Vea Accardi
W mniemaniu matki jest porażką wychowawczą, gdyż poglądy pani Accardi mówią o tym, że kobieta jest niczym więcej jak ozdobą u boku mężczyzny, pełni jedynie funkcję reprezentatywną, a co za tym idzie – nie musi robić nic poza tym, że wygląda.
Vea na złość matce nie wygląda. A do tego samodzielnie myśli!
w głowie ma mały procesorek, jest w stanie włamać się na dokładnie każdy serwer
agentka od zadań specjalnych, jakimś cudem załatwi wszystko
zwykle jednak woli o niczym nie wiedzieć, bo przecież im mniej wiesz, tym lepiej śpisz
robi swoje i nigdzie nie wściubia nosa, a przynajmniej udaje
[Przeziębiłam się, więc pisałam to z załzawionymi oczami. Jeśli coś jest źle/brzydko/fe, to najmocniej przepraszam. <3]
OdpowiedzUsuńRob nienawidził tej parszywej roboty już od pierwszego dnia, w którym postawił nogę w wielkim biurowcu mieszczącym się przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic w całym mieście. Przede wszystkim recepcjonistka uznała, że się zgubił, gdy w koszulce AC/DC i w towarzystwie kilku innych osób ubranych w garnitury zaczął zmierzać w stronę wind. Po drugie zdjęcie na jego przepustce już stanowiło obiekt żartów oraz kpin w głównej siedzibie FBI, gdzie musiał pochwalić się zdobyczą czekając na coś więcej niż szydercze uśmiechy i komentarze, że wygląda jak bezdomny nekrofil. Po trzecie jego rozmową kwalifikacyjną zajmowała się jakaś młodziutka, wyglądająca na punka dziewczyna, która przedstawiła mu się jako córka szefa dopiero za trzecim razem, gdy bezczelnie zapytał, czy może już sobie iść. Po czwarte, i najważniejsze, był szczurem zamkniętym w klatce z jadowitymi wężami.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w jego zawodzie najważniejszy jest optymizm (no może nie była to do końca prawda), więc ze spokojem przełykał gorącą kawę czekając na jakiekolwiek polecenia od nowego, tymczasowego szefa-mafioza znajdującego się niemalże na szczycie listy „do zdjęcia”. Robert nie był do końca przekonany dlaczego to właśnie jemu postanowiono powierzyć tak istotne zadanie przebywania w pobliżu przestępcy, w końcu nie znajdował się wcale tak wysoko w agencyjnej hierarchii, a jego wyniki na obowiązkowych testach wynosiły tylko trochę powyżej przeciętnego... Musiał więc zadecydować o tym skrajnie inny czynnik i miał nieprzyjemne wrażenie, że nie chodziło tutaj tylko i wyłącznie o jego czarującą osobowość, którą już udało mu się zaskarbić sympatię szefa-mafioza. Przynajmniej takie odniósł wrażenie, gdy dostał polecenie pilnowania ukochanego dziecka Accardiego, czyli Vei. Do firmy mieli bowiem wpaść zagraniczni goście, których jego współpracownicy z większym stażem nie opisywali zbyt przyjemnymi przymiotnikami, stąd można było wywnioskować, że należą oni do konkurencyjnej mafii. Rob, zaraz po tym jak wysłał do FBI zaszyfrowanego smsa z informacjami, które pozyskał, skierował się do pomieszczenia zajmowanego przez asystentkę-księgową-informatyka, pod pretekstem jakiegoś problemu. Zadanie było raczej proste i miał nadzieję nie mieć z nim większych problemów, musiał tylko przez godzinę trzymać ją w tym pokoju, by przypadkiem nie zobaczyła bądź nie usłyszała czegoś, czego nie powinna. Rob dziwił się, że Vea nie ma pojęcia o szemranych interesach ojca, w ich bazie danych figurowała określona tytułem „wspólniczka”, który póki co nie uległ zmianie, w końcu to wszystko mogło być jedynie grą.
– Komputer padł, mogłabyś spojrzeć? – rzucił, gdy wsunął się do pokoju z torbą na laptopa pod pachą. Dzisiejszego ranka pościągał trochę wirusów korzystając z rad hakera z FBI, który zapewnił go, że naprawa zajmie sporo czasu, jednak nie jest niemożliwa. Dokładnie tego potrzebował, zajęcia dla Vei.
