26 sierpnia 2014

[KP] Insenhart


Constantin 'Isenhart' Wallander

Skończone 29 lat, chociaż w jego niebieskich oczach widać zmęczenie. Zdolny rysownik o tajemniczej przeszłości i braku celu istnienia. Jego prace znane są już na świecie. Tworzy ilustracje do powieści. Czasem plakaty i obrazy, które sprzedają się bardzo szybko. Ludzie lubą tajemnice, a artysta, którego prawie nikt nie widział działa na wyobraźnie i na portfele. Możesz spróbować go złapać, o ile potrafisz dostrzec cień.

21 komentarzy:

  1. Głowa Adeli Hundertwasser kołysała się rytmicznie w bezwładzie. Adela wpatrzona była w szybę przed sobą. Stała tyłem do reszty przedziału, czując na sobie wzrok mężczyzny. Obserwowała jego odbicie, jego srebrzące się delikatnie skronie i ostry nos. Skórzana aktówka na kolanach. Ładne, ale wygłodniałe oczy. Gdyby nie miał żony przespałaby się z nim. Ale miał, nie musiała nawet szukać błysku obrączki. Wyższa klasa średnia, kryzys wieku średniego. Znała takich za dużo.
    Poprawiła na sobie czarny golf i wąską spódnicę z weluru, która sięgała jej do kolan i mimo, że nikt nie nazwałby jej wyzywającą, przyciągała spojrzenia. Tak jak miała.
    Metro zatrzymało się, ciepły kobiecy głos oznajmił nazwę stacji i przed Adelą otworzyły się drzwi. Nie spojrzała przez ramię za siebie, ale wiedziała, że mężczyzna odprowadził ją wzrokiem kiedy wysiadła na pusty peron.
    Na chodniku przed stacją zatrzymała się, starając sobie przypomnieć, w którym kierunku powinna iść. Dawno nie była w tej dzielnicy sama. I w ogóle dawno nie przemieszczała się po tej części miasta na piechotę, nawet z kimś. Taka fanaberia tej nocy.
    Pół godziny wcześniej Adela leżąc na dywanie poczuła, że musi coś zrobić ze sobą, bez czekania na taksówkę, bez dzwonienia do pierwszego na liście numerów znajomego, na widok którego robiło jej się niedobrze. Więc związała włosy, wyszła z mieszkania ignorując pytający wzrok dozorcy, niewiele myśląc wsiadła do metra i teraz stała bez pomysłu co dalej. Myślała, że będzie wiedziała jak trafić do tego baru, gdzie siedziała z nim, cóż, powiedz to, z narzeczonym. Byłym. W którym to roku? Cóż za naiwność. Dotarło do niej, że nie zna nawet nazwy tego miejsca. Minęło tyle lat, że prawdopodobnie nie istnieje tam już żaden bar. Wywróciła oczami.
    Nie chciała pić dzisiaj tam, gdzie zawsze, gdzie kelnerzy znali jej głos, krucze włosy i wszystkie odzywki i znali tam jej śliczne nogi, które zarzucała jedna na drugą. Nie chciała, żeby ktokolwiek tej nocy rozpoznał jej twarz i mruknął “Ach, to słodka Hundertwasser przyszła”.
    Nie czuło się w tych mruknięciach niechęci, bo była grzecznym gościem i nie piła nigdy tyle, żeby narobić porządnych kłopotów; zresztą nikt ze stałych bywalców tych wszystkich klubów, w których bywała Adela nie myślał, że kobieta ma jakiekolwiek problemy z alkoholem. Siedziała przy kieliszku, z którego czasem nie upiła nawet łyka aż do wyjścia i chodziło tylko o to, żeby być z ludźmi; patrzeć na nich, słuchać, czasem zaczepić.
    Potrzebowała czegoś świeżego, egzotyki. Może zresztą na odwrót, potrzebowała powrotu do minionych lat, kiedy świat nie patrzył na nią ze zniesmaczeniem. I tego właśnie szukała teraz - schodków do baru, w którym siedziała z jasnookim chłopakiem. Te schodki mogłyby przenieść ją na chwilę do przeszłości, choć nie było przy niej tego chłopaka, a bar, jeśli jeszcze istniał, zmienił się z pewnością nie do poznania.
    - Przepraszam… - odezwała się do młodej prostytutki, która właśnie wyszła z bramy obok. Dziewczyna spojrzała na Adelę okrągłymi ze zdziwienia, mocno umalowanymi oczami. Adela ciągnęła - Umówiłam się z kolegą, ale zgubiłam adres. Nie wie pani może, gdzie tu jest taki miły, malutki bar w suterenie? Schodzi się po schodkach i to jest na pewno kilka ulic stąd, nie więcej. Nie pamiętam jak się nazywa.
    Była świadoma, jak idiotycznie brzmi, jednak o dziwo, dziewczyna uśmiechnęła się bez złośliwości; miała bardzo przyjemny, jasny i szczery uśmiech, mimo wszystkich warstw źle zrobionego makijażu.
    - Do końca tej ulicy i potem pani idzie w lewo i skręca jeszcze raz w lewo. Tam nad drzwiami świeci szyld, więc z daleka widać - powiedziała.
    Adela pokiwała głową, nie wierząc, że to bar, którego szukała. Tak prosto nie mogło być, bez żadnego haczyka. Pewnie za rogiem napadnie ją jakiś zbir, ukradnie torebkę, albo zgwałci.
    - Dziękuję, nie wiem co bym zrobiła... - uśmiech Adeli nie był tak jasny, ale tak samo szczery i niewymuszony. Dawno nie musiała przymuszać się do uśmiechu, miła odmiana. Trochę ulgi spłynęło na nią ze świadomością, że potrafi jeszcze uśmiechać się szczerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie ma problemu. No, to miłego wieczoru - powiedziała dziewczyna.
      - Miłego wieczoru. - powiedziała Adela na pożegnanie, ale idąc we wskazaną stronę zastanawiała się czy rzeczywiście użyła właściwych słów.
      Szybko znalazła neonowy napis, o którym mówiła dziewczyna, niemal dobiega do niego i przez chwilę stała, nie wierząc, że naprawdę, naprawdę to ten sam bar. Ale był, przynajmniej schodki były te same co kiedyś. Na moment zawahała się, czy powinna wchodzić do środka, bo może okaże się, że zbyt dużo zmieniło się przez lata i czeka tam na nią tylko rozczarowanie. Potem prychnęła rozbawiona, co to za naiwna myśl, że pamięta jeszcze cokolwiek poza jego jasnymi oczami i łapczywymi ustami i drewnianym blatem, o który oparła policzek, gdy już w głowie kręciło się jej od drinków. I, że to naprawdę nie wszystko jedno gdzie teraz usiądzie.
      Zeszła szybko po schodkach, zwykłych kamiennych schodkach do sutereny, jakich tyle było w Wiedniu. Niecierpliwie otworzyła drzwi, z niedowierzaniem w ciemnych oczach podeszła do rzędu barowych krzeseł i usiadła obok faceta z pusta szklanką. Wyglądał na porządnego. Ona za to musiała wyglądać na małą dziewczynkę, która pierwszy raz wyszła na miasto nocą.
      Czekając na barmana, zajmującego się dwójką podpitych kumpli, zerknęła na mężczyznę. Całkiem. Raczej typ mruka, nie zacznie zaczepiać i szczypać w udo. Nie spije się też i nie zrobi awantur. Hmm, na pewno nie sam z siebie, ale kto wie co potrafi po małej prowokacji.
      Musiał być w jej wieku, może trochę starszy, może trochę młodszy, bez różnicy. Od pewnego progu mężczyźni się nie zmieniają, przybywa im tylko siwych włosów i przelecianych sekretarek na koncie.
      - Co będzie? - spytał barman.
      - Mohito - powiedziała, nie przestając obserwować kątem oka mężczyznę obok.

