14 lutego 2011

[KP] I just know that it won’t last forever

Painity Ainsworth

Widzę, jak kroczy po podium, z zadowoleniem obejmując wzrokiem tłum wiwatujących mieszkańców, a uśmiech na jej twarzy rozszerza się z sekundy na sekundę coraz bardziej. Efektownie odgarnia złociste blond włosy z ramion, a ludzie szaleją, krzyczą głośniej i głośniej, skandują jej imię. Gdy jej twarz pojawia się na pulpicie, robię mały krok, lekko unosząc rękę, ale ktoś spycha mnie z powrotem tłum. To chyba przelewa czarę goryczy i pozwala dać upust całej wściekłości, gdy łokciami toruję sobie drogę jak najbliżej sceny, nie przebierając przy tym w słowach.
Blondynka patrzy z góry na mnie, z jej oczu sypią się iskry. Wtedy krzyczę.
— Zgłaszam się na trybuta!
Zaciskam zęby, słysząc za sobą głos kolejnej ochotniczki. Gdy wkraczam na scenę, w kolejce za mną czekają już trzy osoby, jedną z nich eliminuję natychmiast, jest moją stałą rywalką na treningach i nie radzi sobie specjalnie dobrze. Nie mam jednak czasu martwić się o pozostałe, bo w głowie krąży mi tylko jedna, nieustępliwa myśl. To ostatni rok, ostatnia szansa.



Wyciągam rękę i uderzam z całej siły, trafiam Trace prosto w nos, w ciągu kilku sekund jej twarz pokrywa ciepła krew. Jest na jej włosach, na szyi, na moich rękach, ale nie powstrzymuję się i korzystając z chwilowej dezorientacji, powalam ją na ziemię, by potem usiąść na jej brzuchu, unieruchomiwszy kolanami ramiona. Zadaję kolejne ciosy, a zmysły płatają mi figle — docierają do mnie jakieś głosy, ale nie jestem w stanie rozróżnić słów, nie widzę twarzy przed sobą, widzę tylko ciemną czerwień, a jedyne uczucie, jakie do mnie dociera, to wściekłość, przemożna furia. Biję na oślep, dopóki czyjeś mocne ręce nie unoszą mnie z łatwością w górę, a potem rzucają mną o zimną posadzkę.
— Pomocy, szybko! — Ktoś krzyczy. Omamy mijają. Po chwili orientuję się, że to głos mojej trenerki, która pochyla się nad Trace. Wstaję chwiejnie, ktoś wyciąga dłoń, by mnie złapać, ale szybko ją odtrącam i idę przed siebie. Zatrzymuję się w pół kroku.
To, co przed chwilą było twarzą jednej z moich rywalek, teraz przypomina ruszającą się, czerwoną, lepką miazgę, przywodzi mi na myśl obrzydliwe, ogromne larwy, o których uczyliśmy się na lekcjach biologi. I zanim udaje mi się powstrzymać natrętne myśli, widzę robaki wszędzie, widzę je na podłodze, na swoich ubraniach, chodzą mi po rękach, zostawiając ciepły, czerwony śluz.
Próbuję uciec, ale zatrzymuję się na bramce ringu, upadam z hukiem i wymiotuję na podłogę. Kiedy trenerka podchodzi do mnie, by pomóc mi wstać, na moją twarz nieoczekiwanie wpływa uśmiech, bo już wiem, co chce mi powiedzieć. Jestem gotowa.



Droga do Kapitolu nie jest długa, ale na tyle nużąca, że gdy wysiadam z pociągu, na mojej twarzy widać głównie zmęczenie i zdenerwowanie. Cieszy mnie to, za naradą mentorów zdecydowaliśmy się na koncept, jak to nazwali, "niezniszczalnych z Jedynki", a naburmuszona i w złym humorze nawet matkę byłabym w stanie od siebie odstraszyć.
Zerkam na swojego partnera z odrobiną ciekawości, ale i tym razem mnie rozczarowuje. Nie ma w nim niczego specjalnego — ani z niego siłacz, ani inteligent, czarujący czy przystojny niestety też nie jest — sprawia wrażenie zwykłego gbura. Jednak po tylu latach oglądania transmisji rzezi na żywo byle głupiec nauczyłby się, że żadnego trybuta na pierwszy rzut oka oceniać nie należy, zawsze może wygrać. Choćby przypadkiem.
Wita nas tłum Kapitolińczyków, machają do nas, uśmiechają się, wydają się podekscytowani do granic możliwości. Ich widok nie robi na mnie piorunującego wrażenia, nie dziwią mnie ich stroje czy fryzury, w zasadzie czuję lekką zazdrość, która odbija się na mojej twarzy grymasem.
W końcu nadchodzi czas powitania — mój partner łapie mnie za rękę, co owocuje kolejnym wiwatem, po czym pozdrawiamy mieszkańców szerokimi, gwiazdorskimi uśmiechami. Wyglądamy pięknie. Pomalowani i ubrani pierwszorzędnie, nasze włosy błyszczą, skóra delikatnie migocze w słońcu, według najnowszej mody stolicy. Godni reprezentanci Pierwszego Dystryktu, nasze twarze krzyczą, że przyjechaliśmy tu po to, by wygrać.


Wszystko do uzgodnienia — moment rozpoczęcia i ewentualnego zakończenia historii, pierwsze spotkanie, charakter areny. Zastrzegam, to nie musi być chłopak z tego samego Dystryktu, równie dobrze mogą się poznać po rozpoczęciu Głodowych Igrzysk, płeć również obojętna. Przyjaźń, nienawiść, miłość, wszystko jak dla mnie okej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz