13 stycznia 2010

[KP] the bible says adam and steve

E  D  W  A  R  D     E  D     N  Y  G  M  A
17  ?  przewodniczący samorządu uczniowskiego  ?  profil biologiczno-chemiczny  ?  przyszły chirurg
Ktoś kiedyś powiedział mu, że ludzie lubią go tylko ze względu na jego ojca, właściciela dobrze prosperującej firmy farmaceutycznej; że gdyby nie pieniądze i dobre imię rodziców, Ed dalej byłby nikim więcej jak tym cichym, niepozornym dzieciakiem siedzącym samotnie w ostatniej ławce i nerwowo poprawiającym okulary, kiedy nauczycielka zadała mu jakiekolwiek pytanie. Machnął wtedy ręką i przez następne lata był święcie przekonany, że puścił tę uwagę mimo uszu. Zajął się byciem idealnym synem, ulubieńcem nauczycieli - może poza wuefistą, bo nawet mimo patykowatej postury ani trochę nie radzi sobie z koszykówką - i, wedle słów pani dyrektor, najbardziej rzetelnym i pracowitym przewodniczącym samorządu, jakiego szkoła miała w ciągu ostatnich lat. Nosi tylko mokasyny i koszule z wykrochmalonym kołnierzem, co niedzielę chodzi do kościoła, a włosy zawsze zaczesuje na prawo; nie siądzie przy biurku dopóki nie upewni się, że jego sypialnia jest perfekcyjnie czysta, a każdy długopis dokładnie na swoim miejscu. Robi bardzo szczegółowe (i dość kolorowe) notatki na temat wszystkiego, gra na pianinie, słucha muzyki klasycznej, przytrzymuje drzwi dla kobiet i nie przechodzi na czerwonym świetle. Gdyby miał wybrać jedną rzecz, którą ceni sobie najbardziej, bez wahania wskazałby swój ukochany zestaw szachowy z marmurowymi figurami, odziedziczony po dziadku. Gdyby miał wybrać jedną rzecz, bez której bez problemu mógłby się obejść, z całą pewnością byłyby to wątpliwości na temat własnej orientacji seksualnej. Ale w życiu z niektórymi sprawami po prostu trzeba sobie jakoś radzić, prawda?


5 komentarzy:

  1. [Ozzie, który zdecydowanie wolałby być teraz na jakieś dobrej imprezie.]

    Kolejne miejsce, mające stwarzać pozory bezpiecznego. Miejsce, gdzie miał czuć się się dobrze. Ale nie czuł, ani trochę. Od śmierci matki niezwykle trudno było mu odczuwać pozytywne uczucia, choć zmuszał się do tego niejednokrotnie i często po prostu udawał, że wszystko jest w porządku a on świetnie sobie radzi z czymkolwiek radzić był zmuszony. Napięta i toksyczna sytuacja w domu odciskała na nim piętno pełne stresu, skrajnych emocji oraz braku jakiegokolwiek wsparcia. Mimo to wciąż dawał sobie jakoś radę. W pojedynkę. Dzięki temu mógł bez bagażu oczekiwanej wdzięczności iść przez życie. A była to droga dość wyboista.
    Podrapał się w głowę. Stał tu już jakąś chwilę, nie wiedząc kogo tak naprawdę oczekiwać. Pani z sekretariatu podzieliła się z nim jedynie informacją, że ktoś po niego przyjdzie i oprowadzi po szkole, o czym oczywiście niezwykle marzył. Ubrany w ukochaną skórzaną kurtkę, dziurawe czarne jeansy, znoszone trampki, z torbą pełną naszywek i przypinek niedbale przerzuconą przez ramię, w pomalowanych na czarno paznokciach i mocnym makijażu zdecydowanie nie wpasowywał się w tłum. A przynajmniej jego większość, bo gdzieś tam zdążył dojrzeć pojedyncze jednostki odpowiadającego jego stylowi. To dało mu nadzieję, że szybko znajdzie dla siebie towarzystwo, chociaż gdyby musiał z pewnością przekonałby do siebie i tych zupełnie nie w klimatach Ozziego. Chciało mu się palić; nie miał papierosa w ustach odkąd siłą wyprowadzono go z poprzedniej szkoły, wciskając w dłonie papier zawiadamiający o przeniesieniu. Dalej był zdania, że potraktowano go niesprawiedliwie. W końcu tamten chłopak sam się prosił, by ktoś pokazał mu gdzie jego miejsce. A że złamał mu parę żeber, nos i wybił szczękę… cóż. Czasem po prostu Cobblepot nie panował nad sobą, a ten przypadek był na to dowodem. Nieważne. Zasłużył i tyle.
    Już miał zawrócić w kierunku głównego wejścia, by wymknąć się na szlugę, kiedy zauważył kątem oka kroczącą ku niemu wysoką, szczupłą postać jednego z uczniów. Zmierzył go wzrokiem: od razu było widać, że należał do gatunku bogatych dzieciaków, którzy myślą, że wszystko da się kupić. Przewrócił oczami, dostrzegłszy plakietkę z napiem „PRZEWODNICZĄCY”. Zapowiadał się naprawdę ciekawy dzień.
    – To ty masz mnie oprowadzić, tak? Naczekałem się trochę, więc należy mi się chwila przerwy. Chcesz to chodź ze mną, nie chcesz to poczekaj. Idę zapalić – odezwał się Ozzie, a głos miał wyprany z emocji.
    Był zmęczony całym tym zamieszaniem związanym ze zmianą placówki i jedyne czego w tamtej chwili pragnął to porządny buch. Ruszył do wejściowych drzwi, pchnął je, po czym opuścił budynek, nie oglądając się nawet na towarzysza. Oparł się o jedną ze ścian. Wydobył z kieszeni spodni wygniecioną paczkę miętowych papierosów, wyjął z niej jednego i za pomocą zapalniczki odpalił. Zaciągnął się. Niemalże od razu poczuł, jak ogarnia go wyczekiwane odprężenie. Wypuścił szary dym z ust i powtórzył czynność.

