować ręką, a więc był bezużytecznym czarodziejem. O, proszę, bezbronny Kim Taehyung, korzystajcie póki możecie. Ogólnie odkąd jego interakcje z Jiminem przybrały innego toru, miewał momenty bezradności i czuł się bezsilny. Bardzo, ale to bardzo nie lubił tego uczucia. A mimo to, szedł korytarzem do klasy, chcąc sobie udowodnić, że między nim a Parkiem nic się nie zmieniło i starszy nie miał na niego żadnego wpływu.
— Hej, Kim! – poczuł jak ktoś zarzucił mu ramię przez szyję, spojrzał na intruza kątem oka, wyswobadzając się z uwięzi. Nawet nie znał tego rozbawianego człowieka, jasne było tylko tyle, że miał na sobie szatę Slytherinu. – Jak to jest się pieprzyć z potomkiem Salazara? Jego penis wystrzelał magicznymi promieniami? – to nie był pierwszy raz tego ranka, kiedy słyszał szepty o tym, że był widziany jak wchodził i wychodził nocą z pokoju Jimina, ale to był pierwszy raz, kiedy ktoś bezpośrednio go z tym skonfrontował. Na przekór innym, Taehyung nie uniósł się złością, ani nie zaprzeczył z obrzydzeniem. Zamiast tego, uśmiechnął się zgryźliwie. — To coś czego sam nigdy się nie dowiesz. – poklepał nonszalancko mężczyznę po ramieniu i odwrócił się, żeby iść dalej. Na szczęście już nikt go nie zaczepił, a szepty także ustały. Taehyung myślał o tym jak bardzo stan rzeczy się zmienił; jeszcze niedawno wszyscy byli świadomi nienawiści między nim a Parkiem, a teraz tak samo mocno wierzyli, że byli kochankami. Już nie wspominając o tym, że Kim nigdy z nikim nie spał i nie miał pojęcia o życiu seksualnym starszego. Jednak domysły uczniów nie budziły w nim wstrętu. Jimin był atrakcyjny, Taehyung nie był ślepy. Z zamysłu wyrwał go nagły ciężar, który się od niego odbił. Blondyn spojrzał w dół, a widząc wspomnianego Ślizgona, poczuł jak jego żołądek robił dziwne przewroty. Wizja Parka u jego boku, gdy przewodził Śmierciożercom, ponownie zagościła w jego głowie, sprawiając, że musiał przytrzymać się filara przed omdleniem. — Och...Kim… to Ty… – Tae zacisnął mocniej oczy, następnie powoli je otwierając, żeby przywrócić sobie niezamglony obraz. – Kim, Twoja ręka... — To nic… – powiedział cienkim głosem, chowając zranioną dłoń za siebie. Chciał go olać, wyminąć, cokolwiek, ale starszy jak zwykle zrobił coś niespodziewanego. — Chodź. – kiedy złapał go za zdrową rękę, doświadczył podobnego uczucia, gdy go przytulał. Prąd przebiegł przez całe jego ciało i chociaż znowu naruszył jego przestrzeń, tak samo nie umiał go odepchnąć, ani być zły. Dotyk Jimina był dziwny, ale nie nieproszony. — Co Ty zrobiłeś? Chciałeś ścianę pobić czy jak? – Tae przewrócił oczami, patrząc na widok za plecami chłopaka, na krople deszczu, które uderzały o posadzkę dziedzińca, wszędzie tylko nie na jego twarz. — Można tak powiedzieć. – chciał odprawić ten temat najszybciej i najdalej jak mógł, ale ciężko było to zrobić, gdyż główny powód, przez który był w takim, a nie innym stanie, siedział przed nim. — Znalazłem to zaklęcie czytając o profesorze Snape’ie...bo on kiedyś był Śmierciożercą i potrzebowałem informacji o tych, którzy od tego odeszli… nieważne. — Lubisz go? Tego Snape’a? – zapytał, kiedy Jimin szukał czegoś w torbie, zanim zdążył się ugryźć język. – Pewnie myślał, że jest świetny, pogrywając z zaufaniem sam wiesz kogo. – ostatnie słowa wypowiedział szeptem, szyderczo się uśmiechając i wyraźnie kpiąc sobie z tych, którzy do tej pory bali się wymawiać imienia Voldemorta. – Przynajmniej się przydał… – wzruszył ramionami, oglądając dłoń, na której nie było śladu po zdartych kostkach.
— Eliksir wzmacniający, wypij go. Dostałem parę butelek od Pomfrey na moje niedoleczone siniaki, ale przyda się Tobie bardziej, pewnie straciłeś dużo krwi. – Taehyung zmarszczył brwi, patrząc na fiolkę. — Nie wezmę nic od tej pseudo lekarki. – co było prawdą, ale na marginesie nie czuł się komfortowo, zabierając ją Jiminowi, który nadal był obolały i nie były to wyrzuty sumienia; Taehyung nie miał czegoś takiego jak sumienie. Ale znowu… w styczności z ciałem tamtego, nie dał rady się mu oprzeć, więc od razu wyciągnął z fiolki koreczek i wypił jej zawartość. Chciałby wiedzieć, jaki rodzaj magii Park na nim testował, ale ośmieszyłby się, gdyby zapytał. — Gdybym nie istniał to łaziłbyś z poranioną ręką… – Kim zaśmiał się pod nosem, ale nie było to złośliwe. Jakby znał słowo, powiedziałby dziękuję, ale nie umiał go używać, więc zwyczajnie przytaknął, gdyż nie robił nic innego, jak stwierdzając fakt. — No tak, jest w tym prawda. – poruszał jeszcze chwilę dłonią, aby upewnić się, że wróciła do stanu sprzed styczności z barierą ochronną. — Więc może lepiej, żebym nie był dla Ciebie nikim? – Taehyung w końcu tego dnia spojrzał Jiminowi w twarz. Jego mokra grzywka opadała mu na oczy, a krople z kosmyków spadały po boku jego buzi na szyję. Odkąd pierwszy raz go zobaczył w pociągu, miał słabość do jego włosów. Wyglądały na miękkie i puszyste, takie ładne i zadbane, pięknie pachniały, w odróżnieniu od tych jego. Zawsze mu ich zazdrościł. Ale nawet teraz, oklapnięte przez deszcz, nieco niedbałe, chociaż wciąż było widać jego wcześniejsze starania, aby je ułożyć, wyglądały dobrze, bardziej seksownie niż uroczo jak na co dzień. Kim przełknął głośno ślinę, kompletnie zapominając, gdzie był, co robił, kim był. — Pójdę pierwszy na zajęcia, w końcu nie może tak być żeby wielki czarodziej czystej krwi Kim Taehyung wszedł na lekcje ze śmieciem Park Jiminem, który ubzdurał sobie, że jest półkrwi, a tak naprawdę jest nikim i nie warto upaść dla niego tak nisko, prawda? – Tae zmarszczył brwi, zdarzało mu się to często przy Parku, prawie cały czas. Patrzył na starszego zdezorientowany, no tak, z reguły nie pałali do siebie sympatią, ale za tymi słowami było coś innego, jakaś implikacja, której na pierwszy rzut nie mógł dopasować. – W końcu jest kimś, dla kogo nie warto robić czegokolwiek, czyż nie Kim? — Co Ty pleciesz? – patrzył na niego zaalarmowany, nie mogąc też zignorować przygnębienia z powodu takiego, że jeszcze tego dnia nie usłyszał jak Jimin nazywał go po imieniu. Kim w jego ustach brzmiało, po poprzedniej nocy, jak największa obelga, którą ciemnowłosy do tej pory w niego wymierzył. Młodszy przyglądał się jak tamten odchodził, aż zaświtało mu, co mógł mieć na myśli. Warknął nisko pod nosem, nie wierząc w to, co miał zamiar zrobić. Nieporozumienia nie były jego bajką, z takiego względu, że nie wchodził w relacje międzyludzkie, a gdy już do takich dochodziło, to nie pozostawiał wątpliwości, że nie chciał mieć do czynienia z żadną osobą. Dlaczego więc z Parkiem były same problemy i dlaczego ponownie nie mógł zostawić go samego, tak samo, jak w przypadku akromantuli w Zakazanym Lesie, wypadku podczas meczu Quidditcha, czy tej głupiej zupy…?
Poderwał się z ławki, biegnąc za czarodziejem. Gdy go dogonił, złapał go za nadgarstek w ostatniej chwili, zanim zdążył przejść przez drzwi do sali lekcyjnej. Przycisnął go do kamiennej ściany, zamykając między swoimi ramionami, co nie było ciężkie, gdyż Jimin był o wiele od niego niższy. To w końcu dawało mu przewagę nad starszym. — Park Jimin. – westchnął zrezygnowany, przede wszystkim z siebie i z tego, w jakiej sytuacji ich postawił. Zastanawiał się chwilę, czy się nie odsunąć i nie zostawić sprawy tak, jak Jimin ją postrzegał. Szukał sensu tłumaczenia mu czegokolwiek i wprawdzie nie znalazł żadnego, oprócz tego, że… że Jimin nie myślałby o nim źle, źle o sobie oraz o jego podejściu do niego, a więc, no właśnie, to przecież nie był żaden powód, żeby się starać, prawda? Taehyungowi nie zależało na innych. — Nigdy nie powiedziałem, że jesteś nikim. – zaczął mówić, zanim zdążył się wycofać. – Jesteś Park Jimin, tyle. Mogę Ci wierzyć albo nie o Twoim pochodzeniu, ale to nie ma nic do tego, jak inaczej zacząłem Cię traktować, więc przestań mnie oceniać na podstawie własnych dopowiedzeń i słuchaj uważnie, co do Ciebie ludzie mówią. Może faktycznie jesteś potomkiem Salazara, bo zaczynam wątpić w Twoje myślenie i to, że różdżka by Cię wybrała za bycie mądrym czarodziejem. – Taehyung puknął go palcem w czoło i w momencie którym miał się odsunąć, zobaczył kątem oka, jak zbliżali się uczniowie, którzy wcześniej go zaczepiali i obgadywali za plecami. Kim nie wiedział, czy Jimina także doszły słuchy, co ludzie o nich spekulowali, ale znajdowali się w idealnej pozycji, aby podsycić ogień. Ręka młodszego powędrowała na biodro Parka, przyciskając ich podbrzusza do siebie, wolną ręką odgarnął mokre kosmyki z czoła chłopaka, które było piękne i powinien je częściej odsłaniać. — Taehyung. – powiedział ostro, patrząc w błyszczące oczy Jimina. Myślał, że były takie tylko, gdy się ekscytował, ale zdawały się lśnić zawsze. – Tak często to wczoraj powtarzałeś, że dzisiaj chyba przez to zapomniałeś jak mam na imię. Taehyung. – jeszcze raz zerknął w stronę gapiów, przed tym jak wypuścił starszego z uwięzi. Nie czekając na ruch nikogo z obecnych, wszedł do sali pierwszy, siadając na swoim regularnym miejscu.
Siedząc, Taehyung założył nogę na nogę, ciesząc się, że założył tego dnia szatę. Nie miał pojęcia, co wcześniej wstąpiło w Jimina, że postanowił się o niego otrzeć w taki sposób, ale nie mógł mieć mu tego za złe, skoro to on pierwszy postawił ich w dość intymnym położeniu. Bardziej powinien zastanowić się nad tym, co w niego wstąpiło, że zachował się jak zachował. Tłumaczenie, że chciał zamknąć usta ciekawskim uczniom, im dłużej o tym myślał, wcale nie było takie trafne, biorąc pod uwagę, że poniekąd pokazując im, co chcieli zobaczyć, mogliby dać im spokój, ale z drugiej strony zechcieliby myszkować więcej. Wypukłość w jego spodniach nie była bardzo duża, ale wystarczająca, aby zrobiło mu niewygodnie. Taehyung nie był głupi, mógł nigdy nie uprawiać seksu, ale wiedział, co to znaczyło i właśnie ta świadomość powodowała u niego frustrację. Pobudzenie seksualne szło w parze z uczuciami, a Ślizgon upierał się przy swoim; on nie miał uczuć, na nikim mu nie zależało, nie przywiązywał się do ludzi, nie chciał się z nikim wiązać, miał swoje poglądy, których chciał się trzymać, tyle było wiadome. Chciał mocy i był na dobrej drodze, aby ją zdobyć. Na tym postanowił skupić całą swoją uwagę. Jednak wszystko, o czym do tej pory myślał zostało roztrzaskane o wypukłe, rumiane policzki Jimina, jego rozczochrane włosy, z którymi musiał coś robić po tym jak go zostawił przed wejściem oraz o jego pulchne, zaczerwienione usta, które miały intensywniejszy kolor niż wcześniej. Cholera. — Taehyung… – nie spojrzał w jego stronę, ale czuł jak ktoś siadał koło niego. Nie musiał widzieć kto, zawsze by rozpoznał ten słodki, piskliwy głosik, który równie dobrze mógłby go przyprawić o ból głowy, ale zamiast tego zaczynał coraz bardziej polegać na jego barwie głosu, co było błędem, ponieważ Taehyung nie polegał na nikim innym, tylko na sobie. — Pamiętasz, że mamy dzisiaj zaliczenie? – spojrzał w końcu na Parka, unosząc brew pytająco. – Pójdę po przyrządy, a Ty wybierz wywar z księgi, który chcesz zrobić. – Kim poczuł jak jego gardło się zacisnęło. Nic żyjącego nie przyprawiało Taehyunga o strach, ale eliksiry potrafiły doprowadzić go do stanu bliskiego wyzionięcia ducha. Nienaturalnie zbladł, a w połączeniu z jego blond włosami wyglądał jak personifikacja śmierci, Krwawy Baron byłby dumny. Oczywiście, że nie miał przy sobie nawet podręcznika, nigdy ich nie nosił, dlatego sięgnął po ten Jimina, otwierając go przypadkowo na jakiejkolwiek stronie, nawet nie przyglądając się dokładnie, na jaki przepis padło. Cokolwiek by nie wybrał, miałby tak samo małe pojecie jak to przygotować. Dobra, Kim, skup się, masz instrukcję, to nic trudnego. Mruknął pod nosem, wstając z krzesła, gdy starszy przygotował jego stanowisko do pracy. W swoim całym zmieszaniu, nie myślał nawet o tym, dlaczego tamten miałby tak bardzo martwić się jego zaliczeniem, na tyle, że wszystko dla niego samodzielnie przygotował, łącznie ze składnikami. Taehyung musiał tylko w odpowiedniej kolejności wszystko powrzucać do kotła i dobrze wymieszać. Bułka z masłem, czyż nie? Jak się okazało wcale nie, od początku wydawało mu się podejrzane, że mogli korzystać z podręczników, ponieważ one nic nie pomagały! Nie było w nich napisane jak obierać składniki, ilość niektórych była niedookreślona, a sposób mieszania także był pominięty. Jaki więc był sens tych durnych ksiąg? I skąd Park wiedział, co robić? Patrzył na ucznia kątem oka, z grymasem na ustach, widząc z jaką łatwością przychodziło mu zadanie. Zapatrzył się na niego i dopiero jego głos wybudził go z zamyślenia, przez który tracił czas, zamiast wziąć się odpowiednio do roboty.
— Taehyung… – czując rękę mężczyzny na swojej, w której trzymał chochlę, zatrzymał ruchy, wypuszczając przedmiot z uchwytu. — Musisz dolać więcej krwi salamandry, żeby kolor był bardziej żółty. – blondyn podrapał się po nosie, a następnie wziął fiolkę, którą podał mu starszy. Jak na posiadacza czarnej różdżki i przyszłego mrocznego władcy, wyglądał żałośnie i bezradnie. — Sa-sa… salam- no tak, tak, wiedziałem… – odchrząknął niezręcznie, wlewając całą jej zawartość do kotła. Mrużąc oczy, obserwował jak esencja nabierała wyraźniejszej barwy. Taehyung przygryzł policzek od środka, nie mogąc odeprzeć wrażenia, że chyba dodał odrobinę za dużo, gdyż mikstura dziwnie się zagęściła. Nie wiedział, ile czasu minęło odkąd przyglądał się zawartości, był tak pochłonięty weryfikacją, że nie wyczuł jak zrelaksowana postawa Jimina obok niego zrobiła się spięta. — Ji-jimin. – pociągnął nosem w zamyśleniu, nie spuszczając wzroku ze swojego dzieła. Po omacku chciał złapać Parka za rękaw, aby skontrolował, co stworzył lecz go nie dosięgnął. W zamian usłyszał krzyk, który przywrócił jego świadomość, co do otoczenia. — PROTEGO! – wszystko działo się bardzo szybko, awanturowanie Jimina, lewitujący czarodziej, otwarte okna i profesor stojący między wszystkim. Kim patrzył na ciemnowłosego szeroko otwartymi oczami, gdy tamten wygłosił wykład, który powinien zawstydzić samego nauczyciela. — Profesorze on tworzył wywar tojadowy! To zakazane, przemycił składniki! Dobrze profesor wie do czego prowadzi złe wytworzenie tego eliksiru! Przecież gdyby ten wybuch dotknął Taehyunga, mógłby nieodwracalnie nabawić się likantropii! Nie miał szans go wytworzyć, to ciężka do zrobienia esencja, z którą nawet profesor Snape miał problemy! – gdy te słowa do niego dotarły, otworzył usta, zbity z tropu. Stał jak wryty, powoli zdając sobie sprawę, jak wszystkie jego plany mogłyby się pokruszyć w jednym momencie, w dodatku w bardzo banalnie absurdalny sposób… gdyby nie Park Jimin. — Dziękuje Panie Park za tą pouczającą lekcję. Proszę już zamilknąć, a Pan zaś za naruszenie regulaminu szkoły i zagrażanie życia innych uczniów uda się do dyrekcji tam pomyślimy nad karą. Póki co odejmuje Slytherinowi 15 punktów. – Taehyung zacisnął szczękę na niesprawiedliwy werdykt profesora. Stanął za Jiminem, kładąc mu ręce na ramionach, lekko je rozmasowując, aby się rozluźnił. — Dlaczego Pan sobie nie odejmie punktów? Za niedopilnowanie podczas zaliczenia. Gdyby nie Par-... Jimin, nie wiadomo jakby się to skończyło. Powinien dostać plus dwa razy tyle punktów… – patrzył śmiertelnie poważnie w oczy starszego mężczyzny, który tylko na niego fuknął pod nosem, nie ustosunkowując się w ogóle do tego, co wytknął mu Tae. — Proszę teraz opuścić klasę, zaliczenie odbędzie się ponownie jutro. Na dziś już koniec, muszę wyjaśnić tą sprawę i skierować ucznia do pani Pomfrey żeby oceniła czy nie będzie problemów z jego zdrowiem skoro oberwał jako jedyny. – blondyn puścił Jimina i odetchnął z ulgą, nie musząc kończyć eliksiru, który marnie mu wychodził. — Mam nadzieję, że wyleci ze szkoły. – Taehyung popatrzył na Parka, zaskoczony nagłym komentarzem i cicho zaśmiał się pod nosem na widok groźnej miny czarodzieja, której było daleko do prawdziwie groźnej. — Nic Ci nie jest Taehyung? Dobrze, że wyczułem tojad, bo mógłbym nie zdążyć...Dobrze się czujesz? – usiadł na biurku, podpierając się dłońmi za plecami i patrząc ze spokojem jak Jimin nerwowo się pakował.
— Martwisz się o mnie? – próbował obrócić to w żart i zignorować nieproszone i obce kołatanie w piersi. Pomasował się w miejscu, gdzie powinno być serce, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Może go ten wywar jednak dosięgnął… ? — Chciałem zrobić wywar ze szczuroszczeta...tak na wypadek...gdybyś znowu pobił ścianę...a mnie nie byłoby w pobliżu… — Pobić ścianę? – zapytał ogłupiony, aż przypomniał sobie zwierciadło, wizja ponownie go nawiedziła, sprawiając, że zrobiło mu się słabo. Dlaczego miałby marzyć o partnerstwie Parka? Był inteligentny to fakt, jeśli, całkiem hipotetycznie, mówił prawdę, to był potomkiem Salazara i uratował mu trochę życie, no i koooochał Śmierciożerców; jeszcze to miałoby jakiś sens, ale… dlaczego miałby go całować po rękach? – Ścianę, no tak, zapomniałem, już nie będę, więc się nie przyda, bez obaw. Nie czując się dobrze, wstał kierując się do wyjścia, ale w progu zatrzymał go głos Jimina. — Do zajęć z ochrony przed czarną magią jeszcze trochę czasu...będę w bibliotece...gdybyś nie wiem...chciał pogadać..albo gorzej się poczuł. – Tae zaczęły się pocić ręce, wytarł je o szatę, czując się jakby był poddany jakiemuś testowi. Czyżby Czarny Pan zza grobu sprawdzał jego oddanie? Cokolwiek nie działo się między nim a Jiminem, nie mogło mu to przysłonić jego prawdziwego celu w życiu. Cokolwiek to nie było, musiał to zatrzymać zanim zacznie żałować i wpakuje się w coś, od czego nie będzie odwrotu. Jimin był… niebezpieczny. Stał cicho, widocznie za długo milczał, gdyż tamten zaczął odchodzić, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi od Kima. Młodszy patrzył na oddalające się plecy Ślizgona, czując ukłucie w piersi. Musiał to skończyć szybciej niż zdąży się rozwinąć. Taehyung mógł być przesiąknięty złem do szpiku kości, niechętny oraz niedouczony relacji międzyludzkich, ale nie był do końca taki nieświadomy. Zrobił kilka kroków w tył, zwiększając dystans między nim a Parkiem. Wtedy jeden ze zwojów starszego o Śmierciożercach upadł na podłogę. To nie była sprawa Taehyunga, każdy wiedział o ich istnieniu oraz nie było świadków, że rzecz należała do Jimina. Mógł bez żadnych wyrzutów zostawić to w spokoju i odejść jakby nigdy niczego nie widział, a jednak nadal stał, przyglądając się lekko odsłoniętej treści. Gdy ciemnowłosy zniknął mu z pola widzenia, nie zdążył powstrzymać nóg, które w mgnieniu oka znalazły się przy zwoju. Podniósł go w pośpiechu, chowając w szacie. Nie poszedł jednak za nim do biblioteki. Nie mógł się z nim teraz zmierzyć. Nie, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, jakim Park był dla niego zagrożeniem. Musiał się od niego odciąć, póki umiał to zrobić.
Podczas zajęć obrony przed czarną magią, gdy Jimin wszedł do sali, nie spotkał się z nim wzrokiem. Gdy tamten zdawał się do niego podchodzić, Taehyung ruszył się z miejsca, wchodząc w głąb pomieszczenia, stając w tyle za innymi. Park załapał insynuację i nie poszedł za nim. Blondyn nie lubił widzieć zawiedzionej miny chłopaka i dzięki tej świadomości tym bardziej wiedział, że był dla niego zagrożeniem. Nie minęło dużo czasu, zanim do sali wszedł profesor, od razu przechodząc do rzeczy. O, dzięki Ci. — Czy ktoś słyszał, czym są bogini? – jakiś niewychowany Gryfon wyrwał się z odpowiedzią, zostając zmierzony urażonym wzrokiem Krukona, który trzymał rękę w górze. Tae przekręcił oczami. Chyba tylko Puchoni nie działali mu na nerwy tak bardzo, bo działali, tylko odrobinę mniej niż reszta. — No dobrze, to kto chce spróbować pierwszy? – profesor poklepał szafę, starą i zakurzoną, wyglądającą jakby w niektórych miejscach zjadły ją korniki, paskudna. Taehyung podniósł rękę, chcąc mieć te zajęcia za sobą i wyjść od razu po wykonaniu zadania, niezainteresowany patrzeć na głupie strachy innych, kiedy mógł odszyfrowywać tekst na temat czarnej różdżki. Nie bał się, nie miał pojęcia, co mogło na niego wyskoczyć, ale nie spodziewał się niczego strasznego. Chciało mu się śmiać na myśl, że bogin mógłby przybrać postać jego dzisiejszego kociołka z nieudaną mieszaniną. — Och, Kim Taehyung, zapraszam. – nauczyciel nie ukrywał zdumienia, tak samo jak inni uczniowie. Tae nigdy nie robił nic z własnej woli na zajęciach. Czarodzieje byli podekscytowani, szeptali między sobą, nie mogąc się doczekać, czego postrach sam w sobie mógłby się bać najbardziej. Cóż, sam Taehyung chętnie by się tego dowiedział. – Tylko, pamiętaj, Riddikulus i- – przerwał, demonstrując uczniowi ruch różdżką. Blondyn patrzył na szafę znudzony, podrapał się leniwie z tyłu głowy, czochrając przy tym włosy. Czekał spokojnie, gdy profesor ostrożnie otwierał skrzypiące drzwi. Wtedy nawet Tae zaczął się interesować, przyglądał się uważnie, jak jedna noga zaczęła wychodzić z mebla… noga? Następnie druga, potem było widać ręce, następnie w miejscu zjawy pojawił się tułów, a na końcu głowa z twarzą... Jimina? Tae upuścił różdżkę na podłogę, krew w jego żyłach się zagotowała, a on wyglądał jakby zgłupiał, z resztą nie tylko on. Cisza panująca w sali paradoksalnie raniła go w uszy. Nikt nie reagował. Naprzeciwko Taehyunga stał Jimin, a raczej jego idealne odzwierciedlenie, patrzyło na niego niepewnie, wręcz nieśmiało, na pewno nie wyglądało jakby miało zrobić mu krzywdę. Aż w końcu uśmiechnęło się, tak szeroko, że wszystkie jego zęby zostały odsłonięte, a oczy zniknęły, tworząc kształt półksiężyca. Czarodziej wstrzymał powietrze, uszczypnął się w ramię, upewniając się, że to nie jest jego kolejna wizja, ale w miejscu bogina naprawdę stał niegroźny, ciepło uśmiechający się Jimin. Taehyung odwrócił się, aby spojrzeć na prawdziwego chłopaka, zauważając, że oczy innych już były na niego skierowane lecz Park zdawał się ich nie zauważać. Mężczyźni patrzyli na siebie w takim samym niezrozumieniu, jakby nikogo innego dookoła nie było.
Miał świadomość, że inni uczniowie rzucali w jego stronę zgryźliwymi komentarzami, ale był na nie głuchy. Widział, że prawdziwy Jimin ingeruje, ale tak naprawdę był ślepy na wszystko, co działo się wokół niego. Czuł, że ktoś go dotyka, wyprowadzając z sali, ale wcale nie czuł, że się ruszał. — Siadaj. – nie zareagował od razu, rozejrzał się flegmatycznie po pomieszczeniu, aż w końcu jego wzrok padł na miotłę. Ciche a opuściło jego usta, gdy zrozumiał. A i tak się zawahał, patrzył na zdenerwowanego mężczyznę, jakby badając jego cierpliwość, ale nawet Taehyung zdawał sobie sprawę z tego, że nie chciał w tamtym momencie bardziej go podburzać. W zmęczonym geście przeczesał ręką blond włosy, nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego. Więc dlaczego jeszcze tu stał, zamiast odepchnąć Parka jak zawsze do tej pory? A może to dobra szansa, aby wszystko sobie wyjaśnić i wrócić do tego jak było przed tą całą serią niewytłumaczalnych zdarzeń między nimi? Z ciężkim westchnieniem usiadł na miotle i nie musiał czekać długo, aż Jimin wystartuje. — O co tutaj chodzi Taehyung? – młodszy czarodziej zszedł z latającego przedmiotu, skanując widok, który ich otaczał. Wieża widokowa, miejsce w sam raz na prywatne rozmowy; to trochę ostudziło jego zdenerwowanie. Jednak tylko na moment, dopóki jego oczy nie spoczęły na zdruzgotanym Jiminie, w którym wzbierały się łzy i ten obraz nie leżał dobrze w Taehyungu. Panika znowu w nim wzrosła, gdyż nie był tu po to, aby chcieć go pocieszać, wręcz przeciwnie. Więc z jakiego powodu czuł jego ból jak swój własny? — Dlaczego? Boisz się mnie? – te słowa zadziałały jak zimny kubeł wody, uświadomiły, że Jimin był jego boginem. Co miał powiedzieć? To przecież mówiło samo za siebie. Przygryzł dolną wargę, układając usta w cienką linię. Wierzył, że dopóki nie przyzna tego na głos, będzie mniej prawdziwe. — Nie rozumiem tego. Nic już nie wiem. Wyjaśnij mi co się dzieje. – zmarszczył brwi, zrobił tyle kroków w tył, ile drugi czarodziej w przód. Taehyung wiedział, co się dzieje, zasypywał się wytłumaczeniami za każdym razem, gdy między nimi do czegoś dochodziło, więc nie powinien mieć problemów z wyjaśnieniami. Lecz gdy otworzył usta, nie umiał z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Nagle wydały mu zbyt się idiotyczne. — Czekałem na Ciebie! Cały czas, nie przyszedłeś! Ja myślałem...że chcesz się ze mną widywać...częściej… Dlaczego jesteś tak zmienny, Taehyung? Raz mnie nienawidzisz, raz mam wrażenie, że chcesz mojej bliskości, a później wychodzi na to, że się mnie boisz! Co ja mam z tym wszystkim zrobić!? – nie tylko Jimin był w rozsypce, ale Taehyung lepiej umiał sobie radzić z jej nieokazywaniem, chociaż nie było lekko, gdy tamten wybuchł przed nim płaczem. Ręka mu drżała, podświadomie chcąc otrzeć jego pełne policzki z łez, które niestety nie dosięgały jego oczu z uśmiechu, a smutku i gorączkowego mówienia. Kim w obronnym geście splótł ręce na klatce piersiowej, aby nie zrobić tego dnia czegoś, czego mógłby pożałować jeszcze bardziej. — Naprawdę się mnie boisz, Taehyungie? – zdrobnienie, to pierdolone zdrobienie, miękkość w jego głosie, zaskomlenie na skraju wypowiedzianego zdania. Taehyung zrobił się słaby na Jimina i zaczął bać się jeszcze bardziej, czując jak jednym słowem starszy czarodziej umiał sprawić, że spuścił dla niego gardę.
— Może pozwolisz mi to zmienić? — Jimi- – muśnięcie warg zawróciło mu w głowie, ledwo je poczuł, a i tak jego ciało zareagowało jakby starszy naparł na niego z całej siły i być może na zewnątrz wyglądał na skamieniałego, ale końce palców u rąk i nóg miał zdrętwiałe, na karku pojawiła się gęsia skórka i jednocześnie oblały go zimne oraz gorące poty. — Proszę...Taehyungie… – Kim cały rozdygotany, położył swoje ręce na tych o wiele drobniejszych Jimina, które trzymały jego szaty. Zdecydowanym ruchem strącił jego chwyt. Oczy młodszego Ślizgona niespokojnie wodziły po twarzy Jimina, panował w nich obłęd, przez pryzmat których patrzył na zaistniałą sytuację. Złapał Parka za kołnierz, unosząc go nieznacznie, tak, że gdy Taehyung gwałtownie ruszył, niższy uczeń dostawał do podłogi tylko palcami u stóp. Cofał go póki jego plecy nie uderzyły zimnej powierzchni pod oknem, natomiast ich głowy były nieco przez nie wychylone. Jeden nieodpowiedni ruch i wypadliby z niego oboje. — Park… co Ty sobie myślisz, że robisz i komu? – wzmocnił uścisk na jego kołnierzu, co w rezultacie spowodowało, że ich twarze znalazły się jeszcze bliżej siebie. – Tak, boję się Ciebie, przerażasz mnie! Robisz ze mną rzeczy, których nikt inny nie śmie, budzisz we mnie odruchy, których nie znam! Przyprawiasz mnie o uczucia, których nie rozumiem i nie wiedziałem, że je mam! Sprawiasz, że nie jestem sobą. Jesteś dla mnie niebezpieczny! Rzuciłeś na mnie jakiś czar? Nie wiem, w co grasz, ale cokolwiek nie robisz to działa i nienawidzę Cię za to bardziej, boje się Ciebie jeszcze bardziej, chcę Cię coraz bardziej i mam ochotę Cię pocałować jeszcze raz! Taehyung oblizał swoje usta, nachylił się tak, że ich nosy się stykały, cały czas mając obłąkany nerwami wyraz twarzy. Jednak w kluczowym momencie wydał z siebie sfrustrowany odgłos, niczym jęk z bólu. Puścił Jimina, że tamten znów miał bezpieczny grunt pod pełnymi stopami. Nie pytając o zgodę, ani nie skradając ostatniego spojrzenia w stronę chłopaka, wziął jego miotłę, wracając na główny dziedziniec. Gdzie zostawił tam magiczny przedmiot sam sobie. Potrzebował kąpieli, aby zmyć z siebie całe zmieszanie.
W głowie nadal dźwięczał mu głos wściekłego Jimina, wołający za nim, gdy odleciał nie na swojej miotle. Na której z resztą wcale nie miał takiej dobrej koordynacji, ale wystarczyła, żeby bez szwanku wylądować. Brzegiem szaty wytarł usta, jakby miało to zetrzeć posmak ust chłopaka, który nadal na sobie czuł i niewyobrażalnie go to denerwowało. — Tae… hyung.... – znajomy Krukon zakończył wołanie imienia Taehyunga dużo mniej pewnie niż zaczął. Na końcu słowa można było dostrzec zawahanie i pewnego rodzaju dyskomfort, żałując, że zwrócił na siebie jego uwagę, gdy starszy Ślizgon spojrzał na niego w tak nieprzychylny sposób. Jungkook do tej pory zdawał się ignorować wrogie nastawienie czarodzieja, ale w tym momencie dostrzegł w jego chłodzie coś innego, z czymś nie był pewny, czy chciał igrać. — Nie wiem gdzie jest Yoongi, dzieciaku… – Kim zaczął iść dalej, nie patrząc za siebie, aby jak najszybciej znaleźć się poza dziedzińcem. Jednak młodszy zdawał się nie słuchać, co mu podpowiadał zdrowy rozsądek i brnął dalej, wsadzając nos w nie swoje sprawy ten jeden raz, gdy powinien sobie odpuścić dla własnego dobra. Gdyż w tej chwili Taehyunga mało obchodziło to, że Jungkook pokazostawał pod ochroną prefekta Slytherinu. — Widziałem Cię na miotle z Jiminem, ale wróciłeś bez niego, a jego miotła… – Jeon nie skończył tylko nerwowym ruchem wskazał palcem na magiczny przedmiot, który Taehyung bez namysłu zostawił za sobą, w miejscu dosyć nieodpowiednim, po którym ciągle stąpali uczniowie. – Słyszałem co się stało… – dodał bardziej w szepcie, jakby dzielił się sekretem, chociaż było to całkowicie bezcelowe, widząc, że cały Hogwart już o tym mówił. Blondynowi zakręciło się w głowie. — Ty. – warknął przez zęby, robiąc kilka kroków bliżej w stronę Jungkooka, który chyba pierwszy raz w życiu zauważył, że jego bezmyślność, co do zbyt odprężonego, żeby nie powiedzieć lekceważącego, zwracania się do gniewnego Ślizgona może faktycznie przysporzyć mu kłopotów, których dziwnym trafem do tej pory w interakcjach z Taehyungiem nie doświadczył. – Mam nadzieję, że dużo razy mówiłeś Yoongiemu, co do niego czujesz, ponieważ przez jakiś czas w końcu będziesz trzymał język za zębami. - gdy mówił, oprócz ust, żadne inne mięśnie na jego twarzy się nie poruszyły, pozostawiając jej wyraz w skamieniałej ekspresji. Zanim Jungkook zdążył zareagować, Taehyung rzucił na niego silencio, powodując, że czarodziej nie mógł wydobyć z siebie dźwięku. Krukon stał w osłupieniu, trzymając się za gardło, ogłupiony, gdyż pierwszy raz padł ofiarą drastycznych metod Kima. Prysznic trochę uspokoił jego myśli, emocje z wydarzeń tego dnia zaczęły powoli opadać, kąpiel zmyła z niego to, co pozostawił na nim Jimin. Jęcząca Marta ani drgnęła, ani głośno nie zapłakała nawet przez moment odkąd Taehyung uwięził ją na czas relaksu we wnętrzu kibla, tłumiąc jej irytujące, piskliwe zapędy. Czarodziej w samym szlafroku wrócił do swojej komnaty. Nieprzejęty w ogóle tym, kiedy na kogoś wpadł w swoim negliżu. Większość i tak właśnie objadała się na wspólnej kolacji. Na której nie był pewien, czy był obecny Jimin, gdyż istniało wielkie prawdopodobieństwo, że starszemu nadal nie udało się zejść z wieży. Głodny. Spragniony. Kim potrząsnął mokrymi blond włosami, strzepując z ich kosmyków krople wody oraz powstrzymując się przed głębszym myśleniem, zanim wpadłby na głupi pomysł sprawdzenia, co się z nim działo. Cóż nie musiał. Gdyż Park Jimin sam postanowił zrobić mu niezapowiedzianą wizytę.
Taehyunga przeszedł zimny dreszcz, jego wychłodzone ciało, nadal lekko wilgotne, zadrżało, jak tylko powiew wieczornego wiatru uderzył w jego odsłonięte miejsca na ciele i przeklinał w myślach nieproszonego chłopaka za to, że nie zamknął za sobą okna, ale drzwi już tak. Przyparty do nich Ślizgon, patrzył na niższego czarodzieja z prześmiewczym podziwem, gdy ten swoim drobnym ciałem tak bardzo starał się go unicestwić, wkładając w to całą swoją siłę i determinację. Może w innych okolicznościach, takich w których nie miałby zaparcia emocjonalnego, uznałby to za godne uznania, pełne uroku, satysfakcjonujące nawet, gorące też. I chociaż wiedział, że jednym zwinnym ruchem dałby radę bezceremonialnie zamienić ich położenie, z jakiegoś powodu pozostawał spokojnie na swoim miejscu, ciekawy co w zanadrzu miał dla niego Jimin. — Teraz Ty mnie posłuchasz, choć masz szczęście bo ja nie będę próbował Cię zabić przez wypchnięcie oknem. — No tak, Ty próbujesz zrobić mi dziurę w plecach klamką od drzwi. – przewrócił oczami, zauważając kąśliwie, z nutą nieuprzejmego rozbawienia, kiedy bez trudu zrobił krok w bok, co by go nic nie uwierało. — Robię z Tobą rzeczy, których nikt inny nie śmie bo chcę i nie przestanę. Widzę jak na mnie patrzysz, Taehyung. Nie jestem idiotą, wtedy przed zajęciami, doskonale widziałem że mnie chcesz. Podobam Ci się, założę się że chciałbyś wiedzieć jaki wysoko jęczałbym w Twoim łóżku. – Taehyung dosyć nieumiejętnie stłumił w sobie jęk, tworząc jakiś inny równie upokarzający odgłos. Nie był gotowy na usłyszenie takiego otwartego nazwania słowami tego jak się sprawy w ich przypadku miały. A to, że Park nie pozwalał mu na zgubienie jego wzroku nie pomagało. — Przez chwilę myślałem, że zrobiłem źle, że wcale mnie nie chcesz. Myślałem, że wolisz kobiety skoro tak zdenerwował Cię mój pocałunek. Bałem się, że zniszczyłem wszystko co do tej pory zdołałem naprawić między nami, ale po tym co powiedziałeś. Kurwa, Taehyung, naprawde musisz o mnie fantazjować, że tak bardzo Cię to podburzyło. – Taehyung kliknął językiem o podniebienie w nerwowej manierze, gdy tamten zaczął go dotykać. Musiał bardzo się natrudzić, aby utrzymać jednostajny oddech, gdy małe, miękkie opuszki palców Parka robiły sobie wycieczkę po jego nagim torsie. Przystanek, jaki sobie zrobił na jego sutku był zgubą dla nich obu. Taehyunga przeleciał prąd, którego nigdy wcześniej nie zaznał, nawet uderzony zaklęciem w walce. Wrogo strzepnął jego rękę, skrzyżował ręce na piersi w obronnym geście, odgradzając się trochę od starszego chłopaka, zachowując najbardziej możliwy bezpieczny dystans w tamtym momencie. — Słuchaj, mała dziwko, nie każdy patrzy na Ciebie przez pryzmat kutasa… Jak chcesz seksu to idź gdzie indziej- — Nie znasz tych uczuć, więc Ci wyjaśnię co to. To się nazywa zauroczenie. Myślisz o mnie, pewnie pojawiam się w Twoich snach, dlatego ostatnio ciężej Ci źle mnie traktować. Chcesz, żebym był obok, ale to odpychasz. W porządku rozumiem. Mogę zaczekać, aż się pogodzisz z tym faktem. W sumie poza zauroczeniem możesz być po prostu napalony, nic dziwnego. Oczy masz to widzisz, że do brzydkich nie należę, ale nawet jeśli to to, to nie martw się. Jeszcze Cię w sobie rozkocham. – Jimin wciął mu się do wypowiedzi, nie dając za wygraną, zbyt pewny swoich przekonań, które coraz gorzej działały na samozaparcie Taehyunga. Gdy pod wpływem nieugiętych wyczynów starszego Ślizgona, materiał jego szlafroka zaczął zsuwać się z jego ramienia, spanikował. Chwycił mocno Parka za szyję, nie mając problemu w objęciu jej dookoła swoimi długimi, smukłymi palcami. Nie było to ramię, na którym skrywał tajemnicę - zauważył po chwili - ale to nie zmieniało faktu, że Jimin stąpał po cienkim lodzie, pogrywając z ciałem Kima w sposób, który mógł odkryć więcej niż ten się w ogóle spodziewał.
...ostatnio ciężej Ci źle mnie traktować… Żeby udowodnić sobie, że starszy się mylił, wzmocnił ścisk, przed którym tamten wcale się nie bronił, jakby nie wierzył w nic, co demonstrował mu Taehyung. Nie spuszczał wzroku z Jimina, chcąc pokazać, że nie miał skrupułów przed skrzywdzeniem go, gdy na niego patrzył. Jeszcze Cię w sobie rozkocham. Taehyung niespodziewane kaszlnął, puszczając chłopaka z uwięzi. — Nie chcę gasić Twojego entuzjazmu, ale najwidoczniej muszę, gdyż coś źle zrozumiałeś. Ja, Kim Taehyung nikogo nie kocham, ani nie pokocham. Zapomnij o- — Jestem niebezpieczny, zawsze byłem, ale Ty przecież nie lubisz iść na łatwiznę prawda? Jestem dla Ciebie wyzwaniem, bo wzbudzam w Tobie uczucia, których chłodny Kim Taehyung nie znał. Nie martw się, nie musisz na mnie mówić pieszczotliwie. Lubię kiedy tak się na mnie denerwujesz, dopóki nie chcesz wypchnąć mnie przez okno ani nie zostawiasz mnie na jebanej wieży. – przetarł dłonią zmęczoną twarz, cokolwiek nie robił Jimin był bardziej zachęcony, miał swoje własne interpretacje na próby odepchnięcia go, był na tyle nieustępliwy i zdecydowany, że Taehyung zaczynał wątpić w słuszność swojego postrzegania tej sytuacji. Jimin już skierował swoje myślenie na ścieżkę, z której nie dało się go zawrócić lecz Kim nadal nie dawał się przekonać. — Nie no, serio. To było słabe. Wkurwiłeś mnie strasznie, nie rób tego więcej skoro chcesz mnie całować częściej. – cholera, on faktycznie to powiedział. Nagle był zadowolony, że okno wciąż pozostawało otwarte, gdy oblała go nagła fala ciepła. — Park… – zaczął ostrzegawczo, pokręcił głową karcąco, aby zaprzestał tego, co zamierzał, cokolwiek to nie było. — Nie rzuciłem żadnego czaru, sam dałeś się oczarować moją osobą, ale jeśli chcesz wiedzieć to ja także nie jestem sobą przy Tobie. Wystawiłeś mnie dzisiaj w bibliotece, zrobiłeś ze mnie bogina po tym jak uratowałem Ci życie w pracowni, a ja nadal tutaj jestem i chcę Cię bardziej niż kiedykolwiek. Oszalałem, rozumiesz? Jestem ślepy, widzę tylko Ciebie. A z czasem i Ty nie będziesz widział świata poza mną. Zaczekam na Ciebie Taehyung, ale nie zmienia to faktu, że Ci nie pomogę w podjęciu decyzji. — PARK! – krzyknął w furii, którą napędzał fakt, że Jimin polizał go po uchu. Taehyung robił się jeszcze bardziej podburzony i gorący z nie wszystkich powodów, które rozumiał. Położył starszemu rękę na ramieniu, a właściwie to z naciskiem wbił w nie swoje paznokcie, odsuwając chłopaka od siebie. — Moje uczucia to nie gra Kim Taehyung. Nie prowadzę, żadnej gry, a Ty i tak w to wpadłeś po uszy. Spójrz… — Nie, nie będę na nic- Jimin… nie, zostaw! A i tak Park położył jego ręce na swoich pośladkach, które aż go świerzbiły, żeby ścisnąć, mocniej poczuć, ale co naprawdę się liczyło to, że znowu poczuł wargi Jimina na swoich własnych, kochał to uczucie jego miękkiej, pulchnej faktury. Zamknął oczy, bijąc się z tym, co powinien a czego pragnął. — Czy to nie przyjemne, Taehyungie? Nienawidzisz mnie bo wiesz jak bardzo mnie chcesz. Prosze, nienawidź mnie. Robiłeś to latami, ale to nie zmienia faktu, że chcesz mnie blisko. – nie otwierał oczu, dał się czarować dotykowi ust Jimina i tego, co nimi mówił, dopóki… Dopóki nie zaczął rozbierać go ze szlafroka, odsłaniać plecy, kryjące jego największy sekret. Park zahaczał palcami o znak na łopatce, tak lekkomyślnie dotykał symbol zwiastujący śmierć. Adrenalina sprawiała, że chciał być tam dotykany. Taehyung lubił niebezpieczne, a Jimin taki był.
— Ale nie próbuj mi teraz wmówić, że jest inaczej bo gdybyś mnie nie chciał, to zacząłbyś zamykać to cholerne okno. – Kim ścisnął go za pośladek, przyciągając do kolejnego pocałunku. — Albo zacznij skuteczniej chować przede mną swoje ciało. – Taehyung uśmiechnął się zadziornie, gdy tamten dotykał go po torsie, jednak jego mina szybko zrzedła, łapiąc starszego za nadgarstek, żeby odrzucić jego rękę na bok. Zarzucił pospiesznie szlafrok na ramiona, chowając to co dla niego najważniejsze. Mocno związał wokół pasek wokół talii, cały czas patrząc nieodgadnionym wzrokiem na czarodzieja. Niedługo jego współlokatorzy mieli wrócić z kolacji. — Zrobione. Dostałeś co chciałeś. A teraz… – odpowiedział krótko, łapiąc go silniej niż to było konieczne za ramię. Gwałtownie go za sobą pociągnął, idąc po miotłę. Nie puścił Jimina nawet gdy się po nią schylał. – Trzymaj. – wcisnął mu przedmiot do ręki, następnie szarpiąc do okna. – Albo odlecisz dobrowolnie albo tym razem naprawdę Cię zrzucę. - patrzył na Parka wyczekująco, nie pozwalając, aby na jego twarzy malowały się jakkolwiek emocje. Wyglądał na niedostępnego i dla ich dobra chciał, aby Jimin takiego go zapamiętał.
