Grace Greenleaf
Ma dwadzieścia jeden
lat i po raz pierwszy wyjechała z domu. Po raz pierwszy tak naprawdę, na poważnie,
wydostała się z tej małej nieprzystępnej krainy, którą jej rodzina nazywała
domem, to jest, i ruszyła prosto do Denver. Lubi anonimowość, lubi to, że nikt
nie wie, co z nią nie tak. Że może być chamska i nikt nie powie mamie. W jej przypadku czyny definitywnie mówią za słowa, bo z
akcją Grace zawsze się lubiła, a z wyjaśnieniami już niekoniecznie. I to jest tu
okej, bo nikt nikogo nie obchodzi, bo duże miasta są obdarte z moralności, bo
wszyscy mamy za dużo prawdziwych problemów, żeby się przejmować, czy jakieś
małolaty zasuwają na motorze, czy latają po dyskotekach. W swojej rodzinnej miejscowości,
żeby być wolna, zawsze najpierw musiała być zbuntowana, a tu nie ma tego
problemu. Tu po prostu egzystuje, po swojemu.
Pracuje w barze i, cholera, lubi swoją pracę. Jest bezpośrednia,
nieuprzejma, ale klienci ją lubią, tolerują, bo w gruncie rzeczy dobrze się z
nią rozmawia. Życie ją dużo nauczyło, lubi tak myśleć. Do pewnej niedzieli
zawsze mogła liczyć na siostrę, po pewnej niedzieli nie zawsze mogła liczyć choćby
chociaż na siebie, o innych nie wspominając. No i jeśli już o liczeniu to swoje
się też przeliczyła i nie raz przejechała; na związkach, na przyjaźniach. Pół
roku temu wsadziła swojego chłopaka do paki za handel, napaść z bronią, nieumyślne
spowodowanie śmierci (które w zasadzie było umyślne) i od tamtej pory musi
uważać. Zdrajcy źle kończą.
Jedną z rzeczy, których nie znosił najbardziej, były cholerne korki. Korki, które ciągnęły się w nieskończoność, jakby akurat w tym momencie wszystkim ludziom gdzieś się śpieszyło. Był wykończony po kilkugodzinnej jeździe i marzył, by wreszcie znaleźć się w domu. Fakt, iż tak naprawdę dzieliło go jakieś pół godziny jazdy, a w rzeczywistości zajmie mu to zapewne przynajmniej godzinę, wcale nie pomagał. Stukał niecierpliwie w kierownicę, zerkając na ekran komórki, który wyświetlił się, pokazując na ekranie nową wiadomość.
OdpowiedzUsuń„Nie będzie mnie. Zajmij się nią, żeby nie zostawała sama. Przysługa, fiucie”
Wywrócił oczami, przeczesując ciemne włosy palcami. Oczywiście wiedział o kogo chodzi. Kilka godzin temu, jeszcze przed opuszczeniem hotelu dostał od współlokatora równie krótką, zwięzłą i tak samo kończącą się wiadomość. Jak to było typowe dla gatunku facetów, ich przekazy zwykle były monosylabiczne. Miała z nimi zamieszkać jakaś laska. Pilnie potrzebowała chaty i to w sumie tyle, jeśli chodzi o informacje, jakie przekazał mu Bryant. Nie odpisywał, zresztą nawet nie musiał. W końcu dziewczyna już u nich była, a on faktycznie miał u niego dług, więc nie zamierzał się kłócić. Jednakże później zapewne będą musieli to obgadać. Faktycznie szukali kogoś, kto zajmie trzeci pokój. Nie potrzebowali, by ktoś dokładał się do rachunków, czy coś z tych rzeczy. Po prostu mieli wolny pokój. W zamyśle jednak miał go zająć jakiś facet. Uwielbiał kobiety, oczywiście, acz nie wyobrażał sobie, by jakakolwiek mieszkała z nim na stałe. Za dużo dram, za dużo problemów, lecz znał swojego przyjaciela i wiedział, że koleś ma serce na dłoni, o czym nie każdy wiedział. Jeśli spotykał potrzebującą duszę, pomagał, tym się chyba różnili. Tony aż takim altruistą nie był.
