[To ja mogę zacząć, choć ogólnie nie jestem w tym najlepsza.] Achel spojrzał przez ciemny, naturalnie wydrążony korytarz pod ziemią. Na razie mógł liczyć na to, że nie spotka innych Maliatów, ale mimo wszystko musiał być nad wyraz ostrożny. Korzystał też z tego, że Aniołów brzydziły jakiekolwiek podziemia, choć co niektóre mniej uprzedzone rzeczywiście wchodziły tam, szukając go. Zdążył już zauważyć, że to prawda, że otacza ich delikatna, świetlista poświata, co w ich wypadku musiało być bardzo wygodne. Oczywiście, nic nie wskazywało na to, żeby mieli go odnaleźć, choć były one nad wyraz uparte. Gdyby nie przemieszczał się równie często, jak robił to obecnie, zapewne wkrótce by go znaleźli. Co prawda zostawał w jednym miejscu po siedem, osiem dni, ale ciągłe zmiany miejsca osiedlenia zaczynały go już męczyć. Zdążył przystosować się do właściwie każdego środowiska i przeżyć w nim przez jakiś czas, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Wyjątkiem jest tu oczywiście Lyanna, ale do niej nawet nie zamierzał się przystosowywać. Nie to, żeby nie lubił Laków, była to wręcz rasa, której przedstawicieli darzył największą sympatią, ale zawsze nienawidził pływać. Właściwie, robił to tak słabo, że można by powiedzieć, że nie potrafi. Lecz to było coś, o czym Aniołowie nie wiedzieli. I nie musieli. Mężczyzna rozpalił ognisko, oświetlając dotychczas zupełnie ciemną jaskinię. Płomień skakał po ścianach, rzucając blask również na podziemne jeziorko, przy którym zrobił tymczasowy postój. Z torby, którą nosił na biodrze, wyjął trochę ziół i zająca, który musiał mu tego dnia wystarczyć za obiad. I kolację. I śniadanie. Który ogólnie musiał mu tego dnia wystarczyć. Na prowizorycznym rożnie zaczął piec oskórowanego już zająca, obracając go co chwila. Zapach nagle objął całą jaskinię, a Achel uśmiechnął się na myśl o posiłku. Zdjął z ramienia łuk, zrobiony z cisu przez bardzo znanego i uzdolnionego wśród Maliatów fleczera, jeszcze zanim poszukiwało go pół świata. Lepsze strzały wyrabiane przez kogoś, kto znałby się na tym, skończyły mu się wieki temu. Teraz miał tylko swojej własnej, zupełnie prowizorycznej roboty, choć szło mu z ich wyrobem coraz lepiej. Wziął upieczonego królika i zjadł go łapczywie, okropnie wyczerpany dniem spędzonym na zwiadzie i podróży. Chwilę potem napił się wody z jeziorka i oparł się o ścianę, w roli poduszki wkładając pod głowę skórzaną torbę. Nie minęło pięć minut, a zasnął płytko, gotowy obudzić się, gdyby tylko usłyszał najcichszy szelest. [Zwierzęta zostawmy takie, jakie mamy, żeby jeszcze bardziej nie motać. Tak samo rośliny.]
[Ja powinnam przepraszać, że taka długa nieobecność. :/] Achel nie usłyszał szelestu, a głośny huk, dochodzący z zewnątrz, który od razu postawił go na nogach. Wziął na ramię łuk i kołczan, zostawiając torbę w jaskini. Wiedział, że to nie najlepszy pomysł, ale jeśli Anioły już tam były i na niego czekały, jej posiadanie niewiele by zmieniło. Pędem pobiegł do źródła hałasu. Nie chciał tracić wszystkich sił, ponieważ wolał uciekać, niż dać się złapać, a jeśli, tak jak ostatnio, czekałby teraz na niego cały zastęp Aniołów, to tym właśnie zaowocowałaby najmniejsza chociaż próba walki. Mógł to być jednak też fałszywy alarm, ponieważ nie wydawało mu się zbyt prawdopodobnym, żeby szpiegujący lub nawet szukający go nie spowodowaliby takiego hałasu, gdyby wiedzieli, że może uciec. A na pewno wiedzieli. W biegu napiął cięciwę i zobaczył, że na dworze dopiero zaczyna świtać. Jednak nie to przykuło jego uwagę. Nie mógł zidentyfikować, co spowodowało taki huk, ale przed wejściem leżała dziewczyna. Przy jej dłoni zobaczył wypalony okrąg, ale to wciąż nie wydawało się zbyt prawdopodobnym wyjaśnieniem. Podszedł do niej powoli, rozglądając się dookoła. To mogła być pułapka. To musiała być pułapka. Nie zdejmował dłoni z łuku, wciąż gotów do strzału, zarówno w dziewczynę, jak i z ewentualnie wyłaniającego się zza rogu Anioła. Nic się jednak nie działo, więc powoli obniżał broń, wciąż mając ją w gotowości. Rzeczywiście, tamta oddychała miarowo, wydawałoby się, że śpi lub zemdlała. Achel znów się rozejrzał, lecz i tym razem nikogo nie zobaczył. Westchnął, po czym przygryzł wargę. Kiedyś zapewne nie zawahałby się ani chwili, ale teraz nie martwił się tylko o to, czy to nie podstęp. Nawet jeśli nie był, Maliata nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek dodatkowe głowy do wykarmienia, ani żadne utrudnienia w ucieczce. Nie potrafił jednak zostawić jej tam na pastwę losu. Dotknął jej, poczuł ciepło jej skóry i podjął decyzję. To była Maliatka, jedna z jego rasy, więc tym bardziej czuł się zobowiązany, żeby to zrobić. Bo kim innym? Nie miała skrzydeł, jej skóra była kolorem zbliżona do jego, błon między palcami też nie posiadała. Była raczej drobna [chyba :D], więc bez większych problemów wziął ją na ręce i poniósł do prowizorycznego obozowiska, uważając, żeby nie uszkodzić łuku. Położył ją, opierając jej głowę na torbie, z której wyjął jeszcze ostrożnie królika upolowanego na następny dzień. Nie skórował go jeszcze, niepewny, kiedy dziewczyna się obudzi, ale im prędzej, tym lepiej. Potrząsnął nią i szeptał coś do niej, ale ona nie reagowała.
[O, rzeczywiście. :D Właściwie nie było mnie ze... cztery dni? Ale dobrze, że w tym wątku nie widać. :D] Pierwszą rzeczą, na jaką Achel zwrócił uwagę, były oczy dziewczyny. W kolorze tak zwykłym, że aż dziwnym. Zapewne by spytał, już właściwie otwierał usta, ale ona krzyknęła. Maliata poczuł zimny podmuch, smagający jego skórę. Zadrżał; skoczył na dziewczynę, przerywającą dotychczas wręcz nieskalaną ciszę, i zasłonił jej usta. - Zamknij się, albo cię zabiję, jeśli nie zdążą tego zrobić Aniołowie - wycedził ostro. Nie oczekiwał radosnego powitania, ale nie mógł pozwolić sobie na takie hałasy. Odjął dłoń od jej ust, odsuwając się momentalnie. Uspokoił się nieco, gdy w jaskini ponownie zapanowała przyjemna cisza, do której Achel był tak przyzwyczajony, co od razu było zauważalne w jego postawie. Gdy ją ze sobą zabierał, jego dobrotliwość wzięła nad nim górę, ale mógł za to przeklinać tylko i wyłącznie siebie. Wziął łuk w dłoń, dyskretnie napinając cięciwę. Nie zamierzał jej zabijać, prędzej postrzelić, żeby w wypadku trudności nie mogła za nim podążać. Nawet nie wycelował jeszcze w żadną konkretną część ciała, ale mógł być pewien, że zdąży to zrobić. W końcu cała jaskinia była okryta mrokiem, a skoro dziewczyna nie była Maliatką, nie było fizycznej możliwości, żeby widziała w ciemności. Zapewne nie zauważyła nawet, że Achel w ogóle podniósł łuk. Ten zamyślił się na chwilę, i znów spojrzał na jej oczy. Uświadomił sobie ponownie, co go tak z niej zaintrygowało. Gdy zaczął mówić, jego głos był cichy i uważny: - Kim ty właściwie jesteś? - spytał. - Bo nie jesteś Maliatką. - Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł. - Anielica bez skrzydeł?
- Możesz pomarzyć - mruknął pewnie, co prawda zaskoczony tym, że zauważyła łuk. - A teraz zamierzasz rozumiem udawać, że nie wiesz? - Zaśmiał się chłodno. - Jestem Achel Berd. Mówi ci to coś? Bo powinno - dodał, nie czekając na odpowiedź. - Maliata. Plus powinien żyć pod ziemią, ale żeby uciekać przed Aniołami, raczej przystosowałem się wszędzie. Uważał swoje słowa za okropnie bezcelowe, ponownie odniósł wrażenie, że popełnił duży błąd, biorąc ze sobą dziewczynę. W końcu odłożył jednak broń, kładąc ją przy kolanie, gdy klęknął obok paleniska. Wyjął z torby krzemień; kilka minut zajęło mu ponowne rozpalenie ogniska. Oskórował zwierzę i spytał: - Głodna? Właściwie nie czekając na odpowiedź, wrzucił mięso na rożen i, usiadłszy wygodniej, zaczął je obracać. Miał do dziewczyny wiele pytań, ale ona nie była najwidoczniej zbyt skora do odpowiedzi. Zamyślił się, jednym kątem oka nie przestając jednak pilnować łuku. Zdecydował się jednak na kilka pytań. W końcu coś musiała odpowiedzieć, tak nakazywała logika. - Tak właściwie to skąd się wzięłaś przed tą jaskinią? I mogłabyś się w sumie chociaż przedstawić. Dobre maniery tego wymagają, czyż nie? Nie brał nawet pod uwagę, żeby to mogła być ona. Wydawało się to śmieszne, żeby osoba takiej postury i ogólnie o takim wyglądzie zewnętrznym miała wywołać coś tak potężnego. Wpatrywał się w nią intensywnie; za skałę, o którą dotychczas się opierała, padał skaczący cień.