— Nie, Taehyung. Nie dostałem tego co chciałem i Ty też niczego nie zrozumiałeś. — Jimin, idź już sobie… – westchnął spokojnie, jego cierpliwość tego dnia wystawiona na próbę po raz kolejny; która z resztą zawodziła na każdym kroku. — Seks to nie wszystko. Podobasz mi się, to prawda. Chciałbym żebyś zrobił ze mną co zechcesz. Rozpalasz mnie samym spojrzeniem do granic moich możliwości. — Jimin, skończ. – stanowczo podszedł bliżej uchylonego okna, popchnął szybę, otwierając ją szerzej, zaproszenie do opuszczenia sypialni Taehyunga. – Nie interesuje mnie seks, nie interesują mnie żadne uczucia. – próbował nie reagować jak działał na niego dotyk Ślizgona, jak zamiast ognia, powodującego parzący ból, czuł przyjemne drapanie iskierek. — Ale ja chcę być Twój Taehyung. To coś zupełnie innego. – ale, ciągle jakieś ale. A może Jimin i on wcale nie rozmawiali? Może starszy czarodziej mówił na jakiś inny temat? Nie rozumiał jak mógł się tak spierać, zmotywowany do stworzenia czegoś z nim, gdy on nie tylko nie miał w tym zainteresowania, ale również nie znał pojęć takich jak mieć kogo, być kogoś. Jak mógł chcieć coś, co nie wiedział, że istnieje? — Może kiedyś to zrozumiesz, zacznij od tego dlaczego mówisz, że wyrzucisz mnie przez okno, kiedy tak naprawdę w ogóle nie chcesz tego zrobić. — Desperacko prosisz się o śmierć, Park. Gdy to powiedział, jego usta także otarły się o te chłopaka. Skoro chciał całować śmierć, to proszę bardzo. Dostarczanie jej to coś, co znał, umiał i w czym był dobry. — Śpij dobrze, Taehyungie. Słodkich snów...o mnie. – Taehyung chciał mu zedrzeć ten uśmieszek z twarzy, wykręcić język za mówienie takich rzeczy, tym grzesznym głosem. — Żegnaj. – szepnął do ciemnego nieba, na którym postać chłopaka na miotle znikała, stając się z nim jednością. Z jakiegoś powodu długo patrzył, nie mogąc odwrócić wzroku od miejsca, do którego skierował się Park. Uczucie nostalgii chciało wedrzeć się do jego serca, ale nie znalazło drogi. Naznaczony znakiem Śmierciożerców czarodziej zareagował dopiero na odgłos pociągniętej klamki, a następnie na stłumione przez drzwi alohomora. — Co do- – uczeń zamilkł, widząc w środku Taehyunga, wiedząc, że lepiej pozostać bez odpowiedzi. Blondyn przeczesał już prawie suche po kąpieli włosy, nie obdarzył współlokatorów nawet przelotnym spojrzeniem, gdy minął ich, idąc do swojego łóżka. Nie, Taehyung. Nie dostałem tego co chciałem i Ty też niczego nie zrozumiałeś. Nawet jeśli, to co miał rozumieć? Chciał w końcu zostać sam, wrócić do poprzedniego schematu życia, kiedy Park Jimin nie był jak jego cień; zawsze czający się gdzieś w pobliżu, nachodzący go, kiedy nie miał na to wpływu. Po prostu był, nagle stał się jak nieodłączny element jego istnienia, jak cień, zawsze przy nim, którego nie dało się tak po prostu pozbyć. Park Jimin, który jak cień pojawiał się i znikał, zawsze, kiedy nie mógł tego przewidzieć i zapobiec temu, co zamierzał mu zrobić, żeby namieszać w jego głowie, która była już ukierunkowana na pewien cel. Taehyung miał plan w życiu, któremu w pełni się oddał, poświęcając swoje człowieczeństwo; nie pamiętając niewielkiej jego części, jaką kiedyś w sobie posiadał. - kiedy czuł, kiedy miał nadzieję, kiedy na kimś mu zależało.
Dlatego może faktycznie niczego nie zrozumiał. Ale to nie szkodzi, ponieważ on nie chciał rozumieć. Gdyby rozumiał, to czy dałby radę iść ścieżką Czarnego Pana? Był wystawiany na próbę, a on, jako ostatni czarodziej ze znakiem węża na ciele, którego dokonał na nim sam Lord Voldemort, musiał udowodnić, że był godzien noszenia symbolu przynależności do tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Taehyung był wybrańcem. Zaakceptował wolę swojego Pana, w momencie gdy rówieśnik, z którym od razu połączyło go bezsłowne zrozumienie, opuścił go jak wszyscy inni. Trzynastoletni chłopiec czuł się zraniony i zdradzony, słysząc odbijające się od murów słowo mugolak. Patrzył jak nadzieja w postaci chłopca z miękkimi jak aksamit, brązowymi włosami, pełnymi ustami, ułożonymi w dziecięcy dąs, pulchnymi, ale słodkimi policzkami i tym świdrującym spojrzeniem - które po tylu latach wciąż pozostawało takie samo - oddala się. I to był ostatni raz, kiedy czuł silne uczucie. Jak miał sobie poradzić ze świadomością, że powód, dla którego trzymał go z daleka od siebie od samego początku był fałszywy? Że dali się oszukać intrygom dorosłych? Że gdyby pochodzenie Jimina nie zostało zatajone, to ich życie potoczyłoby się inaczej albo… albo tak miało być. Los sam torował mu drogę, jaką obrał dla niego Czarny Pan, a który Jimina na tej ścieżce do sukcesu nie uwzględniał. Gdy wszyscy spali, Taehyung gładził w rękach czarną różdżkę, wyobrażając sobie dzień jej aktywacji. I kim będzie wtedy Jimin. Od następnego dnia wszystko miało być po staremu. Tak sobie postanowił. Przez te całe zawirowania ze starszym Ślizgonem już dawno nie zwoływał zebrań zwolenników Lorda Voldemorta, a to coś, na co jego władca patrzyłby się z pogardą, zawodem, którym Taehyung nie chciał być. Miał wrażenie jakby cały korytarz stanął w miejscu, zawsze goniący gdzieś uczniowie nagle się zatrzymali i może gdyby Kim bardziej interesował się otoczeniem, wcześniej zauważyłby dlaczego. Na tyle, żeby zrobić przedwczesny unik, zanim Park znów mógł namieszać mu w głowie. Niestety było za późno, a prąd jaki przeszedł jego ciało, gdy ich palce się otarły, był gorszy do rictusempra. Wtedy Jimin się odwrócił i… Wow. Dla niego również czas się zatrzymał. — To pójdziesz ze mną na zajęcia, czy mam wysłać Ci listowne zaproszenie? – głos chłopaka wytrącił go z transu. Jego chwilowe oczarowanie prysnęło z momentem uświadomienia sobie, że Jimin był przeszkodą na jego drodze do ominięcia, nieświadomy tego jakiego wyrazu przybrała jego twarz, kiedy patrzył na niego wygłodniałym wzrokiem, że w ogóle tak na niego patrzył. I już myślał, że uda mu się bez zakłóceń dotrzeć na zaliczenie, gdy ten znowu stanął na jego drodze.
— Jak Ci się spało? Śniłem Ci się może? – pytanie podchwytliwe, gdyż nie zmrużył oka. — Jak idziesz do nieba, żebym nie musiał Cię oglądać w piekle. – odpowiedział tonem całkowicie odwrotnym do zalotnego Jimina. — A tak w ogóle to gdzie mój buziak na dzień dobry? No wiesz co...tak się dla Ciebie wystroiłem, a nawet drobnego całusa nie dostanę? – o nie, Taehyung w to nie grał. Przyłożył wszystkie palce u dłoni na czole czarodzieja, odsuwając go od siebie, przy okazji kierując jego głowę do góry, żeby przestał patrzeć na niego w taki sposób. — Tak naprawdę to chciałbym odzyskać moje zwoje. Nie przyniosłeś mi ich wczoraj do biblioteki, a to moje notatki o śmierciożercach, więc wolałbym mieć je u siebie. — Trzeba było nimi bezmyślnie nie rzucać. – mruknął od niechcenia, gdzie tak naprawdę czuł się spokojniej, gdy były u niego, a nie u niczego nieświadomego ucznia. — A i mamy dzisiaj wolne po zaliczeniach z latania, może chciałbyś pójść ze mną do Hogsmeade? Napilibyśmy się piwa kremowego. Możesz traktować to jako randkę, jeśli chcesz, bo sam dobrze wiesz, że przyjaźń z Tobą mi nie wystarczy. – Taehyung otworzył usta, cisnęła mu się na końcu języka riposta, że w tym stroju nie będzie miał problemu w znalezieniu sobie szybkiego ruchania, ale zaproponowanie Jiminowi, aby zalecał się bezczelnie jak dziwka do kogoś innego… jakoś dobrze w nim nie leżało. Słowa ugrzęzły mu w przełyku, blokując możliwość oddychania. Całe szczęście starszy się odwrócił i zaczął iść, zanim Kim zdążył się pogrążyć. — Na zaliczenie mieliście przygotować pokaz wymyślonych przez siebie powietrznych akrobacji, złożonych ze wszystkich tych, których nauczyliście się od początku nauki w Hogwarcie. Będę wołać was po kolei, alfabetycznie. – kiedy profesor oznajmiła uczniom, żeby się zaczęli przygotowywać, zapanowało poruszenie, każdy przechodził niespokojnie z jednej nogi na drugą, wszyscy nerwowi przed ważnym zaliczeniem, niektórzy, Ci mniej zdenerwowani, kiwali do siebie samych głowami, w myślach powtarzając ruchy. Taehyung jak zwykle stał z boku, nie był przygotowany, miał w planach wylecieć w powietrze i pokazać, co mu na bieżąco wpadnie do głowy. — Park! Twoja kolej! – mimo zapierania się, że Jimin go nie interesował, mimowolnie zwrócił na niego uwagę, kiedy został wywołany i nie mógł spuścić z niego oczu, jakby coś niewidzialnego przymuszało go do obserwowania. Jimin świetnie poruszał się na miotle, każdy manewr wykonywał z lekkością i płynnością, co przyjemnie się oglądało. Nic dziwnego skoro był wspaniałym szukającym w drużynie Quidditcha. Co jednak faktycznie przykuło uwagę blondyna to dzieło, które stworzył na niebie, znak bardzo mu znajomy, symbol, który wyznaczał mu ścieżkę, talizman, który silnie trzymał go u boku Czarnego Pana. Taehyung wiedział o absurdalnej fascynacji starszego Śmierciożercami, ale nie spodziewał się po nim takiego debilizmu. Zbladł, a w uszach zaczęło mu dzwonić, gdy znak Śmierciożerców patrzył na nich z góry; ten na plecach Taehyunga łaskotał, również dając o sobie znać, powodując dreszcze u Kima, nawet jeśli drapanie było tylko w jego wyobraźni. Jimin coraz częściej udowadniał mu jak lubił się narażać na niebezpieczeństwo.
— PARK! Co to ma być?! — Znak śmierciożerców, a nie widać? Wyszedł mi całkiem ładny. — Do dyrektor McGonagall! Ale już! — Ale czy to koniecznie? Mam siedzieć w kozie, za jakiś rysunek na chmurach, który rozpłynie się za jakieś pięć minut? Sama Pani mówiła, że tematyka jest dowolna! Taehyung nie mógł słuchać ich wymiany zdań, czy Jimin miał pięć lat? Z resztą, nie po to działał po cichu, żeby ktoś spoza wzbudzał w szkole podejrzenia, czy nie tworzy się armia zwolenników Lorda Voldemorta? Hogwart miał się łudzić, że już nikt o nim nie pamięta i nie chce kontynuować jego ideologii. — Jednak trzeba znać granice Park! Nie można pokazywać symboli zakazanych! — A czemu nie? Tym bardziej powinno się o tym mówić. Widzi Pani, o Voldemorcie nikt nie mówił, a i tak wrócił. Poza tym, śmierciożercy to fascynujący ludzie, powinno się ich uzwględnić w podręcznikach szkolnych, a nie zaklejać nam oczy stekiem bzdur i marnować czas na naukę wróżbiarstwa. – Park nadal kłócił się z panią profesor, a on nie mógł tego znieść. Miał ochotę podejść tam i zatkać mu usta każdym możliwym sposobem, żeby tylko zamilkł, zanim Hogwart powiadomi Ministerstwo o podejrzanym zainteresowaniu ucznia słynnym czarnoksiężnikiem. Gdyby wiedział… gdyby Jimin tylko wiedział. — Ujdzie Ci to płazem, Park. Zaliczę Ci to zadanie, jednak żeby mi to był ostatni raz. Do tego odejmuje pięć punktów Slytherinowi. Rozejść się. – uczniowie należący do Slytherinu wydali z siebie jednogłośny jęk dezaprobaty, obdarowując Jimina wrogimi spojrzeniami. Taehyung nie mógł odejść, patrzył na chłopaka, coś nieodgadnionego malowało się na twarzach ich obu. Gdyby tylko oboje wiedzieli… — Co? Czego chcesz? Tobie też mam wytłumaczyć czym jest ten znak? Masz moje notatki, tam szukaj odpowiedzi. – chciał go zbesztać, ale mimo ostrych słów, wyglądał jak zbity pies i Taehyung nie mógł znaleźć w sobie głosu. Kim zrobił kilka kroków w przód, tak, że jeśli Jimin patrzył w swoje stopy, widział jak czubek butów młodszego czarodzieja dosięgał tych jego. I cały misterny plan trzymania się od Jimina z daleka nie poszedł po jego myśli. Chwycił go za podbródek, unosząc buzię, żeby na niego spojrzał. W ten sposób odsłonił jego szyję, zauważając wystające zza chokera odciski swoich palców. Wstrzymał oddech. Świadomość, że to on mu to zrobił była dusząca, posępna i przygnębiająca. Gdyby umiał, przypisałby to co czuje do wyrzutów sumienia, niestety pogubił się w procesie, nie znajdując odpowiedniego nazewnictwa do odczuwalnego stanu. — Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. Lubisz pakować się w kłopoty, Park, co? Tylko zastanów się, czy nie pociągasz wtedy innych na dno za sobą. – mówiąc to, uderzał nerwowo wskazującym palcem w jego klatkę piersiową. Dla Jimina mogło to brzmieć niezrozumiale, czemu miałby kogoś innego tym pogrążyć, czemu Taehyung, wiecznie zobojętniały na wydarzenia i dramaty szkolne tak się tym przejął. — Ogarnij się! Tylko ja Cię mogę zniszczyć. Nawet Ty sam nie możesz mnie w tym uprzedzić, więc… uważaj, co robisz. Zrozumiałeś? – coś, co miało zabrzmieć jak groźba, wybrzmiało jakby się o niego martwił i wcale nie czuł wstrętu. Sięgnął po kolczyka Jimina, obracając wiszące akcesorium w ręce. – A zwoje… zapomnij o nich. Ktoś tak lekkomyślny nie może mieć ich u siebie… jak chcesz… – spojrzał mu głęboko w oczy, nadal bawiąc się jego biżuterią. – …zamiast do Hogsmeade, możesz pójść ze mną popatrzeć jak je palę. – koniec zdania wydobył przez zęby. Naprawdę wściekły, że Jimin tak nierozważnie obnosił się ze swoją fascynacją. Bał się wyobrazić, co by się stało, gdyby dowiedział się, co krył na plecach. Gdy drobniejszy chłopak się tego nie spodziewał, wyrwał mu z ręki miotłę, trzymając nad swoją głową. — Konfiskuję. – uśmiechnął się złośliwie, odwracając się do niego plecami.
— A zwoje… zapomnij o nich. Ktoś tak lekkomyślny nie może mieć ich u siebie… jak chcesz… zamiast do Hogsmeade, możesz pójść ze mną popatrzeć jak je palę. — Co? Chyba sobie kpisz w tym momencie. – gdy Jimin się od niego nagle odsunął, zaczęło mu brakować tego, że był na wyciągnięcie ręki, a przecież tego chciał… aby trzymał się od niego z daleka. Więc dlaczego? – Dałem Ci je bo myślałem, że mogę Ci zaufać, a Ty tak po prostu chcesz je spalić?! Moje godziny, tygodnie i miesiące pracy?! To są moje zwoje, moja praca i moje sprawy. Myślałem, że coś nas łączy, że mogę Ci ufać, powiedzieć Ci o wszystkim, ale nie. Musisz to zepsuć dla jakichś swoich wygórowanych zasad. Gdybyś chociaż spojrzał do tych zawojów, to nie byłbyś teraz taki zszokowany. Wiesz czemu wybrałem akurat to?! – Taehyung zmarszczył brwi, znowu sugerował mu, że czegoś nie rozumiał. Młodszy Ślizgon miał wrażenie, że cały czas w kontaktach z Jiminem umykało mu coś istotnego. Jednak on naprawdę nie robił tego celowo, nawet jeśli tak to mogło wyglądać. Z jakiego powodu miałby być ciekawy, co było zawarte w zwojach? Wiedział, że chłopak trzymał tam zapiski o Śmierciożercach, jednak Taehyung był jednym z nich. Jedynym pozostałym z autentycznym znakiem, więc co mogło tam być, czego rzekomo nie wiedział o swoim gatunku? — Bo każdy w Slytherinie jest dumny ze swoich korzeni. Ja też chcę być dumny z tego, że mój ojciec był czystej krwi Śmierciożercą, jednak Ty widzisz we mnie tylko szlamę. Nawet teraz. – symbol na plecach ponownie dał o sobie znać, pulsował jakby do jego zarysu napłynęła rozgorączkowana krew. Czy przez swoje rozpaczliwie desperackie pragnienie, towarzyszące mu jeszcze za dzieciaka, żeby Jimin pasował do jego świata, płatało mu figle, powodując, że wyobrażał sobie słowa, które mówił do niego? To… to niemożliwe co słyszał. Poraz kolejny tego dnia Park pozbawił go tchu. I tylko on posiadał taką umiejętność. Tylko Jimin umiał wzbudzić w nim odczucia inne niż te, jakich nabawił się od życia, które na żadnej płaszczyźnie nie było dla niego przychylne. — I tak po prostu chcesz spalić całą historię mojej rodziny jaką udało mi się odtworzyć....wow. – czy on na pewno dobrze słyszał? Park Jimin… syn jednego ze Śmierciożerców, który walczył dzielnie u boku jego rodziców. Ten Park? Oczy Taehyunga były odzwierciedleniem euforii, która wypełniała całe jego ciało. Ale tak naprawdę, to co najbardziej ją spowodowało to realizacja, że jego uparte marzenie, żeby Jimin kroczył z nim tą samą ścieżką, było do spełnienia. Aż w końcu ogarnął go smutek, żal, złość, zawiść, że oboje cierpieli, raniąc siebie nawzajem. — Proszę, śmiało. Zrób to. Wiem, że to zrobisz. Nawet się nie zawahasz. Problem jest w tym, że część ciągle widzi w Tobie dobrego, czułego człowieka. Wierzę w coś, co przede mną ukrywasz, czego nie chcesz mi pokazać nie wiedzieć czemu. Odsłaniam się przed Tobą cały, gdy Ty jedynie potrafisz mnie spychać na bok. – ręce go świerzbiły, był cały nabuzowany nowymi odkryciami, ale w żaden logiczny sposób nie mógł dać upustu emocjom. Chciał zatrzymać przy sobie Jimina, w końcu bez ciężaru na sercu mógł to zrobić. W końcu czuł, że nie zdradzał ideologii, do której dorastał, która go wychowała, gdy staruszka go opuściła, zabierając ze sobą w zaświaty wszystko co usypiało w nim mrok, a który cały nim zawładnął, gdy jej zabrakło. Ale Jimin… Tak jak za pierwszym razem, gdy się spotkali; czuł, że on dzieli z nim więcej niż to widoczne dla oczu i umysłów innych ludzi oraz istot magicznych.
Dlatego kiedy tamten sięgnął po miotłę, Kim zrobił jedno, które wpadło mu wtedy do głowy, aby go nie zostawiał. — Konfiskuję. Skaczący wokół niego w furii drobny Jimin, robił coś z jego umysłem, który szukał sformułowania na to, jak urokliwie wtedy wyglądał, ale niestety ciągle miał problemy znajdowaniu odpowiednich słów. — Z jakiej kurwa racji?! Wiesz co, weź sobie i te zwoje i moją miotłę, skoro ja oddaję Ci swoje serce, a Ty tylko potrafisz po nim skakać. Rób co chcesz. Ja muszę...ochłonąć. — Ji… – patrzył jak odchodził… znowu przyglądał się nostalgicznie jak oddalał się od niego. – … minnie. – dokończył szeptem, zaciskając mocno dłoń na miotle starszego czarodzieja. I gdy miał iść robić swoje, zauważył jak Parka zaczepił prefekt ich domu. I nie byłoby w tym niczego nietypowego, gdyby nie to, że na widok Yoongiego przytulającego Jimina, pomyślał, że to on powinien stać na miejscu Mina. Ta wizja tak go pochłonęła, że ledwo wyrobił się, kiedy zobaczył, że Yoongi podchodził do niego w bojowej postawie, różdżka uniesiona na wysokości jego głowy, wystrzelony z niej blask już leciał w stronę Taehyunga i jedyne co zdążył w tej sytuacji zrobić to osłonić się miotłą Jimina, która w kontakcie z zaklęciem złamała się na pół. — Cholera, Jimin się wścieknie. – Kim mruknął przez zęby, rzucając bezużyteczne kawałki drewna na ziemię. Wkrótce Yoongi trzymał go za kołnierz, przyciskając czubek różdżki do jego skroni. — Jeszcze raz położysz łapska na Jung- — Bo Ty możesz swoje trzymać na Jiminie. – wszedł mu w zdanie, jad w głosie, chociaż wiedział, że brzmiał absurdalnie. Słowa Taehyunga zbiły prefekta z tropu, po chwili jego postawa złagodniała, a przez wyraz twarzy błysnęło coś, czego nie mógł zidentyfikować Kim. Jednak nie trwało to długo. Tym razem blondyn nie zdążył się wybronić przed ciosem w twarz zadanym pięścią. — Trzymaj. Się. Z. Dala. Od. MOJEGO. Jungkooka. – Yoongi mógł być od niego niższy, ale bez wątpienia był chodzącym postrachem, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jego chłopaka. Z resztą, w jego czystokrwistym koledze od zawsze było coś, co sprawiało, że nie umiał przy nim wojować. Nigdy jednak nie zastanawiał się, co wywoływało u niego szacunek do Mina. – I… – starszy niezręcznie odchrząknął, ponowna nagła zmiana nastawienia do Taehyunga. – Powodzenia. – poklepał go po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy, a to kompletnie zmieszało młodszego czarodzieja. Niestety, na koniec, Yoongi jeszcze raz dał mu w twarz, korzystając z rozproszonego stanu chłopaka. Miał szczęście, gdyż po wszystkim, co się wydarzyło, czego się dowiedział, nie mógł nawet myśleć o tym jak potraktował go prefekt. Cały czas błądził myślami po jego rozmowie z Jiminem. Co nie zmieniało faktu, że twarz bolała go jak cholera. Dotknął warg, a na palcach została mu czerwona maź. Westchnął tylko, przecierając całe usta, zewnętrzną stroną dłoni. — Jimin się wścieknie. – powtórzył, remiscentując złamaną miotłę. Taehyung wrócił po zwoje, zabierając je do Zakazanego Lasu. Do miejsca, gdzie ostatni raz widzieli się tam z Jiminem. Gdzie mieli jedną z gorszych wymian zdań i gdzie uratował go przed akromantulą. Coś w tym miejscu krzyczało, że było ich. Rozpalił ognisko przy oczku wodnym, przyglądał się jak większe płomienie pochłaniały te małe, mógł słyszeć pisk pożeranych iskierek. Ciepło bijące z ognia parzyło jego rany na twarzy, ale był zbyt dumny, aby się odsunąć, udając, że nie miał żadnej słabości. Ale miał. Jedną. Na którą czekał, bo wiedział, że przyjdzie. Stał ze splecionymi rękami na klatce piersiowej, zwoje bezpiecznie schowane w Slytherinowej szacie. Ich ciężar mu zawadzał, mimo że były leciutkie. Psychika zmuszała go, aby po nie sięgnął… przeczytał. Aby przestały tak mu ciążyć. Więc wyciągnął i czytał. Czytał z takim zapałem, że uśpił czujność, nie wyczuwając obecności słabości, na którą czekał.
— Na co czekasz. Podpal je. Moją szatę na zajęciach zawsze wiedziałeś jak podpalić. – dopiero słowa Jimina sprowadziły go na ziemię, ale nie wystraszyły go. Taehyung zaśmiał się. Faktycznie się zaśmiał, nie tak jak do tej pory, zawsze kpiąco, z przekąsem, sarkastycznie, z odrazą. Zaśmiał się cicho, jego ramiona poruszały się w górę i w dół w procesie, radośnie. — Prawda? Ale musisz przyznać, że to było coś… naprawdę fajne czasy, jakby nie patrzeć. – popatrzył w jego stronę delikatnie, uśmiechnięty miękko. Odwrócił się z powrotem do ogniska. – Czekałem specjalnie na Ciebie. – zdecydowanym ruchem rozwinął zwój nad ogniskiem, największy płomień prawie musnął brzeg pergaminu, wraz z tym jakby cały las wstrzymał oddech. Taehyung spojrzał intensywnie na Jimina. Bardzo, bardzo poważnie. Ani śladu po jego wcześniejszym rozbawieniu. I tak patrząc na chłopaka, zwinął zwój z powrotem, przekazując go do rąk Parka. A gdy ten wziął od niego swoją własność, Kim chwycił go pospiesznie za nadgarstki. — Wtedy w pociągu, gdy mieliśmy po trzynaście lat… – widział po twarzy Jimina, że był zdezorientowany, dlaczego przytoczył coś tak odległego. – Widziałem w Twoich oczach odwzorowanie swoich emocji i poczułem z Tobą więź, chociaż nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Ja… zawsze, każdy mnie opuszczał, więc kiedy zobaczyłem w tobie kompana, a się okazało, że jesteś… no wiesz… jako trzynastolatek ze skrzywionym patrzeniem na świat poczułem się zdradzony, oszukany, gdyż mając nadzieję, że pierwszy raz znalazłem sobie kogoś, kto będzie do mnie pasował, okazało się, że kompletnie jesteśmy z różnych światów. – Taehyung nabrał głęboki wdech, spojrzał w ziemię, nieświadomie z nerwów mocniej ściskając nadgarstki Jimina. – Też byłem sam… byłem samotny, nie chcąc przy sobie nikogo innego oprócz Ciebie, a skoro nie należałeś do mojego świata, to byłem sam. Wyobrażałem sobie, jakich czynów byśmy razem dokonali, lecz po latach myślałem, że byłem tylko głupim dzieciakiem, ale dzisiaj… dzisiaj zauważyłem, że moje marzenie w końcu się spełniło i nigdy z upływem lat się nie zmieniło. – Taehyung miał zamknięte oczy… to tylko kropla w morzu wszystkiego, co chciał mu o sobie powiedzieć, ale uznał, że to dobry start zanim… zanim powie mu o sobie całą prawdę. Mimo wszystko nie umiał się od tak przyznać do tego kim był, czego był przywódcą i do czego dążył.
Do końca swojego wyznania nie patrzył Jiminowi w twarz, więc nie wiedział, jaka była jego reakcja. Cisza panująca w lesie była niepokojąca, i gdyby nie to, że trzymał chłopaka za nadgarstki, pomyślałby, że już dawno zniknął, a on mówił do powietrza. Chociaż pokusa była wielka, nie otwierał oczu, wolał nie widzieć jak Jimin się od niego odwraca, tak jak on zrobił to wiele lat temu. Być może to, z czym na co dzień igrał Taehyung było niebezpieczne, ale to się nawet nie umywało do przeżycia, które towarzyszyło mu, kiedy pozwolił na nowo zagościć w sobie nadziei. Ta emocja wypierała wszystko, co w sobie do tej pory wypracował. Nagle poczuł jak traci pod palcami ciepło skóry Jimina lecz nie miał prawa oczekiwać od niego, że po tym wszystkim z nim zostanie. Czego jednak się nie spodziewał, to poczuć starszego czarodzieja na całym swoim ciele. Uchylił powieki, mrugając, i pierwsze co zobaczył to czubek srebrnej czupryny drobniejszego chłopaka zaraz koło swojego nosa, który był łaskotany kosmykami jego włosów. Ręce Taehyunga zastygły w powietrzu, nie umiejąc z rozmachu odpowiedzieć na niezapowiedziane zbliżenie. Powoli je zniżył, ułożył na wysokości pleców Parka, lecz tam jego dłonie również zawiesiły się, jedynie opuszki palców delikatnie stykały się z szatą drugiego Ślizgona, ale to nie wystarczało, żeby tamten poczuł jego dotyk. I chociaż trzymanie Jimina w ramionach dawało mu dotąd nieznany komfort, to na tym etapie jeszcze nie potrafił się przełamać, by odwzajemnić kontakt cielesny. — Przepraszam… Przepraszam za wszystko Taehyungie. Przepraszam, że byłem niemiły, przepraszam że byłeś sam. – to, że Jimin przepraszał było absurdalne, ale Kim nie wiedział, jak ma mu na to odpowiedzieć; otworzył usta, ale nic z nich nie wydobył, zamiast tego przygryzł wargę zakłopotany. Nic go jednak nie przygotowało na to, że Park nagle spojrzy w górę prosto na niego. Tymi zapłakanymi, zranionymi, ale szczerymi i zdeterminowanymi oczami. A Taehyung poczuł dziwne szarpnięcie w klatce piersiowej, po lewej stronie, zaraz pod żebrami. — Nie będziesz już sam, tylko powiedz że mnie chcesz Taehyung… — J-jimin… – szepnął, słabym, cienkim głosem, nie przewidując, że gdy będzie chciał się odezwać zabraknie mu tchu. Powiedzieć coś takiego na głos? Wzrok Taehyunga zaczął niespokojnie błądzić po scenerii za plecami Parka. Lecz ten nie dał się pokonać zamkniętej postawie młodszego chłopaka. Ręce Jimina wokół jego szyi były tak szczelnie splecione, że wiedział, iż już mu się nie wymknie, ani teraz ani nigdy. Spoglądał na niego wyczekująco, wprost błagalnie, a Taehyung mógł jedynie prosić bezgłośnie, aby zauważył w nim nieme wołanie, żeby był jego. Ponieważ nawet jeśli przyglądał się Parkowi z obawą i rezerwą, to była w tym łagodność, jakiej w sobie do tej pory nie znał i nie wiedział, że ma, bądź tłumaczył czymś innym. I być może Jimin również zauważył tę niewielką, ale znaczącą różnicę. — Jesteś dla mnie najważniejszy, zawsze byłeś. Nawet jeśli było między nami jak było, to ja i tak wieczorami myślałem tylko o Tobie. – Taehyung nie wiedział, że ognisko nie było powodem, dla którego zrobiło mu się gorąco, ani tego, że poświata bijąca z płomieni nie była tym, co zabarwiło policzki Jimina na bardzo ciepły odcień.
— Nie chcę iść do Hogsmeade. Chcę być dzisiaj tylko z Tobą. Zostańmy tutaj, to nasze miejsce. Albo chodźmy gdzieś gdzie będziemy sami. Proszę… Mam Ci wiele rzeczy do powiedzenia, ale nie będę się spieszył, chcę żebyś wiedział że mi zależy. – Jimin był względem niego taki śmiały, zero zawahania w sposobie, w jaki go dotykał, czułość wypływała z niego tak naturalnie, w momencie gdy Taehyung po tym, co mu powiedział zamknął się w sobie bardziej. Jego ręce dawały o sobie znać, drętwiejąc od niezmienionej pozycji, ale nie drgnął nimi nawet o milimetr; nie przyciągając chłopaka bliżej, ale również nie odpychając go od siebie. – Widzisz, powiedziałem Ci że będę czekał. Tylko teraz masz problem, bo ja już nie odpuszczę po tych słowach, Tae… – Kim nie wiedział, czy czuł ulgę, czy lęk przed tym, co to zwiastowało na przyszłość. Plask. Taehyung nagle podskoczył w miejscu, patrząc surowo na Jimina, który klepnął go w pośladek. Odchrząknął, żeby jego głos nie był taki słaby jak przedtem. — Bo zaraz pożałuję wszystkiego co powiedziałem… – mruknął z przekąsem lecz nie było za jego słowami żadnej realnej groźby. — Zawsze chciałem to zrobić. — Zawsze życie było Ci niemiłe. – przewrócił oczami, ciągle czując efekt zetknięcia ręki starszego z jego pupą. I gdy wydawało mu się, że to koniec ich wyznań, że tkliwy moment zniknął bezpowrotnie, że powinien zgasić ognisko, Jimin miał przygotowane coś w zanadrzu. — Taehyung… Mogę Cię pocałować? – blondyn przestudiował dosyć poważnie oblicze chłopaka przed nim. — Co? – zapytał niewspółmiernie szorstko do tego jak zmiękły mu kolana. Zawiesił dłużej wzrok na pełnych wargach Jimina, które wyglądały zbyt zachęcająco, a on zbyt mało pamiętał jak smakowały przez to jak starał się o nich zapomnieć i chętnie by sobie teraz przypomniał. – Od kiedy Park Jimin się o coś pyta? – kręcąc głową w niedowierzaniu, ruszył jedną zesztywniałą ręką. Chwycił w dwa palce dolną wargę Parka, naciągając ją boleśnie, następnie przejechał po niej kciukiem, zatrzymując go w kąciku ust. Wydał z siebie ciężkie, sfrustrowane westchnienie, widać po nim było, że z czymś się szarpał... aż w końcu coś w nim pękło. Wolna, świerzbiąca dłoń znalazła swoje miejsce na dolnej części pleców Jimina, natomiast druga pozostawała bez zmian; kciuk gładził miejsce w kąciku ust czarodzieja, a pozostałą częścią dłoni skierował jego brodę ku górze, w tym samym czasie się nad nim nachylając. Taehyung płynnie sterował szczęką Ślizgona, zmieniając kąty, pod którymi ich usta najlepiej się w siebie wpasowywały. Zrobił krok w przód, nie przerywając złączenia ich warg, tak, że między nimi, nie było wolnej przestrzeni. Taehyung nie wiedział, co robił. Prowadził ich pocałunek, mimo że nie miał w tym żadnego doświadczenia. Kierowała nim intuicja oraz adrenalina, która zagotowała mu krew w żyłach i cały płonął od środka. Oderwał się na chwilę od chłopaka, monitorując jego wyraz twarzy, który był zbyt grzeszny nawet dla samego przywódcy Śmierciożerców. Spojrzał mu głęboko w oczy, a gdy zauważył w jego tęczówkach siebie zmieszanego z obłędem, jęknął nisko. Przesunął dłoń z dolnego odcinka kręgosłupa na jego biodro, tak, że dzięki temu silniej obejmował jego drobne ciało. — Park Jimin, jesteś najniebezpieczniejszy. – szepnął mu w usta, jego ciepły oddech dostał się do ich wnętrza i nie zdążył się wydostać, gdyż Taehyung ponownie szczelnie zamknął je swoimi.
Taehyung, fakt, mało wiedział na temat związków i czułości, ale nagły upadek na ziemię w trakcie pocałunku nie wydawał mu się odpowiednim następstwem zaistniałej sytuacji, lecz niczego nie kwestionował, bo co on mógł wiedzieć? To nie tak, że coś mu się nie podobało. Wręcz przeciwnie, nie wiedział, że człowiek może czuć się tak dobrze od samego kontaktu ust z ustami, z osobą, do której żywi się uczucia; które on nadal eksplorował i ciężko było mu je nazwać słowami. Nie miał okazji skupić się na bolącym tyle od upadku, gdyż Jimin skutecznie go rozpraszał. Jego ręce z ramion czarodzieja schodziły w dół, wzdłuż jego rąk, naturalnie przeszły na biodra, a stamtąd w stronę wypiętej pupy. Ruchy nieplanowane, lecz wykonywane instynktownie. Może Taehyung wcale nie był taki bezradny. — Klepnij. – a może jednak był bezradny. Jego dłoń zastygła, zatrzymała się cała sztywna centymetr nad pośladkiem mężczyzny. — C-co… a-ale… ale jak to, co? – zaczął się jąkać, nie do końca rozumiejąc, o co właściwie poprosił go starszy. Niezręcznie wiercił się pod jego ciałem, szukając wyjścia z niejasnej sytuacji. Jak to klepnij? — Mmm… Taehyungie...zaczynam się robić mokry… – zanim jednak zdążył się zapytać, czy Jimin źle się poczuł, tamten usiadł na nim, wykonując ruchy, które sprawiały, że nie tylko Park robił się mokry, a Taehyung już kompletnie niczego nie ogarniał. Jego ciało reagowało w nieznajomy sposób, aż w końcu spodnie zrobiły się za ciasne, a wypukłość idealnie wpasowywała się w miejsce między pośladkami Jimina, a Taehyung… Taehyung chciał dosięgnąć dalej, docisnąć mocniej. — Widzę, że nie tylko ja byłem spragniony. — Ja… nie wiem. – wyszeptał, mimowolnie odchylając głowę do tyłu, dając dostęp Jiminowi, który robił coś dziwnego. Ale mimo odczuwalnego szczypania, było to naprawdę przyjemne, prawie uzależniające. — Mój. – otworzył usta, a następnie je zamknął… co miał odpowiedzieć? Było to dla niego jeszcze trochę za wcześnie. Dopiero tyle mu ujawnił, na razie nie był gotowy na więcej, więc tylko przytaknął głową. — Wstań, kochanie. — Ko...ch… – odchrząknął, próbując wstać na niestabilnych nogach. Gdy leżał, nie czuł tego jak ekstaza go obezwładniała. – Eugh… – syknął, gdy jego plecy uderzyły twardej, chropowatej powierzchni łodygi drzewa. — Ufasz mi, prawda Taehyungie? — Jimin… co próbujesz zrobić? – zapytał zaalarmowany, ręką zmierzając do kieszeni szaty, aby dla bezpieczeństwa mieć różdżkę w zasięgu dłoni. To nie tak, że mu nie ufał, ale to wszystko było takie nowe… a on nie miał pojęcia, dlaczego Jimin tak grzesznie przed nim klęczał, patrząc w niewinny sposób, który w ogóle nie był adekwatny do rosnącego napięcia. — Wiem, jak Ci pomóc z Twoim rosnącym problemem. — Jaki probl- – wzdrygnął się od dotyku na swoim nabrzmiałym przyrodzeniu, zimny dreszcz oblał jego ciało, od głowy aż po czubek penisa, a wtedy poczuł jak uginają się pod nim nogi, co natychmiast połączył z uczuciem słabości, a to wzbudziło w nim niechcianą panikę. — Pozwól mi się Tobą zająć. — J-jak? — Proszę… – chyba wiedział jak, patrząc, co robił Park i chociaż był ciekawy, to raczej nie był jeszcze gotowy na nowe doświadczenia z takiego nienacka.
Gdy od kolejnego dotyku poczuł paraliż w dolnej części swojego ciała, zaciskając rękę różdżce, nieświadomie pomyślał o zaklęciu odpychającym, jakie odbiło od niego Jimina, który w mgnieniu chwili znalazł się pobliskim oczku wodnym. — J-JIMIN! – spanikowany, upuścił przedmiot na ziemię, biegnąc bez tchu do chłopaka. Nie myśląc wiele, wszedł cały do wody, wyciągając go ze sobą. – Jimin… ja… nie wiem jak… nie chciałem… co ja zrobiłem. – zdjął z siebie szatę, która nie była najlepszym materiałem do ogrzewania, gdyż do połowy była zamoczona, lecz Taehyung nie zastanawiając się, zarzucił ją na ramiona drobnego chłopaka. Pociągnął go w stronę ogniska, które na całe szczęście jeszcze nie zgasło. Poszedł po poduszkę wyczarowaną przez Parka i posadził na niej skąpanego chłopaka. — Jimin? – kucnął przed nim, niepewnie biorąc jego małe dłonie w te swoje. – Naprawdę nie chciałem, ale… myślę, że… – wydał z siebie zirytowany odgłos, gdyż… – Ja nawet nie umiem jeszcze o tym mówić, a co dopiero robić. – zaczął bawić się palcami starszego Ślizgona, porządkując myśli. Teraz, kiedy ochłonął to wcale nie odpychała go wizja tego do czego mogłoby dojść więc… – Jeśli poczekasz… Poczekaj, proszę. – a Taehyung z reguły nie prosił i to mógł być jego pierwszy raz. – Dopiero sobie wszystko wyjaśniliśmy. – dodał cicho, patrząc z podziwem jak ciepłe płomienie oświetlały twarz Jimina, eksponując jej najmniejsze detale, sprawiając, że był jeszcze atrakcyjniejszy.
Nie wiedział, co myśleć, kiedy Jimin wstał, nie takiej reakcji się po nim spodziewał. Czyżby przypadkowy incydent z wyrzuceniem go w powietrze do wody tak go zdenerwował, że postanowił odejść? Robili sobie o wiele gorsze rzeczy i to nie spowodowało, że chcieli siebie mniej, więc co teraz było inaczej? To, że na wierzch wyszły wszystkie ich uczucia? Taehyung był zagubiony. Ale nie na długo, jak się okazało Park tylko poszedł przynieść mu różdżkę, którą nawet nie zauważył, że w tym wszystkim upuścił. — Proszę, upuściłeś. – wziął bez słowa magiczny przedmiot między palce, obracając go w nich, aby czymś się zająć w tym momencie niezręczności. — Przepraszam. – Taehyung nie umiał odpowiadać na takie słowa, jedynie rozszerzył oczy, słysząc nieoczekiwane przeprosiny i przygryzł wargę, zagubiony jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej. Z przerażeniem w oczach patrzył jak Jimin kolejno pozbywa się akcesoriów ze swojego ciała, coś pchało go do tego, aby mu przerwać lecz starszy czarodziej wyglądał zbyt poważnie, żeby się wtrącać. Park mógł być drobniejszy, ale gdy przybierał zdecydowaną postawę, nawet Taehyung nie chciał sobie z nim pogrywać. Kim lubił jego poranny wizerunek, jednak to nie on był tym, co faktycznie przyciągało go do Jimina, więc zgaduje, że ma sensu tęsknić za jego srebrnymi kosmykami. — Przepraszam, że Cię rozczarowałem. — Bardziej… hm, zaskoczyłeś. – odezwał się zachrypniętym głosem od długiego milczenia. — Nie wiem po co ten cały teatrzyk, pewnie myślisz sobie teraz, że jestem jakimś pajacem co się urwał z choinki. Nie wiem co we mnie wstąpiło, przepraszam. — Zawsze uważałem, że urwałeś się z choinki… – przyznał bezmyślnie, nie polepszając sytuacji. – Mam na myśli, bo zawsze byłeś inny od reszty… w dobrym znaczeniu… – Kim Taehyung, zamknij się już. To co Jimin mu powiedział jako następne pozostawiło go w niemałym szoku. Taehyung prawie nie nadążał za jego tokiem myślenia, który dla młodszego nie miał żadnego sensu, a zawsze miał Parka za tego, który wykazuje się większą inteligencją od niego. Cóż, nie tym razem… Kim nie był najlepszy w dawaniu wsparcia, ale nieśmiało wyciągnął rękę, kładąc ją na ramieniu chłopaka, ugniatając je, jak mu się wydawało, w kojącym geście. — Czy Ty… – odezwał się w końcu, kliknął językiem o podniebienie, szukając słów. – Myślałeś, że musimy to zrobić, żebym Cię chciał? – nie wiedział, czy dobrze zrozumiał, ale widząc jak Jimin wstaje, a jego dłoń zsuwa się z jego ramienia, uświadomił sobie, że nie powinien się upewniać. — Nie, nie pójdę. – Taehyung odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie będzie musiał za nim gonić. – Myślałem, że lepiej będzie jak sobie pójdę, ale nie będzie. Bo nie chcę iść. Chcę przy Tobie być. Nie chcę być sam, chcę być z Tobą. Nigdzie nie pójdę bo nawet jeśli chcę umrzeć ze wstydu to wolę umrzeć koło Ciebie, niż samemu. Nie po to tak się starałem, żebyś mnie dostrzegł, żebym teraz miał spierdolić przez wpadkę z obciąganiem. – zrobiło mu się ciepło, gdy starszy Ślizgon tak bezpośrednio nazwał niedoszłą czynność.
— Jimin… – jęknął, opierając łokieć na kolanie, następnie czoło o dłoń. — Czuje się okropnie, ale będę czuł się gorzej jeśli mnie zostawisz, więc jeśli Ci na mnie zależy to mnie przytul, powiedz że wcale nie uważasz mnie za mało atrakcyjnego i chcesz żebym był obok. A ja będę grzeczny i nie będę się dobierał do Twojego krocza. — Jimin, nie możesz tak po prostu-… – uniósł głos, przestraszony faktem jak chłopak bez chwili zawahania nazywa wszystko tak bezpośrednio po imieniu. Jak łatwo przychodzi mu okazywanie emocji, dotykanie... Nie dokończył zdania, tylko oparł łokieć drugiej ręki o następne kolano, tym razem chowając twarz w obu dłoniach. — Zawiodłem Cię, ale postaram się to naprawić, tylko daj mi szansę. Obiecuje, że już nie dotknę Cię w sposób taki jakiego byś nie chciał. Po prostu przy mnie bądź, proszę. A ja kiedyś nie będę taką niedoświadczoną cnotką obiecuje...Dla mnie związki są abstrakcją, znam je tylko z filmów i książek...przepraszam… – Taehyung wydał z siebie rozpaczliwy odgłos, stłumiony przez dłonie. Pod wpływem impulsu westchnął ciężko i szybko otoczył Parka swoją osobą, dając mu nagłego całusa w usta. — Już… nic nie mów. – zapłakał błagalnie przez zęby, gdyż Jimin nawijał bez końca, chyba wciąż nie zdając sobie sprawy z tego, że Kim ma jeszcze mniej doświadczenia od niego, nawet po tym, do czego mu się przyznał. Młodszy Ślizgon wstał, pociągając za sobą drugiego czarodzieja. — Aqua Eructo. – machnął różdżką, gasząc ognisko. – Masz zwój? – zwrócił się do Jimina, z uniesioną brwią w zastraszającym geście. W międzyczasie, gdy się rozglądał, podniósł jeszcze z ziemi wyczarowaną przez Parka poduszkę, wciskając mu ją nie tak subtelnie do rąk. — Chodź, trzeba cię porządnie wysuszyć. – stwierdził niby oschle, trzymając go za rękę, szarpnął go za sobą niby nerwowo... lecz nie puścił go, nawet gdy przeszli przez bramy Hogwartu, a oczy wszystkich były skierowane na ich dwójkę. Najbardziej jednak czuł na sobie przeszywające spojrzenie konkretnej pary; młodego Krukona i prefekta Slytherinu w pokoju wspólnym Ślizgonów. Taehyung stanął na rozwidleniu dróg do ich różnych pokojów. — A więc… – niezręcznie odchrząknął, niepewnie puszczając dłoń Jimina. Powinni pójść razem, jeśli tak to do kogo? Powinni się rozdzielić? Powinien dać się ogarnąć Parkowi w spokoju? Jaki on był beznadziejny w tych sprawach. Nagle usłyszał za sobą znajome parsknięcie, odwrócił się z gotową różdżką w dłoni, lecz spotkał się widokiem Yoongiego już trzymającego swoją różdżkę w górze i schowanego za jego plecami Jungkooka, który wystraszonym, ale nadal ciekawskim wzrokiem i uchylonymi ustami obserwował napięcie przez uniesione ramię swojego chłopaka.
