12 lipca 2000

[KP] knock knock knocking on heavens door

   Dawno dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żył sobie pewien chłopiec...
...który kopnięty w dupe przez doczesne życie budzi się codziennie targany wyrzutami sumienia. Jedyna ważna dla niego osoba zniknęła...jakiś czas temu. Dorósł. To nie tak, że żałuje. Jest sam, ale samotność mu nie doskwiera, a przynajmniej tak sobie wmawia. Bo ludzie to słabości. Genetyczne wady, fatalne w skutkach pomyłki siły wyższej, nieudane eksperymenty. Nie oszukuje więc siebie ani nikogo innego, bo nie może zmienić tego kim się stał. Nie jest zepsutą zabawką, którą można naprawić. To nie typ, który osłania się murem zbudowanym z arogancji, bólu i gniewu, ponieważ te wszystkie czynniki go tworzą. Nie sposób ich się pozbyć, a gdyby komuś się udało, nie zostałoby prawie nic. Wyciska z życia najwięcej ile się da, na zabawę w subtelności brakuje mu czasu. Charakteryzuje go cięty dowcip i sarkastyczne poczucie humoru. Wykazuje sadystyczne zapędy, ale nie są na tyle poważne, by się nimi niepokoić. Wolność czuje podczas pędu, złość uwalnia na strzelnicy, dobitną szczerość okazuje na każdym kroku. Nigdy nie kłamie, chyba że po 'udanej randce' obiecuje zadzwonić następnego dnia. Swoim usposobieniem zapewne odstrasza większość normalnej części miasteczka. Wieczorami najczęściej bawi się wśród ludzi gorszych od siebie albo zawinięty w kołdrę, skupia uwagę na książce i głaskaniu wymagającego kota. Żyje tak jak mu się podoba, pojęcie moralność odznacza się w jego słowniku innymi przymiotnikami niż u przeciętnej osoby. Woli brać niż dawać, słuchać niż mówić, wzbudzać strach niż sympatię. Zawsze musi postawić na swoim, zawsze musi dolać oliwy do ognia i absolutnie zawsze musi mieć rację. Nawet jeśli jej nie ma.
Dawno dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żył sobie pewien chłopiec...
...który dobrze wiedział, jakie jest życie.

wątek z Aniołek

2 komentarze:

  1. Kiedyś jego sen był pełen kolorów, emocji, euforii; był rajem pełnym możliwości. Czas, niematerialne ograniczenie, nie istniał, tak jak i inne przeszkody. Nic nie mogło go zatrzymać.
    Jonathan początkowo to wykorzystywał, czując się jak Robinson Crusoe tej przestrzeni, przemierzając nieznane, fantazyjne krainy. Długo pamiętał pierwsze momenty po tym, gdy zdał sobie sprawę, że dosłownie wszystko znajduje się w jego zasięgu. Nie dywagował nad tym, co się stało, jak się tam znalazł; wydawało mu się, że jest na dobrej fazie, i choć nie kręciło mu się w głowie ani nie miał żadnych typowych dla tego stanu objawów, tak właśnie się czuł - jego umysł znalazł wyjaśnienie w tym, co było mu znane, i do tego się przystosował. Nawet kiedy faza nie mijała, nie zaczął się wahać; na haju zaburzenia w rozumieniu upływu czasu nie były przecież niczym dziwnym. W końcu sytuacja zaczęła go intrygować, ale przez to, że nie pamiętał co działo się z nim wcześniej, nie przejmował się. Wspomnienia o znajomych twarzach i wydarzeniach powoli do niego wracały, ale niepełne i wyblakłe.
    W końcu zaczął nazywać to, co go otaczało, snem. Stworzył sobie niebo i latał wśród chmur, potem spadał z nich jak przedmiot, przenikając przez nie, czując ich chłód, żeby nagle znaleźć się wśród piór i puchu i zgarnąć je do siebie, znów stworzyć sobie skrzydła. Przywoływał nierealnych ludzi, których wcześniej znał, bawił się kolorami, teksturą, samym sobą. Ale niepokój w końcu zaczął zjadać barwy czernią, a jego spychać w mrok. Coraz częściej widział swój strach w ożywionej, uosobionej formie. Krew, prześladowcy, wielkie, ośmionożne pająki pojawiały się w tle, czasem tylko wychodząc na pierwszy plan. Wtedy chciał się obudzić. I nie mógł.
    Jon powoli zaczął uważać, że otaczające go przedmioty i kreatury są realne. Zapominał o prawdziwym świecie. Stał się władcą tego snu, jedynego świata, jaki dla niego istniał, wszedł na najwyższy poziom.
    I zrozumiał, że skoro czasu nie ma, nie musi go niczym wypełniać. Może po prostu rozpłynąć się w otaczającą go nierzeczywistość i zapomnieć o tym, że sam kiedyś istniał. Zapadł się w drugą warstwę, sen we śnie, ospały letarg. Co jakiś czas otwierał oczy, pozwalał kształtom przebiec przestrzeń, po czym znów znikał.

    Najpierw wyczuł jego obecność. Poczuł, że coś się nie zgadza. Znał ten wymiar lepiej niż własną kieszeń, był przecież częścią niego samego, a teraz znalazło się w nim coś obcego. Zaburzyło fale.
    Powoli się ocknął i zanim znalazł wzrokiem intruza, spojrzał na siebie. Nie robił tego od tak dawna, że zdziwił się widząc, że jego dłonie dalej były fizyczne, światło przez nie nie przechodziło. Jego jasne włosy dotykały szyi i poruszały się pod wpływem nieistniejącego wiatru. Połyskiwały, tak jak i całe jego ciało, przykryte czymś, co trudno było nazwać ubraniem. Było białawą, opalizującą warstwą materii. Potrząsnął ramionami. Substancja zagęściła się i przybrała kształt togi, również falującej jakby znajdował się na świeżym powietrzu. Otoczenie było ciemne, nie czarne, ale równie głębokie. Jego nagie stopy spoczywały na jednym z tworzących posadzkę wielokątów, mających krystaliczna strukturę.
    Gdy tylko o tym pomyślał, kształty poruszyły się i stały przestrzenne, jeszcze bardziej przypominając agaty i ametysty, rubiny i onyksy, w mocnych, ciemnych, przenikających się kolorach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obrócił ten, na którym stał. Ciszę rozdarł dźwięk kamienia trącego o kamień. Zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Odzwyczaił się od hałasu.
      Zatrzymał się, gdy zobaczył przed sobą postać, balansującą na jednej z krzywych, ostrzej zakończonych brył. Jego umysł go nie stworzył, czuł to. On był intruzem, obcym, którego obecność wybudziła Jona z apatii. Nie wiedział jak ma postąpić. Zapomniał, że inni ludzie istnieli, i nigdy nie pomyślał, że mogliby się tak po prostu… pojawić, naruszyć jego azyl. Zapomniał, że może użyć głosu, i gdy po chwili ta możliwość przyszła mu do głowy, odetchnął.
      Czym jesteś? Kim? - spytał prosto, powoli, testując struny głosowe, których nie używał od tak dawna, że wibracje w gardle wydały mu się niewłaściwe. Co innego mógłby powiedzieć?

      Usuń