    OdpowiedzUsuń
  2. – Przyszłym obiektem twych westchnień, Ed – odparł jak gdyby nigdy nic, posyłając przy tym łobuzerski uśmiech swojemu rozmówcy.
    Dopalił papierosa; lata praktyki pozwalały mu na coraz szybsze robienie tego. Cisnął resztą mentola o ziemię, po czym ugasił butem. Jedyne czego pragnął, skoro już tu się znalazł było jak najszybsze rozeznanie w tej dżungli. Chciał znaleźć pobratymców, dzięki którym nie będzie miał problemów z uzyskiwaniem tego, czego potrzebował – a zazwyczaj chodziło po prostu o róznego rodzaju używki oraz imprezy, choć z tym drugim nie miał większego problemu jakoś nigdy; potrafił wkręcić się w każde przyjęcie, proszony czy nie zawsze świetnie się bawił i był duszą towarzystwa.
    – Słuchaj, jestem pewien, że ani ty ani ja jakoś specjalnie tego nie chcemy. Całej tej zabawy w wycieczkę. Więc po prostu powiedz mi to, co masz powiedzieć i uwiń się w miarę, bo mam co robić. Zrozumiano? – uniósł jedną z brwi, oczekując na odpowiedź przewodniczącego.
    Nagle rozległ się dźwięk telefonu Ozzie'go, a była to ustawiona na dzwonek piosenka Panic At The Disco – Don't Threaten Me With a Good Time. Słysząc ją, automatycznie się uśmiechnął. Wyciągnął telefon z kieszeni, nie był to żaden super drogi smartfon, wręcz przeciwnie: zwykła komórka przypominająca wyglądem nieco czarną cegłę. Odebrał, nie zwracając uwagi na stojącego obok Edwarda.
    – Halo? Siemasz, Nick! Stary, co się działo z tobą wczoraj? Wiem, że cię widziałem, a potem gdzieś cię wcięło. Co? Ta ruda z ostatniej klasy?! No co ty pierdolisz?! O chuj, stary. Musisz mi wszystko opowiedzieć, inaczej więcej z tobą nie piję! Dobra, dobra, czaję. Do potem. Trzym się.
    Nacisnął na czerwoną słuchawkę, by powrócić niechętnie myślami do Pana Sztywniaka.
    – To jak? Mamy deal?