Teraz jednak nie zamierzał tego roztrząsać, ponieważ korek wreszcie się ruszył, a on westchnął z ulgi, licząc, że w końcu zjawi się w domu. Gdy wreszcie podjechał, zaparkował na swoim stałym miejscu, zgarnął z tylnego siedzenia torbę i zatrzaskując drzwiczki, wcisnął guzik na kluczykach, by zamknąć samochód. Zakręcił pękiem kluczy na palcu i ruszył przed siebie, rozglądając się czy w pobliżu nie kręci się gdzieś kotka, która lubiła spacerować przed domem. Przez te poszukiwania, o mało co, nie wpadłby pod koła samochodu, całe szczęście z przekleństwem na ustach, w porę odskoczył na bok.
W tej sytuacji mógł chyba dziękować jedynie temu, iż w liceum i na studiach pogrywał trochę drużynie. Nigdy co prawda nie miał górnolotnych sportowych aspiracji, acz wiedział jak operować swoim ciałem i w gruncie rzeczy to wystarczyło. Nie miał jakiegoś wielkiego talentu i nie cechowała go nieposkromiona pasja, która napędzała go do działania. Wystarczała mu zwykła męska rywalizacja i coś, co było zresztą głównym powodem, przez który w ogóle się na to zdecydował. Dziewczyny. Nie wiedzieć czemu, większość mała słabość do facetów. Rzecz jasna w tej dziedzinie nigdy nie miał problemów, a jego przysłowiowa „gadka” praktycznie zawsze się sprawdzała. Aczkolwiek dzięki meczom nie musiał robić kompletnie nic. Wystarczyło, że schodził z boisko, a na jego ramieniu od razu ktoś się uwieszał, nie wspominając już nawet o cheerleaderkach, które dzięki swojej gibkości mogły zapewnić oderwane od rzeczywistości fantazje. Można było powiedzieć, że w tej sytuacji uratowała go właśnie jego „miłość do kobiet”, która połączyła go ze sportem i zapewniła mu dobry refleks, w przeciwnym razie przejechałby po nim mały samochodzik, zostawiając za sobą nieprzyjemny dla oczu ślad krwi.
Był typem, który mówi co myśli i nie zna powiedzenia „ugryź się w język”. W szczególności, gdy o mały włos nie spotkał się ze śmiercią. W takich wypadkach nie zważał nawet na to, czy jego ofiara jest kobietą.
To poniekąd wyjaśniało, dlaczego część jego sekretarek odchodziła. W pracy nie romansował (przynajmniej oficjalnie), wręcz przeciwnie, potrafił być ostry jak brzytwa i wymagający, co więcej, niejednokrotnie jego zachowanie mogło podlegać pod psychiczne gnębienie, gdy miał gorszy dzień i naszła go ochota na tyradę. Wtedy nie zostawiał na kimś suchej nitki.
UsuńW dalszym ciągu czekał, aż jego niedoszła morderczyni wysiądzie z samochodu, co jakimś cudem zajmowało jej więcej czasu, niż można było przypuszczać. W takiej sytuacji ludzie chyba od razu wyskakiwali z pojazdu, by sprawdzić, czy nic się nie stało. Ona najwyraźniej była inna. Nawet nie mógł jej się dobrze przyjrzeć, ponieważ słabo było ją widać, więc po prostu czekał. Gdy drzwi się otworzyły, mruknął coś pod nosem, ale ku jego kolejnemu zaskoczeniu, ona w dalszym ciągu nie wychodziła. Stał z boku, ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się postaci, która po tym, jak wydukała kilka nieskładnych słów, postanowiła uderzyć głową o kierownicę. Tak, z całą pewnością tego właśnie mu było trzeba. Dyskusji z wariatką, która jakimś cudem dostała prawo jazdy, chociaż kto wie, może nawet tego nie miała. Nie uchodził za szowinistę, chyba, w każdym razie nie uważał, iż kobiety nie powinny prowadzić pojazdów na czterech kółkach, acz tej pani zapewne nie dałby nawet rowerka z dwoma doczepionymi kółeczkami po bokach.
