12 września 2002

[KP] life is nothing more than an illusion

https://i.pinimg.com/originals/f2/84/70/f28470776e1c493a61202ee852592d53.gif

Emmanuel "Federiko" Badaiose
członek Cosa Nostra - prawa ręka jednego z capo - następny w kolejce na to stanowisko
agent FBI - prawdziwa tożsamość: Jonathan Miguel Bettlehunt- 34 lata

Kiedy całymi dniami udaje się kogoś innego, łatwo zapomnieć, kim naprawdę się jest. Pilnując swojej roli mimowolnie wyplenia się swoje własne nawyki, a gdy w końcu udaje się przyzwyczaić do nowych, wyuczonych zachowań, z pewnym zdziwieniem odkrywa się, że te stare powoli blakną, zostawiając w pamięci coraz mniej wyraźny ślad. To naprawdę zabawne uczucie, co jakiś czas łapać się na zastanawianiu, kim i po co się jest, szczególnie że odpowiedź w teorii jest oczywista. Zupełnie jak gdyby człowiek powoli na powrót stawał się czystą kartką, biernym obserwatorem bez konkretnego kształtu. Jednak taka jest cena wiarygodności - jeśli chce się przeżyć i nie zostać odkrytym, trzeba być wiarygodnym. A jeśli chce się przy tym zachować samego siebie, należy analizować każdy swój krok.
Całe dzieciństwo powtarzano mu, że czeka go świetlana przyszłość na srebrnym ekranie - i, cóż, trudno się temu dziwić. Scena od najmłodszych lat zawsze należała do niego, nawet jeżeli nie była sceną, a sytuacją z życia codziennego; na ulicy, w szkole czy pubie zawsze potrafił się wyłgać, a nawet oczywisty blef brzmiał w jego ustach jak coś możliwego. Prawdopodobnie to ten wrodzony talent, oczywiście z dużym udziałem wieloletnich szkoleń, uczynił z niego tak dobrego agenta. Jego tożsamości są rozbudowane i upstrzone nieistotnymi szczegółami, przypominają bardziej bohaterów filmu niż zwykłe przykrywki, a on sam mówi o nich jak o odrębnych istnieniach. Jest jak reżyser czy autor, kreujący swoje postacie tak, by były jak najbardziej rzeczywiste. Nie ma w tym konkretnego celu; to tylko swego rodzaju urozmaicenie niebezpiecznej gry, w której bierze udział, razem z pianinem stanowiące ucieczkę dla jego artystycznej duszy. Lekkość w zmienianiu skóry znacznie ułatwiła mu wniknięcie w szeregi Cosa Nostra, a nowa tożsamość szybko stała się jego ulubioną; dzielące ich różnice wydają mu się ekscytujące, szczególnie w połączeniu z tak wieloma wspólnymi cechami. Może to dzięki temu Federiko ożył do tego stopnia, by wzbudzić zaufanie i zacząć piąć się w górę. Może są zbyt podobni i ktoś dostrzeże w nim szykującego się do ataku węża. Ale wąż nie zamierza uderzać; potrzebuje jedynie kilku dokumentów.

6 komentarzy:

  1. Wiadomość, że Diego Rossi, underboss, został zamordowany, była dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Po pierwsze dlatego, że dobranie się do kogoś tak wysoko postawionego było bardzo trudne i oznaczało to, że albo gdzieś jest kret z wrogiej mafii, albo ochrona szefa jest zwyczajnie kiepska. Po drugie dlatego, że ktoś musiał wskoczyć na jego miejsce, a jakiekolwiek zmiany na stanowiskach zawsze wzbudzały poruszenie. Oczywistym było, że nie będzie to ktoś z zewnątrz, tylko któryś z dotychczasowych capo, a to wzbudziło popłoch. Fernando Falcone miał jednak atut, którego nikt nie był w stanie przebić, a o którym praktycznie nikt nie wiedział. Dzięki Vei zawsze miał najświeższe informacje, zawsze pierwszy mógł reagować i zawsze był po prostu o krok przed wszystkimi. Siłą rzeczy wygrał tę potyczkę o stołek, co Veę dosłownie przeraziło, ale robiła dobrą minę do złej gry. Byłą pewna, że ojciec obrośnie w piórka i teraz będzie już nie do zniesienia. Jego pierwszą decyzją jako underbossa był wybór nowego capo, który zajmie jego miejsce, bo przecież liczba ludzi zawsze musi się zgadzać. Kandydatów miał dwóch, a że nigdy nikomu nie ufał do końca (co w sumie było sensowne), zlecił Vei sprawdzenie obu.
