25 czerwca 2010

[KP] "(...) nie sen jest najgorszy, najgorsze jest przebudzenie..."

James Gardner
30 lat | Filadelfia | pieniądze są lepsze od ludzi, nie potrafią zdradzać | Mike

Może i chciałby być inny. Może i mógłby jeszcze kogoś pokochać naprawdę. Może i mógłby okazywać więcej czułości, zrozumienia, ale już nie chce. Nie zamierza drugi raz dać się wkręcić w te całe żałosne pitu pitu o miłości, w całą gamę uczuć, skoro potem i tak to wszystko idzie na marne. Nie chce pokazywać, że cokolwiek go rusza, że coś może wywołać u niego jakąś reakcję. Jeden raz, jedno rozczarowanie. Dla niego to było o jedno za dużo. Był wściekły, zły na cały świat, uronił nawet łzę i od tamtego czasu już nigdy więcej tego nie zrobił. Wieje od niego obojętnością, przez którą ciężko się przebić.

- Naprawdę cię kochałem! - wrzasnął. Raptownie zerwał się z krzesła. - Kochałem cię, a ty mnie zniszczyłaś. Zabrałaś mi serce i rozdarłaś je na strzępy. Równie dobrze mogłaś mnie zasztyletować!

30 komentarzy:

  1. Nigdy nie sądziła, że życie może zmienić się z dnia na dzień. Wszystkie plany, aspiracje, marzenia wyleciały w górę i rozbłysły niczym fajerwerki nocą, nic po sobie nie pozostawiając. Czuła się jakby jej przyszłość do niedawna była drzewem pełnym różnorakich gałęzi, gałęzi, które nagle zostały ścięte i miały odrodzić się na nowo. Jedno słowo, jedna decyzja, tylko to wystarczyło, by wszystkie klocki rozsypały się na ziemię, a ona musiała je na nowo układać. Co zabawne, wszystko sprowadzało się do jednego krótkiego słowa. Tak. Gdy ojciec stworzył w swojej głowie fantastyczny plan, a ona wreszcie uległa i powiedziała „Tak”. Gdy matka zapytała ją, czy jest pewna tej decyzji i powiedziała „Tak”. Wreszcie, gdy stanęła przed ołtarzem, a jej umysł krzyczał „Nie”, ponownie powiedziała „Tak”, tym samym pieczętując całą umowę. Całe jej życie nagle sprowadzało się do tego jednego słowa. Nieważne jak mocno wewnętrznie kręciła głową, nieważne, że w duchu była przeciwna. Jej usta się zgadzały i to wystarczyło.
    Teraz siedziała obok swojego… Nawet w myślach ciężko było jej wypowiedzieć to słowo. W jej umyśle wtedy dochodziło do jakiegoś zwarcia i pojawiała się niewidzialna blokada. Gdyby takie rzeczy się zdarzały, byłaby pewna, iż za każdym razem, gdyby spróbowała wypowiedzieć to słowo na głos, przez jej ciało przeleciałaby nieprzyjemna fala prądu. Niestety, musiała zaakceptować fakt, iż obok niej siedział nie kto inny, a jej mąż. Wokół zgromadziła się rodzina, która śmiała się i rozmawiała. Gdyby życie było idealne, ona także czułaby tę atmosferę, ale akurat w tym wypadku, wszechświat śmiał się jej prosto w twarz. Prędzej nazwałaby tę uroczystość stypą, niżeli weselem. Przynajmniej tak określał to wewnętrznie jej sarkastyczny głos. Mimo to wiedziała, że siedzi tu, ponieważ właśnie taką podjęła decyzję. Słuszną czy też nie. Zgodną z własnymi przekonaniami czy też nie. Robiła to dla rodziny, dla rodzeństwa, które przekomarzało się kilka miejsc dalej.
    – Nim przejdziemy do pierwszego tańca, przyszedł czas na toasty. Złammy tradycję, niech zacznie mówić para młoda. – głos ciotki Marie rozniósł się po sali, gdy zastukała wdzięcznie w swój kieliszek, by zwrócić na siebie uwagę gości. Sądząc po jej zaróżowionych policzkach, nie był to jej pierwszy kieliszek.
    – Śmiało, zacznij. – rzuciła pod adresem swojego męża. Od dłuższego czasu milczała i nawet dla niej samej, jej głos wydawał się jakiś dziwny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do tej pory pamięta Jamesa i nie zapomniała uczuć, które się z nim wiązały. Nigdy nie czuła się gorsza z uwagi na to, iż miała mniejszy dom niż co niektórzy uczniowie. Nie spuszczała głowy, tylko dlatego, że jej ciuchy nie miały na sobie firmowych metek. Była sobą, stąpały po ziemi z pewnym planem i nie zwracała specjalnej uwagi na różnice. Mimo to, gdy zainteresował się nią James, poczuła się wyjątkowa. Starszy, przystojny i sprawiający, że koleżanki patrzyły na nią z zazdrością. Była młoda i z perspektywy czasu wiedziała jak błędny był jej sposób patrzenia na świat. Wtedy jednak czuła się niczym księżniczka, aż wszystko się zepsuło, a ona zrozumiała jak wygląda hierarchia na świecie. Jedyną rzeczą, która pomogła jej wtedy przetrwać i nie przeżywać młodzieńczej miłości była jej duma. Co za ironia, że teraz musiała schować ją do kieszeni i ślubować wieczność mężczyźnie, którego szczerze nie trawiła.
    Zawsze była podporą dla rodziców. Tą najstarszą córką, która pomoże, nawet jeśli nikt otwarcie jej o to nie prosił. Od zawsze wypełniało ją poczucie odpowiedzialności, które z wiekiem się nasiliło. Ten ślub był tego dowodem. Nienawidziła się za to, że zgodziła się to zrobić, przeciwstawiając się wszystkiemu w co wierzyła. Mimo to wiedziała, że nie postąpiłaby inaczej. Gdy patrzyła na swoje rodzeństwo, nie miała wątpliwości co do tego, iż zapytana ponownie, postąpiłaby tak samo. Dla nich. Dla ich dachu nad głową i niezamartwiania się o każdy grosz. Dla nowych butów do gry dla Lucasa czy opłacenia lekcji skrzypiec dla Sally.
    Miała ochotę prychnąć, ale wiedziała, że wszyscy ją uważnie obserwują, dlatego posłała mu wymuszony uśmiech. Oboje nie będą szczęśliwi, nie miała co do tego wątpliwości. Do tej pory odpychała od siebie myśli, jak będzie wyglądało życie po ślubie i zamierzała robić to jeszcze jeden dzień, ponieważ wizja, która malowała się w jej głowie, przyprawiała ją o mdłości. To małżeństwo było dla pieniędzy. Gdyby się wycofała, to jej rodzina bardziej by ucierpiała. Wiedziała, że nie byłaby w stanie zapewnić im dobrego życia za marną pensję. Z kolei pieniądze, które zyskali dzięki temu małżeństwo… Dawały im całkowite zabezpieczenie.
    Uniosła kieliszek, upijając spory łyk, by dodać sobie odwagi. Przyszła jej kolej i żałowała, że w głowie miała kompletną pustkę. Całe szczęście podczas ostatnich tygodni stała się naprawdę dobra w udawaniu. Wiedziała co ludzie chcą usłyszeć, a ona musiała im to dać. – Moje serce bije szybciej, gdy myślę o przyszłości, o tym, co możemy wspólnie przeżyć i czego możemy doświadczyć. Całe nasze życie to lekcja, ale wiem, że od teraz będziemy uczyć się wszystkiego razem. – odparła, unosząc kieliszek do góry i zerkając kątem oka w stronę rodzeństwa. Gdy zobaczyła rozmarzony uśmiech swojej najmłodszej siostry, wiedziała, że powiedziała dobre słowa. Doprowadziła szczerbatą księżniczkę do uśmiechu, a to była idealna nagroda. Niestety jej radość nie trwała długo, ponieważ po chwili muzyka na sali zaczęła się zmieniać. Przyszedł czas na pierwszy taniec… Podczas składania przysięgi po prostu się wyłączyła. Była niczym zimny robot, inaczej nie dałaby rady. Oby zadziałało i tym razem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przełknęła niechęć i gorycz, które ją wypełniały i pozwoliła mu się objąć. Zdawała sobie sprawę, że cała jest napięta niczym struna, ale nie potrafiła tego zmienić. Uwielbiała tańczyć, kochała uczucie, gdy muzyka przez nią przepływała, a ona mogła się rozluźnić i jej poddać. Jej dom od zawsze był wypełniony melodią, podejrzewała, że ma to już we krwi. Jednakże teraz taniec nie sprawiał jej przyjemności. To po prostu było kolejne zadanie do wykonania, czynność wykonywana dla tej części publiczności, która nie znała prawdy i wierzyła w tę całą idiotyczną szopkę.
    Wiedziała, że najlepiej byłoby, gdyby zrobiła wszystko, by ich wspólna przyszłość malowała się w lepszych barwach. Powinna się odrobinę postarać i zrobić cokolwiek, jednakże w pewnym momencie stwierdziła, że zrobiła wystarczająco. Zgodziła się na ten ślub, choć wolałaby mieć większą władzę nad swoim własnym życiem. Zgodziła się poświęcić własne szczęście dla dobra rodziny i to było wszystko na co mogła przystać. Nie zamierzała bardziej wysilać się dla człowieka, którego nawet nie trawiła. Może była uparta i pamiętliwa, ale nie wyrzuciła z głowy przeszłości i gdy na niego patrzyła, przypominała sobie co czuła podczas szkolnych lat. Udało mu się zabić w niej pewną swawolę i wolność, którą czuła. Pokazał jej realia świata i zgniótł jej uczucia jakby były nic niewartą kartką papieru, którą przez chwilę miał ochotę się bawić. James był jej pierwszym zawodem miłosnym i nie była w stanie tak po prostu o tym zapomnieć. To zawsze gdzieś w niej było, a teraz jedynie się nasiliło. W pewnym sensie chyba chciała odbić piłeczkę i sprawić, aby on też w jakiś sposób ucierpiał.
    – Wiesz, tak właśnie będzie wyglądało teraz nasze życie. – mruknęła, opierając podbródek na jego ramieniu, by mógł ją dobrze słyszeć. Zapewne z daleka wyglądało to jakby szeptała mu czule do ucha, ale w rzeczywistości jej głos był po prostu zniechęcony. Co więcej, chyba pierwszy raz odezwała się do niego z własnej woli. – Po prostu pustka. Równie dobrze mogłabym poślubić manekina.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do niedawna miała całkowicie inny plan na swoje życie. Była w związku, pracowała na dwie zmiany i odkładała co mogła, by w przyszłości spełnić swoje wielkie marzenie. Niestety, jej życie było niczym domino, gdy opadła jedna kostka, zaraz za nią runęły następne. Pojawiły się pierwsze problemy w rodzinne firmie, kolejne zadłużenia, które bez wiedzy rodziców próbowała spłacić. Wreszcie przyszedł czas na jej związek, który rozpadł się niczym domek z kart. Wcześniej nie dostrzegała jak kruche miał fundamenty. Sądziła, że zbudują razem przyszłość, ale najwyraźniej była w wielkim błędzie. Zapewne, gdyby dalej była z Danielem, nie nosiłaby teraz na palcu obrączki, zapewne jej życie wyglądałoby inaczej, ale Daniel należał już do przeszłości i nieważne jak bardzo tego nienawidziła, teraz James był jej niechcianą przyszłością.
    Spięła się jeszcze bardziej słysząc jego odpowiedź i zacisnęła mocniej dłonie. Nienawidziła tego, że tak łatwo potrafił sprawić, iż uczucia, które kiedyś w niej wywołał, ponownie się pojawiały. W czasach szkolnych doprowadził do tego, że czuła się gorsza, a gdy mijała go na korytarzach, odwracała głowę, udając dumną, choć w środku chowała się w sobie. Teraz także było podobnie, aczkolwiek tym razem pieniądze odgrywały jeszcze większą rolę. To jej rodzina, nie jego, ich potrzebowała. To jej rodzinę trzeba było ratować z opresji i wykupić.
    Potrzebowała kilku chwil, by się uspokoić i odciąć od tych uczuć. Zdusiła je w sobie i przyćmiła wszystko obojętnością. – Naprawdę wierzysz, że nic się nie zmieni? Czułeś się kiedyś samotny? Jeśli tak, to możesz mieć pewność, że będzie tylko gorzej. Będę obok, cały czas, a mimo to będziesz czuł się bardziej samotnie niż kiedykolwiek. Oboje się zniszczymy. – odparła, ponieważ tak właśnie czuła. Wiedziała, że po tym ślubie nie będzie już taka sama. Coś w niej zaniknie i zapewne nigdy się nie odrodzi. – Ale ty już masz w tym doświadczenie, prawda? – mruknęła, bardziej do siebie niż do niego i nim zdążyła doczekać się odpowiedzi, w polu widzenia stanął jej ojciec.
    – Teraz przyszedł czas na taniec z ojcem. – odparł, posyłając jej ciepły uśmiech, a ona skorzystała z okazji i podała mu rękę, posyłając ostatnie spojrzenie w stronę męża.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wtuliła się w ramiona ojca jakby były jej ostoją. Niegdyś to w jego objęciach znajdywała schronienie przed światem. Wspinała się na jego kolana, gdy tylko wracał z pracy, by pokazać jak bardzo się za nim stęskniła. To do niego biegła, gdy potwory spod łóżka zaczynały ją dręczyć. Gdy była małą dziewczynką uważała go za niepokonanego bohatera. Wiedziała, że choć to on zapoczątkował cały sznur, który doprowadził do tego ślubu, tak naprawdę nie chciał jej do niczego zmuszać. Dał jej wolny wybór. Mogłaby być na niego wściekła, ale była rozsądna i kochała go na tyle mocno, by dostrzec, iż sytuacja wymagała radykalnych środków. Firma była w rodzinie od lat, aż zaczęła podupadać. Ojciec walczył o nią z całych sił, ale i on miał swoje granice. Był inteligentny i dostrzegał, kiedy był blisko przegranej. Jay wiedziała jak wiele znaczy dla niego firma i rozumiała, że nigdy nie pogodziłby się, gdyby upadła. Co więcej, był już starszym człowiekiem, chorowitym, a utrzymanie dużej rodziny nie było łatwe. Brutalna prawda była taka, iż po prostu by sobie nie poradził, nieważne jak bardzo by się starał.
    Z nim taniec przyszedł o wiele łatwiej. Od razu się rozluźniła, a na jej usta powrócił szczery uśmiech. Ojciec potrafił ją rozśmieszyć i podnieść na duchu. Spędzili wspaniałe kilka minut, aż w jej zasięgu wzroku pojawiła się kolejna osoba, która chciała z nią zatańczyć. Niespecjalnie podobała jej się rola gwiazdy wieczoru, ale prawda była taka, że ludzie przyszli tu na jej ślub, a ona musiała w ich oczach wyglądać na zakochaną małżonkę.
    Muzyka, w którymś momencie odrobinę przycichła, a ona w towarzystwie ojca swojego męża, z którym to przyszło jej również zatańczyć, została podprowadzona na środek. Zerknęła na Jamesa, a później przeniosła wzrok na kelnerów, którzy wjechali z jednym z głównych elementów każdego wesela. Wielkim tortem. Przyglądała się jak palą się race, licząc na to, że będzie to trwało jak najdłużej. Jej matka była tradycjonalistką, nic dziwnego, że na weselu jej córki musiał zostać uwzględniony każdy zwyczaj…