      [Wybacz, że się tak rozpisałam, potem już tak nie będzie ;)]

      Usuń
  2. [Och, myślę, że jesteś świadomy jak takie trzy słowa potrafią zrobić dzień, więc nie będę cię informować ^^]

    Patrzył na nią. Poczuła szczeniackie ukłucie satysfakcji, jak w liceum kiedy udało się zdobyć spojrzenie przystojniaka rocznik wyżej. Przeniosła wzrok na butelki z egzotycznymi etykietkami ustawione na półkach, każda z nazw obiecywała błękitne niebo i równie błękitne fale, beztroskę. Poruszyła się od niechcenia, tak, że widział ją teraz z półprofilu.
    Nie na swoim miejscu? Obrzuciła go zmęczonym spojrzeniem, unosząc ciemną brew, ale przyjęła papierosa. Skrzywiła się z wdzięcznością. Paliła raczej rzadko, nie nałogowo, do towarzystwa. Nikotyna nigdy nie działała na nią porządnie, nie przynosiła oczekiwanego wytchnienia, może tylko krótką przyjemność, jeśli papieros był smaczny, a nie żużel ze wschodniej granicy. Kolejny dowód na to, że nawet uzależnić się nie potrafiła jak człowiek, mierne z niej stworzenie. Czekając aż mężczyzna poda jej ogień wykorzystała okazję, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
    Głęboki, radiowy głos, taki do poskramiania koni i kobiet, dobrze współgrał z jego żywymi, upartymi, pełnymi błysków oczami. I na co wygłaszać takim głosem banały? Nawet najbardziej zalany pies nie zgodziłby się, że Adela jest tu na swoim miejscu. Mimo wszystko wiedziała, że to nie komentarz na poczekaniu, byle zagadać, a potem rzucić jeszcze kilka głodnych tekstów i ostatecznie przekonać ją, że jej prawdziwe miejsce na tą chwilę jest z nim, w pomiętej pościeli. Trudno było jej stwierdzić, czy siedzący przy niej człowiek w ogóle kiedykolwiek powiedział coś wymuszonego. Całą buntowniczą postawą rezygnował z konwenansów, to miło z jego strony. Kilkudniowy zarost, bosko. Znoszona kurtka i t-shirt, zdarte noski butów, wszystko tak nieporządne, jakby zaprzeczenie zatęchłego snobizmu, który otaczał ją od zawsze, wżerał się starannie w duszę.
    - Nie wiem czy gdziekolwiek jest moje miejsce. Za to ty tu jak na miarę - odpowiedziała spokojnie, gardłowo. Lekki uśmiech błąkał się w kącikach bladych warg.
    Nie kłamała. Sielski dom rodzinny przyprawiał o mdłości, rodzeństwo było tylko żartem od losu; wolała z bratem marnować swoje życia nie wchodząc sobie w drogę, jak przystało na ludzi, których połączyło nazwisko i może jeszcze te same burzowe oczy i nieoswojone szczotką włosy. Narzeczony polazł z inną i nawet się nie zdziwiła, a wszyscy ludzie nazywający ją przyjaciółką, socjeta literacka Wiednia i Europy zbyt stali się nudni i znudzeni sobą nawzajem, żeby dało się wytrzymać na salonach dłużej niż trwają uśmiechy do prasy. Każdy człowiek który stawał jej się na chwilę bliski, rozpływał się prędzej czy później w porannej mgle jakby był zwykłym miękkim snem i Adela znów zostawała tak, jak było najlepiej. W pojedynkę. Więc nie, nigdzie nie miała już miejsca i nawet z własnego mieszkania uciekała do ciemnych barów, goniona przez złego kundla wspomnień.
    - Która kolejka? - kiwnęła na nową szklankę postawioną przed rozmówcą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Adela zaciągnęła się mrużąc oczy. Mentolowe papierosy przypominały jej babcię na zjazdach rodzinnych, zawsze z pachnącą miętą elegancką cygaretką między palcami lub w wąskiej surowej linii ust, która nigdy nie całowała w policzek, a tylko wydawała niepokojące cmoknięcia za uchem wnuczki. Żachnęła się, urocze wspomnienia z dzieciństwa.
    Oparła twarz podbródkiem o dłoń z papierosem. Siwy dym oplótł ją troskliwie.
    - W takim razie ja swojego nie tylko nie akceptuję, nawet go nie znam - mówiła patrząc martwo w punkt za jego plecami, pokręciła powoli głową - Ale masz rację, nieważne która.
    Uniosła swoją szklankę do ust, ostukała kciukiem popiół do popielniczki; teraz wyglądała jak z kadru francuskiego filmu o kobiecie upadłej i podłej. Cienie apatii wokół powiek. Pali, pije po nocach, sypia z własnym cynizmem i kotami. Fatalna. Prychnęła rozbawiona tym jak słodko tragicznie maluje się jej życie, zaraz potem jednak zakryła dłonią usta, nie mogąc powstrzymać ziewnięcia. Czuła się zmęczona, przytłoczona bezruchem. Zaduchem. Od jutra wymyśli coś, zapisze się na kurs jogi czy warsztaty florystyczne. Albo znajdzie kolejnego kochanka. Nie chodzi o to, żeby od razu naprawiać sobie życie. Zabawny pomysł. Adela potrzebowała tylko zajęcia, czegoś, w co zaangażowałaby się zamiast przesiadywać przy barze; przecież przekonała się właśnie, że to wszystko bez różnicy przy jakim. Potrzebowała oddechu od pracy. A teraz po prostu okruszynki rozrywki, bo zaśnie zanim zdąży się spić.
    - A ty? - szepnęła scenicznie i przechyliła sowio głowę na bok, wpatrują się teraz w błękit oczu mężczyzny. Przechyliła się nagle delikatnie w jego stronę, wspierając się ramieniem o blat. Jej szept przeszedł niemal w mruczenie, pełne kpiny i nieskrywanej ciekawości - Akceptujesz swoje miejsce?