    Tak więc właśnie to zrobiła.
    Niby znała ich obu osobiście, ale jednak nie jakoś dobrze. Mogła jedynie stwierdzić, że obaj irytują ją swoim sposobem bycia, bo jak na jej gust byli zbyt pewni siebie. Ale w gruncie rzeczy, gdyby nie byli, to nie zaszliby tak wysoko w hierarchii. Jednak o ile o Nicholsie Ignazio nie znalazła nic nowego i czytała te same informacje, co kilka lat wcześniej, o tyle o Emmanuelu Badaiose dowiedziała się trochę więcej. Kiedyś ta cała historyjka nie wydawała jej się podejrzana, ale to najprawdopodobniej dlatego, że wtedy była pięć lat młodsza i jeszcze nie tak obeznana. Teraz nagle bajka okazała się nie dość, ze zbyt idealna, co wzbudziło podejrzenia Vei, to jeszcze była całkowitą bzdurą, do czego doszła, grzebiąc uparcie głębiej i głębiej.
    Ojcu nie było to potrzebne, ale Vea się uparła. Trop prowadził do agencji rządowych i spaliła sobie dwa komputery, próbując wejść głębiej. Zajęło jej to całą noc, ale w efekcie przynajmniej wiedziała, że tak naprawdę Emmanuel Badaiose nie istnieje, bo jest tylko fikcyjnym wytworem FBI.
    Świetnie. I co miała z tym teraz zrobić?
    Logiczne było, że każda lojalna osoba od razu poinformuje o tym szefa. Ale nie Vea. Ona dostrzegła w tym swoją szansę. Szansę na wyrwanie się z tego dołka, na zdjęcie z nadgarstków kajdan i równocześnie szansę na wybielenie się. Bo nawet gdyby otwarcie wydała mafię, to też by poszła siedzieć za to, co dla nich robiła. To raz. A dwa, że wszyscy policjanci są przekupni i gdyby zgłosiła to tak po prostu na policję, to nikt by jej nie uwierzył i jeszcze by ją zlinczowali po powrocie właśnie za to, ze nie była lojalna. A potem mogliby gadać, że kobietom nie należy ufać, nie nadają się do tej pracy i w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natomiast Jonathan Bettlehunt wiedział, że cosa nostra istnieje, wiedział, co się w niej dzieje i najwyraźniej miał za zadanie rozbić ją od środka. Cóż, jak na kogoś, kto stał po drugiej stronie prawa, dosyć dobrze odnajdywał się w tej rzeczywistości, skoro właśnie miał „awansować”. Nie było możliwości, by jej nie uwierzył,a do tego mógł pomóc jakoś się z tego wykaraskać.
      Chociaż, znając życie, była naiwna jak zawsze i wierzyła, że jej się uda. Zapewne miało być tak, że za nic się nie przyzna do tego, kim tak naprawdę jest. A już tym bardziej nie będzie chciał jej pomóc. Co nie byłoby niczym dziwnym, bo co go obchodziło, co jej robią za zamkniętymi drzwiami?
      Vea nie zdawała sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że agencji pali się grunt pod stopami, bo zauważyli włamanie i obawiają się teraz, że wszystko się wyda. Gdyby o tym wiedziała, czułaby się pewniej.
      Ale nie wiedziała. Wiedziała natomiast, że musi to zrobić w tajemnicy, że żadne oicjalne i widoczne spotkanie nie wchodzi w grę, bo zaraz pójdzie fama, że sprzyja jednemu z dwóch kandydatów na capo, że jest nieobiektywna i w ogóle się wtrąca, choć nie powinna.
      Fernando natomiast dostał dwie teczki z informacjami. W jednej był życiorys Nicholasa Ignazio taki, jaki był naprawdę, choć Vea miałą ochotę trochę go podrasować i dorzucić parę niechlubnych działań, dzięki którym miałby mniejsze szanse. W drugiej natomiast była piękna laurka wychwalająca działania Emmanuela Badaiose. Fernando za nic nie mógł się dowiedzieć, z kim tak naprawdę ma do czynienia i że sam sobie kopie grób, dopuszczając do siebie kogoś takiego. Dosyć szybko wezwał ich „na dywanik”, więc nie było sposobności, by jakkolwiek porozmawiać.