— Oszaleliście do końca? I jeden i drugi? – Taehyung pociągnął wściekle nosem. Gdyby Jimin się między nimi nie wepchał, mógłby dać upust swojej złości tak jak zamierzał to zrobić. Jednak ten maluch trzymał uparcie palca na końcu jego różdżki, a on nie mógł zrobić nic, nawet odepchnąć tego upartego chłopaka; coś po prostu nie pozwalało mu już nigdy więcej go odtrącać. Mimo wszystko ego Taehyunga było zbyt wielkie, dlatego nie opuścił swojej różdżki, wciąż surowo lustrując prefekta ich domu. — Dziękuje, Taehyung skarbie, Ty też. — Co? – zwrócił się oschle do Jimina, gdy ten zawołał do niego pieszczotliwie. Od razu pożałował swojego nieczułego tonu, gdy tylko zobaczył łagodną twarz chłopaka, który budził w nim dotąd nieodkryte emocje. Dlatego dał sobie zabrać różdżkę i schować, ufając Jiminowi na tyle, że pozwolił dotykać mu swój, jakby nie patrzeć, bardzo personalny przedmiot. Również nie chciał się przyznać, że prawie nie słuchał pouczeń Jimina w tej całej bijatyce na spojrzenia i cierpliwość między nim a Yoongim, słysząc jedynie niektóre frazy; coś o punktach, Gryfonach i lubieniu ich trójki. A co do punktów i odpowiedniego zachowania… — Swoją drogą… – zaczął, gdy Jimin ponownie splótł ich palce po tym jak wymruczał coś o tym, żeby lepiej Taehyung trzymał jego. – Jungkooka nie powinno tutaj być – zaznaczył, unosząc brew, biorąc pod uwagę to, że czarodzieje nie mogli przebywać w pokojach wspólnych domów, do których nie należeli. W odróżnieniu od Parka, który grzecznie się pożegnał, on nawet nie spojrzał na parę drugi raz, gdy szli w stronę pokoju starszego. — Wszyscy są w Hogsmeade albo w domu. Wrócą nad ranem albo w ogóle. — Mhmm… – przytaknął, rozglądając się w zamyśleniu po pokoju, przypominając sobie ostatni raz jak w nim był. Przeszedł go dziwny dreszcz po całym ciele. — Usiądź sobie, nie stój tak. Możesz się domyślić, które łóżko jest moje. – fakt, od razu je namierzył, krzywiąc się na widok swojego futrzaka. — Cześć Tannie. — Tannie? – zdziwił się na zdrobnienie i na to, z jaką czułością przywitał jego kota. Może to jednak nic dziwnego, że Yeontan wolał Jimina. Zdrajca, skomentował, jedynie bezgłośnie poruszając ustami do zwierzęcia. — Taehyungie odwróć się na chwilę, proszę. — Dlacz- Och…. okej – kiedy dotarła do niego sytuacja, stanął odwrócony plecami do chłopaka, drapiąc się nerwowo z tyłu głowy, czochrając swoje blond włosy. — Przebierz się, też jesteś mokry, w końcu za mną wskoczyłeś, co było całkiem słodkie. – wzdrygnął się na nagły głos Jimina, myśląc przez ten czas, kiedy się przebierał o tym wszystkim, co między nimi tego dnia zaszło. — Słodkie… co ? Jimin… nigdy więcej nie nazywaj tak niczego, co zrobiłem – pogroził mu ręką, w której ściskał dane mu ciuchy. W końcu miał reputację do utrzymania.
Park niewzruszony ułożył się w łóżku z jego kotem w nogach. Coś… coś bardzo nietypowego dla niego ścisnęło go w środku na ten… ciepły widok. — Taehyung-ah, powiedziałeś, że trzeba mnie ogrzać, połóż się koło mnie. Chcę Cię przytulić. – starszy czarodziej ziewnął, to było… jakiego on wcześniej użył słowa? Słodkie. — Możesz pójść do siebie, jak zasnę, nie trzymam Cię tutaj na siłę, ale zostań proszę dopóki nie usnę. – znak na plecach Taehyunga palił go na myśl o ryzyku związanym z przebraniem się przed Jiminem, ale tamten nie dość, że był półprzytomny z zaspania to jeszcze miał zamknięte oczy, więc stojąc, na wszelki wypadek, przodem do niego, szybko zmienił koszulkę i spodnie. Były trochę za małe, luźne spodnie ledwo dosięgały mu do kostek, a koszulka przy każdym ruchu odsłaniała mu brzuch, ale czuł na sobie ulubiony zapach Ślizgona. Zastanawiał się jak Jimin uroczo wyglądałby w jego za dużych ubraniach. Nie wiedząc, czy chłopak już spał, chociaż na takiego wyglądał, niepewnie podszedł do łóżka, a następnie przed nim przykucnął. Kim wyciągnął rękę w jego stronę, zawahał się początkowo, ale pragnienie dotknięcia było silniejsze. Teraz, gdy nie czuł się obserwowany ani wystawiony na ocenę innych, opuścił wszelkie maski, patrząc z podziwem i miłością na odpoczywającego mężczyznę. Taehyung nawet nie czuł, kiedy jego usta ułożyły się w sentymentalny uśmiech. Głaskał go po głowie, zaczesując kosmyki jego kosmyki włosów za ucho. Po chwili pochylił się, całując jego zamknięte powieki. Tak jak Jimin poprosił, został z nim dopóki nie miał pewności, że zasnął. Gdy to się stało, zarzucił na swoje ciało suchą już szatę. Zanim odszedł, westchnął ciężko, rzucił okiem na Parka i nie potrafił tak po prostu wyjść. Pozostawił buziaka na czubku rozczochranych włosów czarodzieja. Potem zwrócił się do Yeontan, który we śnie ugniatał pazurami kołdrę. — Pilnuj go! – szepnął do kota. Zakrywając się gęstym czarnym dymem, Kim teleportował się do Wrzeszczącej Chaty. __________
— Odszyfrowałem pismo… – oczy Taehyunga jako jedyne widzoczne zza maski, zabłyszczały w oczekiwaniu. Z przejęciem wziął do ręki przetłumaczony tekst, skanując jego brzmienie. Krew w jego żyłach się zagotowała, czytając, że do zdjęcia zaklęcia z czarnej różdżki potrzebna jest krew potomka Salazara. — Ty… – przełknął gulę w gardle. Pstryknął palcem w stronę mężczyzny, który odpowiednio wykonał za niego zadanie. — Namjoon. — Tak. Namjoon… Jakie życzenie mogę dla Ciebie spełnić? __________
Taehyung stał z powrotem nad śpiącym Jiminem, patrząc z ciężkim sercem i wielkim dylematem na chłopaka, który miał go w garści. Spotkanie ze zwolennikami Śmierciożerców poszło inaczej niż się spodziewał. I nie wiedział, czy odczuwał ulgę, że w końcu wiedział, co robić czy… żałował. Powinien się cieszyć, mając na wyciągnięcie ręki wszystko czego potrzebował do swojego planu, więc dlaczego jakoś nie leżało w nim to dobrze? Przetarł w zmęczonym geście dłońmi twarz. Rozebrał się z szaty, jaką rzucił na podłogę koło łóżka, kładąc się koło Parka, którego od razu ułożył sobie na klatce piersiowej, chowając twarz w jego włosach; coś co pragnął zrobić już wtedy, gdy pierwszy raz ujrzał go w pociągu, gdyż Jimin... on zawsze tak pięknie pachniał.
Taehyung starał się nie myśleć wiele, gdy zamykał oczy. Był to dzień pełen wrażeń oraz niespodziewanych odkryć. Próbował skupić całą swoją uwagę na ciężarze drugiego ciała, które wcale mu tak nie ciążyło. Nie doskwierało mu uczucie dyskomfortu jak oczekiwał, nieprzyzwyczajony do bliskości. — Dziękuję, że wróciłeś – wpół śpiący, tylko pokiwał głową, w wyniku mocniej zakopując twarz we włosach Jimina. — Kocham Cię, Kim Taehyung… – wciąż zaspany, ponownie skinął głową, rozpuszczając się pod wpływem dotyku ust Parka na swojej klatce piersiowej, i gdy ich oddechy się zsynchronizowały, prawie zasypiając w tej samej chwili, oczy Taehyunga w zastraszającym tempie się otworzyły, od razu kierując spojrzenie na niczego nieświadomego czarodzieja, gdy uderzyła go realizacja. Jimin coś w nim pobudził, ten organ, który tyle czasu leżał uśpiony pod żebrami; teraz walił o nie mocno, odbijając się echem po cichym pokoju. Kim wstrzymał oddech, minęło kilka niezręcznych chwil, aż w końcu wypuścił powietrze drżącym głosem. Wrósł w łóżko, mocno zaciskając powieki. Oddychał ciężko przez co Jimin ułożony na jego klatce piersiowej, unosił się niespokojnie w rytm wydychanego powietrza. Te dwa słowa. To był pierwszy raz, gdy usłyszał je skierowane do niego. Mając na uwadze półprzytomny stan mężczyzny, Taehyung starał się wiele nie analizować, nie mając pewności, że tamten rankiem będzie w ogóle pamiętał ową deklarację. Drżącymi rękami solidniej objął Parka, zasypiając z większym trudem niż się na to zapowiadało. We śnie było mu przyjemnie, ciepło i wygodnie, niepodobnie do wszystkich poprzednich nocy. Jednakże nagłe ruchy obok jego śpiącej sylwetki powoli wybudzały go ze stanu błogości, następnie powiew zimna, gdy nagle został pozbawiony okrycia, a ciało było w niektórych miejscach odsłonięte; ponieważ ciuchy Jimina były w dużej mierze na niego za małe. Podświadomie owinął się rękoma, zakopując twarz w poduszce, gdy nagle… — Ała… – następujące po głośnym dźwięku styczności czegoś ciężkiego z podłogą. Taehyung otworzył jedno oko, unosząc przy tym brew w poirytowanym geście. Podparł się na łokciu, unosząc się, ale tylko niewiele, aby ujrzeć kawałek osoby drobniejszego czarodzieja. Jego energiczna reakcja była zbyt szybka, żeby Kim mógł cokolwiek zarejestrować i jak w jednej sekundzie go widział, tak w drugiej już go nie było w jego polu widzenia. Zamrugał kilkakrotnie zdezorientowany, pozbywając się tym również zaspania w oczach. — Taehyung? Spadło mi...coś pod łóżko, ja poszukam, ale to drobne było...więc trochę mi zejdzie...możesz iść na śniadanie… ja zaraz przyjdę...jak znajdę...bo nie widzę…to było naprawdę bardzo drobne. — Mhm… – zamruczał pod nosem, drapiąc się po szyi, następnie po głowie, bardziej czochrając łóżkowe blond włosy. Był zbyt nieprzytomny, aby zauważyć dziwne, nienaturalne zachowanie Ślizgona, dlatego nie był w ogóle podejrzliwy. Zanim zbliżył się do krawędzi łóżka, ziewnął szeroko otwierając przy tym usta. Kładąc się na brzuchu, nachylił się, aby znaleźć chłopaka. Ze zwisającą głową w dół, zajrzał pod łóżko, gdzie chował się przed nim starszy.
Odchrząknął, pozbywając się chrypki z głosu po całej nocy. Przymrużył również oczy, przyzwyczajając je do ciemności i dopiero po chwili zauważył rysy chłopaka. — Jedyne drobne i zgubione jesteś tam ty… – ziewnął jeszcze raz pod koniec zdania, sprawiając, że jego końcówka została wypowiedziana jakby z pełnymi ustami od powietrza. Taehyung po omacku chwycił za szatę, którą rzucił na podłogę u podnóży łóżka. Z jej kieszeni wyciągnął różdżkę, oświecając kryjówkę starszego, niespodziewanie rażąc go niegroźnie po oczach. — O patrz, znalazłem… – bardziej się wychylił, wystarczająco, aby dosięgnąć czarodzieja. Złapał go za przedramię, siłą wyciągając spod łóżka. Gdy Jimin znalazł się w cały w jego polu widzenia, a ich spojrzenia się ze sobą zetknęły, wróciły do niego jego słowa. Kocham Cię, Kim Taehyung. Nagle niewidzialna przeszkoda uwierała go w gardle, próbował przełknąć gulę, ale bezskutecznie. — To… um… – bardzo powoli puścił Jimina, siadając na łóżku. Wzrokiem powędrował w dół do swojego wyglądu. Niezręcznie naciągnął materiał za krótkiej koszulki. – Pójdę się przebrać do siebie… – wstał, okrywając się szatą, która jako jedyna mogła zakryć jego dosyć śmieszny strój. Wziął do ręki nieświeże, przesiąknięte jeziorem ubrania i zaczął kierować się do drzwi. Już trzymał rękę na klamce, kiedy odwrócił się, nie mogąc wyjść tak po prostu. Cofnął się i kucnął przed nadal siedzącym na podłodze mężczyźnie. Pocałował go w czoło, następnie gładząc kciukiem miejsce, które dotknęły jego usta. — Widzimy się na śniadaniu? – zapytał cicho, gdyż ich twarze były wystarczająco blisko, aby go usłyszał. Na pożegnanie pogłaskał go jeszcze po głowie, obdarowując niepewnym uśmiechem zaraz przed wyjściem z pokoju.
Wróciwszy do swojego pokoju, Taehyung przebrał się w świeży mundurek. Wiedział, że będzie się wyróżniał, jako że większość uczniów w tym czasie chodziła ubrana w normalne ciuchy, lecz jego najlepszym odzieniem był strój szkolny, więc jeśli choć trochę chciał wyglądać porządnie przy Jiminie, musiał w nim zostać. Zanim wyszedł na śniadanie, usiadł na łóżku z ciężkim westchnieniem. W palcach obracał czarną różdżkę, ale patrząc na nią w końcu znając sposób na zdjęcie z niej zaklęcia, nie spieszył się, aby zrealizować długo wyczekiwany plan; a już tak mało brakowało, żeby mógł rzucić nią swoje pierwsze zaklęcie. Wystarczyło… wystarczyło tylko… Pokręcił głową i schował magiczny przedmiot z powrotem do poszewki od poduszki. Wyszedł z pokoju w białej mundurkowej koszuli i czarnych spodniach - pozwolił sobie jednak nie zakładać krawata, ani szaty domu. Nie spieszył się, tak właściwie to zastanawiał się, czy nie zawrócić. Nie musiał cofać się myślami daleko, aby czuć się zażenowany swoim zachowaniem. Wystarczyło, aby przypomniał sobie jakimi gestami zasypał Jimina wczesnym rankiem, żeby zastanawiać się, co w niego wstąpiło. Jego dłonie na przypomnienie o ostatnich zdarzeniach zrobiły się mokre i kleiste, szybko więc wytarł je o spodnie. Był bliski odpuszczenia sobie śniadania, ale wtedy przed oczami błysnął mu uśmiech chłopaka, który sprawiał, że jego oczy przypominały kształt półksiężyca, a policzki podnosiły się, powodując, że wyglądały jak te, gdy byli młodsi, pełne i zaróżowione, bardzo urocze. I nie mógł… nie mógł wyobrazić sobie zawodu na buzi Jimina, po jak jak zapytał go, czy się zobaczą, a następnie sam by nie przyszedł. Zbliżając się do Wielkiej Sali, słyszał kłótnie, ale nie mógł zrozumieć wykrzykiwanych słów, był nadal za daleko i to nie tak, że interesowały go cudze potyczki. Jednak im bliżej dochodził do miejsca zdarzenia, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeden z głosów przypominał Jimina, a wtedy zimny dreszcz przeleciał całe jego ciało, gdyż to nie byłby pierwszy raz, gdyby ktoś zaczepiał starszego. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął biec, a widząc już dokładnie szamotaninę, z oddali wyciągnął swoją różdżkę, mając na końcu języka różne zaklęcia, które raz na zawsze zrobiłyby porządek z oprawcami chłopaka. Jednak w całym w swoim rozwścieczeniu, ręka zastygła mu w trakcie wykonywania różdżką ruchu, w ostatniej chwili przed ostatecznym machnięciem. Nie… nie mógł zrobić niczego, co by sprawiło, że do wyleją, a wtedy Jimin już do końca edukacji musiałby zostać w szkole bez niego. Znalazł więc inne rozwiązanie.
Niedługo potem znalazł się przy zdarzeniu z profesorem, tym samym, z którym mieli zajęcia o boginie. Nauczyciel magią natychmiast oddzielił agresywnych uczniów od drobniejszego Ślizgona. Taehyung bez zastanowienia, od razu znalazł się u boku Parka, padając na kolana przed jego roztrzęsionym ciałem. — TAEHYUNGIE! TAE TAE! — Cii, ciii… – wsadził dłoń pod jego głowę, podnosząc ją z podłogi, aby przycisnąć do swojej klatki piersiowej. Drugą dłoń położył na jego talii, całkowicie odwracając go w swoją stronę i mocno przytulając do siebie. W tym samym momencie obserwował kątem oka jak profesor rozprawia się z oprawcami, żałując, że nie może zrobić tego swoimi metodami… aż do chwili, w której usłyszał, że karę odbędą nocą w… och, Zakazanym Lesie. W spojrzeniu Taehyunga coś się zmieniło i wiedział, że tego tak nie zostawi. A okoliczności mu sprzyjały. W tym silnym pobudzeniu emocjonalnym, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak mocno obejmuje całe drobne ciało Jimina swoimi ramionami. Dopiero wołania profesora wyrwały go z transu. — … aie Kim? Uczniu Kim! — Hm? – spojrzał na starszego mężczyznę, powoli pomagając Jiminowi stanąć na nogi. Jego ręce ani na chwilę go nie opuściły, trzymając je solidnie na jego biodrach. — Proszę się zająć uczniem Park i dziękuję za wezwanie, ja już się nimi zajmę – Taehyung bezsłownie przytaknął, a gdy już zostali sami, czarodziej z ciężkim oddechem oparł czoło o ramię starszego. Taehyung nie był dobry w słowach i z pewnością nie przyzna jak się wystraszył oraz jak ta cała sytuacja wpłynęła na niego emocjonalnie, ale wszystko co zrobił, mówiło samo za siebie i być może Jimin widział po nim co czuł. Nieco uspokojony, odsunął się niewiele, poprawiając koszulę chłopaka przed nim. — Boli Cię coś? Zaprowadzić się do skrzydła szpitalnego? – zapytał, kładąc rękę na szczęce Ślizgona, kierując ją na różne strony, aby sprawdzić potencjalne obrażenia.
[i teraz ty zdecyduj, czy jest ok i idą jeść czy jednak szpital, bo ja mam dwa rozwinięcia i nie wiem, w którą stronę iść, więc możesz odpisać krótko, co chce jimin zrobić tylko, ale możesz też oczywiście sama rozwinąć, żeby nie było]
Czułe przezwisko sprawiło, że Taehyung wzdrygnął się, być może na jego twarzy pojawił się grymas, jednak całkiem prawdopodobne, że zlał się z jego naturalnie niezadowolonym wyrazem twarzy. Nie gardził słodkimi słowami, którymi nazywał go Jimin, ale to wciąż był ten sam Taehyung, który dopiero uczył się wyrażania emocji i potrzebował odrobinę więcej czasu, aby umieć je tak samo werbalnie przyjmować jak i okazywać. Lepszy niż w słowach był w czynach, przynajmniej tak mu się wydało. Ponieważ Jimin tyle mówił, a on potrafił tylko patrzeć na niego z lekko uchylonymi ustami, nie wiedząc jak poprawnie odpowiedzieć, a gdy już miał coś na końcu języka, straszy Ślizgon przechodził do następnego tematu, za co Taehyung był naprawdę bardzo wdzięczny, dlatego że po pierwsze, Jimin był piękny kiedy mówił, jego głos mógł zawstydzić samych trytonów, po drugie, Taehyung nie musiał szukać na siłę odpowiedzi, aby go zadowolić, dla samej zasady prowadzenia dialogu. Chłopak zdążył mu podziękować, przeprosić, skomplementować i ponownie lekko się zdenerwować, nawet dać buziaka, po czym zażartować, a na końcu jeszcze zawstydzić, a Taehyung? On tylko patrzył na niego, nie mrugnąwszy ani razu. Przy Park Jiminie zawsze się czuł jak zaczarowany, czy to pierwszy raz, gdy ujrzał go w pociągu, następnie gdy wydawało się, że nienawidzi go całym swoim istnieniem, oraz teraz. I nie zapowiadało się, żeby w przyszłości coś się zmieniło. — Jimin… – Tae westchnął w końcu, łapiąc chłopaka za rękę. – Nie dawaj imion siniakom, bo jeszcze się do nich przywiążesz, a zanim niby zdążysz zabić kogoś dla mnie, Pomfrey pierwsza zabije mnie jak będę tak często przychodził po mikstury na siniaki dla ciebie, więc… nie – Kim szarpnął go za rękę, ciągnąc za sobą dosyć niesubtelnie, biorąc pod uwagę, że Jimin jeszcze przed chwilą leżał pobity na ziemi, ale kim był młody śmierciożerca, żeby myśleć racjonalnie więcej niż raz dziennie, gdy chodziło o drugiego człowieka? A jednak zatrzymał się przed samym wejściem do Wielkiej Sali, odwrócił się w stronę chłopaka lecz nie spojrzał mu w twarz, a spuścił głowę, przyglądając się ich dłoniom. Taehyung pogładził kciukiem delikatny nadgarstek drobniejszego chłopaka, chwilę potem splatając ich palce. — Gotowy? – pytanie miało drugie dno, gdyż po przekroczeniu progu już nic nie będzie takie samo, nie tylko to, że pozbędą się burczenia w brzuchu. Jak już miał zrobić wejście, które z pewnością wiele zmieni w ich życiu w Szkole Magii i Czarodziejstwa, jak i poza nią, to równie dobrze mógł zrobić to odpowiednio. A więc przyłożył sobie ich dłonie do ust, ucałowując kostki Jimina. Przeszli przez drzwi, ręka w rękę, dumnie przemierzając salę, patrząc przed siebie, podczas gdy wzrok innych był skierowany na nich. Mając przy sobie Jimina nie czuł się słabiej, jego obecność dodawała mu wcześniej nieodkrytej mocy, czuł, że stąpa po ziemi mocniej. Podobno Lord Voldemort także wdał się w romans z Bellatrix, jednak Taehyung skrzywił się na porównanie tej okropnej paskudy do jego Jimina. Docierając do stołu ich domu, bez pytania o pozwolenie, usadził sobie Parka na kolanach, napełniając ich talerze po brzegi jedzeniem, aby następnie własnoręcznie nakarmić partnera. Siedzący naprzeciwko nich Yoongi i Jungkook, mimo pierwszej szokowej reakcji, natychmiast rozluźnili się, wpadajc naturalnie w rutynę, widząc parę razem.
Gdy nadeszła noc, zamieniając się w czarny dym, Taehyung przeteleportował się do Zakazanego Lasu, doskonale wiedząc, co ma w planach. Bez chwili drugiego namysłu i zawahania, naciął wewnętrzną stronę dłoni ostrym końcem kamienia, zapach jego krwi szybko rozniósł się po lesie, zwabiając spragnione istoty magiczne. Śmierciożerca nałożył na twarz kaptur, stając na drodze uczniom odbywającym karę za skrzywdzenie Jimina, mogli zauważyć jedynie jego średnio rozbawiony uśmieszek. Aura która otaczała mężczyznę nie budziła wątpliwości, że czarodzieje mieli do czynienia z mrokiem, więc żaden ze strachu nie wykonał gwałtownego ruchu. Taehyung uniósł naciętą dłoń, a kilka kropel krwi spadło na ziemię. Zanim tamci mogli zareagować, Kim rozpłynął się w mroku, a akromantula w tym samym czasie rzuciła się na pozostawionych samych sobie, nieprzygotowanych czarodziejów, po których zostały tylko szczątki szat. W drodze powrotnej nogi same zaprowadziły go do skrzydła szpitalnego po lekarstwo dla starszego Ślizgona, zapominając o swojej własnej ranie, która wciąż lekko krwawiła, i zanim się zorientował stał pod drzwiami do pokoju Jimina. Cichym alohomora otworzył drzwi, aby nikogo nie obudzić. Zostawił na półce przy łóżku chłopaka buteleczkę z lekarstwem do wypicia, powstrzymując się przed spojrzeniem na śpiącą sylwetkę chłopaka, wiedząc, że jedno zerknięcie i nie będzie potrafił go zostawić.
— Och...Taehyungie...przyszedłeś...dostałeś moją wiadomość, prawda? – przez to jak bardzo próbował trzymać wzrok z daleka od śpiącej figury Jimina, przeoczył moment, w którym się przebudził, co postawiło go w dość nieoczekiwanej sytuacji. Nagle szata, która kryła jego ciało nabrała wagi, a on chciał zrzucić jej ciężar ze swoich ramion. Miał nadzieję, że w ciemnym świetle i w zaspanych oczach starszego czarodzieja niewiele różniła się od szaty ich domu; że nie dostrzeże braku wyszytego herbu oraz dużo bardziej szpiczastego kaptura, dłuższych rękawów i mniej rozkloszowanego dołu, natomiast sięgającego aż do podłogi. Bo być może to absurd, że Taehyung przejął się czymś co łatwo mógłby wytłumaczyć jako zwyczajną garderobę pozaszkolną. Jednak znał Jimina i jego obsesję na punkcie Śmierciożerców, wiedział, że chłopak zna się na najmniejszych szczegółach i miał nadzieję, że jego szata nie była jedną z tych rzeczy. — Wiadomość? – powtórzył głupio, nie zastanawiając się wiele nad jego słowami, mając je za senny bełkot; coś musiało się Jiminowi przyśnić z czego nie do końca się przebudził. Gdy tamten złapał go za rękę, Taehyung musiał uważać, aby nie zasyczeć z bólu. Już zapomniał o nacięciu. Dlatego Jimin był niebezpieczny, Taehyung był przy nim lekkomyślny. — Lumos! – Ślizgon jak zwykle zadziałał szybciej niż Śmierciożerca mógł zareagować. I tak oto nadeszły pytania, których chciał uniknąć. – Co to jest?! Co Ci się stało?! — Wypadek przy… pracy? – kłamstwo to nie było. Jeśli Taehyung miał wcześniej jakieś wątpliwości, czy postąpił słusznie, mając na swoim sumieniu kolejne martwe ciała, gdyż Jimin budził w nim ludzkie odruchy, po tym z jakim impetem chłopak pozbył się swoich współlokatorów z pokoju, zostały rozwiane bezpowrotnie. To, co zadziało się później wywołało u Kima podziw, gdyż wow, starszy czarodziej zaskakiwał go swoją przemyślnością. Jego schowek byłby idealnym miejscem, żeby ukryć czarną różdżkę, ale wtedy musiałby dowiedzieć się prawdy, a to oznaczałoby wdrożenie w życie jego planu, który nagle wcale nie wydawał się taki pilny. — To mój schowek, na składniki do eliksirów i innych substancji...lubię się uczyć po zajęciach, więc mam całe sekretne pomieszczenie...nikt o tym nie wie i wiem że zostanie to między nami. — Nie chcę sobie wyobrażać, co byś mi zrobił, gdyby ktoś się dowiedział – Taehyung zaśmiał się sucho, w rzeczywistości nie żartując. Młodszy obserwował jak po jego ranie nie zostało nic oprócz niemiłego wspomnienia. Widząc efekt czarów chłopaka, w podzięce nachylił się, ucałowując go w czoło bez żadnego namysłu, a gdy już to zrobił, jakby w ogóle nie spostrzegł swojego czynu, z ciekawością obracając dłoń przed swoimi oczami. Jimin może i był niebezpieczny, ale również był wszystkim, czego Taehyung potrzebował, aby stąpać po świecie w jednym kawałku. — Wiesz jak się wystraszyłem? – przełknął ślinę, kładąc się na łóżku pod wpływem ciężaru Jimina. Ktoś martwił się o niego? — Nie mogę patrzeć spokojnie, na rany mojego chłopaka – Kim zmrużył oczy, ręka która wędrowała za plecami starszego, aby w końcu spocząć na jego talii, zatrzymała się w locie. — Um… no tak, teraz… to, co zrobiłem to by oznaczało, że jesteśmy, no tak… – Taehyung odchrząknął, obejmując w końcu chłopaka w biodrze. To całe nadawanie nazw… no tak, tak robią normalne pary.
Kiedy Jimin mówił, jak to on, zapełniając ciszę, przez którą jak zwykle nie umiał przebić się Taehyung, młodszy Ślizgon przypomniał sobie, co pewnej nocy ujrzał w zwierciadle Ain Eingarp; scena, w której starszy czarodziej stał u jego boku, gdy ten przewodził spotkaniem Śmierciożerców wcale nie wydawała się taka odległa, ale czy chciał, aby drobniejszy mężczyzna, który tak słodko teraz do niego mówił, miał z tym cokolwiek wspólnego? Odkąd rzeczy pozmieniały się między nimi przestał być pewien czegokolwiek. — Bo nie wyobrażam sobie, że mogłoby Cię nie być, jesteś częścią mnie...mojego życia… – Taehyung zaśmiał się prawdziwie, uśmiechnął się szczerze, nie wiedząc, jaki kształt przybrały wtedy jego usta, ponieważ nigdy siebie z takim wyrazem twarzy nie widział. Autentycznie szczęśliwy. — Jeszcze nie tak dawno chcieliśmy się pozabijać, mogę ci przypomnieć, jeśli nie pamiętasz – uszczypnął go w bok, sprawiając, że chłopak zwinął się w jego ramionach. Taehyung westchnął, podnosząc się z łóżka, przez co Jimin z zleciał z jego klatki piersiowej. — Muszę skoczyć na chwilę do siebie, hm? Ale wrócę – dodał szybko, widząc protest swojego chłopaka. Kim okrył go kołdrą, a następnie wyszedł bez słowa pożegnania, ani innego czułego gestu, ponieważ naprawdę zamierzał wrócić. Zanim jednak udał się do swojego pokoju, zahaczył po drodze do innego, zabierając z niego rzecz, o której Jimin miał się dowiedzieć później. W pokoju czekał na niego Yeontan. Taehyung stanął przed swoim łóżkiem, patrząc na kota podejrzliwym wzrokiem, opierając ręce na biodrach. Oboje wpatrywali się w siebie, jakby każde z nich czekało na ruch tego drugiego. W końcu czarodziej złamał się, siadając na łóżku, eksperymentalnie wyciągnął rękę w stronę pupila, który zaskakująco, zamiast odwrócić się do niego dupą, polizał jego palce. Taehyung otworzył szeroko oczy ze zdumienia… ostatni raz, kiedy Yeontan to zrobił, mieszkali sami w chatce po babci. Chłopak przełknął nieproszoną gulę w gardle, a jego uwagę przykuła karteczka na szyi zwierzęcia. Odwiązał wstążeczkę, następnie czytając zawartość na papierze. Ach, więc ta wiadomość. To takie w stylu Jimina. Taehyung próbował czuć się zażenowany pomysłem, ale uśmiech mimowolnie, ponownie tej nocy wdarł się na jego usta. Niebezpieczny Park Jimin. Taehyung zrzucił z siebie szatę, która nie przestawała mu ciążyć przez ten cały czas. Ubrawszy się w wygodne ciuchy, wziął Yeontan na ręce, który kolejny raz go zaskoczył tym, z jaką przychylnością ułożył się w jego ramionach. Co się zmieniło? To że są razem z Jiminem? Śmierciożerca pokręcił głową na ten absurd. Znajdując się znowu w pokoju starszego, Kim bez pytania wpakował się mu do łóżka, kładąc kota w nogach. Pocałował Jimina w czoło na dobranoc, oszczędzając słowa. Przytulił go mocno do swojej piersi, gdzie przez całą noc nie wypuścił go ani na moment.
Rankiem wszyscy zostali gwałtownie obudzeni na apel do Wielkiej Sali, wychodziło na to, że to sprawa niecierpiąca zwłoki, więc uczniowie w piżamach schodzili się w miejsce zgromadzenia. Taehyung, ziewając, pomógł wstać partnerowi na nogi, i razem, ręka w rękę, poszli do sali, inni na ich widok zdawali się rozbudzać, natomiast para usiadła koło prefekta Slytherinu, który cicho spadł oparty głową o ramię swojego krukonowego chłopaka. — Niezmiernie nam przykro przekazać państwu złe wiadomości z samego rana, jednak nie mogło się to odbyć bez echa. Hogwart spotkała wielka strata, grupa uczniów ze Slytherinu została potwornie stracona podczas odbywania kary w Zakazanym Lesie, nie wiemy dlaczego tak się stało, do tej pory mieliśmy porozumienie, które działało bez zarzutów, coś musiało się wydarzyć skoro akromantula zaatakowała uczniów, którzy nie wtargnęli tam sami, a zostali wysłani przez szkołę. Będziemy badać tę sprawę. Na ten czas Las zostaje zamknięty. Zajęcia w tym dniu odwołane, a wieczorem odbędzie się ceremonia pożegnalna, łączmy się w żałobie – przemówił dyrektor Hogwartu, po ścianach zsunęły się płachty z herbami domów w odcieniach czerni i szarości. Taehyung czuł, że zaraz zwymiotuje. Tyle zachodu o nic niewartych śmieci, którzy zasługiwali na to, co ich spotkało. Czarodziej nie zauważył, że mocniej ściska dłoń Jimina, a jeśli tamten patrzył się na niego podejrzliwie, też nie był tego świadomy.
Taehyung był zdenerwowany, ale nie dlatego że cały Hogwart mógł odkryć, kto stał za śmiercią uczniów, i nie z powodu ewentualnych konsekwencji, ale ponieważ banda nic niewartych, na szczęście już martwych, imbecyli poruszyła szkołę jakby czymś za życia zasłynęli, zasługując na godne pożegnanie. Nie po to ofiarował swoją krew, aby akromantula zostawiła jakieś ślady, miał nadzieję, że pożre ich w całości. Co za strata. — Taehyung, wychodzimy – och, i to jeszcze z jaką wielką chęcią. Cieszył się, że Jimin podzielał jego zdanie. Szybko jednak się zdziwił, gdy chłopak zamknął ich w raczej niekonwencjonalnym pomieszczeniu. Taehyung miał wrażenie, że fiolki do eliksirów patrzą na niego drwiąco, śmiejąc mu się w twarz, że nigdy nie będzie dobrym czarodziejem. Jakby mu jeszcze zależało. — Jimin? – uniósł brew, pstryknąwszy palcami w jedną z fiolek, która wydała melodyczny dźwięk, niczym chichot. Taehyung skrzywił się. — Wiedziałem, no po prostu powinienem od razu na to wpaść! – zamknąć go w schowku z fiolkami do eliksirów to może się czegoś nauczy? — To ja siedzę cały dzień, czekam na ciebie, zastanawiam się kiedy wrócisz, myśląc że się uczysz, a ty bawisz się w szamana Akromantul?! – acha. Młodszy Ślizgon zacisnął zęby, jego szczęka zesztywniała. Starał się nie powiedzieć nic, czego mógłby pożałować. — Wypadek przy pracy? To tak teraz nazywa się celowe zwabianie stworzeń magicznych własną krwią? Prawie dostałem przez ciebie zawału, kiedy zobaczyłem, że coś ci jest! A gdyby te Akromantule, rzuciły się na ciebie? Nie pomyślałeś o tym!? Nie pomyślałeś o tym, że zapłakałbym się na śmierć, gdyby coś ci się stało, prawda, Kim Taehyung?! Nie pomyślałeś, że siedzę w pokoju i się o ciebie martwię?! Że za Tobą tęsknie?! Wolałeś mnie okłamać, by co?! By zabić jakichś nic nie wartych półmozgów?! A gdyby ktoś cię widział!? Gdyby cię stąd wyrzucili!? Gdybym cię stracił?! Pomyślałeś o tym wszystkim, chociaż przez moment?! – Taehyung się starał, jak dla nikogo w swoim życiu, dlatego nie mógł siedzieć cicho i pozwolić, aby tak do niego mówiono. — Okłamać? Nie okłamałem Cię, Jimin… Nie przekręcaj moich słów. — Pomyślałeś o tym, że nie chcę żyć bez ciebie? Czy naprawdę naraziłeś siebie tak po prostu, dla zemsty, zamiast pozwolić szkole się tym zająć i wrócić do chłopaka, który cię kocha? – Kim spiął się, słysząc wyznanie miłosne, które tym razem nie było zaspanym bełkotem. I być może poczułby coś więcej niż jak żołądek podskoczył mu go gardła, gdyby nie słowa, wypływające z ust Jimina, które były jak nowe, czwarte zaklęcie zakazane. — Tak, kocham cię i wolałbym dać się pożreć tej Akromantuli, niż mieć świadomość, że przeze mnie mogło ci się coś stać, a do tego wszystkiego nawet bym o tym nie wiedział, bo mi nic nie powiedziałeś. Kocham cię i zabiłbym się na miejscu, gdyby na tym apelu dzisiaj wyczytali też twoje nazwisko. Kocham cię i chcę żebyś mi ufał, żebyś mnie nie okłamywał. Nie mam ci za złe, że ich zabiłeś, nadal tak samo mocno cię uwielbiam. Oni byli śmieciami, którzy i tak umarliby przy pierwszej lepszej misji od Ministerstwa Magii. Chodzi mi o to, że mi nie ufasz, a ja chcę cię kochać, więc jeśli mamy się kochać, to musimy być ze sobą szczerzy – odsunął od siebie lekko chłopaka, trzymając ręce na jego ramionach, bo mimo wszystko, słodkim słówkom na końcu nie udało się uśmierzyć zranienia, które w momencie słabości Jimin mógł dostrzec przez chwilę w jego oczach, gdy ich spojrzenia się zetknęły. I może powinien to zostawić bez komentarza, ale Park musiał zrozumieć, że historia ma zawsze więcej niż jeden punkt widzenia.
— Mówisz tak łatwo o zaufaniu, a nie potrafisz zaufać mi i moim metodom? Myślisz o mnie jak o jakimś głupcu, który da się zabić akromantuli, jakby nie tańczyła jak jej zagram. Bo mam złe oceny w tej durnej szkole, która nie uczy przetrwania w prawdziwym życiu? Umiem zadbać o siebie i o tych, których ko-… którzy coś dla mnie znaczą, Jimin. Jestem bardziej sprawny, niż ci się wydaje. Gdyby nie to już dawno byś był jednym z jej… – Ślizgon zatrzymał się, przypominając sobie, że Jimin nie wie, o sytuacji, gdy olbrzymi pająk miał go na celowniku, dlatego szybko zmienił temat. – Zabiłbyś dla mnie bez chwili zwątpienia? Nie tak mówiłeś? Więc co to za lekcja z wychowania? Nie sprawiaj, żebym żałował tego, co zrobiłem, bo gdybym mógł to powtórzyć, użyłbym skuteczniejszej metody, takiej, że nie zostałby po nich ślad – Taehyung westchnął smutno, kładąc dłoń na policzku drobniejszego chłopaka, po tym jak przez chwilę niemo patrzył w jego oczy, odchrząknął, następnie całując jego czoło. – Tak, chodźmy zjeść – chociaż całkowicie stracił apetyt. Gdy usiedli przy stole, Taehyung nie rzucił nawet okiem na nikogo, ani na bogato przyrządzone posiłki, ich intensywny zapach stawał mu w gardle, dlatego przepił gulę napojem. Zerknął kątem oka na Jimina, zastanawiając się jak można tak entuzjastycznie reagować na głupi sok z…. poziomek? Był pewien, że w swoim smakował ziarenka granatu. — Perfumowałeś się dzisiaj dwa razy, Taehyungie? Pachniesz intensywniej. Bardzo ładnie, swoją drogą – Taehyung zmarszczył brwi, ponieważ… — Słucham? – przecież nie mógł na głos powiedzieć, że z tego wszystkiego nie zdążył wziąć rano prysznica. To była jakaś kpina? — Taehyungie, chodź ze mną, już. Teraz – Kim był nieprzekonany, wręcz zniechęcony, gdyż ostatnim razem, gdy Jimin kazał mu z nim wyjść wywiązała się nieprzyjemna rozmowa. — Nawet nie zacząłeś jeść… – młodszy czarodziej próbował go zatrzymać, ale Jimin, drobny lecz gdy zdeterminowany był nie do zatrzymania. Znajdując się w swojej komnacie trochę się uspokoił, gdyż to w końcu było jego terytorium. Jednak to uczucie nie trwało zbyt szybko, gdyż nagle Jimin stał przed nim w samej bieliźnie. Kiedy starszy wdrapał się do niego na łóżko, Taehyung przesunął się w tył. — Dotykaj mnie, proszę… — Jimin, słuchaj… jeśli to ma być jakaś forma seksu na zgodę to zapewniam cię, że tego nie potrzebujemy – Kim starał się przesadzić Jimina z kolan na miejsce obok siebie na łóżku, przy okazji drugą ręką sięgając po koc, aby przykryć jego odsłonięte ciało. — Taehyungie, nie mogę dłużej czekać. — Halo, co ci jest? Może jesteś pokręcony, ale nie na tyle- Jimin! – Taehyung starał się, aby intymne pocałunki nie zamgliły jego trzeźwego myślenia, gdyż jego chłopak zdecydowanie nie był poczytalny i chociaż nie znał powodu, tyle mógł się domyślić. Wtem drzwi do jego pokoju się otworzyły i w całym chaosie ciężko było się połapać, ale zanim wiedział rozległ się krzyk Jimina. — Co? Co się dzieje? DLACZEGO JESTEM NAGO?! DLACZEGO MNIE TRZYMACIE?! PUSZCZAJ! – Taehyung natychmiast zaszedł starszego od tyłu, zarzucając mu na ramiona koc. Nie mógł sobie jednak pozwolić na bardziej śmiały dotyk, nie wiedząc jak zareagowałby roztrzęsiony czarodziej. — O co tu chodzi?! Przecież ja leżałem w łóżku, czekałem na Taehyunga, co wy ze mną zrobiliście?! — Jim- – Taehyung zaczął sięgając ręką do chłopaka, szybko jednak ją cofnął i zamilkł, widząc na sobie jego wściekły wzrok. — Dlaczego nie reagowałeś?! O co tutaj chodzi?! Co się dzieje?! — Ja nie… – ale Jimin znowu nie dał mu dokończyć, wybiegając z pomieszczenia. Taehyung stał jak wryty, reszta obecna w pokoju była świadkami jak Śmierciożerca pierwszy raz na oczach innych ma zdewastowany wyraz twarzy i Taehyung naprawdę to pierdolił. Nie obchodziło go jak wyglądał, gdyż miał dość wydarzeń z dnia dzisiejszego. Czuł się bezsilny i… smutny?
— To nie jego wina, ani twoja. Ktoś dolał mu Amortencji do herbaty z granatem, przez co ześwirował i zaczął odczuwać względem ciebie zaślepienie i niepohamowane podniecenie. Ktoś z was zakpił, dowiemy się kto, ale musisz najpierw uspokoić Jimina. Antidotum ma tą wadę, że powoduje utratę pamięci sprzed kilku lub kilkunastu godzin. Jak widać, Jimin myślał, że wciąż mamy wczorajszy dzień. — Mhmm… – Taehyung przełknął ślinę, nie mając w sobie siły na dłuższą wypowiedź, patrzył w jeden punkt, zastanawiając się jak dał się w to wszystko wplątać. Gdyby tylko nie przekroczył granicy, stawiając stopę na obszarze, którym władają emocje. – Wczorajszy dzień… – powtórzył tępo, wiedząc, co to znaczy, ile stracili… Jakakolwiek rozmowa się teraz nie odgrywała między prefektem a Krukonem, on był na nią głuchy, aż w końcu... — To chyba do Ciebie, hyung… – Taehyung wziął od Jungkooka karteczkę, czytając jej treść ze stoickim spokojem. Jednak nie dało się ukryć zmarszczeń w jej rogu, gdzie z każdym następnym słowem ściskał ją w palcach. — Myślę, że powinieneś to zgłosić, prefekcie – Kim syknął przez zęby, następnie spojrzał na Jungkooka. – Jestem wdzięczny za uratowanie Jimina, ale nie powinno cię tu być – skinieniem głowy, wskazał parze drzwi. Gdy został sam, usiadł bezwładnie na łóżku, a liścik stopniowo spalał się w jego ręce, nie puścił go na podłogę nawet, gdy palił mu palce. Taehyung schował twarz w dłoniach. Było jeszcze gorzej, było najgorzej. Śmierciożerca zastanawiał się jak. Skąd ktoś znał jego tożsamość? Gdy nigdy nie pojawiał się bez maski i szaty. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Zastanawiał się dlaczego. Dlaczego ktoś chciał, aby dowiedział się o szpiegu? Skąd ten ktoś wiedział o szpiegu? Jeśli był ich, dlaczego go zdradzili? Jacy ich ludzie? Taehyunga rozbolała głowa, pomasował więc dwoma palcami prawe skronie, chcąc się teraz znaleźć w jedynym miejscu, i chociaż pewny Park Jimin był priorytetem, wiedział, że jeśli ma załatwić z nim sprawę dobrze, a chciał, aby tego dnia w końcu coś poszło dobrze… to musiał odwiedzić pewne miejsce. Tak oto, zamieniając się w smolisty dym, znalazł się przed jedyną osobą, dla której odsłonił całe swoje serce. Taehyung uklęknął przed kamienną płytą, kładąc dłonie płasko na nagrobku. — Babciu – szepnął, a wieniec kwiatów pojawił tuż przed nim, wtedy zamknął oczy, a rozmowa sama odegrała się w jego myślach. A wtedy już wiedział, co robić i nie zamierzał dłużej tracić czasu.
Koniec psot, powiedział mapie Huncwotów, gdy zlokalizował Jimina.
Jak maniery tego wymagały, zapukał przed otworzeniem drzwi, lecz aby nie przesadzać z uprzejmością, wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie. — Jimin, musimy porozmawiać – to była głupia rzecz do powiedzenia, ale na swoje wytłumaczenie, brzmiał łagodnie, jak nigdy dotąd. Usiadł na łóżku przed chłopakiem, który był widocznie zdenerwowany całą sytuacją, a niewiedza musiała tylko potęgować negatywne emocje. Taehyung nie był wcieleniem optymizmu, ale przyszedł w dobrych zamiarach.
Wyciągnął rękę do chłopaka, dając mu wolny wybór, czy go złapie, czy zdecyduje się tego nie robić. Taehyung wziął głęboki wdech, wiedząc, że jak zacznie, nie będzie odwrotu. — Jungkook powiedział, że wypiłeś amortencję, nie pamiętasz niczego, bo tak działa antidotum, przykro mi, ale nie będę za to przepraszać, bo zostałeś uratowany. Jednak powinieneś wiedzieć o wielu rzeczach Jimin, nie tylko tych, które wydarzyły się w ciągu kilkunastu godzin i… Może tego nie pamiętasz, ale zrobiłeś straszną awanturę o szczerość i myślę, że to czas, abyśmy się poznali naprawdę – Kim zamilkł, może szukając w głowie obiekcji, może mając nadzieję, że jakieś się pojawią, że znajdzie wymówkę, aby się wycofać lecz nic podobnego nie znalazł, więc skończył tak jak zaplanował. – Będę w łaźni, gdzie znajduje się Komnata Tajemnic, jeśli myślisz, że jesteś gotowy zmierzyć się z prawdziwym mną, to przyjdź, jeśli jednak przyjdziesz, aby następnie mnie zdradzić, będę musiał cię zabić – Taehyung ścisnął rękę starszego Ślizgona, zostawiając go z pustą groźbą ; skoro w sobie nie znalazł siły, aby powstrzymać się przed obnażeniem z tajemnicy, chciał tymi słowami zmusić Jimina, aby być może wybrał drogę, która byłaby dla niego lepszym rozwiązaniem. Z daleka od kłopotów. Tak jak Taehyung powiedział, siedział zatopiony w wodzie, w opuszczonej damskiej toalecie, którą na środku przyozdabiała komnata, służąca do uprawiania czarnej magii, jakże wpasowująca się w klimat. Jęcząca Marta dobrowolnie schowała się w jednej z muszli klozetowych, natomiast Śmierciożerca czekał, zwrócony plecami do wejścia, gdzie na jego prawej łopatce, tam gdzie nie sięgała woda z pianą, wyeksponowany był znak węża.