    OdpowiedzUsuń
  3. – Ach, no i gdzie moje maniery! – Wyciągnął kościstą dłoń o długich bladych palcach z pomalowanymi na czarno paznokciami w stronę starszego ucznia. – Ozzie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś czuł, że Pan Ważniak wcale nie będzie chciał przystać na jego propozycję, ale nie przejął się odmową ani trochę. Poprawił pasek od torby, który zaczął zjeżdżać mu z ramienia, by później jak gdyby nigdy nic wyminąć starszego ucznia, rzucając tylko sarkastyczne:
    – To masz problem, skarbie.
    ***
    Kolejne tygodnie mijały mu w bardzo dobrej atmosferze; zdążył się na dobre zadomowić w nowym miejscu, choć na początku nie był pewien, czy w ogóle mu się to uda. Na szczęście odnalazł wśród szkolnej społeczności parę podobnych mu osób, z którymi stworzył całkiem zgraną paczkę odmieńców. Członków ekipy łączyły przede wszystkim uwielbienie do dobrej zabawy, niepohamowana żądza łamania zasad oraz uzależnienia, o których bez skrupułów rozprawiali na przerwach – nieważne czy ktoś słyszał, czy nie. Dwa razy nawet zostali przyłapani przez samego przewodniczącego samorządu na popalaniu trawki w zepsutej męskiej toalecie na ostatnim piętrze; ku niezadowoleniu Nygmy, liczącego na wydalenie pomysłodawcy czyli samego Ozziego ze szkoły, skończyło się jedynie na tygodniowym pobycie w kozie. I chłopak musiał przyznać, że lubił tę całą ich zabawę w „pozbądź się nowego”, bo sprawiała mu ogromną frajdę (w przeciwieństwie do starszego kolegi, który rwał sobie włosy z głowy za każdym razem, gdy mu się to nie udawało). W pewnym momencie zaczął uważać kolejne afery z popalaniem po kątach i sprzeciwianiem się Nygmie za dość nudne, bo ile można bazgrać po szafce jakiegoś nerda sprayem, wytrącać mu książki z rąk albo oblewać go sokiem jabłkowym na stołówce? Czuł, że powoli kończą mu się pomysły na uprzykrzanie Edwardowi życia, aż pewnego dnia na szkolnej tablicy ogłoszeń zawisła lista chętnych do udziału w konkursie talentów. Po zapoznaniu się z krótką informacją na temat zapisów i jury Ozzie wiedział doskonale co powinien zrobić. Niewiele myśląc, chwycił za wiszący obok długopis i zapisał swoje nazwisko przy numerku trzynaście. „Pechowa trzynastka” – pomyślał. – „Dla Edwarda Nygmy z pewnością!” Zaśmiał się pod nosem, a potem odsunął od tablicy, żeby skierować się w stronę sali od angielskiego. Oczywiście, że musiał się spóźnić; jak inaczej utrzymywałby swoją złą opinię człowieka, który ma wszystko głęboko gdzieś? Wpadł do pomieszczenia. Profesor nawet nie spojrzał w jego stronę – wiedział doskonale, że to on. Rzadko kto spóźniał się na jego lekcje, Smith był jednym z najostrzejszych nauczycieli a Ozzie często lądował przez niego w kozie. Po jakimś czasie jednak mężczyzna nabrał dystansu do wybryków ucznia i zaczął po prostu je ignorować, ku uciesze nastolatka. Blondyn przeszedł przez salę prosto do ostatniej ławki, gdzie siedział samotnie nie kto inny jak przewodniczący. Zajął miejsce obok niego mimo wyraźnych protestów towarzysza.
    – Cześć, Panie Ważniak – przywitał go z łobuzerskim uśmiechem. – Słyszałem, że organizujecie konkurs talentów, hm? Opowiesz mi coś więcej? No dalej, nie bądź pizda. Podziel się swoją wiedzą z kolegą.