      Pozostawała jedna możliwość Miejscem, która powinno być względnie bezpieczne, jak jej się zdawało, było mieszkanie zajmowane przez Jonathana Bettlehunta. Mogła tam na niego zaczekać, aż wróci ze spotkania, bo wtedy nie będzie już odwrotu. Oczywistym było, ze miał alarm, ale wyłączenie go nie stanowiło dla Quincey problemu. Bo Quincey współpracowała ze wszystkimi elektronicznymi urządzeniami. Vea trochę mniej, Vei za to świetnie układała się praca z barkiem, który odkryła w mieszkaniu. Nalała sobie do szklanki whisky, zasiadła w głębokim fotelu, obrócona przodem do wielkiej szyby, za którą rozciągała się panorama miastai tak sobie siedziała, czekając. Sączyła trunek, trochę chyba przysnęła, bo spotkanie się coś przeciągało, ale w końcu jednak usłyszała, że lokator się pojawił.
      I co teraz powinna zrobić? Co zrobić? Jak miała wytłumaczyć, skąd się tu wzięła i czego chce? A przede wszystkim, jak miała wytłumaczyć, jak tu weszła?
      Pewnosć siebie. Najważniejsza jest pewność siebie. Nie daj się zbić z tropu. Powiedziała to sobie w głowie nakazującym tonem, a dla odwagi jeszcze łyknęła trochę ze szklanki.
      - Witaj, Jonathanie – odezwała się cicho, celowo używając jego prawdziwego imienia.- Zostałeś nowym capo, prawda? – obróciła fotel dopiero w tym momencie, by go widzieć i żeby też mógł zobaczyć, kto go zaszczycił swoją obecnością.

      Usuń
  2. Trochę czasu minęło. Nie sądziła, że zajmie to aż tyle i musiała szczerze przyznać, że trochę jej oczy leciały i była już lekko śpiąca. Mimo tego, że kiedy miała jakieś zlecenie, to też siedziała po nocach. Tylko że wtedy była czymś zajęta, teraz jedynie siedziała bezczynnie, obmyślając strategię własnego zachowania (choć ostatecznie nic nie wymyśliła – nie da się przecież niczego zaplanować, zwłaszcza przebiegu rozmowy, gdy nie zna się reakcji drugiej strony), a dodatkowo whisky, którą się poczęstowała, miała usypiającą moc. Jak każdy alkohol zresztą. Na szczęście nie zasnęła i w końcu się doczekała. Nie planowała takiego filmowego efektu, to wyszło samoistnie. Nie uśmiechała się, choć być może powinna mieć na twarzy kpiący uśmieszek. Była jednak zmęczona i nie chciało jej się bawić w jakieś słowne przepychanki i psychologiczne gierki, tak powszechne w mafii, bo pokazujące, kto jest „silniejszy”. Niestety, będzie musiała się teraz wspiąć na wyżyny swoich umiejętności i przywołać tę pewność siebie, która nagle z niej wyparowała. A nigdy nie było jej zbyt dużo, niestety.
    Miała znudzoną minę. Chociaż tyle jej wyszło. Upiła jeszcze łyk ze szklanki i spróbowała się nie skrzywić. To wcale nie było dobre, ale naprawdę nie wypadało się krzywić po wypiciu kapki alkoholu, bo wtedy pokazywało się słabość.
    - Nie wypieraj się – powiedziała tylko.
    Później milczała kilka chwil, aż w końcu zdecydowała się na to, by wstać.
    - I nie wciskaj mi żadnej durnej historii i bliźniakach czy coś w tym rodzaju, bo się pogrążysz – odezwała się, chcąc brzmieć pewnie, choć sama myśl, że mogłaby usłyszeć teraz bajkę o braciach bliźniakach budziła w niej rozbawienie. Skąd jej to przyszło do głowy w ogóle? To chwyt filmowy przecież.- Oboje wiemy, że żaden Emmanuel nie istnieje.
    Dzielił ich stolik, na którym stała butelka i szklanka teraz z resztką whisky na dnie. Vea nie bardzo wiedziała, czy ma go obejść i zbliżyć się do Jonathana, tym samym wywierając presję, czy jednak potraktować ten stoliczek jako barierę, która choć odrobinę ją chroniła. Bo mógł teraz zrobić wszystko, a to mogło go odrobinę spowolnić w razie czego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chciałby dowodów, to mogłaby mu je pokazać. Bez problemu. Mimo tego, że trzymanie wydruków wykradzionych z serwera agencji rządowej było dosyć niebezpieczne. Ale musiała je mieć chociaż przez chwilę, a trzymanie ich na komputerze byłoby jeszcze głupszym posunięciem. Natomiast gdyby chciała wydać go mafii, to przecież już by go tutaj, w tym miejscu nie było. I na pewno nie zostałby capo. Aczkolwiek mógł myśleć, że nie wydała go od razu, tylko po prostu zamierzała to zrobić trochę później. Właśnie po to, by się pobawić.