    OdpowiedzUsuń
  6. Spojrzała na niego, unosząc brew ku górze, gdy podał jej nóż. W ten sposób zadawała mu nieme ironiczne pytanie. Może powinien choćby odrobinę się obawiać, gdy dzierżyła w dłoniach ostre narzędzie. W końcu zawsze mogła się na niego rzucić, tak jak działo się to niejednokrotnie w programie, który uwielbiała wieczorami oglądać jej babka. O żonach, które mordują. W końcu miała mu wiele za złe, poczynając od lat młodzieńczych, na obecnym ślubie kończąc. Co prawda cała ta zaistniała obecnie sytuacja nie była do końca jego winą, ale jeśli chciała być na kogoś zła, zamierzała przelać wszystko na niego. Może w szkole średniej nie złamał jej serca, daleko jej było wtedy do miłości, nie zdążył jeszcze się w niej zakorzenić, aczkolwiek z całą pewnością złamał jej dumę, a to byłby już dobry motyw, czyż nie?
    Żałowała, że tak po prostu nie potrafi się odciąć. Odejść myślami gdzieś daleko, by nie czuć na skórze jego palców. Co prawda dotyk był delikatny, praktycznie nieistniejący i gdyby nie widziała jego dłoni, mogłaby nawet tego nie poczuć. Jednakże widziała. Miała świadomość, że stał tuż obok, na tyle blisko, iż znów czuła zapach jego perfum. Wiedziała, że stał sztywno i tak samo, jak ona, wolał znaleźć się daleko. Musiał to wiedzieć. Zdawać sobie sprawę, że ich życie będzie zimne, monotonne. Pełne milczenia i chęci ucieczki.
    Gdy już ukroili pierwszy kawałek, sięgnęła po ułożone z boku talerzyki, zabierając pierwszy z góry. Przełożyła ciasto na porcelanę i mimowolnie spojrzała w stronę matki, która uśmiechała się do niej zachęcająco i ruchem dłoni wskazała, by kontynuowała. Tak jakby bez tych kilku tradycyjnych gestów ślub był nieważne. Spróbowała unieść jeden kącik do góry, ale wątpiła, by ta imitacja uśmiechu była czymś więcej niż grymasem. Podała mu talerzyk i wzięła dwa małe widelczyki. Nim zdążyła zaprotestować, obsługa odjechała z tortem na bok, zapewne po to, by pokroić resztę kawałków, a młodej parze dać pole do popisu. Cóż tak właściwie znaczyła ta tradycja? Mieli karmić się nawzajem całe życie? Nie potrafiła tego pojąć, acz to miało uszczęśliwić matkę, więc zamierzała grać według scenariusza.
    - Ta sukienka jest kupiona za twoje pieniądze, więc jak ją ubrudzisz, tylko ty stracisz. - zagroziła, podając mu widelczyk. Nabrała duży kawałek, nie tylko po to, by jak najszybciej skończyć tę szopkę, ale także, by tak po prostu utrudnić mu życie. - Leci samolocik. - mruknęła, podstawiając mu ciasto do ust, czekając aż łaskawie je zje. Gdyby wszystko odbywało się inaczej, zapewne w tym momencie parsknęłaby śmiechem, tak komicznie to wszystko wyglądało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Tak sobie przypominam co tam ustalałyśmy i chyba miało być później udawane gorzko gorzko, a później akcja z jej byłym, który przychodzi na ślub i chce ją odzyskać :P ]