Robert Jenkins
Za piętnaście minut? Nie okej, zupełnie nie okej, ale rzecz w tym, że nie bardzo wiedział jak jej to powiedzieć. Zamiast tego momentalnie zagrodził jej dłonią wyjście z pomieszczenia, jakby uznając, że to załatwi całą sprawę, a Vea posłusznie cofnie się do środka i spędzi najbliższą godzinę naprawiając jego zawirusowany komputer. Był nieco zdesperowany, gdyż bezpośredni kontakt z tą dziewczyną nadal sprawiał mu lekką trudność, nie potrafił jej rozgryźć, choć zazwyczaj nie miał z tym większych problemów.
OdpowiedzUsuń– Jest mi potrzebny – zaczął Rob wskazując głową na torbę, gdy jego dłoń nadal tkwiła wsparta o framugę. – Twój ojciec chce mieć kosztorys zrobiony na wczoraj, a poinformował mnie o tym dwadzieścia minut temu.
Mimo tego, że pan Accardi ukrywał przed światem swoją przestępczą działalność, schematem idealnie wpasowywał się w filmowego mafioza. Był wysokim, krępym mężczyzną o chytrym uśmiechu, w początkowej fazie łysiny i ze zdecydowanie zbyt drogim oraz kiczowatym zegarkiem na ręce, by móc przejść obok niego obojętnie. Charakter był nieco cięższy do określenia i nie dało się jednoznacznie wpasować go w jeden, konkretny schemat, jednak przy dłuższym obcowaniu nie miało się żadnych wątpliwości, iż jest to człowiek zepsuty do szpiku kości. Rob nie dał się zwieść uśmiechom oraz miłym słówkom, którymi został uraczony pierwszego dnia swojej pracy. Głównie z tego powodu, że jednocześnie z zapewnieniami, że na pewno będzie mu tutaj dobrze otrzymał służbowego Glocka i nakaz wspominania komukolwiek o tym, co dzieje się wewnątrz firmy. Robert posłusznie przytakiwał na wszystkie udzielane mu informacje, a następnie z wyrzutem zadzwonił do szefa zastanawiając się, czy ten celowo wysłał go na misję samobójczą. Do tej pory zajmował się jedynie sprawami typowo terenowymi, to było coś zupełnie nowego, do czego nikt nie zdążył go przygotować. Potrafił biegać za przestępcami, strzelać do nich i ich przesłuchiwać, ale był fatalnym aktorem i żywił pewne obawy, że przez jego brak kompetencji w tym zakresie cała misja może zakończyć się kompletnym niepowodzeniem. Bądź jego śmiercią z rąk mafiozów, jeśli pozwoli Vei wyjść na zewnątrz nie radząc sobie nawet z tak prostym zadaniem, jakie powierzył mu pan Accardi. Nie rozumiał dlaczego mężczyzna nie podzielił się jeszcze z córką prawdą dotyczącą interesów, ani dlaczego ona jeszcze nie rozwikłała tej niezbyt trudnej zagadki, ale to nie z zaufania w rodzinie miał zdać szefowi raport.
– Śpieszysz się gdzieś? – zapytał nagle, uważnie wpatrując się w nią beznamiętnym wzrokiem. Prawda była taka, że Rob doskonale wiedział, iż ma do czynienia z kobietą ciekawską, która na pewno zmierzała właśnie w stronę gabinetu ojca, by przekonać się kim są tajemniczy goście. Z jednej strony imponowało mu jej zaparcie, jednak z drugiej czuł się zirytowany, że nie mogła zwyczajnie zignorować sprawy i ułatwić mu pracy.
Robert i Vea byli do siebie na swój sposób podobni, oboje uparci jak osły. Niestety problem w tym, że ona miała zamiar zrobić wszystko, by dopiąć swego, a on miał zamiar zrobić jeszcze więcej, by jej w tym przeszkodzić. Wszystko byłoby zdecydowanie łatwiejsze gdyby pan Accardi postanowił po prostu wtajemniczyć córkę we wszystkie swoje biznesowe sprawy, wówczas Rob nie musiałby myśleć o niej z taką pobłażliwością i współczuciem. Nie wiedzieć czemu nie miał zamiaru pozwolić jej wyjść z tego pokoju również z samolubnych pobudek... Bo gdyby Vea wtargnęła w środek spotkania ojca zapewne nastąpiłby efekt domino powodujący to, że córeczka dowiedziałaby się wszystkiego na temat działającej tutaj mafii. A skoro nadal żyła w nieświadomości, to była niewinna i nie miał żadnych intencji w tym, by wpisywać jej imię do sporządzanego przez siebie raportu. Rob, w porównaniu do niektórych swoich zgorzkniałych kolegów, naprawdę nie lubił wrabiać ludzi w zbrodnie (bądź jak w tym przypadku – we współpracę ze zbrodniarzami), a im mniej osób był związanych z tą sprawą, tym lepiej dla niego.