    Tylko po co miałaby się bawić ludźmi?
    - W sumie masz rację – stwierdziła, co zapewne było zaskakujące.- Istnieje. Na papierze. I według całej mafii. Według nich za to nie istnieje ktoś taki Jonathan Bettlehunt. Ja, niestety, już o nim wiem, z czego zapewne nie jesteś zadowolony. Ale dobrze, przyjmijmy więc, że obaj istnieją. Niezależnie od siebie. Może być? – zaproponowała.
    Stała tak cały czas, a na koniec westchnęła, bo naprawdę nie wiedziała, jak dalej prowadzić tę rozmowę, jak nakłonić tego mężczyznę do przyznania się, kim jest. Ale gdyby to zrobił, to przecież wtedy nie byłby dobrym agentem. Próbowała być poważna, lekko zawzięta, pewna siebie, ale on sobie stroił żarciki, co zapewne było jakąś strategią. Najprawdopodobniej taką, która drugą stronę ma doprowadzić do irytacji i wyprowadzić z równowagi.
    - Nie, to nie jest mój facet – odpowiedziała spokojnie.- Chyba, że zechce, to ewentualnie się zastanowię – spróbowała zażartować.
    Ruszyła się w końcu, odwróciła do niego plecami, pokazując w ten sposób, że nie boi się niespodziewanego ataku, a nawet gdyby miał on nastąpić – co to miało za znaczenie? Niezależnie od tego, czy miała go przed sobą, czy za sobą, obronienie się byłoby trudne.
    - Emmanuel mi nie pomoże – powiedziała cicho, idąc do okna, przy którym się zatrzymała.- Został dzisiaj capo. Dzięki mnie zresztą. A co za tym idzie, przyrzekł wierność mojemu ojcu – stała tak i gapiła się na panoramę miasta. Takie wielkie, całkowicie przeszklone ściany były cudowne, widok był cudowny. Ale nie o tym teraz myślała. Najpierw skrzyżowała ręce pod biustem, potem jedną ręką sięgnęła do własnej szyi, kładąc na niej dłoń i nieświadomie zakrywając w ten sposób sine pręgi, zawsze przysłonięte włosami lub apaszką. Teraz apaszki nie było, a włosy odgarnęła wcześniej na plecy.- Ale Jonathan może mi pomóc. A ja mogę pomóc jemu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do pewnego momentu mówienie o sobie w trzeciej osobie było zabawne. Potem już było dziwne. Mimo wszystko, Vea wzięła tę kruchą zgodę pozornie dotyczącą kogoś innego za potwierdzenie, że owszem, siedzący tutaj Emmanuel jest Jonathanem. Wprawdzie miała pewność stuprocentową, że nim jest, ale zawsze to lepiej usłyszeć do z ust osoby, której to bezpośrednio dotyczy. Nawet jeśli nie jest to potwierdzone konkretnie i jasno.
    - Zawsze jest wybór – stwierdziła enigmatycznie, wzdychając przy tym lekko. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby myślami była całkowicie gdzie indziej, a obecne na miejscu było tylko jej ciało. Patrzyła w jakiś nieokreślony punkt blisko sufitu, wyraz twarzy miała wyraźnie zamyślony i dopiero po upływie kilkunastu lub kilkudziesięciu (kto by to liczył) sekund potrząsnęła lekko głową. Skupiła spojrzenie na otwartej butelce whisky. Owszem, otworzyła ją. Trochę się porządziła. Ale w rzeczywistości ledwie sobie cokolwiek nalała. Niewiele płynu brakowało w butelce. Ale szklanka stojąca obok była pusta, o dziwo.
