5 listopada 2010

[KP] double, double toil and trouble

     

Magnus Bane
T H E   H I G H   W A R L O C K   O F   B R O O K L Y N


Zdarza się, że uśmiecha się tym swoim cynicznym uśmiechem, żartując, że jest jak jednoosobowa rodzina Kardashianów Świata Cieni - znany z tego, że jest znany. Pojawia się dokładnie tam, gdzie powinien, albo nawet i tam, gdzie raczej nie powinien, i z zasady woli obracać większość rzeczy w żart, bo ma na karku ponad czterysta lat życiowego doświadczenia i zdążył przez ten czas nauczyć się, że tak jest po prostu łatwiej. Że ciężkie tematy jakoś mu nie leżą, jeśli nie zostaną porządnie okraszone dobrym winem i chwilą ciszy spędzoną ot tak, sam na sam ze sobą, bo okazywanie słabości w jego fachu powinno ograniczać się do prywatności własnych czterech ścian, kiedy nikt nie widzi, nikt nie słyszy i nikt nie popsuje mu reputacji. Lubi zaskakiwać na te drobne, w gruncie rzeczy całkiem niegroźne sposoby, więc urządza imprezy z okazji urodzin swojego kota, zmienia kolor włosów średnio co cztery dni i każdemu podaje inną datę urodzenia - co nie jest już żadną tajemnicą - a narzekanie na to, że upust, który dostają od niego nefilim z nowojorskiego Instytutu woła o pomstę do nieba, zdążył zmienić z czystej upierdliwości w swój ulubiony sport. Chodzący dowód na to, że brokat może być cechą charakteru. Ma kubek z napisem Lepszy niż Gandalf, kolekcjonuje zakładki bez jakiegoś większego powodu, i wciąż przejawia pewną niepokojącą słabość do wysokich, ciemnowłosych Nocnych Łowców, nawet - a może raczej szczególnie - jeśli są Lightwoodami. Przywiązuje się łatwiej, niż chciałby się do tego przyznać, i chyba nawet zaakceptował już fakt, że jedyną stałą w jego życiu jest jej całkowity brak, a każdy młody wampir wykluczony przez nowojorską społeczność, każda przerażona swoimi zdolnościami czarownica, każdy niesłusznie oskarżony wilkołak znajdzie u niego bezpieczne schronienie, wsparcie i pomoc (w skład pakietu "Wujek Magnus" wchodzą także ciepły posiłek, gruby koc oraz darmowe uleczenie ewentualnych obrażeń), bo poza Prezesem nie ma nikogo, na kogo mógłby przelać swój instynkt macierzyński; samemu Prezerowi zresztą też nie zawsze się to podoba. Widać po nim, gdy próbuje zamiatać pod dywan własne problemy, bo nie chce obarczać nimi tej garstki osób, które uważa za bliskie. A jeśli raz na jakiś czas pojawi się w Instytucie z potarganymi włosami i w trochę przydużym, nieswoim swetrze, żeby załatwić jakąś bardzo palącą sprawę, to znak, że przynajmniej w jego życiu prywatnym wszystko jest we względnym porządku.


4 komentarze:

  1. Alec uśmiechnął się do Magnusa z wdzięcznością, łapiąc rzuconą w swoją stronę koszulkę i szybko ją założył. Wyglądał na nieco… wygniecionego, ale wątpił, żeby demon miał mu to wypomnieć, więc nieszczególnie się tym przejmował.
    – Dla ciebie wszystko, Mags – odpowiedział, zapinając spodnie, po czym rzucił czarownikowi ostatnie przeciągłe spojrzenie, samemu również żałując, że demony nie wybrały sobie jakiejś bardziej dogodnej godziny na przejmowanie władzy nad światem. – Wrócę szybko, zobaczysz – zapewnił, chociaż tak naprawdę nie mógł tego wiedzieć. Zawsze się jednak starał, aby nie znikać na cały dzień, szczególnie, kiedy mógł ten dzień spędzić z Magnusem.
    Z ciężkim sercem, ale musiał odwrócić się od swojego chłopaka, złapać swój łuk i strzały i wyjść z mieszkania. Pocieszał się myślą, że im szybciej załatwi całą sprawę, tym szybciej będzie miał resztę dnia dla siebie. Wiedział, że chwilowo musi po prostu skupić się na swoich obowiązkach i nie myśleć o tym, jak wciąż ma wrażenie, że czuje ciepłą dłoń Magnusa na swoim policzku. To byłoby bardzo nieprofesjonalne i rozpraszające.
    Kiedy był już na miejscu, nietrudno było zauważyć demona obijającego się o ściany jednej z opustoszałych uliczek. Wyglądał jak… cóż, jak wielki, brzydki robal z kilkoma cienkimi, żylastymi skrzydełkami. Bułka z masłem, pomyślał Alec, napinając cięciwę łuku i wycelował w demona. Strzała przebiła stwora na wylot, ale w momencie, w którym Lightwood już zaczynał gratulować sobie rekordowo wręcz sprawnej i szybciej akcji, znikąd nagle pojawiły się kolejne pędzące w jego stronę demony.
    Zaklął pod nosem, sięgając po kolejną strzałę. A potem kolejną i kolejną i… kolejną? Zaraz, skąd tu się wziął ten czwarty, obrzydliwy sukinsyn?
    Alec zaczynał się trochę niepokoić. Po pewnym czasie musiał zacząć uchylać się przed atakami wyraźnie rozdrażnionych demonów, jednocześnie zbierając z ziemi te strzały, których już użył, żeby móc dalej walczyć. Niby przez chwilę radził sobie całkiem dobrze, wysyłał jednego demona za drugim do tej samej dziury, z jakiej wypełzły i dopiero kiedy z jednego stwora zrobiło się dwadzieścia, zaczął opadać z sił. Był już prawie pewny, że gdzieś w okolicy otworzył się portal do jakiegoś paskudnego wymiaru (przypadkowo lub nie), czego ludzie w Instytucie po prostu jakimś cudem jeszcze nie zauważyli i teraz Alec miał przez nich przechlapane.
    Kolejny demon wystrzelił gdzieś zza rogu i prawie nie zdążył w niego wycelować – ten był większy i jeszcze bardziej szpetny niż reszta, do tego roztaczał wokół siebie wyjątkowo silny, nawet jak na demony, odór śmierci. Lightwood pochylił się i pobiegł w stronę, z której wydawało mu się, że bierze się całe to cholerstwo. I miał rację, zaraz za zakrętem ziała wielka dziura wirującego powietrza i jakby odłamków szkła albo jakichś metali, pewnie przez dokonane już w pobliżu zniszczenia.
    Bułka z masłem – przedrzeźnił samego siebie sprzed kilku chwil, dysząc ciężko i chociaż był już świadomy tego, że może nie poradzić sobie sam, to póki wciąż trzymał się na nogach, wezwanie pomocy godziło w jego godność. Zgadywał, że w Instytucie zauważyli już zwiększoną aktywność w tym miejscu i niedługo wyślą mu kogoś do pomocy, więc jeśli tylko utrzyma się tak jeszcze trochę…
    I kiedy tylko o tym pomyślał, z portalu zmaterializowały się kolejne dwa demony i gdy Alec zajął się celowaniem do jednego z nich, drugi rzucił się w jego stronę i dopiero wtedy Nocnemu Łowcy błysnęły przed oczami jego długie, ostre pazury i następnym, z czego zdawał sobie sprawę, były właśnie te pazury zatapiające się w jego szyi i klatce piersiowej. Piekący ból od razu rozlał się po całym jego ciele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedobrze, zdążył pomyśleć, zanim ugięły się pod nim kolana, ale nie, absolutnie odmawiał zginąć w taki sposób. Nie otoczony przez jakieś pomniejsze demony, które znalazły małe pęknięcie w swoim wymiarze i wybrały się na wycieczkę krajoznawczą, bo ktoś (Jace) powiedział mu, że to tylko jedna zagubiona paskuda. Sięgnął po swoją stele, ale niemożliwie trzęsła mu się dłoń i nie mógł skupić się na aktywacji żadnej runy, jednocześnie wciąż broniąc się przed demonami, więc w końcu przełknął dumę i wyciągnął komórkę. Cóż, miał Magnusa na szybkim wybieraniu tylko tak dla wygody, ale teraz tym bardziej się to przydało.
      – Magnus? – wymamrotał słabo, starając się nie brzmieć, jakby właśnie schodził z tego świata… chociaż kto wie, czy dokładnie to się nie działo. Musiał usiąść pod ścianą, bardziej skupiając się na odstraszaniu demonów niż ich zabijaniu, a ręka, którą przyłożył do swojej rany, mieniła mu się przed oczami, cała we krwi. Zakaszlał, uchylając się przed kolejnym atakiem. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi i miał poważne podejrzenia, że to od niego. Do tego chyba nie czuł lewego ramienia. – Gdybyś mógł… mmm, 101 Bedford Avenue, mam tutaj małą… sytuację – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Pilną. Sprawa życia i… – urwał, przygryzając dolną wargę w bólu. Na wpół spodziewał się, że i Jace może zaraz pojawić się na miejscu, pewnie zaalarmowany tym, co musiało dziać się teraz z jego runą parabatai, ale Jace był wolniejszy niż Magnus i nie umiał zamykać portali.