OdpowiedzUsuń– No dobrze, przejrzałaś mnie! – rzucił nagle, gdy zrozumiał, że Vea jakimś cudem przygniotła go siłą kontrargumentów posiadając odpowiedź na każde wypowiedziane przez niego zdanie. – Przyszedłem.. przyszedłem zaprosić cię na kawę – dodał, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Wymyślił to kłamstwo na poczekaniu, choć miał nadzieję, że zabrzmiało dość prawdopodobnie. Od samego początku pracy w tej firmie zgrywał wrażenie raczej nieśmiałego i niezdarnego, czyli człowieka, który nie mógł sprowadzić na organizację żadnego... niebezpieczeństwa. Zaproszenie dziewczyny na kawę mogło więc całkiem nieźle wpisać się w logiczne zachowanie jego alter ego. Prywatnie unikał bowiem jakichkolwiek kontaktów z płcią przeciwną, był typem człowieka poświęcającego się pracy w stu dziesięciu procentach.
– Nie byłem zbyt miły podczas naszej pierwszej rozmowy i do tej pory nie czuję się z tym najlepiej, więc pomyślałem, że dobrze byłoby zacząć od początku – ciągnął dalej, obserwując jak zniecierpliwienie Vei rośnie do niebotycznych rozmiarów. Miał wrażenie, że z trudem trzyma temperament na wodzy. Wiedział, że musi maksymalnie przeciągnąć zaistniałą sytuację, jednak nie miał pojęcia, w jaki sposób utrzyma dziewczynę przy drzwiach jeszcze przez... czterdzieści osiem minut. Przeklął w myślach pana Accardiego, który mógł przecież pod jakimkolwiek zawodowym pretekstem wysłać córkę poza obręb firmy i kazać prywatnemu kierowcy zgubić się ze dwa razy w zakorkowanych uliczkach miasta.
Na początku było nerwowo, później trochę zabawnie, powoli zaczęło robić się niezręcznie, a teraz Vea po prostu zaczęła go irytować i nie miał pojęcia, czy jest w stanie dłużej ciągnąć tę niedorzeczną farsę. W myślach przeklinał swojego (prawdziwego) szefa, że ten postanowił zlecić mu tak kretyńskie zadanie jak rozbijanie mafijnej siatki od środka, choć nikt nie spodziewał się pewnie, że nowy pracodawca zdegraduje go dodatkowo do roli niańki swojej czarującej córki. Vea była dziewczyną upartą i bezczelną, a choć gdzieś skrycie wprawdzie imponowały mu te cechy, to w tym momencie miał okrutną ochotę złapać ją za nadgarstki, wepchnąć z powrotem do pokoju, a następnie zakneblować i przywiązać do krzesła. Brzmiało nieco perwersyjnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wypowiedziane przez nią słowa, jednak Rob miał jedynie na celu swoje psychiczne dobro, wierzył bowiem, że jeszcze kilka minut obcowania z Veą i zabraknie mu argumentów, dzięki którym mógłby zatrzymać ją w pokoju. A to, jakby nie patrząc, była kwestia kluczowa i z pozoru proste zadanie.
OdpowiedzUsuń– No tak, wypadło mi z głowy, wyglądasz na starszą – przyznał, by następnie w dość bezczelny sposób zlustrować ją wzrokiem od stóp po głowę. Właściwie to kłamał, panna Accardi była drobna, ubierała się jak zbuntowana nastolatka i zachowywała w ten sam sposób, więc poprzez ten komentarz w wyraźny sposób postanowił się jej odciąć. Nie podejrzewał by pobiegła ze skargą do ojca, ale mimo wszystko ugryzł się w język, by przypadkiem z jego ust nie padło coś, czego później mógłby żałować. Jego alter ego nie miało być złośliwe, ironia nie pasowała do żałosnej nieudolności, więc niepewnie wzruszył ramionami, jakby chcąc zatuszować tym swoją poprzednią gafę.