[Zamulam ostatnio. :/ Żeby to był chociaż odpis dziennie, ale nie...] Achel zamrugał kilkakrotnie i prychnął, odwracając się do rożna. - Dobra, to zjem sam, jak chcesz. Bo może być problem z zachowaniem tego na dłużej - dodał poważnym tonem, choć w pewnym sensie cieszył się z takiego, a nie innego obrotu sprawy. Znów się obrócił i usiadł wygodnie. Spoglądał kilka sekund na piekącego się królika z nikłym uśmiechem, słuchając przy tym dziewczyny. Gdy usłyszał jej pytanie, uniósł nieznacznie jedną brew z nieukrywanym zaskoczeniem i westchnął niechętnie. - Pewnie, czemu nie. Co chwila jakieś istoty niewiadomego pochodzenia mnie dotykają - dodał sarkastycznie. - I ja naprawdę chcę chociaż wiedzieć, jak mam ci mówić. Nie zmieniał pozycji, choć zerkał dziwnie na dziewczynę, niepewny, jakiego rodzaju "dotyk" ma na myśli. Zanim ta zdążyła go dotknąć, spytał jeszcze: - A tak właściwie, to nie pamiętasz nawet, jakiej rasy przedstawicielką jesteś? Bo to trochę podejrzane. Bo wydaje mi się, że potrzebujesz drobnego wprowadzenia. Szuka mnie, tak delikatnie licząc, cały legion Aniołów, więc może być problem z tym, żeby osiąść gdzieś na stałe, przez co mam na myśli to, że nie będziesz mogła siedzieć bezczynnie. Potrafisz walczyć? Bronią białą, łukiem, kuszą?
Achel kiwał głową za każdym razem, kiedy dziewczyna stwierdzała kolejny oczywisty fakt. Po chwili odtrącił jej dłoń; dotknięcie dotykaniu nie równe. Gdy tylko stwierdziła, że nie należy do żadnej z ras, ledwo powstrzymał się od przerwania jej, ale zamrugał i westchnął subtelnie. Kiedy tylko ona przerwała, zaczął: – Nie powiedziałaś prawie nic, czego bym nie wiedział. Może pomijając fragment o twoich umiejętnościach bojowych – dodał z niezbyt starannie ukrywanym powątpiewaniem. – Ale dobrze wiedzieć, że odzyskałaś pamięć. Chociaż częściowo – rzucił, a jego głos ociekał sarkazmem. – Ale jakbyś chociażby... nie wiem, wymyśliła sobie imię? Bo jak mam ci mówić? Chyba nie dziewczyna? – pytał, zdejmując królika z rożna i, mimo wszystko, rzuciwszy dziewczynie jego fragment. Uśmiechnął się na smak ciepłego mięsa, ale nie uzyskał nic więcej. Chciał skupić się bardziej na nim, niż na dziewczynie, którą bezmyślnie ze sobą wziął, ale nie był w stanie. Z każdą chwilą intrygowała – i irytowała – go coraz bardziej, nie mógł po prostu tego zignorować czy po prostu odsunąć te myśli. Wlepił w nią tym bardziej uważne spojrzenie swoich metalicznozielonych oczu, przy czym wydał mimowolny pomruk. Wziął krótki wdech i spytał jeszcze: – I skąd się tam wzięłaś?
[Zabieram się ponownie, ale ostrzegam, że taka przerwa nie mogła dobrze wpłynąć na zasoby weny... :/] - Nie myślisz chyba, że zostawiłbym cię tam samą? Na ich pastwę? - spytał retorycznie. - Niektóre są stanowczo zbyt konserwatywne. Zabijają każdego Maliatę, który się napatoczy. A ty, śpiąc, pasowałabyś do naszego opisu wręcz idealnie. Poza tym fakt, że zabiłem jednego z nie znaczy, że nie mam moralności, nie? - spytał z uśmiechem, w którym nie było ani krztyny radości. Właściwie, uśmiech ten był zupełnie wyprany z emocji, co brało się głównie z niepewności. Czy to aby na pewno prawda? W końcu zabijając tego Anioła, nie zawahał się ani chwili. Zrobił to bez zastanowienia, jakby to był naturalny odruch. Łuk, strzała, napięta cięciwa. Brzdęk strzały i opadające bezwładnie ciało. Skrzydła, które jako pierwsze rzucały się w oczy, gdy tylko spojrzało się na zwłoki. Już wtedy go szukali. Nie tak zaciekle, ale szukali. On tylko się bronił. Samego siebie tym nie przekonywał. Prawda była taka, że dopiero potem zwątpił. Ale gdy zwątpił, był sam. Nie mógł zostać z tymi, z którymi dotychczas przebywał, tyle wiedział. I musiał sobie z tym poradzić. Przygryzł wargę i spojrzał na dziewczynę. Po chwili odetchnął głęboko i powiedział lekkim tonem: - To był ciężki dzień. Nie jesteś zmęczona? - spytał, choć raczej nie oczekiwał odpowiedzi. - Ktoś powinien pełnić wartę - stwierdził jeszcze i wziął torbę. Oparł ją o najbliższą skalną ścianę i ustawił ją do niej pod kątem tak, żeby służyła jako poduszka pierwszej osobie, która docelowo miała wart nie pełnić. - Jakby coś, mogę wziąć pierwszą, ale nie łudź się, że cię to ominie.
Gdy tylko dziewczyna wstała, Achel bez słowa oparł się o swoją torbę. Rzucił na nią okiem, gdy zagłębiała się w jaskini, ale już po chwili je zamknął. Dobrze wybrała; gdy jeszcze miał możliwość wyboru, zawsze wolał tą pierwszą wartę, kiedy nie zdążył jeszcze zasnąć i zacząć odpoczywać. Słyszał jej kroki, najpierw oddalające się, potem znów coraz bliżej. To zdawało się całkiem normalne. Strasznie zaskoczył go jednak dźwięk jej głosu. Westchnął cicho. Miał nadzieję, że nie zmieni zdania aż tak szybko. Otworzył niechętnie oczy i mruknął. Dopiero po kilku, jeśli nie kilkunastu sekundach dotarło do niego znaczenie tych kilku słów, wypowiedzianych do niego. Uśmiechnął się kpiąco, choć za tym uśmiechem krył się ból wielu wspomnień. Spojrzał na nią ponownie, dźwigając się na łokcie. - Powiedz to jeszcze raz, kiedy będziesz po ich torturach. Nie przejdzie ci to przez gardło tak łatwo. Podniósł się zupełnie i szybko rozważył w myślach sytuację. Właściwie wolał sam pełnić wartę, jeśli istniała możliwość, że dziewczyna zaśnie, ponieważ rzeczywiście uzna to za bezcelowe. W drugą stronę, już czuł, że będą z nią problemy. I że prawdopodobnie podjął nie najlepszą decyzję, zabierając stamtąd dziewczynę. Mógł ją zaprowadzić do Elfów, gdzie byłaby nieopisanie bardziej bezpieczna albo chociaż tam, gdzie nie jest stale narażona na atak. W takiej sytuacji, w jakiej była obecnie, była w niebezpieczeństwie, do tego stanowiła raczej kulę u nogi. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że go ciekawiła. Nigdy nie słyszał o żadnej innej, myślącej rasie. Prychnął w końcu i spojrzał w jej oczy. Niebieskie. Zwyczajnie niebieskie. Jakby nie patrzeć, kojarzyły mu się z niebem. Z ich terenem. - Skoro jednak aż tak bardzo chcesz, ten jeden raz mogę ci odpuścić. Ale nie licz na to więcej.
- Powodzenia - mruknął oschle. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić aklimatyzującej się gdziekolwiek dziewczyny; obawiał się, że ani Maliaci, ani żadna inna rasa nie zaakceptowałaby jej. Niezupełnie. Chociaż... może Elfy? Oni są raczej pozytywnie nastawieni do otoczenia. Westchnął w końcu i spojrzał w stronę dziewczyny, nastawiając się na kolejną dyskusję, ale ona już spała. Cmoknął więc z niechęcią i podszedł do ściany. Oparł się o nią ze zmęczeniem i spojrzał wzdłuż korytarza. Ledwo widział jej koniec, ale miał pewną znaczącą przewagę na Aniołami - widział w ciemności. Wiedział, że po równie męczącym dniu potrzebował odpoczynku, ale nie mógł zostawić ich dwojga bez żadnej ochrony, a jakoś nie wierzył w zapewnienia kobiety co do braku konieczności wartowania. Było to monotonne zajęcie, a on z każdą chwilą był coraz bardziej wyczerpany, ale nie mógł pozwolić sobie na najmniejszą chociaż nieostrożność. Zdarzyło mu się to już zbyt wiele razy, a z każdym następnym miał coraz mniejszą nadzieję na przeżycie. Mijała godzina za godziną, a jego wytrzymałość sięgała kresu. Przysiadł, przykładając coraz mniejszą uwagę do wszelkich dźwięków. Przeklinał się za to, ale nagle i on zasnął, opierając się o niewygodną skałę. Było to urywany trans, wydawałoby się, że głęboki, a jednak urywający się na najcichszy odgłos. I wtedy usłyszał to, czego tego wieczora chciał uniknąć szczególnie. Zza jaskini doszły go nagle przyciszone głosy, pewne i zdecydowane. Spojrzał w tamtą stronę, ale nikogo nie zobaczył. Pobiegł więc do kobiety i kopnął ją delikatnie w żebra. Cmoknął i głośnym szeptem ponaglił ją: - Są tu! Pospiesz się. [W ogóle w trakcie pisania zaczęło mniej zastanawiać jedno. Vestelia to raczej kobieta, nie dziewczyna, prawda?]