    OdpowiedzUsuń
  4. Słuchała anegdotki z szelmowskim uśmiechem. Powinien żyć jako aktor, lektor, czy chórzysta cerkiewny, ktokolwiek, byle więcej otwierał usta; miała ochotę nagrać go na dyktafon, żeby odsłuchiwać ten głos, gdy potrzeba jej będzie czegoś łagodnego jak kocia sierść, pogłaskania po głowie i pogładzenia czule policzka. Gdy skończył, przytrzymała papierosa między zębami i zaklaskała krótko, energicznie.
    - Można próbować, przynajmniej próbować - pokiwała z przekonaniem głową i wypiła łyk słodkiego, zimnego Mohito, palącego chłodem w gardle i trzewiach. Mohito, miód na jej obolałą duszę. Ulep, nie piła tego od czasów studiów, kiedy w modzie była tęsknota za gorący klimatem.
    - To pięknie grać z losem, można się poczuć jak rycerzyk z Siódmej pieczęci, co? Nie sądzisz? - powiedziała i nie wiadomo było czy ironia skierowana była na Bergmana, czy jej rozmówcę. Każdemu z nich nie mogła na swój sposób odmówić jakiegoś tam szacunku, żadnego nie traktowała w pełni na serio.
    Zastanawiała się co to za typ. Znikąd mistrzowsko streszcza jej Spotkanie w Samarze, nawet pewnie nie licząc na to, że elegancka paniusia skojarzy cokolwiek. Ładnie musiał o niej myśleć, zresztą nie winiła go za nic. Inteligentny, tylko po całej inteligencji literackiej Wiednia i okolic na Adeli nie robiły wrażenia takie popisy.
    Zgasiła niedopałek w porcelanowej popielniczce, chwilę jeszcze w zamyśleniu przyciskając palcami tlący się skrawek. Skąd on się urwał i do czego zmierza tą rozmową?

    OdpowiedzUsuń
  5. Na powrót oparła policzek o dłoń przyglądając się jak mężczyzna zbiera się do wyjścia.
    Nie miała ochoty siedzieć samotnie, mimo, że idąc tu przecież nie spodziewała się znaleźć rozmówcy. Na pewno nie takiego.
    Posłusznie pokiwała głową na wszystkie jego wymysły. Jakby miała co najmniej połowę lat mniej i trzeba było upomnieć podlotka, żeby nie szwendał się po północy po wątpliwej dzielnicy. Przesłodkie. I jego portfel. Wzięcie jej rachunku zresztą też rozczuliło ją w duchu, choć uważała takie gesty za lekki przeżytek - w końcu zarabiała na siebie, a on nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. Nie zaprotestowała, nie okazała wdzięczności. Niech czuje samczą satysfakcję, skoro tak mu się zawidziało. Czy może miała to być pół świadoma prowokacja do feministycznego rwetesu? Skrzywiła się w myślach na samą możliwość.
    Adela Hundertwasser nie wierzyła w równouprawnienie. Nie dlatego, że mężczyźni byli źli. Dlatego, że kobiety nigdy nie pozwolą na nie. I nie wzruszało jej to szczególnie.
    - Tak jest, tato. Prosto do taksówki - powiedziała na pożegnanie.
    Dopiła resztę ze szklanki, rozwodnionej już nieco przez kruszony lód. Zastanawiała się czy kiedy fan Lyncha wyjdzie, barman, oczywiście po odpowiednim napiwku, opowie jej cokolwiek. I czy nie będzie to z jej strony żałosne, przedszkolna zabawa w detektywa? Tylko cóż zrobić, kiedy drażniła ją tajemnica w jaką otulił się lepiej niż tą swoją kurtką z innej epoki.
    Zerknęła na Kurta. Będzie służył damie informacją czy lojalnie wywinie się od odpowiedzi?

    OdpowiedzUsuń
  6. Odprowadziła go do drzwi spojrzeniem, potem okręciła się na barowym krzesełku i ponownie spojrzała na barmana, który oparł się w milczeniu o ladę po drugiej stronie. Odwzajemnił spojrzenie; miał wodniste, nieco melancholijne oczy dobrego, szczerego człowieka. Nie powie jej. Kiedy tylko Adela to stwierdziła, poczuła do niego pokrętną sympatię, jakby radość z faktu, że nie dowie się niczego. Mogła to być sympatia jaką czuje się do lojalnego człowieka i dobrego pracownika, a może raczej zdecydowała tu kwestia wdzięczności, że uchronił ją przed śmiesznostką i zniżeniem się do wypytywania o mężczyznę, z którym zamieniła kilka zdań.
    Zadowolona zamówiła jeszcze jedną kolejkę, którą wysączyła z niepokojącym, chłodnym uśmiechem na twarzy. Wyjęła z torebki swój skórzany portfel i kąciki jej oczu zmarszczyły się ujmująco, wrócił obraz banknotów zebranych spinką krawatową. Zapłaciła, nie czekając na resztę skinęła barmanowi i wyszła na zimną noc.
    Wilgoć i mrok wzięły ją czule w ramiona. W pierwszym odruchu, przekornie chciała skierować się z powrotem na stację metra, ale odgoniła tą myśl, jak odganiała od tylu lat wszystkie śmielsze projekty. Była już zmęczona, zmęczona życiem i całym długim minionym dniem. Zadzwoniła po taksówkę, w oczekiwaniu skrzyżowała ręce obejmując sama siebie, starając się rozgrzać. Więc jednak będzie dziś grzeczną dziewczynką, no cóż, tylko ten wieczór. Czuła piasek pod powiekami, ale była świadoma, że nie odpocznie po powrocie do mieszkania. Że znów bezsenność, jak stary małżonek położy się tuż przy niej i żaden mężczyzna nie da jej snu i tak wciąż, wciąż.
    Wsiadła do ciepłego, pachnącego złym tytoniem auta; nie zauważyła kiedy podała kierowcy adres i kiedy pod ten adres dotarli. Zapłaciła z roztargnieniem, klucz do mieszkania nie chciał trafić w szczelinkę. Kot zajęczał rozpaczliwie, kiedy zamiast nagrody za powitanie u progu nadepnęła jego puszysty, wiewiórczysty ogon. I na cóż jej kot, który nie podrapie jej za zniewagę? Ale to dobrze, tak będzie tragiczniej. W świecie marazmu nie otrzyma choćby tej garstki doznań, nie przekona się nawet czy krew jej jeszcze nie wyblakła. Westchnęła z rezygnacją.
    Godziny do świtu przeleżała w półśnie, półżywa i półmartwa. Bez snów i wytchnienia.
    Z letargu wyrwał ją dzwonek. Nie otwierając oczu sięgnęła po torebkę rzuconą po przyjściu koło łóżka i wymacała komórkę.
    - Mmmm?
    - Adela? - odezwał się znajomy kobiecy głos. Jej redaktorka, Clara. Boże, która godzina?
    - Mhmm - potwierdziła Adela mruknięciem.
    - Pamiętasz jak mówiłam o tym illustratorze? Rozmawiałam z jego agentką, tą Schneider i zgadza się, ale wiesz, tłumaczyłam ci wszystkie jego zastrzeżenia i nie będzie go jak zawsze. Słuchasz mnie? Gala jest za tydzień, dziesiątego na osiemnastą. Pamiętaj tylko, proszę cię. Przypomnę ci jeszcze zresztą - kobieta zamilkła na moment, po czym dużo spokojniej i nie bez kąśliwości spytała - Obudziłam cię, Adelu?
    - Mhmm, zgadłaś. Która godzina? - Adela wolała zignorować wiadomości o gali. Nie chciała żadnej gali, nie chciała spotkania autorskiego, nie chciała bólu głowy i dlaczego, jaki w tym sens?
    - Wstawaj już, i tak nie zaśniesz. Wpadnij potem do biura, kiedy będziesz mogła. Trzeba jeszcze podpisać kilka papierów.
    - Mhmm.
    - Trzymaj się - pożegnała się Clara, wiedząc, że nie ma celu starać się załatwić coś więcej.
    - Ty też.
    Przekręciła się na drugi bok i przymknęła na chwilę oczy, ale dobrze wiedziała, że nic z tego. Gala, gala... na jaką cholerę? Co Clara mówiła o tym bohomarzyście? Nie przyjdzie. Poczuła się jak dziesięciolatka odmawiająca mimo próśb rodziców, bo starszy brat nie musi; głupie tylko co to miała być za sprawiedliwość, skoro ją ciągnęli siłą, po czym informowali, że jakiś rysownik ma widzimisię nie zaszczycić swą obecnością?