Już się odwrócił i zrezygnował, uznał, że to nie jest warte jego czasu, w szczególności po tej kilkugodzinnej podróży, ale wtedy usłyszał głos dziewczyny. Uniósł brew do góry i powoli odwrócił się w jej stronę, posyłając jej niezrozumiałe spojrzenie. Świetnie, wariatka na całego. Dopiero po tej myśli zmierzył ją wzrokiem i doszedł do jednego wniosku – wariatka, ale przynajmniej była całkiem niezła. Jej poprzednia wypowiedź sugerowała, że go znała. Problem w tym, iż on sobie jej nie przypominał. Może ze sobą spali? To było całkiem prawdopodobne, jej reakcja też byłaby na miejscu, biorąc pod uwagę fakt, jak traktował kobiety, gdy już przestawał być milusi. Sądził jednak, że taką buźkę chyba by zapamiętał. Jej kolejne pytanie puścił mimo uszu tak jak chłodny ton głosu. Zmierzył ją bezceremonialne wzrokiem od góry do dołu, skupiając się na końcu na jej twarzy, aż wreszcie, jakby ktoś walnął jego głową o twardy mur i ściągnął mu z oczu klapki. - Cholera. - mruknął z uśmieszkiem, przesuwając dłonią po twarzy.
Pamiętał ją, acz w jego umyśle była niczym migający obraz, kilkusekundowa klatka, która tak naprawdę nic nie znaczyła. Była kimś, kogo minął na schodach, kimś do kogo rzucił w biegu krótkie powitanie, kimś, kto zerkał z salonu, gdy przechodził przez korytarz. Pamiętał ją jako tą cichą, chudą i piegowatą dziewczynkę, o której w gruncie rzeczy nie wiedział tak naprawdę nic, choć przecież w tak łatwy sposób mógł się wtedy dowiedzieć czegokolwiek. Wystarczyło, by zapytał. W rzeczy samej wystarczyło, by chociaż słuchał. Jednakże brudna prawda była taka, iż nigdy go to nie interesowało. W tamtym czasie jego życie dzieliło się na ludzi, którzy za nim podążali, którzy go czcili i z nim imprezowali lub tych, którzy tak naprawdę nie znaczyli nic i traktował ich jak zwykłe posągi, które omijał, czasami na nie spojrzał, lecz w gruncie rzeczy patrzył na wskroś, jakby byli niewidzialni. Czy od tamtego czasu wiele się zmieniło? Może. Koniec końców był biznesmenem, musiał dostrzegać w ludziach potencjał, widzieć ich w pełnej krasie, by móc ocenić, czy mogą być przydatni, a by mógł tego dokonać, musiał ich zauważać. Jedna rzecz jednak zdecydowanie się nie zmieniła. W dalszym ciągu najszybciej zauważał kobiety, z wszelkimi szczegółami i detalami, a osoba, która przed nim stała nie była już zwykłą, szarą dziewczynką, ale kobietą, której niczego nie można było odmówić.
– Mała, masz, chociaż prawo jazdy? – zapytał z uśmieszkiem, przekrzywiając głowę na bok. – Trzeba przyznać, że odrosłaś od ziemi od ostatniego razu.