[Wybacz, wieczór to to nie jest, ale wyrobiłam się dziś, więc pół zwycięstwa.] Achel przewrócił oczami i westchnął nagląco [jakoś strasznie zaczął gestykulować/wydawać odgłosy niebędące mową...]. – Rozumiem, że zamierzasz leżeć sobie spokojnie, kiedy oni – na to słowo położył duży nacisk – są na zewnątrz, kilka, może kilkanaście metrów od ciebie? Oczywiście, że nie zamierzam stąd wychodzić, a na pewno nie tamtędy, to byłoby samobójstwo. Ale wolałbym się ruszyć, a nie liczyć na szczęście, bo osoba, którą dopiero spotkałem i która właściwie jak najbardziej może mieć nie po kolei w głowie, mi tak mówi! Tyle że jest między nami pewna znacząca różnica, mianowicie nie widzisz w ciemności, więc ze zgaszonym ogniskiem może być problem. – Ze zdenerwowania zaczynał mówić coraz głośniej i szybciej, więc natychmiast przywrócił go do porządku, znów zaczynając szeptać. – Siedź sobie tu, jeśli chcesz. Nie miej do mnie pretensji, nie zamierzam cię znów z opresji ratować – mruknął i zbliżył się do jeziora. – Jest stąd drugie wyjście, więc pozwolisz, że zaufam sprawdzonym środkom i wyjdę inną stroną. Jeśli dożyjesz, jutro mogę tu przyjść, mogę się założyć, że nie wiedzą, gdzie dokładnie szukać, a tylko szlajają się i szukają wszędzie. Mam nadzieję – dodał jeszcze z niechęcią, zaledwie burcząc to pod nosem. Nie mógł jej zostawić, ale nie zamierzał ciągnąć jej siłą. Obrócił się do niej plecami z westchnieniem, a po chwili wahania położył jeszcze łuk przy kobiecie ze słowami: – Jak cię tu znajdą, przynajmniej pomyślą, że to twój, ale wiedzą jak wyglądam, więc może nawet cię oszczędzą. Po przesłuchaniu, ale oszczędzą. Wskoczył do wody i poczuł zimno rozlewające się natychmiastowo po jego ciele. Była lodowata; jego ubranie szybko zaczęło nasiąkać, ale on wiedział, w którą stronę powinien płynąć. Wziął głęboki oddech i przyspieszył. [Wybacz, że on taki uparty, ale wyobraź sobie, że uciekasz teraz przed jakimś gangiem i spotykasz dziewczynę, pomagasz jej, a ona właściwie twierdzi, że zna zaklęcia, czyli coś, czego w naszym świecie nie ma. To takie raczej logiczne.]
[Można tak. Ale zastanawiałam się też nad opcją, że oni tym razem będą wiedzieli, gdzie on jest, bo ktoś im to wyjawił, i obstawią te drugie wejście, jego złapią, a raczej będą próbowali, a Vestelia usłyszy, że coś się dzieje i popłynie mu pomóc i odruchowo użyje jakiegoś zaklęcia, które sprawi, że Achel zupełnie nie będzie się wahał.
Każdy kolejny ruch ręki powodował coraz większe wyczerpanie. To wszystko stawało się rutyną. Nieznośnie irytującą i stresującą, ale zupełną rutyną. Schemat prezentował się następująco: on się gdzieś krył – po kilku tygodniach oni szukali w miejscu, w którym Achel obecnie się znajdował – mężczyzna uciekał – znów się gdzieś krył. Zawsze musiał jednak pamiętać, żeby jego schronienia miały drugie wyjście. Tutaj nie miał z tym problemu; jaskinia wydawała się miejscem idealnym. Otwór prowadzący pod wodą był niewielki i zupełnie nie rzucał się w oczy, dlatego gdy teraz wziął głęboki oddech, poczuł się dziwnie spokojny. Uniósł lekko kącik ust, uśmiechając się do siebie, i wypłynął na brzeg. Po czym obok jego głowy świsnęła strzała. Usłyszał jej świst i pęd powietrza. Poczuł, jak mija go kilka milimetrów od ucha i zanurkował ponownie, dziękując w duchu opatrzności, że nie odskoczył w bok, tak jak mogli tego po nim oczekiwać. Wodę zasypał grad strzał, a on chciał wrócić. Wiedział jednak, że nic z tego. Na pewno byli też wewnątrz. Przez myśl przemknęła mu kobieta, ale mógł mieć nadzieję, że w porę się ukryje. Wiedziony odruchem skierował się mimo wszystko w stronę otworu. Po chwili poczuł, jak prąd go odpycha. Choć był w stanie przysiąc, że wcześniej go nie było, teraz nie mógł się nad tym zastanawiać. Wyskoczył na brzeg – w wodzie był zupełnie bez szans. Tym razem nie miał tyle szczęścia. Poczuł grot, wbijający się w jego brzuch, i zawył z bólu. Ze względu na instynkt przetrwania rzucił się do przodu, w ostatniej chwili uchylając się przed kolejnymi strzałami. Wyrwał tą, która nadal tkwiła w jego ciele, co spowodowało zwiększenie upływu krwi. Starał się biec, ale ból był nie do zniesienia. Słyszał, jak tamci się zbliżają, poza tym mieli coś, czego Achelowi brakowało – skrzydła. Nie miał szans w tak nierównym pojedynku. Zawsze był w stanie ich zaskoczyć, ale tym razem to oni zaskoczyli jego. I wreszcie mieli swojego przestępcę, którego szukali od ostatniego roku. Przyłożył dłoń do rany, jednak gdy w ciągu ułamka sekundy zabarwiła się szkarłatem, odjął ją i wytarł o ubranie. To przelało czarę. Tracił siły. Oparł się o drzewo. To był koniec. Mniejsza o adrenalinę, on nie czuł już zupełnie nic.
[Jutro roku.] Słyszał strzelanie. Część Aniołów nie skupiała się na nim. Musieli patrzeć na kogoś innego. Ta kobieta. Musiała wyjść. Może rzeczywiście uwierzyła, że tu będzie bezpiecznie. On w końcu też w to wierzył. Ledwo był w stanie myśleć, dlaczego więc troszczył się o nią? Bo to przez niego była w niebezpieczeństwie. Pochłonięty zmęczeniem i rozważaniami, usłyszał jak przez grubą szybę rumor. Zamglonymi oczami spojrzał w jej stronę. Miał wrażenie, że to ona spowodowała krzyki Aniołów. Więc nie wszystko szło po ich myśli. Więc ona jeszcze żyła. Charknął. Nagle zobaczył, że kobieta kieruje się w jego stronę. Chciał krzyczeć, żeby uciekała, ale tylko znów zacharczał i drgnął słabo. Przyłożyła dłoń do jego brzucha, a on mógł tylko dziwić się, że nikt jej nie zestrzelił. Nikt nawet nie próbował, żadne strzały nie mijały ich o milimetry, ona nie wydawała się nawet spieszyć. Miała poważną i nieco zdenerwowaną minę, ale Achel z każdą chwilą czuł się coraz lepiej. Gdy odjęła rękę od jego brzucha, tamten odetchnął głęboko z nieukrywanym zaskoczeniem. Nie tylko tym, że w ogóle mógł głęboko odetchnąć, ale i tym, że Aniołowie nadal nie postrzelili żadnego z nich. Słyszał strzały, ale one wydawały się dziwnie odległe. Odkaszlnął krwią, ale nie odniósł wrażenia, że jest z nim źle. Czuł, że może się odezwać. Spróbował: – Co... Ale już wtedy zauważył, że kobieta padła. Podniósł się na dłoni, a jego zmysły znów wróciły. Ponownie poczuł przeszywający ból w ranie, ale był prawie pewien, że to już tylko powierzchowne. Dziwne. Nie wydawało się takie, gdy go postrzelono. Skierował się w stronę kobiety. – Jednak cię trafili? – Kaszlnął ponownie, tym razem nie krwią. – Gdzie?
[Żyję, żyję, przepraszam. :< Tak straaaasznie przepraszam. :< Naprawdę nie spodziewałam się, że aż tak się rozleniwię, bo inaczej tego nie nazwę. Przedłużony urlop urlopem, ale nie mogłam zabrać się do odpisu po powrocie. Zawsze miałam obsunięcie po chorobach i wyjazdach, ale żeby aż takie? Przepraszam raz jeszcze.] – Odciągnąć? Achel nadal był bardzo zdezorientowany, co było silnie słyszalne w jego głosie.Tym razem jednak nie kwestionował słów kobiety. Pokiwał powoli głową i ruszył w stronę nieruchomych ciał, leżących na ziemi. Cieszył się, że znał teren tak dobrze. Pociągnął pierwsze ciało w stronę dosyć głębokiego rowu, który oczywiście nie powstrzymałby uskrzydlonych istot na zbyt długo, jednak było dosyć ciemno, a nie sądził, żeby oni równie dobrze orientowali się w tym lesie. Poza tym, gdy się obudzą, może być już północ. Zaniósł tam kolejne ciała, tak ciężkie i nieruchome, że Achel jęknął, jednak była w tym odrobina satysfakcji. Nie spodziewał się, że będzie robił coś takiego, oczekiwał raczej, że jeśli go nie spalą, to jego zwłoki będą w ten sposób taszczone. Choć praktycznie rzecz biorąc to nie były zwłoki. Satysfakcja z wygranej jednak pozostawała. Tyle że tym razem wygrana nie była jego zasługą. Zanotował w głowie, by w wypadku chwili spokoju wypytać o to kobietę, jednak teraz nie było czasu. Gdy skończył, na zewnątrz było zupełnie ciemno. Czuł to, choć nadal widział zupełnie dobrze. Rozejrzał się i westchnął cicho, biorąc pod uwagę fakt, że chyba miał wrócić do jaskini. Bardzo ciekawiło go, skąd kobieta wiedziała, że między skałami będzie bezpieczniej. Zawahał się chwilę i wskoczył do jeziora w dopiero co wyschniętym ubraniu. W jaskini rozpalił ognisko i oparł się o ścianę, patrząc w nienaruszoną wodę i cienie, rzucane przez chwiejne światło płomieni. Uśmiechnął się do siebie i spojrzał na łuk, który nadal tam leżał. Chwycił go i przysunął bliżej siebie, po czym zrobił to samo z torbą. Czekał na kobietę. Miał do niej kilka istotnych pytań.