    OdpowiedzUsuń
  7. Usiadła w oknie, w cienkim jedwabnym szlafroczku; w dłoni trzymała filiżankę z gorącym mlekiem, a w sercu ściskały ją jakieś tęsknoty. Nie wiedziała za czym. Kot, pomrukując hałaśliwie, zjadał śniadanie.
    - Gusti… kici kici, no, Gustlik - zakiciała i poklepała się po kolanach, żeby przywołać zwierzaka do siebie. Ten uniósł delikatnie łebek, zastrzygł lewym uchem, po czym nie odwróciwszy się w stronę pani, pochylił się z powrotem nad miską. Adela zmrużyła oczy.
    - Kszzzz, paskudny kot. Spadaj, kszzz. Gruby, leniwy kot. - wysyczała głosem, którego Gustav się bał.
    Kot rzeczywiście się spłoszył. Spojrzał na nią zielonozłotymi oczami i skrył się pod kanapą. Adela prychnęła głośno raz jeszcze, trochę na potwierdzenie, żeby nie wychodził, trochę z dzikiej radości brojącego dziecka. Wyjrzała za szybę na wąską uliczkę w dole, potem na skrawek nieba między dachami sąsiednich kamienic. Upiła łyk mleka parząc sobie wargi. Syknęła z bólu i zirytowana odstawiła filiżankę na stół. Lepiej wyjdzie, chmury takie gęste na niebie. Przespaceruje się do biura Clary - może deszcz ją dopadnie, może trochę orzeźwi, otrzeźwi. Rzuciła szlafrok na fotel, na którym zdążył się ułożyć Gustav; dobiegło ją żałosne miauknięcie skargi. Adela stała już naga w sypialni, przed otwartą szafą, czując, że zamarza. Szybko naciągnęła na siebie bieliznę, kaszmirowy sweter zelektryzował jej grube, ciemne włosy. Skacząc na jednej, potem na drugiej nodze wciągnęła rajstopy na nogi. Zwilżyła jeszcze raz włosy poślinioną dłonią. Popatrzyła w lustro na oczy zacienione męczącą nocą, zapadnięte policzki. Ulubiona szminka na blade wargi. Nie spuszczając się z oczu obejrzała prawy, potem lewy profil. Uśmiechnęła się z chłodnym zadowoleniem, właściwym kobietom świadomym swojej urody.
    Jeszcze spódnica. Płaszcz, wełniany szal i beret. Wsunęła stopy we włoskie botki. Dobrze. Na wyludnionej o tej porze ulicy powitał ją wiatr. Zapięła ostatni guzik płaszcza i wbiła zmarznięte dłonie w kieszenie. Od biura Clary dzielił ją tylko stary park, dwadzieścia minut spacerem. Gdyby miała psa, mogłaby go tu wyprowadzać, urokliwe miejsce. Gdyby miała psa, miałaby go może tydzień, zanim by zdechł.
    Zaczęło mżyć i chociaż właśnie po to żeby zmoknąć wyszła z domu, odruchowo przyspieszyła kroku. Przeszła alejkę obsadzoną cisami, gdy nagle znajomy głos… Rozejrzała się zdezorientowana. Oczy Adeli zaokrągliły się zdziwieniem, kiedy dostrzegła swojego wczorajszego rozmówcę.
    - Och… - westchnęła zamiast odpowiedzi. Zaraz potem jednak zreflektowała się. Lisi uśmiech przebiegł po jej ustach, przygryzła wargę i ostentacyjnie wzniosła wzrok ku ciemnym chmurom, dając do zrozumienia, że rozważa propozycję.
    - Może krótka partyjka nie jest złym pomysłem… - wbiła szpilki oczu w mężczyznę i zapytała nieśpiesznie, gardłowo - Zaprosi mnie pan na kawę, czy będziemy moknąć?

    [Boże, co ja robię nie tak z życiem o tej porze?]