Zdziwił się, gdy zrobiła krok do przodu, ale dziewczyna po chwili, jakby uświadomiła sobie konsekwencje swojego działania, cofnęła się, a on uśmiechnął się rozbawiony tym dziwnym manewrem. Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem i jedynie posłał jej pytające spojrzenie, w rzeczywistości jednak nie oczekując konkretnej odpowiedzi, ani tym bardziej wytłumaczenia jej ewidentnego niezdecydowania. Słysząc jej następne słowa, zmarszczył brwi i w udawanym zamyśleniu pokiwał głową, jakby to oskarżenie w rzeczy samej skłoniło go do refleksji, co w rzeczywistości było pozorowaną grą, z której oczywiście słynął. Nie wiedział skąd wzięło się w niej tyle chłodu do jego osoby, ale w gruncie rzeczy, niespecjalne też się nad tym głowił. Jej niechęć była ewidentna, poczynając od obronnej postawy, która uwydatniała się w skrzyżowanych rękach, przez lodowaty ton, kończąc na brązowych oczach, które ciskały w jego stronę rozgrzane sople lodu, oksymoron, aczkolwiek inaczej nie był w stanie tego nazwać. Była wściekła, a jednocześnie próbowała zachować zdystansowaną postawę, tym samym stwarzając wizerunek rozgniewanej królowej śniegu, co z kolei bawiło go jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuń- Mam to uznać za komplement? - zapytał, jakby autentycznie zaintrygowany, robiąc krok do przodu. Biorąc pod uwagę, iż jego kroki były zdecydowanie większe od jej, zmniejszył odległość, która ich dzieliła bardziej niż ona uprzednio. Co więcej, on się nie wahał i nie wycofywał. Tą zasadą kierował się przez całe swoje życie, może właśnie dlatego był kim był. W odpowiedzi na jej następny komentarz wzruszył ramionami, w końcu stwierdziła, że nie chce, by odpowiadał. Sam jednocześnie zaczął się zastanawiać, co ona tak właściwie tu robiła. Musiała albo kogoś odwiedzać, albo dopiero się wprowadzić. Nie był specjalnie blisko z pozostałymi sąsiadami, więc nie mógł nawet podejrzewać, do kogo mogła przyjechać. Chyba że w grę wchodziła Sara, to była jedyna sąsiadka, którą znał bliżej. Jeśli przez „bliżej” ktoś uznawał relację łóżkową, w dodatku jedynie jednorazową, może dwu. Ta myśl skłoniła go do tego, by zerknąć na budynek stojący kawałek dalej, zastanawiając się, czy blondynka jest w domu. Odwrócił głowę z powrotem, dopiero gdy usłyszał dźwięk zamykanego samochodu, a jego towarzyszka zaczęła stukać o asfalt wysokimi butami, które dodawały jej centymetrów, aczkolwiek on w dalszym ciągu był od niej sporo wyższy. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, dokąd sięgałaby mu bez tych drapaczy chmur.
Z całą pewnością nie można było go nazwać księciem na białym koniu. Zapewne nie podchodził nawet pod kategorię jeźdźca na czarnym rumaku. Daleko mu było do jakiegokolwiek bajkowego bohatera, aczkolwiek, gdy dziewczyna się potknęła, jakby z automatu wyciągnął ręce i nim zdążył się zorientować, ona sama na niego wpadła. Cóż, z całą pewnością zabawniej byłby, gdyby jednak wylądowała na ziemi, acz podejrzewał, że jej charakterek nie zniósłby takiego upokorzenia, a on bez wątpienia nie polepszyłby swojej sytuacji, gdyby wtedy bezceremonialnie wybuchnął śmiechem, a innej reakcji się po sobie nie spodziewał. Na całe szczęście był wystarczająco blisko, by móc odegrać rolę idealnego bohatera. Co więcej, był mężczyzną z krwi i kości, więc jeśli miał okazję zbliżyć się do atrakcyjnej kobiety, jak mógłby narzekać? W dodatku ta kobieta w gruncie rzeczy sama rzuciła mu się w ramiona. Co prawda rzeczywistość odrobinę odbiegała od tej wersji wydarzeń, ale mimo wszystko efekt był ten sam. Jakby z automatu jego ramiona się wokół niej owinęły, utrzymując ją w pionie i sprawiając, iż przylgnęła do niego, nie pozostawiając pomiędzy nimi praktycznie żadnej przestrzeni. To chyba była najbliższa forma przytulania, z jaką miał do czynienia od… Cóż, od bardzo dawna, ponieważ do tulących się typów nie należał. Może właśnie dlatego postanowił od razu się wycofać, gdyż w jego umyśle pojawiło się zwarcie, spowodowane zapewne tą niecodzienną bliskością, przypadkową czy też nie, bez znaczenia.
- Cholera, czyli tylko zgrywałaś taką niedostępną? Jak na moje oko za szybko wpadłaś mi w ramiona, ale nie narzekam. - stwierdził z bezczelnym uśmiechem, opuszczając głowę, by móc na nią spojrzeć. W tym samym czasie upewnił się, że dziewczyna stoi o własnych nogach, po czym zrobił krok do tyłu. Nigdy nie trzymał języka za zębami, acz miał jeszcze coś takiego, co uchodziło za instynkt samozachowawczy i wolał w porę się cofnąć, nim brunetka zdążyłaby wykonać jakiś zapach i przypuścić atak na jakąś niewinną część jego działa. Istniały małe szanse, by zrobiła mu krzywdę, prędzej sama by przy tym ucierpiała, więc tym lepiej, iż postanowił się wycofać.
Usuń- Świetnie się gadało, ale jedyne, na co mam teraz ochotę to prysznic, a przypuszczam, że nie chcesz się przyłączyć? - zapytał, unosząc jedną brew do góry, jednak nie czekając na jej odpowiedź, podniósł z ziemi torbę z rzeczami, zarzucając ją na ramię. - Miło było, może do następnego. - rzucił, salutując jej jak przykładny żołnierz, po czym odwrócił się i grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu kluczy, ruszył w stronę domu. W połowie drogi jednak się zatrzymał, gdy dostrzegł jedną z najważniejszych kobiet w swoim życiu, która maszerowała w jego stronę. Przykucnął, gdy kotka znalazła się obok niego, zaczynając łasić się o jego nogę. - Stęskniłaś się? - zapytał, drapiąc ją pod pyszczkiem, po czym wziął ją na ręce i wstał, zerkając na nią kątem oka. - Widzisz? Gdy mnie nie ma, nikt cię dobrze nie karmi. - stwierdził, ruszając z kotem w stronę domu, po drodze wyciągając wolną ręką niezbędne klucze. Zastanawiał się, czy drzwi w ogóle będą zamknięte, jeśli nowa współlokatorka miałaby być w domu. - Ktoś będzie chciał zająć twoje miejsce pani domu. Jeśli chcesz coś po mnie odziedziczyć, musisz walczyć, jasne? - rzucił, ponownie na nią patrząc, jakby naprawdę sądził, iż kotka go zrozumie.
Wszedł do środka, rozglądając się dookoła, jakby naprawdę spodziewał się, że przez krótki czas jego nieobecności, za sprawą nowej współlokatorki, zmieni się w mieszkaniu dosłownie wszystko. Poczynając od zasłonek, na poduszkach kończąc. Chyba oczekiwał, że zastanie falę różu, brokatu i innych pierdół, których mógł spodziewać się po dziewczynie, ale na całe szczęście, doznał pozytywnego zaskoczenia, choć zdawał sobie sprawę, iż to może być sytuacja początkowa, lecz z całą pewnością nie zamierzał zezwalać na żadne zmiany w tym minimalistycznym wyglądzie. Nie lubił przepychu, nie lubił, gdy walały mu się szpargały pod nogami, nie lubił ozdóbek na ścianach i plączących się frędzli. To był kolejny powód, przez który wolał, by mieszkał tutaj kolejny mężczyzna. Aczkolwiek, co było dziwne, nie było widać zmian, ale nie było także widać nowej współlokatorki.
OdpowiedzUsuńRzucił torbę niedaleko wejścia, kopniakiem zamknął drzwi i z kotem na rękach wszedł do salonu, podejrzewając, że tam może zastać nową towarzyszkę. Już sobie wyobrażał jak siedzi na kanapie, na której oni zazwyczaj popijali piwo i grali w gry, a ona z kolei maluje paznokcie. Co prawda drzwi były zamknięte, ale z tego, co zrozumiał po wiadomościach przyjaciela, dziewczyna miała być w mieszkaniu. Co więcej, mogła być strachliwa i zamykać się w domu, gdy znajdowała się w nim sama, nie znał kobiet wystarczająco dobrze, by znać ich podobne zwyczaje. Już miał zajrzeć do trzeciego pokoju, który musiała zajmować, ale wtedy usłyszał znajomy głos i z niedowierzaniem odwrócił się do kobiety. Zmierzył ją zaskoczonym spojrzeniem, po czym skupił się na broni, którą dzierżyła w dłoniach. Mimowolnie parsknął śmiechem, po czym puścił kotkę, by mogła spokojnie odejść, co też uczyniła, kierując się w stronę kuchni, zapewne w poszukiwaniu jakichś smakołyków, kompletnie ignorując nowo przybyłą kobietę. Zapewne nie była nią zainteresowana, ponieważ ta zajmowała jej zaszczytne miejsce jedynej pani w domu. On z kolei skupił się na laleczce, która, cholera jasna, miała być jego współlokatorką, najwyraźniej. Popatrzył, jak parasol upada na podłogę i uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa, po czym pokręcił lekko głową, krzyżując ręce na piersi.