– Ale mam trochę pytań w związku z kosztorysem, który wczoraj zrobiłaś – dodał, dopiero wówczas zabierając drętwiejącą rękę z drewnianej framugi. Torbę z laptopem zostawił na jednym z krzeseł znajdujących się obok wejścia, a następnie ruszył za dziewczyną do windy. Jeśli nie uda mu się w jakiś sposób zatrzymać jej przed wtargnięciem do gabinetu ojca, to ponownie przemyśli ten pomysł z zakneblowaniem i zamknięciem, tym razem w jakimś składziku na szczotki. Nie było wątpliwości, że pan Accardi kocha swoją córkę, ale kochał również pieniądze zdobyte dzięki brudnym interesom, więc najwyżej pogniewa się trochę, a później mu wybaczy. Albo zastrzeli na miejscu, bo w końcu nawet najprzyjaźniej wyglądający mafiozi bywali nieprzewidywalni. – Odprowadzę cię do windy, nie masz nic przeciwko? – zapytał, bardziej grzecznościowo niż z faktycznym zainteresowaniem i przejęciem, a następnie nacisnął przycisk, który zaświecił bladożółtym światłem.
[To niech teraz los ulituje się nad Robem i winda im się zatnie. Jak już będą w środku, oczywiście. Hehe.]
Rob w milczeniu obserwował poczynania Vei, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest tym wszystkim zirytowany. Cholerna córka mafioza, tak samo nieprzewidywalna i podstępna jak ojciec! W sumie nie powinien dziwić się, że jego dziwaczne zachowanie doprowadziło dziewczynę do skrajów wytrzymałości i popchnęło ją do takiego czynu, ale do ostatniej chwili miał nadzieję, że niczego nie podejrzewa. Robert wiedział, że po tym świecie chodzą naprawdę różnicy dziwacy, a w tej firmie dodatkowo spotkał zadziwiającą ich ilość, więc swoje alter ego kreował raczej bezmyślnie, trzymając język za zębami tylko w sytuacjach, gdy miał ochotę rzucić jakimś ironicznym komentarzem. Ale teraz się nie powstrzymał, dodatkowo dość kiepsko szło mu wymyślanie wymówek na poczekaniu, a Vea – jako że nie była głupia – wyłapała wszystkie jego błędy i postanowiła doprowadzić do bezpośredniej konfrontacji. Jeden zero dla niej, choć nie miał zamiaru pozostawiać wyniku w takim stanie.
OdpowiedzUsuń– Naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz – mruknął nagle, teatralnie speszony, a następnie spojrzał na panel windy, który częściowo zasłaniała swoim ciałem. Westchnął, mimowolnie przypominając sobie, że nienawidzi wind i ma z nimi naprawdę złe wspomnienia (postrzelenie, znalezienie trupa, spacer po jej dachu), aczkolwiek dość szybko odwrócił wzrok ponownie patrząc na dziewczynę. Milczenie trwało dobrych kilkanaście sekund, podczas których Rob sprawiał wrażenie wyjątkowo spokojnego i opanowanego, choć jednak nieco zniecierpliwionego całą tą sytuacją. Z tego wszystkiego wyniknął jednak dość zasadniczy plus – byli zamknięci, więc Vea nie była w stanie pobiec do gabinetu ojca, jak to zapewne pierwotnie miała w zamiarze. Brudne interesy pana Accardi były więc bezpieczne, zupełnie tak jak obie posady Roberta, który na samą myśl o tym zaczął dostrzegać korzyści przesiadywania w tej zamkniętej przestrzeni. Po chwili dyskretnie rozejrzał się dookoła oceniając, czy wewnątrz znajdują się kamery, albowiem gdyby Vea faktycznie postanowiła go uderzyć... cóż, nie mógłby się bronić, więc wolał żeby podobna sytuacja nie została uwieczniona na nieśmiertelnych taśmach.
– Zaczyna robić się dziwnie, moglibyśmy pojechać dalej? Skoro tak bardzo nie lubisz mojego towarzystwa, wystarczyło powiedzieć – wytknął jej, z trudem powstrzymując przy tym uśmiech, a następnie oparł się o jedną ze ścianek windy. Co miał jej powiedzieć? „Cześć, na imię mam Robert Jenkins, od dziesięciu lat pracuję dla FBI, na dodatek tylko udaję fajtłapę, a tak naprawdę mam licencję na zabijanie i uwielbiam długie spacery po plaży.”? Nie miał zamiaru się przed nią zdradzać, była pieprzoną córką jednego z najbardziej niebezpiecznych i wpływowych mafiozów w Stanach Zjednoczonych, więc jednocześnie znajdowała się na czele tych osób, które za wszelką cenę nie mogły poznać jego tożsamości.