    OdpowiedzUsuń
  8. Była przyzwyczajona od czasów liceum do lepkich spojrzeń na ulicy, na korytarzu; nie przeszkadzały jej szczególnie. Adela nie zajmowała się szczególnie opinią ludzi na swój temat; miała własną, bardzo złą opinię o sobie. Tyle jej wystarczało.
    Nieznajomy patrzył na nią inaczej. Przyciągał ją ten wzrok, pociągał jakoś prymitywnie, przyciągał ją cały nieznajomy. Może była to kwestia tego, jak się wobec niej zachowywał, może bardziej tego jaki był on sam wobec siebie. Bo w jego oczach czaił się niemy krzyk; nie mówił czegoś, co powiedzieć potrzebował i dużo dawnego, ale nie minionego lęku tańczyło w błękitnych źrenicach.
    I cóż, jak sobie woli. Jak mu tak wygodniej, niech się mocuje sam z własnymi upiorami. Niech ich nikomu nie przedstawia, na pewno nie jej. Niech nie przedstawia jej najlepiej nawet siebie samego. Podobał jej się, dlatego Adela nie chciała mu robić nadziei; nie chciała się przywiązać i zawieść. Na nim czy na sobie, nieistotne, ktoś w końcu zawodzi. To w gruncie rzeczy wyjdzie mu na dobre, potrzebował kobiety, która zajmie się jego zmęczoną duszą, poskleja i utuli. Ona się już na to nie nadawała.
    Tylko niewinna kawa, trochę tego jego boskiego głosu i trochę ucieczki od rzeczywistości. Chwilka na wyobrażenie sobie, że tak wygląda miłe życie.
    -Nie pamiętam, żebym się kiedyś w życiu śpieszyła - Adela nie kokietowała, mówiła prawdę. Wrodzone lekceważenie czasu i narzucanych jej obowiązków było brzydką rysą charakteru, ale przecież nie najgorszą ze wszystkich jakie posiadała.
    Powoli postąpiła o krok w stronę mężczyzny, patrząc w jego ciepłe, niebieskie oczy. Zapadło krótkie milczenie; nasilający się deszcz brzmiał jakby o ziemię i liście zaczęło stukać tysiące zniecierpliwionych palców.
    - Ale rozmyślę się, jeśli każesz mi tu marznąć jeszcze chwilę dłużej - nie czekając na odpowiedź, odkręciła się i ruszyła alejką

    OdpowiedzUsuń
  9. Adela parsknęła śmiechem, dźwięcznym i w cholerę złośliwym, kiedy jej towarzysz ściął kelnerkę. Odchyliła się, wychylając łokieć przez oparcie krzesła i patrząc na mężczyznę. Pokręciła głową z dezaprobatą. Przeuroczy.
    -Poproszę latte. Takie zwyczajne - uściśliła od razu z powagą.
    Jedną ręką doprowadzając włosy do porządku po zdjęciu beretu, drugą oddała kartę dziewczynie, nie spojrzawszy do spisu. Kelnerka otworzyła usta zerkając na Adelę, ale zrezygnowała. Zapisała zamówienie, kiwnęła głową i odeszła pośpiesznie bez słowa, nieco zdezorientowana.
    Zostali przy stole sami.
    Adela uniosła wyczekująco jedną brew, jednocześnie jednak unikała jego wzroku. W końcu dopadła ją świadomość, że siedzi z nieznajomym mężczyzną, któremu wyczuwalnie się podobała, w pustej kawiarnii, że sama to zaproponowała, że nie zna nawet jego imienia.
    Przygryzła ponownie wargę. Nie tak postępowała z płcią przeciwną. Nie zgadzała się od tak na kawę w środku dnia nie znając jego imienia. W środku nocy jego imię jęczała mu do ucha, żeby je nad ranem zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Błądziła pełnym pozornego spokoju spojrzeniem po lokalu. Nadal nie nawiązywała z rozmówcą kontaktu wzrokowego, chociaż na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech, obejmujący nie usta, ale czarne oczy i zaróżowione od wiatru policzki. Constantin. Ładnie. Bardzo ładnie.
    Spłynęła na nią ulga, że rozegrał to w ten sposób. Że nie podał nazwiska, ani dłoni, nie robił sobie ceremonii.
    -Daruj sobie dyskusję o tym kto tu kogo śledzi - droczyła się swoim głębokim, nęcącym głosem, odchylona wciąż lekko do tyłu, z brodą uniesioną pewnie do góry - Kto komu postawił drinka i kto zagadał w parku.
    Rzuciła mu ukradkiem spojrzenie, natrafiając na jego, hipnotyzujące. Zatopiła się w nim bezwiednie; chwila wahania za długo, żeby wyszło to jakkolwiek naturalnie. Potem jak sparzona przeniosła wzrok na ścianę za nim. W jej oczach migało niezdecydowanie. Czegóż chciał, co o niej myślał? I co ważniejsze, czego chciała ona? Taki człowiek to problem, nie przystojniak okręcony wokół palca, pod którym więcej wiła się i wzdychała, niż rozmawiała na ludzkie tematy.
    -A ty, Constantinie? Zastanawiałeś się nad moim imieniem

    [Nawet sobie nie waż żartować z tego imienia, mam tak kiedyś nazwać synka]

    OdpowiedzUsuń
  11. Adela obserwowała go badawczo, niepewna jak zareagować na jego przeświadczenie o przeznaczeniu. Ona do tej pory dostrzegała wyłącznie zamierzony z góry bezsens i nieład na tym łez padole, żadnych celów. Spotkanie tajemniczego mężczyzny tylko potwierdzało takie podejście, bo skoro pojawił się w jej życiu akurat gdy stała już na skraju ciemnej puszczy emocjonalnej, to tylko dlatego, żeby mu łatwiej zaufała, poddała się szczęściu i żeby potem tym boleśniej rozpieprzyła sobie życie kolejny raz.
    Uznała, że najlepiej nie rozwijać tematu. Otworzyła szerzej oczy na widok szachownicy i pokręciła bez zastanowienia głową.
    -Och, nie, nie. Wybacz - uśmiechnęła się do niego przepraszająco, bezradnie, nieco zażenowana sobą, choć głos miała tak samo aksamitny i opanowany jak wcześniej - Mocna jestem tylko w te metaforyczne partie. Ja… och, wiesz, po prostu nie ma sensu zaczynać, lepiej dam ci moje imię walkowerem.
    Poruszyła się niespokojnie, wyprostowała zarzucone jedna na drugą nogi. Boże, żeby tylko się nie zarumienić. Jak zmieszana, speszona małolata… Rozdrażniona przygryzła wargę. I cóż, przecież żaden z niej umysł ścisły, nijaki strateg. Gubiła się w taktyce po dwóch ruchach, nudziła, markotniała. Zajmowały ją jedynie rozgrywki międzyludzkie, psychologiczne gry w charaktery. Manipulacje, niedopowiedzenia, spojrzenia. Nie było lepszej rozrywki niż bawienie się ludźmi. Kto normalny brał przenośnię jako zgodę na takie banały jak prawdziwe szachy?
    Wychyliła się, żeby sprawdzić kiedy kelnerka przyniesie kawę. Dziewczyna, niezauważona przez nikogo, z półotwartymi ustami wodziła cielęcymi oczami po plecach Constantina, jego wilgotnych włosach w kolorze starego złota i szerokich ramionach. Biedactwo, taka słodka nierozumna.
    Poczuła się odrobinę lepiej w zestawieniu z tą gąską; snobistyczne karmienie swego ego zawsze działało dobrze na jej samopoczucie.
    -Adela. Jak ta klimtowa - powiedziała miękko.
    Spojrzała w jego burzowe oczy i zrozumiała, uczuła, że nie chce się opierać, jak powinna. Że jest słaba, że chce być jego. Chce być rozbierana z sekretów jeden po drugim po trzecim po setnym. Żeby ją ogrzał, kiedy już stanie przed nim naga. Żeby poczuła na szyi jego przyspieszony oddech, na swoim ciele jego twarde lędźwie i długie, szczupłe dłonie. I żeby nie dawał jej swoich trosk, aż nie będzie gotowa, żeby dał jej tylko twardy sen i ciepło swojej skóry.
    Zaczęła bezwiednie bawić się figurami rozsypanymi na blacie.