Achel westchnął, patrząc z niejakim uśmiechem, który mimowolnie wypłynął na jego usta, na płynącą kobietę. Nie wiedział, co zrobiła, ale czuł, że ona sama nie była pewna. Jej niepewna mina nie sugerowała osoby doświadczonej, ale mężczyzna miał wrażenie, że takie moce nie były powszechne, skądkolwiek by ona nie pochodziła. Bo że nie pochodziła stamtąd, był już pewien. Początkowo oczywiście to podejrzewał, wydawało się to niesamowicie prawdopodobne, ale teraz było już zupełnie oczywiste. Gdy dopłynęła i wyszła na brzeg, on zlustrował ją raz jeszcze wzrokiem. Rzeczywiście, wyglądała zwyczajnie. Wręcz wyjątkowo zwyczajnie – nie miała skrzydeł, innej skóry, oczu czy dłoni. I to było w niej najmniej zwyczajne. Uśmiech nie zrzedł mu, gdy ona przyszła, wręcz przeciwnie, gdy odwrócił się w jej stronę, wyłącznie się poszerzył. Poprawił torbę i położył się na niej, jednak na jej słowa zareagował prychnięciem. – Mam wrażenie, że to ty potrzebujesz snu, nie ja. To, co zrobiłaś… niezależnie od tego, co zrobiłaś, wyczerpało cię. A mnie wręcz przeciwnie. Więc… – Podniósł się do pozycji siedzącej i ułożył torbę nieco bardziej z boku. – To ty śpij, nie ja. Potrzymam wartę, choć teraz chyba jestem w stanie uwierzyć, że nie jest potrzebna. Spojrzał z niedowierzaniem w idealnie widoczną, kamienną ścianę, na której nadal tańczyło światło dawane przez ognisko i zaśmiał się krótko. – To był oddział Aniołów. Cały, pełen oddział tych skrzydlaków. – Mruknął coś pod nosem. – Nie obraź się, ale myślałem, że będziesz bezużytecznym balansem. Tymczasem to ja się nim okazałem. Więc zrób dla mnie jeszcze jedną rzecz i prześpij się. Wyglądasz na zmęczoną. Z tymi słowami wskazał jej torbę z krzywym uśmiechem i dodał: – Nic więcej niestety nie mam, więc mam nadzieję, że starczy.
[Pamiętam, jak patrzyłam na listę postaci pod twoją KP i byłam zaskoczona, że aż tyle osób pisze. I pamiętam, jak Vestelia była ostatnia... Cóż, dziś czekało mnie nie lada zaskoczenie :D] Cieszył się, że dziewczyna go posłuchała. Gdy tylko zauważył, że zasnęła na skale, prychnął i podłożył jej torbę pod głowę na tyle delikatnie, żeby się nie obudziła. Wierzył jej. Przynajmniej bardziej niż wtedy. Wierzył jej... ale w co? Nie zdążył o nic spytać, nie wypowiedział ani słowa na temat jej zdolności. Nie chciał jej przemęczać, ale musiał ją dopytać i tego był zupełnie pewien. Kobieta wydawała mu się dziwna i podejrzana, ale naraz taka... bezbronna. Czemu tak myślał? Przecież widział dobrze, co potrafi. A jednak nadal wydawała się niesamowicie delikatna. Potrząsnął głową. Nie powinien o tym myśleć, nie powinien myśleć o niej. Wierzył jej. Czemu miałby się nie wyspać po raz pierwszy od tak dawna? Położył się możliwie jak najwygodniej i zamknął oczy. Nie zasnął od razu, ale nie leżał też długo. Niestety, niedługo też spał. Kiedyś, gdy tylko słyszał najcichszy hałas, od razu się zrywał. Dlatego tym razem, gdy tylko usłyszał krzyk, od razu stanął na nogi i już chciał chwytać łuk, gdy zobaczył przerażenie na twarzy kobiety. Spojrzał na nią uważniej; nie patrzyła na nic szczególnego. Odchrząknął i usiadł. Wierzył jej. Nie było potrzeby się bać. W teorii. – Koszmar? – spróbował zgadnąć łagodnym tonem, przysuwając się obok niej. Westchnął cicho. – Mam szczęście, nigdy nie miałem z nimi problemów. Dzięki niebiosom, sądzę, że te na jawie mi wystarczają.
[Narzekam i sama znikam na ruski rok. Możesz mnie skrzyczeć, bo jestem naprawdę nierozgarnięta ostatnimi czasy :c] Widok kobiety, która się na niego rzuciła, zamurował go na kilka długich sekund. Czuł jej ciepło i obejmujące go ramiona, a jednak nie był w stanie wmówić sam sobie, że jest przytulany. Nie czuł cudzego ciepła od... od wieków. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ktoś go obejmował. Jedyne wspomnienia które by na to wskazywały, były mgliste, a osoba obok niego wydawała się kilkakrotnie większa. Tak naprawdę jedyne czułości, jakie kiedykolwiek zaznawał, pochodziły od jego rodziców, co niestety dawno przeminęło. Dopiero po jakimś czasie odwzajemnił uścisk, a i tak miał wrażenie, że jest to dalej niż nieco sztuczne. Wtedy usłyszał, jak ona wymawia słowo. Kolejną chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że kobieta wreszcie mu się przedstawiła. Jednak mówiła coś jeszcze... Nie był w stanie zrozumieć, co próbowała mu przekazać, ale złożył to na karb niesamowicie niespodziewanej bliskości. Delikatnie odsunął od siebie Vestelię i spojrzał jej prosto w oczy. Znów złapał się na tym, że robił to trochę dłużej niż powinien i niż by wypadało. Były pełne strachu, więc Achel złapał kobietę za rękę. Nie chciał pozwolić tej chwili ulecieć ot tak. Nawet nie chodziło o to, czy żywił do niej jakieś głębsze uczucia. Chodziło o możliwość spojrzenia w czyjeś oczy z takiej odległości. W żywe oczy, ma się rozumieć. – Powoli, Vestelia – powiedział, smakując jej imię. Jego głos nawet jemu wydawał się oschły, ale nie potrafił tchnąć w niego więcej ciepła. – Skup się i uspokój. Jak sama mówiłaś, tu jesteś bezpieczna. Wysilił się na uśmiech, jednak myśląc o ich dłoniach, złączonych, wykrzesał w nim nieco szczerości.
[Możesz mnie zatłuc, bo Ty najlepiej wiesz, kiedy wróciłam, ale sądzę, że, bez ogródek, idzie nam to dosyć topornie. Bardzo mi przykro, ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby to skończyć i może zacząć nowy wątek?]
[Stare demony zawsze nowe. Przypadkiem zamknęłam kartę w trakcie odpisywania.] – Wiedźmą? – powtórzył. Choć to słowo wydawało mu się obce, było w nim też coś znajomego, jakby słyszał je dawno temu, w dalekiej przeszłości. Wydawało się to ulotne i niepewne, ale Achel czuł, że niezupełnie oderwane od prawdy. Popatrzył na Vestelię uważnie: najpierw na jej oczy, potem na ręce, pełne dziwnych znaków. Co prawda zauważył je wcześniej, ale nie zwrócił na nie uwagi, zupełnie je zignorował. Teraz był na siebie zły, bo powinny go zainteresować. Z całą pewnością przecież były nietypowe. Choć była to jedynie pierwsza myśl. Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo wtedy Vestelia przyłożyła dłoń do jego policzka, a on, zanim pomyślał, zamknął oczy. Wraz z tym momentem zalały go obrazy, hałasy. Barwy i dźwięki nakładały się na siebie, tworząc niewyraźny obraz. Obraz, który wydawał się pełen, ale zupełnie dla niego niezrozumiały. Wzbudzał jednak liczne emocje, wszystkie bolesne. Achel nie potrafił wyjaśnić, czemu jego serce zabiło znacznie szybciej, a oddech się przyspieszył. Gdy jednak Vestelia odjęła dłoń od jego twarzy, westchnął. Poczuł niewypowiedzianą ulgę. – Co się właśnie stało? – spytał cicho. Od dawna nic tak go nie zaskoczyło, bo w życiu nie mógł pozwolić sobie na zaskoczenia. I udawało mu się to. Unikał Aniołów i starał się zdobywać o nich informacje. Ba, unikał każdego, bo i każdy stanowił względne niebezpieczeństwo. Teraz jednak działo się coś nowego, nietypowego. I bynajmniej nie zapowiadało się to najbezpieczniej. [W ogóle cały czas odświeżam moją kartę, spodziewając się czegokolwiek nowego, a tam pusto. :D Cóż, muszę polatać do innych.]