      Usuń
  7. Popatrzyła na niego z jedną brwią uniesioną ku górze, jakby zadawała mu nieme pytanie, na które w gruncie rzeczy nie oczekiwała odpowiedzi. Jeśli sądził, że plamka na tym nieskazitelnym stroju nadzwyczaj by ją rozsierdziła i zgorszyła, był w niebywałym błędzie. Pracowała w życiu to tu, to tam. Nieraz musiała ubrudzić sobie rączki i prawda była taka, iż z czasem po prostu przestała zwracać na to uwagę. Gdy człowieka pochłaniała myśl, czy uda mu się zapłacić kolejne rachunki, ciężko było skupić się na bardziej prozaicznych sprawach. W gruncie rzeczy chętnie ubrudziłaby tę sukienkę własnymi rękami, byle by coś udowodnić, byle by postawić na swoim, tak uparta i arbitralna potrafiła być. W szczególności, gdy ten ktoś był jak drzazga pod paznokciem, której człowiek ponad wszystko chciał się pozbyć, aczkolwiek ta była tak mikroskopijna, iż zadanie to nie należało do najłatwiejszych.
    Gdy zauważyła, jak wielką porcję tortu jej przyszykował, była pewna, że jej marzenie o zniszczeniu czegoś, co ze strony prawnej należało do niego, za chwilę się ziści. Mimowolnie odsunęła się kawałek do tyłu, zaciskając usta w cienką linię, niczym małe dziecko, które potrzebuje jakieś zachęty. Spojrzała na widelec, który podstawił jej pod nos, później na niego i ponownie do gry weszła jej determinacja. W końcu on sprostał zadaniu i nie pozwolił, by choćby jeden okruszek z ogromnej porcji, jaką mu przyszykowała się zmarnował. W żadnym wypadku nie mogła być gorsza, więc po chwili wahania otworzyła usta i zjadła puszysty biszkopt, chwilę dłużej przytrzymując widelec w ustach, nie spuszczając przy tym wzroku ze swojego nieszczęsnego karmiciela. Po chwili odsunęła się, pozwalając, by słodki krem rozlał się po jej kubkach smakowych. Przynajmniej taka korzyść była z tej całej szopki... Tort był smaczny i zapewne kosztował więcej, niż zdążyłaby zarobić przez pół roku.
    Gdy wreszcie skończyli, oblizała usta, kciukiem ścierając resztki kremu, który czuła w kąciku ust. Nie było jej dane odetchnąć, gdyż zaraz po tym usłyszała pierwsze ciche nawoływanie, które po chwili rozeszło się po sali i zamieniło w prawdziwe skandowanie. Poczuła jak temperatura jej ciała diametralnie się obniża, wydawało jej się, że w krwiobiegu krążą jej małe kryształki lodu, gotowe w każdej chwili ją sparaliżować. Popatrzyła po wszystkich przerażona, licząc na to, że ktoś się zlituje, nim jednak to się stało, James znalazł się bliżej niej, a ona doskonale słyszała jego cichy szept. Spojrzała na niego zaskoczona z niedowierzaniem malującym się na jej pokrytej piegami twarzy. Słuchała go, acz jednocześnie kompletnie nie wiedziała do czego zmierzał, choć może wiedziała, lecz nie chciała w to wierzyć. Chciała zrobić krok do tyłu, ale stała w miejscu, gdy objął jej twarz dłońmi. Mogła tylko patrzeć mu w oczy, ponieważ innej możliwości jej nie dawał, chyba, że... Mimowolnie zerknęła na jego usta, wstrzymując oddech, gdy się do niej zbliżył jeszcze bardziej. Nic jednak nie nastąpiło. Przynajmniej w pewnym sensie. Czuła jego oddech na ustach, doskonale wiedziała, że jego wargi znajdują się dosłownie milimetry od jej. Jakimś cudem to wydawało się o wiele intymniejsze niż jakikolwiek pocałunek, gdy tak stali, serca biły jak szalone, a oni po prostu na siebie patrzyli. Ocknęła się z tego transu, gdy James się odsunął. Sama z wahaniem zrobiła to samo, starając się nie dać po sobie poznać, co działo się w jej wnętrzu, a działo się zdecydowanie zbyt wiele. Ludzie bili brawo, jakby byli na jakimś występie, jej sarkastyczna strona przejęła górę i teatralnie się ukłoniła, wywołując tym samym fale śmiechu i przerywając ten rozczulający moment, który musiał się skończyć.
    Jakimś cudem ktoś odwrócił uwagę gości. Przy wejściu zrobiło się małe zamieszanie, a gdy tłum trochę się rozrzedził dojrzała kto wszedł do środka. Otworzyła szeroko oczy, przyglądając się mężczyźnie z ciemnymi włosami, które opadały niesfornie na czoło. Wiedziała, że w dotyku są miękkie, wiedziała, że często celowo odgarnia je palcami, ponieważ wie, jak działa na kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a ona była pewna, że wygląda jak ryba wyrzucona na brzeg. Jak inaczej mogła zareagować, gdy na jej ślubie pojawiał się jej były chłopak? Były chłopak, który, wnosząc po tym, iż nie do końca trzymał się na nogach, nie był też do końca trzeźwy.
      - Czyli to prawda? - jego głos, mocny i silny, który niegdyś doceniała, teraz był zbyt donośny i niósł się po sali niczym sądowy wyrok. - Zerwałaś ze mną dla tego gościa? - zapytał, wskazując palcem na Jamesa i uśmiechając się szyderczo, pokręcił głową. - Przecież to mnie kochasz! - dokończył głośniej, waląc się w pierś. Nie wiedziała co o tym myśleć, ale wiedziała, że nie może pozwolić, by ta szopka trwała. Nie, gdy życie jej rodziców leżało w rękach obcych ludzi, którzy nie powinni na to patrzeć. Teraz już było za późno, dlatego ruszyła bez zastanowienia w jego stronę, licząc, że uda jej się go wyprowadzić bez większej szarpani i niepotrzebnej dramaturgii.

      Usuń
  8. Wiedziała, że wszyscy patrzą na nią, na Jamesa i mężczyznę, którego nie znali. Mężczyznę, którego nie znali nawet jej rodzice, ponieważ nigdy go nie spotkali. Spojrzała w ich stronę i pokręciła głową do ojca, ponieważ widziała, że chciał się zaangażować, niepotrzebnie. To całe zbiegowisko miało już zbyt wielu aktorów. Zdawała sobie sprawę, że później będą zadawać jej pytania o Daniela, na które nie mogła im odpowiedzieć, nie potrafiła. Czemu go nie poznali, choć przez długi czas był jej partnerem? Sama nie była w stanie znaleźć słów, by to wytłumaczyć, może to był sygnał ostrzegawczy, którego wcześniej nie dostrzegła? Tak jak zresztą wielu innych. Dlatego z determinacją stawiała kolejne kroki, udając, że nie czuje zdenerwowania, gdy znajduje się w centrum uwagi. Daniel dalej stał w tym samym miejscu, przyglądając jej się uważnie, wpatrując się jak stawia każdy mały krok w długiej sukni. Nawet gdy był po alkoholu, nie potrafiła powiedzieć, co konkretnie działo się w jego umyśle. Kiedyś sądziła, że czyta z niego jak z otwartej księgi, ale to było złudzenie, w które pozwalał jej wierzyć. Operował nią, jakby była instrumentem, a on był niesamowitym graczem.
    - Rola panny młodej w ogóle do ciebie nie pasuje. - rzucił, gdy znalazła się wystarczająco blisko, ale ona zignorowała ten komentarz, kręcąc jedynie głową. - Co ty tu do cholery robisz? - szepnęła gniewnie, przez zaciśnięte zęby, ale on najwyraźniej był zbyt pijany, by zwrócić uwagę na jej gniew. Zrobił krok w jej stronę, próbując ująć jej twarz w dłonie, ale szybko zrobiła krok do tyłu, odtrącając jego ręce. - Jayla... - poprosił głosem, który znała już za dobrze. Zawsze ulegała, nie tym razem. - Koniec. Musisz stąd wyjść. - zarządziła, przerywając mu i łapiąc go za przedramię, spróbowała pociągnąć w stronę wyjścia, ale nawet pod wpływem alkoholu Daniel był silniejszy, wyższy i zdecydowanie o wiele bardziej uparty. Wyszarpał się z jej uścisku, zataczając odrobinę. Mimowolnie wyciągnęła rękę, by go podtrzymać, cholery instynkt, choć na całe szczęście nie było to potrzebne. - Ja mam wyjść? Trzeba było odbierać moje pieprzone telefony. A tak nie dałaś mi nawet zaproszenia na wasz uroczy ślub. - stwierdził głosem tonącym w sarkazmie, a ona mimowolnie się skrzywiła. Bała się, że Daniel powie zbyt wiele. Rozejrzała się z przerażeniem po sali, aż jej wzrok padł wreszcie na jej nieszczęsnego męża. Daniel musiał to zauważyć, ponieważ od razu wtrącił się do tyrady. - To jest twój wybranek? Bawisz się w księżniczkę z tym gościem? - zapytał z obrzydzeniem, po czym bezceremonialne splunął na bok, wyrażając swoją jakże niewidoczną dezaprobatę. - Daniel... - warknęła, próbując znowu pociągnąć go za ramię, ale tym razem szarpnął się mocniej, a ona na wysokich butach z ledwością utrzymała równowagę. Zamiast szpilek przydałby jej się teraz tenisówki. - Wiem jak mam na imię! - warknął i nim się obejrzała, ruszył do przodu, skupiając się na kimś innym. - Stary, rozpieprzam ci wesele, a ty stoisz i się gapisz? Czekasz, aż ktoś załatwi robotę za ciebie? Pewnie masz ludzi, którzy podcierają ci tyłek. Gdybym ją teraz zabrał, nie mrugnąłbyś nawet okiem! - krzyknął rozeźlony, śmiejąc się ironicznie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chciała zatrzymać Daniela, wierzyć w to, że jest w stanie nad nim zapanować, ale prawda była taka, iż nigdy nie potrafiła utrzymać go w ryzach. Teraz był jak byk, a ona nie była torreadorem, który mógł przejąć nad nim jakąś kontrolę. Co więcej, sytuacja stała się jeszcze gorsza, gdy do akcji wkroczył James, który dotychczas po prostu stał i się nie odzywał, najwyraźniej pozwalając jej zapanować nad sytuacją, co jak widać, nijak jej wyszło. Widziała postawę swojego męża i po raz pierwszy widziała w nim autentyczne uczucia, emocje. Były to co prawda złość i nienawiść, aczkolwiek to już nie była pusta skorupa, która składała z nią przysięgę, tańczyła na parkiecie, kroiła tort. Miała świadomość, że teraz zrobi się tylko gorzej, popatrzyła na Jamesa prosząco, ale on nawet na nią nie patrzył. Nim się spostrzegła, pchnął Daniela i wiedziała, że to już jest koniec. Dan nie należał do cierpliwych i spokojnych, a biorąc pod uwagę fakt, iż był nietrzeźwy, niewiele było mu trzeba, by znalazł się poza granicą kontroli. Jej słowa potwierdziły się chwilę później, gdy brunet wykonał zamach.
    - Daniel! - krzyknęła, z przerażeniem patrząc na Jamesa i robiąc krok w ich stronę. Zatrzymała się jednak w miejscu, gdy jej chłopak odwrócił się w jej stronę, ponownie skupiając na niej swoją uwagę. Popatrzyła na niego jak na wariata, nie odpowiadając na jego pytanie. Doskonale wiedział, dlaczego się rozstali, po prostu nigdy nie czuł się winny. Nie zrobiła kroku do tyłu, nie wycofała się, wiedziała, że Daniel nic by jej nie zrobił i choć teraz się bała, nie zamierzała tego okazywać. Poza tym wolała, by skupił się na niej niż na jej mężu.
    Nim Daniel zdążył do niej podejść, James ponownie się nim zajął, a ona sapnęła przerażona, gdy jej były wylądował skulony na ziemi, kaszląc i próbując złapać oddech. Mimowolnie chciała do niego podejść, ale wtedy znalazła się przy niej jej matka, a za nią ojciec, który szybko jej się przyjrzał, jakby obawiał się, że coś jej się stało. Spojrzał przez ramię na Daniela, był wściekły, widziała to po jego postawie i z trudem nad sobą panował.
    - Córeczko, nic ci nie jest? - zapytała matka, przyglądając się jej uważnie, a ona w odpowiedzi pokręciła głową, próbując poukładać sobie w głowie, co przed chwilą się stało. Przypatrywała się jak kilku chłopaków wyprowadza Daniela i jakaś jej słaba część chciała się wtrącić, zareagować. Jakaś jej część nie mogła znieść myśli, że jej chłopak może wylądować na noc za kratkami, że może zostać posądzony o napaść czy pobicie. Jakaś jej część chciała go bronić, coś zrobić, ale wygrał rozsądek, który zmusił ją do tego, by dalej stała jak słup soli i po prostu patrzyła, jak wyprowadzają jej byłego chłopaka, podczas gdy ten w dalszym ciągu próbuje się szarpać i coś zdziałać. Wreszcie zacisnęła usta i odwróciła wzrok, przenosząc go na Jamesa, ale gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, on przerwał połączenie i odszedł.
    - Chyba powinnaś sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. - przemówiła ponownie matka, a ona posłała jej zaskoczone spojrzenie. Dopiero po sekundzie uświadomiła sobie, iż nie chodzi o Daniela, tylko o Jamesa. Przełknęła i początkowo chciała pokręcić głową, ale wreszcie skinęła i ruszyła w stronę łazienek, gdzie zapewne ruszył James. Podeszła do drewnianych drzwi, wahając się przez chwilę, aż wreszcie cicho zapukała. - Wpuść mnie. - to było coś pomiędzy prośbą a żądaniem, aczkolwiek trzeba było przyznać jej punkty grzecznościowe za to, że przynajmniej nie wparowała tam, jakby nie znała podstawowych zasad dobrego wychowania.