Robert nie był dłużej w stanie ukrywać swojej irytacji, więc wzrok, jakim obdarzył Veę zupełnie nie pasował do postaci, którą grał od dobrych kilku tygodni. Prawdopodobnie powinien uderzyć samego siebie i uświadomić, że zaraz wszystkie lata szkolenia w akademii FBI mogą iść na marne, ale na litość boską!, ile można. Podziwiał agentów, którzy brali udział tylko i wyłącznie w tych misjach zakładających podszywanie się pod inną osobę i potrafili ciągnąć taką farsę przez dobrych kilka miesięcy, czasem nawet znacznie więcej. Adrien Stonem był legendą w agencji, udawał członka organizacji terrorystycznej przez osiem lat, podczas których szef nie tylko obdarzył go zaufaniem, ale i przekazał dowodzenie nad grupą. Jak sam wspomina, było to dla niego niezwykle trudne zadanie, w co Rob początkowo nie chciał uwierzyć nie mogąc zrozumieć, co jest kłopotliwego w tym, by przybrać inną tożsamość. Nie pan Accardi, czy inni mafiozi, a niepozorna Vea Accardi udowodniła mu jak cholernie się pomylił! Jej upartość i dążenie do wyznaczonego celu było w sumie godne podziwu i w innych okolicznościach pogratulowałby jej zapału, jednak w tym momencie nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, że chciałby już przejść na emeryturę. Był agentem terenowym, a w szkolnych przedstawieniach nie bez powodu zawsze grał drzewo bądź coś równie wymagającego.
OdpowiedzUsuń– Dlaczego szukasz w moim zachowaniu jakichś teorii spiskowych? – zapytał, by następnie zapleść ręce na klatce piersiowej. Na szczęście marynarka, w którą kazano mu się wbić nie krępowała ruchów, choć Rob nadal uważał ją za strasznie niewygodną i wyczekiwał końca pracy, gdzie nareszcie mógł zamienić ją na coś bardziej komfortowego. Na całe szczęście mafiozi nie byli aż tak rygorystyczni w kwestii krawatów, więc odpuścił sobie ten komiczny element garderoby.
– Posłuchaj mnie, ja po prostu próbuję wykonywać swoją pracę, a ty z jakiegoś powodu bardzo starasz mi się to utrudnić!– powiedział, a Vea zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, że ów zdanie posiada również drugie dno, do którego Robert w tym momencie głównie się odnosił. – Naprawdę nie wiem czego ode mnie właściwie oczekujesz i skąd te niedorzeczne podejrzenia, ale są one bezpodstawne – dodał i zmusił się do uśmiechu, nieco tryumfalnego. Prawda była taka, że Vea Accardi nie miała żadnych logicznych argumentów, którymi mogłaby poprzeć swoją tezę, aczkolwiek mimo tego próbowała zmusić go do gadania. Było mu jej szkoda, w końcu miał do czynienia z inteligentną dziewczyną, której nie mógł pisnąć nawet słówka, by nie narazić swojej misji na niepotrzebny szwank.
– Nie śpieszyłaś się gdzieś? Niepotrzebnie zatrzymujesz windę – przypomniał jej, by następnie zmniejszyć dzielący ich dystans. Położył dłoń na jej ramieniu i w niezbyt delikatny sposób odsunął ją od kilkunastu przycisków sterujących windą. Nacisnął jeden z nich, a urządzenie ruszyło... zdążyło jednak przejechać zaledwie pół piętra, by następnie znów zatrzymać się, tym razem jednocześnie gasząc światła.
– Nie, nie, nie, nie, to musi być jakiś żart – jęknął.
Z powodu panujących wewnątrz ciemności dziewczyna nie miała możliwości tego zobaczyć, jednak Rob mimo wszystko spojrzał na nią wzrokiem wyraźnie mówiącym are you fucking kidding me?, a następnie przyłożył sobie dłoń do czoła. Vea z jednej strony przeganiała inteligencją niejednego dorosłego, a jednak z drugiej zachowywała się jak rozkapryszone dziecko. Rob opiekował się swoimi dwiema siostrzenicami zdecydowanie rzadko i nieudolnie, by wiedzieć, jak zachowywać się w otoczeniu równie niepoważnych osób. No, a poza tym miał wrażenie, że dwie jedenastoletnie dziewczynki byłyby znacznie mniej irytującym i wymagającym wyzwaniem niż jego aktualna towarzyszka.
