Jovie
Na palcu pierścionek od mężczyzny, którego wybrał dla niej brat i którego wcale nie kocha.
Ma dbać o zaludnienie nowej ziemi rodząc dzieci i wyszywając serwetki.
Problem w tym, ze wcale nie ma na to ochoty, a przede wszystkim nie chce być damą.
O wiele bardziej woli biegać po lesie, napawając się naturą.
Nie może. Więc wymyka się z domu nocą.
Odkąd biały człowiek pojawił się na ich ziemi, dotychczasowy spokój został raz na zawsze zaburzony. Pozorny pokój jedynie był cienką osłoną przed jawną niechęcią obu stron do siebie. Indianie czuli się zagrożeni, że obcy zza morza tak po prostu zagarniają ziemię, budują swoje osady. Starsi wiedzieli, czuli w kościach, że niedługo zaczną nastawać na ich wioski. Że na polowaniach w ich lasach się nie skończy.
OdpowiedzUsuńBiały człowiek natomiast traktował ich jak bezrozumne istoty. Jak zwierzęta, które nie mają prawa głosu. Ich złudna uprzejmość miała oszukać plemiona. Jednak nie byli tak naiwni, jak uważali biali. Wyczuwali fałsz. Od tamtej pory kłamstwo o oszustwo stało się synonimem białego człowieka.
Kangee miał dokładnie to samo zdanie, jednak w przeciwieństwie do reszty swojego plemienia, które trzymało się od białych ludzi z daleka uważał, że należy poznać wroga. Wyczuć jego słabości, aby w razie czego móc się bronić.
Doświadczył już okrucieństwa tych bestii. Jego matka spłonęła żywcem, kiedy biali ludzie przyszli zniszczyć ich wioskę.
Zraniona noga sprawiała dużo bólu i utrudniała bezszelestne poruszanie się. Jednak Kangee był zadowolony, że polowanie się udało. Może nie było tego wiele, jednak prawdopodobnie większej zwierzyny nie byłby w stanie dotaszczyć jej do wioski. Nie mógł sobie darować tego, że był tak nieuważny. Miał szczęście, że udało mu się ujść z życiem i jedynie na zranionej nodze się skończyło.
Dlatego też gałązka trzasnęła przy ostatnim jego kroku, nim zamarł i skrył się, dostrzegając coś niezwykłego.
Bo biała kobieta, która w świetle księżyca lśniła jak duch było czymś w istocie niespotykanym. W jednej chwili mężczyzna przeraził się, że wszedł na świętą ziemię i duchy go zechcą ukarać. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ma do czynienia z człowiekiem z krwi i kości.
Pozostawił swój łup i sięgnął po łuk. Wiedział, że kobiety nie bywają niebezpieczne, jednak wątpił, aby przyszła tu sama. Wolał zatem być gotowy na atak ze strony jej współplemieńców, którzy z całą pewnością tu byli.
Kangee
Uważnie obserwował poczynania kobiety, kryjąc się w zaroślach. Indianie przynajmniej w tym mieli większą przewagę nad białym człowiekiem: intruzi byli hałaśliwi i niezwykle widoczni. Nie potrafili tak dobrze wtopić w otoczenie. Gdyby nie odrętwiała przez upływ krwi i ból noga Kangee, dziewczyna z całą pewnością nie byłaby świadoma tego, że ktokolwiek ją obserwuje.
OdpowiedzUsuńJednak nie tylko zachowanie, czy też oczekiwane towarzystwo dziewczyny tak bardzo interesowało mężczyznę. Nie mógł wręcz oderwać spojrzenia od jej jasnych włosów i cery, która wśród kobiet z jego, czy też z innych plemion była zwyczajnie nie znana, a przez to stawała się jeszcze bardziej fascynująca.
Po chwili łowca zapomniał o czujności, za bardzo skupiając się na zjawisku, które miał przed sobą. Teraz biały człowiek mógłby go zajść jak dziecko i pozbawić życia w jednej chwili.
Jednak, jak okazało się zaledwie chwilę później, to wcale nie człowiek czyhał na jego życie.
Cichy warkot, jaki usłyszał za swoimi plecami uświadomił go o podstawowym błędzie, jaki popełnił. Zaledwie w ostatniej chwili zdołał obrócić się, odrzucić łuk i wyciągnąć nóż, kiedy na ziemię powalił go wychudzony, samotny wilk. Zwierzę musiało wyczuć krew płynącą z rany i tym tropem, wygłodzone i osłabione, wybrać sobie Kangee jako następny posiłek.
Oboje wypadli z kryjówki, w której do tej pory czaił się Indianin. Zęby zwierzęcia wbiły się mocno w ramię, którym się zasłonił. Tylko dzięki mocnemu ochraniaczowi z grubej, zwierzęcej skóry uniknął kolejnych obrażeń.
Namacał ciosany z krzemienia nóż, który wypadł mu z ręki w chwili uderzenia i wbił zwierzęciu za ucho. Wilk zaskomlał i padł martwy.
Kangee strząsnął go z siebie i nieco chwiejnie wstał. Zraniona noga rwała teraz jeszcze bardziej, i było to o tyle gorsze, że przecież jego kłopoty się nie skończyły.
Był ranny, pozbawiony broni, a przed nim stała kobieta, która w każdej chwili mogła wezwać swoich przyjaciół, którzy bardzo chętnie pozbawiliby go życia podobnie, jak on wilka.
Uniósł ręce, naśladując niezręcznie zachowanie białych, kiedy chcieli pokazać, że nie mają złych zamiarów. Zachwiał się i cofnął o krok. Musiał tylko odzyskać swoją broń. No i stąd odejść nim wpadnie w większe kłopoty.
Kangee
Owszem, rozumiał mowę białych ludzi. Nawet starsi w wiosce uważali, że dobrze jest znać język wroga, a Kangee miał chłonny umysł. Wystarczyło trochę czasu wśród przybyszów zza morza, aby nauczył się jakiś komunikacyjnych podstaw. Nie to, żeby znalazł jakiegoś dobrego nauczyciela. Po prostu słuchał. Głównie obelg w jego stronę, jednak z pewnością siebie nie brał ich do serca. W końcu biali ludzie byli, podobno, pokojowo nastawieni.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej niektórzy.
Dlatego też pojął każde słowo, które wypowiedziała. A przynajmniej kontekst. Mimo całej tej dziwnej sytuacji bawiło go to, że traktuje go jak dzikie zwierzę. Jakby miał się na nią rzucić i przegryźć tętnicę, a potem posilić jej ciałem.
Zdążył przywyknąć do takiego spojrzenia.
Bardziej go natomiast zastanawiało co ta młoda kobieta, bardziej nieporadna niż ślepe kocię, robi w lesie w środku nocy sama. Kto wie. Może gdyby nie on, to zostałaby dziś posiłkiem tego chorego wilka, którego przed chwilą zabił.
W to, że była sama już nie wątpił. Gdyby był tu ktokolwiek z jej współplemieńców już na pewno pokazałby się, oczywiście z chęcią zabicia ciemnoskórego młodzieńca. Ze strachu, że ten zechce skrzywdzić kobietę, chociaż to było ostatnie, na co Kangee by się w tej chwili zdecydował.
Cofnął się trochę, wyraźnie utykając. Przykucnął, dłońmi próbując odnaleźć swój łuk, który chwilę temu tam porzucił. Wzroku ani na chwilę nie spuszczał z kobiety.
- Nie powinnaś być tu. – Powiedział dość łamanym słownictwem, ostrożnie dobierając słowa. – Las nocą niebezpieczny. Ta noc… złych duchów. – Dodał jeszcze, nie potrafiąc dokładniej objaśnić o co mu chodzi. Czuł jedynie pod skórą, że tej nocy las stał się wyjątkowo groźny. Dlatego Kangee, mimo rany, chciał jak najszybciej dotrzeć do swojej wioski.