    OdpowiedzUsuń
  10. Musiała przyznać, iż zdziwiła się, gdy otworzył drzwi. Może w głębi ducha liczyła, że ją odprawi, ponieważ nie do końca wiedziała, co chciała mu powiedzieć. Mimo to weszła do środka, zamykając za drzwi i opierając się o nie, by zachować między nimi odpowiedni dystans. W jasnym świetle lamp doskonale było widać jego pokiereszowaną twarz i mimowolne się skrzywiła. Zapewne za jakiś czas nie będzie wcale wyglądał lepiej, gdy do kompletu dołączą siniaki i to chyba było definicją całego tego ślubu i ich przyszłego życia. Nawet wesele nie mogło przejść spokojnie, bez zakłóceń i bijatyk wyrwanych rodem z filmów akcji.
    - Nie muszę. - potwierdziła po prostu, choć w gruncie rzeczy to było kłamstwo. Wiedziała czego oczekiwali od niej ludzie, rodzice. Gdyby jej matka zobaczyła jak bardzo obojętna, a nawet gniewna jest w stosunku do Jamesa, zapewne przeżyłaby małe załamanie wewnętrzne, chciała, by jej córka była szczęśliwa i chyba wierzyła, że to małżeństwo może się sprawdzić. W końcu niegdyś aranżowane śluby było codziennością i nie przekreślały one szczęśliwego zakończenia. Sęk w tym, iż ich sytuacja była zgoła inna.
    - Nie powinieneś. - potwierdziła po raz kolejny, tym razem zgodnie z prawdą. Gdyby nie stanął w jej obronie, nie zmywałby teraz z siebie plam krwi, nie ukrywałby się w łazience i krzywił do swojego odbicia. Kluczowe jednak było to, iż on właśnie stanął w jej obronie. To nie zmieniało faktu, iż w dalszym ciągu wolałaby odciąć sobie palec niż spędzić z nim życie, lecz sprawiło, iż miała u niego dług wdzięczności, a długów nienawidziła. Wiedziała, że jest mu winna podziękowania, może nawet przeprosiny, acz nie mogła tego ubrać w słowa, nie potrafiła, nie chciała...
    Spojrzała na niego, marszcząc brwi. Faktycznie, było dużo krwi i zastanawiała się, do czego konkretnie on się odnosił. Sądził, że zrobiło jej się słabo czy może ubrudzi sukienkę? Nie wiedziała, ale żaden z tych dwóch argumentów nie miał znaczenia. Miała młodsze rodzeństwo, które nieraz kończyło z rozbitym kolanem, nosem czy łukiem brwiowym. W jakimś stopniu uodporniła się na ten widok, miała świadomość, że są gorsze. Jeśli z kolei chodziło o sukienkę, w dalszym ciągu niespecjalnie się nią przejmowała. W końcu i tak nie należała do niej i z całą pewnością nie miała w planach przekazywać jej swojej córce. Dlatego w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami.
    Otworzyła usta, by zaprotestować, ale szybko ponownie je zamknęła. Czy tego chciała, czy nie, to była poniekąd prawda. Wiedziała, że prędzej czy później poruszyłaby ten temat. Daniel mógł ją skrzywdzić, złamać jej serce i upokorzyć, ale kochała go, troszczyła się o niego i przez długi czas sądziła, że jest to odwzajemnione. Teraz nim gardziła, aczkolwiek w głębi w dalszym ciągu była słaba i nie była w stanie pogodzić się z myślą, iż mógłby trafić przed sąd, w dodatku z jej powodu. James miał pieniądze, miał prawników, Daniel nie miałby żadnych szans i wiedziała, że skończyłoby się to dla niego bardzo źle. Może powinna tego pragnąć, może powinna nakłonić Jamesa, by jednak wniósł oskarżenia. Może to byłby rodzaj zemsty, lecz po prostu nie potrafiła się na to zdobyć. Chciała, by Daniel jedynie zniknął z jej życia, a sprawa w sądzie z pewnością by jej to uniemożliwiła. Tak chciała to tłumaczyć. Sobie i innym.
    Po chwili wahania zakręciła kran i pociągnęła go za rękę, wskazując głową, by usiadł. Co prawda znajdowali się w łazience i jedyne miejsce, na jakim mógł spocząć to deska toaletowa, acz nie powinien w tym momencie narzekać. Przy okazji posłała mu swoje uparte spojrzenie, nie dając mu szansy na sprzeciw i sama popchała go lekko, by się cofnął i zwolnił jej miejsce. Stała przez chwilę odwrócona do niego plecami, zbierając się w sobie, aż wreszcie sięgnęła po papierowy ręcznik, urywając spory kawałek i zamaczając go w wodzie. Wreszcie odwróciła się w jego stronę, z ledwie zauważalnym wahaniem podchodząc do niego i nachylając się, by móc zetrzeć pozostałości krwi. Uparcie unikała jednak patrzenia mu w oczy, skupiając się na wszystkim, byle nie na nich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie rozstaliśmy się z powodu ślubu. - odezwała się wreszcie, ponieważ to wyznanie wydawało jej się łatwiejsze i czuła się w obowiązku, by go o tym zapewnić. Czemu? Sama nie wiedziała, ale to była prawda. To poniekąd rozstanie z Danielem skłoniło ją do decyzji o ślubie. - Przepraszam, że czułeś się w obowiązku, stanąć w mojej obronie. - wydusiła wreszcie, co zapewne było średnią formą przeprosin, ale zawsze jakąś.