    [No mnie jakoś szczególnie nie zachwyca, jest ok, ale blask mego życia je wybrał, to niech będzie ;)]

    OdpowiedzUsuń
  12. - Ha! Przyhamuj trochę - spojrzała na niego przelotnie, zawadiacki uśmiech mówił: “tak, tak mi mów, więcej”, po czym wróciła do drewnianych figur. Na nowo przygryzła wargę, okropny odruch.
    Nie miała żadnych planów ani na ten, ani na kolejne szare dni. Będzie pisać i płakać. Będzie podpisywać kolejne kontrakty, potem myśleć o tym jak bardzo zmarnowana jest jako kobieta. Dlaczego więc nie miałaby spędzić tego czasu z kimś, kto w niej jeszcze tego zmarnowania nie dostrzegł?
    Na końcu języka miała zaproszenie. Na noc? Na tydzień, miesiąc. Jak tylko długo uda mu się zamieszkać w jej życiu. Śmiało, niech próbuje, skoro taki jest pewny swoich sił. Ona chętnie popatrzy jak mu idzie w zmaganiach z tą klątwą, będzie trzymać kciuki.
    Miał w sobie, w miękkich ruchach i w burzowych, jedwabistych oczach tyle szczególnego spokoju, że choć nie ufała mu ani trochę, wcale nie potrzebowała czuć zaufania. Ciągnął ją ku sobie, a idąc za nim, nie wiedząc dokładnie gdzie i w jakim celu, nie czuła niepewności. I to powinien być dostateczny powód, by za nim nie iść.
    - Będę zajęta na mieście jakąś godzinę, czy dwie, a potem… - wzruszyła ramionami. Wpadaj, rozgrzej mnie. Czekam, słodki.

    [Nie ma sprawy; mam nadzieję, że głowa cała ;D]

    OdpowiedzUsuń
  13. Teraz już z trudem powstrzymywała uśmiech. Adela przestała być kobietą potrzebującą stabilnego związku, zawsze jednak łatwo ulegała skłonności do wplątywania się w krótkie przygody. Spontaniczność cieszyła ją, była niespodziewanym prezentem bez okazji, którego urok niewielu ludzi docenia.
    Pokręciła głową. Nie miała ochoty czekać.
    -Lepiej dziś. Nie zejdzie mi długo - upiła łyk jasnej kawy - Gdzie etykieta przewiduje wyjść w drugi dzień znajomości?
    Gdy to mówiła, chociaż wciąż wolała nie patrzeć rozmówcy w twarz, jej migdałowe spojrzenie uspokoiło się znów. Badała cierpliwym wzrokiem jego twardo zarysowujące się pod materiałem ramiona.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zignorowała jego zdanie na temat ludzi bez fantazji. Została wychowana w inteligenckim domu, gdzie etykieta była jedyną wyznawaną religią, a savoir vivre jedynymi dogmatami. Mimo wiecznej pogardy żywionej do rodziców i ludzi, którymi się otaczali, przejęła ich maniery.
    Ujęła znów delikatnie filiżankę, i wypiła resztę. Narkotyczny aromat mlecznej kawy wypełnił jej myśli.
    Zasady można łamać tylko będąc ich świadomym, inaczej było tylko zwykłe ignoranctwo. Adela lubiła łamać konwenanse, jednocześnie jednak nieświadomie darzyła je ogromnym, pierwotnym szacunkiem, bo w świecie, w którym żyła to żywioł towarzyski rządził ludzkim losem. Chociaż za oczywiste uznała, że jej ironiczne pytanie było wyłącznie wybiegiem, kpiną ze świętej etykiety i nie myślała nawet o poważnym potraktowaniu go, komentarz Constantina ukłuł ją gdzieś głęboko, gdzie skryło się jej dzieciństwo, w zimnym domu pełnym dystyngowanych, oschłych postaci. Wiele razy zastanawiała się czy dorosła na taką samą kobietę jak oni, powściągliwą w gestach i słowach, pachnącą drogimi przedmiotami i pełną stłumionych pragnień. Teraz, choć nie znała nadal odpowiedzi, poczuła niesmak. Nie był to niesmak skierowany do nikogo konkretnego, ani do siebie, ani jego, ani nawet wszystkich gości rodziców i oziębłej rodziny. Westchnęła ciężko. Czuła niekończącą się nigdy, palącą nienawiść do swoich myśli.
    Popielato niebieskie oczy powróciły ją do życia. Roztapiał ją jego spokój. Po zmarniałych i bladych, choć nadal jeszcze wspaniałych wargach Adeli ponownie przebiegł lisi uśmiech, nie dając złudzeń co do chęci ich właścicielki.
    -Na ławce w parku - powiedziała bez zastanowienia, nie kłopocząc się konkretyzowaniem. Była tylko jedna ławka, o której mogła mówić.
    -Będę za dwie godziny, dobrze?
    Nie pytała, poinformowała go raczej tonem, jakim informuje się bez zaangażowania współlokatora, że skończyło się masło w lodówce.
    Na chwilę zastanowiło ją, że kiedy skończą rozmawiać ona pójdzie do biura Clary i będzie musiała rozmawiać z nią, jakby nic nie wydarzyło się w jej życiu od porannej rozmowy przez telefon. Miała wielu kochanków, których egzystencja nigdy nie wpływała w szczególny sposób na jej nerwy. On nie był jej kochankiem. Chciała tego i wiedziała, że i on chce, to jednak nie zmieniało na razie faktów. Był jej obcy i nie powinien elektryzować do tego stopnia. Spędzili ze sobą w życiu łącznie koło godziny, nie wiedzieli o sobie nic poza swoimi imionami i nie łączył ich nawet intymniejszy dotyk, a mimo to wszystko wiedziała, że każdy mężczyzna z którym była jest jej obojętniejszy od niego.
    Nie wierzyła w żadnego istniejącego boga, była kobietą bez kodeksu moralnego, raniącą obcych, bliskich i samą siebie. Przez myśl nie przemknęło jej podejrzewać odległą opatrzność o interwencję w jej życie, jednak mężczyzna o dźwięcznym imieniu Constantine budził w niej zatarte dawno ciepło i troskę. Siedząc naprzeciw niego przy kawiarnianym stoliku chciała, by nie rozstawał się z nią nigdy na krok, by mogła słuchać jego miękkiego głosu. Chciała też czuć jego zapach na swojej skórze, ale tego nie uświadamiała sobie do momentu pożegnania się z nim, gdy idąc chodnikiem starała się wyobrazić sobie jak pachnie świat, gdy zamkniętą jest się w jego ramionach, lub kiedy trzyma się jego głowę na piersiach i można wtedy zanurzyć palce w kosmykach koloru starego złota i powąchać czubek głowy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Przystanęła na końcu alejki cisów, skąd mogła niezauważona popatrzeć chwilę na czekającego już Constantina. Wyczuł na sobie jej wzrok, bo obejrzał się w jej stronę i nawet mimo tak dużej dzielącej ich odległości, Adelę przeszły ciarki.
    Podeszła z ociąganiem. Bez słowa powitania usiadła obok niego, po czym spojrzała z nieskrywanym wzruszeniem i lękiem w oczach w jego oczy, jasne i niebezpieczne.
    Na tej ławce pod niebem bez chmur Adela doznała katastroficznego wrażenia, że dzieje się coś nieodwracalnego, z czego zda sobie sprawę na długo później.
    -Chodźmy stąd gdzieś - powiedziała pośpiesznie, nie odrywając od niego wzroku, nadal jednak siedziała na ławce bez najmniejszego ruchu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ogarnęło ją zapomniane od lat odrętwienie myśli, przewrotna przyjemność emocji, a żyły wypełniła rozrzedzona, wrząca krew, niecierpliwa i łakoma krew kobiet namiętnych. Mocniej ścisnęła dłoń Constantina.
    Szczególne miejsce właśnie teraz? W pierwszej chwili zdumiało ją pytanie, do tego stopnia było jasne i podstawne, że mętlik w głowie Adeli spróbował je ominąć jako niedopasowane do zawikłanej sytuacji. Przełknęła z trudem ślinę; zaciśnięte gardło wadziło w artykułowaniu myśli, w ogóle w zbieraniu ich w sensowną całość. Przed oczami przemknęła jej cała seria miejsc, w które mogliby pójść, równie obojętne i nieistotne. Bo istotne było wyłącznie to, że miała go w tej chwili przy sobie. W przypływie szaleńczej wewnętrznej ekscytacji powtórzyła w myślach jeszcze raz, smakując po kolei każde słowo. Miała go w tej chwili przy sobie.
    Nie zatrzymując się Adela oplotła wolną dłonią jego ramię i idącego tak wpół pod rękę przyciągnęła Constantina w swoją stronę delikatnie, po czym zbliżyła wargi do jego ucha. Była wyższa niż wydawało się zawsze na pierwszy rzut oka z powodu drobnej, anemicznej figury. Nie dzieliła ich duża różnica wzrostu. Oddychała miarowo, czuła jak w takt ich kroków ciała to odchylają, to zbliżają się, przylegają ciasno, oddzielone od siebie warstwami nieintymnych materiałów.
    -Niech nie będzie tam nikogo poza nami, Constantinie. No, i musi być ciepło - swoim gardłowym, pospiesznym szeptem dodała jeszcze po chwili z powagą tonem wyjaśnienia - Wiesz, szybko przemarzam.
    Odsunęła się od niego na powrót i znów wyglądali jak zwykła para idącą za ręce przez park.