      Usuń
  2. Alec wiedział, że spieprzył i ta misja nie skończy się dobrze nawet zanim zadzwonił po Magnusa, ale dopiero kiedy jego chłopak był już w drodze, a on jeszcze przez kilka długich sekund po prostu siedział pod ścianą, starając się jeszcze wciąż bronić najlepiej, jak umiał, w pełni zdał sobie sprawę ze swojej niekompetencji. Oczywiście nie mógł przewidzieć, że jedno małe, niepozorne wezwanie do jednego, niepozornego demona skończy się tak dramatycznie, ale być może gdyby był ostrożniejszy w walce, gdyby robił choćby minimalnie szybsze uniki, gdyby… gdyby był po prostu lepszy, wtedy mógłby poradzić sobie z tym wszystkim o wiele lepiej i nie musiałby prosić o pomoc. Albo nie musiałby robić tego w taki sposób, jak teraz. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że to wszystko nie było wcale jego winą, ale to nie wystarczyło, żeby uciszyć jego zranione poczucie obowiązku i chęć panowania nad wszystkim.
    Odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał głos Magnusa, ale coś zabolało go w piersi przy tym głębokim oddechu i zacisnął zęby, starając się stłumić jęk bólu. Wiedział, że musi być z nim nie za dobrze, ale dopiero kiedy jego chłopak złapał go w pasie i postawił na nogi, podtrzymując go na własnym ramieniu zorientował się, że jest naprawdę źle. Łowca musiał bardzo się skupić, żeby w ogóle zrobić kilka kroków naprzód, wymamrotał coś w rodzaju mhm, bo na nic innego nie potrafił się zdobyć i już po chwili cały świat zawirował mu przed oczami, kiedy przeszli przez portal z powrotem do mieszkania Magnusa. W jego stanie podobne podróże nie były pewnie wskazane, ale co innego mogli teraz zrobić.
    Z jednej strony był cholernie wdzięczny, bo nie wiedział, ile wytrzymałby jeszcze w tamtej uliczce, ale z drugiej wciąż pamiętał o tym niezamkniętym jeszcze portalu, który tam został, a z którego pewnie wciąż przedostawały się demony i może gdyby tylko walczył trochę lepiej, był bardziej uważny, nie dał się zaskoczyć jak jakiś nowicjusz… ale potrzebował przecież pomocy i przede wszystkim potrzebował Magnusa, potrzebował go jeszcze zobaczyć i powiedzieć mu tyle rzeczy i mieli wziąć razem prysznic, kiedy wróci z misji i… Jego myśli pędziły szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i tylko skrawkiem świadomości rejestrował cały ten rozdzierający go w piersi ból, krew, mówiącego coś do niego wkurzonego czarownika. No właśnie, co do tego.
    – Magnus – zaczął trochę słabo, pozwalając sobie usiąść na kanapie, albo raczej po prostu ciężko na nią opaść, bo i tak wcale nie stał, a wisiał na swoim chłopaku. Oddychał ciężko i nierówno i nie do końca dochodziło do niego to, co się wokół niego działo, ale jedno wiedział na pewno. – Kocham cię – powiedział, starając się uśmiechnąć, chociaż wyszedł mu z tego bardziej grymas bólu. Tak, mógł zacząć od czegoś bardziej pożytecznego, ale skłonność do dramatyzowania płynęła we krwi Lightwoodów i choć Alec starał się przed nią bronić, nie mógł nie poddać się myśli, że jeśli, tylko jeśli z jakiegoś powodu miałby z tego nie wyjść, to właśnie to powinien Magnusowi w pierwszej kolejności powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Alec powoli przestawał odczuwać ten kłujący, szarpiący rodzaj bólu, a jego miejsce stopniowo zajmowało nieprzyjemne mrowienie rozlewającego się po jego całym ciele, ale skupiające się po lewej stronie klatki piersiowej. Wiedział, że