Czy Śmierciożerca coś sobie myślał, czekając na przyjście Jimina? Może nie mógł się doczekać jego pojawienia albo wolałby, aby ten w ogóle nie dotarł na miejsce? Sam Taehyung nie wiedział, czego oczekiwał. Westchnął drżącym głosem, wyciągając ręce spod wody, myjąc ramiona. Pluski rozbrzmiewały głośno w przestrzennym, odbijającym echo pomieszczeniu. Jego ręce zjechały w stronę pleców, lewa dłoń zatrzymała się na prawej łopatce, koniuszkami palców dotykając znaku węża, z którym wiązało się jego całe obecne zawirowanie w życiu. Jego ramiona opadły, tworząc trzask w zderzeniu się z taflą wody. Piana stopniowo znikała, woda chłodniała, aż nagle poczuł zimny powiew na plecach, spowodowany czyimś ruchem, jakimiś zrzuconymi na podłogę ciuchami. Taehyung zaprzestał oddychania. Czuł się nagi, tak, ale nie dlatego że nie miał na sobie żadnych ubrań, a ponieważ znak, który nie był przez nikogo oglądany teraz miał widownię, skromną lecz najważniejszą. Woda chlusnęła, gdy nowe ciało się w niej zanurzyło, z jego ruchem wydawała z siebie przyjemny dla ucha szelest i Taehyung bał się, jakimi słowami zostanie zastąpiony. Gdy osoba zatrzymała się tuż przed nim, nie podniósł wzroku. Czuł, że on patrzył w jego oczy lecz nie mógł zebrać się w sobie, ażeby oddać spojrzenie. Dlaczego, dlaczego chciał zapytać, dlaczego Jimin postanowił przyjść i zniszczyć sobie życie, czy to pozostając z nim bez względu na stygmat, czy to opuszczając go z tego właśnie powodu. — To naprawdę….ułatwia wszystko – rozumiał, odejście od kogoś takiego jak on będzie łatwiejsze. – Trochę mi...ulżyło? – tak, to już zrozumiał za pierwszym razem. – Jakby...rozumiem teraz to wszystko i chyba nie jestem niepoczytalny tylko nie wiedziałem po prostu o tej ważnej rzeczy...Ja...nie będę mówił wiele, nie przytoczę teraz wszystkich sytuacji, które teraz się rozjaśniły się w mojej głowie, bo jest ich zbyt wiele, ale… myślę, że powinienem powiedzieć coś innego… — Co takiego? – szepnął Taehyung, nie umiejąc objąć wzrokiem formy Jimina, wiedząc, że ten widok musiał być tak hipnotyzujący, bardzo atrakcyjny, w magiczny sposób, dzięki czemu chciałby patrzeć dłużej i więcej, a nie chciał, aby zabrano mu to zanim zdążył go mieć. W końcu jako on, bez tajemnic. Jednak czując morką, delikatną, znajomą dłoń na swoim policzku, spojrzał jak zaczarowany, a jego upór był stracony. — Wiesz… Mój ojciec był śmierciożercą. Jednym z okrutniejszych i bardzo bezlitosnych – oczy młodego Śmierciożercy rozszerzyły się, a usta otworzyły w niemym pytaniu, jak? – Mój tata narażał życie dla tego celu, często stawiając go nad mamę i jej uczucia. Mój tata był śmierciożercą od zawsze, on urodził się po to by nim być, a mimo to...mama kochała tatę najmocniej i myślę że dalej go kocha i nigdy nie przestanie. Kochała go do tego stopnia, że wolała mnie okłamywać co do niego, niż powiedzieć mi prawdę, żeby nie zrobić ani mi ani jemu przykrości. Był śmierciożercą, mordował, groził, ale mimo to...kochał mamę do tego stopnia, że nie zawahałby się za nią umrzeć. A mama zamiast odejść kochała go codziennie mocniej i mimo wszystko była u jego boku – Taehyung zamrugał durnie, wprawiony w osłupienie. Wąż na plecach młodszego Ślizgona zapłonął, emanowało od niego niecodzienne ciepło, Taehyung nie wiedział, czy to jego wyobraźnia, czarodziej miał wrażenie jakby się poruszył, gdy Jimin go dotknął, jakby ożywił gada. Kim nie potrafił się zachować w tej sytuacji.
— Jest mi teraz prościej zrozumieć Twoje uczucia, obawy, zachowanie. Wierzę w szczerość Twoich zamiarów oraz tego że jestem dla Ciebie ważny. Wiem, że będziesz bywał chłodny, że nie mogę czuć się w pełni bezpiecznie, że to wszystko będzie ciężką drogą...ale ja jestem na to gotowy. Kocham Cię i nie zostawię Cię ze względu na to, że jesteś śmierciożercą – kolejne wyznanie miłosne tak swobodnie wydobyło się z ust Jimina, a on nawet nie był świadomy, że to drugi raz tego dnia, gdy nim obdarował młodszego czarodzieja. – Nie byłbym godny Twoich uczuć, gdybym teraz się od Ciebie odwrócił. Będę stał u Twojego boku i Cię wspierał, obiecuję – kiedy starszy go przytulił, Taehyung pozostawał w jeszcze większym oszołomieniu, nic nie poszło tak jak się tego spodziewał, czy poszło lepiej? Nadal był w zbyt dużym szoku, aby móc ocenić tę sytuację. Ale ciężar drugiej osoby, nie, nie jakiejkolwiek osoby, tej jedynej osoby na jego ciele dodawał otuchy, był kojący. Jego dłonie niezręcznie zawędrowały do talii chłopaka lecz zanim objął go w pasie, przyciągając mocniej do siebie, zatrzymał się, tylko koniuszki palców delikatnie muskały jego skórę. Było za wcześnie, Taehyung jeszcze nie opowiedział swojej historii. — Poza tym to całkiem seksowne, znak dodaje Ci charakteru, a odrobina dreszczyku emocji w życiu, nikomu nie zaszkodzi. — Jimin- Jimin-ah, nie możesz tak, ugh – zawstydzony, zmieszany oparł czoło na ramieniu chłopaka. — Przepraszam, że wcześniej nic nie zauważyłem i nie rozumiałem wielu rzeczy… — Nie… to, um… – położył mu ręce na ramionach, lekko go od siebie odsuwając. Nadal nie umiał przetworzyć informacji, które przekazał mu Jimin. – Chwila. To, to tak naprawdę? Znaczy… czekaj, teraz, teraz moja kolej, dobrze? – było ciężko mu się skupić, przede wszystkim dlatego że Ślizgon praktycznie siedział mu na kolanach, nagi. — Moi oboje rodzice byli śmierciożercami, nie wiem jak zginęli, ale na pewno się tego spodziewali, zostawili przy mnie list, w którym wytłumaczyli, kim jestem i do jakich czynów jestem powołany. Jako niemowlaka przygarnęła mnie staruszka. Wychowała mnie w miłości, mimo strasznych warunków. Wiedziała czyim dzieckiem jestem, widziała znak, jaki noszę od urodzenia, ale nigdy nie traktowała mnie gorzej. Ona chyba myślała, że jest w stanie to – poruszył ramieniem, za którym znajdował się znak – powstrzymać. I gdyby przedwcześnie nie zmarła może by się udało – Taehyung pomasował miejsce między oczami, nie wiedząc, co ma powiedzieć po wyznaniu Jimina. – Twoja historia wyczyściła mi mózg… – zaśmiał się słabo. Odchylił głowę do tyłu, zjeżdżając lekko w dół, mocniej zatapiając się w wodzie i przy okazji Jimina. — Nie wiem czemu to robię, Jimin. Ale chyba mam to we krwi, chciałem, żeby byli ze mnie dumni rodzice, których nigdy nie poznałem. Myślałem, że robiąc to, podążając ich drogą, poczuję się w jakimś stopniu z nimi połączony, że będą w jakiś popaprany sposób ze mną, a zanim się zorientowałem wszedłem w to tak głęboko, że już nie ma odwrotu, a ja nie umiem inaczej żyć, nie wiem jak i nie wiem, czy chcę. (yaaaaaaas. w końcu po takim czasie byłam w stanie wytłumaczyć dlaczego tae jest zły ale dobry ale zły i niespodzianka, tajemnica odkryta!!) – Taehyung splótł ich palce, powoli, bardzo niepewnie. — Mam ludzi, którzy chcą tego, co ja, hm… są też szpiedzy... jestem w posiadaniu czarnej różdżki, tylko trzeba zdjąć z niej zaklęcie, ale… to zostawmy… Jimin, co do wcześniej, co do amortencji – westchnął ciężko ze świadomością, jakiej ważnej rozmowy Park nie pamiętał. – Nie pamiętasz niczego, co się dzisiaj wydarzyło. Uczniowie zginęli, w Zakazanym Lesie, typki, którzy ci się naprzykrzali, ja ich zabiłem, nie ja bezpośrednio, ale akromantula, ale ja ją zaczarowałem, stąd rana na dłoni, potrzebowałem krwi… i zanim się odezwiesz, już mi nawtykałeś – Taehyung uszczypnął starszego w biodro – mówiłeś, że ci nie ufam, ale teraz to już chyba nieaktualne? – uniósł brew ku górze, w geście, który nie przyjmował innej odpowiedzi.
— Po tym jak wyszedłeś dostałem list z groźbą, tak to chyba można nazwać? Że zabiłem ich ludzi i jeśli nie zajmę się swoimi sprawami jako sam wiesz kto, to spotkają ciebie gorsze rzeczy niż amortencja – a mówiąc to, miał zmarszczone czoło, ostre spojrzenie skierowane gdzieś na taflę wody i spięte ramiona. — Ale… – odchrząknął, jego postawa wcale nie rozluźniła się, gdy w pełni obdarzył Jimina atencją, jego odsłoniętej aparycji. – Mówiłeś poważnie, tak? To wszystko to prawda? Nie jesteś tu po to, aby mnie zdemaskować? Jesteś pewien, że chcesz zostać? To nadal takie... nie wiem nawet jak to nazwać. Twój ojciec, serio? Nie chcę się jutro obudzić i zdać sobie sprawę, że to się działo tylko w mojej głowie – oblizał usta, patrząc na te czarodzieja przed nim. — Mogę? – zapytał szeptem, następnie posadził sobie prawidłowo Jimina na kolanach, owijając jego nogi wokół swojej talii. Swoje ręce położył na plecach chłopaka, złączając ich ciała w każdym milimetrze. Taehyung nabrał ostro powietrze w usta, gdy ich intymne partie się o siebie otarły. Powoli zmniejszał odległość ich twarzy, a gdy prawie stykali się ustami, źrenice młodszego zerknęły na chwilę ku górze, po czym uśmiechnął się zawadiacko, w końcu łącząc ich wargi w wspólnym pocałunku.
Zaciskając w drobnej dłoni list z Hogwartu, trzynastoletni chłopiec, przyklęknął nad grobem kobiety, która wychowywała go aż nie zabrała jej choroba dwa lata wcześniej. Blondyn rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś wystarczająco ciężkiego. Wziął do ręki kamień, który dla nastolatka trochę ważył, następnie położywszy list na rozpadającej się płycie, przytwierdził go wspomnianym kamieniem, który pozostawił brud na dłoni chłopaka, dlatego wytarł ją o materiał spodni, który także nie był czysty, a do tego podarty w niektórych miejscach. Mimo młodego wieku, pozostawiony sam sobie, radził sobie… wystarczająco. Gdy był głodny - kradł, kąpał się w rzece, a sypiał w starej chatce z drewna, w której na szczęście był kominek, którego mógł użyć, aby się ogrzać podczas zimy. Domek był znacznie smutniejszy, gdy został w nim sam. Dopóki wokół niego nie zaczął kręcić się kot, strasznie paskudny z charakteru i wyglądu, właśnie te cechy sprawiły, że go nie odtrącił. Nadał mu imię Yeontan i zamierzał zabrać go ze sobą do Hogwartu.
OdpowiedzUsuńJednak to nadal było dziecko, chociaż silne, stanowcze i przede wszystkim nieokazujące emocji, zostało osamotnione zbyt wcześnie i to dwukrotnie.
Staruszka, która znalazła go jako niemowlaka nigdy nie skomentowała znaku śmierciożercy na jego prawej łopatce. Wychowywała go jak własnego wnuka, kochając go najmocniej, a jeśli bała się jego znamienia to nie dała tego po sobie poznać. Nigdy też nie przeczytała listu, który miał przy sobie jako niemowlę. Natomiast podarowała mu go, gdy już umiał czytać i rozumiał większość trudnych rzeczy. Nie zapytała także co było jego treścią, domyślając się, że życie w niewiedzy może być lepszym rozwiązaniem. Zawsze czuła, że chłopcu towarzyszy mrok, ale zamiast go odtrącić, starała się go nauczyć miłości. Blondyn płakał do tej pory w życiu raz - gdy umarła babcia. W tamtej chwili jej wszystkie starania, próby pokazania mu dobra, odeszły wraz z jej śmiercią, zostawiając po sobie jeszcze więcej mroku w sercu ówczesnego jedenastolatka.
Dzięki wiadomości pozostawionej przez jego rodziców znał swoje pochodzenie i wiedział do jakich czynów jest stworzony. Dumnie podzielał idee przodków i chociaż Bitwa o Hogwart zakończyła się klęską jego Pana, Voldemorta, on przyrzekł sobie dzielnie podążać jego ścieżkami, ponownie zebrać jego zwolenników, Śmierciożerców, do których dowiedział się, że należeli jego rodzice i on sam od urodzenia, czego dowodził znak na plecach, który traktował jak talizman.
Podekscytowane krzyki dzieci, płaczący rodzice, żegnający swoje pociechy, mieszające się odgłosy zwierząt, to wszystko budziło wstręt w blondynie i chociaż pociąg nawet nie ruszył w drogę do zamku, już nienawidził tego miejsca. Z grobową miną i morderczym spojrzeniem przemierzał wąskim przejściem, szukając wolnego przedziału. Chłodna aura może sprawiała, że inni pierwszoroczni schodzili mu z drogi, ale niestety to nie wystarczyło, aby opuścili przedział. Znalazł w końcu jakiś zajęty przez jednego chłopca, który nie płakał, nie krzyczał i wyglądał na równie niezadowolonego. Warto było zaryzykować. Postanowił więc wejść do środka, siadając na drugim końcu lecz nie raczył się zapytać o pozwolenie, a tym bardziej przywitać. Na jego kolanach leżał Yeontan, a on bawił się jego postrzępionym uchem, dostając w zamian nieprzyjacielskie, kocie warknięcia od zwierzaka.
Jego towarzysz nie wiedział, ale młodszy czarodziej bacznie się mu przyglądał. Jego zainteresowanie nie kończyło się na tym, że także był Azjatą. Miał zamyślone, ale piękne oczy, soczyste, pełne usta i pulchne, ale słodkie policzki, włosy ciemne w kontraście do jego blond i wyglądające na bardziej miękkie, zadbane. Ciekawe jak pachną?
Był nim zafascynowany i świadomy tego na tyle na ile mógł być ktoś w wieku trzynastu lat. W nieokazywaniu tego bardzo pomogła mu wyćwiczona przez całe życie umiejętność zachowywania niewzruszonej miny. Zamknął oczy, udając, że śpi, aby pozbyć się ciekawości, kim jest ten chłopak.
UsuńGdy Tiara Przydziału zaczęła śpiewać pieśń przed Ceremonią, już widział, że ten wieczór trafi na listę jednego z najgorszych. Gdyby tylko znał zaklęcie jak uciszyć ten głupi kawał garderoby...
— Kim Taehyung. – gdy został wywołany, dumnie ruszył na przód, siadając na wyznaczonym miejscu. Przez długi czas Tiara się nie odzywała i panowała niewygodna cisza, następnie zastąpiona szmerami ze strony uczniów oraz nauczycieli. Czarodziej jednak czekał z wysoko uniesioną głową, patrząc na obce twarze z czymś w rodzaju wyższości i obrzydzenia. Machał nonszalancko w powietrzu nogami, znając odgórnie werdykt. Wiedział dlaczego kapelusz nie przydzielił go od razu, wyczuwał jego strach, że ktoś po tylu latach ze znakiem węża na plecach ponownie zagościł w progach Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Tiara nie odzywała się jakby myślała, że opóźnia początek nowej tragedii, ale nie mogła milczeć wiecznie.
— S-slytherin. – oparła w końcu z nutą niepokoju i winy w głosie. Natomiast niepokojąco uradowany Taehyung zeskoczył z krzesła i udał się do stolika swojego domu, który przyjął go oklaskami.
Kima zaciekawiła Ceremonia, dopiero gdy w centrum zainteresowania znalazł się nikt inny jak chłopiec, który szczególnie przykuł jego uwagę. Nieświadomie ugniatał palcami kant szaty, obserwując nieznajomego, który sprawiał, że dziwne rzeczy działy się w jego brzuchu, ale nie chciał ani na chwilę spuszczać z niego wzroku. Zahipnotyzowany jego osobą, nie zwracał w ogóle uwagi na to co mówi Tiara Przydziału, a jedynie uśmiechał się niewidocznie na widok zmarszczonego w irytacji nosa chłopaka. Gdy czapka przydzieliła drobniejszego nastolatka do tego samego domu, Tae chciał pierwszy raz wykazać się jakąś reakcją, zaklaskać czy cokolwiek, ale szybko został wyprowadzony z tropu przez szepty, niekoniecznie dyskretne, o tym, że przydzielenie tego nowego ucznia do Slytherinu to pomyłka.
Mugolak? Jak wcześniejsze ściskanie w żołądku mógł polubić, tak teraz czuł, że zaraz zwymiotuje. Nie wiedzieć czemu czuł się oszukany. Gdy przechodził koło niego chłopiec, spojrzał na niego zawiedziony. Spuścił szybko wzrok, czując jak kłuje go w miejscu, gdzie powinno być serce.
I tak minęło pięć lat. Chociaż nie byli dłużej dziećmi, uczniowie wciąż trakrowali Park Jimina jak odmienca niegodnego swojego miejsca. Taehyung przede wszystkim nie umiał odpuścić. Denerwował go fakt, że nie miał magicznego pochodzenia, a mimo wszystko był dobry w czarach, z którymi nawet niektórzy czystokrwiści mieli problem, że z upływającym czasem był coraz bardziej atrakcyjny i chociaż wciąż miał pozostałości po pulchnych policzkach to jego szczęka była bardziej ostra, że umiał mu się postawić, wiedząc, że odpowie z nierównomiernie większym impetem, że… że był kolejną osobą, do której coś poczuł, która coś w nim poruszyła, dając nadzieję na jakąś relację po tym jak stracił rodziców i potem staruszkę, a spotkał się z rozczarowaniem. Nieświadomie, ale dał mu nadzieję, że znalazł kogoś równego sobie, gdyż poczuł dziwne połączenie w momencie, gdy w przedziale pociągu, pięć lat temu, zauważył w jego oczach, że dzielili taką samą niechęć do Hogwartu. To jak czuł się w jakimś stopniu zdradzony przez jego pochodzenie najbardziej wpływało na jego złość, dlatego z każdym rokiem potęgował swoje dręczenia zamiast się znudzić i odpuścić. Musiał jakoś uwierzyć w to, że faktycznie nienawidzi tego chłopaka.
Zdecydowanie bardziej od eliksirów wolał zaklęcia i uroki, dlatego rozważał odpuszczenie sobie dzisiejszych zajęć, gdyż był zbyt śpiący przez to, że nie zmrużył oka w nocy. Studiował mapę huncwotów, którą udało mu się pewnego razu znaleźć w pokoju życzeń i nie mógł przestać myśleć o tym jak najlepiej ją wykorzystać do swoich celów. Wziął jakiekolwiek fiolki, nie zważając na właściciela. Grunt, że były czyste w odróżnieniu od jego własnych, które ostatnio umył… nigdy? Taehyung był w trakcie ziewania, otwierając usta tak szeroko, że zmieściłby słonia. Patrzył z podobnym znudzeniem na Parka, który nie ukrywał swojej frustracji od razu po wejściu do sali.
Usuń— To moje fiolki, Kim. Dobrze o tym wiesz. – blondyn pomasował skronie, mrużąc oczy, gdy podręcznik Jimina do eliksirów narobił hałasu.
— Wiem? – zapytał głupkowato, otwierając jedno oko, unosząc też nad nim brew.
— Umyj sobie swoje. – zauważył w zachowaniu chłopaka, że jest szczególnie zdenerwowany tego dnia. Zawsze umiał mu odpyskować, ale czuł, że nie tylko fiolki go rozzłościły. Kim jednak nie miał zamiaru się przed nim płaszczyć. Zirytowany faktem, że w ogóle pomyślał o samopoczuciu starszego chłopaka, wyciągnął różdżkę, kierując ją w dół jego szaty. Wyszeptał słyszalne tylko dla jego uszu lacarnum inflamari, podpalając kawałek ubrania Jimina. Nie odwracając się za siebie, wyszedł z klasy, ignorując wołania profesora, z którym minął się w progu.
Taehyung nie czuł satysfakcji, nie był zadowolony z siebie, ani nie było to dla niego rozrywką jak w pierwszych latach w Hogwarcie. Przywykł do takiego traktowania Parka i wierzył, że postępuje dobrze tępiąc mogulaka panoszącego się wśród godnych Ślizgonów. Zdecydowanie nie dlatego że ich znajomość nie poszła po jego myśli…
Starając się zachować chłód ducha i objętość w posturze, Tae udał się do zakazanego lasu, co robił często mimo oczywistego zakazu ze strony szkoły, aby potrenować czarną magię. Nie odbyło się jednak bez protestu przemądrzałego Krukona, na którego przypadkiem wpadł i który chyba, biedny, nie wiedział kim jest Kim Taehyung. Blondyn, zanim odszedł, ze spokojem rzucił na niego levicorpus, wieszając go w powietrzu do góry nogami i zostawiając go tak, dopóki ktoś inny go nie odczaruje.
Młody czarodziej siedział pod drzewem w Zakazanym Lesie, obracając w rękach czarną różdżkę. Po tym jak Lord Voldemort wykradł ją z białego grobu Dumbledore’a, a następnie umarł, powróciła do swojego miejsca ukrycia. Nie było wielką tajemnicą, gdzie się znajdowała, gdyż i tak nie było śmiałków, którzy chcieliby mieć styczność z bronią, będącą zagładą samą w sobie, ku przestrodze minionych wydarzeń. Taehyunga to nie przekonywało. Zdobycie różdżki nie wymagało od niego wielkiego wysiłku, ale co stanowiło problem, to to, że nie mógł jej użyć. Została rzucona na nią blokada, przez którą nie mógł się przebić i to doprowadzało go do szaleństwa. Samo posiadanie jej, nie stwarzało więc żadnego zagrożenia, jeżeli rzucane zaklęcia były niwelowane. Taehyung pragnął czegoś więcej, nie chciał wadliwego kawałka drewna, którym niegdyś dopuszczano się najstraszliwszych zbrodni. Był chciwy ujrzenia jej możliwości, ujawnionych jego własnymi działaniami.
OdpowiedzUsuńSłysząc z oddali czyjeś szybkie kroki, schował czarną różdżkę do szaty, wymieniając ją ze swoją i poderwał się na równe nogi. Widząc z daleka skaczącą czuprynę Parka, nie krył na twarzy rozdrażnienia.
— Sam szukasz kłopotów, Park… – krzyknął z odległości, aby tamten dobrze go usłyszał.
Czego się nie spodziewał, to na pewno tego, że za moment wyleci w powietrze i wyląduje na skalnym podłożu plecami. Dyskretnie upewnił się, że z jego kieszeni nie wypadło nic cennego, a gdy miał pewność, podniósł się, strzepując brud z ubrań.
— To za moją szatę i wpychania się w nie swoje miejsce w Zakazanym Lesie! – skołowanie nagłym atakiem szybko zostało zastąpione zgryźliwym uśmiechem. Rozejrzał się dookoła z rozłożonymi na boki rękoma, ale zgiętymi nieco w łokciach. U prawej dłoni, między środkowym palcem a serdecznym, nonszalancko trzymał różdżkę.
— A czyje miejsce? Twoje? – Kim, opuszczając ręce dół, parsknął jakby ktoś opowiedział mu naprawdę dobry żart.
— Jesteś z siebie dumny? Podpaliłeś moją szatę, brawo! Nauczyłeś się jakiegoś zaklęcia na początku szkoły, wybornie! Ale żeby po tym wszystkim wyjść jak tchórz? Śmieszne, boisz się Mugolaka? Bo co, okaże się, że pokonałbym Cię w pojedynku bez większych problemów?! Mów Kim, czemu jesteś taki? Musisz, jak tchórz podążać za innymi? Gratuluje, udało Ci się. Dołożyłeś dzisiaj cegiełkę do mojej ściany “Park Jimin jest ścierwem, które nienawidzi ludzi” Podpisz się tylko na niej, żebym pamiętał na czyj widok powinienem mieć odruch wymiotny. – Taehyung czuł się niezręcznie, słuchając paplaniny chłopaka, ale nie dlatego że wzbudził w nim poczucie winy, a z uwagi na to, że nie lubił, kiedy ktoś usiłował wywrzeć na nim jakieś emocje czy zachowanie. Zabawowy nastrój sprzed chwili odszedł w zapomnienie, a jedynie chciał na stałe wymazać te jego piękne usteczka z twarzy, by już na zawsze zamilkł. Nawet jeśli to byłaby strata już nigdy więcej na nie spojrzeć.
— I wiesz co? Siedź tu sobie, już mi nie zależy, jak na wszystkim w tej przeklętej szkole. – otwierał usta, aby coś powiedzieć, jednak Jimin jeszcze nie skończył.
— A i umyłem Twoje pierdolone fiolki, ale nawet nie próbuj dziękować. Nie chcę takich słów od Ciebie. Niczego od Ciebie nie chcę. – blondyn uniósł brew w zdumieniu, następnie wskazując na rozmówcę różdżką oraz kręcąc nią koła, jakby chciał dramatycznie objąć jego sylwetkę.
— A myślisz, że ja chcę czegoś od Ciebie? Czego oczekiwałeś ode mnie, mówiąc mi o tym, jeśli nie wdzięczności? Żałosny jesteś, Park. – westchnął głośno, drapiąc się czubkiem magicznego przedmiotu po głowie.
— Masz, spal ją do końca. To nawet na szmatę do podłogi się nie nadaje. – spojrzał na szatę pod swoimi nogami, a następnie prosto w oczy chłopaka i będąc dżentelmenem jakim był, nie zastanowił się nawet przez chwilę przed spełnieniem jego życzenia, upewniając się, że nie zgubił jego wzroku w międzyczasie.
Usuń— Tak, uciekaj stąd, Park. Nie ma dla Ciebie miejsca ani w tym lesie, ani w zamku. Wracaj tam, skąd przylazłeś. – krzyknął za czarodziejem, gdy odchodził. Zaciskał palce na różdżce, nie czując, że przy okazji wbijał sobie w skórę paznokcie.
Zauważył, że za Jiminem skradała się akromantula, wyjątkowo wielkie, paskudne i mądre stworzenie. Musiała ją przyciągnąć złość i rozżalenie ofiary. Zaalarmowany Taehyung, nie zwlekał, tylko krzyknął z zimną krwią w jej stronę Avada Kedavra , zanim zbliżyła się wystarczająco do chłopaka, aby mógł ją zobaczyć.
Zakrywając się gęstym czarnym dymem, Kim teleportował się do Wrzeszczącej Chaty. O tajnym przejściu pod bijącą wierzbą dowiedział się dzięki mapie Huncwotów. Od tamtej pory zarządził, że spotkania Śmierciożerców, którym przewodził, będą się odbywać w tym miejscu. Taehyung na każdym z zebrań nosił białą maskę, zasłaniającą całą jego twarz, nie chcąc ryzykować jej ujawnienia bandzie dzieciaków, którym nie ufał dostatecznie dobrze.
Siedząc na najważniejszym miejscu, czekał na przybycie reszty, ze splecionymi rękami na stole. Nie odpowiadał na żadne przywitanie i dopiero gdy zebrali się wszyscy, przemówił do nich bez zbędnych uprzejmości.
— Nowe pomysły jak zdjąć urok z czarnej różdżki?
— Skąd mamy w ogóle wiedzieć, że ją masz? Nigdy nam jej nie pokazałeś! A co jeśli to wszystko to jedna wielka ściema? Co jeśli jesteś tylko tchórzem, który boi się ujawni-
— Imperius. – Taehyung z niepokojącym spokojem, wycelował zaklęcie w zarzucającego mu krętactwo mężczyznę, nie pozwalając mu dokończyć myśli. Był zmęczony po tym, jak drugi raz tego dnia, ktoś oskarżył go o bycie tchórzem. Po przejęciu kontroli nad jego umysłem, nakazał mu podejść do okna i skoczyć, następnie za pomocą obliviate wymazał mu pamięć, w razie gdyby udało mu się przeżyć upadek.
— Jeszcze ktoś chce podważyć mój autorytet? Śmiało. Tylko tym razem nie dam żadnej szansy na przeżycie. – odparł pewnie i bez zająknięcia, jakby przed chwilą wcale nie naraził człowieka na utratę życia.
— Tutaj… – odchrząknął jeden z obecnych, podając Kimowi wyrwane kartki z jakiejś księgi. – Znalazłem u Borgina & Burkes’a.
— Hmm… – zanucił w uznaniu, przeglądając pobieżnie treść. – Powiedz mi czego pragniesz, spełnię Twoje życzenie…
Taehyung wrócił do dormitorium Ślizgonów o wiele po czasie. Wszyscy już spali, a on próbował się przedostać do pokoju bezszelestnie, nie mając ochoty użerać się z przemądrzałymi uczniami. Przechodząc przez pokój wspólny Slytherinu, nie spodziewał się, że ktoś będzie czekał specjalnie na niego.
Usuń— Kim… – Tae przymrużył oczy i przygryzł wargę, hamując się przed niepotrzebnym wybuchem.
— Yoongi. – obdarował prefekta sztucznym i przesłodzonym uśmiechem. Min jednak pozostawał kompletnie niewzruszony.
— Taehyung.
— Ugh… nie bawmy się to, powiedz, co musisz i spadam. – starszy kolega zaśmiał się pod nosem, wstając z kanapy, aby znaleźć się tuż przed blondynem.
— Nie zmuszaj mnie, abym znowu musiał odjąć Ci punkty. Nie proszę o Puchar Domów, ale fajnie byłoby nie być na końcu, wiesz? – prefekt, mimo dawania reprymendy, był uprzejmy, na co Tae przekręcił oczami.
— A teraz, o co naprawdę Ci chodzi? – Yoongi w końcu spojrzał na Kima poważnie. Chociaż był dużo niższy, miał wokół siebie tą przytłaczającą aurę, której nawet on nie podważał. Starszy patrzył na niego ciemnymi oczami, które Tae, miał wrażenie, że z każdą chwilą ciemnieją.
— Cokolwiek robisz, Kim. Mam nadzieję, że dobrze się nad tym zastanowiłeś. – Min poklepał go po ramieniu, po czym wyminął go i odszedł do swojego pokoju prefektów.
Taehyung stał przez moment w miejscu, w ciszy, od której aż dzwoniło w uszach. Miał nieodparte wrażenie, że Yoongi wiedział, czym się zajmuje i nie raz dał mu to do zrozumienia. Przetarł dłońmi twarz, jakby w ten sposób wyrzucał nękające go myśli i także udał się do snu.
Współlokatorzy Taehyunga już dawno spali, gdy wszedł do swojego dormitorium. Nienawidził dzielić z nimi pokoju, ale była to jedna z tych rzeczy w Hogwarcie, z którymi jeszcze nie mógł nic zrobić. Uważał, aby nikogo nie obudzić, nie dlatego że się o kogoś troszczył, a nie chciał się z żadnym z nich użerać.
OdpowiedzUsuńJego łóżko było umiejscowione na przeciwko okna. Nie lubił tego, ponieważ czuł się odsłonięty. Zastanawiał się również, który ze śpiących kretynów zostawił je otwarte. Nie był jednak kimś, kto sprzątał czyjś bałagan, więc ignorując zimne powietrze, które drapało go w nos, wolał udawać, że ma nie wywalone, niż coś z tym zrobić; przy okazji życząc kolegom, aby złapali przeziębienie.
Kartki, które dostał na spotkaniu ze Śmierciożercami, schował w poszewce poduszki; bardzo kolokwialnie używał tego sformułowania, ponieważ po śmierci Czarnego Pana, nikt inny nie mógł wypalać Mrocznego Znaku, a te powstałe straciły moc. Taehyung miał szczęście urodzić się z wężem na łopatce, jakim Lord Voldemort oznaczył go, wyznaczając go swoim następnikiem, tym, który miał kontynuować jego idee, będąc wybrańcem tego pokolenia. W to zwykł wierzyć.
— Masz niepowtarzalną okazję, żeby własnoręcznie mnie wypchnąć. – blondyn spojrzał na tego, do kogo należał głos jak na intruza, którym w gruncie rzeczy był. – Szansa stracona.
— Nie pobrudziłbym sobie rąk jakąś szlamą. – obrzydzenie ewidentne w jego głosie. Zmierzył wzrokiem jego strój, a na widok miotły zagościł uśmiech na jego twarzy i błysk w oku, który zazwyczaj nie zwiastował niczego miłego. – W końcu przebrażnowiłeś się na tego, na kogo się nadajesz. – wskazał podbródkiem na przedmiot trzymany przez Jimina w ręku. – Przyjdź posprzątać w dzień, teraz chcę spać. – odwrócił się do niego plecami, przykrywając się kołdrą po sam czubek nosa, gdyż naprawdę wiało chłodem i to nie tylko od niego tym razem.
— Życzę Ci samych koszmarów, dobranoc. – wymruczał ciche mhm, gdy sen go znużył, chyba nawet nieświadomy swojej odpowiedzi, gdyż wraz z tym uśpił swoją czujność i wkrótce prawdziwie uśmiechał się do poduszki, gdy ogarnęło go ciepło, nad którym nie zastanawiał się, skąd się wzięło.
Taehyung nie był często zaczepiany, dlatego zdziwił się, gdy w bojowym nastroju podszedł do niego jeden z uczniów. Poznał w nim członka klanu, którym przewodził, co tylko wzmożyło jego ciekawość. Chłopak nie mógł wiedzieć o ukrytej tożsamości Tae, któremu ciężko było ukrywać podziw dla jego wpakowania się w kłopoty bez takiej intencji.
— Zakrywasz swoje ubóstwo posiadaniem czystej krwi, żałosne. – Kim czekał z neutralnym wyrazem twarzy, aż wyrzuci mu wszystko, co go trapiło. Zastanawiał się nad powodem jego frustracji, aż skojarzył, że czarodziej, któremu rozkazał skoczyć z okna wydawał się być z nim blisko. Z ciężkimi skutkami, ale przeżył, więc nie rozumiał jego nabuzowania.
— Nie zrozum mnie źle, po prostu uważam, że jedne rodziny czarodziei są lepsze od innych. Tak jak zresztą i Ty. – blondyn westchnął ciężko, nie będąc przytłoczonym słowami rówieśnika, a mając dylemat, co z nim zrobić za gniew, który na nim wyładowywał; czasem był mu przydatny oraz sprawdzał się lepiej niż jego kolega, który musiał zostać ukarany.
Tae pozostawał niewzruszony, dopóki nie usłyszał głosu, który dobrze znał, wydobywającego się, w zasadzie znikąd. Wtedy spiął się nieznacznie, wzmacniając czujność.
— Wiesz, jak z ust Malfoyów ten tekst ma jeszcze jakąś klasę, tak Ty jedynie go plugawisz. Crucio. – spuścił twarz w zażenowaniu, próbując nie robić scen, dlaczego Park mieszał się w nieswoje sprawy, jego sprawy, gwoli ścisłości.
— W co Ty pogrywasz Kim? – zignorował pytanie chłopaka. Patrzył w ziemię, mając nadzieję, że nie zostanie upokorzony bardziej, ale oczywiście musiał się mylić.
Usuń— Tak? Spróbuj tylko jeszcze raz wymierzyć. No dalej, śmiało. Pamiętaj tylko, że pozostałe dwa zaklęcia niewybaczalne też potrafię rzucić, a skoro jednego użyłem to innych również się nie zawaham. – blondyn przełknął ślinę, chcąc pozbyć się guli w gardle, która nie ustępowała. Zaciskał dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Nienawidził czuć się słaby, a na pewno nie był bezbronny, więc całe to dziwne zajście było jak sztylet w serce; o którego istnieniu często zapominał. Umiał sam o siebie zadbać, a został pozbawiony tej możliwości zanim w ogóle spróbował. Urażona duma z takiego powodu bolała w większym stopniu niż porażka w walce. Bardziej niż złością, jego oczy były przepełnione zawodem i smutkiem. Spojrzał nimi w stronę, w której wyczuwał czyjąś obecność.
Nie wiedział, jakie motywacje kierowały Jiminem, ale jeśli chciał go urazić, to udało mu się to zrobić bezbłędnie. Tym razem to Park wygrał, pobijając młodszego we wszystkim, co do tej pory zrobił. Tak zraniony czuł się drugi raz w życiu, pierwszy raz był podczas Ceremonii Przydziału, kiedy odczuwał coś podobnego.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny, bo inaczej to nie było warte. – wyszeptał do siebie, nie oczekując, że tamten go usłyszy. Nie miałby jednak nic przeciwko.
Taehyunga w środku coś ściskało, dyskomfort miażdżył go od wewnątrz i jak zazwyczaj nie pałał do nikogo ani niczego pozytywną energią, tak teraz jego przygnębienie dotyczyło czegoś innego i oczywiście miało to związek z poprzednimi wydarzeniami.
Nie poszedł na żadne zajęcia tego dnia. Nie czuł się na siłach, żeby zmierzyć się z Parkiem twarzą w twarz, wiedząc, że żal, który czuł, mógł wziąć nad nim górę i nie mógł przewidzieć jakby się zachował.
Błądził po miasteczku, aż nogi same zaprowadziły go do jedynego miejsca, w którym czuł się bezpiecznie i nie musiał niczego udawać. Przekroczył bramy Cmentarza Świętego Hieronima, kierując się z pamięci do jednego nagrobka. Usiadł przed kamienną płytą na ziemi, nie przejmując się zabrudzeniem szaty. Używając Orchideusa, wyczarował na grobie babci wieniec z kwiatów. Było to bez wątpienia najdelikatniejsze i najpiękniejsze zaklęcie, jakie kiedykolwiek rzucił.
— Ciężko mi bez Ciebie, babciu. – przyznał na głos, wiedząc, że może sobie na to pozwolić w tym miejscu. Przycisnął kolana do piersi i skulił się w kulkę, znowu czując się jak dziecko w obecności staruszki.
Cały dzień spędził na cmentarzu. W międzyczasie studiował informacje, które zebrał do odczarowania czarnej różdżki. Najbardziej pomocne okazały się kartki, jakie otrzymał niedawno. Wydawało mu się, że już wiedział prawie wszystko i musiał tylko sprawdzić kilka kwestii, które był pewien, że znajdzie w Dziale Ksiąg Zakazanych. Czekał dlatego, aż się ściemni i dopiero wtedy wrócił do zamku.
Z tą częścią biblioteki był zaznajomiony bardziej niż z dozwoloną. Miał swoje ulubione miejsce w kącie, przy którym zawsze siadał, poświęcając tyle czasu, ile potrzebował na zaznajomienie się z interesującą go treścią. Wybrał książkę, która była mu potrzebna i skierował się do upatrzonego stolika.
Jego dzień nie mógł stać się gorszy, widząc jak Park… ten Park, spał z głową w książce, siedząc na krześle, które znało tyłek Kima jakby był jego częścią.
Usuń— Jimin-ah… – zamrugał, upuszczając z szoku lekturę na podłogę, która całe szczęście nie obudziła starszego chłopaka, ale ten i tak zmarszczył nos, a z jego ust wydobyło się ciche jęknięcie z niezadowolenia. Nigdy wcześniej nie nazwał go na głos po imieniu i nie wiedział, czy bardziej zaskoczyło go to, czy jego obecność.
Stał zmrożony i przyglądał się spokojnemu wyrazowi twarzy Parka, jego policzki były ściśnięte, przypominając te z czasów, gdy byli młodsi, Tae musiał dobrze się postarać, aby nie zrobić się sentymentalny. Przez okno zza jego pleców, całą jego osobę podświetlał niebieski blask księżyca, w którym Jimin wyglądał atrakcyjniej niż na co dzień. Cóż, Taehyung nie był ślepy.
— Czego tu szukasz? – wyszeptał, przyciskając różdżkę do jego skroni, mając niepowtarzalną szansę na pozbycie się czarodzieja z jego życia na zawsze. Patrzył na niego niewzruszony, zastanawiając się, co go blokuje.
Poruszył niemo ustami, ale zamiast zrobić krzywdę śpiącemu chłopakowi, twarda księga pod jego głową, zamieniła się w miękką poduszkę. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, Kim opuścił w pośpiechu bibliotekę, trzaskając metalową bramą, która odgradzała część zakazaną od dozwolonej.
Niczego się nie dowiedział. Ten dzień był straszną pizdą, ale jego obycie nie pozwalało mu pokazywać oznak niezadowolenia z tego powodu, więc zagryzł mocno zęby, mając nadzieję, że tym razem Yoongi na niego nie czekał, tylko pieprzył się gdzieś ze swoim krukońskim chłopakiem.
OdpowiedzUsuń— Gdzie byłeś cały dzień?! – Taehyung zamrugał, myśląc, że się przesłyszał. To było coś nowego. W ogóle…w co los z nim pogrywał, ciągle krzyżując jego drogi z Parkiem?
— Słucham? – pochylił szyję do przodu w konfuzji.
— Nie po to chodzimy na zajęcia, żeby je opuszczać, nie jesteś nie wiadomo kim, żeby nie przestrzegać zasad szkoły. – jeśli wcześniej wydawało mu się zachowanie chłopaka nietypowe, to teraz przeszedł samego siebie.
— Ugh, brzmisz jak słynna Granger… szlamy tak mają? – wymachiwał tyłem dłoni lekceważąco, jakby chciał się go pozbyć z pola widzenia.
— I patrz na mnie jak do Ciebie mówię, należy mi się szacunek. – spojrzał mu w oczy odruchowo, przypadkiem zastanawiając jakby błyszczały w świetle księżyca i nawet zrobiło mu się trochę szkoda, że nie obudził się, gdy znalazł go śpiącego w bibliotece.
W pierwszej chwili myślał, że Jimin chce go popchnąć, co by nie było jakieś bardzo dziwne. Zamiast tego, dostrzegł kartkę, którą przyciskał do jego klatki piersiowej. Mimo wszystko, naparł na niego wystarczająco mocno, aby zrobił krok w tył. Ciemnowłosy, pomimo drobnego ciała, miał w sobie siłę. Imponujące.
Taehyung złapał go za nadgarstek, przyciskając ich ciała do siebie. Furia w oczach starszego czarodzieja go nakręcała.
— Jesteśmy trochę nadgorliwi, czyż nie? – mrugnął do niego, następnie puszczając, aby zobaczyć, co z takim rozgorączkowaniem chciał mu pokazać. Zmarszczył czoło, nie do końca wierząc, w co czytał. To wszystko było nagłe i nieprawdopodobne, że nie mógł tak od razu przetworzyć tego w głowie.
Bądź prawdą, bądź prawdą, bądź prawdą…
— Jestem potomkiem Salazara Slytherina. Moje miejsce jest tutaj, w Slytherinie. – Jimin nie dał mu szansy dłużej studiować papierka, gdyż wyrwał mu go z ręki. Jakaś część Kima chciała, żeby to była prawda; być może, gdyby wiedzieli od początku, wszystko potoczyłoby się inaczej, a ich relacja wyglądałaby tak jak od zawsze tego chciał tylko nigdy nie przyznał się do tego nikomu. Jednak to byłoby zbyt dobre, a życie Taehyunga mogło być wszystkim tylko nie czymś dobrym. – I gdy już mam na to dowody, zemszczę się na was wszystkich ,więc lepiej uważaj Kim, bo pamiętam każdą obelgę, jaką rzuciłeś w moją stronę.
— Jimin… – szepnął smutno, nie zważając nawet na użycie imienia. Wbrew temu, co mógł pomyśleć Park, on także nie był zadowolony ze swoich następnych słów. – Ja rozumiem, że masz dość, ale taki dokument każdy może sobie napisać. Chociaż to był dobry pomysł, muszę przyznać.
— Nie wchodź mi w drogę, Taehyung. – nie wiedział dlaczego, ale niemo przytaknął, nie chcąc go drażnić bardziej… jakby kiedykolwiek go to obchodziło.
Nie umknęło mu roztrzęsienie starszego, jednak on sam nie trzymał się jak należy. Gdy zniknął mu z oczu, wypuścił drżący oddech. O losie, dlaczego mu to robisz…
Babciu, co mam zrobić?
Leżąc w łóżku, zakryty cały pod kołdrą, oświecał sobie światłem z różdżki mapę Huncwotów. Odetchnął z ulgą, widząc, że Jimin był w swoim pokoju. Z powodu jego wzburzenia nie mógł wyzbyć się dziwnego uczucia niepokoju, a i tak złe przeczucia go nie opuściły, nawet po tym jak miał pewność, gdzie się znajdował. Patrzył się jeszcze na nią długo i zamknął ją, dopiero gdy przez ten czas w ogóle nie zmienił swojego położenia.
— Koniec psot.
Blondyna obudziły śmiechy. Zastękał nisko, próbując jakoś ignorować współlokatorów. Normalnie zrobiłby coś, żeby sobie z nimi poradzić, ale był wciąż przytłoczony informacjami z poprzedniej nocy. Nadal nie wierzył, że Jimin będący półkrwi to prawda, ale i tak nie mógł odrzucić tej możliwości. Albo nie chciał.
Usuń—… Jimin w drogę... – Kim zerwał się z łóżka, zaskakując wszystkich obecnych.
— Co powiedziałeś? – zapytał stanowczo, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.
— Że upewniłem się, żeby Jimin nie wchodził mi w drogę na dzisiejszym meczu.
— Jesteście razem w drużynie, kretynie… Co mu zrobiłeś?
— Trochę mocniej dotknęliśmy go tu i tam... nie będzie się szlama wychylać. – mówca był niewątpliwie bardzo zadowolony siebie i wyglądał jakby czekał na aplauz.
W Taehyungu coś pękło, aż wkrótce przypierał chłopaka do ściany, zaciskając dłoń na jego gardle, a czubek różdżki przyciskał do ręki, tej, którą częściej grał, wypalając mu w niej dziurę grubości magicznego przedmiotu.
— Jeszcze raz niech ktoś dotknie Parka… – warknął, a jego słowa zmieszały się z jękami i błaganiem nastolaka przed nim, żeby przestał. – Jest mój. – wyciągnął różdżkę, gdy przebiła jego skórę na wylot, a chłopak upadł mu nieprzytomny z bólu pod stopy.
Zazwyczaj odmawiał sobie mecze Quidditcha, ale tym razem znalazł się na widowni i nie obyło się bez dziwnych spojrzeń w jego stronę. Noga podskakiwała mu w nerwach i z każdą mijającą chwilą myślał nad tym, aby stąd pójść. Poddał się w końcu i wstał, ale został zatrzymany przez rękę na ramieniu, która silnie docisnęła go z powrotem na siedzenie.
— Patrz, zaczyna się, szkoda byłoby teraz wyjść jak już tu jesteś… – Kim przewrócił oczami.
— Cześć, Min. – po tym usłyszał kaszlnięcie i zastanawiał się, po co w ogóle z nimi rozmawia.
— Też tu jestem, Taetaeee-hyung!
— Jak mnie nazwałeś?! – Taehyung obruszył się, łapiąc Jungkooka za krawat, aby nim potrząsnąć, ale na ratunek wkroczył Yoongi, który w odpowiedzi chwycił Kima za kołnierz koszuli, po raz kolejny siadając go na miejsce. Chciał się z nim kłócić, ale na boisko wszedł Jimin i na nim skupił całą swoją uwagę, chociaż udawał, że tak nie było.
Gdyby nikt mu nie powiedział, to pewnie by nie zauważył, ale wiedząc, że Park został pobity, umiał zaobserwować drobne trudności w jego poruszaniu się na miotle. Przyglądał się też uważnie wszystkim zawodnikom, a w szczególności tym, którzy kręcili się wokół szukającego Slytherinu.
Zaciskał palce na różdżce, mając nadzieję, że nie będzie znowu musiał jej na kimś użyć tego dnia.
Taehyung, ponieważ nie chodził na mecze Quidditcha, zapomniał jak wyglądała demonstracja drużyn. Miał cichą nadzieję, że Jimin nawet nie dowie się, że był obecny. Poniósł sromotną porażkę, w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Było w nich coś przeszywającego, wręcz intymnego, ale próbował strzepnąć to uczucie poprzez pokręcenie głową, gdy starszy chłopak w końcu odleciał na miotle, żeby zacząć grę.
OdpowiedzUsuńMecz oglądał z przymrużonymi oczami, w skupieniu oraz zaciśniętymi ustami w cienką linię. Jego koncentracja miała jednak niewiele wspólnego z samą rozgrywką i zdobywanymi punktami. Nie miał pojęcia, na jakim etapie była gra oraz nie do końca znał jej zasady; czym na pewno odznaczał się na tle wszystkich uczniów Hogwartu.
Co w rzeczywistości zaprzątało jego głowę, to sposób, w jaki członkowie drużyny Slytherinu obchodzili się z Jiminem. Głupio się łudził, że po pozbyciu się, wcześniej tego dnia, jednego z grających, załatwił całą sprawę, ale najwidoczniej nie w tym była rzecz.
Kim był tak wpatrzony w Jimina, że nie zauważył, kiedy Jungkook kolnął łokciem swojego chłopaka w bok, wskazując brodą na pochłonięty wyraz twarzy blondyna, krzywiący się za każdym razem, kiedy jakiś pacan celowo wlatywał w Parka.
Nie puszczając różdżki ani na chwilę, jakoś splótł razem palce u dłoni i trzymał je ciasno na kolanach, jakby powstrzymywał się przed rzuceniem zaklęcia; Taehyung załatwiał sprawy skutecznie i efektownie, ale bez zbędnej publiczności, więc tego próbował się trzymać i tym razem.
Stracił cierpliwość, gdy szukający był bliski złapania znicza dla zwycięstwa ich domu, ale drugi Ślizgon trzymał się jego ogona, utrudniając mu zadanie bardziej niż szukający drużyny przeciwnej. Śmierciożerca uniósł różdżkę, ale wtedy poczuł mocny chwyt wokół nadgarstka, wystarczająco szybki, aby uniemożliwić mu wykonanie wymaganego ruchu ręką. Min upominająco pokręcił głową.
Nagle agoniczne krzyki lub piski widowni albo dramatyczne wstrzymywanie powietrza niektórych z nich, spowodowały, że ponownie zwrócił uwagę na boisko. Taehyung wstał na równe nogi jak poparzony, wyrwał rękę z uścisku prefekta i nad niczym nie myśląc, zbiegł ze schodów na teren przeznaczony tylko dla zawodników Quidditcha. Nie słuchał protestów nauczycieli, gdy przedzierał się przez nich, aby paść na kolana przed nieprzytomnym Parkiem.
Nie kwestionując w tamtym momencie swojego zachowania, złapał zranionego czarodzieja w plecach oraz pod udami, a następnie podniósł go ostrożnie i trzymając go na rękach, na oczach wszystkich, nie czekał na interwencję ratowników tylko zaczął biec w stronę skrzydła szpitalnego.
Nie mając żadnej wolnej ręki, dmuchnął delikatnie ciepłym powietrzem w twarz Jimina, pozbywając się ciemnych i twardych od potu kosmyków z jego oczu.
— Ale Ty głupi jesteś. – warknął, wyraźnie poirytowany zajściem. – Zgrywasz przy mnie twardziela, a dajesz się pobić jakimś niszowym dręczycielom? Chciałeś mi tym zrobić na złość? – Taehyung ostrożnie, tak, aby go bardziej nie zranić, podrzucił nim nieznacznie do góry, kiedy czuł, że mu się zsunął w ramionach; cały czas kontynuując lament, a to, że Park go nie słyszał, a przynajmniej tak myślał, wcale nie pomagało, a napędzało go i przestał być ostrożny w doborze słów.
— Tak się mści potomek Salazara? Dobre sobie… Jak już tak bardzo chcesz się zabić to przynajmniej z rąk kogoś, kto Ci nie zrobi wstydu. Akurat po Tobie spodziewałem się lepszego, Park. Nienawidzę Cię i tego jak łatwo dałeś się załatwić komuś, kto nie ma za grosz klasy. Myślałem, że przez te lata pokazałem Ci, że w tej kwestii należysz do mnie, a Ty tak po prostu dałeś się tym bezmózgim kretynom, którzy mi do pięt nie dorastają. Potomek Salazara, moja dupa.
Taehyung biadolił przez całą drogę, aż w progu podbiegła do niego młoda Pomfrey, zmartwienie ewidentne na jej twarzy, ale Ślizgon nie kupował tego w ogóle. Położył Jimina na łóżku, które wskazała, ale jeśli myślała, że uczeń da jej pracować w spokoju, to była w bardzo wielkim błędzie.
— Wiedziałaś o ranach z pobicia?! – Tae zapomniał o wszelkich uprzejmościach i honoryfikatach, nie dowierzając własnym uszom. – I mimo wszystko wypuściłaś go? Pozwoliłaś mu pójść? GRAĆ?! Ty w ogóle wiesz, co robisz? – w gniewie wytrącił preparat, który pielęgniarka trzymała w rękach. Zaraz po tym poczuł silne uderzenie w twarz, ale zamiast szoku, uśmiechnął się lekceważąco, unosząc tylko jeden kącik ust do góry. Kogoś innego nauczyłoby to pokory, uświadomiło, że przekroczył granice. Ale Taehyung to nie był ktoś inny, dlatego wywołało to u niego odwrotny efekt.
Usuń— O Twojej matce bez wątpienia się mówi, że była wyjątkową uzdrowicielką, ale Tobie nie przekazała ani trochę talentu... widząc jak wysłałaś ucznia na śmierć!
— Kim- – grożący głos kobiety został przerwany dalszą myślą chłopaka, której nie mogła zakwestionować i mimo jego poprzedniego skandalicznego zachowania, odpuściła mu, wyczuwając szczerą troskę między wierszami.
— Gdyby tylko tu został, nie musiałby teraz tak cierpieć. Nie zasłużył na to, więc napraw to. – mruknął chłodno, nie spuszczając wzroku z mizernie leżącego czarodzieja.
Nie miał wcześniej czasu zastanowić się, dlaczego zachował się jak się zachował. Wszystko powoli do niego wracało, gdy siedział przy śpiącym Jiminie, któremu nic więcej nie zagrażało i miał zapewnioną odpowiednią opiekę, a i tak nie mógł odejść. Sam był jego największą udręką, ale przez ten cały czas, gdy źle traktował starszego, nigdy nie przeszło mu przez myśl, aby zrobić mu krzywdę cielesną; był zbyt ambitny na tak proste zagrywki.
Podane leki miały uśpić czarodzieja nawet na kilka dni, aby w trakcie odpoczynku bezboleśnie zregenerował się do końca. Taehyung upewnił się, żeby dopytać się o takie szczegóły, nie chcąc zostać przyłapanym przez Parka, że bez przerwy czuwał nad jego łóżkiem.
Blondyn najwyraźniej zapomniał, że był uczniem, ponieważ przez te dni w ogóle nie uczęszczał na zajęcia. Miał spięte mięśnie i zdrętwiałe kończyny od niewygodnego krzesła szpitalnego, ale przecież nie mógł walnąć się na łóżko z Jiminem. I tak to było wystarczająco dziwne, że ciągle przy nim przesiadywał; upewniał się, że nikt znowu nie zechce sobie pogrywać z Parkiem, kto nie jest nim.
Kim podwinął do góry szpitalną koszulę chłopaka, gładząc kciukiem jego gojące się siniaki na brzuchu.
— Wytrzymaj to, jeszcze z Tobą nie skończyłem. – naburmuszył się, a następnie ziewnął.
Powoli zasypiał z głową na pościeli obok biodra Parka, aż niespodziewanie poczuł rękę na swoim ramieniu. Pod wpływem nieproszonego dotyku, wzdrygnął się i machinalnie wyprostował plecy.
— Ugh, upierdliwy chłopak Mina. – Tae przetarł zmęczoną twarz dłońmi.
— Hyung, idź odpocząć, ja z nim posiedzę. – Krukon zaproponował, wyraźnie zmartwiony i w ogóle nieprzejęty jego opryskliwością.
Nie było w stylu Kima przyjmować z łatwością pomoc innych oraz robić tak, jak ktoś inny tego chciał, ale po krótkim zastanowieniu się, to był bezpieczny moment, żeby w końcu odejść. Jimin mógł po tych dniach w każdej chwili się obudzić, a on przez ten czas zaniedbał to, nad czymś tyle pracował ze Śmierciożercami.
Stojąc w drzwiach, ostatni raz zerknął na pacjenta oraz Jungkooka, postanawiając zapomnieć, co się działo w jego myślach i sercu przez ten czas, który spędził w szpitalu. Postanowił nie zastanawiać się nad swoimi motywami, ani nie roztrząsać tego, ponieważ wiedział, że i tak nie doszedłby do racjonalnego wniosku.
Westchnął ciężko, zostawiając Taehyunga, którego nie znał za sobą.
Jakkolwiek Jimin nie próbował unikać Taehyunga przez ostatnie dni, odkąd wyszedł ze szpitala, marnie mu to wychodziło, ponieważ wpadali na siebie częściej niż poprzednio. Świetnie, że oboje wpadli na ten sam pomysł, ale fatalnie, że w ogóle nie szedł po ich myśli.
OdpowiedzUsuńPo tym jak Kim nie był sobą, gdy pomógł starszemu Ślizgonowi, starał się robić wszystko, aby wrócić do swojej codziennej rutyny lecz gdziekolwiek by nie poszedł czy nie spojrzał, kręcił się tam Park.
Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, Jimin nie był dyskretny w swoim sfrustrowaniu, a jego policzki były tak czerwone, że Taehyung nie sądził, aby nabierały takiego koloru z innego powodu niż złości. Młodszy czarodziej tylko przewracał oczami na każdy dramatyzm w zachowaniu tamtego, gdy przypadkiem weszli sobie w drogę.
Jedno było pewne, Taehyung nie pomyślał, rzucając się mu na ratunek na oczach wszystkich. Uczniowie zaczęli kwestionować ich nienawiść względem siebie oraz spekulować, co razem robili za zamkniętymi drzwiami; nie żeby on także miał jakieś wątpliwości, co ich łączyło, prawda?
Dobra rzecz w tym była taka, że dręczenia Jimina zmalały do minimum, ze strachu, że w każdej chwili zza rogu wyskoczy w jego obronie och ten straszny Kim. Oczywiście znaleźli się śmiałkowie, ale niegroźni nawet dla jego kota, który zdawał się w ostatnim czasie coraz częściej przylegać do Parka. Odkąd na pierwszym roku jechali razem w pociągu, Yeontan zrobił się dziwnie przywiązany do mugolaka, ale na starość to już w ogóle zapomniał, kto był jego prawdziwym właścicielem. Do jasnej cholery to chyba Kim go karmił?
W każdym razie, Taehyung nie wziął nawet pod uwagi tego, że prześladowania mogły ustać, ponieważ po zamku rozeszły się plotki jakoby Park był potomkiem Salazara. Dla niego była to totalna ściema, czego Jimin zdawał się nie zauważać.
Podczas intensywnych poszukiwań informacji na temat odczarowania czarnej różdżki, znalazł zacisze w swoim pokoju. W związku z tym, że nadszedł weekend i uczniowie mieli czas wolny, większość czarodziei, w tym wszyscy jego współlokatorzy, zrobili mu tę przyjemność i wyszli do Hogsmeade.
Blondyn, nie spodziewając się odwiedzin, a przede wszystkim jednego, niższego od siebie, pyskatego o piskliwym głosie i ciemnych włosach oraz tych ciągle rumianych, jak tylko na niego spojrzał, puchatych policzkach chłopaka, ubrany był w lnianą, trochę za dużą, białą bluzkę z długim rękawem oraz głębokim dekoltem, odsłaniającym mu obojczyki oraz w najzwyklejsze szare dresy.
Gdyby tylko wiedział, bardziej by się postarał.
Siedział, oparty o wezgłowie łóżka, czytając zaszyfrowany tekst, nie mogąc sobie przypomnieć zaklęcia, które by go rozwikłało.
— Taehyung…? – jego spojrzenie wprost wystrzeliło do góry w stronę drzwi. Przeszedł go zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa i cieszył się, że miał długi rękaw, ponieważ gęsia skórka by go zdradziła. Nie wiedział, czy spowodowało to samo zawołanie go po imieniu czy głos, który je wypowiedział, tak miękko jakby w jego egzystencji nie było niczego złego. Nie wiedział, czy lubił to uczucie, było obce, ale również dalekie od nieprzyjemnego. Najbardziej trafnie, czuł się na moment… ogłuszony.
— Yeontan znowu do mnie uciekł… – Tae jęknął w irytacji, patrząc na sierściucha jak na zdrajcę, który nic a nic się tym nie przejmował, co więcej nie zrobił żadnego ruchu w jego stronę.
Zabrał z kolan kartki, aby wziąć kota, myśląc, że to tyle jego interakcji z Jiminem, ale zatrzymał się, siadając na brzegu łóżka, gdy okazało się, że starszy miał coś więcej do powiedzenia.
Usuń— Chciałem podziękować...Za to...że się mną zająłeś...Jeon wszystko mi powiedział i...jestem naprawdę wdzięczny...zwłaszcza, że...nie spodziewałem się tego po Tobie… – on też się po sobie tego nie spodziewał. Parsknął pod nosem, co mogło zostać źle odebrane. I chrzanić Cię, Jeon. Powinien mu wymazać pamięć, jak mógł być taki nieostrożny?
Z drugiej strony wkurzyłby się niemiłosiernie, jakby komuś innemu przypisali zasługę opieki nad Parkiem.
— I...dziękuję, że przyszedłeś na mecz...ja...naprawdę...miło było Cię zobaczyć… – blondyn głośno przełknął ślinę, zdecydowanie za głośno to zrobił. Przytaknął głową, nie znajdując w sobie innej odpowiedzi. Miał ograniczone słownictwo w takich sytuacjach, szczególnie, że Jimin w końcu podniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały w takim samym napięciu jak podczas meczu.
Czekał, aż tamten sobie pójdzie, jednocześnie nieświadomie szukając pretekstu, aby go przy sobie zatrzymać.
Jak się czujesz? chciał zapytać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, dając do zrozumienia, aby nie zapominał kim jest.
— Pójdę już.
— Mhm. – odpowiedział zdecydowanie za szybko, czego od razu pożałował. Nie wiedział, czy jego oczy go zwodziły, ale inny Ślizgon także wydawał się niechętny do opuszczenia jego pokoju; i może uwierzyłby w to, gdyby nie te wszystkie powody, dla których Park rzekomo go nie znosił, oczywiście słusznie.
— Jimin! – podbiegł do drzwi, gdy tamten odchodził, znowu za szybko. Znasz zaklęcie na odszyfrowanie tekstu? – Yeontan! Znowu za Tobą idzie… – pokazał palcem na swojego pupila, który wiernie podążał za mężczyzną. W tej niezręcznej pozycji, stał dopóki szybko nie wymyślił czegoś nowego. – Podobno języki kotów szybciej leczą rany. – nie żeby po tak intensywnym leczeniu jeszcze mu jakieś zostały. Tae zżalił z siebie, ale brnął dalej. – Możesz… możesz go pożyczyć na… na ile będzie Ci potrzebny. – Kim odwrócił się napięcie i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, zanim usłyszał jakąkolwiek odpowiedź ciemnowłosego.
Pracował długo, nie wychodząc na żaden posiłek w ciągu dnia oraz w między czasie przyglądał się mapie Huncwotów, wystarczająco często, aby wiedzieć, że Park również ominął przynajmniej kolację.
Spokój Tae został i tak już zaburzony, gdyż jego współlokatorzy wrócili z miasta nieco wstawieni i tym razem to on chciał się wyrwać z Hogwartu.
Westchnął ciężko, chowając tajne informacje do tradycyjnego miejsca w poszewce poduszki, a następnie wyszedł z pokoju, ignorując oferty pijanych i z tego powodu śmiesznie odważnych Ślizgonów, aby przyłączył się do ich zabawy w pokoju wspólnym.
Gdzie Yoongi, kiedy jest potrzebny, żeby ogarnąć tych kretynów?
Po chwili stał przed obrazem przedstawiającym miskę z owocami. Połaskotał namalowaną gruszkę, która następnie zamieniła się klamkę, dając mu dostęp do kuchni Hogwartu.
Zanim się zorientował, stał przed drzwiami do pokoju Jimina, wcześniej upewniając się, że nikogo z nim nie było w środku; oprócz jego kota oczywiście. W rękach ściskał tacę z jedzeniem dla ich obu. Zupa z liści figi abisyńskiej, mająca działanie lecznicze, jakieś słodkie przekąski oraz sok z dyni.
Oparł czoło o zimne drewno, licząc do dziesięciu, nie wiedząc, czy potem odważy się zapukać czy wróci do siebie, mógłby też zostawić tacę pod drzwiami lub…
UsuńW nerwach puknął się czołem o drzwi, aby się ogarnąć i w ten sposób przypadkiem dał znać Parkowi, że ktoś za nimi czeka. Cholera.
Gdy zostały otwarte, nawet nie spojrzał na czarodzieja, tylko bez przywitania wyminął go, aby wejść do środka. Tacę położył na środku pokoju, która urosła do większych rozmiarów, zwiększając porcje, gdy tylko Taehyung usiadł przed nią na podłodze.
— Nie uratowałem Cię, żebyś teraz wszystko popsuł. – warknął, biorąc do ręki łyżkę, aby podać ją stojącemu i patrzącemu w niedowierzaniu chłopakowi. – Masz. – machnął przedmiotem, zwracając na niego uwagę. – Musisz w końcu coś zjeść! – obruszył się nieco, nie mając też zamiaru zdradzać skąd wiedział, że Jimin ominął posiłek.
Podrapał się nerwowo po obojczyku, następnie wstał i gwałtownie pociągnął starszego w dół. Usiadł obok niego, stykając ich udami i ramionami. Wcisnął mu do ręki łyżkę oraz miskę z zupą, którą sam zrobił, ale w życiu by się do tego nie przyznał.
— Nie będę Cię karmił! – uniósł się, widząc brak oczekiwanej reakcji u Parka. Myśląc, zmarszczył brwi, a po chwili, odchylił głowę do tyłu w zażenowanym jęku. – Nie zatrułem tego! – wziął drugą łyżkę, którą zatopił w misce Jimina, a potem w swoich ustach. Uniósł brew, patrząc wymownie na Ślizgona, niemo pytając widzisz?
gfdm,kjsdrjihrgkyfyjrhgfx
OdpowiedzUsuń— Nie zatrułem tego!
OdpowiedzUsuńNa tym etapie Taehyung nie wiedział, czemu sobie zwyczajnie nie odpuścił. Jeśli Jimin nie chciał jeść, to nie było w jego interesie, żeby się tym przejmować. Jedno wyraźne okazanie niechęci powinno mu wystarczyć, aby dał sobie spokój i wrócił do siebie. To czemu siedział i usiłował wymusić w niego zupę, której rzekomo nie przygotował? Sam nie wiedział.
— Widzę, Taehyung...widzę...to nie o to chodzi...Jaki miałbyś z tego pożytek, jeśli nie miałbyś kogo dręczyć? – Tae spiął się, przygryzając zęby na metalowej łyżce, że aż zabolała go szczęka. No tak.
— W-właśnie, więc… ekhm… jedz. – odłożył łyżkę na tacę, tracąc apetyt. Przecież był dręczycielem Jimina, jak mógł zapomnieć? A to głupiec z niego, heh. Taehyung naprawdę sam nie miał pojęcia, co robił w pokoju Jimina.
Bacznie obserwował czarodzieja, jak smakował potrawy. Patrzył tak intensywnie, że jego brwi zmarszczyły się, prawie się dotykając, a spojrzenie było skupione w jednym punkcie na twarzy starszego, jakby chciało w nim wywiercić dziurę. Kim nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki ciekawy był reakcji Jimina i jak zależało mu na jego aprobacie. W każdym razie, w skupieniu jego buzia była tak wygięta, że bardziej wyglądał jakby coś go irytowało niż jakby był przejęty.
Widząc jak Park złapał się za żołądek, wystraszył się, że pomylił jakiś składnik, który mu zaszkodził, jednak zanim jego ręce powędrowały, aby zabrać od niego miskę z jedzeniem, tamten odezwał się, dając Tae inny powód do zdenerwowania.
— Ugh...głodny byłem...to dlatego bolał mnie brzuch…
— Bolał Cię brzuch? – zabrzmiał głośniej niż zamierzał, cóż… w ogóle nie zamierzał reagować. – Jesteś pewien, że to głód? Może coś się nie zagoi- – ugryzł się w język zanim zdążył skończyć, zły na siebie, że zabrzmiał jakby się przejmował.
— Ale przecież o tej porze...kuchnia nikogo nie obsługuje...Taehyung, zrobiłeś ją sam? – Tae zrobiło się niedobrze. Spojrzenie Jimina nie pomagało mu w zachowaniu spokoju i nawalił, odpowiadając zdecydowanie za szybko, głupek nie miałby wątpliwości, że skłamał.
— Nie! Ta- nie, co?! Czy ja wyglądam na kucharza?! – parsknął, krzyżując ręce na piersi oraz patrząc w swoje kolana. – Poza tym, Taehyung… – sshi dla Ciebie, chciał powiedzieć, ale przypomniał sobie, jak wygodnie się czuł, mimo obcego uczucia, kiedy Park pierwszy raz nazwał go po imieniu i nie potrafiło mu przejść przez gardło, żeby przestał. – Taehyung, tak mam na imię, myślałem, że nie wiesz, a teraz zdajesz się nie przestawać mnie tak nazywać. – wzruszył ramionami, sięgając po swoją miskę zupy, tylko po to, aby się czymś rozproszyć.
Kątem oka spoglądał na chłopaka, łapiąc się na tym, że koniuszki jego ust unosiły się mimowolnie do góry na widok zjadającego się Jimina. Za każdym razem, jak uświadamiał to sobie, jego nos marszczył się w grymasie, próbując utrzymać chłodny wizerunek, ale cokolwiek by sobie nie zaplanował, wychodziło na odwrót. Zachowywał się nieswojo lecz nie wbrew sobie. Co za ironia.
— Jest naprawdę pyszna...i ma takie działanie, że pewnie siniaki szybciej zejdą… – Kim wzdrygnął się na myśl, że starszy nadal miał jakieś siniaki. Kosztowało go to wiele samozaparcia, aby nie sięgnąć i nie podnieść do góry bluzy mężczyzny, żeby samemu skontrolować jego stan.
— Najadłem się… – Taehyung nie pomyślał zanim wyciągnął rękę, aby w uznaniu poklepać Parka po głowie. Ręka mu zastygła w trakcie procesu i szybko ją cofnął, chowając ją do kieszeni dresowych spodni, w razie jakby przypadkiem znowu chciał go niepotrzebnie dotknąć.
Usuń— Mmm, tak naprawdę to ją zatrułem. – uśmiechnął się złośliwie, cicho się śmiejąc na widok niepewnej, zmieszanej, ale przede wszystkim najedzonej twarzy Jimina. Jakkolwiek ciche i krótkie to nie było parsknięcie, był to chyba pierwszy raz jak Taehyung pozwolił sobie szczerze cieszyć się spędzonym czasem i zaśmiać się inaczej niż szyderczo.
— Uwielbiam sok z dyni, jest najlepszy.
— Wiem. – odpowiedział bez zastanowienia z pełnymi ustami, zupa prawie wyciekła mu z ust na brodę przez swoją bezmyślność. Przełknął ją szybko, natychmiast dopowiadając coś, bo przecież nie mógł przyznać, że za każdym razem na stołówce widział jak Park pochłaniał wspomniany sok litrami. – Mam na myśli… kto nie go nie lubi? – wpakował sobie tak gwałtownie kolejną łyżkę z jedzeniem do gardła, że mógł się nią udławić.
— Wszyscy w szkole już wiedzą, że ja...nie jestem mugolakiem… – Taehyung westchnął ciężko, odkładając danie. – To dziwne, kiedy nagle możesz spokojnie przejść korytarzem… – Kimowi było nawet przykro, że Jimin nie tylko innych próbował przekonać, co do tego, że był półkrwi, ale on sam wpadł w swoje siła, nie umiejąc odróżnić marzeń od rzeczywistości. Z dnia na dzień krzyknął mu, że jest potomkiem Salazara, pokazując jakiś fałszywy papierek, Taehyungowi po prostu to wszystko nie leżało. Chociaż nie wiadomo, jaki on byłby zdesperowany w jego położeniu.
— Słuchaj, Park, ja rozumiem, że jest Ci ciężko ze swoim pochodzeniem i ja Ci tego nie ułatwiłem w żaden sposób, ale miesza Ci się rzeczywistość z fantazj-
— Wiem, że mi nie wierzysz...ostatnio jakoś więcej po Tobie widać...Masz pewnie wrażenie, że to jedna wielka ściema...ale zobacz… – przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę.
Kiedy ciemnowłosy wyciągnął swoją różdżkę, Kim jęknął wewnętrznie i zaczął się wiercić niewygodnie w miejscu, przewidując nadchodzącą demonstrację dowodów, od której nie mógł uciec. Po co on tu w ogóle przyszedł na pierwszym miejscu… ? Ktoś mu przypomni?
— Sosna, róg bazyliszka. Bliźniaczka tej należącej do Salazara. Odłamek z tego samego rogu, miała tylko jego różdżka. W kronikach Slytherinu, jest napisane że przez lata wielu próbowało zostać jej właścicielem, ale nikomu się nie udało...a ja nawet nie wiedziałem co to za różdżka, ona po prostu od razu mnie słuchała...od razu wiedziałem, że jest moja. – blondyn przygryzł wargę, szukając wyjścia z tej całej sytuacji. Niepodobnym było do niego, aby przejmował się doborem słów, ale Jimin był taki przekonany, co do swojej racji, a jego oczy tak błyszczały, kiedy o tym mówił, że czuł się źle na myśl o zgaszeniu jego entuzjazmu.
— Jimin, każdy, czy ja, czy wszyscy inni, którzy… nie byli dla Ciebie najmilsi, muszą przyznać, że masz talent do czarowania. – komplement na języku Tae leżał jak intruz, ale było za późno, żeby cofnąć słowa; przynajmniej nie kłamał w tej kwestii. – Chodzi o to, że to nic dziwnego, że ta różdżka wybrała Ciebie, najwidoczniej jesteś dla niej wystarczający, nawet jak na mugolaka…
— Możesz mi nadal nie wierzyć, ale spędziłem godziny na sprawdzaniu całej tej sytuacji...poza tym, byłem u jednego z profesorów, który znał mojego ojca i potwierdził moje teorie… – trochę czuł się jakby trzylatek próbował go przekonać, że Mikołaj istnieje. – Właściwie nie wiem czemu ja w ogóle Ci się tłumaczę? Przecież nie jestem do tego zobowiązany, a zresztą Ciebie i tak to nie obchodzi...Nie wierzysz mi, że jestem półkrwi, a mimo to traktujesz mnie lepiej tylko dlatego że nie jestem mugolakiem. Zdecyduj się w końcu, bo… bo wychodzisz na głupca z rozdwojeniem jaźni. – dla Taehyunga to było za dużo, mógł słuchać tego, co sądził o sobie Park, ale jego myśli powinny ograniczyć się do jego pochodzenia, a nie kontemplacji zachowania Kima.
— Park. – wycedził przez zęby. – Wiem, że byłem głupi, przychodząc do Ciebie. Faktycznie, jestem głupcem z rozdwojeniem jaźni, bo nie wiem, co sobie myślałem, ale zapewniam Cię, że nie jesteś ani trochę lepszy, mówiąc mi, że Ci nie wierzę, a potem zarzucając mi, że traktuję Cię inaczej, bo nie jesteś mugolakiem. Nie upadłbym tak nisko. Dla mnie mógłbyś być nikim. – warknął, z całego serca trzymając się swoich słów i nie żałując żadnego z nich. Zbierał się w sobie do wyjścia, czując się żałośnie, że wszystko, co dla niego do tej pory zrobił, zostało odebrane w taki sposób.
Usuń— Jakbym faktycznie był typem, który lizałby dzieciakowi dupę, bo nagle oznajmił światu o swoim wielkim podchodzeniu. – nagle pożałował, że nie pozwolił komuś innemu zająć się nim po wypadku. Przynajmniej nie byłby błędnie oceniony…
— Nie po to przerwałem moje badania nad Śmierciożercami dla durnej sprawy mojego pochodzenia, żeby teraz kwestionować moje zdanie. – to to zdanie zatrzymało go w miejscu. Taehyung, chociaż zdążył już nieco podnieść się z podłogi, z powrotem na nią usiadł jak w transie, powoli, ostrożnie, trzymając wzrok bacznie na Jiminie, jakby ten miał zaraz go zaatakować, odsłonić wszystkie sekrety, czuł się… pod ostrzałem.
— Śmieszne...wydajesz się być osobą, która najchętniej wpędziła by mnie w kłopoty, donosząc że piszę pracę o Śmierciożercach, a mimo to i tak Ci o tym mówię o mojej fascynacji. Gdybyś chciał mógłbyś doprowadzić do wydalenia mnie z Hogwartu, bo wiesz więcej niż Ci się wydaje, a zamiast tego ratujesz mnie po wypadku, pożyczasz kota i przynosisz leczniczą zupę. – Taehyung prawie nie słyszał paplaniny starszego Ślizgona, zamiast tego, miejsce na jego łopatce, w którym miał od dziecka znak Lorda Voldemorta, nieprzyjemnie łaskotało, że ledwo się powstrzymywał, aby tam nie sięgnąć i nie zacząć drapać. Wkrótce łaskotanie zamieniło się w pieczenie, aż w końcu cały płonął.
Z pewnością umysł sobie z nim pogrywał, ale ta świadomość nie uśmierzała wrażenia jakby znamię węża miało zaraz z niego wyjść i ujawnić się całej hogwardzkiej społeczności.
— Pa…rk. – zachłysnął się powietrzem w środku słowa. Nie przewidywał takiego rozwoju rozmowy. Żadne z jego mrocznych przypuszczeń się nie sprawdziło, wojna, której oczekiwał nigdy nie nastała, a zamiast tego poczuł ramiona Jimina wokół siebie. Czy... czy on go przytulał?
Taehyung siedział w bezruchu, obdarzony nieznanym uczuciem. Nie umiał odwzajemnić gestu, nawet nie do końca zdawał sobie sprawy z jego znaczenia. Dlaczego ludzie to robili? Do tej pory zawsze widział w tym dziwne oplątywanie się wokół siebie, które na pewno nie wyglądało na wygodne lecz teraz… Instynktownie podniósł ręce na wysokości pleców chłopaka, jednak trzymając je na bezpiecznej odległości. Z czasem jednak zmniejszał dystans, ale gdy jego opuszki palców delikatnie dotknęły bluzy, wzdrygnął się, spuszczając dłonie i kładąc je płasko na podłodze po bokach Parka.
— Dziękuję. – złapał się za ucho, które stało się ofiarą warg Jimina, czując jak wibracje z tego punktu przeniosły się na całe jego ciało. Co to za rodzaj magii? Taehyung był przerażony tym, co starszy z nim robił. Nie znał tego rodzaju magii, ale czarodziej miał nad nim pełną kontrolę i nie umiał znaleźć w sobie siły, żeby go odepchnąć, ani być na niego złym za inwazję na jego przestrzeń osobistą.
— Z… za co ? – blondyn złapał dopiero powietrze, gdy Jimin się od niego odsunął. Nie wiedział, czy to nadal skutki czarów, ale odczuł pustkę i chęć podążenia za nim, z powrotem w jego ramiona. Co do cholery?
W nerwach, gdy poczuł, że odzyskał władzę nad własnymi mięśniami, wyrwał z rąk starszego sok, dokańczając go samemu jednym łykiem.
Usuń— Za dużo słodkiego! A teraz do spania! No już… – popędzał zdezorientowanego Ślizgona. Taehyung był porywczy, ale upewnił się, kiedy złapał Jimina w nadgarstku, gwałtownie go podnosząc, że nie zadawał mu bólu. – Yeontan! – wydarł się za kotem, którego wziął pod pachę, stawiając na łóżku Parka. Nie pozostawiając miejsca do dyskusji, owinął obydwoje kołdrą i rzucił przez zęby dobranoc, wprost wybiegając przez drzwi.
Kim, nie odwracając się za siebie, tylko przyśpieszył, przemierzając bez celu w rozgorączkowaniu korytarze Hogwartu. Chciał zmęczyć siebie, aby oczyścić umysł. Zanim się zorientował stał przed wielkim zwierciadłem Ain Eingarp. Magiczny przedmiot stwarzał więcej problemów niż dobrego, ale nie dało się walczyć z pokusą przejrzenia się w nim. Tak samo jak nigdy nie było wiadomo, gdzie się znajdowało, jakby lustro samo wybierało sobie miejsce, z góry znając i czekając na swoją następną ofiarę.
Taehyung niepewnym krokiem podszedł do zwierciadła, mając nadzieję zobaczyć siebie jako przyszłą potęgę magicznego świata, pogrążonego w mroku i chaosie dzięki jego działalności, ale… ale nie ujrzał nic z tych rzeczy.
Przyglądał się obrazowi, w którym siedział przy olbrzymim stole, wokół niego jego zwolennicy. Po jego prawej stronie stał mężczyzna, trzymający rękę na jego ramieniu, którą Taehyung chwycił i włożył sobie pod białą maskę, całując jego dłoń, dłoń Jimina.
Kim zaczął oddychać nieregularnie, niepogodzony z ujrzanym złudzeniem, będącym rzekomo jego pragnieniem. Co za kłamstwo… Przyłożył z całej siły pięść do szklanej powierzchni, ale zamiast je pokruszyć, jego kostki zaczęły mocno krwawić. Pierdolona bariera. Stłumił pisk z bólu, przygryzając wargę do krwi.
— Pierdol się, Park.
Wracając do sypialni, Taehyung musiał przejść przez pokój wspólny, uważając, aby nie potknąć się o padniętych uczniów, którzy zrobili sobie w nim obozowisko. Weekendy z reguły bywały dzikie, ale zdaniem Kima ktoś powinien mieć to pod kontrolą. Fakt, że to głównie czarodzieje z ostatnich klas byli tymi, którzy nieźle zabalowali, ale Ci biedni pierwszoklasiści musieli na to patrzeć. Nawet Taehyung miał swoje hamulce przy dzieciach.
OdpowiedzUsuńNie miałby nic przeciwko stanąć komuś przypadkiem na rękę i złamać mu palce, ale wolał prześlizgnąć się niezauważony, przede wszystkim, że z ręki kapała mu krew, zostawiając za nim ślady na podłodze.
W jego pokoju nie wszystkie łóżka były zajęte, ale dwaj uczuciowe solidnie pochrapywali. Za pomocą światła z różdżki znalazł jakąś szmatkę, którą owinął sobie zdarte kostki u dłoni. Był tak zmęczony myślami, że nie przebrał się tylko od razu poszedł spać, całe szczęście był wygodnie ubrany.
O dziwo zasnął, ale chyba wolałby nie, ponieważ w snach nawiedzał go obraz, który ujrzał w zwierciadle. Zdawał sobie sprawę z jego działania i tego, że nie kłamało, ale mimo wszystko nie uznawał tego, co zobaczył, traktując to jak jakiś podstęp. Z pewnością fascynacja Jimina Śmierciożercami namieszała mu w głowie i było to chwilowe. W końcu w obecnych czasach ciężko było znaleźć zwolenników Czarnego Pana i ciekawość Taehyunga obsesją Parka ograniczała się tylko do tego; nie było w tym żadnych personalnych odczuć.
Obudził się spocony i obolały. Nie tylko cała szmatka była przesiąknięta krwią, ale także kawałek prześcieradła. Cena za chęć zbicia zwierciadła Ain Eingarp była zdaniem czarodzieja zdecydowanie przesadna. Obrażenie na dłoni przypinało bólem i krwawieniem to jakby przynajmniej włożył smokowi rękę do paszczy.
Nie mógł wziąć ciepłego prysznica, ponieważ rany piekły jeszcze bardziej, dlatego wyszedł z wody cały zmarznięty. Taehyung był blady, jego oczy przytłumione i ogólnie był słaby. Jakikolwiek czar go wczoraj nie uderzył i jak źle się nie czuł, musiał przyznać, że był pod wrażeniem jego siły.
Ukradł ze skrzydła szpitalnego bandaż, opatrując sobie niedbale dłoń, supełek zacisnął zębami. Ruszał powoli palcami, sprawdzając ich mobilność i chociaż było dużo lepiej niż poprzedniej nocy, nadal doskwierało mu pieczenie, a kostki jeszcze delikatnie krwawiły. Co za chora magia…
Zastanawiał się, czy w takim razie powinien w ogóle udać się na zajęcia, skoro i tak nie był w stanie poprawnie operować ręką, a więc był bezużytecznym czarodziejem. O, proszę, bezbronny Kim Taehyung, korzystajcie póki możecie.
Ogólnie odkąd jego interakcje z Jiminem przybrały innego toru, miewał momenty bezradności i czuł się bezsilny. Bardzo, ale to bardzo nie lubił tego uczucia. A mimo to, szedł korytarzem do klasy, chcąc sobie udowodnić, że między nim a Parkiem nic się nie zmieniło i starszy nie miał na niego żadnego wpływu.
— Hej, Kim! – poczuł jak ktoś zarzucił mu ramię przez szyję, spojrzał na intruza kątem oka, wyswobadzając się z uwięzi. Nawet nie znał tego rozbawianego człowieka, jasne było tylko tyle, że miał na sobie szatę Slytherinu. – Jak to jest się pieprzyć z potomkiem Salazara? Jego penis wystrzelał magicznymi promieniami? – to nie był pierwszy raz tego ranka, kiedy słyszał szepty o tym, że był widziany jak wchodził i wychodził nocą z pokoju Jimina, ale to był pierwszy raz, kiedy ktoś bezpośrednio go z tym skonfrontował. Na przekór innym, Taehyung nie uniósł się złością, ani nie zaprzeczył z obrzydzeniem. Zamiast tego, uśmiechnął się zgryźliwie.
Usuń— To coś czego sam nigdy się nie dowiesz. – poklepał nonszalancko mężczyznę po ramieniu i odwrócił się, żeby iść dalej. Na szczęście już nikt go nie zaczepił, a szepty także ustały.
Taehyung myślał o tym jak bardzo stan rzeczy się zmienił; jeszcze niedawno wszyscy byli świadomi nienawiści między nim a Parkiem, a teraz tak samo mocno wierzyli, że byli kochankami. Już nie wspominając o tym, że Kim nigdy z nikim nie spał i nie miał pojęcia o życiu seksualnym starszego. Jednak domysły uczniów nie budziły w nim wstrętu. Jimin był atrakcyjny, Taehyung nie był ślepy.
Z zamysłu wyrwał go nagły ciężar, który się od niego odbił. Blondyn spojrzał w dół, a widząc wspomnianego Ślizgona, poczuł jak jego żołądek robił dziwne przewroty.
Wizja Parka u jego boku, gdy przewodził Śmierciożercom, ponownie zagościła w jego głowie, sprawiając, że musiał przytrzymać się filara przed omdleniem.
— Och...Kim… to Ty… – Tae zacisnął mocniej oczy, następnie powoli je otwierając, żeby przywrócić sobie niezamglony obraz. – Kim, Twoja ręka...
— To nic… – powiedział cienkim głosem, chowając zranioną dłoń za siebie. Chciał go olać, wyminąć, cokolwiek, ale starszy jak zwykle zrobił coś niespodziewanego.
— Chodź. – kiedy złapał go za zdrową rękę, doświadczył podobnego uczucia, gdy go przytulał. Prąd przebiegł przez całe jego ciało i chociaż znowu naruszył jego przestrzeń, tak samo nie umiał go odepchnąć, ani być zły. Dotyk Jimina był dziwny, ale nie nieproszony.
— Co Ty zrobiłeś? Chciałeś ścianę pobić czy jak? – Tae przewrócił oczami, patrząc na widok za plecami chłopaka, na krople deszczu, które uderzały o posadzkę dziedzińca, wszędzie tylko nie na jego twarz.
— Można tak powiedzieć. – chciał odprawić ten temat najszybciej i najdalej jak mógł, ale ciężko było to zrobić, gdyż główny powód, przez który był w takim, a nie innym stanie, siedział przed nim.
— Znalazłem to zaklęcie czytając o profesorze Snape’ie...bo on kiedyś był Śmierciożercą i potrzebowałem informacji o tych, którzy od tego odeszli… nieważne.
— Lubisz go? Tego Snape’a? – zapytał, kiedy Jimin szukał czegoś w torbie, zanim zdążył się ugryźć język. – Pewnie myślał, że jest świetny, pogrywając z zaufaniem sam wiesz kogo. – ostatnie słowa wypowiedział szeptem, szyderczo się uśmiechając i wyraźnie kpiąc sobie z tych, którzy do tej pory bali się wymawiać imienia Voldemorta. – Przynajmniej się przydał… – wzruszył ramionami, oglądając dłoń, na której nie było śladu po zdartych kostkach.
— Eliksir wzmacniający, wypij go. Dostałem parę butelek od Pomfrey na moje niedoleczone siniaki, ale przyda się Tobie bardziej, pewnie straciłeś dużo krwi. – Taehyung zmarszczył brwi, patrząc na fiolkę.
Usuń— Nie wezmę nic od tej pseudo lekarki. – co było prawdą, ale na marginesie nie czuł się komfortowo, zabierając ją Jiminowi, który nadal był obolały i nie były to wyrzuty sumienia; Taehyung nie miał czegoś takiego jak sumienie. Ale znowu… w styczności z ciałem tamtego, nie dał rady się mu oprzeć, więc od razu wyciągnął z fiolki koreczek i wypił jej zawartość. Chciałby wiedzieć, jaki rodzaj magii Park na nim testował, ale ośmieszyłby się, gdyby zapytał.
— Gdybym nie istniał to łaziłbyś z poranioną ręką… – Kim zaśmiał się pod nosem, ale nie było to złośliwe. Jakby znał słowo, powiedziałby dziękuję, ale nie umiał go używać, więc zwyczajnie przytaknął, gdyż nie robił nic innego, jak stwierdzając fakt.
— No tak, jest w tym prawda. – poruszał jeszcze chwilę dłonią, aby upewnić się, że wróciła do stanu sprzed styczności z barierą ochronną.
— Więc może lepiej, żebym nie był dla Ciebie nikim? – Taehyung w końcu tego dnia spojrzał Jiminowi w twarz. Jego mokra grzywka opadała mu na oczy, a krople z kosmyków spadały po boku jego buzi na szyję. Odkąd pierwszy raz go zobaczył w pociągu, miał słabość do jego włosów. Wyglądały na miękkie i puszyste, takie ładne i zadbane, pięknie pachniały, w odróżnieniu od tych jego. Zawsze mu ich zazdrościł. Ale nawet teraz, oklapnięte przez deszcz, nieco niedbałe, chociaż wciąż było widać jego wcześniejsze starania, aby je ułożyć, wyglądały dobrze, bardziej seksownie niż uroczo jak na co dzień. Kim przełknął głośno ślinę, kompletnie zapominając, gdzie był, co robił, kim był.
— Pójdę pierwszy na zajęcia, w końcu nie może tak być żeby wielki czarodziej czystej krwi Kim Taehyung wszedł na lekcje ze śmieciem Park Jiminem, który ubzdurał sobie, że jest półkrwi, a tak naprawdę jest nikim i nie warto upaść dla niego tak nisko, prawda? – Tae zmarszczył brwi, zdarzało mu się to często przy Parku, prawie cały czas. Patrzył na starszego zdezorientowany, no tak, z reguły nie pałali do siebie sympatią, ale za tymi słowami było coś innego, jakaś implikacja, której na pierwszy rzut nie mógł dopasować. – W końcu jest kimś, dla kogo nie warto robić czegokolwiek, czyż nie Kim?
— Co Ty pleciesz? – patrzył na niego zaalarmowany, nie mogąc też zignorować przygnębienia z powodu takiego, że jeszcze tego dnia nie usłyszał jak Jimin nazywał go po imieniu. Kim w jego ustach brzmiało, po poprzedniej nocy, jak największa obelga, którą ciemnowłosy do tej pory w niego wymierzył.
Młodszy przyglądał się jak tamten odchodził, aż zaświtało mu, co mógł mieć na myśli. Warknął nisko pod nosem, nie wierząc w to, co miał zamiar zrobić.
Nieporozumienia nie były jego bajką, z takiego względu, że nie wchodził w relacje międzyludzkie, a gdy już do takich dochodziło, to nie pozostawiał wątpliwości, że nie chciał mieć do czynienia z żadną osobą. Dlaczego więc z Parkiem były same problemy i dlaczego ponownie nie mógł zostawić go samego, tak samo, jak w przypadku akromantuli w Zakazanym Lesie, wypadku podczas meczu Quidditcha, czy tej głupiej zupy…?
Poderwał się z ławki, biegnąc za czarodziejem. Gdy go dogonił, złapał go za nadgarstek w ostatniej chwili, zanim zdążył przejść przez drzwi do sali lekcyjnej. Przycisnął go do kamiennej ściany, zamykając między swoimi ramionami, co nie było ciężkie, gdyż Jimin był o wiele od niego niższy. To w końcu dawało mu przewagę nad starszym.
Usuń— Park Jimin. – westchnął zrezygnowany, przede wszystkim z siebie i z tego, w jakiej sytuacji ich postawił. Zastanawiał się chwilę, czy się nie odsunąć i nie zostawić sprawy tak, jak Jimin ją postrzegał. Szukał sensu tłumaczenia mu czegokolwiek i wprawdzie nie znalazł żadnego, oprócz tego, że… że Jimin nie myślałby o nim źle, źle o sobie oraz o jego podejściu do niego, a więc, no właśnie, to przecież nie był żaden powód, żeby się starać, prawda?
Taehyungowi nie zależało na innych.
— Nigdy nie powiedziałem, że jesteś nikim. – zaczął mówić, zanim zdążył się wycofać. – Jesteś Park Jimin, tyle. Mogę Ci wierzyć albo nie o Twoim pochodzeniu, ale to nie ma nic do tego, jak inaczej zacząłem Cię traktować, więc przestań mnie oceniać na podstawie własnych dopowiedzeń i słuchaj uważnie, co do Ciebie ludzie mówią. Może faktycznie jesteś potomkiem Salazara, bo zaczynam wątpić w Twoje myślenie i to, że różdżka by Cię wybrała za bycie mądrym czarodziejem. – Taehyung puknął go palcem w czoło i w momencie którym miał się odsunąć, zobaczył kątem oka, jak zbliżali się uczniowie, którzy wcześniej go zaczepiali i obgadywali za plecami.
Kim nie wiedział, czy Jimina także doszły słuchy, co ludzie o nich spekulowali, ale znajdowali się w idealnej pozycji, aby podsycić ogień. Ręka młodszego powędrowała na biodro Parka, przyciskając ich podbrzusza do siebie, wolną ręką odgarnął mokre kosmyki z czoła chłopaka, które było piękne i powinien je częściej odsłaniać.
— Taehyung. – powiedział ostro, patrząc w błyszczące oczy Jimina. Myślał, że były takie tylko, gdy się ekscytował, ale zdawały się lśnić zawsze. – Tak często to wczoraj powtarzałeś, że dzisiaj chyba przez to zapomniałeś jak mam na imię. Taehyung. – jeszcze raz zerknął w stronę gapiów, przed tym jak wypuścił starszego z uwięzi. Nie czekając na ruch nikogo z obecnych, wszedł do sali pierwszy, siadając na swoim regularnym miejscu.
Siedząc, Taehyung założył nogę na nogę, ciesząc się, że założył tego dnia szatę. Nie miał pojęcia, co wcześniej wstąpiło w Jimina, że postanowił się o niego otrzeć w taki sposób, ale nie mógł mieć mu tego za złe, skoro to on pierwszy postawił ich w dość intymnym położeniu. Bardziej powinien zastanowić się nad tym, co w niego wstąpiło, że zachował się jak zachował. Tłumaczenie, że chciał zamknąć usta ciekawskim uczniom, im dłużej o tym myślał, wcale nie było takie trafne, biorąc pod uwagę, że poniekąd pokazując im, co chcieli zobaczyć, mogliby dać im spokój, ale z drugiej strony zechcieliby myszkować więcej.