      Usuń
  11. Zacisnęła usta w cienką linię i skinęła głową, odsuwając się od niego. Odwróciła się, by wrzucić ręcznik do kosza, a słysząc jego kolejne pytanie, jej ramiona same się spięły. Czy wszystko było w porządku? Nic nie było, niestety. Nie powinno być tu Daniela, James nie powinien wyglądać tak, jak wyglądał, jej nie powinno tu być, ten ślub nie powinien mieć miejsca... Było milion rzeczy, które nie były w porządku, lecz nie zamierzała wymieniać żadnej z nich i po prostu skinęła głową. Było za późno na użalanie się nad sobą. Podjęła decyzję.
    - Tak, chyba tak. Zajmę się tym. - odparła, ponieważ chociaż tyle mogła dla niego zrobić. Spojrzała na niego, chcąc dodać coś jeszcze, ale koniec końców pokręciła głową i ruszyła w stronę wyjścia.
    Otworzyła drzwi z zamiarem odejścia i poproszenia kogoś o jakąś koszulkę, aczkolwiek gdy tylko wyszła, w zasięgu jej wzroku pojawił się mężczyzna, który w ręku dzierżył wieszak z białą koszulą. Mogła się tego domyślić. W jej świecie zapewne poszłaby do jakiegoś targetu i zgarnęła stamtąd tanią koszulkę, bo w końcu była potrzebna tylko na chwilę. Tutaj obsługa podstawia jej wszystko pod nos, ponieważ zapewne ktoś z ich rodziny był zapobiegawczy i poprosił o przebranie dla pana młodego. Z uśmiechem odebrała koszulę, dziękując młodemu chłopakowi, po czym odwróciła się z powrotem do drzwi, mimowolnie wywracając oczami. Nowy świat, Jay, nowe zasady, pomyślała, nim weszła ponownie do środka, wyciągając w jego stronę wieszak.
    - Ktoś jest o krok przed nami. - stwierdziła, przekazując mu koszulę i powstrzymując się przed sarkastycznymi komentarzami, które cisnęły się jej teraz na usta. Podejrzewała, że w jakimś stopniu będzie musiała się przyzwyczaić do takiego życia. Pytanie, czy w ogóle tego chciała? Została wychowana inaczej i gdyby popatrzeć na to realnie, jeszcze kilka miesięcy temu to ona mogłaby podawać mu tę koszulę. To ona była osobą z nizin, która usługiwała tym, którzy znajdowali się wyżej. Nagle ktoś miał obsługiwać ją i czuła się z tym faktem co najmniej dziwnie, nie na miejscu, jakby próbowała włożyć buty, które kompletnie na nią nie pasowały. - Spotkamy się na sali. - stwierdziła, odwracając się w stronę drzwi, zatrzymała się jednak z ręką na klamce. - Dziękuję. - powiedziała po prostu i nie czekając na odpowiedź, wyszła, szybkim krokiem zmierzając w stronę, skąd dobiegała muzyka. Na całe szczęście goście wrócili do zabawy i tak jak mówił James, z grzeczności udawali, że nic się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdy wreszcie przyjechali na miejsce, niepewnie przyjrzała się budynkowi, który teraz miał być jej domem. Patrzyła jednak i widziała więzienie, klatkę, w której pozwoliła się zamknąć z własnej woli. Rodzice zawsze powtarzali, że każda, nawet najmniejsza decyzja, niesie za sobą konsekwencje. Nieustannie działa nieprzerwany ciąg przyczynowo-skutkowy i ona właśnie patrzyła na jeden ze skutków. Jak bardzo ten dom różnił się od tego, w którym się wychowała... Jak bardzo jej życie zmieniło się w przeciągu kilku dni... Sama nie była w stanie tego wszystkiego pojąć, dlatego niepewnym krokiem ruszyła za nim, wchodząc do środka i rozglądając się dookoła.
    Witaj w domu? Jak dziwnie brzmiało to nawet dla niego, słychać to było w jego głosie. Nim jednak zdążyła to skomentować, on ruszył przed siebie i po chwili zaszył w jakimś pokoju. Podejrzewała, że był to gabinet, ale pewności mieć nie mogła. Przekrzywiła głowę, marszcząc brwi i przyglądając się drzwiom, za którymi zniknął. Wreszcie przeniosła wzrok na schody, wiedząc, że musi się na nie wspiąć. Plusem było to, iż mogła wydostać się z materiału sukni. Wiedziała też, że jej matka zadbała o ty, by w pokoju były także jej rzeczy, ktoś miał przywieźć jej torbę. Ponoć były tam też nowe ubrania, ale ich nie potrzebowała, nie zamierzała nawet na nie patrzeć. Z tą myślą wreszcie ruszyła przed siebie. Z jego wskazówkami, odnalazła swój pokój, niepewnie wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Oparła się o nie i chłonęła. Miejsce, które zapewne stanie się pokojem, gdzie spędzi najwięcej czasu, próbując się ukryć. Nie był zły. Był śliczny w sposób, na który nigdy wcześniej nie mogła sobie pozwolić. Kobiecy i elegancki...
    Postanowiła jednak odłożyć oglądanie wszystkiego na kiedy indziej. Teraz to nie miało większego znaczenia, dlatego ruszyła do łazienki, zaskoczona jej dużymi rozmiarami. Cieszyła się jednak, że ma ją dla siebie, od razu poczuła się lepiej. Ściągnęła z siebie suknie i miała wielką ochotę zwinąć ją w kulkę i rzucić w róg, ale nie mogła się na to zdobyć, więc powiesiła ją na wieszaku, który z kolei zawiesiła na drzwiach szafy. Jutro musiała coś z nią zrobić, teraz pragnęła prysznicu i snu. Tak też uczyniła, choć niestety sen nie był jej dany ot tak po prostu. Przewracała się z boku na bok, aż wreszcie koło piątej postanowiła zakończyć te męki. Przeżyła kilka drzemek, które kończyły się szybciej, niż zaczęły i męczyły ją jeszcze bardziej. Liczyła, że gdy teraz zejdzie na dół, nikogo nie spotka. Co prawda nie wiedziała gdzie jest kuchnia, acz najzwyczajniej w świecie musiała się napić. Wyszła cicho ze swojego pokoju i na palcach zeszła po schodach. Dom był cichy i odrobinę przerażający, ale już dawno przestała bać się potworów z szafy, więc ta pustka nie zagoniła ją z powrotem do pokoju.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cicho stawiała kroki, rozglądając się dookoła, aż wreszcie udało jej się dostrzec kuchnie. Nie spodziewała się jednak, że zastanie kogoś w środku, dlatego, gdy usłyszała cichy głos Jamesa, o mało nie podskoczyła. Odetchnęła głęboko, zastanawiając się czemu od razu założyła, że nikogo nie spotka. Ten dom był zbyt cichy, coś, do czego nigdy nie przywykła, gdy mieszkało się z dużą rodziną i młodszym rodzeństwem, które bezustannie dawało o sobie znać. Teraz byli tylko oni i musiałaby skłamać, gdyby powiedziała, że nie jest tym faktem jeszcze bardziej przerażona.
    Przyjrzała mu się, zauważając, że jego nos wygląda gorzej niż dnia poprzedniego i zapewne będzie się tak prezentował przez kilka najbliższych dni. Coś jednak bardziej przykuło jej uwagę, z zaskoczeniem stwierdziła, że w dalszym ciągu miał na sobie ubrania ze ślubu. Wątpiła, by w nich spał, a to oznaczało, że najzwyczajniej w świecie w ogóle się nie położył. Sugerując po szarawej twarzy i lekko podkrążonych oczach, miała rację. Dobra żona zapewne, by o to zapytała, ale ona dobrą żoną nie była, więc w odpowiedzi na jego pytanie jedynie skinęła i rozejrzała się po kuchni, aż jej wzrok zatrzymał się na dzbanku stojącym na blacie. Obok stały dwie szklanki, więc sięgnęła po jedną i udając, że nie ma go w pobliżu, zaczęła napełniać szklankę. Gdy jednak usłyszała „Jayla, posłuchaj” od razu się spięła i odłożyła dzbanek. To nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
    Zaciskała dłonie na szklance, nie okazując jednak po sobie żadnych innych emocji, prócz cichego prychnięcia, gdy wspomniał o ich przeszłości. To zapewne nie była dobra pora na takie dyskusje. Była zmęczona i niewyspana. Sytuacja była nowa i ją stresowała. Co więcej, nie czuła się komfortowo, gdy on miał na sobie pełne odzienie, a ona za dużą koszulkę, w której spała i która zsuwała jej się z prawego ramienia. Cóż, lepsze było to, niżeli koszulki nocne, które ktoś specjalnie dla niej zakupił. Złamała się i przelotnie zerknęła…
    Odstawiła szklankę i odwróciła się w jego stronę, opierając się o blat i krzyżując ramiona na piersi, w podobnej postawie, którą przejawiał on. Jakby rozmawiali o biznesie, chociaż w gruncie rzeczy tym był ich związek. - Nie masz pojęcia dlaczego, bo nic się nie zmieniłeś. W dalszym ciągu jesteś tym samym zadufanym, egocentrycznym dupkiem, który z nikim się nie liczy. Tak to już ze mną jest, nie przepadam za kolesiami, którzy uważają, że wszystko im się należy. - odparła, posyłając mu ironiczny uśmiech, w którym nie było nawet krzty rozbawienia. - Myślałeś, że poczuję się wyjątkowa, bo wielki bogacz się mną zainteresował? - zapytała z prychnięciem, choć nie oczekiwała odpowiedzi, nie wiedziała nawet czemu prowadzi tę dyskusję.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy spodziewała się z jego strony takiego wybuchu? Niespecjalnie. Była raczej przygotowana na jego zimną i obojętną postawę, a nie na to, iż z sekundy na sekundę tak się rozjuszy, jakby wcisnęła jakiś guzik, który nagle pobudził go do życia. Nie sądziła, że jej słowa aż tak na niego zadziałają, chociaż oczywiste było, iż w ten sposób próbowała go jakoś urazić, wątpiła jednak, że zadziała, a tu niespodzianka.
    - Najwyraźniej świetnie grałeś, więc uwierzyłam w te twoją szopkę. - wtrąciła, jakby to było oczywiste. Jednego dnia wszystko było świetnie, drugiego to on wysyłał jej wiadomość, po której nie miała ochoty nawet na niego patrzeć. Wierzyła, że jest inny niż wszyscy bogaci faceci. Wierzyła, że jest porządny, ale szybko sprowadził ją do parteru, a teraz śmiał twierdzić, że to ona była śmieszna. Ona nie potrzebowała rozwiązania, by się dogadać. Chciała, by zniknął.
    Sapnęła na wzmiankę o rodzicach, zaciskając usta w cienką linię i powstrzymując się, by nie zrobić kroku i po prostu uderzyć go w ten jego i tak pokiereszowany nos. Z pewnością mu się należało, a ona miała wystarczająca siłę, by to zrobić, a biorąc pod uwagę wściekłość, jaka ją napędzała, mogła nawet wziąć udział w programie swojej babki, o żonach mordujących mężów. W końcu już prawie jeden dzień byli małżeństwem. To pewnie byłby rekord.
    Jednak wzmianka o Danielu sprawiła, że wyrwała się do przodu, popychając go do tyłu. - Nie waż się wspominać o moich rodzicach ani tym bardziej o Danielu. Jestem pewna, że nieważne, jakim dupkiem był to i tak plasował się wyżej od ciebie. - odparła wściekle, dźgając go palcem w ramię. - Pieprze ciebie i twoje pieniądze. Jestem tu tylko dla moich rodziców, ale ty pewnie nie rozumiesz takiego poświęcenia. Za ciebie wszystko robią inni, ty jesteś w stanie tylko niszczyć. - stwierdziła, po czym bez większego zastanowienia odwróciła się i sięgnęła po swoją napełnioną szklankę z wodą, po czym bez wahania chlusnęła całą zawartością na niego. - Powinnam to zrobić lata temu, gdy jakiś panicz myślał, że może bawić się moim kosztem.

    OdpowiedzUsuń
  15. Zerknęła wpierw na szklankę, którą trzymał, a później uniosła głowę, posyłając mu wyczekujące spojrzenie. Wiedziała, że jej nie skrzywdzi, a przynajmniej w to wierzyła, a więc nie zamierzała się wycofywać i pokazywać strachu. On z kolei wreszcie się odwrócił, a wtedy szklanka po prostu roztrzaskała się w drobny mak. Podskoczyła przerażona, gdy na podłogę rozsypały się zakrwawione kawałki. Nim zdążyła się odezwać, jego już nie było. Kilka minut później drzwi wejściowe trzasnęły. Wypuściła powietrze, które jak sobie uświadomiła, długo wstrzymywała.
    - Cholera jasna. - westchnęła, przecierając twarz dłońmi i rozglądając się po kuchni, która nie była w najlepszym stanie. Resztki wody wylądowały na ziemi, a rozbite szkło rozleciało się na wiele stron. Aby czymś się zająć, przeszukała szafki i zajęła się ogarnianiem tego bałaganu, mimowolnie analizując ich rozmowę. Jakim cudem tak się zapierał i nie przyznawał do błędu? Co więcej, to on ją obwiniał, jakby porzuciła go niczym biednego szczeniaczka, bez powodu. Nagle zapomniał o wiadomości?
    Gdy kuchnia była w porządku, postanowiła wrócić do siebie, przebrać się i udać na przebieżkę, by oczyścić myśli. Koło drzwi w szklanej misie leżały jakieś klucze, drogą dedukcji doszła do tego, które są do drzwi wejściowych i wreszcie je zamknęła. Mogło jej nie zależeć na tym domu, ale miała wystarczająco rozsądku, by nie zostawiać drogi idealnej dla włamywacza. Wsunęła słuchawki na uszy, klucze wsadziła do nerki i ruszyła przed siebie, zastanawiając się, czy James zdąży wrócić przed jej powrotem. Oby nie miał kluczy…
    Wróciła niecałą godzinę później, ale jego samochodu dalej nie było na podjeździe. Nie zamierzała nawet zastanawiać się gdzie pojechał. Po prostu weszła do środka, odkładając klucze na miejsce, po czym ruszyła do kuchni po butelkę wody. Zdążyła wziąć łyk, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kto mógł ich odwiedzać, a raczej Jamesa, bo nikt by jej raczej nie odwiedził tutaj. Chyba, że rodzice. Z tą myślą ruszyła do drzwi, ale gdy tylko je otworzyła, zrozumiała, że gość zdecydowanie nie przyszedł do niej. Wysoka kobieta zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów. Jej twarz wydawała się znajoma, acz Jay nie potrafiła jej gdzieś przypiąć.
    - Co ty tu robisz? - zapytała lodowatym tonem, a ona od razu się spięła, słysząc jej pogardliwy ton. Wyprostowała się, unosząc brew do góry i odpowiadając jej nieustępliwym spojrzeniem. - Z tego, co wiem, mieszkam. - odparła po prostu, w dalszym ciągu próbując zrozumieć, skąd zna tę kobietę. - Mieszkasz? - prychnęła pogardliwe, ale coś w jej oczach zdradzało, że to pytanie miało drugie dno. - To właśnie powiedziałam.