– Nie. – pokręcił głową, podejrzewając, że tym samym robi jej jakąś nadzieję, ponieważ sądząc po jej reakcji, nie była specjalnie uszczęśliwiona zaistniałym faktem. – Ja jestem tu lokatorem. Ty jest współlokatorem, a dla ścisłości, współlokatorką. – odpowiedział z bezczelnym uśmiechem, mierząc ją wzrokiem, po czym kiwnął głową w stronę parasola.
– Tym chciałaś się bronić? Mała, nawet bym się nie przestraszył. – stwierdził z lekceważeniem, podchodząc do niej bliżej i znowu wykorzystując fakt, iż wzrostem zdecydowanie nad nią górował. Sam nie wiedział czemu to robi, ale widział jak na nią działa, jak się irytowała i traciła kontrolę, a jej oddech prawie niedostrzegalnie przyśpieszał. Sprawiało mu to dziwną przyjemność, może nawet bawiło. Tak, zdecydowanie bawiło. Dawało mu to świadomość, iż ma tu pewną przewagę, a z uwagi na fakt, iż po prostu był zwykłym mężczyzną, uwielbiał górować, w życiu i cóż, wszędzie.
Humor może mu i dopisywał, aczkolwiek jednocześnie miał świadomość, że ta mała może być większym kłopotem, niżeli chciałby przyznać. Samo to, iż miała tu mieszkać dziewczyna, niespecjalnie mu odpowiadał. Znał siebie, wiedział, że ma słabość do kobiet, a one do niego, lecz w przeciwieństwie do nich, on szybko się nudził, a jakiekolwiek burze pod jego własnym dachem nie były mile widziane. Podoba zasada, jaka panowała w pracy, którą może czasami złamał, a później źle się to niejednokrotnie kończyło.
Niestety współlokatorka nie była tylko przypadkową kobietą. Była kobietą, która ewidentnie go nie znosiła, a on niespecjalnie mógł pojąć, skąd ta niechęć mogła się wziąć. Oczywiście, chodził z jej siostrą, później z nią zerwał, lecz to było przecież lata temu, praktycznie tego już nie pamiętał. Ot, dawny okres w życiu i kilka błędów, w tym jeden z największych – wplątanie się w stały związek.
Uniósł ręce, jakby mierzyła do niego z pistoletu, a nie z parasolki, po czym z uśmiechem zrobił krok do tyłu, dając jej przestrzeń, której ponoć oczekiwała. Widział jednak w jej oczach pewne niezdecydowanie i wewnętrzną walkę, choć nie do końca rozumiał, o co toczyła się ta bitwa. Wykorzystał moment, gdy czytała jakąś wiadomość, by ponownie dokładnie się jej przyjrzeć. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, zapewne od razu zaciągnąłby ją do swojej sypialni. Był facetem, samcem alfa i lubił zdobywać. Większość kobiet od razu mu się poddawała, co nie znaczyło, iż wysiłek od czasu do czasu nie dodawał wszystkiemu pikanterii. Tym razem jednak sytuacja wyglądała inaczej. Skomplikowanie, a on zdecydowanie nie przepadał, gdy tak zaczynało się dziać. Życie łóżkowe, relacje z kobietami, to wszystko miało być proste, a on zawsze właśnie do tego dążył. Skłamałby, mówiąc, że nie chciałby przesunąć dłońmi po krzywiznach jej ciała, że nie świerzbiły go opuszki palców, by odgarnąć jej ciemne włosy i wyznaczyć pocałunkami szlak od jej ramienia w dół, tak by mógł sprawdzić, który fragment jej ciała jest pokryty piegami, a który nie. Nie był jednak nastolatkiem i takie pragnienia potrafił zdusić w zarodku. Podejrzewał jednak, że tego wieczoru zadzwoni do swojej sąsiadki, by ta postanowiła wpaść na kilka upojnych chwil.