OdpowiedzUsuńWypukłość w jego spodniach nie była bardzo duża, ale wystarczająca, aby zrobiło mu niewygodnie. Taehyung nie był głupi, mógł nigdy nie uprawiać seksu, ale wiedział, co to znaczyło i właśnie ta świadomość powodowała u niego frustrację.
Pobudzenie seksualne szło w parze z uczuciami, a Ślizgon upierał się przy swoim; on nie miał uczuć, na nikim mu nie zależało, nie przywiązywał się do ludzi, nie chciał się z nikim wiązać, miał swoje poglądy, których chciał się trzymać, tyle było wiadome. Chciał mocy i był na dobrej drodze, aby ją zdobyć. Na tym postanowił skupić całą swoją uwagę.
Jednak wszystko, o czym do tej pory myślał zostało roztrzaskane o wypukłe, rumiane policzki Jimina, jego rozczochrane włosy, z którymi musiał coś robić po tym jak go zostawił przed wejściem oraz o jego pulchne, zaczerwienione usta, które miały intensywniejszy kolor niż wcześniej. Cholera.
— Taehyung… – nie spojrzał w jego stronę, ale czuł jak ktoś siadał koło niego. Nie musiał widzieć kto, zawsze by rozpoznał ten słodki, piskliwy głosik, który równie dobrze mógłby go przyprawić o ból głowy, ale zamiast tego zaczynał coraz bardziej polegać na jego barwie głosu, co było błędem, ponieważ Taehyung nie polegał na nikim innym, tylko na sobie.
— Pamiętasz, że mamy dzisiaj zaliczenie? – spojrzał w końcu na Parka, unosząc brew pytająco. – Pójdę po przyrządy, a Ty wybierz wywar z księgi, który chcesz zrobić. – Kim poczuł jak jego gardło się zacisnęło. Nic żyjącego nie przyprawiało Taehyunga o strach, ale eliksiry potrafiły doprowadzić go do stanu bliskiego wyzionięcia ducha. Nienaturalnie zbladł, a w połączeniu z jego blond włosami wyglądał jak personifikacja śmierci, Krwawy Baron byłby dumny.
Oczywiście, że nie miał przy sobie nawet podręcznika, nigdy ich nie nosił, dlatego sięgnął po ten Jimina, otwierając go przypadkowo na jakiejkolwiek stronie, nawet nie przyglądając się dokładnie, na jaki przepis padło. Cokolwiek by nie wybrał, miałby tak samo małe pojecie jak to przygotować.
Dobra, Kim, skup się, masz instrukcję, to nic trudnego. Mruknął pod nosem, wstając z krzesła, gdy starszy przygotował jego stanowisko do pracy. W swoim całym zmieszaniu, nie myślał nawet o tym, dlaczego tamten miałby tak bardzo martwić się jego zaliczeniem, na tyle, że wszystko dla niego samodzielnie przygotował, łącznie ze składnikami. Taehyung musiał tylko w odpowiedniej kolejności wszystko powrzucać do kotła i dobrze wymieszać. Bułka z masłem, czyż nie?
Jak się okazało wcale nie, od początku wydawało mu się podejrzane, że mogli korzystać z podręczników, ponieważ one nic nie pomagały! Nie było w nich napisane jak obierać składniki, ilość niektórych była niedookreślona, a sposób mieszania także był pominięty. Jaki więc był sens tych durnych ksiąg? I skąd Park wiedział, co robić? Patrzył na ucznia kątem oka, z grymasem na ustach, widząc z jaką łatwością przychodziło mu zadanie. Zapatrzył się na niego i dopiero jego głos wybudził go z zamyślenia, przez który tracił czas, zamiast wziąć się odpowiednio do roboty.
— Taehyung… – czując rękę mężczyzny na swojej, w której trzymał chochlę, zatrzymał ruchy, wypuszczając przedmiot z uchwytu.
Usuń— Musisz dolać więcej krwi salamandry, żeby kolor był bardziej żółty. – blondyn podrapał się po nosie, a następnie wziął fiolkę, którą podał mu starszy. Jak na posiadacza czarnej różdżki i przyszłego mrocznego władcy, wyglądał żałośnie i bezradnie.
— Sa-sa… salam- no tak, tak, wiedziałem… – odchrząknął niezręcznie, wlewając całą jej zawartość do kotła. Mrużąc oczy, obserwował jak esencja nabierała wyraźniejszej barwy. Taehyung przygryzł policzek od środka, nie mogąc odeprzeć wrażenia, że chyba dodał odrobinę za dużo, gdyż mikstura dziwnie się zagęściła. Nie wiedział, ile czasu minęło odkąd przyglądał się zawartości, był tak pochłonięty weryfikacją, że nie wyczuł jak zrelaksowana postawa Jimina obok niego zrobiła się spięta.
— Ji-jimin. – pociągnął nosem w zamyśleniu, nie spuszczając wzroku ze swojego dzieła. Po omacku chciał złapać Parka za rękaw, aby skontrolował, co stworzył lecz go nie dosięgnął. W zamian usłyszał krzyk, który przywrócił jego świadomość, co do otoczenia.
— PROTEGO! – wszystko działo się bardzo szybko, awanturowanie Jimina, lewitujący czarodziej, otwarte okna i profesor stojący między wszystkim. Kim patrzył na ciemnowłosego szeroko otwartymi oczami, gdy tamten wygłosił wykład, który powinien zawstydzić samego nauczyciela.
— Profesorze on tworzył wywar tojadowy! To zakazane, przemycił składniki! Dobrze profesor wie do czego prowadzi złe wytworzenie tego eliksiru! Przecież gdyby ten wybuch dotknął Taehyunga, mógłby nieodwracalnie nabawić się likantropii! Nie miał szans go wytworzyć, to ciężka do zrobienia esencja, z którą nawet profesor Snape miał problemy! – gdy te słowa do niego dotarły, otworzył usta, zbity z tropu. Stał jak wryty, powoli zdając sobie sprawę, jak wszystkie jego plany mogłyby się pokruszyć w jednym momencie, w dodatku w bardzo banalnie absurdalny sposób… gdyby nie Park Jimin.
— Dziękuje Panie Park za tą pouczającą lekcję. Proszę już zamilknąć, a Pan zaś za naruszenie regulaminu szkoły i zagrażanie życia innych uczniów uda się do dyrekcji tam pomyślimy nad karą. Póki co odejmuje Slytherinowi 15 punktów. – Taehyung zacisnął szczękę na niesprawiedliwy werdykt profesora. Stanął za Jiminem, kładąc mu ręce na ramionach, lekko je rozmasowując, aby się rozluźnił.
— Dlaczego Pan sobie nie odejmie punktów? Za niedopilnowanie podczas zaliczenia. Gdyby nie Par-... Jimin, nie wiadomo jakby się to skończyło. Powinien dostać plus dwa razy tyle punktów… – patrzył śmiertelnie poważnie w oczy starszego mężczyzny, który tylko na niego fuknął pod nosem, nie ustosunkowując się w ogóle do tego, co wytknął mu Tae.
— Proszę teraz opuścić klasę, zaliczenie odbędzie się ponownie jutro. Na dziś już koniec, muszę wyjaśnić tą sprawę i skierować ucznia do pani Pomfrey żeby oceniła czy nie będzie problemów z jego zdrowiem skoro oberwał jako jedyny. – blondyn puścił Jimina i odetchnął z ulgą, nie musząc kończyć eliksiru, który marnie mu wychodził.
— Mam nadzieję, że wyleci ze szkoły. – Taehyung popatrzył na Parka, zaskoczony nagłym komentarzem i cicho zaśmiał się pod nosem na widok groźnej miny czarodzieja, której było daleko do prawdziwie groźnej.
— Nic Ci nie jest Taehyung? Dobrze, że wyczułem tojad, bo mógłbym nie zdążyć...Dobrze się czujesz? – usiadł na biurku, podpierając się dłońmi za plecami i patrząc ze spokojem jak Jimin nerwowo się pakował.
— Martwisz się o mnie? – próbował obrócić to w żart i zignorować nieproszone i obce kołatanie w piersi. Pomasował się w miejscu, gdzie powinno być serce, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Może go ten wywar jednak dosięgnął… ?
Usuń— Chciałem zrobić wywar ze szczuroszczeta...tak na wypadek...gdybyś znowu pobił ścianę...a mnie nie byłoby w pobliżu…
— Pobić ścianę? – zapytał ogłupiony, aż przypomniał sobie zwierciadło, wizja ponownie go nawiedziła, sprawiając, że zrobiło mu się słabo. Dlaczego miałby marzyć o partnerstwie Parka? Był inteligentny to fakt, jeśli, całkiem hipotetycznie, mówił prawdę, to był potomkiem Salazara i uratował mu trochę życie, no i koooochał Śmierciożerców; jeszcze to miałoby jakiś sens, ale… dlaczego miałby go całować po rękach? – Ścianę, no tak, zapomniałem, już nie będę, więc się nie przyda, bez obaw.
Nie czując się dobrze, wstał kierując się do wyjścia, ale w progu zatrzymał go głos Jimina.
— Do zajęć z ochrony przed czarną magią jeszcze trochę czasu...będę w bibliotece...gdybyś nie wiem...chciał pogadać..albo gorzej się poczuł. – Tae zaczęły się pocić ręce, wytarł je o szatę, czując się jakby był poddany jakiemuś testowi. Czyżby Czarny Pan zza grobu sprawdzał jego oddanie? Cokolwiek nie działo się między nim a Jiminem, nie mogło mu to przysłonić jego prawdziwego celu w życiu. Cokolwiek to nie było, musiał to zatrzymać zanim zacznie żałować i wpakuje się w coś, od czego nie będzie odwrotu. Jimin był… niebezpieczny.
Stał cicho, widocznie za długo milczał, gdyż tamten zaczął odchodzić, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi od Kima. Młodszy patrzył na oddalające się plecy Ślizgona, czując ukłucie w piersi. Musiał to skończyć szybciej niż zdąży się rozwinąć. Taehyung mógł być przesiąknięty złem do szpiku kości, niechętny oraz niedouczony relacji międzyludzkich, ale nie był do końca taki nieświadomy.
Zrobił kilka kroków w tył, zwiększając dystans między nim a Parkiem.
Wtedy jeden ze zwojów starszego o Śmierciożercach upadł na podłogę. To nie była sprawa Taehyunga, każdy wiedział o ich istnieniu oraz nie było świadków, że rzecz należała do Jimina. Mógł bez żadnych wyrzutów zostawić to w spokoju i odejść jakby nigdy niczego nie widział, a jednak nadal stał, przyglądając się lekko odsłoniętej treści. Gdy ciemnowłosy zniknął mu z pola widzenia, nie zdążył powstrzymać nóg, które w mgnieniu oka znalazły się przy zwoju. Podniósł go w pośpiechu, chowając w szacie.
Nie poszedł jednak za nim do biblioteki. Nie mógł się z nim teraz zmierzyć. Nie, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, jakim Park był dla niego zagrożeniem. Musiał się od niego odciąć, póki umiał to zrobić.
Podczas zajęć obrony przed czarną magią, gdy Jimin wszedł do sali, nie spotkał się z nim wzrokiem. Gdy tamten zdawał się do niego podchodzić, Taehyung ruszył się z miejsca, wchodząc w głąb pomieszczenia, stając w tyle za innymi. Park załapał insynuację i nie poszedł za nim. Blondyn nie lubił widzieć zawiedzionej miny chłopaka i dzięki tej świadomości tym bardziej wiedział, że był dla niego zagrożeniem.
UsuńNie minęło dużo czasu, zanim do sali wszedł profesor, od razu przechodząc do rzeczy. O, dzięki Ci.
— Czy ktoś słyszał, czym są bogini? – jakiś niewychowany Gryfon wyrwał się z odpowiedzią, zostając zmierzony urażonym wzrokiem Krukona, który trzymał rękę w górze. Tae przekręcił oczami. Chyba tylko Puchoni nie działali mu na nerwy tak bardzo, bo działali, tylko odrobinę mniej niż reszta.
— No dobrze, to kto chce spróbować pierwszy? – profesor poklepał szafę, starą i zakurzoną, wyglądającą jakby w niektórych miejscach zjadły ją korniki, paskudna.
Taehyung podniósł rękę, chcąc mieć te zajęcia za sobą i wyjść od razu po wykonaniu zadania, niezainteresowany patrzeć na głupie strachy innych, kiedy mógł odszyfrowywać tekst na temat czarnej różdżki.
Nie bał się, nie miał pojęcia, co mogło na niego wyskoczyć, ale nie spodziewał się niczego strasznego. Chciało mu się śmiać na myśl, że bogin mógłby przybrać postać jego dzisiejszego kociołka z nieudaną mieszaniną.
— Och, Kim Taehyung, zapraszam. – nauczyciel nie ukrywał zdumienia, tak samo jak inni uczniowie. Tae nigdy nie robił nic z własnej woli na zajęciach. Czarodzieje byli podekscytowani, szeptali między sobą, nie mogąc się doczekać, czego postrach sam w sobie mógłby się bać najbardziej. Cóż, sam Taehyung chętnie by się tego dowiedział. – Tylko, pamiętaj, Riddikulus i- – przerwał, demonstrując uczniowi ruch różdżką.
Blondyn patrzył na szafę znudzony, podrapał się leniwie z tyłu głowy, czochrając przy tym włosy. Czekał spokojnie, gdy profesor ostrożnie otwierał skrzypiące drzwi. Wtedy nawet Tae zaczął się interesować, przyglądał się uważnie, jak jedna noga zaczęła wychodzić z mebla… noga? Następnie druga, potem było widać ręce, następnie w miejscu zjawy pojawił się tułów, a na końcu głowa z twarzą... Jimina?
Tae upuścił różdżkę na podłogę, krew w jego żyłach się zagotowała, a on wyglądał jakby zgłupiał, z resztą nie tylko on. Cisza panująca w sali paradoksalnie raniła go w uszy.
Nikt nie reagował.
Naprzeciwko Taehyunga stał Jimin, a raczej jego idealne odzwierciedlenie, patrzyło na niego niepewnie, wręcz nieśmiało, na pewno nie wyglądało jakby miało zrobić mu krzywdę. Aż w końcu uśmiechnęło się, tak szeroko, że wszystkie jego zęby zostały odsłonięte, a oczy zniknęły, tworząc kształt półksiężyca.
Czarodziej wstrzymał powietrze, uszczypnął się w ramię, upewniając się, że to nie jest jego kolejna wizja, ale w miejscu bogina naprawdę stał niegroźny, ciepło uśmiechający się Jimin.
Taehyung odwrócił się, aby spojrzeć na prawdziwego chłopaka, zauważając, że oczy innych już były na niego skierowane lecz Park zdawał się ich nie zauważać.
Mężczyźni patrzyli na siebie w takim samym niezrozumieniu, jakby nikogo innego dookoła nie było.
Miał świadomość, że inni uczniowie rzucali w jego stronę zgryźliwymi komentarzami, ale był na nie głuchy. Widział, że prawdziwy Jimin ingeruje, ale tak naprawdę był ślepy na wszystko, co działo się wokół niego. Czuł, że ktoś go dotyka, wyprowadzając z sali, ale wcale nie czuł, że się ruszał.
OdpowiedzUsuń— Siadaj. – nie zareagował od razu, rozejrzał się flegmatycznie po pomieszczeniu, aż w końcu jego wzrok padł na miotłę. Ciche a opuściło jego usta, gdy zrozumiał. A i tak się zawahał, patrzył na zdenerwowanego mężczyznę, jakby badając jego cierpliwość, ale nawet Taehyung zdawał sobie sprawę z tego, że nie chciał w tamtym momencie bardziej go podburzać. W zmęczonym geście przeczesał ręką blond włosy, nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego. Więc dlaczego jeszcze tu stał, zamiast odepchnąć Parka jak zawsze do tej pory? A może to dobra szansa, aby wszystko sobie wyjaśnić i wrócić do tego jak było przed tą całą serią niewytłumaczalnych zdarzeń między nimi?
Z ciężkim westchnieniem usiadł na miotle i nie musiał czekać długo, aż Jimin wystartuje.
— O co tutaj chodzi Taehyung? – młodszy czarodziej zszedł z latającego przedmiotu, skanując widok, który ich otaczał. Wieża widokowa, miejsce w sam raz na prywatne rozmowy; to trochę ostudziło jego zdenerwowanie. Jednak tylko na moment, dopóki jego oczy nie spoczęły na zdruzgotanym Jiminie, w którym wzbierały się łzy i ten obraz nie leżał dobrze w Taehyungu. Panika znowu w nim wzrosła, gdyż nie był tu po to, aby chcieć go pocieszać, wręcz przeciwnie. Więc z jakiego powodu czuł jego ból jak swój własny?
— Dlaczego? Boisz się mnie? – te słowa zadziałały jak zimny kubeł wody, uświadomiły, że Jimin był jego boginem. Co miał powiedzieć? To przecież mówiło samo za siebie. Przygryzł dolną wargę, układając usta w cienką linię. Wierzył, że dopóki nie przyzna tego na głos, będzie mniej prawdziwe.
— Nie rozumiem tego. Nic już nie wiem. Wyjaśnij mi co się dzieje. – zmarszczył brwi, zrobił tyle kroków w tył, ile drugi czarodziej w przód. Taehyung wiedział, co się dzieje, zasypywał się wytłumaczeniami za każdym razem, gdy między nimi do czegoś dochodziło, więc nie powinien mieć problemów z wyjaśnieniami. Lecz gdy otworzył usta, nie umiał z siebie wydobyć żadnego dźwięku. Nagle wydały mu zbyt się idiotyczne.
— Czekałem na Ciebie! Cały czas, nie przyszedłeś! Ja myślałem...że chcesz się ze mną widywać...częściej… Dlaczego jesteś tak zmienny, Taehyung? Raz mnie nienawidzisz, raz mam wrażenie, że chcesz mojej bliskości, a później wychodzi na to, że się mnie boisz! Co ja mam z tym wszystkim zrobić!? – nie tylko Jimin był w rozsypce, ale Taehyung lepiej umiał sobie radzić z jej nieokazywaniem, chociaż nie było lekko, gdy tamten wybuchł przed nim płaczem. Ręka mu drżała, podświadomie chcąc otrzeć jego pełne policzki z łez, które niestety nie dosięgały jego oczu z uśmiechu, a smutku i gorączkowego mówienia.
Kim w obronnym geście splótł ręce na klatce piersiowej, aby nie zrobić tego dnia czegoś, czego mógłby pożałować jeszcze bardziej.
— Naprawdę się mnie boisz, Taehyungie? – zdrobnienie, to pierdolone zdrobienie, miękkość w jego głosie, zaskomlenie na skraju wypowiedzianego zdania. Taehyung zrobił się słaby na Jimina i zaczął bać się jeszcze bardziej, czując jak jednym słowem starszy czarodziej umiał sprawić, że spuścił dla niego gardę.
— Może pozwolisz mi to zmienić?
Usuń— Jimi- – muśnięcie warg zawróciło mu w głowie, ledwo je poczuł, a i tak jego ciało zareagowało jakby starszy naparł na niego z całej siły i być może na zewnątrz wyglądał na skamieniałego, ale końce palców u rąk i nóg miał zdrętwiałe, na karku pojawiła się gęsia skórka i jednocześnie oblały go zimne oraz gorące poty.
— Proszę...Taehyungie… – Kim cały rozdygotany, położył swoje ręce na tych o wiele drobniejszych Jimina, które trzymały jego szaty. Zdecydowanym ruchem strącił jego chwyt. Oczy młodszego Ślizgona niespokojnie wodziły po twarzy Jimina, panował w nich obłęd, przez pryzmat których patrzył na zaistniałą sytuację.
Złapał Parka za kołnierz, unosząc go nieznacznie, tak, że gdy Taehyung gwałtownie ruszył, niższy uczeń dostawał do podłogi tylko palcami u stóp. Cofał go póki jego plecy nie uderzyły zimnej powierzchni pod oknem, natomiast ich głowy były nieco przez nie wychylone. Jeden nieodpowiedni ruch i wypadliby z niego oboje.
— Park… co Ty sobie myślisz, że robisz i komu? – wzmocnił uścisk na jego kołnierzu, co w rezultacie spowodowało, że ich twarze znalazły się jeszcze bliżej siebie. – Tak, boję się Ciebie, przerażasz mnie! Robisz ze mną rzeczy, których nikt inny nie śmie, budzisz we mnie odruchy, których nie znam! Przyprawiasz mnie o uczucia, których nie rozumiem i nie wiedziałem, że je mam! Sprawiasz, że nie jestem sobą. Jesteś dla mnie niebezpieczny! Rzuciłeś na mnie jakiś czar? Nie wiem, w co grasz, ale cokolwiek nie robisz to działa i nienawidzę Cię za to bardziej, boje się Ciebie jeszcze bardziej, chcę Cię coraz bardziej i mam ochotę Cię pocałować jeszcze raz!
Taehyung oblizał swoje usta, nachylił się tak, że ich nosy się stykały, cały czas mając obłąkany nerwami wyraz twarzy. Jednak w kluczowym momencie wydał z siebie sfrustrowany odgłos, niczym jęk z bólu. Puścił Jimina, że tamten znów miał bezpieczny grunt pod pełnymi stopami.
Nie pytając o zgodę, ani nie skradając ostatniego spojrzenia w stronę chłopaka, wziął jego miotłę, wracając na główny dziedziniec. Gdzie zostawił tam magiczny przedmiot sam sobie.
Potrzebował kąpieli, aby zmyć z siebie całe zmieszanie.
W głowie nadal dźwięczał mu głos wściekłego Jimina, wołający za nim, gdy odleciał nie na swojej miotle. Na której z resztą wcale nie miał takiej dobrej koordynacji, ale wystarczyła, żeby bez szwanku wylądować.
OdpowiedzUsuńBrzegiem szaty wytarł usta, jakby miało to zetrzeć posmak ust chłopaka, który nadal na sobie czuł i niewyobrażalnie go to denerwowało.
— Tae… hyung.... – znajomy Krukon zakończył wołanie imienia Taehyunga dużo mniej pewnie niż zaczął. Na końcu słowa można było dostrzec zawahanie i pewnego rodzaju dyskomfort, żałując, że zwrócił na siebie jego uwagę, gdy starszy Ślizgon spojrzał na niego w tak nieprzychylny sposób. Jungkook do tej pory zdawał się ignorować wrogie nastawienie czarodzieja, ale w tym momencie dostrzegł w jego chłodzie coś innego, z czymś nie był pewny, czy chciał igrać.
— Nie wiem gdzie jest Yoongi, dzieciaku… – Kim zaczął iść dalej, nie patrząc za siebie, aby jak najszybciej znaleźć się poza dziedzińcem. Jednak młodszy zdawał się nie słuchać, co mu podpowiadał zdrowy rozsądek i brnął dalej, wsadzając nos w nie swoje sprawy ten jeden raz, gdy powinien sobie odpuścić dla własnego dobra. Gdyż w tej chwili Taehyunga mało obchodziło to, że Jungkook pokazostawał pod ochroną prefekta Slytherinu.
— Widziałem Cię na miotle z Jiminem, ale wróciłeś bez niego, a jego miotła… – Jeon nie skończył tylko nerwowym ruchem wskazał palcem na magiczny przedmiot, który Taehyung bez namysłu zostawił za sobą, w miejscu dosyć nieodpowiednim, po którym ciągle stąpali uczniowie. – Słyszałem co się stało… – dodał bardziej w szepcie, jakby dzielił się sekretem, chociaż było to całkowicie bezcelowe, widząc, że cały Hogwart już o tym mówił. Blondynowi zakręciło się w głowie.
— Ty. – warknął przez zęby, robiąc kilka kroków bliżej w stronę Jungkooka, który chyba pierwszy raz w życiu zauważył, że jego bezmyślność, co do zbyt odprężonego, żeby nie powiedzieć lekceważącego, zwracania się do gniewnego Ślizgona może faktycznie przysporzyć mu kłopotów, których dziwnym trafem do tej pory w interakcjach z Taehyungiem nie doświadczył. – Mam nadzieję, że dużo razy mówiłeś Yoongiemu, co do niego czujesz, ponieważ przez jakiś czas w końcu będziesz trzymał język za zębami. - gdy mówił, oprócz ust, żadne inne mięśnie na jego twarzy się nie poruszyły, pozostawiając jej wyraz w skamieniałej ekspresji.
Zanim Jungkook zdążył zareagować, Taehyung rzucił na niego silencio, powodując, że czarodziej nie mógł wydobyć z siebie dźwięku. Krukon stał w osłupieniu, trzymając się za gardło, ogłupiony, gdyż pierwszy raz padł ofiarą drastycznych metod Kima.
Prysznic trochę uspokoił jego myśli, emocje z wydarzeń tego dnia zaczęły powoli opadać, kąpiel zmyła z niego to, co pozostawił na nim Jimin. Jęcząca Marta ani drgnęła, ani głośno nie zapłakała nawet przez moment odkąd Taehyung uwięził ją na czas relaksu we wnętrzu kibla, tłumiąc jej irytujące, piskliwe zapędy.
Czarodziej w samym szlafroku wrócił do swojej komnaty. Nieprzejęty w ogóle tym, kiedy na kogoś wpadł w swoim negliżu. Większość i tak właśnie objadała się na wspólnej kolacji. Na której nie był pewien, czy był obecny Jimin, gdyż istniało wielkie prawdopodobieństwo, że starszemu nadal nie udało się zejść z wieży. Głodny. Spragniony.
Kim potrząsnął mokrymi blond włosami, strzepując z ich kosmyków krople wody oraz powstrzymując się przed głębszym myśleniem, zanim wpadłby na głupi pomysł sprawdzenia, co się z nim działo.
Cóż nie musiał. Gdyż Park Jimin sam postanowił zrobić mu niezapowiedzianą wizytę.
Taehyunga przeszedł zimny dreszcz, jego wychłodzone ciało, nadal lekko wilgotne, zadrżało, jak tylko powiew wieczornego wiatru uderzył w jego odsłonięte miejsca na ciele i przeklinał w myślach nieproszonego chłopaka za to, że nie zamknął za sobą okna, ale drzwi już tak.
UsuńPrzyparty do nich Ślizgon, patrzył na niższego czarodzieja z prześmiewczym podziwem, gdy ten swoim drobnym ciałem tak bardzo starał się go unicestwić, wkładając w to całą swoją siłę i determinację. Może w innych okolicznościach, takich w których nie miałby zaparcia emocjonalnego, uznałby to za godne uznania, pełne uroku, satysfakcjonujące nawet, gorące też. I chociaż wiedział, że jednym zwinnym ruchem dałby radę bezceremonialnie zamienić ich położenie, z jakiegoś powodu pozostawał spokojnie na swoim miejscu, ciekawy co w zanadrzu miał dla niego Jimin.
— Teraz Ty mnie posłuchasz, choć masz szczęście bo ja nie będę próbował Cię zabić przez wypchnięcie oknem.
— No tak, Ty próbujesz zrobić mi dziurę w plecach klamką od drzwi. – przewrócił oczami, zauważając kąśliwie, z nutą nieuprzejmego rozbawienia, kiedy bez trudu zrobił krok w bok, co by go nic nie uwierało.
— Robię z Tobą rzeczy, których nikt inny nie śmie bo chcę i nie przestanę. Widzę jak na mnie patrzysz, Taehyung. Nie jestem idiotą, wtedy przed zajęciami, doskonale widziałem że mnie chcesz. Podobam Ci się, założę się że chciałbyś wiedzieć jaki wysoko jęczałbym w Twoim łóżku. – Taehyung dosyć nieumiejętnie stłumił w sobie jęk, tworząc jakiś inny równie upokarzający odgłos. Nie był gotowy na usłyszenie takiego otwartego nazwania słowami tego jak się sprawy w ich przypadku miały.
A to, że Park nie pozwalał mu na zgubienie jego wzroku nie pomagało.
— Przez chwilę myślałem, że zrobiłem źle, że wcale mnie nie chcesz. Myślałem, że wolisz kobiety skoro tak zdenerwował Cię mój pocałunek. Bałem się, że zniszczyłem wszystko co do tej pory zdołałem naprawić między nami, ale po tym co powiedziałeś. Kurwa, Taehyung, naprawde musisz o mnie fantazjować, że tak bardzo Cię to podburzyło. – Taehyung kliknął językiem o podniebienie w nerwowej manierze, gdy tamten zaczął go dotykać. Musiał bardzo się natrudzić, aby utrzymać jednostajny oddech, gdy małe, miękkie opuszki palców Parka robiły sobie wycieczkę po jego nagim torsie. Przystanek, jaki sobie zrobił na jego sutku był zgubą dla nich obu. Taehyunga przeleciał prąd, którego nigdy wcześniej nie zaznał, nawet uderzony zaklęciem w walce. Wrogo strzepnął jego rękę, skrzyżował ręce na piersi w obronnym geście, odgradzając się trochę od starszego chłopaka, zachowując najbardziej możliwy bezpieczny dystans w tamtym momencie.
— Słuchaj, mała dziwko, nie każdy patrzy na Ciebie przez pryzmat kutasa… Jak chcesz seksu to idź gdzie indziej-
— Nie znasz tych uczuć, więc Ci wyjaśnię co to. To się nazywa zauroczenie. Myślisz o mnie, pewnie pojawiam się w Twoich snach, dlatego ostatnio ciężej Ci źle mnie traktować. Chcesz, żebym był obok, ale to odpychasz. W porządku rozumiem. Mogę zaczekać, aż się pogodzisz z tym faktem. W sumie poza zauroczeniem możesz być po prostu napalony, nic dziwnego. Oczy masz to widzisz, że do brzydkich nie należę, ale nawet jeśli to to, to nie martw się. Jeszcze Cię w sobie rozkocham. – Jimin wciął mu się do wypowiedzi, nie dając za wygraną, zbyt pewny swoich przekonań, które coraz gorzej działały na samozaparcie Taehyunga.
Gdy pod wpływem nieugiętych wyczynów starszego Ślizgona, materiał jego szlafroka zaczął zsuwać się z jego ramienia, spanikował. Chwycił mocno Parka za szyję, nie mając problemu w objęciu jej dookoła swoimi długimi, smukłymi palcami. Nie było to ramię, na którym skrywał tajemnicę - zauważył po chwili - ale to nie zmieniało faktu, że Jimin stąpał po cienkim lodzie, pogrywając z ciałem Kima w sposób, który mógł odkryć więcej niż ten się w ogóle spodziewał.
Usuń...ostatnio ciężej Ci źle mnie traktować…
Żeby udowodnić sobie, że starszy się mylił, wzmocnił ścisk, przed którym tamten wcale się nie bronił, jakby nie wierzył w nic, co demonstrował mu Taehyung. Nie spuszczał wzroku z Jimina, chcąc pokazać, że nie miał skrupułów przed skrzywdzeniem go, gdy na niego patrzył.
Jeszcze Cię w sobie rozkocham.
Taehyung niespodziewane kaszlnął, puszczając chłopaka z uwięzi.
— Nie chcę gasić Twojego entuzjazmu, ale najwidoczniej muszę, gdyż coś źle zrozumiałeś. Ja, Kim Taehyung nikogo nie kocham, ani nie pokocham. Zapomnij o-
— Jestem niebezpieczny, zawsze byłem, ale Ty przecież nie lubisz iść na łatwiznę prawda? Jestem dla Ciebie wyzwaniem, bo wzbudzam w Tobie uczucia, których chłodny Kim Taehyung nie znał. Nie martw się, nie musisz na mnie mówić pieszczotliwie. Lubię kiedy tak się na mnie denerwujesz, dopóki nie chcesz wypchnąć mnie przez okno ani nie zostawiasz mnie na jebanej wieży. – przetarł dłonią zmęczoną twarz, cokolwiek nie robił Jimin był bardziej zachęcony, miał swoje własne interpretacje na próby odepchnięcia go, był na tyle nieustępliwy i zdecydowany, że Taehyung zaczynał wątpić w słuszność swojego postrzegania tej sytuacji. Jimin już skierował swoje myślenie na ścieżkę, z której nie dało się go zawrócić lecz Kim nadal nie dawał się przekonać.
— Nie no, serio. To było słabe. Wkurwiłeś mnie strasznie, nie rób tego więcej skoro chcesz mnie całować częściej. – cholera, on faktycznie to powiedział.
Nagle był zadowolony, że okno wciąż pozostawało otwarte, gdy oblała go nagła fala ciepła.
— Park… – zaczął ostrzegawczo, pokręcił głową karcąco, aby zaprzestał tego, co zamierzał, cokolwiek to nie było.
— Nie rzuciłem żadnego czaru, sam dałeś się oczarować moją osobą, ale jeśli chcesz wiedzieć to ja także nie jestem sobą przy Tobie. Wystawiłeś mnie dzisiaj w bibliotece, zrobiłeś ze mnie bogina po tym jak uratowałem Ci życie w pracowni, a ja nadal tutaj jestem i chcę Cię bardziej niż kiedykolwiek. Oszalałem, rozumiesz? Jestem ślepy, widzę tylko Ciebie. A z czasem i Ty nie będziesz widział świata poza mną. Zaczekam na Ciebie Taehyung, ale nie zmienia to faktu, że Ci nie pomogę w podjęciu decyzji.
— PARK! – krzyknął w furii, którą napędzał fakt, że Jimin polizał go po uchu. Taehyung robił się jeszcze bardziej podburzony i gorący z nie wszystkich powodów, które rozumiał. Położył starszemu rękę na ramieniu, a właściwie to z naciskiem wbił w nie swoje paznokcie, odsuwając chłopaka od siebie.
— Moje uczucia to nie gra Kim Taehyung. Nie prowadzę, żadnej gry, a Ty i tak w to wpadłeś po uszy. Spójrz…
— Nie, nie będę na nic- Jimin… nie, zostaw!
A i tak Park położył jego ręce na swoich pośladkach, które aż go świerzbiły, żeby ścisnąć, mocniej poczuć, ale co naprawdę się liczyło to, że znowu poczuł wargi Jimina na swoich własnych, kochał to uczucie jego miękkiej, pulchnej faktury. Zamknął oczy, bijąc się z tym, co powinien a czego pragnął.
— Czy to nie przyjemne, Taehyungie? Nienawidzisz mnie bo wiesz jak bardzo mnie chcesz. Prosze, nienawidź mnie. Robiłeś to latami, ale to nie zmienia faktu, że chcesz mnie blisko. – nie otwierał oczu, dał się czarować dotykowi ust Jimina i tego, co nimi mówił, dopóki… Dopóki nie zaczął rozbierać go ze szlafroka, odsłaniać plecy, kryjące jego największy sekret. Park zahaczał palcami o znak na łopatce, tak lekkomyślnie dotykał symbol zwiastujący śmierć.
Adrenalina sprawiała, że chciał być tam dotykany. Taehyung lubił niebezpieczne, a Jimin taki był.
— Ale nie próbuj mi teraz wmówić, że jest inaczej bo gdybyś mnie nie chciał, to zacząłbyś zamykać to cholerne okno. – Kim ścisnął go za pośladek, przyciągając do kolejnego pocałunku.
Usuń— Albo zacznij skuteczniej chować przede mną swoje ciało. – Taehyung uśmiechnął się zadziornie, gdy tamten dotykał go po torsie, jednak jego mina szybko zrzedła, łapiąc starszego za nadgarstek, żeby odrzucić jego rękę na bok. Zarzucił pospiesznie szlafrok na ramiona, chowając to co dla niego najważniejsze. Mocno związał wokół pasek wokół talii, cały czas patrząc nieodgadnionym wzrokiem na czarodzieja.
Niedługo jego współlokatorzy mieli wrócić z kolacji.
— Zrobione. Dostałeś co chciałeś. A teraz… – odpowiedział krótko, łapiąc go silniej niż to było konieczne za ramię. Gwałtownie go za sobą pociągnął, idąc po miotłę. Nie puścił Jimina nawet gdy się po nią schylał. – Trzymaj. – wcisnął mu przedmiot do ręki, następnie szarpiąc do okna. – Albo odlecisz dobrowolnie albo tym razem naprawdę Cię zrzucę. - patrzył na Parka wyczekująco, nie pozwalając, aby na jego twarzy malowały się jakkolwiek emocje. Wyglądał na niedostępnego i dla ich dobra chciał, aby Jimin takiego go zapamiętał.
— Nie, Taehyung. Nie dostałem tego co chciałem i Ty też niczego nie zrozumiałeś.
OdpowiedzUsuń— Jimin, idź już sobie… – westchnął spokojnie, jego cierpliwość tego dnia wystawiona na próbę po raz kolejny; która z resztą zawodziła na każdym kroku.
— Seks to nie wszystko. Podobasz mi się, to prawda. Chciałbym żebyś zrobił ze mną co zechcesz. Rozpalasz mnie samym spojrzeniem do granic moich możliwości.
— Jimin, skończ. – stanowczo podszedł bliżej uchylonego okna, popchnął szybę, otwierając ją szerzej, zaproszenie do opuszczenia sypialni Taehyunga. – Nie interesuje mnie seks, nie interesują mnie żadne uczucia. – próbował nie reagować jak działał na niego dotyk Ślizgona, jak zamiast ognia, powodującego parzący ból, czuł przyjemne drapanie iskierek.
— Ale ja chcę być Twój Taehyung. To coś zupełnie innego. – ale, ciągle jakieś ale. A może Jimin i on wcale nie rozmawiali? Może starszy czarodziej mówił na jakiś inny temat? Nie rozumiał jak mógł się tak spierać, zmotywowany do stworzenia czegoś z nim, gdy on nie tylko nie miał w tym zainteresowania, ale również nie znał pojęć takich jak mieć kogo, być kogoś. Jak mógł chcieć coś, co nie wiedział, że istnieje?
— Może kiedyś to zrozumiesz, zacznij od tego dlaczego mówisz, że wyrzucisz mnie przez okno, kiedy tak naprawdę w ogóle nie chcesz tego zrobić.
— Desperacko prosisz się o śmierć, Park.
Gdy to powiedział, jego usta także otarły się o te chłopaka. Skoro chciał całować śmierć, to proszę bardzo. Dostarczanie jej to coś, co znał, umiał i w czym był dobry.
— Śpij dobrze, Taehyungie. Słodkich snów...o mnie. – Taehyung chciał mu zedrzeć ten uśmieszek z twarzy, wykręcić język za mówienie takich rzeczy, tym grzesznym głosem.
— Żegnaj. – szepnął do ciemnego nieba, na którym postać chłopaka na miotle znikała, stając się z nim jednością. Z jakiegoś powodu długo patrzył, nie mogąc odwrócić wzroku od miejsca, do którego skierował się Park. Uczucie nostalgii chciało wedrzeć się do jego serca, ale nie znalazło drogi.
Naznaczony znakiem Śmierciożerców czarodziej zareagował dopiero na odgłos pociągniętej klamki, a następnie na stłumione przez drzwi alohomora.
— Co do- – uczeń zamilkł, widząc w środku Taehyunga, wiedząc, że lepiej pozostać bez odpowiedzi.
Blondyn przeczesał już prawie suche po kąpieli włosy, nie obdarzył współlokatorów nawet przelotnym spojrzeniem, gdy minął ich, idąc do swojego łóżka.
Nie, Taehyung. Nie dostałem tego co chciałem i Ty też niczego nie zrozumiałeś.
Nawet jeśli, to co miał rozumieć? Chciał w końcu zostać sam, wrócić do poprzedniego schematu życia, kiedy Park Jimin nie był jak jego cień; zawsze czający się gdzieś w pobliżu, nachodzący go, kiedy nie miał na to wpływu. Po prostu był, nagle stał się jak nieodłączny element jego istnienia, jak cień, zawsze przy nim, którego nie dało się tak po prostu pozbyć. Park Jimin, który jak cień pojawiał się i znikał, zawsze, kiedy nie mógł tego przewidzieć i zapobiec temu, co zamierzał mu zrobić, żeby namieszać w jego głowie, która była już ukierunkowana na pewien cel. Taehyung miał plan w życiu, któremu w pełni się oddał, poświęcając swoje człowieczeństwo; nie pamiętając niewielkiej jego części, jaką kiedyś w sobie posiadał. - kiedy czuł, kiedy miał nadzieję, kiedy na kimś mu zależało.
Dlatego może faktycznie niczego nie zrozumiał. Ale to nie szkodzi, ponieważ on nie chciał rozumieć. Gdyby rozumiał, to czy dałby radę iść ścieżką Czarnego Pana? Był wystawiany na próbę, a on, jako ostatni czarodziej ze znakiem węża na ciele, którego dokonał na nim sam Lord Voldemort, musiał udowodnić, że był godzien noszenia symbolu przynależności do tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Taehyung był wybrańcem. Zaakceptował wolę swojego Pana, w momencie gdy rówieśnik, z którym od razu połączyło go bezsłowne zrozumienie, opuścił go jak wszyscy inni. Trzynastoletni chłopiec czuł się zraniony i zdradzony, słysząc odbijające się od murów słowo mugolak. Patrzył jak nadzieja w postaci chłopca z miękkimi jak aksamit, brązowymi włosami, pełnymi ustami, ułożonymi w dziecięcy dąs, pulchnymi, ale słodkimi policzkami i tym świdrującym spojrzeniem - które po tylu latach wciąż pozostawało takie samo - oddala się. I to był ostatni raz, kiedy czuł silne uczucie.
UsuńJak miał sobie poradzić ze świadomością, że powód, dla którego trzymał go z daleka od siebie od samego początku był fałszywy? Że dali się oszukać intrygom dorosłych? Że gdyby pochodzenie Jimina nie zostało zatajone, to ich życie potoczyłoby się inaczej albo… albo tak miało być. Los sam torował mu drogę, jaką obrał dla niego Czarny Pan, a który Jimina na tej ścieżce do sukcesu nie uwzględniał.
Gdy wszyscy spali, Taehyung gładził w rękach czarną różdżkę, wyobrażając sobie dzień jej aktywacji. I kim będzie wtedy Jimin.
Od następnego dnia wszystko miało być po staremu. Tak sobie postanowił. Przez te całe zawirowania ze starszym Ślizgonem już dawno nie zwoływał zebrań zwolenników Lorda Voldemorta, a to coś, na co jego władca patrzyłby się z pogardą, zawodem, którym Taehyung nie chciał być.
Miał wrażenie jakby cały korytarz stanął w miejscu, zawsze goniący gdzieś uczniowie nagle się zatrzymali i może gdyby Kim bardziej interesował się otoczeniem, wcześniej zauważyłby dlaczego. Na tyle, żeby zrobić przedwczesny unik, zanim Park znów mógł namieszać mu w głowie.
Niestety było za późno, a prąd jaki przeszedł jego ciało, gdy ich palce się otarły, był gorszy do rictusempra.
Wtedy Jimin się odwrócił i…
Wow.
Dla niego również czas się zatrzymał.
— To pójdziesz ze mną na zajęcia, czy mam wysłać Ci listowne zaproszenie? – głos chłopaka wytrącił go z transu. Jego chwilowe oczarowanie prysnęło z momentem uświadomienia sobie, że Jimin był przeszkodą na jego drodze do ominięcia, nieświadomy tego jakiego wyrazu przybrała jego twarz, kiedy patrzył na niego wygłodniałym wzrokiem, że w ogóle tak na niego patrzył.
I już myślał, że uda mu się bez zakłóceń dotrzeć na zaliczenie, gdy ten znowu stanął na jego drodze.
— Jak Ci się spało? Śniłem Ci się może? – pytanie podchwytliwe, gdyż nie zmrużył oka.
Usuń— Jak idziesz do nieba, żebym nie musiał Cię oglądać w piekle. – odpowiedział tonem całkowicie odwrotnym do zalotnego Jimina.
— A tak w ogóle to gdzie mój buziak na dzień dobry? No wiesz co...tak się dla Ciebie wystroiłem, a nawet drobnego całusa nie dostanę? – o nie, Taehyung w to nie grał. Przyłożył wszystkie palce u dłoni na czole czarodzieja, odsuwając go od siebie, przy okazji kierując jego głowę do góry, żeby przestał patrzeć na niego w taki sposób.
— Tak naprawdę to chciałbym odzyskać moje zwoje. Nie przyniosłeś mi ich wczoraj do biblioteki, a to moje notatki o śmierciożercach, więc wolałbym mieć je u siebie.
— Trzeba było nimi bezmyślnie nie rzucać. – mruknął od niechcenia, gdzie tak naprawdę czuł się spokojniej, gdy były u niego, a nie u niczego nieświadomego ucznia.
— A i mamy dzisiaj wolne po zaliczeniach z latania, może chciałbyś pójść ze mną do Hogsmeade? Napilibyśmy się piwa kremowego. Możesz traktować to jako randkę, jeśli chcesz, bo sam dobrze wiesz, że przyjaźń z Tobą mi nie wystarczy. – Taehyung otworzył usta, cisnęła mu się na końcu języka riposta, że w tym stroju nie będzie miał problemu w znalezieniu sobie szybkiego ruchania, ale zaproponowanie Jiminowi, aby zalecał się bezczelnie jak dziwka do kogoś innego… jakoś dobrze w nim nie leżało. Słowa ugrzęzły mu w przełyku, blokując możliwość oddychania.
Całe szczęście starszy się odwrócił i zaczął iść, zanim Kim zdążył się pogrążyć.
— Na zaliczenie mieliście przygotować pokaz wymyślonych przez siebie powietrznych akrobacji, złożonych ze wszystkich tych, których nauczyliście się od początku nauki w Hogwarcie. Będę wołać was po kolei, alfabetycznie. – kiedy profesor oznajmiła uczniom, żeby się zaczęli przygotowywać, zapanowało poruszenie, każdy przechodził niespokojnie z jednej nogi na drugą, wszyscy nerwowi przed ważnym zaliczeniem, niektórzy, Ci mniej zdenerwowani, kiwali do siebie samych głowami, w myślach powtarzając ruchy. Taehyung jak zwykle stał z boku, nie był przygotowany, miał w planach wylecieć w powietrze i pokazać, co mu na bieżąco wpadnie do głowy.
— Park! Twoja kolej! – mimo zapierania się, że Jimin go nie interesował, mimowolnie zwrócił na niego uwagę, kiedy został wywołany i nie mógł spuścić z niego oczu, jakby coś niewidzialnego przymuszało go do obserwowania.
Jimin świetnie poruszał się na miotle, każdy manewr wykonywał z lekkością i płynnością, co przyjemnie się oglądało. Nic dziwnego skoro był wspaniałym szukającym w drużynie Quidditcha.
Co jednak faktycznie przykuło uwagę blondyna to dzieło, które stworzył na niebie, znak bardzo mu znajomy, symbol, który wyznaczał mu ścieżkę, talizman, który silnie trzymał go u boku Czarnego Pana.
Taehyung wiedział o absurdalnej fascynacji starszego Śmierciożercami, ale nie spodziewał się po nim takiego debilizmu.
Zbladł, a w uszach zaczęło mu dzwonić, gdy znak Śmierciożerców patrzył na nich z góry; ten na plecach Taehyunga łaskotał, również dając o sobie znać, powodując dreszcze u Kima, nawet jeśli drapanie było tylko w jego wyobraźni.
Jimin coraz częściej udowadniał mu jak lubił się narażać na niebezpieczeństwo.
— PARK! Co to ma być?!
Usuń— Znak śmierciożerców, a nie widać? Wyszedł mi całkiem ładny.
— Do dyrektor McGonagall! Ale już!
— Ale czy to koniecznie? Mam siedzieć w kozie, za jakiś rysunek na chmurach, który rozpłynie się za jakieś pięć minut? Sama Pani mówiła, że tematyka jest dowolna!
Taehyung nie mógł słuchać ich wymiany zdań, czy Jimin miał pięć lat? Z resztą, nie po to działał po cichu, żeby ktoś spoza wzbudzał w szkole podejrzenia, czy nie tworzy się armia zwolenników Lorda Voldemorta? Hogwart miał się łudzić, że już nikt o nim nie pamięta i nie chce kontynuować jego ideologii.
— Jednak trzeba znać granice Park! Nie można pokazywać symboli zakazanych!