    [Tak się właśnie pożytuje szkolny maraton filmowy, kochany]

    OdpowiedzUsuń
  17. Zatrzymała się w progu czujnie lustrując pomieszczenie. To nie kwestia nieufności, a przecież nie byłoby niczego dziwnego w tym, że dorosła kobieta nie wchodzi bez zastanowienia za drzwi zamykane na trzy zamki, za mężczyzną poznanym noc wcześniej. I właśnie z tego powodu powinna się przyjrzeć uważniej. Adela przyjrzała się, ale bez rezerwy, zaabsorbowana do reszty wnętrzem. Ostry żywiczny zapach gesso przywołał wspomnienia, o których w tej chwili w szczególności wolałaby nie myśleć. Zerknęła na Constantina, jakby w wierze, że jego postać odpędzi upiory przeszłości jak krzyż na złe siły.
    Nieco mechanicznie, bezmyślnie powtarzając czynności za Constantinem odwiesiła swój wełniany płaszcz na wieszak, podczas gdy wzrok skakał po wszystkich chaotycznie zgromadzonych skrawkach sztuki. Zdjęła beret i wzorzysty kaszmirowy szal. Ściągnęła włoskie botki piętą o piętę, opierając się ręką o ścianę, gdy balansowała na jednej nodze.
    Potem opadła bezwładnie na kanapę, zapadła się miękko w poduszkach. Przymknęła na moment oczy, ociągając się przed odpowiedzią, by jeszcze nasycić ducha szczególną ciszą między nimi. Aromat gesso wciąż dusił niespokojną pamięcią.
    -Mhmm. Nalej mi to co sobie - głos miała zauważalnie słabszy, zmatowiały.
    Podniosła się z kanapy i podeszła do okna. Parapet, jak każdą powierzchnię, zastawiono wszelkiego rodzaju malarskimi gratami, które znała może zbyt dobrze, niż by tego chciała. Zaczęła bez pytania o zdanie właściciela przestawiać bałagan na podłogę i najbliższe blaty, gdzie tylko dookoła znalazło się jeszcze trochę miejsca.
    - Przewietrzę tu odrobinę, dobrze? - zamruczała pytając bardziej siebie niż Constantina, jakby gościem był tu kto inny.
    Wiatr z ulicy zawiał jej włosy na twarz, oczy miała nadal pełne żaru i jakby omdlałe. Odwróciła się od okna.