[Wykrakałaś, za dużo pięknych propozycji na wątki i aż mi za limit wyskoczyło D= Ale hej, po to jestem, żeby pisać. Postaram się odpisywać raz na jeden-dwa dni, mam nadzieję, że ci to odpowiada?] Achel chciał się uśmiechnąć, ale wiedział, że nie potrafi zrobić tego w sposób kojący. Tyle lat izolacji nie wpływa dobrze na umiejętności rozmowy z innymi, tyle wiedział na pewno. Powiedział po prostu: – Masz rację. Zrobiłaś dziś dużo, tak dziwnego, jak pomocnego. Dziś dużo się stało, więc może na razie po prostu odpocznijmy. Mężczyzna zerknął na nią krótko raz jeszcze. Nie wiedział, co się stało. Ale wątpił, żeby Vestelia wiedziała, więc zdecydował się nie nalegać. Już wiedział, że nie ma to zbyt wiele sensu, więc czemu miałby dalej próbować? Poza jaskinią z pewnością nadal panował mrok – Achel mógł przysiąc, że spał mniej niż zwykle, a wtedy budził się o poranku. Nie wiedział jednak, co zaproponować. Mógłby posłuchać, jak Vestelia mówi – od zawsze był dobry w słuchaniu. Ale ona nie miała o czym mówić, a gdy mówiła, niekoniecznie wiedziała o czym, więc to nie było opcją. Z drugiej strony mężczyzna jeszcze bardziej nie potrafił zagaić rozmowy. Zresztą, było późno. Zapewne bardzo, bardzo późno. Spojrzał raz jeszcze na kobietę i, starając się zapomnieć kaskadę dźwięków i obrazów, odezwał się: – Spróbuj znów zasnąć. Dziś dużo się stało – powtórzył i odsunął się trochę. Dopiero wtedy spojrzał na ognisko, które już się wypalało. Achel oszczędzał drewno, a ogniska rozpalał jedynie dla dawanego przez nie ciepła, więc teraz pospiesznie wyjął z torby opał, który mu jeszcze został, i dorzucił do niewielkich płomieni.
[Jakoś dobrze mi się pisało, więc się rozjechało :D] Achel kiwnął głową. – Nie zamierzam ukrywać, że faktycznie nadal nie czuję się najlepiej – rzucił i spojrzał na płomienie. – Może więc zamknij oczy i pozwól mi opowiadać. Lata temu co noc opowiadałem bajki moim siostrom. Zachmurzył się na to wspomnienie. Chciał o nich zapomnieć, tak jak o wszystkim, co miało jakiś związek z codziennym życiem, z życiem, które wiódł przed całą tą sytuacją. Teraz jednak skojarzenie nasunęło się samo, zupełnie bezwiednie. Jakby Achel nie musiał zastanawiać się nad swoimi słowami. Kolejny efekt długiej samotności. Gdy nie ukrywał prawdy, zapominał, że istniała taka możliwość. Bo po co i kogo miałby okłamywać? Mruknął coś pod nosem i, nie czekając na jej reakcję, niemal raźnym tonem zaczął: – Dawno, dawno temu była sobie… pewna rodzina. Z tą historią musiał roztrząsać przeszłość. Ale może to i dobrze. Może i oni staną się historią, którą kiedyś opowie komuś innemu niż Vestelii. – Rodzina Maliatów. Bardzo zwykła – ojciec, matka, syn i dwie córki. Chłopak był najstarszy… nie żeby to miało znaczenie w tej opowieści. Ale był. Nie można powiedzieć, że opiekował się rodzeństwem, bo ich matka zawsze doskonale sobie radziła. Ojciec był kowalem, jednym z wielu w ich okolicy. Uczył syna zawodu, ku jemu zadowoleniu. Chłopak może nie miał do tego smykałki, ale z pewnością to lubił. Jednak pewnego dnia starsza z córek zniknęła. Rodzina bardzo przejęła się tym faktem i zaczęła poszukiwania. Achel, czyli ten najstarszy z rodzeństwa, zaangażował się w nie całym sercem. Oczywiście wszyscy jej szukali, ale tylko chłopak oddał się temu całkowicie. Nie robił nic innego, a całymi dniami szukał śladów i pytał, czy ktoś jej nie widział. Każdy powoli godził się z jej śmiercią. Wiedzieli, że nie dowiedzą się, czy zginęła, wpadłszy do strumyka, gdy nabierała wody, czy może zgubiła się w jaskiniach i nie mogła odnaleźć drogi powrotnej. Jednak minął niemal rok, a jedynie Achel nie zwolnił w swych poszukiwaniach. Tym bardziej ucieszył się, gdy trafił na trop. Jakiś Lak poinformował go za niemałą opłatą, że widział ją na powierzchni. Achel nawet przez chwilę nie zastanawiał się, ile prawdy jest w tej informacji. Podążył tylko do wskazanego miejsca i tam czekał. Wziął trochę zapasów i siedział. Pierwszą dobę widział tylko kilka elfów – nabierały wodę ze strumyka, który tam płynął – jednak ani jedna Maliatka. Ale Achel nie zamierzał tak szybko dać za wygraną. I choć po drugiej dobie kończyły mu się zapasy, a efekty były takie same, on nadal czekał. I tak trzeciego poranka zobaczył ją. Starszą, zmienioną, jakby bardziej doświadczoną. Ale z pewnością ją. Chciał ją powitać, bo wydawało się, że ona go nie zauważyła, ale wtedy podleciał do niej złotowłosy, nieziemsko przystojny Anioł. Ona spojrzała na niego, a ja… to znaczy Achel – poprawił się z krzywym uśmiechem – wyjął łuk. Nigdy nie ufał Aniołom, tego nauczył go ojciec. Jednak nie strzelił. Wolał chwilę wymierzyć. I gdy mierzył, ten Anioł pocałował jego siostrę. Ona go objęła, nie wydawała się przymuszana. Wtedy Achel poczuł zalewającą go wściekłość. Szukał siostry ponad rok, a okazało się, że ona najwidoczniej uciekła do jakiegoś Anioła. Więc gdy tylko jego siostra się odsunęła, strzelił, a że łucznikiem był wyśmienitym, trafił Anioła prosto w pierś. Jego siostra spanikowała, uciekła w popłochu. A Achel podszedł i wyjął strzałę, bez wyrzutów sumienia. Był wręcz zadowolony. Patrzył na swoje dzieło, na to, jak idealnie udało mu się trafić. Wtedy przyszła jego siostra z innym Aniołem, jednak tamten miał w ręku miecz, wymierzony prosto w Achela. Wtedy dziewczyna zauważyła, kto to zrobił i wrzasnęła tak przeraźliwie, że chłopak miał nigdy tego nie zapomnieć. Nie zdążyła o nic spytać, bo Achel uciekł. Jednak uciekł też od rodziców. Uciekł, i wedle legendy ucieka tak po dziś dzień. I będzie uciekał, póki Anioły go nie przechytrzą. I będzie przeklinał swoją wybuchowość i bezmyślność, której wyzbył się o wiele za późno.
[Sorry, zawalony tydzień, ale myślę, że rozumiesz :)] Uśmiechnął się smutno na jej żart. – Chciałbym powiedzieć, że się przejęzyczyłem albo przesadziłem, ale faktycznie, już teraz jestem postacią legendarną wśród Aniołów. Choć może nie akurat w tej historii, którą ci opowiedziałem. U nich jestem czarnym charakterem każdej opowieści, tchórzliwym i odwiecznie skrytym. Straszy się mną dzieci po nocach. Zaśmiał się gorzko, ale było w tym coś więcej. Pewien żal, którego nie sposób było nazwać. – Większość z nich nie wie nawet jak wyglądam. Nazywają mnie Mrokiem i moją osobą przestrzegają, że Maliatom nie warto ufać. Choć faktem jest, że dodają temu trochę obrazowości. Coraz popularniejsza chociażby jest opinia, że potrafię stawać się niewidzialny. Niektórzy uważają też, że moja skóra ma kolor węgla. Ale dość o tym. Powinienem raczej odpowiedzieć na to drugie pytanie. Teraz i on się położył, po czym, wzorem Vestelii, oparł się na łokciu i spojrzał na nią przez blask ognia. – Ten świat dzieli się na cztery rasy. Są Aniołowie, których zapewne już kojarzysz. Żyją w niebiosach i uważają się za najlepszych. W znaczącej większości. Budują sobie pokaźne dworki i bawią się w sługi i panów. Uważają, że niektórzy Aniołowie są urodzeni, żeby służyć, inni, żeby rządzić – mówił głosem przepełnionym pogardą. – Jesteśmy my, Maliaci. Naszą przewagą jest widzenie w ciemnościach. Jesteśmy kojarzeni z oczu o metalicznych barwach. Pomyślał o swojej młodszej siostrze, która jego tęczówki zawsze określała mianem bardziej złotych od miedzi, ale bardziej miedzianych od złota. Odepchnął tą myśl i kontynuował. – Nie ma u nas jako takiego przywódcy. Zawsze sami wymierzamy sprawiedliwość, radzimy sobie między sobą. W zamkniętej społeczności, w jakiej żyjemy, żaden król, jak ten u Aniołów czy Elfów, nie mógłby się utrzymać. Poza nami są jeszcze wcześniej wspomniane Elfy. Mają zieloną skórę i są blisko z naturą. Rozumieją język zwierząt i roślin i bez wahania są najbardziej odizolowaną rasą. Żyją między wszystkimi, w drzewach i liściach, ale rzadko zbliżają się do przedstawicieli innych ras. Mają króla, owszem, ale tyle tylko o nich powszechnie wiadomo. Mogę ci jednak zagwarantować, że mimo swej skrytości potrafią być bardzo gościnni. Nieraz mnie przyjęli i jedno, co wiem, to że nie żyją zbyt wystawnie. Poza nimi są Lakowie. Mają płetwy i mogą oddychać pod wodą, więc tam też bezpiecznie żyją. Jest to rasa istot, które rzadko się osadzają. Wiedzą wiele i znani są z niesamowitej ciekawości. To właśnie u nich można znaleźć informacje o wszystkich i wszystkim, za odpowiednią zapłatą. I nie, tu żadne z nich nie żyje, sprawdzałem. Bo na nich muszę uważać tak bardzo, jak na Aniołów. Czasem nawet bardziej, bo o ile nie wszystkie Anioły wiedzą, jak wyglądam, to każdy Lak wie, jak cenna jest informacja o samotnym Maliacie, który wydaje się ukrywać. Ziewnął. – To chyba wszystko.