— A czemu nie? Tym bardziej powinno się o tym mówić. Widzi Pani, o Voldemorcie nikt nie mówił, a i tak wrócił. Poza tym, śmierciożercy to fascynujący ludzie, powinno się ich uzwględnić w podręcznikach szkolnych, a nie zaklejać nam oczy stekiem bzdur i marnować czas na naukę wróżbiarstwa. – Park nadal kłócił się z panią profesor, a on nie mógł tego znieść. Miał ochotę podejść tam i zatkać mu usta każdym możliwym sposobem, żeby tylko zamilkł, zanim Hogwart powiadomi Ministerstwo o podejrzanym zainteresowaniu ucznia słynnym czarnoksiężnikiem.
Gdyby wiedział… gdyby Jimin tylko wiedział.
— Ujdzie Ci to płazem, Park. Zaliczę Ci to zadanie, jednak żeby mi to był ostatni raz. Do tego odejmuje pięć punktów Slytherinowi. Rozejść się. – uczniowie należący do Slytherinu wydali z siebie jednogłośny jęk dezaprobaty, obdarowując Jimina wrogimi spojrzeniami. Taehyung nie mógł odejść, patrzył na chłopaka, coś nieodgadnionego malowało się na twarzach ich obu. Gdyby tylko oboje wiedzieli…
— Co? Czego chcesz? Tobie też mam wytłumaczyć czym jest ten znak? Masz moje notatki, tam szukaj odpowiedzi. – chciał go zbesztać, ale mimo ostrych słów, wyglądał jak zbity pies i Taehyung nie mógł znaleźć w sobie głosu.
Kim zrobił kilka kroków w przód, tak, że jeśli Jimin patrzył w swoje stopy, widział jak czubek butów młodszego czarodzieja dosięgał tych jego. I cały misterny plan trzymania się od Jimina z daleka nie poszedł po jego myśli.
Chwycił go za podbródek, unosząc buzię, żeby na niego spojrzał. W ten sposób odsłonił jego szyję, zauważając wystające zza chokera odciski swoich palców. Wstrzymał oddech. Świadomość, że to on mu to zrobił była dusząca, posępna i przygnębiająca. Gdyby umiał, przypisałby to co czuje do wyrzutów sumienia, niestety pogubił się w procesie, nie znajdując odpowiedniego nazewnictwa do odczuwalnego stanu.
— Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny. Lubisz pakować się w kłopoty, Park, co? Tylko zastanów się, czy nie pociągasz wtedy innych na dno za sobą. – mówiąc to, uderzał nerwowo wskazującym palcem w jego klatkę piersiową. Dla Jimina mogło to brzmieć niezrozumiale, czemu miałby kogoś innego tym pogrążyć, czemu Taehyung, wiecznie zobojętniały na wydarzenia i dramaty szkolne tak się tym przejął.
— Ogarnij się! Tylko ja Cię mogę zniszczyć. Nawet Ty sam nie możesz mnie w tym uprzedzić, więc… uważaj, co robisz. Zrozumiałeś? – coś, co miało zabrzmieć jak groźba, wybrzmiało jakby się o niego martwił i wcale nie czuł wstrętu. Sięgnął po kolczyka Jimina, obracając wiszące akcesorium w ręce. – A zwoje… zapomnij o nich. Ktoś tak lekkomyślny nie może mieć ich u siebie… jak chcesz… – spojrzał mu głęboko w oczy, nadal bawiąc się jego biżuterią. – …zamiast do Hogsmeade, możesz pójść ze mną popatrzeć jak je palę. – koniec zdania wydobył przez zęby. Naprawdę wściekły, że Jimin tak nierozważnie obnosił się ze swoją fascynacją. Bał się wyobrazić, co by się stało, gdyby dowiedział się, co krył na plecach.
Gdy drobniejszy chłopak się tego nie spodziewał, wyrwał mu z ręki miotłę, trzymając nad swoją głową.
— Konfiskuję. – uśmiechnął się złośliwie, odwracając się do niego plecami.
— A zwoje… zapomnij o nich. Ktoś tak lekkomyślny nie może mieć ich u siebie… jak chcesz… zamiast do Hogsmeade, możesz pójść ze mną popatrzeć jak je palę.
OdpowiedzUsuń— Co? Chyba sobie kpisz w tym momencie. – gdy Jimin się od niego nagle odsunął, zaczęło mu brakować tego, że był na wyciągnięcie ręki, a przecież tego chciał… aby trzymał się od niego z daleka. Więc dlaczego? – Dałem Ci je bo myślałem, że mogę Ci zaufać, a Ty tak po prostu chcesz je spalić?! Moje godziny, tygodnie i miesiące pracy?! To są moje zwoje, moja praca i moje sprawy. Myślałem, że coś nas łączy, że mogę Ci ufać, powiedzieć Ci o wszystkim, ale nie. Musisz to zepsuć dla jakichś swoich wygórowanych zasad. Gdybyś chociaż spojrzał do tych zawojów, to nie byłbyś teraz taki zszokowany. Wiesz czemu wybrałem akurat to?! – Taehyung zmarszczył brwi, znowu sugerował mu, że czegoś nie rozumiał. Młodszy Ślizgon miał wrażenie, że cały czas w kontaktach z Jiminem umykało mu coś istotnego. Jednak on naprawdę nie robił tego celowo, nawet jeśli tak to mogło wyglądać. Z jakiego powodu miałby być ciekawy, co było zawarte w zwojach? Wiedział, że chłopak trzymał tam zapiski o Śmierciożercach, jednak Taehyung był jednym z nich. Jedynym pozostałym z autentycznym znakiem, więc co mogło tam być, czego rzekomo nie wiedział o swoim gatunku?
— Bo każdy w Slytherinie jest dumny ze swoich korzeni. Ja też chcę być dumny z tego, że mój ojciec był czystej krwi Śmierciożercą, jednak Ty widzisz we mnie tylko szlamę. Nawet teraz. – symbol na plecach ponownie dał o sobie znać, pulsował jakby do jego zarysu napłynęła rozgorączkowana krew. Czy przez swoje rozpaczliwie desperackie pragnienie, towarzyszące mu jeszcze za dzieciaka, żeby Jimin pasował do jego świata, płatało mu figle, powodując, że wyobrażał sobie słowa, które mówił do niego? To… to niemożliwe co słyszał.
Poraz kolejny tego dnia Park pozbawił go tchu. I tylko on posiadał taką umiejętność. Tylko Jimin umiał wzbudzić w nim odczucia inne niż te, jakich nabawił się od życia, które na żadnej płaszczyźnie nie było dla niego przychylne.
— I tak po prostu chcesz spalić całą historię mojej rodziny jaką udało mi się odtworzyć....wow. – czy on na pewno dobrze słyszał? Park Jimin… syn jednego ze Śmierciożerców, który walczył dzielnie u boku jego rodziców. Ten Park? Oczy Taehyunga były odzwierciedleniem euforii, która wypełniała całe jego ciało. Ale tak naprawdę, to co najbardziej ją spowodowało to realizacja, że jego uparte marzenie, żeby Jimin kroczył z nim tą samą ścieżką, było do spełnienia. Aż w końcu ogarnął go smutek, żal, złość, zawiść, że oboje cierpieli, raniąc siebie nawzajem.
— Proszę, śmiało. Zrób to. Wiem, że to zrobisz. Nawet się nie zawahasz. Problem jest w tym, że część ciągle widzi w Tobie dobrego, czułego człowieka. Wierzę w coś, co przede mną ukrywasz, czego nie chcesz mi pokazać nie wiedzieć czemu. Odsłaniam się przed Tobą cały, gdy Ty jedynie potrafisz mnie spychać na bok. – ręce go świerzbiły, był cały nabuzowany nowymi odkryciami, ale w żaden logiczny sposób nie mógł dać upustu emocjom. Chciał zatrzymać przy sobie Jimina, w końcu bez ciężaru na sercu mógł to zrobić. W końcu czuł, że nie zdradzał ideologii, do której dorastał, która go wychowała, gdy staruszka go opuściła, zabierając ze sobą w zaświaty wszystko co usypiało w nim mrok, a który cały nim zawładnął, gdy jej zabrakło. Ale Jimin… Tak jak za pierwszym razem, gdy się spotkali; czuł, że on dzieli z nim więcej niż to widoczne dla oczu i umysłów innych ludzi oraz istot magicznych.
Dlatego kiedy tamten sięgnął po miotłę, Kim zrobił jedno, które wpadło mu wtedy do głowy, aby go nie zostawiał.
Usuń— Konfiskuję.
Skaczący wokół niego w furii drobny Jimin, robił coś z jego umysłem, który szukał sformułowania na to, jak urokliwie wtedy wyglądał, ale niestety ciągle miał problemy znajdowaniu odpowiednich słów.
— Z jakiej kurwa racji?! Wiesz co, weź sobie i te zwoje i moją miotłę, skoro ja oddaję Ci swoje serce, a Ty tylko potrafisz po nim skakać. Rób co chcesz. Ja muszę...ochłonąć.
— Ji… – patrzył jak odchodził… znowu przyglądał się nostalgicznie jak oddalał się od niego. – … minnie. – dokończył szeptem, zaciskając mocno dłoń na miotle starszego czarodzieja. I gdy miał iść robić swoje, zauważył jak Parka zaczepił prefekt ich domu. I nie byłoby w tym niczego nietypowego, gdyby nie to, że na widok Yoongiego przytulającego Jimina, pomyślał, że to on powinien stać na miejscu Mina. Ta wizja tak go pochłonęła, że ledwo wyrobił się, kiedy zobaczył, że Yoongi podchodził do niego w bojowej postawie, różdżka uniesiona na wysokości jego głowy, wystrzelony z niej blask już leciał w stronę Taehyunga i jedyne co zdążył w tej sytuacji zrobić to osłonić się miotłą Jimina, która w kontakcie z zaklęciem złamała się na pół.
— Cholera, Jimin się wścieknie. – Kim mruknął przez zęby, rzucając bezużyteczne kawałki drewna na ziemię. Wkrótce Yoongi trzymał go za kołnierz, przyciskając czubek różdżki do jego skroni.
— Jeszcze raz położysz łapska na Jung-
— Bo Ty możesz swoje trzymać na Jiminie. – wszedł mu w zdanie, jad w głosie, chociaż wiedział, że brzmiał absurdalnie. Słowa Taehyunga zbiły prefekta z tropu, po chwili jego postawa złagodniała, a przez wyraz twarzy błysnęło coś, czego nie mógł zidentyfikować Kim. Jednak nie trwało to długo. Tym razem blondyn nie zdążył się wybronić przed ciosem w twarz zadanym pięścią.
— Trzymaj. Się. Z. Dala. Od. MOJEGO. Jungkooka. – Yoongi mógł być od niego niższy, ale bez wątpienia był chodzącym postrachem, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jego chłopaka. Z resztą, w jego czystokrwistym koledze od zawsze było coś, co sprawiało, że nie umiał przy nim wojować. Nigdy jednak nie zastanawiał się, co wywoływało u niego szacunek do Mina. – I… – starszy niezręcznie odchrząknął, ponowna nagła zmiana nastawienia do Taehyunga. – Powodzenia. – poklepał go po ramieniu, jakby chciał mu dodać otuchy, a to kompletnie zmieszało młodszego czarodzieja.
Niestety, na koniec, Yoongi jeszcze raz dał mu w twarz, korzystając z rozproszonego stanu chłopaka. Miał szczęście, gdyż po wszystkim, co się wydarzyło, czego się dowiedział, nie mógł nawet myśleć o tym jak potraktował go prefekt. Cały czas błądził myślami po jego rozmowie z Jiminem.
Co nie zmieniało faktu, że twarz bolała go jak cholera. Dotknął warg, a na palcach została mu czerwona maź. Westchnął tylko, przecierając całe usta, zewnętrzną stroną dłoni.
— Jimin się wścieknie. – powtórzył, remiscentując złamaną miotłę.
Taehyung wrócił po zwoje, zabierając je do Zakazanego Lasu. Do miejsca, gdzie ostatni raz widzieli się tam z Jiminem. Gdzie mieli jedną z gorszych wymian zdań i gdzie uratował go przed akromantulą. Coś w tym miejscu krzyczało, że było ich.
Rozpalił ognisko przy oczku wodnym, przyglądał się jak większe płomienie pochłaniały te małe, mógł słyszeć pisk pożeranych iskierek. Ciepło bijące z ognia parzyło jego rany na twarzy, ale był zbyt dumny, aby się odsunąć, udając, że nie miał żadnej słabości. Ale miał. Jedną. Na którą czekał, bo wiedział, że przyjdzie.
Stał ze splecionymi rękami na klatce piersiowej, zwoje bezpiecznie schowane w Slytherinowej szacie. Ich ciężar mu zawadzał, mimo że były leciutkie. Psychika zmuszała go, aby po nie sięgnął… przeczytał. Aby przestały tak mu ciążyć. Więc wyciągnął i czytał. Czytał z takim zapałem, że uśpił czujność, nie wyczuwając obecności słabości, na którą czekał.
— Na co czekasz. Podpal je. Moją szatę na zajęciach zawsze wiedziałeś jak podpalić. – dopiero słowa Jimina sprowadziły go na ziemię, ale nie wystraszyły go. Taehyung zaśmiał się. Faktycznie się zaśmiał, nie tak jak do tej pory, zawsze kpiąco, z przekąsem, sarkastycznie, z odrazą. Zaśmiał się cicho, jego ramiona poruszały się w górę i w dół w procesie, radośnie.
Usuń— Prawda? Ale musisz przyznać, że to było coś… naprawdę fajne czasy, jakby nie patrzeć. – popatrzył w jego stronę delikatnie, uśmiechnięty miękko. Odwrócił się z powrotem do ogniska. – Czekałem specjalnie na Ciebie. – zdecydowanym ruchem rozwinął zwój nad ogniskiem, największy płomień prawie musnął brzeg pergaminu, wraz z tym jakby cały las wstrzymał oddech. Taehyung spojrzał intensywnie na Jimina. Bardzo, bardzo poważnie. Ani śladu po jego wcześniejszym rozbawieniu. I tak patrząc na chłopaka, zwinął zwój z powrotem, przekazując go do rąk Parka. A gdy ten wziął od niego swoją własność, Kim chwycił go pospiesznie za nadgarstki.
— Wtedy w pociągu, gdy mieliśmy po trzynaście lat… – widział po twarzy Jimina, że był zdezorientowany, dlaczego przytoczył coś tak odległego. – Widziałem w Twoich oczach odwzorowanie swoich emocji i poczułem z Tobą więź, chociaż nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Ja… zawsze, każdy mnie opuszczał, więc kiedy zobaczyłem w tobie kompana, a się okazało, że jesteś… no wiesz… jako trzynastolatek ze skrzywionym patrzeniem na świat poczułem się zdradzony, oszukany, gdyż mając nadzieję, że pierwszy raz znalazłem sobie kogoś, kto będzie do mnie pasował, okazało się, że kompletnie jesteśmy z różnych światów. – Taehyung nabrał głęboki wdech, spojrzał w ziemię, nieświadomie z nerwów mocniej ściskając nadgarstki Jimina. – Też byłem sam… byłem samotny, nie chcąc przy sobie nikogo innego oprócz Ciebie, a skoro nie należałeś do mojego świata, to byłem sam. Wyobrażałem sobie, jakich czynów byśmy razem dokonali, lecz po latach myślałem, że byłem tylko głupim dzieciakiem, ale dzisiaj… dzisiaj zauważyłem, że moje marzenie w końcu się spełniło i nigdy z upływem lat się nie zmieniło. – Taehyung miał zamknięte oczy… to tylko kropla w morzu wszystkiego, co chciał mu o sobie powiedzieć, ale uznał, że to dobry start zanim… zanim powie mu o sobie całą prawdę. Mimo wszystko nie umiał się od tak przyznać do tego kim był, czego był przywódcą i do czego dążył.
Do końca swojego wyznania nie patrzył Jiminowi w twarz, więc nie wiedział, jaka była jego reakcja. Cisza panująca w lesie była niepokojąca, i gdyby nie to, że trzymał chłopaka za nadgarstki, pomyślałby, że już dawno zniknął, a on mówił do powietrza. Chociaż pokusa była wielka, nie otwierał oczu, wolał nie widzieć jak Jimin się od niego odwraca, tak jak on zrobił to wiele lat temu. Być może to, z czym na co dzień igrał Taehyung było niebezpieczne, ale to się nawet nie umywało do przeżycia, które towarzyszyło mu, kiedy pozwolił na nowo zagościć w sobie nadziei. Ta emocja wypierała wszystko, co w sobie do tej pory wypracował.
OdpowiedzUsuńNagle poczuł jak traci pod palcami ciepło skóry Jimina lecz nie miał prawa oczekiwać od niego, że po tym wszystkim z nim zostanie. Czego jednak się nie spodziewał, to poczuć starszego czarodzieja na całym swoim ciele. Uchylił powieki, mrugając, i pierwsze co zobaczył to czubek srebrnej czupryny drobniejszego chłopaka zaraz koło swojego nosa, który był łaskotany kosmykami jego włosów.
Ręce Taehyunga zastygły w powietrzu, nie umiejąc z rozmachu odpowiedzieć na niezapowiedziane zbliżenie. Powoli je zniżył, ułożył na wysokości pleców Parka, lecz tam jego dłonie również zawiesiły się, jedynie opuszki palców delikatnie stykały się z szatą drugiego Ślizgona, ale to nie wystarczało, żeby tamten poczuł jego dotyk. I chociaż trzymanie Jimina w ramionach dawało mu dotąd nieznany komfort, to na tym etapie jeszcze nie potrafił się przełamać, by odwzajemnić kontakt cielesny.
— Przepraszam… Przepraszam za wszystko Taehyungie. Przepraszam, że byłem niemiły, przepraszam że byłeś sam. – to, że Jimin przepraszał było absurdalne, ale Kim nie wiedział, jak ma mu na to odpowiedzieć; otworzył usta, ale nic z nich nie wydobył, zamiast tego przygryzł wargę zakłopotany.
Nic go jednak nie przygotowało na to, że Park nagle spojrzy w górę prosto na niego. Tymi zapłakanymi, zranionymi, ale szczerymi i zdeterminowanymi oczami. A Taehyung poczuł dziwne szarpnięcie w klatce piersiowej, po lewej stronie, zaraz pod żebrami.
— Nie będziesz już sam, tylko powiedz że mnie chcesz Taehyung…
— J-jimin… – szepnął, słabym, cienkim głosem, nie przewidując, że gdy będzie chciał się odezwać zabraknie mu tchu. Powiedzieć coś takiego na głos? Wzrok Taehyunga zaczął niespokojnie błądzić po scenerii za plecami Parka. Lecz ten nie dał się pokonać zamkniętej postawie młodszego chłopaka.
Ręce Jimina wokół jego szyi były tak szczelnie splecione, że wiedział, iż już mu się nie wymknie, ani teraz ani nigdy. Spoglądał na niego wyczekująco, wprost błagalnie, a Taehyung mógł jedynie prosić bezgłośnie, aby zauważył w nim nieme wołanie, żeby był jego. Ponieważ nawet jeśli przyglądał się Parkowi z obawą i rezerwą, to była w tym łagodność, jakiej w sobie do tej pory nie znał i nie wiedział, że ma, bądź tłumaczył czymś innym. I być może Jimin również zauważył tę niewielką, ale znaczącą różnicę.
— Jesteś dla mnie najważniejszy, zawsze byłeś. Nawet jeśli było między nami jak było, to ja i tak wieczorami myślałem tylko o Tobie. – Taehyung nie wiedział, że ognisko nie było powodem, dla którego zrobiło mu się gorąco, ani tego, że poświata bijąca z płomieni nie była tym, co zabarwiło policzki Jimina na bardzo ciepły odcień.
— Nie chcę iść do Hogsmeade. Chcę być dzisiaj tylko z Tobą. Zostańmy tutaj, to nasze miejsce. Albo chodźmy gdzieś gdzie będziemy sami. Proszę… Mam Ci wiele rzeczy do powiedzenia, ale nie będę się spieszył, chcę żebyś wiedział że mi zależy. – Jimin był względem niego taki śmiały, zero zawahania w sposobie, w jaki go dotykał, czułość wypływała z niego tak naturalnie, w momencie gdy Taehyung po tym, co mu powiedział zamknął się w sobie bardziej. Jego ręce dawały o sobie znać, drętwiejąc od niezmienionej pozycji, ale nie drgnął nimi nawet o milimetr; nie przyciągając chłopaka bliżej, ale również nie odpychając go od siebie. – Widzisz, powiedziałem Ci że będę czekał. Tylko teraz masz problem, bo ja już nie odpuszczę po tych słowach, Tae… – Kim nie wiedział, czy czuł ulgę, czy lęk przed tym, co to zwiastowało na przyszłość.
UsuńPlask.
Taehyung nagle podskoczył w miejscu, patrząc surowo na Jimina, który klepnął go w pośladek.
Odchrząknął, żeby jego głos nie był taki słaby jak przedtem.
— Bo zaraz pożałuję wszystkiego co powiedziałem… – mruknął z przekąsem lecz nie było za jego słowami żadnej realnej groźby.
— Zawsze chciałem to zrobić.
— Zawsze życie było Ci niemiłe. – przewrócił oczami, ciągle czując efekt zetknięcia ręki starszego z jego pupą.
I gdy wydawało mu się, że to koniec ich wyznań, że tkliwy moment zniknął bezpowrotnie, że powinien zgasić ognisko, Jimin miał przygotowane coś w zanadrzu.
— Taehyung… Mogę Cię pocałować? – blondyn przestudiował dosyć poważnie oblicze chłopaka przed nim.
— Co? – zapytał niewspółmiernie szorstko do tego jak zmiękły mu kolana. Zawiesił dłużej wzrok na pełnych wargach Jimina, które wyglądały zbyt zachęcająco, a on zbyt mało pamiętał jak smakowały przez to jak starał się o nich zapomnieć i chętnie by sobie teraz przypomniał. – Od kiedy Park Jimin się o coś pyta? – kręcąc głową w niedowierzaniu, ruszył jedną zesztywniałą ręką. Chwycił w dwa palce dolną wargę Parka, naciągając ją boleśnie, następnie przejechał po niej kciukiem, zatrzymując go w kąciku ust. Wydał z siebie ciężkie, sfrustrowane westchnienie, widać po nim było, że z czymś się szarpał... aż w końcu coś w nim pękło. Wolna, świerzbiąca dłoń znalazła swoje miejsce na dolnej części pleców Jimina, natomiast druga pozostawała bez zmian; kciuk gładził miejsce w kąciku ust czarodzieja, a pozostałą częścią dłoni skierował jego brodę ku górze, w tym samym czasie się nad nim nachylając. Taehyung płynnie sterował szczęką Ślizgona, zmieniając kąty, pod którymi ich usta najlepiej się w siebie wpasowywały. Zrobił krok w przód, nie przerywając złączenia ich warg, tak, że między nimi, nie było wolnej przestrzeni.
Taehyung nie wiedział, co robił. Prowadził ich pocałunek, mimo że nie miał w tym żadnego doświadczenia. Kierowała nim intuicja oraz adrenalina, która zagotowała mu krew w żyłach i cały płonął od środka.
Oderwał się na chwilę od chłopaka, monitorując jego wyraz twarzy, który był zbyt grzeszny nawet dla samego przywódcy Śmierciożerców. Spojrzał mu głęboko w oczy, a gdy zauważył w jego tęczówkach siebie zmieszanego z obłędem, jęknął nisko. Przesunął dłoń z dolnego odcinka kręgosłupa na jego biodro, tak, że dzięki temu silniej obejmował jego drobne ciało.
— Park Jimin, jesteś najniebezpieczniejszy. – szepnął mu w usta, jego ciepły oddech dostał się do ich wnętrza i nie zdążył się wydostać, gdyż Taehyung ponownie szczelnie zamknął je swoimi.
Taehyung, fakt, mało wiedział na temat związków i czułości, ale nagły upadek na ziemię w trakcie pocałunku nie wydawał mu się odpowiednim następstwem zaistniałej sytuacji, lecz niczego nie kwestionował, bo co on mógł wiedzieć? To nie tak, że coś mu się nie podobało. Wręcz przeciwnie, nie wiedział, że człowiek może czuć się tak dobrze od samego kontaktu ust z ustami, z osobą, do której żywi się uczucia; które on nadal eksplorował i ciężko było mu je nazwać słowami.
OdpowiedzUsuńNie miał okazji skupić się na bolącym tyle od upadku, gdyż Jimin skutecznie go rozpraszał. Jego ręce z ramion czarodzieja schodziły w dół, wzdłuż jego rąk, naturalnie przeszły na biodra, a stamtąd w stronę wypiętej pupy. Ruchy nieplanowane, lecz wykonywane instynktownie. Może Taehyung wcale nie był taki bezradny.
— Klepnij. – a może jednak był bezradny. Jego dłoń zastygła, zatrzymała się cała sztywna centymetr nad pośladkiem mężczyzny.
— C-co… a-ale… ale jak to, co? – zaczął się jąkać, nie do końca rozumiejąc, o co właściwie poprosił go starszy. Niezręcznie wiercił się pod jego ciałem, szukając wyjścia z niejasnej sytuacji. Jak to klepnij?
— Mmm… Taehyungie...zaczynam się robić mokry… – zanim jednak zdążył się zapytać, czy Jimin źle się poczuł, tamten usiadł na nim, wykonując ruchy, które sprawiały, że nie tylko Park robił się mokry, a Taehyung już kompletnie niczego nie ogarniał. Jego ciało reagowało w nieznajomy sposób, aż w końcu spodnie zrobiły się za ciasne, a wypukłość idealnie wpasowywała się w miejsce między pośladkami Jimina, a Taehyung… Taehyung chciał dosięgnąć dalej, docisnąć mocniej.
— Widzę, że nie tylko ja byłem spragniony.
— Ja… nie wiem. – wyszeptał, mimowolnie odchylając głowę do tyłu, dając dostęp Jiminowi, który robił coś dziwnego. Ale mimo odczuwalnego szczypania, było to naprawdę przyjemne, prawie uzależniające.
— Mój. – otworzył usta, a następnie je zamknął… co miał odpowiedzieć? Było to dla niego jeszcze trochę za wcześnie. Dopiero tyle mu ujawnił, na razie nie był gotowy na więcej, więc tylko przytaknął głową.
— Wstań, kochanie.
— Ko...ch… – odchrząknął, próbując wstać na niestabilnych nogach. Gdy leżał, nie czuł tego jak ekstaza go obezwładniała. – Eugh… – syknął, gdy jego plecy uderzyły twardej, chropowatej powierzchni łodygi drzewa.
— Ufasz mi, prawda Taehyungie?
— Jimin… co próbujesz zrobić? – zapytał zaalarmowany, ręką zmierzając do kieszeni szaty, aby dla bezpieczeństwa mieć różdżkę w zasięgu dłoni. To nie tak, że mu nie ufał, ale to wszystko było takie nowe… a on nie miał pojęcia, dlaczego Jimin tak grzesznie przed nim klęczał, patrząc w niewinny sposób, który w ogóle nie był adekwatny do rosnącego napięcia.
— Wiem, jak Ci pomóc z Twoim rosnącym problemem.
— Jaki probl- – wzdrygnął się od dotyku na swoim nabrzmiałym przyrodzeniu, zimny dreszcz oblał jego ciało, od głowy aż po czubek penisa, a wtedy poczuł jak uginają się pod nim nogi, co natychmiast połączył z uczuciem słabości, a to wzbudziło w nim niechcianą panikę.
— Pozwól mi się Tobą zająć.
— J-jak?
— Proszę… – chyba wiedział jak, patrząc, co robił Park i chociaż był ciekawy, to raczej nie był jeszcze gotowy na nowe doświadczenia z takiego nienacka.
Gdy od kolejnego dotyku poczuł paraliż w dolnej części swojego ciała, zaciskając rękę różdżce, nieświadomie pomyślał o zaklęciu odpychającym, jakie odbiło od niego Jimina, który w mgnieniu chwili znalazł się pobliskim oczku wodnym.
Usuń— J-JIMIN! – spanikowany, upuścił przedmiot na ziemię, biegnąc bez tchu do chłopaka. Nie myśląc wiele, wszedł cały do wody, wyciągając go ze sobą. – Jimin… ja… nie wiem jak… nie chciałem… co ja zrobiłem. – zdjął z siebie szatę, która nie była najlepszym materiałem do ogrzewania, gdyż do połowy była zamoczona, lecz Taehyung nie zastanawiając się, zarzucił ją na ramiona drobnego chłopaka.
Pociągnął go w stronę ogniska, które na całe szczęście jeszcze nie zgasło. Poszedł po poduszkę wyczarowaną przez Parka i posadził na niej skąpanego chłopaka.
— Jimin? – kucnął przed nim, niepewnie biorąc jego małe dłonie w te swoje. – Naprawdę nie chciałem, ale… myślę, że… – wydał z siebie zirytowany odgłos, gdyż… – Ja nawet nie umiem jeszcze o tym mówić, a co dopiero robić. – zaczął bawić się palcami starszego Ślizgona, porządkując myśli. Teraz, kiedy ochłonął to wcale nie odpychała go wizja tego do czego mogłoby dojść więc… – Jeśli poczekasz… Poczekaj, proszę. – a Taehyung z reguły nie prosił i to mógł być jego pierwszy raz. – Dopiero sobie wszystko wyjaśniliśmy. – dodał cicho, patrząc z podziwem jak ciepłe płomienie oświetlały twarz Jimina, eksponując jej najmniejsze detale, sprawiając, że był jeszcze atrakcyjniejszy.
Nie wiedział, co myśleć, kiedy Jimin wstał, nie takiej reakcji się po nim spodziewał. Czyżby przypadkowy incydent z wyrzuceniem go w powietrze do wody tak go zdenerwował, że postanowił odejść? Robili sobie o wiele gorsze rzeczy i to nie spowodowało, że chcieli siebie mniej, więc co teraz było inaczej? To, że na wierzch wyszły wszystkie ich uczucia? Taehyung był zagubiony. Ale nie na długo, jak się okazało Park tylko poszedł przynieść mu różdżkę, którą nawet nie zauważył, że w tym wszystkim upuścił.
OdpowiedzUsuń— Proszę, upuściłeś. – wziął bez słowa magiczny przedmiot między palce, obracając go w nich, aby czymś się zająć w tym momencie niezręczności.
— Przepraszam. – Taehyung nie umiał odpowiadać na takie słowa, jedynie rozszerzył oczy, słysząc nieoczekiwane przeprosiny i przygryzł wargę, zagubiony jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej.
Z przerażeniem w oczach patrzył jak Jimin kolejno pozbywa się akcesoriów ze swojego ciała, coś pchało go do tego, aby mu przerwać lecz starszy czarodziej wyglądał zbyt poważnie, żeby się wtrącać. Park mógł być drobniejszy, ale gdy przybierał zdecydowaną postawę, nawet Taehyung nie chciał sobie z nim pogrywać.
Kim lubił jego poranny wizerunek, jednak to nie on był tym, co faktycznie przyciągało go do Jimina, więc zgaduje, że ma sensu tęsknić za jego srebrnymi kosmykami.
— Przepraszam, że Cię rozczarowałem.
— Bardziej… hm, zaskoczyłeś. – odezwał się zachrypniętym głosem od długiego milczenia.
— Nie wiem po co ten cały teatrzyk, pewnie myślisz sobie teraz, że jestem jakimś pajacem co się urwał z choinki. Nie wiem co we mnie wstąpiło, przepraszam.
— Zawsze uważałem, że urwałeś się z choinki… – przyznał bezmyślnie, nie polepszając sytuacji. – Mam na myśli, bo zawsze byłeś inny od reszty… w dobrym znaczeniu… – Kim Taehyung, zamknij się już.
To co Jimin mu powiedział jako następne pozostawiło go w niemałym szoku. Taehyung prawie nie nadążał za jego tokiem myślenia, który dla młodszego nie miał żadnego sensu, a zawsze miał Parka za tego, który wykazuje się większą inteligencją od niego. Cóż, nie tym razem…
Kim nie był najlepszy w dawaniu wsparcia, ale nieśmiało wyciągnął rękę, kładąc ją na ramieniu chłopaka, ugniatając je, jak mu się wydawało, w kojącym geście.
— Czy Ty… – odezwał się w końcu, kliknął językiem o podniebienie, szukając słów. – Myślałeś, że musimy to zrobić, żebym Cię chciał? – nie wiedział, czy dobrze zrozumiał, ale widząc jak Jimin wstaje, a jego dłoń zsuwa się z jego ramienia, uświadomił sobie, że nie powinien się upewniać.
— Nie, nie pójdę. – Taehyung odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że nie będzie musiał za nim gonić. – Myślałem, że lepiej będzie jak sobie pójdę, ale nie będzie. Bo nie chcę iść. Chcę przy Tobie być. Nie chcę być sam, chcę być z Tobą. Nigdzie nie pójdę bo nawet jeśli chcę umrzeć ze wstydu to wolę umrzeć koło Ciebie, niż samemu. Nie po to tak się starałem, żebyś mnie dostrzegł, żebym teraz miał spierdolić przez wpadkę z obciąganiem. – zrobiło mu się ciepło, gdy starszy Ślizgon tak bezpośrednio nazwał niedoszłą czynność.
— Jimin… – jęknął, opierając łokieć na kolanie, następnie czoło o dłoń.
Usuń— Czuje się okropnie, ale będę czuł się gorzej jeśli mnie zostawisz, więc jeśli Ci na mnie zależy to mnie przytul, powiedz że wcale nie uważasz mnie za mało atrakcyjnego i chcesz żebym był obok. A ja będę grzeczny i nie będę się dobierał do Twojego krocza.
— Jimin, nie możesz tak po prostu-… – uniósł głos, przestraszony faktem jak chłopak bez chwili zawahania nazywa wszystko tak bezpośrednio po imieniu. Jak łatwo przychodzi mu okazywanie emocji, dotykanie... Nie dokończył zdania, tylko oparł łokieć drugiej ręki o następne kolano, tym razem chowając twarz w obu dłoniach.
— Zawiodłem Cię, ale postaram się to naprawić, tylko daj mi szansę. Obiecuje, że już nie dotknę Cię w sposób taki jakiego byś nie chciał. Po prostu przy mnie bądź, proszę. A ja kiedyś nie będę taką niedoświadczoną cnotką obiecuje...Dla mnie związki są abstrakcją, znam je tylko z filmów i książek...przepraszam… – Taehyung wydał z siebie rozpaczliwy odgłos, stłumiony przez dłonie. Pod wpływem impulsu westchnął ciężko i szybko otoczył Parka swoją osobą, dając mu nagłego całusa w usta.
— Już… nic nie mów. – zapłakał błagalnie przez zęby, gdyż Jimin nawijał bez końca, chyba wciąż nie zdając sobie sprawy z tego, że Kim ma jeszcze mniej doświadczenia od niego, nawet po tym, do czego mu się przyznał.
Młodszy Ślizgon wstał, pociągając za sobą drugiego czarodzieja.
— Aqua Eructo. – machnął różdżką, gasząc ognisko. – Masz zwój? – zwrócił się do Jimina, z uniesioną brwią w zastraszającym geście. W międzyczasie, gdy się rozglądał, podniósł jeszcze z ziemi wyczarowaną przez Parka poduszkę, wciskając mu ją nie tak subtelnie do rąk.
— Chodź, trzeba cię porządnie wysuszyć. – stwierdził niby oschle, trzymając go za rękę, szarpnął go za sobą niby nerwowo... lecz nie puścił go, nawet gdy przeszli przez bramy Hogwartu, a oczy wszystkich były skierowane na ich dwójkę. Najbardziej jednak czuł na sobie przeszywające spojrzenie konkretnej pary; młodego Krukona i prefekta Slytherinu w pokoju wspólnym Ślizgonów.
Taehyung stanął na rozwidleniu dróg do ich różnych pokojów.
— A więc… – niezręcznie odchrząknął, niepewnie puszczając dłoń Jimina. Powinni pójść razem, jeśli tak to do kogo? Powinni się rozdzielić? Powinien dać się ogarnąć Parkowi w spokoju? Jaki on był beznadziejny w tych sprawach.
Nagle usłyszał za sobą znajome parsknięcie, odwrócił się z gotową różdżką w dłoni, lecz spotkał się widokiem Yoongiego już trzymającego swoją różdżkę w górze i schowanego za jego plecami Jungkooka, który wystraszonym, ale nadal ciekawskim wzrokiem i uchylonymi ustami obserwował napięcie przez uniesione ramię swojego chłopaka.
— Oszaleliście do końca? I jeden i drugi? – Taehyung pociągnął wściekle nosem. Gdyby Jimin się między nimi nie wepchał, mógłby dać upust swojej złości tak jak zamierzał to zrobić. Jednak ten maluch trzymał uparcie palca na końcu jego różdżki, a on nie mógł zrobić nic, nawet odepchnąć tego upartego chłopaka; coś po prostu nie pozwalało mu już nigdy więcej go odtrącać. Mimo wszystko ego Taehyunga było zbyt wielkie, dlatego nie opuścił swojej różdżki, wciąż surowo lustrując prefekta ich domu.
OdpowiedzUsuń— Dziękuje, Taehyung skarbie, Ty też.
— Co? – zwrócił się oschle do Jimina, gdy ten zawołał do niego pieszczotliwie. Od razu pożałował swojego nieczułego tonu, gdy tylko zobaczył łagodną twarz chłopaka, który budził w nim dotąd nieodkryte emocje. Dlatego dał sobie zabrać różdżkę i schować, ufając Jiminowi na tyle, że pozwolił dotykać mu swój, jakby nie patrzeć, bardzo personalny przedmiot. Również nie chciał się przyznać, że prawie nie słuchał pouczeń Jimina w tej całej bijatyce na spojrzenia i cierpliwość między nim a Yoongim, słysząc jedynie niektóre frazy; coś o punktach, Gryfonach i lubieniu ich trójki.
A co do punktów i odpowiedniego zachowania…
— Swoją drogą… – zaczął, gdy Jimin ponownie splótł ich palce po tym jak wymruczał coś o tym, żeby lepiej Taehyung trzymał jego. – Jungkooka nie powinno tutaj być – zaznaczył, unosząc brew, biorąc pod uwagę to, że czarodzieje nie mogli przebywać w pokojach wspólnych domów, do których nie należeli.
W odróżnieniu od Parka, który grzecznie się pożegnał, on nawet nie spojrzał na parę drugi raz, gdy szli w stronę pokoju starszego.
— Wszyscy są w Hogsmeade albo w domu. Wrócą nad ranem albo w ogóle.
— Mhmm… – przytaknął, rozglądając się w zamyśleniu po pokoju, przypominając sobie ostatni raz jak w nim był. Przeszedł go dziwny dreszcz po całym ciele.
— Usiądź sobie, nie stój tak. Możesz się domyślić, które łóżko jest moje. – fakt, od razu je namierzył, krzywiąc się na widok swojego futrzaka.
— Cześć Tannie.
— Tannie? – zdziwił się na zdrobnienie i na to, z jaką czułością przywitał jego kota. Może to jednak nic dziwnego, że Yeontan wolał Jimina.
Zdrajca, skomentował, jedynie bezgłośnie poruszając ustami do zwierzęcia.
— Taehyungie odwróć się na chwilę, proszę.
— Dlacz- Och…. okej – kiedy dotarła do niego sytuacja, stanął odwrócony plecami do chłopaka, drapiąc się nerwowo z tyłu głowy, czochrając swoje blond włosy.
— Przebierz się, też jesteś mokry, w końcu za mną wskoczyłeś, co było całkiem słodkie. – wzdrygnął się na nagły głos Jimina, myśląc przez ten czas, kiedy się przebierał o tym wszystkim, co między nimi tego dnia zaszło.
— Słodkie… co ? Jimin… nigdy więcej nie nazywaj tak niczego, co zrobiłem – pogroził mu ręką, w której ściskał dane mu ciuchy. W końcu miał reputację do utrzymania.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPark niewzruszony ułożył się w łóżku z jego kotem w nogach. Coś… coś bardzo nietypowego dla niego ścisnęło go w środku na ten… ciepły widok.
Usuń— Taehyung-ah, powiedziałeś, że trzeba mnie ogrzać, połóż się koło mnie. Chcę Cię przytulić. – starszy czarodziej ziewnął, to było… jakiego on wcześniej użył słowa? Słodkie.
— Możesz pójść do siebie, jak zasnę, nie trzymam Cię tutaj na siłę, ale zostań proszę dopóki nie usnę. – znak na plecach Taehyunga palił go na myśl o ryzyku związanym z przebraniem się przed Jiminem, ale tamten nie dość, że był półprzytomny z zaspania to jeszcze miał zamknięte oczy, więc stojąc, na wszelki wypadek, przodem do niego, szybko zmienił koszulkę i spodnie. Były trochę za małe, luźne spodnie ledwo dosięgały mu do kostek, a koszulka przy każdym ruchu odsłaniała mu brzuch, ale czuł na sobie ulubiony zapach Ślizgona. Zastanawiał się jak Jimin uroczo wyglądałby w jego za dużych ubraniach.
Nie wiedząc, czy chłopak już spał, chociaż na takiego wyglądał, niepewnie podszedł do łóżka, a następnie przed nim przykucnął. Kim wyciągnął rękę w jego stronę, zawahał się początkowo, ale pragnienie dotknięcia było silniejsze. Teraz, gdy nie czuł się obserwowany ani wystawiony na ocenę innych, opuścił wszelkie maski, patrząc z podziwem i miłością na odpoczywającego mężczyznę. Taehyung nawet nie czuł, kiedy jego usta ułożyły się w sentymentalny uśmiech. Głaskał go po głowie, zaczesując kosmyki jego kosmyki włosów za ucho. Po chwili pochylił się, całując jego zamknięte powieki.
Tak jak Jimin poprosił, został z nim dopóki nie miał pewności, że zasnął. Gdy to się stało, zarzucił na swoje ciało suchą już szatę. Zanim odszedł, westchnął ciężko, rzucił okiem na Parka i nie potrafił tak po prostu wyjść. Pozostawił buziaka na czubku rozczochranych włosów czarodzieja. Potem zwrócił się do Yeontan, który we śnie ugniatał pazurami kołdrę.
— Pilnuj go! – szepnął do kota.
Zakrywając się gęstym czarnym dymem, Kim teleportował się do Wrzeszczącej Chaty.
__________
— Odszyfrowałem pismo… – oczy Taehyunga jako jedyne widzoczne zza maski, zabłyszczały w oczekiwaniu. Z przejęciem wziął do ręki przetłumaczony tekst, skanując jego brzmienie. Krew w jego żyłach się zagotowała, czytając, że do zdjęcia zaklęcia z czarnej różdżki potrzebna jest krew potomka Salazara.
— Ty… – przełknął gulę w gardle. Pstryknął palcem w stronę mężczyzny, który odpowiednio wykonał za niego zadanie.
— Namjoon.
— Tak. Namjoon… Jakie życzenie mogę dla Ciebie spełnić?
__________
Taehyung stał z powrotem nad śpiącym Jiminem, patrząc z ciężkim sercem i wielkim dylematem na chłopaka, który miał go w garści. Spotkanie ze zwolennikami Śmierciożerców poszło inaczej niż się spodziewał. I nie wiedział, czy odczuwał ulgę, że w końcu wiedział, co robić czy… żałował.
Powinien się cieszyć, mając na wyciągnięcie ręki wszystko czego potrzebował do swojego planu, więc dlaczego jakoś nie leżało w nim to dobrze?
Przetarł w zmęczonym geście dłońmi twarz. Rozebrał się z szaty, jaką rzucił na podłogę koło łóżka, kładąc się koło Parka, którego od razu ułożył sobie na klatce piersiowej, chowając twarz w jego włosach; coś co pragnął zrobić już wtedy, gdy pierwszy raz ujrzał go w pociągu, gdyż Jimin... on zawsze tak pięknie pachniał.
Taehyung starał się nie myśleć wiele, gdy zamykał oczy. Był to dzień pełen wrażeń oraz niespodziewanych odkryć. Próbował skupić całą swoją uwagę na ciężarze drugiego ciała, które wcale mu tak nie ciążyło. Nie doskwierało mu uczucie dyskomfortu jak oczekiwał, nieprzyzwyczajony do bliskości.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję, że wróciłeś – wpół śpiący, tylko pokiwał głową, w wyniku mocniej zakopując twarz we włosach Jimina.
— Kocham Cię, Kim Taehyung… – wciąż zaspany, ponownie skinął głową, rozpuszczając się pod wpływem dotyku ust Parka na swojej klatce piersiowej, i gdy ich oddechy się zsynchronizowały, prawie zasypiając w tej samej chwili, oczy Taehyunga w zastraszającym tempie się otworzyły, od razu kierując spojrzenie na niczego nieświadomego czarodzieja, gdy uderzyła go realizacja.
Jimin coś w nim pobudził, ten organ, który tyle czasu leżał uśpiony pod żebrami; teraz walił o nie mocno, odbijając się echem po cichym pokoju. Kim wstrzymał oddech, minęło kilka niezręcznych chwil, aż w końcu wypuścił powietrze drżącym głosem.
Wrósł w łóżko, mocno zaciskając powieki. Oddychał ciężko przez co Jimin ułożony na jego klatce piersiowej, unosił się niespokojnie w rytm wydychanego powietrza.
Te dwa słowa. To był pierwszy raz, gdy usłyszał je skierowane do niego.
Mając na uwadze półprzytomny stan mężczyzny, Taehyung starał się wiele nie analizować, nie mając pewności, że tamten rankiem będzie w ogóle pamiętał ową deklarację.
Drżącymi rękami solidniej objął Parka, zasypiając z większym trudem niż się na to zapowiadało.
We śnie było mu przyjemnie, ciepło i wygodnie, niepodobnie do wszystkich poprzednich nocy. Jednakże nagłe ruchy obok jego śpiącej sylwetki powoli wybudzały go ze stanu błogości, następnie powiew zimna, gdy nagle został pozbawiony okrycia, a ciało było w niektórych miejscach odsłonięte; ponieważ ciuchy Jimina były w dużej mierze na niego za małe. Podświadomie owinął się rękoma, zakopując twarz w poduszce, gdy nagle…
— Ała… – następujące po głośnym dźwięku styczności czegoś ciężkiego z podłogą.
Taehyung otworzył jedno oko, unosząc przy tym brew w poirytowanym geście. Podparł się na łokciu, unosząc się, ale tylko niewiele, aby ujrzeć kawałek osoby drobniejszego czarodzieja. Jego energiczna reakcja była zbyt szybka, żeby Kim mógł cokolwiek zarejestrować i jak w jednej sekundzie go widział, tak w drugiej już go nie było w jego polu widzenia. Zamrugał kilkakrotnie zdezorientowany, pozbywając się tym również zaspania w oczach.
— Taehyung? Spadło mi...coś pod łóżko, ja poszukam, ale to drobne było...więc trochę mi zejdzie...możesz iść na śniadanie… ja zaraz przyjdę...jak znajdę...bo nie widzę…to było naprawdę bardzo drobne.
— Mhm… – zamruczał pod nosem, drapiąc się po szyi, następnie po głowie, bardziej czochrając łóżkowe blond włosy. Był zbyt nieprzytomny, aby zauważyć dziwne, nienaturalne zachowanie Ślizgona, dlatego nie był w ogóle podejrzliwy. Zanim zbliżył się do krawędzi łóżka, ziewnął szeroko otwierając przy tym usta. Kładąc się na brzuchu, nachylił się, aby znaleźć chłopaka. Ze zwisającą głową w dół, zajrzał pod łóżko, gdzie chował się przed nim starszy.
Odchrząknął, pozbywając się chrypki z głosu po całej nocy. Przymrużył również oczy, przyzwyczajając je do ciemności i dopiero po chwili zauważył rysy chłopaka.
Usuń— Jedyne drobne i zgubione jesteś tam ty… – ziewnął jeszcze raz pod koniec zdania, sprawiając, że jego końcówka została wypowiedziana jakby z pełnymi ustami od powietrza.