Kangee
Z pewnością gdyby uciekła, młody mężczyzna uznałby, że i ona była jednym z duchów, które spotkał na swojej drodze. Zastanawiałby się co też to spotkanie mogłoby oznaczać. Z całą pewnością nie zapomniałby o niej, a i że był skłonny do rozmyślań, to z pewnością zajęłaby w nich pierwsze miejsce na najbliższe dni, a może nawet tygodnie. Wyglądała zupełnie inaczej niż kobiety, które spotykał do tej pory. Był już na tyle doświadczony, aby po jej stroju i mlecznej, gładkiej cerze rozpoznać iż należy do rodziny bogatych ludzi, którzy nie niszczą się pracą. Jej jasne, złociste włosy w pewien sposób go zafascynowały na tyle, że miał ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć ich by sprawdzić, czy aby na pewno są prawdziwe, czy też to tylko jakaś kolejna sztuczka białego człowieka. Widział już jasnowłose kobiety, jednak tutaj… to było co innego. Okoliczności były zupełnie inne.
OdpowiedzUsuńDrgnął i cofnął się, kiedy zaproponowała mu pomoc. Przyglądał się jej nieufnie, jakby próbując zajrzeć w głąb jej duszy i sprawdzić, czy też jej intencje są szczere. Z jednej strony nie miał nic do stracenia: co ktoś taki jak ona mogłaby mu zrobić? W jaki sposób zaszkodzić? Z drugiej jednak czuł, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Że jednak gdyby teraz uciekła, byłoby to najlepsze dla nich oboje. Nie bez powodu tubylcy i przybysze zza morza unikali siebie nawzajem. Było w tym coś rozsądnego.
Jednak, niestety, największą wadą przyszłego wodza było to, ze rzadko kiedy kierował się zdrowym rozsądkiem, przez co wielokrotnie sprzeczał się ze swoim ojcem. W tej chwili również mu tego zabrakło, dlatego maskując wcześniejsze spłoszenie zrobił krok do przodu w stronę kobiety i skinął głową – Dobrze. Potem… odprowadzę ciebie do końca lasu. – Odpowiedział uważnie dobierając słowa. W tej sposób chciał spłacić dług za pomoc i upewnić się, że kobieta dotrze bezpiecznie do swoich.
Zamilkł na dłuższą chwilę, przyglądając się jej. Jego spojrzenie faktycznie może trochę przypominało zwierzęce. Tak, jak wyciąga się rękę do psa, a ten zastanawia się, czy warto podejść. Czy zostanie pogłaskany, czy też kopnięty.
OdpowiedzUsuńZacisnął dłoń na rękojeści noża zastanawiając się ciągle. Tylko szaleniec przystałby na taką propozycję. Skąd mógł wiedzieć, czy faktycznie mu zechce pomóc, czy też tylko wystawi go na odstrzał. Nie dało się zaprzeczyć, że było to bardzo prawdopodobne. Kangee był młody i jeszcze miał w sobie chęć do życia, dlatego ani trochę nie uśmiechało mu się go tracić nagle, a z całą pewnością boleśnie. Nigdy nie potrafił zrozumieć tego zamiłowania białych do cierpienia. Oczywiście, cierpienia kogoś innego, rzecz jasna.
Nie rozumiał dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, a właśnie to wyczuł w jej głosie i spojrzeniu. Byli sobie obcy, w dodatku wcale nie byli przyjaciółmi, a wręcz przeciwnie. Cienka nić dzieliła ich narody od rzucenia się sobie do gardeł.
- Nie pójdę na skraj lasu. – Zaprzeczył. Mimo całego swojego szaleństwa ani trochę nie zamierzał robić za tarczę dla kul ze strzelb. – Ale podejdę bliżej twojej wioski. – Zaproponował. Mimo wszystko nie był w stanie uciszyć tej ciekawości, która wciąż ciągnęła go do kobiety.
Pozbierał swoje rzeczy i wciąż kuśtykając podszedł bliżej kobiety. Prowizoryczny opatrunek, którym owiązał sobie wcześniej ranę zaczął przesiąkać krwią, dlatego jeszcze owinął go dodatkowym paskiem oderwanego z koszuli materiału. Wolał nie zostawiać za sobą żadnego tropu. Poszedł za kobietą, starając się dotrzymać jej kroku.