    OdpowiedzUsuń
  16. Pewnie, gdyby się nad tym zastanowić, Jayla wolałaby tu sprzątać, niż być jak to określiła ta kobieta, wielką panią. Niestety, nie miała aż tak wspaniałego wyboru, więc czy tego chciała, czy też nie, została już tą panią i z całą pewnością nie podobał jej się ton, jakim nieznajoma się do niej zwracała. Najwyraźniej dobrze znała Jamesa, może była jego przyjaciółką, nieważne. W każdym razie liczyła się jej postawa i to, że James się z kimś takim zadawał, co dodatkowo upewniało ją w opinii, jaką miała na jego temat.
    - Może sama się go spytasz? - odparła, zauważając, że na podjazd wjechał czarny samochód. James jak widać miał świetne wyczucie czasu i zapewne mogłaby dalej stać i dyskutować z tą laleczką, ale wolała, by to jej mąż zajął się swoim, jakże przemiłym gościem i może choćby odrobinę ustawił go do pionu. Spojrzała na Gardnera i zmarszczyła brwi, widząc jego reakcję na przybycie kobiety. Przeniosła zdziwiona wzrok na nią i zauważyła, że jej postawa od razu się zmieniła. Tak, to mogło być bardzo ciekawe... Otworzyła oczy zaskoczona, słysząc jego głos. Alison, a więc tak miała na imię ta pani, uroczo. Bardziej jednak skupiła się na chłodzie, jaki bił od Jamesa, co stwierdziła ze zdziwieniem, nawet do niej nie zwracał się w ten sposób, a to znaczyło jedynie tyle, iż ta kobieta była jeszcze większą drzazgą w oku niż Jayla.
    Odwzajemniła spojrzenie Jamesa, ale nim zdążyła się mu przyjrzeć, on już odwrócił głowę, więc skupiła się na Alison, z trudem ukrywając uśmiech, który cisnął się na jej usta, gdy widziała szopkę, którą odgrywała. Zastanawiała się nawet czy nie ma rozdwojenia jaźni, bo ta słodka, skruszona Alison kompletnie nie przypominała tej pogardliwej baby, która przed chwilą na nią naskoczyła i uznała za zwykłą sprzątaczkę.
    Chciała powiedzieć „Ja mu się stałam”, ale ugryzła się w język i po prostu czekała, nie bardzo wiedząc, co powinna ze sobą teraz zrobić. Zauważyła, że James próbował skierować uwagę Alison na nią, tak ostentacyjnie przedstawiając ją jako swoją żonę. Biorąc pod uwagę ich ostatnią kłótnię, powinien ją prędzej przedstawić jako wroga numer jeden, ale nie zamierzała się z tym sprzeczać. Liczyła nawet, że dziewczynie zrzednie mina, więc przesadnie dygnęła, posyłając jej znaczące spojrzenia. Reakcja kobiety była jednak inna niż się spodziewała. Cieszy się jego szczęściem? Ta, zapewne tak samo, jak Jay z tego, że tu jest. Podobny poziom szczęścia.
    Widziała moment, w którym James uległ, ale nie zamierzała tego komentować. Po prostu odsunęła się i wpuściła ich do środka, kłaniając się jak przykładny odźwierny. - Idę do siebie, skarbie. - rzuciła przesadnie słodkim głosem, po czym ruszyła w stronę schodów do swojej sypialni. Zerkając przez ramię, zauważyła, że kobieta faktycznie wiedziała, gdzie jest gabinet, ponieważ od razu bez wahania ruszyła w tamtym kierunku. Cóż, ona z kolei wiedziała gdzie jest kuchnia.

    OdpowiedzUsuń
  17. Kobieta, słysząc jego słowa, od razu się zatrzymała, jakby te kilka słów zmieniło wszystko. Odwróciła się w jego stronę i posłała pełen wdzięczności uśmiech, ocierając wierzchem dłoni łzy z policzków. - Obiecuję, jeśli tego właśnie chcesz. - odparła, odnosząc się do postawionego przez niego warunku, dla potwierdzenia swoich słów kiwając głową, po czym spróbowała go przytulić, ale w porę się opamiętała i ponownie stanęła w odpowiednim, może odrobinę zbyt małym, dystansie.
    - Przepraszam. Po prostu ostatnio przechodzę ciężki okres. Ja... Nie sądziłam, że pomożesz mi po tym wszystkim. - oznajmiła, spoglądając na niego ze skruszeniem. - Nie miałam do kogo pójść. Odeszłam od niego, ale on dalej mnie prześladuje, wydzwania, jest wszędzie, James. Boję się iść gdziekolwiek. - wytłumaczyła łamiącym głosem, a po jej policzkach popłynęła kolejna fala łez.

    Po tym, jak znalazła się w pokoju, udała się pod prysznic, by zmyć z siebie pot. Bieg zdecydowanie jej pomógł. Uspokoił myśli, trochę oczyścił, aczkolwiek ten efekt został zneutralizowany za sprawą Alison, która nagle postanowiła ich odwiedzić. Może nie powinno jej interesować, kim była ta kobieta, acz natura ciekawska sprawiała, iż próbowała rozwikłać tę zagadkę. Naprawdę wydawało jej się, że ją zna, była tego niemal pewna, lecz w dalszym ciągu nie była w stanie powiedzieć, gdzie się spotkały. Jej też nie zamierzała pytać, nie spodziewałaby się szczerej odpowiedzi, a jedynie pogardliwego prychnięcia. Tak, pogardliwe prychnięcia idealnie wpasowywały się w wizerunek tej kobiety.
    Kręciła się z tą myślą po pokoju, osuszając włosy ręcznikiem, gdy usłyszała dźwięk telefonu. Podeszła do komody, zerkając na wyświetlacz i automatycznie przeklęła, gdy zobaczyła imię na wyświetlaczu. Wpisała sobie ten numer jakiś czas temu, podczas jednego ze spotkań, na którym była ona, jej matka i jej teściowa. Teściowa, która teraz próbowała się do niej dodzwonić. Mogłaby ją zignorować, nawet zamierzała, ale wreszcie sięgnęła po telefon i niechętnie odebrała telefon. Przyłożyła go do ucha, szepcząc ciche „halo”, jakby nie była pewna, jak powinna się zachować, ponieważ w gruncie rzeczy nie była.
    - Jayla, to ja, masz zapisany mój numer, prawda? - usłyszała znajomy głos starszej kobiety i w odpowiedzi pokiwała głową, uświadamiając sobie, że ta przecież nie może tego zobaczyć i czy tego chce, czy nie, musi się wreszcie odezwać.
    - Tak, tak, pamiętam. Czy coś się stało? - zapytała, licząc, że w ten dyskretny sposób uda im się przejść do rzeczy. Tak właściwie lubiła jego matkę, nigdy nie zrobiła jej niczego złego, a wręcz uratowała jej rodzinę, lecz niechęć wobec jej syna wygrywała, poza tym przy tej kobiecie czuła się po prostu odrobinę onieśmielona, uważała na każdy krok, każde słowo, w obawie, że wszystko się posypie.
    - Nie, nie. Po prostu nie mogłam dodzwonić się do Jamesa, a chciałam zaprosić Was na obiad. - oznajmiła ze słyszalnym entuzjazmem, a Jay mimowolnie się skrzywiła, ponieważ ten pomysł nie znajdował się na jej liście ulubionych.
    - Ah, pewnie nie słyszał. - odparła, próbując przedłużyć moment odpowiedzi na zaproszenie, choć wiedziała, że i tak od tego nie umknie.
    - A więc? Macie dzisiaj jakieś plany? Bardzo chcielibyśmy się z wami spotkać, usiąść, na spokojnie porozmawiać, jak rodzina. - wytłumaczyła ciepłym tonem, a Jay zacisnęła powieki, cicho wzdychając i wiedząc, że już się z tego nie wywinie. Najwyraźniej była zbyt miękka. - Oczywiście, że będziemy. - odparła wreszcie, czym zasłużyła sobie na kolejną falę entuzjazmu. Usłyszała godzinę, zapewniła, że będą i się pożegnała. Świetnie, za niedługo musieli wyjeżdżać. Najgorsze jednak było, iż musiała zawiadomić o tym swojego męża. Dlatego z włosami spiętymi w luźny kok, wilgotnymi jeszcze po prysznicu, zeszła na dół, kierując się do gabinetu, skąd w dalszym ciągu dochodziły dźwięki rozmowy. Mówi się trudno, pomyślała, po czym cicho zapukała, lecz nie weszła do środka, przybliżyła się na tyle blisko, by James ją usłyszał.
    - Twoja mama oczekuje nas dzisiaj na obiedzie. - oznajmiła oficjalnie, wywracając przy tym oczami.

