4 sierpnia 2000

I'm not your bitch

Alexander Gideon Lightwood
Zawsze miał problem z proszeniem innych o pomoc, ale za to przekładanie czyjegoś szczęścia ponad swoje własne zawsze przychodziło mu z łatwością. Izzy coś wypadło i potrzebuje zastępstwa na misji? Jace nie chce pracować ze swoją byłą i wolałby zamienić się partnerami? Mama stwierdziła, że złoży im niezapowiedzianą wizytę, a do tego nie ma z kim zostawić Maxa? Nie ma sprawy, oczywiście, że Alec mógł się tym wszystkim zająć. Bez problemu, bez niczyjej pomocy, ale za to z kilkoma głębokimi westchnięciami i teatralnym wywróceniem oczami, bo czasem po prostu trudno się powstrzymać. Jako że jest najstarszy z rodzeństwa, a rodzice nie byli wobec niego zbyt pobłażliwi, nie brak mu poczucia odpowiedzialności. Jednak nawet pomimo dość surowego wychowania, z wiekiem zaczął kwestionować czarnobiałe wartości wpojone mu przez matkę i ojca. W pewnym momencie przestał dążyć do tego, by być dokładnie taki, jak oni i zaczął patrzeć na świat z własnej perspektywy. Doprowadziło to do tego, że kiedy sprawa tego wymaga, chętnie brudzi sobie ręce współpracą z Podziemnymi, a w szczególności z pewnym niezwykle przystojnym czarownikiem, co już nie raz było źródłem spięć pomiędzy nim a innymi Nocnymi Łowcami, w tym jego rodzicami. Łatwo odnieść wrażenie, że nieszczególnie go to rusza, ale to tylko dlatego, że jest całkiem dobry w ukrywaniu swoich uczuć. Wszystkich poza ogólnym poirytowaniem, a jeśli Alec Lightwood przez cały dzień nie wytknął nikomu wszystkich potencjalnych wad jego planu i nie wywrócił oczami z niecierpliwością w rozmowie z Clary, a na jego kurtce błyszczy kilka pojedynczych drobinek brokatu, podziękowania za jego dobry humor należy kierować do Wysokiego Czarownika Brooklynu.

1 komentarz:

  1. Magnus mógł przysiąc, że gdyby w tej jednej konkretnej chwili ktoś podpiął do jego mózgu prędkościomierz, z całą pewnością okazałoby się, że jego myśli pędzą z zawrotną, zasługującą na już co najmniej trzy mandaty szybkością. Jakaś jego część przez krótki moment zastanawiała się, czy nie powinien może zadzwonić do Jace'a, opowiedzieć pokrótce, co się stało, że ktoś powinien jednak pójść zająć się tymi demonicznymi paskudami - a najlepiej paru uzbrojonych po zęby ktosiów - ale zaraz odrzucił ten pomysł. To znaczy, pomysł sam w sobie był dobry i bardzo szlachetny (poza tym czarnoksiężnikowi niespecjalnie podobała się wizja bandy demonów grasujących wcale nie tak daleko od jego własnego mieszkania), mógł jednak spokojnie poczekać, bo Magnus miał znacznie bardziej istotne sprawy na głowie. Jak na przykład jego chłopak, wcale nie tak znowu powoli omdlewający z bólu, utraty krwi i prawdopodobnie od demoniego jadu na jego kanapie.
    – Tak, tak, oczywiście, ja ciebie też – wymruczał, tylko połowicznie zwracając uwagę na to, co mamrocze półprzytomnie Alec. Zamiast tego najdelikatniej, jak mógł w tej sytuacji, ściągnął z niego kurtkę, by móc lepiej przyjrzeć się obrażeniom; sama kurtka nie wyglądała już jak coś, co można byłoby ponownie założyć, jeśli nie chciało się wyglądać, jakby zostało się zaatakowanym przez stado wściekłych psów, siłą rzeczy wylądowała więc na podłodze. Koszulka pod nią wcale nie wyglądała o wiele lepiej, porwana i przesiąknięta krwią. Magnus skrzywił się na myśl o tym, że i jej będzie zmuszony się pozbyć.
    Oderwał spojrzenie od praktycznie czarnej plamy rozlewającej się na ramię i pierś ukochanego, przenosząc je na twarz Nocnego Łowcy. Jego wzrok był szklisty i rozbiegany, Alec miał wyraźne problemy ze skupieniem go na dłużej w jednym punkcie. Czarnoksiężnik poklepał go lekko po policzku, na tyle, by skupić na sobie jego uwagę.
    – Hej. Zostań ze mną – spróbował się uśmiechnąć, choć nie wyszło mu to zbyt wiarygodnie. Pozwolił opuszkom swoich palców zostać na policzku Nocnego Łowcy sekundę dłużej niż było to konieczne, a potem wrócił do jego zrujnowanej koszulki. Po chwili siłowania się z materiałem ten wreszcie puścił, rozrywając się z nieprzyjemnym dźwiękiem i odsłaniając jeszcze więcej krwi. – Odkupię – dodał jeszcze pospiesznie, jakby starał się rozładować atmosferę.
    Nie chciał zmuszać Aleca do podnoszenia uszkodzonego ramienia, i teraz doszedł do wniosku, że był to bardzo dobry wybór; cały bark i pół klatki piersiowej Łowcy było dosłownie rozszarpane, jakby ktoś zapamiętale dźgał nożem w kostkę miękkiego masłą. Nagle Magnus nie był aż tak znowu pewien, że poradzi sobie z tymi obrażeniami bez odpowiednich maści czy eliksiru. Mimo wszystko spróbował, na moment zamykając oczy, kiedy pierwsza fala jego magii zalała poranione miejsca; potem zmarszczył brwi. Rany były na tyle głębokie, że ich gojenie było ciężkie i pracochłonne, ale odnawiające się tkanki wydawały się niemal walczyć z jego próbami zregenerowania ich. Jad demona był jak złośliwy pasażer na gapę, za wszelką cenę starający się zniwelować wszelkie wysiłki Bane'a.
    Czarnoksiężnik miał ochotę zgrzytnąć zębami. Na dłuższą metę mógł zatrzymać krwawienie, może w jakimś stopniu zmniejszyć ból, ale wiedział świetnie, że w końcu zabraknie mu sił. A całkowicie uleczyć swojego chłopaka nie był w stanie, nie sam.
    – Możesz sięgnąć do swojej steli? Nie pogardziłbym odrobiną pomocy – spytał. Miał tylko nadzieję, że nie wymaga zbyt wiele.

    OdpowiedzUsuń