[Melduję powrót z urlopu!] Achel westchnął ze zmęczeniem i położył się całkowicie, wpatrując się w skaczące po stropie iskry. Nie był przyzwyczajony do światła płomieni, kojarzył mu się raczej z pościgiem, który czasem za nim wysyłano. Zostawił bez komentarza uwagę Vestelii na temat o jego porywczości. Kiedyś sam sobie zbyt dużo się na ten temat rozwodził, miał przecież dużo czasu. Teraz wolał tego uniknąć – w końcu towarzystwo kobiety było cokolwiek przyjemne, a łucznik wolał tego nie psuć jeszcze żywszym niż teraz przypominaniem sobie o swoich najgłupszych, a zarazem najbardziej znaczących błędach. Stąd z przyjemnością zmienił temat: – Zapłacić można im tutejszą walutą, którą szczerze wątpię, żebyś miała. Na mnie też nie licz. Ale znacznie bardziej obiegowe są tam wszelakie informacje, od bzdurnych plotek po te niezmiernie pewne i istotne. I jestem przekonany, że by ci pomogli. – Prychnął z rozbawieniem. – Pomogliby każdemu. Gwarantuję, że są godni zaufania. Po prostu nigdy nie mówią, że nie przekażą danej informacji. Ale jeśli coś mówią, możesz być pewna, że wywiążą się z obietnicy. A ty sama mogłabyś być dosyć obiegową informacją. Zaśmiał się chłodno na swój własny żart, a raczej na to, że był to raczej fakt. – Oczywiście nie poszedłbym z tobą, nie mógłbym zaryzykować tak wiele. Zresztą, lepiej, żeby nas nie połączono. Więc jeśli by ci na tym zależało, musisz mieć świadomość, że szłabyś sama. A zresztą, na pewno zauważyliby, że nie jesteś przedstawicielką żadnej z ras… Nie wiem, czy wyszłoby ci to na dobre, Ves. Ves? Czemu zwrócił się do niej w ten sposób tak naturalnie, tak odruchowo? Zawsze przeszkadzały mu dłuższe imiona, to fakt, ale wydawało mu się to dziwne. Kojarzyło mu się ze spoufalaniem, a na razie jeszcze nie mógł powiedzieć, żeby ufał towarzyszce. Po prostu wiedział, że nie zależy jej na jego śmierci, przynajmniej nie teraz, a to już było coś. Potrzebował kogoś, z kim mógł porozmawiać. – A co do mojej siostry… – mruknął po chwili. – Wtedy nie przeszkadzało mi, że się z nimi brata. Nie w tym rzecz. Przeszkadzało mi, że do nich uciekła, że nic nie powiedziała. Teraz fatycznie przeszkadzałoby mi, że spędza czas z tymi arogantami, ale wtedy to nie to było problemem.
[Hej, odpis będzie jutro. Wybacz, ale moi rodzice dali mi szlaban. Trochę nie dowierzałam, ale wygląda na to, że nigdy nie można być za starym na szlaban.]
– Myślę, że faktycznie oczekiwałem po niej więcej zaufania. Ale znacznie bardziej kłuła mnie zazdrość. Bolało mnie, że moja siostra, na której mi tak zależało, jak myślałem, z wzajemnością, wybrała jakiegoś Anioła ponad mnie. Do teraz nie wiem, jak się właściwie poznali. Delikatnie rzecz biorąc nie miałem czasu spytać. Żadne z nich nie chciało mi z jakiegoś powodu opowiedzieć. Ogień znów przygasał. Achel zanotował, by następnym razem postarać się o więcej drewna, bo dobrze wiedział, że już wykorzystał całe zapasy, jakie miał. Obecnie nocami było wystarczająco ciepło, że nie miał potrzeby rozpalania ognia, a drwa, które miał w plecaku, trzymał tylko żeby móc ugotować mięso. – Obawiam się, że będziemy musieli leżeć w mroku. Kończy się opał – mruknął cicho, tonem sugerując raczej zakończenie zdania bardziej zbliżone do „o ile cię to obchodzi”. Westchnął na jej późniejsze słowa o zaufaniu. – Można się przyzwyczaić. Nie odczuwam już ani tak wyraźnego strachu, ani samotności, skoro od kilkunastu lat żyję trybem życia, który zapewne każdy… inny – dodał z krzywym uśmiechem po chwilowym wahaniu, powstrzymując się z trudem od użycia słowa „normalny” – określiłby jako przepełnione tak strachem, jak i samotnością. Zamknął oczy. Trudno mu było sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek mógł widzieć taką ciemność w jakiejkolwiek innej sytuacji. Nawet niezupełna czerń wydawała mu się zupełnie nieosiągalna, a wyglądało na to, że wręcz przeciwnie, przedstawiciele innych ras nierzadko widzieli niewiele więcej niż z zamkniętymi oczami.
Achel chciał w pewnym sensie być zaskoczony tym, co potrafi Vestelia. Należało jej się to, bo przecież to, co robiła, było nie tylko nietypowe, ale i niesamowite. Ale pod nawałem cudów kolejny nie wydawał się tak cudowny. Wyjątkowy, ale już nie oszałamiający. Mruknął coś z aprobatą, choć nie do końca pewien, czy zostanie to dobrze odebrane. Dodał więc: – W takim razie byle doczekać do zimy – rzucił. – Ale owszem, ja ognia nie potrzebuję. Pomyślałem, że może być przydatny dla ciebie, ale z tego co widzę, nawet to nie będzie potrzebne. Wtedy przypomniał sobie jej pytanie na temat jego wieku, którą uprzednio nieumyślnie zignorował. W przeciwieństwie do uwagi na temat jego siostry, której już nie chciał roztrząsać. Wolał, żeby ten temat przygasł, bo ostatnie czego teraz potrzebował, to kłótnia z nową towarzyszką. Achel swoje wiedział, a i tak zaskakiwało go, że w tej kwestii zabrnęli tak daleko. Nie był to co prawda drażliwy temat, ale mężczyzna uważał go za wysoce nieistotny. I mogący wywoływać niepotrzebne spory. – Zamordowałem tego Anioła, kiedy miałem nieco ponad dziewiętnaście lat… Więc może faktycznie przesadzam z kilkunastoma latami. Pewnie było to raczej kilka. – Westchnął. – Prawdę mówiąc łatwo stracić rachubę. Na początku nie miałem czasu o tym myśleć. Jakby to powiedzieć, musiałem się dostosować do nowego trybu życia. I jak widzisz, teraz idzie, a raczej szło, mi nieźle.
Achel wzruszył ramionami odpowiadając jednocześnie na dwa zdania Vestelii. Ciepło ognia doceniał zawsze, bo nawet latem w jaskiniach nie było zbyt gorąco, było po prostu wystarczająco, a z ogniem robiło się najzwyczajniej przyjemnie. – Morderstwo tego Anioła tym właśnie było. I myślę, że nie żałuję tego, ze go zamordowałem, a co najwyżej tego, że tak mnie to sparaliżowało. I że nie potrafiłem zabrać ciała lub chociaż stamtąd uciec, przecież nikt mnie nie widział. – Westchnął. Czuł się tak, jakby znów rozmawiał sam ze sobą, nie z inną osobą. Mówił o wszystkim tak naturalnie, niemal bezmyślnie. – Kiedy teraz o tym mówię, nie przeklinam raczej swojej wybuchowości, a bezmyślność i stupor, jakie mnie wtedy dotknęły. Po jej pytaniu spojrzał na nią i bez wahania chwycił jej dłoń. Jeśli o to prosiła, nie widział przeciwwskazań. Dopiero gdy to zrobił, gdy poczuł jej ciepło, uświadomił sobie, że taki gest mogła, albo raczej ogólnie można, odebrać dwojako. Nie odzywał się jednak i ani drgnął. Po prostu leżał i patrzył na śliczne płomienie ognia, które zawsze były skarbem. Kiedy by ich nie widział, traktował je w inny, niemal nabożny sposób. Nie tylko zimą, jak mogłoby się zdawać, bo to one gwarantowały mu ciepły i w ogóle jadalny posiłek. Jednak rzadko decydował się na rozpalanie ognia również ze względu na to, że ułatwiłby wtedy znacznie zadanie Aniołom.
Choć jego nowa towarzyszka była cokolwiek interesująca, Achel odczuwał rosnące zmęczenie. Ziewnął i zamrugał. – Słucham z przyjemnością. Choć wydaje mi się, że w takim razie to moja kolej na posłuchanie historii na dobranoc. Myślę, że oboje powinniśmy odpocząć. Ale opowiadaj. Myślę, że nigdzie się nam nie spieszy. Uśmiechnął się, układając się choć nieco wygodniej na twardych kamieniach. Bezsprzecznie bardzo go to ciekawiło. Zaczął się zastanawiać, czy Vestelia faktycznie przypomina sobie o tym wszystkim dopiero teraz, czy może teraz dopiero postanowiła mu zaufać. Albo czy przypadkiem zaraz nie opowie mu wymyślonej na poczekaniu historii, która ma uśpić jego czujność. Cokolwiek by to nie było, Achel wiedział, że i tak nie jest w stanie się o tym dowiedzieć. A kobieta faktycznie stanowiła dla niego nierozwiązaną zagadkę. Słuchał więc tego, co ma do opowiedzenia, jak dobrej historii. [Haha, zdarza się :D Wybacz, że takie krótkie mi to wyszło, ale w sumie nie chciałam niepotrzebnie przeciągać.]