    OdpowiedzUsuń
  18. Gdy usłyszała odpowiedź Jamesa, skinęła głową i ponownie ruszyła na górę, by samem móc dokończyć przygotowania. Nie do końca wiedziała, jak powinna się ubrać na takową okazję. Gdyby to był obiad u jej rodziców, bez wahania postawiłaby na strój codzienny, wiedząc, że rodzice nie oczekując niczego poza jej obecnością. Nie miała jednak pewności, jak jest w przypadku teściów. Całe ich życie wydawało jej się eleganckie i dostojne, toteż w jej wyobraźni nawet rodzinny obiad zapowiadał się dosyć formalnie. Poza tym w gruncie rzeczy to miało być ich pierwsze spotkanie we czwórkę przy rodzinnym stole. Dlatego po krótkim namyśle zdecydowała się na coś pomiędzy i nałożyła prostą czarną sukienkę. Podsuszyła włosy, które zostawiła rozpuszczone, by mogły spływać jej naturalnymi falami na plecy. Przejrzała się po raz ostatni w lustrze, dodając sobie otuchy i serwując swoje odbicie kolejną mową motywacyjną, od jakiegoś czasu robiła to coraz częściej, a to oznaczało jedynie tyle, iż powoli zaczynała wariować. W każdym razie po takim krótkim monologu od razu czuła się odrobinę pewniej.
    Gdy zeszła na dół, okazało się, że ich gość już zniknął i właściwie nie wiedziała czemu, aż tak ją to zdziwiło. Zapewne powinna, chociaż spytać, w jakim celu ta kobieta ich nachodziła i dlaczego wyglądała na taką żmiję, chociaż to drugie pytanie zapewne byłoby grubą przesadą. Zamiast tego milczała i w ciszy ruszyła do samochodu, zajmując miejsce pasażera, choć kusiło ją, by usiąść z tyłu, acz to zapewne zostałoby źle odebrane, gdy znajdą się już na miejscu.
    Przez większość drogi wpatrywała się w boczną szybę, sunąć po niej palcem i rysując jakieś niewidoczne wzory, by czymś zająć dłonie. Dopiero po kilkunastu minutach zebrała się w sobie i zerknęła w jego stronę, skupiając wzrok na jego skaleczonej ręce. W sumie to nie była jej wina, nie musiał przecież zaciskać dłoni na tej cholernej szklance, lecz miała świadomość, że go sprowokowała, choć on z kolei sprowokował ją. Mimo wszystko jakaś jej część czuła się źle ze świadomością, że ucierpiał aż tak bardzo. Może to było nawet zabawne, iż od dnia ślubu fizycznie cierpiał.
    - Twoja matka pomyśli, że cię tłukę. - oznajmiła, wskazując głową na jego opatrzoną rękę, choć w głębi chciała powiedzieć po prostu „Przepraszam”, ale była sobą i powiedziała coś innego.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nazwanie ich wcześniej potyczki zwykłą kłótnią było zapewne niedomówieniem, lecz nie zamierzała się z nim sprzeczać i w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami, jakby w ogóle jej to nie interesowało, po czym ponownie przeniosła wzrok za okno, całkowicie się na nim skupiając. Przypomniała swoje własne słowa na ślubie i wiedziała, że już zaczęły się ziszczać. Oboje nawzajem się niszczyli, samą swoją obecnością, ciężką atmosferą, skrywanymi emocjami. Byli dla siebie jak trucizna, na którą nie było już antidotum, ponieważ oboje zgodnie postanowili zgodzić się na jej wstrzyknięcie.
    Gdy wreszcie się zatrzymali, wzięła głęboki oddech i nie czekając na niego, otworzyła drzwi, wychodząc z samochodu. Od razu łatwiej było jej oddychać, gdy nie znajdowała się tak blisko niego w małej zamkniętej przestrzeni. Przez kilka sekund mogła udawać, że go nie ma, przynajmniej do momentu, aż nie pojawił się z boku. Skupiła jednak uwagę na jego matce, która wyszła, by się z nimi przywitać. - Dziękuję. - odparła z przyjaznym uśmiechem, przenosząc spojrzenie na teścia, który pojawił się w zasięgu wzroku. Maszerowała obok nich, kątem oka rozglądając się dookoła i chłonąc widoki. Niespecjalnie przysłuchiwała się ich rozmowie, skupiła się bardziej na wystroju, a później na zapachach unoszących się w powietrzu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że właściwie tego dnia nic praktycznie nie zjadła i umierała z głodu. Pewnie byłaby w stanie zjeść wszystko, nawet popiół, ale sądząc po zapachach, to było coś o wiele lepszego.
    Zajęła miejsca przy stole, rozglądając po ogromie jedzenia, pod którym blat zapewne powinien się załamać. Zacisnęła jednak usta w cienką linię, bawiąc się palcami pod stołem, gdy usłyszała pytanie Cassandry. Rzuciła przelotne spojrzenie na swojego męża ciekawa jego odpowiedzi. Właściwie powiedział całkowitą prawdę, skaleczył się szkłem, reszta chyba była nieistotna. Uniosła głowę zaskoczona, gdy jego matka zwróciła się bezpośrednio do niej. Chyba liczyła, że rozmowa syn-matka potrwa trochę dłużej, a ona będzie mogła udawać niewidzialną.
    - Bardzo, jest wspaniały. - odparła, odchrząkując uprzednio. - Niesamowicie przestronny i do tego pięknie urządzony. - dodała, zdając sobie sprawę, że jej poprzednia odpowiedź nie była specjalnie rozwinięta. - Nie wiedziałam, że lubi pani gotować. Wszystko wygląda pięknie. - stwierdziła z uśmiechem, licząc, że przeniesie uwagę wszystkich na coś innego niż jej osoba.

    OdpowiedzUsuń
  20. Spojrzała na Jamesa zaskoczona, że w tak otwarty sposób zwrócił się bezpośrednio do niej. Chyba przypuszczała, że będą po prostu milczeć i odpowiadać na pytania jego rodziców w miarę spójnie. Najwyraźniej jej mąż w tym dołu rozluźniał się o wiele bardziej niż w swoim własnym, a może działo się to za sprawą tego, iż nie znajdowali się już sam na sam.
    Popatrzyła z przerażeniem, gdy obaj mężczyźni się oddalili. Co prawda obecność Jamesa nie była czymś, co uznałaby za przyjemne, wręcz przeciwnie, uwierające, aczkolwiek świadomość, że została sama z jego matką, była przerażająca. Teraz cała uwaga miała skupić się wyłącznie na niej, a ona była niemal pewna, że w mniej niż minutę popełni jakiś błąd. Cassandra sprawiała wrażenie bardzo miłej, lecz to nie neutralizowało tego, iż po prostu w odczuciu Jay była onieśmielająca. Gdy w pobliżu był James, wiedziała, że to on może przejąć pałeczkę, a ona może zająć się swoją podstawową rolą, czyli siedzeniem z boku i milczeniem.
    Trudny? Miała ochotę prychnąć na to niedomówienie. Co więcej, z doświadczenia wiedziała, że nie był trudny od pewnego czasu, lecz od zawsze, jednakże zdawała sobie sprawę, że matki takich rzeczy po prostu nie zauważają. Chcą widzieć same pozytywne cechy w zachowaniu swoich dzieci, a nie patrzeć na nie jak na dupków, których bawią się cudzymi uczuciami, ponieważ taki wizerunek w wielkim skrócie miał James w oczach swojej żony. Jednak ze względu na szacunek do swojej teściowej, zdusiła tę reakcję w sobie i po prostu słuchała co kobieta ma do powiedzenia.
    - Wiem, że potrafi być trudny, ale dzisiaj zrozumiałam, że chyba taki po prostu już ma styl bycia, nawet w stosunku do znajomych wydaje się... - urwała, szukając odpowiedniego określenia do zachowania Jamesa podczas odwiedzin Alison. - Chłodny. - dokończyła, wzruszając ramionami, jakby niespecjalnie ją to obeszło, ponieważ w gruncie rzeczy tak właśnie było. - Znają się z Alison od dawna? - zapytała, nim zdążyła się ugryźć w język i powstrzymać ciekawość. Przecież nie powinno jej to interesować, lecz w głębi była zaintrygowana, poza tym w dalszym ciągu nie mogła pojąć, skąd znała tę kobietę.

    OdpowiedzUsuń
  21. Zauważyła zmianę w postawie swojej teściowej i zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, jak powinna na to zareagować. W końcu wspomniała tylko o jakieś tam znajomej, a może chodziło o to, że była zbyt ciekawska. Nim jednak zdążyła się wycofać, Cassandra odpowiedziała na jej pytanie, co prawda w sposób nieprawdopodobnie krótki, lecz dający dużo do zrozumienia. Teraz jej ciekawość zdecydowanie rozbudziła się jeszcze bardziej.
    Od czasów liceum... Ta informacja wydawała jej się najbardziej znacząca. We trójkę chodzili do jednego liceum, to wyjaśniało, dlaczego kojarzyła twarz Alison. Tego elementu układanki brakowało jej najbardziej. Niespecjalnie pamiętała dziewczynę tak jak zresztą wiele osób z liceum. Wiedziała jednak, że należała do grupy dziewczyn, które się ceniły, bardzo wysoko i dawały to wszystkim wkoło do zrozumienia. Nigdy się nie przyjaźniły, więc nie mogła zbyt wiele na jej temat powiedzieć, toteż skupiła się na opowieści kobiety.
    Chciała powiedzieć prawdę. Uświadomić ją w tym, iż ten cały ślub wcale nie ułagodził jej syna i zapewne nigdy to też nie nastąpi, biorąc pod uwagę, kto został jego partnerką. Podejrzewała, że będzie tylko gorzej, aczkolwiek dla nich obojga. Może ich rodzice chcieli wierzyć w szczęśliwe zakończenie, w słuszność tego wyboru, ale niestety byli w błędzie, ponieważ nie istniały szanse, by ich dzieci zaznały szczęścia, będąc razem w związku i udając wokół szopkę dobrego małżeństwa.
    - Alison wyglądała na poruszoną. Rozmawiali o czymś, ale nie wiem o czym. Może przyszła go przeprosić za to, co zrobiła? - ostatnie zdanie nie miało zabrzmieć jak pytanie, lecz właśnie tak w efekcie wyszło. Jay sama w to nie wierzyła, podzielała opinię teściowej na temat Alison, jednakże nie zamierzała mówić o tym na głos. Zresztą nie miała nawet szansy, ponieważ do jadalni wrócił ojciec Jamesa.

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdy James wreszcie wrócił do stołu, co chwila zerkała na jego matkę, która ewidentnie walczyła ze sobą. Nie chciała, by poruszała ten temat tutaj i teraz, ponieważ była niemal pewna, że wywiąże się z tego kolejna dyskusja, a ona z całą pewnością nie chciała kłócić się z nim przy jego rodzicach. Co więcej, nie chciałaby przekraczać limitu jednej poważnej kłótni dziennie, a dzisiaj już jedną mogli odznaczyć. Zresztą, biorąc pod uwagę skutki ich pierwszego sporu, lepiej było, by następny się nie rozwijał, ponieważ wreszcie skończy się tak, iż James wyląduje na ostrym dyżurze.
    Na całe szczęście, Cassandra powstrzymała się od komentarzy, choć te najwyraźniej cisnęły się jej na język. Jednak, gdy poprosiła James na chwilę, uciekając się do wymówki w postaci ciasta, Jayla przezornie pożegnała się z jego ojcem i czmychnęła na zewnątrz, czekając przy samochodzie. Oparła się, krzyżując ramiona na piersi i stukając obcasem o podjazd. Gdy James wrócił, wiedziała, że nie jest dobrze, ale nie odezwała się ani słowem, licząc, że on pójdzie za jej śladem i też będzie milczał. Jednakże, gdy trzymała ciasto na kolanach i wpatrywała się w budynek, od którego się oddalali, cała nadzieja na spokojną jazdę prysnęła. Z całą pewnością nie spodobał jej się jego uszczypliwy ton i od razu się spięła.
    - Mogę powiedzieć ci to samo. Uwierz mi, nie chcesz o tym dyskutować w samochodzie. - odparła, zaciskając usta w cienką linię i odwracając od niego wzrok. Oczywiście nawiązywała do jego wzmianki o Danielu i jej rodzicach, o rzeczach, o których nic nie wiedział, a mimo to miał czelność się o nich wypowiadać. Najwyraźniej Alison była drażliwym tematem, aczkolwiek wpuścił ją do domu, więc czemu teraz miał się tego wstydzić przed własną matką? Jeśli chciał mieć sekrety, musiał je ukrywać również przed własną żoną, ponieważ ona ani śniła być jego powierniczką, wspólniczką, kimkolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  23. - Masz rację. To, co powiedziałeś rano, było gorsze, niż moja „spowiedź”. - odparła gniewnie, robiąc w powietrzu cudzysłów przy ostatnim słowa, nieudolnie próbując naśladować jego głos. Zdawała sobie sprawę, że często zachowują się jak typowe dzieci, gdy tak ze sobą dyskutują, przepychając się nawzajem, ale po prostu nie potrafiła ugryźć się w język w jego obecności. Był dla niej niczym płachta na byka. Miała ochotę od niego uciec, obdarzyć go grobowym milczeniem, uderzyć go w twarz, a najlepiej wszystko naraz.
    - Nie, nieprawda. - odpowiedziała uparcie, posyłając mu znaczące spojrzenie, po czym ponownie odwróciła się w stronę szyby, ostentacyjnie go ignorując. Nie lubiła być przepytywana i cóż, prawda była taka, iż w dalszym ciągu była wściekła za to co powiedział dzisiaj rano. Dlatego tym bardziej wszystko utrudniała, choć wiedziała, że łatwiej byłoby po prostu odpowiedź. Sęk w tym, że nie zamierzała pozwolić, by było łatwiej. Co więcej, miała pewność, że Alison była kimś ważnym, zrobiła coś złego, przez co Cassandra jej nie znosiła, a James odnosił się do niej lodowatym chłodem, lecz jednocześnie nie potrafił jej wyprosić. Nie chciała tego wszystkiego wiedzieć, poznać, wtedy zaczęłaby o tym myśleć, analizować, tego też nie chciała.