OdpowiedzUsuńSkrzyżował ramiona, w odpowiedzi jedynie się uśmiechając. Najwyraźniej dla niej był gorszym współlokatorem niżeli dla przykładu seryjny morderca, który w szafce na buty trzyma komplet nożyków do obdzierania ludzi ze skóry, a na półce pod umywalką chowa słoik z gałkami ocznymi. Z chęcią odpowiedziałby jej na to pytanie, ale ona z całą pewnością nie oczekiwała odpowiedzi. Co więcej, po chwili płynnie przeszła do wyliczania złotych cech jego przyjaciela, a z tym nie mógł się kłócić. W ich duecie to Bryant grał rolę dobrego policjanta, z kolei Tony w ogóle nie przejmował się tym czy wypadnie dobrze, czy źle, czy przyszyją mu łatkę czarnego charakteru, czy też nie. Po prostu się nie wysilał i był sobą, przez co często słyszał trywialne określenie „dupek”; gdyby tylko to było go w stanie odmienić… Nie byli jednak aż takimi przeciwieństwami, w końcu nić porozumienia zawarli, gdy poszli na pierwszą wspólną imprezę i dowiedzieli się, że jest coś, co ich łączy – kobiety i niechęć do związków. Co prawda Bryant w dziedzinie dłuższych relacji czasami się łamał, w przeciwieństwie do Navarro, który tej reguły nigdy nie łamał. Bryant był w tym wszystkim odrobinę wrażliwszy, spokojniejszy, łatwiejszy w obyciu. Miał dobre serce i z łatwością wyciągał rękę do ludzi. Był ufny, spoufalał się i szybko zacieśniał więzi. Ludzie widzieli w nim powiernika sekretów, dlatego był dobrym barmanem, zaufanie aż biło z jego ciemnych tęczówek. Z kolei z oczu Tony’ego można było wyczytać tajemnice, sekrety, dno, którego nie pozwala nikomu dosięgnąć.
Dopiero jej następne słowa sprawiły, iż faktycznie skupił na niej swoją pełną uwagę. Zbiło go z tropu, choć szybko odzyskał rezon. Zmarszczył brwi, oczekując, że dziewczyna rozwinie swoją myśl, ale nic takiego się nie stało. Chyba nawet nie kierowała tych słów do niego, a po prostu w przestrzeń, co sprawiało, iż wydawała się jeszcze dziwniejsza niż kilka sekund temu. Kto wie, może widziała duchy, istoty, których nikt inny nie widział?
Analizując jej słowa, lampka zaświeciła mu się w głowie, pomimo tego, iż odpowiedź, która pojawiła się w jego umyśle, wydawała się irracjonalna, jednocześnie zdawała się prawdziwa, biorąc pod uwagę jej zachowanie, półsłówka, postawę czy też morderczy wzrok. Sądził, że to nieprawdopodobne, w końcu kto tak usilnie czepiałby się przeszłości? Tym bardziej zaczynał podejrzewać, iż z tą dziewczyną jest coś mocno nie tak albo po prostu postanowiła z niego zażartować, nie był już niczego pewien, a to nie zdarzało się często.
– Chodzi o twoją siostrę? – zapytał z niedowierzaniem, nie mogąc powstrzymać parsknięcia. Pokręcił głową, jakby dziwił się samemu sobie, że w ogóle wypowiedział to zdanie. – Wyciągasz jakiś dziecinny związek sprzed lat? – dodał, nie oczekując od niej nawet odpowiedzi. Podszedł do swojej torby, która leżała na podłodze i zarzucił ją sobie za ramię. – Jeden raz wpakowałem się w to gówno, a to dalej mnie prześladuje… – mruknął do siebie, prostując się i patrząc ze znużeniem na dziewczynę. – Idę pod prysznic, a ty mała, rób co chcesz. – odparł, po czym ruszył w stronę drzwi prowadzących do jego sypialni. Był jednak sobą i nie mógł powstrzymać słów, które cisnęły mu się na usta. Zresztą rzadko to robił. – Chyba że chcesz dołączyć. – rzucił przez ramię z zadziornym uśmieszkiem, mimo to nie zatrzymując się nawet na chwilę.
Usuń