OdpowiedzUsuń– Czemu w takim razie sama tego nie zrobiłaś?! – zapytał nagle, znacznie bardziej nerwowo niż początkowo zamierzał. Miał wrażenie, że oboje widzą w sobie nawzajem swego rodzaju niedouczone, rozwydrzone dzieciaki, z którymi nigdy nie chcieliby bawić się na placu zabaw z powodu... cóż, z powodu zbyt podobnych charakterów. Rob nie miał jednak zamiaru przyswoić do wiadomości faktu, że jest równie złośliwy oraz uparty jak Vea, wówczas musiałby przeprosić wszystkich swoich współpracowników oraz członków rodziny za bycie równie uprzykrzającym egzystencję dupkiem.
– Na szkoleniu dla pracowników wolałem zapamiętać nieco ważniejsze informacje niż kod do windy – odparł, mimowolnie wracając wspomnieniami do swojego pierwszego dnia. Zaprowadzili go do dźwiękoszczelnego pokoju w piwnicy, przesłuchali, przejrzeli akta, zapytali o motywy, a później dali broń i kazali strzelać do nieruchomego punktu. Uznali, że ma dobre oko, więc stał się swego rodzaju ochroniarzem, jednym z wielu, zawsze z pistoletem za paskiem i własnym biurem, z którego dzięki kamerom miał podgląd na cały budynek za wyjątkiem gabinetu pana Accardi. Starał się usunąć tą jedną drobną przeszkodę, chociaż musiał przyznać, że mafiozi mieli naprawdę potężną i skomplikowaną siatkę zabezpieczającą.
– Nic nie działa, nawet nie ma tutaj zasięgu – mruknął, bardziej do siebie niż do niej, gdy wyciągnął z kieszeni telefon. – Nie lubisz mnie, ja też w sumie za tobą nie przepadam, ale to nie przeszkadza we współpracy, prawda? – dodał, by następnie wręczyć jej telefon oświetlający niewielką przestrzeń. Sam musiał mieć obie ręce wolne, by móc zaczepić dłońmi o podwójne drzwi i spróbować je otworzyć, już kiedyś miał do czynienia z podobną sytuacją, w sumie jak każdy agent z więcej niż dwoma misjami na koncie. Drzwi rozsunęły się więc już za trzecim pociągnięciem, a do środka wpadło nieco światła z korytarza, niestety niezbyt wiele, gdyż urządzenie zatrzymało się w trzech czwartych poza najbliższym poziomem. Rob sugestywnie uniósł brew zastanawiając się dlaczego los tak cholernie go dzisiaj nienawidzi, aczkolwiek musiał uspokoić zszargane nerwy, inaczej pulsująca żyłka na czole wkrótce zaprowadzi go na ostry dyżur.
– W takim razie musimy wyjść górą – przyznał obojętnie, gdy wskazał palcem na klapę znajdującą się nad ich głowami.
Podejmowane przez nich czynności zdawały się działać na niezrozumiałej zasadzie kompletnie przeciwnych biegunów. On robił jedno, a ona utrudniała mu to celowo bądź z przyczyn niezależnych i odwrotnie, zupełnie tak jak w tej chwili. Po pierwsze, gdyby Vea na wstępie poinformowała go, że wie jak uruchomić windę, on pozwoliłby jej działać zamiast wysłuchiwać tego, że mógł się do niczego nie mieszać. Oczywiście, według niej, jedynie pogorszył sytuację wybierając najgorsze z możliwych wyjść – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Spojrzał więc na nią w dość wymowny sposób, a następnie zacisnął palce na nasadzie nosa, gdyż zwyczajnie zaczynało mu brakować cierpliwości do tej dziewczyny oraz jej poczynań. Jedynie o czym potrafił teraz myśleć, to o tym by wrócić do swojego przytulnego, eleganckiego mieszkania, upić się i obejrzeć wszystkie sezony jakiegoś wybitnie odmóżdżającego serialu. Tak, sam nie potrafił czasem uwierzyć w to, że jest agentem specjalnym FBI, który w wyobrażeniu wszystkich ludzi toczył życie godne samego Jamesa Bonda. Rob przeżył wielkie rozczarowanie, gdy przez pierwszych kilka lat w organizacji siedział wyłącznie za biurkiem porządkując papiery z jednej kupki na drugą. Na szczęście z czasem sytuacja uległa zmianie i doskonale wiedział, jak radzić sobie z podobnymi problemami, najwyraźniej Vei były one jednak obce.
