13 stycznia 2010

[KP] It's a joke, not a dick - don't take it so hard

OZZIE COBBLEPOT
szesnaście lat ☂ ćpun ☂  profil artystyczny ☂ punk ☂ zadeklarowany gej

Chodzący wulkan energii. Potrafi odnaleźć się w każdym towarzystwie, bardzo szybko zjednuje sobie ludzi. Gaduła. Znany z luźnego podejścia do życia, łobuzerskiego uśmiechu i ciągłego wpadania w kłopoty. Miłośnik cięższego brzmienia, kwaśnych żelków oraz kotów. Nie pcha się w związki, zdecydowanie bardziej woli luźne, niespecjalnie znaczące relacje. Zagorzały obrońca zwierząt; wegetarianin. Imprezowicz jakich mało. Uzależniony od taniego piwa, mentolowych papierosów, koncertów i tatuaży. Indywidualista. Marzy mu się wielkomiejski świat, na który prawdopodobnie nigdy nie będzie go stać. Zosia Samosia. Od czasu do czasu zarzuci kąśliwą uwagą albo żartem. Problemy z samokontrolą, przez które zmuszony był zmienić szkołę. Szczery aż do bólu. Bzik na punkcie teorii spiskowych, horrorów, spraw kryminalnych oraz wszystkiego co inne. Serialomaniak. Wszędzie go pełno, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż parę minut. Nie rozstaje się ze swoim szkicownikiem, do którego dostęp ma wyłącznie on sam. Brzydzi się nudą i brakiem własnego zdania. Pierwszy do karaoke po paru kieliszkach. Całkiem nieźle śpiewa, a także gra na gitarze akustycznej. Jedyna istota o jaką dba poza sobą to jego ukochana kotka Wendy.

3 komentarze:

  1. [Ed, który zdecydowanie wolałby być teraz na lekcji biologii.]