– Wyjdziemy, spokojnie – mruknął Achel, teraz jakby nieco ciszej. Nie chciał, ale zasypiał. Tym bardziej, że był to niesamowicie męczący dzień. Męczący i tak niezrozumiały i wyjątkowy, że mężczyzna miał wrażenie, że gdy zaśnie, tak naprawdę się obudzi. – Pomogę ci znaleźć tę torbę. W końcu i tak nie mam ciekawszych zajęć. No, chyba że torba znajdzie się w anielskiej twierdzy. Wtedy… – przerwało mu kolejne ziewnięcie – raczej musiałabyś iść sama… Otworzył oczy, żeby się wybudzić. Słuchał jej, oczywiście, że jej słuchał. I skupiał się na jej słowach jak tylko mógł. – Każdy ma, ale nie ty…? – Zaśmiał się ze szczerym, ciepłym rozbawieniem. – Wygląda na to, że nie tylko tutaj jesteś niesamowicie specjalna. Dłoń, którą złapał na jej prośbę, nagle zaczęła jakby być przysługą wyświadczoną także jemu. Uświadamiała mu, że Vestelia jest zupełnie inną osobą, że nie jest jedynie marą czy mirażem, który Achel stworzył, kierując się w stronę obłędu. Wręcz przeciwnie, obecność kobiety dawała mu nadzieję, że jeszcze nie oszalał i że jest w stanie rozmawiać z innymi. – Choć prawdę mówiąc nie mogę się już doczekać dnia jutrzejszego. Twój świat brzmi naprawdę ciekawie… i dziwnie – dodał cichym głosem, mrugając. Mógłby przysiąc, że oczy same mu się zamknęły.
To było miłe, móc dla odmiany ciężko zasnąć. Albo po prostu o tym myśleć, bo Achel nawet się nie łudził, że uda mu się nie czuwać. – Ty również – powiedział cicho, ale walcząc ze swoim zmęczeniem tak, by brzmiało to wyraźnie. I nie było przypadkiem przerywane ziewaniem. Z tymi słowami ścisnął mocniej jej dłoń; popchnął go do tego jakiś niewyjaśniony impuls, ale uśmiechnął się delikatnie i zasnął. Lekko, ale zasnął. Na krótko. Ruchy Vestelii w trakcie snu nie wybudziły go zupełnie, ale wprawiały go w pewien półsen. Jednak gdy go szturchnęła, natychmiast otworzył oczy i spiął mięśnie, zrobił to zupełnie odruchowo. Chciał się już podnosić, ale usłyszał jej głos. Cichy, delikatny. Niesamowicie kojący. Z czymś mu się skojarzyły, ale nie był zupełnie pewien z czym. W każdym razie był nie tylko najzwyczajniej w świecie przyjemny, ale i niezmiernie znajomy. Jakby mówiła do niego osoba, którą znał od dawna, choć długo jej nie słyszał. – Ale nie masz koszmarów? – upewnił się. Miał wrażenie, że zadał to pytanie tylko po to, żeby posłuchać więcej jej nieintensywnego, spokojnego głosu. Choć wstał, nie wybudził się zupełnie i wszystko wydawało się nieco rozmyte.
Jej westchnienie spowodowało, że spojrzał na nią uważnie, bez zrozumienia. Świat wokół zdążył już nabrać wyrazistości. W tym westchnieniu wydawało się brzmieć jakieś zmartwienie, ale tyle tylko Achel potrafił wywnioskować. Spojrzał jej w oczy, czując jakby zdwojony ciężar jej dłoni. – W porządku? – mruknął. Odruchowo zaczął masować kciukiem jej dłoń, subtelnie, bo sam nie był do końca świadom tego, że to robi. To musiał być nawyk, który został mu po usypianiu sióstr. – Jeśli jesteś pewna, że tu nie wejdą, to odpocznij jeszcze. Połóż się; nie ma przecież pośpiechu. – Przygryzł wargę. Nagle zawahał się. – Prawda? Chyba że z tym, co masz zrobić, cokolwiek to jest, musisz się pospieszyć. Wtedy powinniśmy iść oboje. Już i tak spałem znacznie dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Puścił lekko jej dłoń, nadal jednak nie pozwalając jej wypaść całkowicie. Rozejrzał się jednak. Łuk oczywiście miał zaraz obok, torbę też niewiele dalej. Bez problemu mogliby wyjść już teraz. [Wysłałam pod swoją kartę :D]
Nie powinien oczekiwać grzeczności, skoro sam ich raczej nie oferował. A jednak słowa Vestelii, zabarwione przecież jedynie odrobiną ostrości, wzbudziły w nim silne zaskoczenie. Wypuścił jej dłoń, gdy wstała i wodził za nią wzrokiem, gdy chodziła po jaskini. Pokiwał głową na jej pytanie i mruknął: – Nie wiem. Na pewno przed ucieczką. Przyglądał jej się z ciekawością, zastanawiając się znów nad tym, jak dziwne musi być nic nie pamiętać. I łapać powoli wspomnienia, wysuwające się leniwie z… no właśnie, skąd? Czy Vestelia po prostu straciła pamięć czy coś lub ktoś miało na to wpływ? Achel przez chwilę chciał o to spytać, ale wtedy kobieta wyrwała go z transu swoimi słowami, a on tylko zanotował, żeby wspomnieć o tym później. – Owszem, powiedziałem to, bo wiedziałem, że bez umiejętności walki byś mi wadziła. I bez tych umiejętności, które posiadasz… A teraz, cóż, myślę że to ja mogę wadzić tobie, jeśli twoje zadanie ma jakiś związek z pozostałymi rasami tutaj. Zresztą, osobie ukrywającej się towarzysz raczej nigdy nie będzie wygodny, bo dwie osoby trudniej ukryć… Ale prawdę mówiąc mam niewiele do stracenia, więc o ile będziesz tego potrzebowała, mogę zaoferować ci swoją pomoc. W końcu tyle jestem ci winny – przyznał, wstając.
– Tu jest wcale nieźle. Miewałem gorsze miejsca noclegowe – powiedział, wzruszając ramionami. Niezbyt wiedział, czemu zaoferował jej pomoc. Może po prostu szukał czegoś do zrobienia, czegoś, co nie byłoby ucieczką. Chwytał się pierwszej osoby, która nie uważała go za mitycznego potwora. I która w tym świecie zupełnie nie miała do kogo pójść. Co by nie mówić, byli w tym względzie dokładnie tacy sami. Zapewne tak było. Zapewne właśnie dlatego uznał, że może Vestelia zaakceptuje jego propozycję. Jednak teraz miał wrażenie, że może i kobieta już niedługo stanie się jedynie zamglonym wspomnieniem, tak jak większość osób, z którymi miał teraz styczność. Nie był w stanie ich zapamiętać, bo od czasu do czasu widywał różne istoty, ale nigdy dwa razy. – Może i nie – odparł na jej następne pytanie. – Zresztą owszem, póki wydawało mi się, że będziesz mi wadziła, nie brałem raczej pod uwagę pomaganie ci przez dłuższy czas. I tak, wizja takiej ochrony – tu skinął w stronę wyjścia z jaskini – była dosyć kusząca. Ale prawdę mówiąc nie wierzę, że twoje zadanie, jakiekolwiek by ono nie było, ułatwi mi życie. Widzisz, wątpię, żeby taka osoba jak ty mogła dostać zadanie łatwe. Nie myślał zbyt o tym, co mówił. Od dawna nie myślał. Unikał tylko wspominania o Mroku czy o uciekaniu ogólnie i z reguły nie miewał problemów. Odzwyczaił się ostrożnego układania słów.
Achel wstał, zbierając swoją torbę, zakładając kołczan i przewieszając łuk przez ramię. Prychnął i zanim odpowiedział na pierwsze pytanie Vestelii pokiwał energicznie głową. – Nie wycofałbym się. Swoją drogą masz od teraz moje słowo, że zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc, chyba że będę ryzykował swoim życiem… bardziej niż zwykle. Popatrzył jej uważnie w oczy, niejako chcąc, żeby nie miała mu tego za złe. Oczekiwał jednak, że go zrozumie. Ryzykował, oczywiście, każdego dnia, ale nie wiedział, co się stanie. A nie mógł obiecać, że postara się zadbać o niebezpieczeństwo osoby niemal nieznajomej w aż takim stopniu. – A uwierz mi, że ja nigdy raz danego słowa nie łamię – dodał. – A co do osoby takiej jak ty… Cóż, mam na myśli osobę, której tu z pewnością nigdy więcej nie spotkam. I która wyróżnia się chyba pod każdym względem – rzucił, wzruszając ramionami. [Jesteś co dzień, nikt ci nie odpisuje. Zniknij na dwa dni, nagle 5 odpisów D:]
[W ogóle widzę, że nie tylko ja rozszalałam się z ilością wątków :D I mam wrażenie, że bardzo mało autorów jest nieaktywnych. Przynajmniej z tych, z którymi obecnie wątkuję – tylko jedna osoba mi długo już dosyć nie odpisuje.]
– Może – odparł Achel. – Jeśli masz jakąś propozycję, żeby tak nie było, słucham. Słowo „niezręczne” nabrało dla niego w trakcie ucieczki znaczenia niezwykle przenośnego – z reguły używano go, kiedy jakoś wyszło, że on to, cóż, on. Niezręczna sytuacja, powiedziała kiedyś jedna osoba, a łucznik jakoś to podłapał. Tak naprawdę zostało to wtedy jego sztandarowym zdaniem. Bo i rzeczywiście, co innego mógł w takich chwilach powiedzieć. Mówił więc tylko to, wzruszał ramionami i ulatniał się z miejsca, w którym na chwilę osiadł. Wstał i ruszył w stronę Vestelii, która nie wychodziła jeszcze z jaskini. Zaufał jej – w końcu miała już okazję zabić go, gdyby to było jej celem – dlatego i teraz, zaalarmowany jej postawą, także został w cieniu.
[Okej, cofam to, co mówiłam ostatnio – w ciągu ostatnich dziesięciu dni (wcaaale nie sprawdzone przed chwilką) odpisały mi trzy osoby. Wybacz, że w takim razie tyle mi zajęło odpisanie ci, ale jakoś nie mogłam się zebrać. W ogóle mam takie małe pytanie: czy mogłabym wrzucić swoją kartę na wierzch? Bo dodałam kilka pomysłów, ale w samej karcie, a nie jakimś pomysłowniku, i chciałam zwrócić na to uwagę autorów, ale nie wiem, czy wolno.]