OdpowiedzUsuń– To nie będzie trudne. Wyjdę, podam ci rękę i wyciągnę na dach – powiedział takim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie. Postanowił nie zwrócić większej uwagi na chwilowe załamanie dziewczyny, uznając, że rozwiązanie jej dylematu jest przecież banalnie proste i wcale nie musi mierzyć dwóch metrów, by się stąd wydostać. Rob skoczył i zaczepił się rękoma o mocno zakurzony daszek windy, a następnie podciągnął i swobodnie wydostał się na zewnątrz, znaczy prawie, bo nie mógł zapomnieć o siedzącej pod jedną ze ścian windy panience Accardi. Mimo wszystko wyjście na korytarz znajdowało się na tyle blisko, że był spokojny o ich wyjście.
– Vea, podaj mi swoją rękę – poprosił, łagodnym tonem, a następnie wychylił się z powrotem do windy wyciągając w jej stronę dłoń. Prawdopodobnie podobne umiejętności nie pasowały do zwykłego kolesia, którego – według jego kartoteki – przysłano z firmy zajmującej się rachunkowością, ale w tej chwili nie miał najmniejszego zamiaru się nad tym zastanawiać. Po części zrobiło mu się jej szkoda, w końcu zatrzaśnięcie w windzie i nieudolna próba konfrontacji z tajemniczym człowiekiem mogły negatywnie wpłynąć na nerwy, sam czuł się zdenerwowany całą tą sytuacją. Dlatego zachęcająco skinął palcami, jakby dzięki temu Vea miała podnieść się z ziemi i skorzystać z jego pomocy, przynajmniej na to liczył.
– Daj spokój, Accardi, obiecuję, że nie zaproszę cię więcej na kawę, jeśli wyjdziemy stąd cało – mruknął, a następnie uśmiechnął się przy tym w nieco ironiczny sposób.
[Idealnie, niech ona mu tego telefonu nie oddaje. On się dopiero po jakimś czasie zorientuje, że brakuje mu komórki i wtedy może być już w sumie po wszystkim, konfrontacja! :D
Plus mogę Cię prosić o dodanie TEGO do linków? <333]
[WYBACZ. Byłam pewna, że odpisałam! Następnym razem przypomnij się wcześniej. <3]
OdpowiedzUsuńRob był przekonany, że każda kobieta uwielbia kawę. W agencji, gdy jeszcze pracował za biurkiem, wszystkie jego koleżanki niemalże nie rozstawały się z kubkami, a w tej firmie było w sumie całkiem podobnie. Bo owszem, praca jaką tutaj wykonywał była na tyle nudna i nieokreślona, że miał czas obserwować ludzi przechodzących obok jego zupełnie przeszklonego biura. Czuł się tutaj zupełnie bezwartościowy jako agent, więc dzisiejsza sytuacja z windą wydała mu się być miłą odmianą od codziennej rutyny. Jako dziecko naoglądał się zdecydowanie zbyt dużo Ojca Chrzestnego, więc wparował do mafii Accardiego przekonany, że będzie się to ze sobą pokrywać chociaż w kilku procentach. Pech chciał, że ci mafiozi handlowali bronią oraz narkotykami w raczej spokojny sposób, a broń przy paskach nosili tylko dla zachowania poczucia bezpieczeństwa. Robert miał już wcześniej do czynienia z mafią, ale rosyjską, tamci z kolei zajmowali się głównie piciem wódki, jedzeniem rosołu i prześciganiem w rozkładaniu oraz skradaniu kałasznikowów. Mimo jednak częstotliwości z jaką narzekał na swoją prawdziwą pracę, to nie zamieniłby jej na żadną inną.
Pociągnął Veę do góry zastanawiając się jakim cudem taka drobna dziewczyna może być taka ciężka, a następnie pomógł jej przejść na korytarz. Zebrało się tam już kilku speców od wszystkiego, których Rob widywał za każdym razem, gdy padł jakiś komputer/ktoś zaciął się w łazience/automat ze słodyczami przestał działać.
– Wystarczyło wstukać kod i włączyć alarm – wytknął im mężczyzna z pokaźnym, siwym wąsem, a następnie zajął się wyciąganiem ze swojej walizeczki narzędzi o różnorakich kształtach. Rob spojrzał przepraszająco na Veę, a następnie odsunął się robiąc fachowcom trochę miejsca, gdy zajęli się demontowaniem panelu w ścianie.