to nie mogło oznaczać niczego dobrego. Wręcz przeciwnie, obawiał się, że to wszystko przez jad, który zdążył już przeżreć się przez jego skórę i wniknąć głęboko w tkanki. Wciąż walczył, ale była to nierówna walka, bo chociaż próbował utrzymać oczy otwarte, powieki coraz bardziej mu ciążyły. Do tego kręciło mu się w głowie, a pochylający się nad nim Magnus rozmywał mu się przed oczami. Alec, z odpowiednią dla siebie dozą dramatyzmu, stwierdził, że jeśli to były jego ostatnie chwile na tym świecie, to przynajmniej ostatnim, co zobaczy był jego chłopak. Właściwie to już w pewnym sensie wewnętrznie godził się z możliwością nieuchronnej śmierci, tak na wszelki wypadek, ale nagle poczuł, jak Magnus klepnął go w policzek i wysilił się, żeby jednak na niego spojrzeć. W porządku, może i wcale nie chciał i nie musiał teraz umierać. Ale gdyby jednak
    – Mm – mruknął, ale trudno mu było wydusić z siebie coś więcej. Praktycznie nie czuł już lewego ramienia. Chociaż wyciągnięcie steli z tylnej kieszeni spodni wydawało mu się wręcz niewykonalne, to nie chciał zawieść Magnusa… ale z drugiej strony, jego chłopak chyba sam nie wiedział, o co prosi. Alec nie potrafił zmusić się nawet do wzięcia głębokiego wdechu.
    – Spodnie. Prawa tylna kieszeń – powiedział z trudem i, wykrzesawszy z siebie ostatnie pokłady siły, wyciągnął przed siebie prawą rękę, tę, którą jeszcze na szczęście mniej więcej czuł.
    Magnus zrozumiał przekaz; sięgnął do jego kieszeni i podał mu stelę. Alec jęknął z wysiłku i zacisnął zęby, tak samo jak zacisnął dłoń na zimnym, metalowym narzędziu i zamknął oczu, starając się skupić tylko na jednym – swojej runie uzdrawiającej na lewym przedramieniu. Przyłożył do niej końcówkę steli i natychmiast poczuł ulgę. Kłujący ból powrócił, ale przynajmniej znaczyło to, że znowu coś czuł. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej leczył ranę tak poważną, jak ta, chociaż sam nie do końca wiedział, jak poważna była jego rana, bo trudno było to ocenić przez wszechobecną krew. W każdym razie, wyglądało na to, że nie jest to wcale za wiele. Trwało to zdecydowanie dłużej niż zwykle i wiedział, że jego chłopak mu pomagał (był przekonany, że bez niego nie dałby rady nawet poruszyć małym palcem w swoim obecnym stanie), subtelnego poczucia magii zawiązującej się w powietrzu pomiędzy nimi nie dało się pomylić z niczym innym, ale wszystko działało. Alec był praktycznie pewny, że ma gorączkę; zwykle nieco podwyższona temperatura ciała była efektem ubocznym użycia runy uzdrawiającej, ale tym razem wszystko było po prostu dużo bardziej intensywne. Kiedy poczuł, że zrobił więcej już nie zdziała, z ulgą opuścił rękę i wreszcie, po raz pierwszy od ataku w alejce, odetchnął głęboko. Coś i tak zakuło go w piersi i miał wrażenie jakby powietrze nieprzyjemnie rozpychało mu nagle tajemniczo skurczone płuca, ale to nie miało już wielkiego znaczenia. Nie po raz pierwszy w życiu był przecież obolały.
    Wszystko wskazywało na to, że jednak będzie żył, ale to, na co miał teraz najbardziej ochotę, to sen. Bardzo długi, regenerujący sen. Mimo to zmusił się do utrzymania oczu otwartych i odszukał wzrokiem Magnusa. Chciał się do niego uśmiechnąć, ale pewnie wyszedł mu z tego tylko dość niezręczny grymas.
    – Jestem… idiotą – wymamrotał, bo i owszem, jeśli rzeczywiście by tego nie przeżył, byłaby to tylko i wyłącznie jego własna wina.

    OdpowiedzUsuń