    [Klasyki horrorów, Koszmar z Oak Street, Piątek 13 i Lśnienie. Na repertuar nie narzekam, ale o tej porze w którymś momencie traci się zdolności przetwarzania tego co się widzi.
    Ślicznie oddałeś atmosferę atelier. Z autopsji czy tak o?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [och w ogóle wskoczył mi do głowy pewien scenariusz i chyba muszę spytać. Pomyśl tylko jak pięknie by było gdyby zaczęli się do siebie dobierać, nieistotne w sumie które pierwsze, w zapamiętaniu cali zajęci sobą i wtedy ona ląduje w takiej pozycji, że na przed oczami, np. na ścianie czy półce naprzeciwko ilustrację do jej książki. Wedy zastyga, a w głowie galop myśli. Choć pewnie zaraz się opamięta i to by dało jej powód do śledztwa na własną rękę.
      Zresztą, boże, po co ja to ci spisuję? Jeśli zamuliłam i taki był twój zamiar to wybacz, zwykły spam. Po prostu mimo, że zwylke lepiej pisać na spontana i lubię być zaskakiwana jakoś teraz wolałam spytać czy taki plan pasuje i co sądzisz]

      Usuń
  18. Zastawiła okiennicę niezaczętą puszką białej farby, by świeże powietrze chwilę jeszcze wpadało do pokoju przez półprzymknięte okno. Była świadoma, że nie wypędzi zapachu, który wżarł się strukturę mebli i ścian na trwałe. Zamkną okno zanim pokój się wychłodzi, teraz chwilowo uniknęła przyznania się do desperackiej bezcelowości swoich działań.
    - Kiedyś lubiłam - wzruszyła ramionami na pytanie. Nie miała ochoty zamęczać go historią swego studenckiego zepsucia wśród zćpanej śmietanki artystycznej, nieudanych przygód miłosnych w oparach gesso, gipsu rzeźbiarskiego i farb olejnych. Nie uraczy go anegdotą o tym, jak odbarwiła swoje krucze włosy, kiedy półprzytomna zmywała z nich farby zbyt ostrym rozpuszczalnikiem, po tym, jak wpadła w otwarte puszki, nie patrząc za siebie, pochłonięta całkowicie ukochanym; jak po wszystkim ściekała farba: z nich, z posklejanych strąków na głowach i lepiących się do ciała ubrań i nie opowie o tym, jak niedługo później jej pierwszy obiekt namiętności, ze spokojem gruntując nowe płótno, nie odwróciwszy się w stronę Adeli poinformował ją, że jest nią już zmęczony i kończy z nią i jak Adela z takim samym spokojem podeszła i wylała mu na głowę ten jego klej do gruntowania, żeby tę chwilę sobie przynajmniej ugruntował w pustym łbie egocentryka, po czym równie opanowana wyszła i nie odezwała się do niego już nigdy, choć przecież widzieli się potem jeszcze wiele razy i wiele razy potem Adela czuła zapach nowo zagruntowanego płótna.
    I cóż, spośród tylu wiedeńczyków nie mógł jej się nawinąć jakiś prosty mężczyzna, hydraulik czy bankier? Kolejny do przydługiej listy, tak długo udawało jej się przecież omijać artystyczne dusze z daleka, aż weszła dziś w samo lwie legowisko, kiedy tak zależało na przegonieniu głupich, nadal bolesnych wspomnień.
    Wróciła na kanapę z kubkiem w dłoni. Piła już na tyle dekadenckich sposobów, że kieliszki, choć oczywiście przyjemnie trzymać wdzięczne, cienkie szkło, przestały być dla niej niezbędnikiem do wina. Życie kruchych obiektów w takich miejscach bywa zwykle zbyt doczesne i Adela rozumiała to, doceniała pragmatyzm. Powoli krążyła palcem wskazującym wolnej dłoni po brzegu kubka. Dugą, w której trzymała wino, oparła na podłokietniku. Śledząc wzrokiem ruchy Constantina wpół nieświadomie przechyliła delikatnie głowę na bok; działo się tak zawsze gdy jej uwagę zajęło coś daleko od rzeczywistości.
    Zastanawiło ją kiedy (i czy dziś w ogóle) zacznie się do niej dobierać. Upiła łyk wina. Preferowała cięższe i ciemniejsze, cierpkie w metalicznym posmaku gatunki, ale to chyba głównie z sentymentu. Przyznała w myślach dobry gust Constantemu i powróciła do rozważań. W pewnym sensie dała mu przyzwolenie już w parku, prosząc by zostali sami. Nie miałaby do niego żalu ani gdyby zaczął ściągać z niej sukienkę w tej chwili, ani gdyby nie zrobił tego jeszcze przez wiele dni i tygodni. Nie wątpiła zbyt głęboko, że kiedyś się doczeka. Napięcie między nimi, jakkolwiek dobrymi manierami nie kierowałby się Constantin, nie było możliwe do zatuszowania. Adela zresztą nigdy nie widziała sensu tuszowania naturalnego zjawiska. Jeśli nadal nie sprowokowała do niczego mężczyzny, kierowała nią czysta ciekawość, ale nie ta cyniczna jak zawsze.
    Wciąż czuła niecierpliwą potrzebę skrycia się w jego dotyku i zapachu, nierównym falowaniu klatki piersiowej, gdy oddech przyspiesza i spłyca się. Wiedziała, że może zrzucić na niego całą odpowiedzialność, przez chwilę tylko móc zaufać i ulec mu i zetrzeć z siebie niepokój i chłód gorączki nieszczęścia. Skreśli wszystkie nieprzespanie bezkresne noce jeśli tylko dziś uda mu się dać jej sen.
    Onieśmielona patrzyła na Constantina. Szybko odwróciła wzrok. Nie była w stanie zacząć, zniknęła cała jej pewność siebie z jaką zwykła zawstydzać mężczyzn.

    [Tak myślałam, bardzo czuć kiedy ludzie nie są zupełnie w temacie a próbują w pisanie artystą. Zresztą pewnie tak jest z każdą specyficzniejszą profesją.
    Świetnie, że ci leży ten plan. Bez pośpiechu, ale powoli go wdrażajmy. Jakoś samoistnie się wyświetlił w mej głowie i musiałam się podzielić ;)]

    OdpowiedzUsuń
  19. Jej ciało łapczywie, z przeciągłym westchnieniem, poddało się szorstkim wargom. Przymknęła intuicyjnie powieki, zastygła marmurowo oczekując więcej, więcej.
    Zamrugała zdezorientowana gdy odsunął się; od razu jednak błysnęła w jej rozszerzonych źrenicach dawna drapieżna kotka. Odstawiła pospiesznie kubek na podłogę przy kanapie.
    -Królestwo? To za mało - pokręciła głową z żarem.
    Urwała. Pochylona nad Constantinem, zatrzymała się by spojrzeć mu w oczy jeszcze ostatni raz, z palcami przeczesującymi jego płowe kosmyki dla pewności, że nie ucieknie jej tym razem.
    -Daj siebie, a i tak nic ci nie wyjawię. Nie wiem co myślę - zaszeptała gorączkowo.
    Wpiła się w winne usta Constantina, oplatając delikatnie dłońmi tył jego głowy. Z początku mgliście i aksamitnie, nieśmiało, jakby w każdej chwili mogła się sparzyć śmielszym ruchem, całowała go spragniona. Później pocałunek stał się chciwy i nieostrożny, a Adela, zatraciwszy się we własnym mężczyźnie i w szumie własnej rozgrzanej krwi, wtuliła się w niego swoimi ramionami, drżąca i zziębnięta od wiatru wpadającego przez okno.

    OdpowiedzUsuń