    Nowi uczniowie wcale nie byli zjawiskiem niespotykanym, szczególnie w liceum; rodziny przeprowadzały się cały czas, nastolatkom zdarzało się wpaść w złe towarzystwo albo przeskrobać coś na tyle dużego, że rodzice zwyczajnie decydowali o przeniesieniu dziecka do innej placówki. Nikogo to specjalnie nie dziwiło, szczególnie w szkole publiczej; szczególnie w liceum, gdzie większość uczniów była już prawie (albo ledwo) dorosła i niemalże nikt nie miał czasu ani ochoty podchodzić do nowych dzieciaków i pytać, dlaczego tu są, dlaczego nie zostali w poprzedniej szkole, co takiego zrobili, że znaleźli się akurat tutaj. Nowi nikogo nie interesowali, może poza nauczycielami i szkolną administracją - poza tym przeważnie obdarzano ich zaciekawionymi spojrzeniami, ale po góra tygodniu stawali się już na tyle jednością z wielobarwnym tłumem, że nikt już ich nawet nie zauważał. Mieli farta, jeśli zdążyli w tym czasie z kimś się zakolegować. Jeśli nie, cóż, przeważnie uczyli się radzić sobie sami lub przenosili się do kolejnej szkoły. A potem kolejnej.
    Ed siłą rzeczy musiał się jednak nowymi interesować - był przewodniczącym samorządu i przeważnie to właśnie na niego spadał obowiązek oprowadzania ich po budynku, tłumaczenia, co i jak, pokazywania, gdzie są które klasy i jak dojść do najbliższej toalety. Wspominał, że w stołówce najlepiej jest być trochę wcześniej, jeśli nie chce się przestać całej przerwy w kolejce, i podpowiadał, którzy nauczyciele mają tendencję do robienia niezapowiedzianych kartkówek, a którym to zwyczajnie, kolokwialnie mówiąc, zwisa i powiewa. Ani trochę mu to wszystko nie przeszkadzało, naprawdę, takie miał obowiązki i starał się wypełniać je najlepiej, jak potrafił, starając się z całych sił wypaść jak najlepiej. Ale tym razem, w przeciwieństwie do wszystkich innych razów, tę małą wycieczkę musiał odbyć w trakcie zajęć zamiast, tak, jak było to zazwyczaj, podczas przerwy na lunch.
    Nie był zirytowany, kiedy zamykał za sobą drzwi sekretariatu, chociaż bardzo nie lubił tracić zajęć; nie dlatego, że nie radził sobie z nadrabianiem, po prostu wolał być obecny kiedy tylko mógł. Nie był też zirytowany, kiedy znalazł nowego ucznia opartego o ścianę w korytarzu przy głównym wejściu; chłopak był mniej więcej w jego wieku, może trochę młodszy, i z całą pewnością nie obawiał się wyglądać... inaczej niż wszyscy inni. Pewnie lubił rzucać się w oczy.
    Zirytowany zaczął robić się dopiero, kiedy, jeszcze zanim zdążył w ogóle się odezwać, został potraktowany jak niechciany dodatek i zostawiony sam sobie, podczas gdy nowy "poszedł zapalić". Edward przez chwilę stał jak wryty, nie do końca pewien, co właśnie zaszło; potem śladem chłopaka wyszedł na zewnątrz.
    Znalazł go za rogiem, zaciągającego się papierosem, którego nawet nie próbował ukrywać. Co tylko bardziej zirytowało Nygmę. Odetchnął dwa razy, przywołał na twarz najlepszy uśmiech, na jaki było go stać.
    – Wiem, że jesteś nowy, więc pewnie nikt jeszcze ci o tym nie powiedział, ale na terenie szkoły palenie jest surowo zabronione – odezwał się, podchodząc. Zmarszczył nos, kiedy poczuł gryzący zapach dymu papierosowego, i nieco ostentacyjnie pomachał dłonią przed twarzą, starając się go rozgonić. Potem zmierzył chłopaka wzrokiem; spodnie z dziurami, masa plakietek i makijażu, a poza tym wyglądał, jakby zupełnie go to wszystko nie obchodziło.
    Ed odchrząknął. Wyciągnął rękę.
    – Nazywam się Edward Nygma. Przewodniczący samorządu uczniowskiego. A ty jesteś...? – przedstawił się. Był pewien, że gdyby zapytał w sekretariacie, znałby teraz imię nowego kolegi. Ale nie zapytał. Więc pytał teraz, osobiście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ed miał dziwne przeczucie, że nie polubi nowego ucznia w najmniejszym stopniu. To był ten typ człowieka, na który Nygma miał najzwyczajniej w świecie uczulenie i z reguły starał się nie przebywać w podobnym towarzystwie - z dwóch powodów. Po pierwsze, to towarzystwo wcale nie należało do najlepszych, a on miał opinię, o którą musiał dbać, no a przecież co by było, gdyby ktoś zobaczył go z kimś takim i coś sobie pomyślał, potem powtórzył komuś innemu, ten ktoś jeszcze komuś i tak plotka rozeszłaby się w zastraszającym tempie? Niedopuszczalne, absolutnie niedopuszczalne, Edward Nygma był dobrym uczniem i odpowiedzialnym gościem, nie potrzebował plotek na swój temat, szczególnie tego typu.
    A po drugie, tacy ludzie po prostu go irytowali. Swoim wyglądem, sposobem wyrażania się i bycia, tym, jak bardzo często ignorowali innych. Dokładnie tak, jak nowy teraz zignorował Eda, tylko po to, żeby przez parę chwil drzeć się do swojego telefonu o niewiadomo czym.
    Edward zmarszczył nos, mierząc wyciągniętą w jego stronę dłoń chłodnym spojrzeniem. Potem takim samym zmierzył przyklejonego do dłoni chłopaka.
    – Nie – stwierdził, tak ozięble, jak tylko mógł, żeby pokazać swoją własną wyższość. Był przewodniczącym samorządu, to była jakaś forma autorytetu, a ten typ zupełnie tego nie rozumiał – Żaden deal nie ma miejsca. Nie obchodzi mnie, że masz co robić, mam oprowadzić cię po szkole i zamierzam to zrobić, czy ci się to podoba, czy nie.
    Ledwo skończył mówić, a już miał wrażenie, że jego słowa wcale nie odniosą odpowiedniego rezultatu. Bo przecież nie miał jak zmusić Oswalda, żeby poszedł z nim, jeśli ten tak bardzo nie chciał; nie zamierzał wdawać się w bójkę o coś takiego, nie zamierzał w dawać się w bójkę o nic, więc tylko przestąpił z nogi na nogę i czekał, mając nadzieję, że wszystko pójdzie gładko i zdąży jeszcze na końcówkę lekcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. To nie były miłe tygodnie. Naprawdę nie były, bo nowy uczeń wydawał się objąć sobie za życiowy cel i punkt honoru uprzykrzanie Edwardowi życia na wszelkie znane ludzkości sposoby, wcale nie wahając się przy tym, by posuwać się do wandalizmu, głupich wyzwisk albo zagrywek równie dziecinnych i niedojrzałych co oblewanie starszego kolegi sokiem (i wcale nie przejmował się wiecznym byciem wzywanym przez dyrektora albo strofowanym przez nauczycieli). I taki właśnie był Ozzie Cobblepot w oczach Edwarda Nygmy - bardzo dziecinny i niedojrzały, a poza tym także niepotrzebnie głośny, denerwujący i zdecydowanie zbyt ciekawski.
    Serio. Po prostu nie potrafił powstrzymać się od wpychania nosa w nieswoje sprawy, co bardzo dobitnie zaprezentował na którejś lekcji angielskiego.
    Ed zmarszczył nos z niezadowoleniem, kiedy Cobblepot, mimo jego wyjątkowo wyraźnych protestów (chyba naprawdę trzeba było być umysłowo niedorozwiniętym, żeby nie zrozumieć "tu jest zajęte" jako prośby, żeby iść usiąść gdzie indziej, najlepiej w pierwszej ławce). Potem do kompletu zmarszczył także brwi.
    – Ten konkurs to nie twoja sprawa – stwierdził bardzo dobitnie, otwierając notatnik i wbijając wzrok w tablice. Zniżył głos do wściekłego szeptu, tak, by przypadkiem nie usłyszał go nauczyciel. Nie zamierzał wpadać w jakiekolwiek kłopoty tylko dlatego, że nowa szkolna zakała z aspiracjami na szkolnego klauna postanowiła dręczyć go swoją wybitnie niemile widzianą obecnością. – Poza tym, żeby wciąż udział, trzeba mieć jakiś talent. Jak sama nazwa wskazuje. Bycie wrzodem na tyłku to nie talent – posłał siedzącemu obok chłopakowi pełne wyższości spojrzenie, jakby chciał niewerbalnie przekazać wiadomość o treści "to wszystko, co zamierzam powiedzieć w tym temacie, żegnam ozięble". – A teraz proszę, idź zawracaj głowę komuś innemu. Niektórzy chcą się tu rzeczywiście czegoś nauczyć.

    OdpowiedzUsuń