Taehyung po omacku chwycił za szatę, którą rzucił na podłogę u podnóży łóżka. Z jej kieszeni wyciągnął różdżkę, oświecając kryjówkę starszego, niespodziewanie rażąc go niegroźnie po oczach.
— O patrz, znalazłem… – bardziej się wychylił, wystarczająco, aby dosięgnąć czarodzieja. Złapał go za przedramię, siłą wyciągając spod łóżka.
Gdy Jimin znalazł się w cały w jego polu widzenia, a ich spojrzenia się ze sobą zetknęły, wróciły do niego jego słowa. Kocham Cię, Kim Taehyung.
Nagle niewidzialna przeszkoda uwierała go w gardle, próbował przełknąć gulę, ale bezskutecznie.
— To… um… – bardzo powoli puścił Jimina, siadając na łóżku. Wzrokiem powędrował w dół do swojego wyglądu. Niezręcznie naciągnął materiał za krótkiej koszulki. – Pójdę się przebrać do siebie… – wstał, okrywając się szatą, która jako jedyna mogła zakryć jego dosyć śmieszny strój. Wziął do ręki nieświeże, przesiąknięte jeziorem ubrania i zaczął kierować się do drzwi. Już trzymał rękę na klamce, kiedy odwrócił się, nie mogąc wyjść tak po prostu. Cofnął się i kucnął przed nadal siedzącym na podłodze mężczyźnie. Pocałował go w czoło, następnie gładząc kciukiem miejsce, które dotknęły jego usta.
— Widzimy się na śniadaniu? – zapytał cicho, gdyż ich twarze były wystarczająco blisko, aby go usłyszał.
Na pożegnanie pogłaskał go jeszcze po głowie, obdarowując niepewnym uśmiechem zaraz przed wyjściem z pokoju.
Wróciwszy do swojego pokoju, Taehyung przebrał się w świeży mundurek. Wiedział, że będzie się wyróżniał, jako że większość uczniów w tym czasie chodziła ubrana w normalne ciuchy, lecz jego najlepszym odzieniem był strój szkolny, więc jeśli choć trochę chciał wyglądać porządnie przy Jiminie, musiał w nim zostać.
OdpowiedzUsuńZanim wyszedł na śniadanie, usiadł na łóżku z ciężkim westchnieniem. W palcach obracał czarną różdżkę, ale patrząc na nią w końcu znając sposób na zdjęcie z niej zaklęcia, nie spieszył się, aby zrealizować długo wyczekiwany plan; a już tak mało brakowało, żeby mógł rzucić nią swoje pierwsze zaklęcie. Wystarczyło… wystarczyło tylko…
Pokręcił głową i schował magiczny przedmiot z powrotem do poszewki od poduszki.
Wyszedł z pokoju w białej mundurkowej koszuli i czarnych spodniach - pozwolił sobie jednak nie zakładać krawata, ani szaty domu.
Nie spieszył się, tak właściwie to zastanawiał się, czy nie zawrócić. Nie musiał cofać się myślami daleko, aby czuć się zażenowany swoim zachowaniem. Wystarczyło, aby przypomniał sobie jakimi gestami zasypał Jimina wczesnym rankiem, żeby zastanawiać się, co w niego wstąpiło. Jego dłonie na przypomnienie o ostatnich zdarzeniach zrobiły się mokre i kleiste, szybko więc wytarł je o spodnie.
Był bliski odpuszczenia sobie śniadania, ale wtedy przed oczami błysnął mu uśmiech chłopaka, który sprawiał, że jego oczy przypominały kształt półksiężyca, a policzki podnosiły się, powodując, że wyglądały jak te, gdy byli młodsi, pełne i zaróżowione, bardzo urocze. I nie mógł… nie mógł wyobrazić sobie zawodu na buzi Jimina, po jak jak zapytał go, czy się zobaczą, a następnie sam by nie przyszedł.
Zbliżając się do Wielkiej Sali, słyszał kłótnie, ale nie mógł zrozumieć wykrzykiwanych słów, był nadal za daleko i to nie tak, że interesowały go cudze potyczki. Jednak im bliżej dochodził do miejsca zdarzenia, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeden z głosów przypominał Jimina, a wtedy zimny dreszcz przeleciał całe jego ciało, gdyż to nie byłby pierwszy raz, gdyby ktoś zaczepiał starszego.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczął biec, a widząc już dokładnie szamotaninę, z oddali wyciągnął swoją różdżkę, mając na końcu języka różne zaklęcia, które raz na zawsze zrobiłyby porządek z oprawcami chłopaka.
Jednak w całym w swoim rozwścieczeniu, ręka zastygła mu w trakcie wykonywania różdżką ruchu, w ostatniej chwili przed ostatecznym machnięciem. Nie… nie mógł zrobić niczego, co by sprawiło, że do wyleją, a wtedy Jimin już do końca edukacji musiałby zostać w szkole bez niego.
Znalazł więc inne rozwiązanie.
Niedługo potem znalazł się przy zdarzeniu z profesorem, tym samym, z którym mieli zajęcia o boginie. Nauczyciel magią natychmiast oddzielił agresywnych uczniów od drobniejszego Ślizgona.
UsuńTaehyung bez zastanowienia, od razu znalazł się u boku Parka, padając na kolana przed jego roztrzęsionym ciałem.
— TAEHYUNGIE! TAE TAE!
— Cii, ciii… – wsadził dłoń pod jego głowę, podnosząc ją z podłogi, aby przycisnąć do swojej klatki piersiowej. Drugą dłoń położył na jego talii, całkowicie odwracając go w swoją stronę i mocno przytulając do siebie.
W tym samym momencie obserwował kątem oka jak profesor rozprawia się z oprawcami, żałując, że nie może zrobić tego swoimi metodami… aż do chwili, w której usłyszał, że karę odbędą nocą w… och, Zakazanym Lesie. W spojrzeniu Taehyunga coś się zmieniło i wiedział, że tego tak nie zostawi. A okoliczności mu sprzyjały.
W tym silnym pobudzeniu emocjonalnym, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak mocno obejmuje całe drobne ciało Jimina swoimi ramionami.
Dopiero wołania profesora wyrwały go z transu.
— … aie Kim? Uczniu Kim!
— Hm? – spojrzał na starszego mężczyznę, powoli pomagając Jiminowi stanąć na nogi. Jego ręce ani na chwilę go nie opuściły, trzymając je solidnie na jego biodrach.
— Proszę się zająć uczniem Park i dziękuję za wezwanie, ja już się nimi zajmę – Taehyung bezsłownie przytaknął, a gdy już zostali sami, czarodziej z ciężkim oddechem oparł czoło o ramię starszego.
Taehyung nie był dobry w słowach i z pewnością nie przyzna jak się wystraszył oraz jak ta cała sytuacja wpłynęła na niego emocjonalnie, ale wszystko co zrobił, mówiło samo za siebie i być może Jimin widział po nim co czuł.
Nieco uspokojony, odsunął się niewiele, poprawiając koszulę chłopaka przed nim.
— Boli Cię coś? Zaprowadzić się do skrzydła szpitalnego? – zapytał, kładąc rękę na szczęce Ślizgona, kierując ją na różne strony, aby sprawdzić potencjalne obrażenia.
[i teraz ty zdecyduj, czy jest ok i idą jeść czy jednak szpital, bo ja mam dwa rozwinięcia i nie wiem, w którą stronę iść, więc możesz odpisać krótko, co chce jimin zrobić tylko, ale możesz też oczywiście sama rozwinąć, żeby nie było]
[albo to przyjmiesz... albo nie xd]
OdpowiedzUsuńCzułe przezwisko sprawiło, że Taehyung wzdrygnął się, być może na jego twarzy pojawił się grymas, jednak całkiem prawdopodobne, że zlał się z jego naturalnie niezadowolonym wyrazem twarzy. Nie gardził słodkimi słowami, którymi nazywał go Jimin, ale to wciąż był ten sam Taehyung, który dopiero uczył się wyrażania emocji i potrzebował odrobinę więcej czasu, aby umieć je tak samo werbalnie przyjmować jak i okazywać. Lepszy niż w słowach był w czynach, przynajmniej tak mu się wydało. Ponieważ Jimin tyle mówił, a on potrafił tylko patrzeć na niego z lekko uchylonymi ustami, nie wiedząc jak poprawnie odpowiedzieć, a gdy już miał coś na końcu języka, straszy Ślizgon przechodził do następnego tematu, za co Taehyung był naprawdę bardzo wdzięczny, dlatego że po pierwsze, Jimin był piękny kiedy mówił, jego głos mógł zawstydzić samych trytonów, po drugie, Taehyung nie musiał szukać na siłę odpowiedzi, aby go zadowolić, dla samej zasady prowadzenia dialogu.
Chłopak zdążył mu podziękować, przeprosić, skomplementować i ponownie lekko się zdenerwować, nawet dać buziaka, po czym zażartować, a na końcu jeszcze zawstydzić, a Taehyung? On tylko patrzył na niego, nie mrugnąwszy ani razu.
Przy Park Jiminie zawsze się czuł jak zaczarowany, czy to pierwszy raz, gdy ujrzał go w pociągu, następnie gdy wydawało się, że nienawidzi go całym swoim istnieniem, oraz teraz. I nie zapowiadało się, żeby w przyszłości coś się zmieniło.
— Jimin… – Tae westchnął w końcu, łapiąc chłopaka za rękę. – Nie dawaj imion siniakom, bo jeszcze się do nich przywiążesz, a zanim niby zdążysz zabić kogoś dla mnie, Pomfrey pierwsza zabije mnie jak będę tak często przychodził po mikstury na siniaki dla ciebie, więc… nie – Kim szarpnął go za rękę, ciągnąc za sobą dosyć niesubtelnie, biorąc pod uwagę, że Jimin jeszcze przed chwilą leżał pobity na ziemi, ale kim był młody śmierciożerca, żeby myśleć racjonalnie więcej niż raz dziennie, gdy chodziło o drugiego człowieka? A jednak zatrzymał się przed samym wejściem do Wielkiej Sali, odwrócił się w stronę chłopaka lecz nie spojrzał mu w twarz, a spuścił głowę, przyglądając się ich dłoniom. Taehyung pogładził kciukiem delikatny nadgarstek drobniejszego chłopaka, chwilę potem splatając ich palce.
— Gotowy? – pytanie miało drugie dno, gdyż po przekroczeniu progu już nic nie będzie takie samo, nie tylko to, że pozbędą się burczenia w brzuchu.
Jak już miał zrobić wejście, które z pewnością wiele zmieni w ich życiu w Szkole Magii i Czarodziejstwa, jak i poza nią, to równie dobrze mógł zrobić to odpowiednio. A więc przyłożył sobie ich dłonie do ust, ucałowując kostki Jimina.
Przeszli przez drzwi, ręka w rękę, dumnie przemierzając salę, patrząc przed siebie, podczas gdy wzrok innych był skierowany na nich.
Mając przy sobie Jimina nie czuł się słabiej, jego obecność dodawała mu wcześniej nieodkrytej mocy, czuł, że stąpa po ziemi mocniej. Podobno Lord Voldemort także wdał się w romans z Bellatrix, jednak Taehyung skrzywił się na porównanie tej okropnej paskudy do jego Jimina.
Docierając do stołu ich domu, bez pytania o pozwolenie, usadził sobie Parka na kolanach, napełniając ich talerze po brzegi jedzeniem, aby następnie własnoręcznie nakarmić partnera.
Siedzący naprzeciwko nich Yoongi i Jungkook, mimo pierwszej szokowej reakcji, natychmiast rozluźnili się, wpadajc naturalnie w rutynę, widząc parę razem.
Gdy nadeszła noc, zamieniając się w czarny dym, Taehyung przeteleportował się do Zakazanego Lasu, doskonale wiedząc, co ma w planach. Bez chwili drugiego namysłu i zawahania, naciął wewnętrzną stronę dłoni ostrym końcem kamienia, zapach jego krwi szybko rozniósł się po lesie, zwabiając spragnione istoty magiczne.
OdpowiedzUsuńŚmierciożerca nałożył na twarz kaptur, stając na drodze uczniom odbywającym karę za skrzywdzenie Jimina, mogli zauważyć jedynie jego średnio rozbawiony uśmieszek. Aura która otaczała mężczyznę nie budziła wątpliwości, że czarodzieje mieli do czynienia z mrokiem, więc żaden ze strachu nie wykonał gwałtownego ruchu.
Taehyung uniósł naciętą dłoń, a kilka kropel krwi spadło na ziemię. Zanim tamci mogli zareagować, Kim rozpłynął się w mroku, a akromantula w tym samym czasie rzuciła się na pozostawionych samych sobie, nieprzygotowanych czarodziejów, po których zostały tylko szczątki szat.
W drodze powrotnej nogi same zaprowadziły go do skrzydła szpitalnego po lekarstwo dla starszego Ślizgona, zapominając o swojej własnej ranie, która wciąż lekko krwawiła, i zanim się zorientował stał pod drzwiami do pokoju Jimina. Cichym alohomora otworzył drzwi, aby nikogo nie obudzić. Zostawił na półce przy łóżku chłopaka buteleczkę z lekarstwem do wypicia, powstrzymując się przed spojrzeniem na śpiącą sylwetkę chłopaka, wiedząc, że jedno zerknięcie i nie będzie potrafił go zostawić.
— Och...Taehyungie...przyszedłeś...dostałeś moją wiadomość, prawda? – przez to jak bardzo próbował trzymać wzrok z daleka od śpiącej figury Jimina, przeoczył moment, w którym się przebudził, co postawiło go w dość nieoczekiwanej sytuacji.
OdpowiedzUsuńNagle szata, która kryła jego ciało nabrała wagi, a on chciał zrzucić jej ciężar ze swoich ramion. Miał nadzieję, że w ciemnym świetle i w zaspanych oczach starszego czarodzieja niewiele różniła się od szaty ich domu; że nie dostrzeże braku wyszytego herbu oraz dużo bardziej szpiczastego kaptura, dłuższych rękawów i mniej rozkloszowanego dołu, natomiast sięgającego aż do podłogi.
Bo być może to absurd, że Taehyung przejął się czymś co łatwo mógłby wytłumaczyć jako zwyczajną garderobę pozaszkolną. Jednak znał Jimina i jego obsesję na punkcie Śmierciożerców, wiedział, że chłopak zna się na najmniejszych szczegółach i miał nadzieję, że jego szata nie była jedną z tych rzeczy.
— Wiadomość? – powtórzył głupio, nie zastanawiając się wiele nad jego słowami, mając je za senny bełkot; coś musiało się Jiminowi przyśnić z czego nie do końca się przebudził.
Gdy tamten złapał go za rękę, Taehyung musiał uważać, aby nie zasyczeć z bólu. Już zapomniał o nacięciu.
Dlatego Jimin był niebezpieczny, Taehyung był przy nim lekkomyślny.
— Lumos! – Ślizgon jak zwykle zadziałał szybciej niż Śmierciożerca mógł zareagować. I tak oto nadeszły pytania, których chciał uniknąć. – Co to jest?! Co Ci się stało?!
— Wypadek przy… pracy? – kłamstwo to nie było.
Jeśli Taehyung miał wcześniej jakieś wątpliwości, czy postąpił słusznie, mając na swoim sumieniu kolejne martwe ciała, gdyż Jimin budził w nim ludzkie odruchy, po tym z jakim impetem chłopak pozbył się swoich współlokatorów z pokoju, zostały rozwiane bezpowrotnie.
To, co zadziało się później wywołało u Kima podziw, gdyż wow, starszy czarodziej zaskakiwał go swoją przemyślnością. Jego schowek byłby idealnym miejscem, żeby ukryć czarną różdżkę, ale wtedy musiałby dowiedzieć się prawdy, a to oznaczałoby wdrożenie w życie jego planu, który nagle wcale nie wydawał się taki pilny.
— To mój schowek, na składniki do eliksirów i innych substancji...lubię się uczyć po zajęciach, więc mam całe sekretne pomieszczenie...nikt o tym nie wie i wiem że zostanie to między nami.
— Nie chcę sobie wyobrażać, co byś mi zrobił, gdyby ktoś się dowiedział – Taehyung zaśmiał się sucho, w rzeczywistości nie żartując. Młodszy obserwował jak po jego ranie nie zostało nic oprócz niemiłego wspomnienia. Widząc efekt czarów chłopaka, w podzięce nachylił się, ucałowując go w czoło bez żadnego namysłu, a gdy już to zrobił, jakby w ogóle nie spostrzegł swojego czynu, z ciekawością obracając dłoń przed swoimi oczami.
Jimin może i był niebezpieczny, ale również był wszystkim, czego Taehyung potrzebował, aby stąpać po świecie w jednym kawałku.
— Wiesz jak się wystraszyłem? – przełknął ślinę, kładąc się na łóżku pod wpływem ciężaru Jimina. Ktoś martwił się o niego?
— Nie mogę patrzeć spokojnie, na rany mojego chłopaka – Kim zmrużył oczy, ręka która wędrowała za plecami starszego, aby w końcu spocząć na jego talii, zatrzymała się w locie.
— Um… no tak, teraz… to, co zrobiłem to by oznaczało, że jesteśmy, no tak… – Taehyung odchrząknął, obejmując w końcu chłopaka w biodrze. To całe nadawanie nazw… no tak, tak robią normalne pary.
Kiedy Jimin mówił, jak to on, zapełniając ciszę, przez którą jak zwykle nie umiał przebić się Taehyung, młodszy Ślizgon przypomniał sobie, co pewnej nocy ujrzał w zwierciadle Ain Eingarp; scena, w której starszy czarodziej stał u jego boku, gdy ten przewodził spotkaniem Śmierciożerców wcale nie wydawała się taka odległa, ale czy chciał, aby drobniejszy mężczyzna, który tak słodko teraz do niego mówił, miał z tym cokolwiek wspólnego? Odkąd rzeczy pozmieniały się między nimi przestał być pewien czegokolwiek.
Usuń— Bo nie wyobrażam sobie, że mogłoby Cię nie być, jesteś częścią mnie...mojego życia… – Taehyung zaśmiał się prawdziwie, uśmiechnął się szczerze, nie wiedząc, jaki kształt przybrały wtedy jego usta, ponieważ nigdy siebie z takim wyrazem twarzy nie widział. Autentycznie szczęśliwy.
— Jeszcze nie tak dawno chcieliśmy się pozabijać, mogę ci przypomnieć, jeśli nie pamiętasz – uszczypnął go w bok, sprawiając, że chłopak zwinął się w jego ramionach.
Taehyung westchnął, podnosząc się z łóżka, przez co Jimin z zleciał z jego klatki piersiowej.
— Muszę skoczyć na chwilę do siebie, hm? Ale wrócę – dodał szybko, widząc protest swojego chłopaka. Kim okrył go kołdrą, a następnie wyszedł bez słowa pożegnania, ani innego czułego gestu, ponieważ naprawdę zamierzał wrócić.
Zanim jednak udał się do swojego pokoju, zahaczył po drodze do innego, zabierając z niego rzecz, o której Jimin miał się dowiedzieć później.
W pokoju czekał na niego Yeontan. Taehyung stanął przed swoim łóżkiem, patrząc na kota podejrzliwym wzrokiem, opierając ręce na biodrach. Oboje wpatrywali się w siebie, jakby każde z nich czekało na ruch tego drugiego. W końcu czarodziej złamał się, siadając na łóżku, eksperymentalnie wyciągnął rękę w stronę pupila, który zaskakująco, zamiast odwrócić się do niego dupą, polizał jego palce. Taehyung otworzył szeroko oczy ze zdumienia… ostatni raz, kiedy Yeontan to zrobił, mieszkali sami w chatce po babci. Chłopak przełknął nieproszoną gulę w gardle, a jego uwagę przykuła karteczka na szyi zwierzęcia. Odwiązał wstążeczkę, następnie czytając zawartość na papierze. Ach, więc ta wiadomość. To takie w stylu Jimina. Taehyung próbował czuć się zażenowany pomysłem, ale uśmiech mimowolnie, ponownie tej nocy wdarł się na jego usta. Niebezpieczny Park Jimin.
Taehyung zrzucił z siebie szatę, która nie przestawała mu ciążyć przez ten cały czas. Ubrawszy się w wygodne ciuchy, wziął Yeontan na ręce, który kolejny raz go zaskoczył tym, z jaką przychylnością ułożył się w jego ramionach. Co się zmieniło? To że są razem z Jiminem? Śmierciożerca pokręcił głową na ten absurd.
Znajdując się znowu w pokoju starszego, Kim bez pytania wpakował się mu do łóżka, kładąc kota w nogach. Pocałował Jimina w czoło na dobranoc, oszczędzając słowa. Przytulił go mocno do swojej piersi, gdzie przez całą noc nie wypuścił go ani na moment.
Rankiem wszyscy zostali gwałtownie obudzeni na apel do Wielkiej Sali, wychodziło na to, że to sprawa niecierpiąca zwłoki, więc uczniowie w piżamach schodzili się w miejsce zgromadzenia.
UsuńTaehyung, ziewając, pomógł wstać partnerowi na nogi, i razem, ręka w rękę, poszli do sali, inni na ich widok zdawali się rozbudzać, natomiast para usiadła koło prefekta Slytherinu, który cicho spadł oparty głową o ramię swojego krukonowego chłopaka.
— Niezmiernie nam przykro przekazać państwu złe wiadomości z samego rana, jednak nie mogło się to odbyć bez echa. Hogwart spotkała wielka strata, grupa uczniów ze Slytherinu została potwornie stracona podczas odbywania kary w Zakazanym Lesie, nie wiemy dlaczego tak się stało, do tej pory mieliśmy porozumienie, które działało bez zarzutów, coś musiało się wydarzyć skoro akromantula zaatakowała uczniów, którzy nie wtargnęli tam sami, a zostali wysłani przez szkołę. Będziemy badać tę sprawę. Na ten czas Las zostaje zamknięty. Zajęcia w tym dniu odwołane, a wieczorem odbędzie się ceremonia pożegnalna, łączmy się w żałobie – przemówił dyrektor Hogwartu, po ścianach zsunęły się płachty z herbami domów w odcieniach czerni i szarości.
Taehyung czuł, że zaraz zwymiotuje. Tyle zachodu o nic niewartych śmieci, którzy zasługiwali na to, co ich spotkało. Czarodziej nie zauważył, że mocniej ściska dłoń Jimina, a jeśli tamten patrzył się na niego podejrzliwie, też nie był tego świadomy.
Taehyung był zdenerwowany, ale nie dlatego że cały Hogwart mógł odkryć, kto stał za śmiercią uczniów, i nie z powodu ewentualnych konsekwencji, ale ponieważ banda nic niewartych, na szczęście już martwych, imbecyli poruszyła szkołę jakby czymś za życia zasłynęli, zasługując na godne pożegnanie. Nie po to ofiarował swoją krew, aby akromantula zostawiła jakieś ślady, miał nadzieję, że pożre ich w całości. Co za strata.
OdpowiedzUsuń— Taehyung, wychodzimy – och, i to jeszcze z jaką wielką chęcią. Cieszył się, że Jimin podzielał jego zdanie. Szybko jednak się zdziwił, gdy chłopak zamknął ich w raczej niekonwencjonalnym pomieszczeniu. Taehyung miał wrażenie, że fiolki do eliksirów patrzą na niego drwiąco, śmiejąc mu się w twarz, że nigdy nie będzie dobrym czarodziejem. Jakby mu jeszcze zależało.
— Jimin? – uniósł brew, pstryknąwszy palcami w jedną z fiolek, która wydała melodyczny dźwięk, niczym chichot. Taehyung skrzywił się.
— Wiedziałem, no po prostu powinienem od razu na to wpaść! – zamknąć go w schowku z fiolkami do eliksirów to może się czegoś nauczy?
— To ja siedzę cały dzień, czekam na ciebie, zastanawiam się kiedy wrócisz, myśląc że się uczysz, a ty bawisz się w szamana Akromantul?! – acha. Młodszy Ślizgon zacisnął zęby, jego szczęka zesztywniała. Starał się nie powiedzieć nic, czego mógłby pożałować.
— Wypadek przy pracy? To tak teraz nazywa się celowe zwabianie stworzeń magicznych własną krwią? Prawie dostałem przez ciebie zawału, kiedy zobaczyłem, że coś ci jest! A gdyby te Akromantule, rzuciły się na ciebie? Nie pomyślałeś o tym!? Nie pomyślałeś o tym, że zapłakałbym się na śmierć, gdyby coś ci się stało, prawda, Kim Taehyung?! Nie pomyślałeś, że siedzę w pokoju i się o ciebie martwię?! Że za Tobą tęsknie?! Wolałeś mnie okłamać, by co?! By zabić jakichś nic nie wartych półmozgów?! A gdyby ktoś cię widział!? Gdyby cię stąd wyrzucili!? Gdybym cię stracił?! Pomyślałeś o tym wszystkim, chociaż przez moment?! – Taehyung się starał, jak dla nikogo w swoim życiu, dlatego nie mógł siedzieć cicho i pozwolić, aby tak do niego mówiono.
— Okłamać? Nie okłamałem Cię, Jimin… Nie przekręcaj moich słów.
— Pomyślałeś o tym, że nie chcę żyć bez ciebie? Czy naprawdę naraziłeś siebie tak po prostu, dla zemsty, zamiast pozwolić szkole się tym zająć i wrócić do chłopaka, który cię kocha? – Kim spiął się, słysząc wyznanie miłosne, które tym razem nie było zaspanym bełkotem. I być może poczułby coś więcej niż jak żołądek podskoczył mu go gardła, gdyby nie słowa, wypływające z ust Jimina, które były jak nowe, czwarte zaklęcie zakazane.
— Tak, kocham cię i wolałbym dać się pożreć tej Akromantuli, niż mieć świadomość, że przeze mnie mogło ci się coś stać, a do tego wszystkiego nawet bym o tym nie wiedział, bo mi nic nie powiedziałeś. Kocham cię i zabiłbym się na miejscu, gdyby na tym apelu dzisiaj wyczytali też twoje nazwisko. Kocham cię i chcę żebyś mi ufał, żebyś mnie nie okłamywał. Nie mam ci za złe, że ich zabiłeś, nadal tak samo mocno cię uwielbiam. Oni byli śmieciami, którzy i tak umarliby przy pierwszej lepszej misji od Ministerstwa Magii. Chodzi mi o to, że mi nie ufasz, a ja chcę cię kochać, więc jeśli mamy się kochać, to musimy być ze sobą szczerzy – odsunął od siebie lekko chłopaka, trzymając ręce na jego ramionach, bo mimo wszystko, słodkim słówkom na końcu nie udało się uśmierzyć zranienia, które w momencie słabości Jimin mógł dostrzec przez chwilę w jego oczach, gdy ich spojrzenia się zetknęły. I może powinien to zostawić bez komentarza, ale Park musiał zrozumieć, że historia ma zawsze więcej niż jeden punkt widzenia.
— Mówisz tak łatwo o zaufaniu, a nie potrafisz zaufać mi i moim metodom? Myślisz o mnie jak o jakimś głupcu, który da się zabić akromantuli, jakby nie tańczyła jak jej zagram. Bo mam złe oceny w tej durnej szkole, która nie uczy przetrwania w prawdziwym życiu? Umiem zadbać o siebie i o tych, których ko-… którzy coś dla mnie znaczą, Jimin. Jestem bardziej sprawny, niż ci się wydaje. Gdyby nie to już dawno byś był jednym z jej… – Ślizgon zatrzymał się, przypominając sobie, że Jimin nie wie, o sytuacji, gdy olbrzymi pająk miał go na celowniku, dlatego szybko zmienił temat. – Zabiłbyś dla mnie bez chwili zwątpienia? Nie tak mówiłeś? Więc co to za lekcja z wychowania? Nie sprawiaj, żebym żałował tego, co zrobiłem, bo gdybym mógł to powtórzyć, użyłbym skuteczniejszej metody, takiej, że nie zostałby po nich ślad – Taehyung westchnął smutno, kładąc dłoń na policzku drobniejszego chłopaka, po tym jak przez chwilę niemo patrzył w jego oczy, odchrząknął, następnie całując jego czoło. – Tak, chodźmy zjeść – chociaż całkowicie stracił apetyt.
UsuńGdy usiedli przy stole, Taehyung nie rzucił nawet okiem na nikogo, ani na bogato przyrządzone posiłki, ich intensywny zapach stawał mu w gardle, dlatego przepił gulę napojem. Zerknął kątem oka na Jimina, zastanawiając się jak można tak entuzjastycznie reagować na głupi sok z…. poziomek? Był pewien, że w swoim smakował ziarenka granatu.
— Perfumowałeś się dzisiaj dwa razy, Taehyungie? Pachniesz intensywniej. Bardzo ładnie, swoją drogą – Taehyung zmarszczył brwi, ponieważ…
— Słucham? – przecież nie mógł na głos powiedzieć, że z tego wszystkiego nie zdążył wziąć rano prysznica. To była jakaś kpina?
— Taehyungie, chodź ze mną, już. Teraz – Kim był nieprzekonany, wręcz zniechęcony, gdyż ostatnim razem, gdy Jimin kazał mu z nim wyjść wywiązała się nieprzyjemna rozmowa.
— Nawet nie zacząłeś jeść… – młodszy czarodziej próbował go zatrzymać, ale Jimin, drobny lecz gdy zdeterminowany był nie do zatrzymania.
Znajdując się w swojej komnacie trochę się uspokoił, gdyż to w końcu było jego terytorium. Jednak to uczucie nie trwało zbyt szybko, gdyż nagle Jimin stał przed nim w samej bieliźnie.
Kiedy starszy wdrapał się do niego na łóżko, Taehyung przesunął się w tył.
— Dotykaj mnie, proszę…
— Jimin, słuchaj… jeśli to ma być jakaś forma seksu na zgodę to zapewniam cię, że tego nie potrzebujemy – Kim starał się przesadzić Jimina z kolan na miejsce obok siebie na łóżku, przy okazji drugą ręką sięgając po koc, aby przykryć jego odsłonięte ciało.
— Taehyungie, nie mogę dłużej czekać.
— Halo, co ci jest? Może jesteś pokręcony, ale nie na tyle- Jimin! – Taehyung starał się, aby intymne pocałunki nie zamgliły jego trzeźwego myślenia, gdyż jego chłopak zdecydowanie nie był poczytalny i chociaż nie znał powodu, tyle mógł się domyślić.
Wtem drzwi do jego pokoju się otworzyły i w całym chaosie ciężko było się połapać, ale zanim wiedział rozległ się krzyk Jimina.
— Co? Co się dzieje? DLACZEGO JESTEM NAGO?! DLACZEGO MNIE TRZYMACIE?! PUSZCZAJ! – Taehyung natychmiast zaszedł starszego od tyłu, zarzucając mu na ramiona koc. Nie mógł sobie jednak pozwolić na bardziej śmiały dotyk, nie wiedząc jak zareagowałby roztrzęsiony czarodziej.
— O co tu chodzi?! Przecież ja leżałem w łóżku, czekałem na Taehyunga, co wy ze mną zrobiliście?!
— Jim- – Taehyung zaczął sięgając ręką do chłopaka, szybko jednak ją cofnął i zamilkł, widząc na sobie jego wściekły wzrok.
— Dlaczego nie reagowałeś?! O co tutaj chodzi?! Co się dzieje?!
— Ja nie… – ale Jimin znowu nie dał mu dokończyć, wybiegając z pomieszczenia. Taehyung stał jak wryty, reszta obecna w pokoju była świadkami jak Śmierciożerca pierwszy raz na oczach innych ma zdewastowany wyraz twarzy i Taehyung naprawdę to pierdolił. Nie obchodziło go jak wyglądał, gdyż miał dość wydarzeń z dnia dzisiejszego. Czuł się bezsilny i… smutny?
— To nie jego wina, ani twoja. Ktoś dolał mu Amortencji do herbaty z granatem, przez co ześwirował i zaczął odczuwać względem ciebie zaślepienie i niepohamowane podniecenie. Ktoś z was zakpił, dowiemy się kto, ale musisz najpierw uspokoić Jimina. Antidotum ma tą wadę, że powoduje utratę pamięci sprzed kilku lub kilkunastu godzin. Jak widać, Jimin myślał, że wciąż mamy wczorajszy dzień.
Usuń— Mhmm… – Taehyung przełknął ślinę, nie mając w sobie siły na dłuższą wypowiedź, patrzył w jeden punkt, zastanawiając się jak dał się w to wszystko wplątać. Gdyby tylko nie przekroczył granicy, stawiając stopę na obszarze, którym władają emocje. – Wczorajszy dzień… – powtórzył tępo, wiedząc, co to znaczy, ile stracili… Jakakolwiek rozmowa się teraz nie odgrywała między prefektem a Krukonem, on był na nią głuchy, aż w końcu...
— To chyba do Ciebie, hyung… – Taehyung wziął od Jungkooka karteczkę, czytając jej treść ze stoickim spokojem. Jednak nie dało się ukryć zmarszczeń w jej rogu, gdzie z każdym następnym słowem ściskał ją w palcach.
— Myślę, że powinieneś to zgłosić, prefekcie – Kim syknął przez zęby, następnie spojrzał na Jungkooka. – Jestem wdzięczny za uratowanie Jimina, ale nie powinno cię tu być – skinieniem głowy, wskazał parze drzwi.
Gdy został sam, usiadł bezwładnie na łóżku, a liścik stopniowo spalał się w jego ręce, nie puścił go na podłogę nawet, gdy palił mu palce.
Taehyung schował twarz w dłoniach.
Było jeszcze gorzej, było najgorzej.
Śmierciożerca zastanawiał się jak. Skąd ktoś znał jego tożsamość? Gdy nigdy nie pojawiał się bez maski i szaty. Nikt nie miał prawa wiedzieć. Zastanawiał się dlaczego. Dlaczego ktoś chciał, aby dowiedział się o szpiegu? Skąd ten ktoś wiedział o szpiegu? Jeśli był ich, dlaczego go zdradzili? Jacy ich ludzie?
Taehyunga rozbolała głowa, pomasował więc dwoma palcami prawe skronie, chcąc się teraz znaleźć w jedynym miejscu, i chociaż pewny Park Jimin był priorytetem, wiedział, że jeśli ma załatwić z nim sprawę dobrze, a chciał, aby tego dnia w końcu coś poszło dobrze… to musiał odwiedzić pewne miejsce.
Tak oto, zamieniając się w smolisty dym, znalazł się przed jedyną osobą, dla której odsłonił całe swoje serce.
Taehyung uklęknął przed kamienną płytą, kładąc dłonie płasko na nagrobku.
— Babciu – szepnął, a wieniec kwiatów pojawił tuż przed nim, wtedy zamknął oczy, a rozmowa sama odegrała się w jego myślach. A wtedy już wiedział, co robić i nie zamierzał dłużej tracić czasu.
Koniec psot, powiedział mapie Huncwotów, gdy zlokalizował Jimina.
Jak maniery tego wymagały, zapukał przed otworzeniem drzwi, lecz aby nie przesadzać z uprzejmością, wszedł do środka, nie czekając na zaproszenie.
— Jimin, musimy porozmawiać – to była głupia rzecz do powiedzenia, ale na swoje wytłumaczenie, brzmiał łagodnie, jak nigdy dotąd.
Usiadł na łóżku przed chłopakiem, który był widocznie zdenerwowany całą sytuacją, a niewiedza musiała tylko potęgować negatywne emocje. Taehyung nie był wcieleniem optymizmu, ale przyszedł w dobrych zamiarach.
Wyciągnął rękę do chłopaka, dając mu wolny wybór, czy go złapie, czy zdecyduje się tego nie robić.
UsuńTaehyung wziął głęboki wdech, wiedząc, że jak zacznie, nie będzie odwrotu.
— Jungkook powiedział, że wypiłeś amortencję, nie pamiętasz niczego, bo tak działa antidotum, przykro mi, ale nie będę za to przepraszać, bo zostałeś uratowany. Jednak powinieneś wiedzieć o wielu rzeczach Jimin, nie tylko tych, które wydarzyły się w ciągu kilkunastu godzin i… Może tego nie pamiętasz, ale zrobiłeś straszną awanturę o szczerość i myślę, że to czas, abyśmy się poznali naprawdę – Kim zamilkł, może szukając w głowie obiekcji, może mając nadzieję, że jakieś się pojawią, że znajdzie wymówkę, aby się wycofać lecz nic podobnego nie znalazł, więc skończył tak jak zaplanował. – Będę w łaźni, gdzie znajduje się Komnata Tajemnic, jeśli myślisz, że jesteś gotowy zmierzyć się z prawdziwym mną, to przyjdź, jeśli jednak przyjdziesz, aby następnie mnie zdradzić, będę musiał cię zabić – Taehyung ścisnął rękę starszego Ślizgona, zostawiając go z pustą groźbą ; skoro w sobie nie znalazł siły, aby powstrzymać się przed obnażeniem z tajemnicy, chciał tymi słowami zmusić Jimina, aby być może wybrał drogę, która byłaby dla niego lepszym rozwiązaniem. Z daleka od kłopotów.
Tak jak Taehyung powiedział, siedział zatopiony w wodzie, w opuszczonej damskiej toalecie, którą na środku przyozdabiała komnata, służąca do uprawiania czarnej magii, jakże wpasowująca się w klimat. Jęcząca Marta dobrowolnie schowała się w jednej z muszli klozetowych, natomiast Śmierciożerca czekał, zwrócony plecami do wejścia, gdzie na jego prawej łopatce, tam gdzie nie sięgała woda z pianą, wyeksponowany był znak węża.
Czy Śmierciożerca coś sobie myślał, czekając na przyjście Jimina? Może nie mógł się doczekać jego pojawienia albo wolałby, aby ten w ogóle nie dotarł na miejsce? Sam Taehyung nie wiedział, czego oczekiwał. Westchnął drżącym głosem, wyciągając ręce spod wody, myjąc ramiona. Pluski rozbrzmiewały głośno w przestrzennym, odbijającym echo pomieszczeniu. Jego ręce zjechały w stronę pleców, lewa dłoń zatrzymała się na prawej łopatce, koniuszkami palców dotykając znaku węża, z którym wiązało się jego całe obecne zawirowanie w życiu. Jego ramiona opadły, tworząc trzask w zderzeniu się z taflą wody. Piana stopniowo znikała, woda chłodniała, aż nagle poczuł zimny powiew na plecach, spowodowany czyimś ruchem, jakimiś zrzuconymi na podłogę ciuchami. Taehyung zaprzestał oddychania.
OdpowiedzUsuńCzuł się nagi, tak, ale nie dlatego że nie miał na sobie żadnych ubrań, a ponieważ znak, który nie był przez nikogo oglądany teraz miał widownię, skromną lecz najważniejszą.
Woda chlusnęła, gdy nowe ciało się w niej zanurzyło, z jego ruchem wydawała z siebie przyjemny dla ucha szelest i Taehyung bał się, jakimi słowami zostanie zastąpiony. Gdy osoba zatrzymała się tuż przed nim, nie podniósł wzroku. Czuł, że on patrzył w jego oczy lecz nie mógł zebrać się w sobie, ażeby oddać spojrzenie.
Dlaczego, dlaczego chciał zapytać, dlaczego Jimin postanowił przyjść i zniszczyć sobie życie, czy to pozostając z nim bez względu na stygmat, czy to opuszczając go z tego właśnie powodu.
— To naprawdę….ułatwia wszystko – rozumiał, odejście od kogoś takiego jak on będzie łatwiejsze. – Trochę mi...ulżyło? – tak, to już zrozumiał za pierwszym razem. – Jakby...rozumiem teraz to wszystko i chyba nie jestem niepoczytalny tylko nie wiedziałem po prostu o tej ważnej rzeczy...Ja...nie będę mówił wiele, nie przytoczę teraz wszystkich sytuacji, które teraz się rozjaśniły się w mojej głowie, bo jest ich zbyt wiele, ale… myślę, że powinienem powiedzieć coś innego…
— Co takiego? – szepnął Taehyung, nie umiejąc objąć wzrokiem formy Jimina, wiedząc, że ten widok musiał być tak hipnotyzujący, bardzo atrakcyjny, w magiczny sposób, dzięki czemu chciałby patrzeć dłużej i więcej, a nie chciał, aby zabrano mu to zanim zdążył go mieć. W końcu jako on, bez tajemnic.
Jednak czując morką, delikatną, znajomą dłoń na swoim policzku, spojrzał jak zaczarowany, a jego upór był stracony.
— Wiesz… Mój ojciec był śmierciożercą. Jednym z okrutniejszych i bardzo bezlitosnych – oczy młodego Śmierciożercy rozszerzyły się, a usta otworzyły w niemym pytaniu, jak? – Mój tata narażał życie dla tego celu, często stawiając go nad mamę i jej uczucia. Mój tata był śmierciożercą od zawsze, on urodził się po to by nim być, a mimo to...mama kochała tatę najmocniej i myślę że dalej go kocha i nigdy nie przestanie. Kochała go do tego stopnia, że wolała mnie okłamywać co do niego, niż powiedzieć mi prawdę, żeby nie zrobić ani mi ani jemu przykrości. Był śmierciożercą, mordował, groził, ale mimo to...kochał mamę do tego stopnia, że nie zawahałby się za nią umrzeć. A mama zamiast odejść kochała go codziennie mocniej i mimo wszystko była u jego boku – Taehyung zamrugał durnie, wprawiony w osłupienie. Wąż na plecach młodszego Ślizgona zapłonął, emanowało od niego niecodzienne ciepło, Taehyung nie wiedział, czy to jego wyobraźnia, czarodziej miał wrażenie jakby się poruszył, gdy Jimin go dotknął, jakby ożywił gada. Kim nie potrafił się zachować w tej sytuacji.
— Jest mi teraz prościej zrozumieć Twoje uczucia, obawy, zachowanie. Wierzę w szczerość Twoich zamiarów oraz tego że jestem dla Ciebie ważny. Wiem, że będziesz bywał chłodny, że nie mogę czuć się w pełni bezpiecznie, że to wszystko będzie ciężką drogą...ale ja jestem na to gotowy. Kocham Cię i nie zostawię Cię ze względu na to, że jesteś śmierciożercą – kolejne wyznanie miłosne tak swobodnie wydobyło się z ust Jimina, a on nawet nie był świadomy, że to drugi raz tego dnia, gdy nim obdarował młodszego czarodzieja. – Nie byłbym godny Twoich uczuć, gdybym teraz się od Ciebie odwrócił. Będę stał u Twojego boku i Cię wspierał, obiecuję – kiedy starszy go przytulił, Taehyung pozostawał w jeszcze większym oszołomieniu, nic nie poszło tak jak się tego spodziewał, czy poszło lepiej? Nadal był w zbyt dużym szoku, aby móc ocenić tę sytuację. Ale ciężar drugiej osoby, nie, nie jakiejkolwiek osoby, tej jedynej osoby na jego ciele dodawał otuchy, był kojący. Jego dłonie niezręcznie zawędrowały do talii chłopaka lecz zanim objął go w pasie, przyciągając mocniej do siebie, zatrzymał się, tylko koniuszki palców delikatnie muskały jego skórę. Było za wcześnie, Taehyung jeszcze nie opowiedział swojej historii.
Usuń— Poza tym to całkiem seksowne, znak dodaje Ci charakteru, a odrobina dreszczyku emocji w życiu, nikomu nie zaszkodzi.
— Jimin- Jimin-ah, nie możesz tak, ugh – zawstydzony, zmieszany oparł czoło na ramieniu chłopaka.
— Przepraszam, że wcześniej nic nie zauważyłem i nie rozumiałem wielu rzeczy…
— Nie… to, um… – położył mu ręce na ramionach, lekko go od siebie odsuwając. Nadal nie umiał przetworzyć informacji, które przekazał mu Jimin. – Chwila. To, to tak naprawdę? Znaczy… czekaj, teraz, teraz moja kolej, dobrze? – było ciężko mu się skupić, przede wszystkim dlatego że Ślizgon praktycznie siedział mu na kolanach, nagi.
— Moi oboje rodzice byli śmierciożercami, nie wiem jak zginęli, ale na pewno się tego spodziewali, zostawili przy mnie list, w którym wytłumaczyli, kim jestem i do jakich czynów jestem powołany. Jako niemowlaka przygarnęła mnie staruszka. Wychowała mnie w miłości, mimo strasznych warunków. Wiedziała czyim dzieckiem jestem, widziała znak, jaki noszę od urodzenia, ale nigdy nie traktowała mnie gorzej. Ona chyba myślała, że jest w stanie to – poruszył ramieniem, za którym znajdował się znak – powstrzymać. I gdyby przedwcześnie nie zmarła może by się udało – Taehyung pomasował miejsce między oczami, nie wiedząc, co ma powiedzieć po wyznaniu Jimina. – Twoja historia wyczyściła mi mózg… – zaśmiał się słabo. Odchylił głowę do tyłu, zjeżdżając lekko w dół, mocniej zatapiając się w wodzie i przy okazji Jimina.
— Nie wiem czemu to robię, Jimin. Ale chyba mam to we krwi, chciałem, żeby byli ze mnie dumni rodzice, których nigdy nie poznałem. Myślałem, że robiąc to, podążając ich drogą, poczuję się w jakimś stopniu z nimi połączony, że będą w jakiś popaprany sposób ze mną, a zanim się zorientowałem wszedłem w to tak głęboko, że już nie ma odwrotu, a ja nie umiem inaczej żyć, nie wiem jak i nie wiem, czy chcę. (yaaaaaaas. w końcu po takim czasie byłam w stanie wytłumaczyć dlaczego tae jest zły ale dobry ale zły i niespodzianka, tajemnica odkryta!!) – Taehyung splótł ich palce, powoli, bardzo niepewnie.
— Mam ludzi, którzy chcą tego, co ja, hm… są też szpiedzy... jestem w posiadaniu czarnej różdżki, tylko trzeba zdjąć z niej zaklęcie, ale… to zostawmy… Jimin, co do wcześniej, co do amortencji – westchnął ciężko ze świadomością, jakiej ważnej rozmowy Park nie pamiętał. – Nie pamiętasz niczego, co się dzisiaj wydarzyło. Uczniowie zginęli, w Zakazanym Lesie, typki, którzy ci się naprzykrzali, ja ich zabiłem, nie ja bezpośrednio, ale akromantula, ale ja ją zaczarowałem, stąd rana na dłoni, potrzebowałem krwi… i zanim się odezwiesz, już mi nawtykałeś – Taehyung uszczypnął starszego w biodro – mówiłeś, że ci nie ufam, ale teraz to już chyba nieaktualne? – uniósł brew ku górze, w geście, który nie przyjmował innej odpowiedzi.
— Po tym jak wyszedłeś dostałem list z groźbą, tak to chyba można nazwać? Że zabiłem ich ludzi i jeśli nie zajmę się swoimi sprawami jako sam wiesz kto, to spotkają ciebie gorsze rzeczy niż amortencja – a mówiąc to, miał zmarszczone czoło, ostre spojrzenie skierowane gdzieś na taflę wody i spięte ramiona.
Usuń— Ale… – odchrząknął, jego postawa wcale nie rozluźniła się, gdy w pełni obdarzył Jimina atencją, jego odsłoniętej aparycji. – Mówiłeś poważnie, tak? To wszystko to prawda? Nie jesteś tu po to, aby mnie zdemaskować? Jesteś pewien, że chcesz zostać? To nadal takie... nie wiem nawet jak to nazwać. Twój ojciec, serio? Nie chcę się jutro obudzić i zdać sobie sprawę, że to się działo tylko w mojej głowie – oblizał usta, patrząc na te czarodzieja przed nim.
— Mogę? – zapytał szeptem, następnie posadził sobie prawidłowo Jimina na kolanach, owijając jego nogi wokół swojej talii. Swoje ręce położył na plecach chłopaka, złączając ich ciała w każdym milimetrze. Taehyung nabrał ostro powietrze w usta, gdy ich intymne partie się o siebie otarły. Powoli zmniejszał odległość ich twarzy, a gdy prawie stykali się ustami, źrenice młodszego zerknęły na chwilę ku górze, po czym uśmiechnął się zawadiacko, w końcu łącząc ich wargi w wspólnym pocałunku.