    OdpowiedzUsuń
  24. Zerknęła na niego kątem oka, gdy tak po prostu zamilkł, po czym wróciła do wypatrywania przez okno, licząc na to, że dyskusja dobiegła końca, a oni ze spokojem i w milczeniu wrócą do domu, by tam móc udać się w dwa różne miejsca. Ona do swojej sypialni, a on zapewne do swojego tajemniczego gabinetu. Teraz nie marzyła o niczym więcej, byle znaleźć się jak najdalej od niego, jego pytań, wyrzutów, irytującego tonu czy badawczego spojrzenia. Dlatego, gdy się zatrzymali, od razu rozpięła pasy i chciała sięgnąć do drzwi, lecz wtedy usłyszała charakterystyczny trzask oznaczający zatrzaśnięcie zamków. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, oczekując jakiegoś wytłumaczenia.
    - I tak nie wiedziałbyś, o co pytać. - odparła z prychnięciem, ponieważ w rzeczy samej nie wyobrażała sobie, by mógł zapytać o coś konkretnego, tak jak ona zrobiła to w przypadku Alison. Był Daniel, lecz jej rodzice tak naprawdę nic o nim nie wiedzieli, toteż nie mogliby mu niczego powiedzieć, nawet jeśli przepytywałby ich z każdej strony. Chciał wiedzieć o ich długach? Cóż, z pewnością już o nich wiedział, bądź co bądź to one były głównym powodem tego ślubu. Podsumowując, wątpiła, że ma się czego obawiać.
    - Będziesz mnie tu przetrzymywał i naprawdę wierzysz, że coś ci powiem? - zapytała, odwracając się na siedzeniu tak, by móc na niego swobodnie patrzeć. - Radzę ci, otwórz te cholerne drzwi albo rozwalę ci ten samochód. Nie widzisz? Jestem ruda, a to do czegoś zobowiązuje. - mruknęła, wpatrując się w niego wyczekująco.

    OdpowiedzUsuń
  25. Oh, zdecydowanie to właśnie on tak na nią działał. Przy nim uwydatniały się wszystkie jej najgorsze cechy, a ona jeszcze bardziej je uwypuklała, byle się do niej nie odzywał, byle się nie zbliżał, byle irytował się jak tylko było można. Chciała wierzyć, że przeszłość nie miała znaczenia, ale miała. To mogło być lata temu, ale skrzywdził ją, choć zaufała mu bez zastrzeżeń, wątpliwości, a zaufanie było czymś, czego nie rozdawała na prawo i lewo, zawsze była w tym powściągliwa, acz jemu zawierzyła i wiadomo, jak skończyła. Jej nie było łatwo, czemu więc miało być mu? Miała w sobie zbyt wiele gniewu na świat, by móc stłamsić wszystko w sobie, więc przelewała go na niego. Pewnie powinna go trochę oszczędzać, może powinno jej być go szkoda, ponieważ źle go traktowała. Sęk w tym, że nie było. W jej oczach on był daleki od ludzkich uczuć, a ona nie zamierzała pokazywać mu się ponownie z tej delikatnej strony, by mógł ją zranić. Może tej delikatnej strony już praktycznie nie było, zjadło ją życie, wyżarła rdza.
    Sapnęła zaskoczona, lecz nim zdążyła dojść do siebie i odpowiedzieć, jego już nie było. Przeklęła, ponieważ znów to robił, odchodził i miał ostatnie słowo. Nie tym razem, pomyślała, po czym wyszła i mocno trzasnęła drzwiami, które przy takiej sile powinny się rozpaść, lecz ani odrobinę jej to nie obeszło. Ruszyła wściekle za nim do domu, dzierżąc w dłoniach ciasto, którym chciała w niego rzucić, lecz była to robota jego matki, więc ze względu na szacunek, nie zamierzała tego robić.
    - Powiedziałeś co chciałeś i uciekasz jak tchórz, bo boisz się prawdy? - krzyknęła za nim, nie mogąc się powstrzymać i poczekać, aż oboje wejdą do środka. Tym razem też nie czekała na jego odpowiedź i przepychając się weszła do środka, od razu maszerując do kuchni, by odstawić ciasto, nim postanowi rzucić nim o ścianę, a najlepiej o Jamesa. Gdy to wreszcie zrobiła, ściągnęła z nóg szpilki i wróciła do korytarza, by rzucić pierw jednym, a później drugim w swojego przemiłego męża, niespecjalnie przyłożyła się do celowania, bo ze swoim okiem bez problemu trafiłaby mu w głowę, gdyby tego chciała, acz niespecjalnie przykładała do tego teraz uwagę. - Ciesz się, że nie przyłożyłam ci w liceum, choć sobie na to zasłużyłeś, ale przecież to nie miało w ogóle znaczenia, skoro teraz to są tylko ogólniki, a jaśnie pan nawet nie wie, o co może chodzić! - stwierdziła wściekle.

    OdpowiedzUsuń
  26. W rzeczy samej oczekiwała z jego strony jakieś reakcji, chociażby odpowiedzi, ale ku jej zaskoczeniu on po prostu stał i pozwalał, by jej buty po prostu w niego uderzały, nawet nie wysilając się na żaden unik. Co więcej, później po prostu ruszył do swojego gabinetu i tyle go widziała. Patrzyła za nim zaskoczona i oniemiała. Najwyraźniej nie miał nic do powiedzenia, a tym bardziej nic na swoją obronę. Po prostu ją zignorował, choć w gruncie rzeczy tego właśnie chciała, w głębi liczyła, że jednak jakoś skomentuje ich przeszłość, a on po prostu poszedł. Co w konsekwencji zdenerwowało ją jeszcze bardziej i nie zastanawiając się długo, pobiegła na górę, zamieniając sukienkę na spodnie i luźny T-shirt, a zamiast szpilek, które dalej leżały na dole, założyła proste trampki, do tylnych kieszeni wsuwając prawo jazdy, po czym ponownie zbiegła na dół, zgarnęła ze stolika przy drzwiach klucze do samochodu i wybiegła, trzaskając drzwiami. Wsiadła do samochodu, ruszając z piskiem opon, by przypadkiem nie uszło jego uwadze, iż pożyczała jego auto.
    Cóż, wszystko szło dobrze, po dłuższej jeździe rozluźniła się i wędrowała po ulicach miasta bez konkretnego celu, choć w dalszym ciągu buzowało w niej zdenerwowanie. Może właśnie przez to nie zauważyła znaku drogowego, a chwilę później błysnęły za nią światła radiowozu. Przeklęła i zjechała na pobocze, licząc, że uda jej się to jakoś załatwić. Mogła nawet zapłacić cholerny mandat, acz jak się okazało, nie trafiła na miłego policjanta, który po sprawdzeniu dokumentów samochodów i jej prawa jazdy uznał, że wóz został skradziony, a jej zapewnienia, że dopiero co wzięli ślub, puścił mimo uszu. Wszystko mogliby załatwić na miejscu, gdyby nie fakt, iż zwyzywała policjanta od buców, a ten uznał, że resztę załatwią na komendzie i stamtąd zadzwonią do jej męża, by potwierdzić wersję wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
  27. Naprawdę nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się akurat dzisiaj. Jakby cały świat postanowił się zmówić przeciwko niej. Fakt faktem, zdecydowanie powinna ugryźć się w język, lecz tym razem po prostu cała gama emocji po prostu pękła jak balon przekłuty szpilką. Wcześniej nie miała problemów z policją, co więcej, nigdy nawet nie dostała mandatu, więc tym bardziej nie mogła pojąć co się dookoła niej działo. Nim zdążyła to zrozumieć, znajdowała się już na komendzie i czekała, ponieważ doskonale wiedziała co niebawem nastąpi, oczywiście, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pan przeuroczy aspirant zamierzał skontaktować się z jej mężem, ale ona nie była w stanie przewidzieć reakcji Jamesa i tego, co postanowi zrobić. W gruncie rzeczy znajdowała się na jego łasce i to od jego odpowiedzi zależał teraz jej los. Cholerny świat po prostu z niej drwił, inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć.
    Gdy policjant wreszcie wrócił, miała ochotę odetchnąć, a jednocześnie spięła się jeszcze bardziej, choć nie wiedziała, że to jest w ogóle możliwe. Jednak jego słowa sprawiły, iż z ulgą skinęła głową, po czym posłusznie wstała i pozwoliła się wyprowadzić na korytarz. Spędziła tu zdecydowanie zbyt dużo czasu, była zmęczona i nie miała już chyba nawet siły na złość.
    Gdy zobaczyła Jamesa, zatrzymała się automatycznie i chyba miała ochotę znowu wrócić do pokoju, w którym spędziła ostatnie godziny, lecz po chwili namysłu, ruszyła przed siebie, rzucając przez ramię pożegnanie do policjanta, po czym minęła Jamesa, nawet się nie oglądając i od razu kierując się w stronę wyjścia. Schowała ręce do kieszeni kurtki, czekając na dworze, aż jej mąż do niej dołączy.

    OdpowiedzUsuń