9 grudnia 2014

this means war

 
Willemijn Dashboard
Stereotyp mówi, że jest głupiutką blondynką. Pierwsze wrażenie, że boi się pobrudzić delikatne, białe rączki. Ale z racji tego, że pozory z reguły mylą, a stereotypy nie pokazują całej prawdy, po prostu jest inaczej.
Fakt, Will ma jasne włosy, nie ma wzrostu modelki, a do tego dostała w pakiecie urocze piegi. Ale przecież to nie siła jest najważniejsza. Ważniejszy jest spryt, charakter, a przede wszystkim chęć przetrwania. Posiadanie celu lub sensu, aby w ogóle przeżyć. Szkoda tylko, że tego ma coraz mniej.

5 komentarzy:

  1. [ :D czytasz mi chyba w myślach! C: ]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Ja mam jeszcze jeden odpis i KP, a z weną jakoś ciężko ;__; ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez ostatnie trzy dni sypiał wyjątkowo spokojnie. Nie był pewien, czy było to spowodowane towarzystwem czy też schronieniem w domku, który wydawał się względnie zabezpieczony, a tym samym bezpieczny. Jak do tej pory w okolicy przypałętało się kilku pojedynczych Szwędaczy, co oznaczało, iż nigdzie w pobliżu nie ma żadnej większej grupy, która mogłaby im zagrażać. Koegzystowanie z blondynką w żadnym stopniu mu nie przeszkadzało – jedno drugiemu nie zawadzało, schodzili sobie z drogi, nie fatygując się nawet na rozmowy, które najwyraźniej nie były potrzebne żadnemu z nich. Zajmowali osobne pokoje, widywali się jedynie wówczas, gdy w jednym momencie zachciało im się skorzystać z kuchni czy wyjrzeć na zewnątrz.
    Poprzedniego wieczoru zasnął bardzo szybko, toteż zbudził się jeszcze przed świtem. Otaczała go błoga cisza, po raz pierwszy od dawna nie przerywana rzężeniem Szwędaczy. Lauri mógł sobie pozwolić na spokojne leżenie na miękkim materacu, czego nie zaznał chyba od samego początku tej nieszczęsnej apokalipsy. Dni spędzane w domku w lesie wydawały się rajem na ziemi. Wreszcie mógł sobie pozwolić na parę chwil lenistwa, na zwyczajne przewracanie się z boku na bok w łóżku, a nie natychmiastowe zrywanie się na równe nogi. Pół godziny po wyrwaniu się z ramion Morfeusza wstał, ubrał się i cichcem wyszedł na dwór. Z długim nożem przypiętym do paska i kuszą zarzuconą na plecy, usiadł na dużym głazie i delektował się rześkim powietrzem. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem oglądał wschód słońca w tak spokojnej atmosferze. Wydawało się to tak nierealne, że miał wrażenie iż to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzi.
    W pewnym momencie usłyszał trzask gałęzi i charakterystyczny dla wleczenia nóg odgłos. W jednej chwili zerwał się, przygotował broń i rozejrzał się. Na szczęście słońce już nieco wzeszło i polana skąpana była w jasnym świetle, dzięki czemu nie bał się, iż cos przeoczy. Wreszcie zlokalizował źródło poruszenia. Po drugiej stronie, naprzeciw drzwi do domku pojawiło się trzech Szwędaczy. Brunet ostrożnie podszedł bliżej budynku, zwracając uwagę na siebie swoim zapachem, a tym samym odciągając zombie od wejścia do ich schronienia. Z niezwykłą łatwością wpakował w głowy nieumarłych strzały, które spowodowały ich natychmiastową śmierć. Następnie podszedł do nich i wyrwał broń sterczącą z czoła każdego z nich. Musiał oszczędzać amunicję.
    Odwrócił się, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Blondynkę najwyraźniej obudził hałas, jaki wywołała drobna potyczka na zewnątrz. Skinął lekko głową na przywitanie.
    - Jak się spało? – zagadnął, wchodząc na werandę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po załatwieniu Szwędaczy i przywitaniu się z blondynką, która dopiero co zjawiła się na werandzie, Lauri obszedł jeszcze naokoło dom tuż przy samej linii drzew. Wolał się upewnić, że żaden nieumarły nie kryje się za jakimś krzakiem i że w spokoju będzie mógł sobie przyrządzić śniadanie. O ile tak można było nazwać kolejny posiłek złożony z konserw i zagrzanej od słońca wody. Zbliżał się już do wejścia do domku, kiedy usłyszał specyficzny dźwięk upadania i nagły śmiech. Bez zastanowienia podbiegł w tamtą stronę, gdyż pod napływem emocji nie połączył rozbawienia z czymś pozytywnym. Życie podczas apokalipsy nauczyło go reagowania na każdy, nawet najdrobniejszy szelest. Zauważył leżącą na deskach werandy dziewczynę dopiero po tym, jak przed oczami mignęła mu ruda kita lisa, uciekającego w stronę boru. Dopiero wówczas skojarzył fakty i nie mogąc się powstrzymać, wygiął usta w lekkim uśmiechu.
    - Nic ci się nie stało? – zapytał, podchodząc bliżej kobiety. Nie wyglądała na ranną, a jedynie szczerze rozbawioną. Miło było widzieć coś takiego z samego rana, zwłaszcza, że już od dawna nie miał żadnego powodu do śmiechu. Wyciągnął w jej stronę rękę, by łatwiej jej było się podnieść.
    Faktycznie od początku przebywania razem w domku raczej nie byli skłonni do rozmowy. Najprawdopodobniej chęć chociażby nikłego kontaktu pojawiła się w nim dopiero teraz, gdy miał za sobą przespaną noc i całkiem przyjemny poranek o brzasku. Wreszcie działo się coś względnie dobrego, ciężko więc było o zły humor. Kiedy zaś duch był pozytywny, chciało się nawet otworzyć usta i powiedzieć do drugiej osoby parę słów. Warto z resztą było korzystać z okazji, w końcu nigdy nie wiedział jak długo będzie miał towarzystwo. Był przyzwyczajony do samotności i nie zdziwiłby się, gdyby któregoś ranka nie zastał już blondynki w ich schronieniu.
    Lauri chwycił za szmatkę, jaka wisiała na poręczy i wyczyścił nią dokładnie lotki. Następnie schował strzały do kulbaki zawieszonej na plecach. Odstawił ciężką kuszę przy drzwiach, wciąż jednak mając w pogotowiu nóż przypięty do paska przy spodniach.
    - Teren jest raczej czysty, będzie można w spokoju coś zjeść – powiedział mimochodem, spoglądając na Will.

    [przepraszam, że tak krótko i marnie, ale przez probne matury nie mam do tego sił ;x ]

    OdpowiedzUsuń