    Na dźwięk obelgi profesor zmarszczył lekko nos, ale nie odezwał się. Był pochłonięty wpisywaniem ocen z ostatniej niezapowiedzianej kartkówki, więc nie chciał się od tego odrywać z byle powodu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabolało go, że Edward bez ogródek zainsynuował mu brak talentu. Ściągnął usta w cienką linię, czując jak rozbudza się w nim gniew oraz żądza mordu. Nikt nie miał prawa sprawiać, że czuł się gorszy. Ludzie oceniali go przez pryzmat maski, jaką przywdziewał, zgrywając pewnego siebie cwaniaka i nawet przez moment nie zastanawiali się, że może kryć się za nią coś więcej. Myślał, że chociaż Nygma to zauważy, w końcu wydawał mu się naprawdę inteligentny i spostrzegawczy. Najwyraźniej się mylił. Ale nie zamierzał dawać za wygraną, o nie. Zwłaszcza, że uwielbiał udowadniać swoją wartość i to, że potrafi. Miał smykałkę do robienia show i właśnie to chciał pokazać, czy przewodniczącemu się to będzie podobało czy nie.
    – Żebyś się jeszcze, kurwa, nie zdziwił – wycedził przez zaciśnięte z nerwów zęby, po czym zajął miejsce gdzieś w rzędzie obok.
    ***
    Do czasu konkursu dał starszemu uczniowi spokój; chciał by ten miał złudne poczucie, że Ozzie nie będzie więcej go męczyć coraz to bardziej wymyślnymi sposobami na uprzykrzanie mu życia. Ale dzień, w którym wszystko miało się zmienić wreszcie nadszedł i Cobblepot wprost nie mógł się doczekać swojego występu. W kolejce był dopiero ostatni, ale nie odczuwał z tego powodu większych zmartwień – w końcu najlepsze zawsze było na końcu, prawda? Wmawiał to sobie tak długo, aż wreszcie nadeszła jego wyczekiwana kolej. Ubrany w czarne, eleganckie body, kabaretki oraz wysokie szpilki wyszedł pewnym siebie krokiem na scenę, kołysząc zaczepnie biodrami oraz trzymając w małej, posiniaczonej dłoni czarny parasol. Całość jego aparycji dopełniał starannie wykonany przez dziewczynę z jego paczki wieczorowy makijaż: idealnie wyregulowane, podkeślone odpowiednim cieniem brwi, brokatowy czarno-srebrny cień, kreski eyelinerem, podkreślone czarną kredką oczy, a także szminka na ustach w krwistym odcieniu. Na sali zapanowała cisza, którą przerwały pierwsze dźwięki piosenki jaką wybrał dla siebie blondyn. Zaczął tańczyć dopracowywany przez ostatni miesiąc układ, wywołując przy tym co jakiś czas radosne okrzyki albo chichoty.
    – When the sun shines, we shine together! Told you I'll be here forever! Said I'll always be your friend, took an oath that I'm a stick it out 'til the end! Now that it's raining more than ever know that we still have each other! You can stand under my umbrella, you can stand under my umbrella, ella, ella, eh, eh, eh! – śpiewał, czarując wszystkich zgromadzonych nie tylko naprawdę dobrym, czystym wokalem, ale i kocimi, seksownymi ruchami.
    Nagle piosenka zgrabnie przeszła w kolejną. Nastolatek cisnął otwartym podczas poprzedniej choreografii parasolem gdzieś na bok i zajął się następną. Ktoś zza kulis podrzucił mu do rąk damską perukę stylizowaną na wszystkim znaną fryzurę Britney Spears, czyli dwa długie warkocze z uroczymi puchatymi gumkami. Ozzie czuł się jak ryba w wodzie, zabawiając publiczność swoim poczuciem humoru oraz wyczuciem rytmu. Robił show jakiego dotąd zapewne żaden uczeń nie miał nawet odwagi się dopuścić w tak poważnym konkursie – w końcu wygraną była spora ilość pieniędzy, więc startowali w nim przygotowujący się do niego od miesięcy czy nawet lat nastolatkowie. Konkurs talentów był chlubą tej szkoły, a nowy uczeń zamierzał go wygrać. Na swój specyficzny, ale za to jak przyjemny dla oczu sposób.
    Występ Cobblepota zbliżał się już do finału, więc na scenę wybiegło dwóch jego kumpli z ich paczki, którzy mieli za zadanie odegrać scenę próby dobrania się do blondyna.
    – And give me a siiiign, hit me baby one more time! – Cały czas śpiewając udał, że wymierza im szybkie ciosy z łokci prosto w ich twarze, a oni upadli jak dłudzy na ziemię.
    Piosenka skończyła się, a on ukłonił się nisko.Zanim zniknął ze sceny, posłał jeszcze w stronę przewodniczącego jury soczystego buziaka, puszczając przy tym oczko. Wygraną miał w kieszeni, czuł to w kościach.

    OdpowiedzUsuń