– Niedaleko stąd jest bar, spotkajmy się tam o dziewiętnastej, zasłużyłaś na to piwo – mruknął na tyle cicho, by jedynie ona była w stanie to usłyszeć, a następnie odwrócił się na pięcie mając zamiar wrócić do swojego niewielkiego pokoju, by w spokoju „przepracować” kilka godzin, które mu zostało. Nie był w sumie pewien czy Vea wie o jakim miejscu mówi, nie poczekał nawet na udzielenie mu odpowiedzi, po prostu rzucił to co przyszło mu na myśl, nawet nie zastanawiając się nad tym, że dziewczyna w kieszeni swojej kurtki nadal trzyma jego telefon.
***
O ustalonej godzinie znalazł się w wyznaczonym miejscu. Zazwyczaj ludzie zarzucali mu brak punktualności, więc ten jeden raz postanowił wyjść z domu bez szansy na modne (i niezbyt kulturalne) spóźnienie. Nie spostrzegł jednak Vei przy żadnym ze stolików, więc pozwolił sobie zająć pierwszy lepszy z nich, w środku i tak nie było tłoku, choć wraz z upływem czasu na miejscu pojawiało się coraz więcej osób. Był w końcu piątkowy wieczór.
Robert wpadł w panikę jakieś pięć minut przed tym, gdy Vea pojawiła się w drzwiach lokalu. Nerwowo obmacał wszystkie kieszenie, jakie tylko posiadały jego spodnie oraz kurtka, a następnie zajrzał pod stolik i nawet zapytał kelnerkę o to, czy ktoś przypadkiem nie znalazł może jakiegoś telefonu. Gdy okazało się, że komórka wyparowała, dość ostentacyjnie uderzył się w czoło i upił porządny łyk zamówionego chwilę temu, wciąż przyjemnie chłodnego piwa. Nie miał pojęcia co się z nim działo, od kilku tygodni zachowywał się jak namiastka prawdziwego agenta i był pewien, że szef wywali go na zbity pysk, jeśli tylko się o tym dowie. Oczywiście, pisząc smsy oraz dzwoniąc posługiwali się szyfrem, aczkolwiek był pewien, że to jedynie kilka godzin roboty, by komuś udało się ten kod złamać. Modlił się w duchu o to, by telefonu nie znalazł nikt w firmie, a następnie zmrużył oczy próbując przypomnieć sobie numer do centrali, by ci jak najszybciej zablokowali dostęp do pamięci smartfona. Zanim jednak zdążył podnieść tyłek i ruszyć w stronę budki telefonicznej znajdującej się kilka metrów za barem, jego towarzyszka przestąpiła próg pomieszczenia. Pierwszy raz widział na jej ustach podobny temu uśmiech, jakby... szczery, więc czym prędzej ponownie usadowił się na niezbyt wygodnym, drewnianym krześle i odwzajemnił jej gest. Nie był do końca pewien dlaczego, ale na ułamek sekundy całe zmartwienie spowodowane zgubą przeszło mu, jakby widok Vei podziałał na niego w równie niepokojący sposób. Szybko wyrzucił te niedorzeczne myśli z głowy.
OdpowiedzUsuń– Już myślałem, że nie przyjdziesz – rzucił, gdy znalazła się tuż przy stoliku – Niech zgadnę, siedziałaś w firmie do tej pory, prawda? – zapytał, a następnie oskarżycielsko wycelował w nią palcem, jednocześnie nadal się uśmiechając. Niejednokrotnie, gdy sam wychodził później niż powinien, widział światło palące się w pokoju należącym do dziewczyny i zastanawiał się ile czasu poświęca na jakieś mafijne prace dla swojego ojca. Początkowo zakładał, że zwyczajnie sprawy związane z nielegalną robotą woli zostawiać na późne godziny wieczorne, gdy nikt niepożądany nie kręci się dookoła. Z czasem uświadomiono mu jednak, że Vea prawdopodobnie jako jedyna nie ma pojęcia o tym, co tak naprawdę dzieje się pod jej nosem, wtedy nie potrafił dojść do żadnej logicznej konkluzji prócz takiej, że ma do czynienia z pracoholiczką. Chociaż nie wyglądała na taką, widział w niej raczej lekkoducha, który lubi i łaknie dobrej zabawy, jednak nie był pewien jak daleko może posunąć się w podobnych dedukcjach.
– Tak spędzasz każdy piątkowy wieczór? Nad papierami i komputerami? – zapytał, a następnie kiwnął na kelnerkę, by przyniosła kolejne piwo. Po chwili ponownie na spojrzał na blondynkę. – Mogę cię przeprosić na chwilę? Zgubiłem gdzieś telefon i wypadałoby poinformować o tym moją firmę telekomunikacyjną zanim ktoś nie postanowi wykonać na mój kosz kilkugodzinnej rozmowy z Australią...