    - Ty wybrałeś dobrze – stwierdziła, w końcu podchodząc. Zastanawiała się przez kilka sekund, czy usiąść obok, czy jednak naprzeciwko. To pierwsze pomogłoby zapewne w wywołaniu presji i wymuszeniu czegoś, może też rozproszyłoby uwagę właśnie z tego powodu, że byłaby trochę za blisko i oboje czuliby się niekomfortowo. Bo Vea na pewno tak by się czuła. Natomiast to drugie wyglądałoby na bardziej profesjonalna. Jakby była zdystansowana, lekko wyniosła i przede wszystkim godna uwagi i tego, by ją wysłuchać. I potraktować poważnie.- W innym wypadku zapewne oboje skończylibyśmy źle – uśmiechnęła się krzywo. Bo w innym wypadku to Vea zdradziłaby jego, skazując go tym samym na śmierć z rąk mafii, a on zdradziłby ją, przez co agencja rządowa bez wahania by się jej pozbyła.- Możemy sobie pomóc, bo ja mogę ci dać to, czego cały czas szukasz, czyli dowody, a ty możesz sprawić, że skończy się to, co mi robią.
    Ręce opuściła już wcześniej. Teraz jakoś tak odruchowo przegarnęła włosy na jedno ramię, bardziej odsłaniając szyję, aby pokazać, o co między innymi jej chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Vea nie chciała wzbudzać litości. Chciała przede wszystkim pokazać, co między innymi jej robią, co robi jej tak właściwie ojciec za każdym razem, gdy się sprzeciwiała, choć czasem nawet to nie było potrzebne. Bo przecież musiał ją regularnie zastraszać, żeby go nie wydała, prawda? To jednak był tylko wierzchołek góry lodowej, samo to fizyczne znęcanie się nie było powodem, by wydawać go agencji. Miała sumienie, tak po prostu miała sumienie i wiedziała, na czym opiera się cała praca mafii, skąd czerpie się zyski. Nie chciała tego wiedzieć, ale wiedziała, że te wszystkie drogie samochody, wystawne życie i cała nowobogacka otoczka jest oparta na handlu ludźmi, na narkotykach, na nielegalnym handlu bronią. To jej się nie podobało. To, że często giną niewinni ludzie tylko po to, by między innymi jej ojciec mógł mieć nowy zegarek z najwyższej półki. I żeby mógł poczuć się lepiej dzięki temu, że ma władzę.
    - Nie chcę pójść siedzieć za to, że brałam w tym udział – poinformowała całkowicie szczerze. Problem był w tym, że częściowo brała w tym udział. Pracowała dla mafii. Ale tylko dlatego, że ją do tego zmuszano. I dlatego, że urodziła się w złej rodzinie. Tylko że dla policji, sądu i agencji nie miałoby to znaczenia. Robiła coś niezgodnego z prawem i już.- A zemsta… Może trochę chcę się zemścić. Żeby poczuł się tak, jak ja się czułam przez cały ten czas. Ale nie ciągnie mnie do tego jakoś specjalnie – na koniec wzruszyła lekko ramionami. Wychodziła z założenia, że jeśli uda jej się odegrać na ojcu, to świetnie, jeśli nie – to na pewno będzie jeszcze miała okazję, ale nie to było najważniejsze. Poza tym, Vea przede wszystkim chciała czuć się bezpieczna, jak każdy zwyczajny człowiek.
    Nawet jeśli uznał to za nieważne, i tak odpowiedziała. I to naprawdę całkowicie szczerze. Skoro mieli od teraz razem działać, to szczerość była ważna. Zaufanie również, ale zaufać komuś w takiej sytuacji będzie bardzo, bardzo trudne.
    Jedyną rzeczą, którą Vea zrobiła bez zastanowienia, było to, że uniosła rękę, wyjęła szklankę z dłoni Jonathana, przytknęła ją do własnych ust i całą zawartość wypiła duszkiem, co było naprawdę lekkomyślne, ale być może miało jej dodać odwagi. Nie skrzywiła się, nie wzdrygnęła, choć czysta whisky paliła ją w gardle.
    - Nie bałam się, że się zwiniesz – odezwała się nagle schrypniętym głosem.- Z łatwością bym cię odnalazła – wcisnęła mu w dłoń pustą szklankę. – Zostałeś capo dzięki mnie – przypomniała jeszcze.- A Ignazio jest zżerany przez ambicję i zazdrość. Będzie chciał cię wygryźć. To jego trzeba się pozbyć najpierw, żeby w niczym nie przeszkadzał.
    Nie wspomniała już o tym, że Nicholas Ignazio patrzył na nią samą, jakby była jego własnością, rościł sobie do niej prawa i czasem nawet ręce wędrowały mu tam, gdzie nie powinni. Nikt inny dotychczas nie odważył się zachowywać tak w stosunku do córki pana Falcone, a on sobie pozwalał. Vea potrafiła sobie radzić w takich sytuacjach, ale w tej konkretnej nic nie działało.

    OdpowiedzUsuń