[Wiem, że odpisuję zaraz po poproszeniu o urlop, ale po pierwsze ten urlop jest mocno asekuracyjny (mam niedługo Ważny Konkurs™ i wątpię, że się pouczę sensownie, ale gdybym jednak się do tego zabrała...), a po drugie siedzę chora w domu, więc przecież nie zajmę się czymś tak bezsensownym jak nauka, prawda? D:]
Choć mężczyzna nic nie słyszał, czekał uważnie na reakcję towarzyszki. Choć gdy usłyszał jej pytania, uśmiechnął się szeroko, rozbawiony chyba samym sobą. Przypomniał sobie, że przecież to on zna ten świat od podszewki, a Vestelia, mimo swoich nietypowych umiejętności, jest tu zupełnie nowa. – Nikogo nie słychać – wyszeptał krótko, nadal wysłuchując. Właściwie nic nie zwracało jego uwagi. Mimo to z jaskini wyszedł powoli, uważnie się rozglądając. Szczególnie nad ziemią – elfy chodziły przecież głównie po drzewach, a anioły, na których Achel uważał znacznie bardziej, z reguły korzystały jednak ze skrzydeł. Robiły to raczej nie tyle z wygody, co z dumy i pewności, że większość istot raczej rzadko patrzy w górę. Co Maliacie było na rękę, bo on przywykł już do skupiania się głównie na wysokościach. – Więc… Masz pomysł, gdzie chcesz zacząć szukać? – spytał.
Achel powstrzymał się od zirytowanego westchnienia, gdy Vestelia gubiła się w swoich słowach. – Wiem, że nie muszę. Ale już powiedziałem, że ci pomogę – mruknął. – A to, że się gubisz, naprawdę nietrudno zauważyć. Ale znalezienie tej torby może być mimo wszystko dobrym pomysłem. Mężczyzna mruknął i zastanowił się chwilę, patrząc przed siebie, między drzewa. – Ale jest to naprawdę niedaleko. Kiedy cię znalazłem, zabrałem cię do najbliższej jaskini – dodał, wzruszając ramionami. – Chodź za mną, to niemal kilka kroków stąd. Z tymi słowami ruszył w stronę drzew, nadal nieustannie obserwując otoczenie. Nie wziął pod uwagę, że towarzyszka może utrudnić mu usłyszenie zagrożenia w porę – w końcu był przyzwyczajony, że podróżuje sam, a każde inne kroki oznaczały, że powinien się ukryć i rozeznać zagrożenie. Cóż, musiał nauczyć się odróżniać kroki Vestelii, tak jak teraz odróżniał swoje. Dosłownie kilka minut szli w stronę wypalonego kręgu, w którym Achel znalazł kobietę po raz pierwszy. Mężczyzna jednak nie wszedł tam, a jedynie skinął w tamtą stronę głową. Tu skrywały go drzewa, a tamten teren był zupełnie odkryty. Wolał się więc niepotrzebnie nie odsłaniać. – To tutaj – dodał, patrząc na Vestelię.
[Po tym, ile czekałaś na moje odpisy w mojej poprzedniej odsłonie nie miałabym prawa :D Zresztą i tak mam teraz niezłe urwanie głowy i się nie wyrabiam z odpisami. D:]
Achel obserwował Vestelię, która weszła na polanę. Cóż, na pewno nie była charakterystyczna, po prostu Maliatka, o ile nikt nie spojrzał na nią z bliska. Choć i jego wizerunek nie był powszechnie znany, wolał nie ryzykować wchodzenia na otwarty teren. Cieszyło go, że Vestelia nie nalegała. Gdy jednak nagle zaczęła wyraźnie kierować się w jakimś kierunku, nadal idąc lasem patrzył na nią. I nagle upadła. Przez chwilę poczuł szybsze bicie serca, strach. Ale to trwało jedynie ułamek sekundy i od razu wygasło. Uśmiechnął się ciepło, nieco rozbawiony całą sytuacją, i podszedł do niej, ignorując otwartą przestrzeń. Przecież jeśli go szukają, to i tak go znajdą, a jeśli nie, nie uznają go za podejrzanego. – Wszystko w porządku? – spytał. – Chodź, pomogę ci – zaproponował, wyciągając w jej stronę dłoń.
Gdy Vestelia przyciągnęła Achela, on poczuł jej ciepło, oddech. Znów. Bliskość wydawała mu się całkowicie obca, a jemu nietrudno było zaufać temu, co obce. Wbrew całemu absurdowi takiego podejścia – nauczył się już po prostu, że nikt nie stara się, żeby Achel mu zaufał. W końcu po co? Był Maliatą, zwykłym podróżnym. Dlatego ta sytuacja była dla niego nowa. Gdy Vestelia oplotła go wokół siebie, patrzył na jej plecy. Nie żeby było w nich coś specjalnego. Po prostu wtedy uświadomił sobie, że nie utożsamia bliskości z żadną przyjemnością; co więcej, odseparowawszy ją od siebie, pozbawił się nie tylko tego, czego oczekiwał. Oprócz uniknięcia przywiązania emocjonalnego, pozbawił się też czysto fizycznych doznań. Niemal o nich zapomniał. Nigdy nie spędził nocy z kobietą. Najpierw był zbyt młody, później jedynie jego siostra zaprzątała mu głowę, a gdy już ją odnalazł, nagle go poszukiwano. I sam sobie uniemożliwił jakiekolwiek zbliżenia fizyczne. Patrzył teraz na Vestelię, nieco nią zaczarowany – ale nią jako kobietą, nie jako Vestelią. Z transu wyrwał go jej głos, absolutnie rzeczowy. Zamrugał, a myśli nieco się wycofały – choć nie zanikły zupełnie. Bez słowa pomógł jej wejść, trzymając ją silnie. Gdy już weszła, on wprawionym krokiem ruszył za nią i przyjrzał się szczytowi pagórka.
Achel nie wiedział, czego szukać, więc po prostu obserwował niebo. Może powinien bardziej przyglądać się reakcji Vestelii, ale przywykł do dbania o własne bezpieczeństwo – a teraz nie tylko byli na odsłoniętym terenie, byli na uniesionym odsłoniętym terenie. Jak manekiny, czekające, by w nie strzelić. A jednak, nic złego się nie działo. Nagle usłyszał niewyraźny głos, który natychmiast go zaalarmował. Natychmiast spojrzał na kobietę, z którą jednak wydawało się być zupełnie dobrze. Achel cmoknął cicho i ruszył we wskazaną przez nią stronę. Zobaczył to, co wskazała. Choć torba, którą pokazała, wydawała się być zupełnie zwyczajna, mężczyzna wiedział, że może zawierać coś ważnego. Miał nadzieję, że coś takiego zawiera. Podszedł do niej szybko i podniósł ją, po czym podszedł do Vestelii i podał ją jej. – Mogę spytać, co takiego w niej jest? – powiedział przy okazji ze szczerym zainteresowaniem. [Jeśli chciałaś, żeby to była jakaś niesamowicie niezwykła torba to mów, zmienię w odpisie :D]
Mężczyzna, usłyszawszy odpowiedź Vestelii, zdziwił się nieco. Skoro aż tak zależało jej na znalezieniu tej torby, spodziewał się, że kobieta wie, co w niej jest. W końcu miał prawo założyć, że skoro pamiętała o istnieniu torby, to mogła też chociaż mniej więcej wiedzieć, czego spodziewać się po jej zawartości. Ale nie odezwał się ani słowem, spojrzał tylko raz jeszcze w niebo. Gdy się odwrócił i zobaczył, że kobieta wyrzuciła rzeczy na ziemię, syknął z niezadowoleniem. Nie przyjrzał się nawet buteleczce, którą pokazała mu Vestelia, kucnął tylko i zaczął wkładać jej rzeczy do torby. – Na bogów, nie tutaj – powiedział dopiero po chwili. – W okolicy trudno o bardziej odsłonięte miejsce. Nie czekając na jej odpowiedź powrzucał wszystko z powrotem do torby, założył ją na ramię i ruszył w stronę zbocza. Teraz właściwie zastanawiał się, co skłoniło go do pozwolenia jej tam pójść. Przecież gdyby zrobił to sam, poszłoby znacznie szybciej. Gestem wskazał jej, żeby do niego dołączyła – chciał się upewnić, czy nie potrzebuje też pomocy przy zejściu.
[Heh, też o tym pomyślałam :D Ale uznałam, że może aż tak komplikować im nie będziemy.] Achel patrzył akurat w stronę Vestelii, gdy ta odkorkowywała buteleczkę. Właściwie nawet nie spróbował jej przeszkodzić; choć pewnie i tak by nie zdążył, wydawała się stać za daleko. Zresztą, nie spodziewał się tego, co się z nią stało. Drgawki, które nagle ją przeszły, najpierw spowodowały głośne, przepełnione irytacją: – Jasna cholera. Dopiero kiedy się do niej zbliżył, poczuł rzeczywistą obawę. Nie wiedział, co robić. Czuł, że nie zniesie jej, jeśli będzie tak wierzgać, a nic nie zapowiadało, by miało jej się zaraz poprawić. Zaklął więc raz jeszcze pod nosem i przyszpilił ją do ziemi. – Ves, spójrz na mnie – powiedział do niej cicho, próbując patrzeć w jej oczy. Co było jednak dosyć trudne z uwagi na jej drgawki. – Hej, słyszysz mnie? – kontynuował, nie zwracając na to uwagi. – Wstawaj, wybrałaś sobie najgorszy moment i najgorsze miejsce na coś takiego – warknął, ale w jego głosie słychać było przezierającą troskę. Kątem oka zobaczył ruch. Natychmiast oderwał wzrok od kobiety i popatrzył w tamtą stronę – zobaczył młodego, góra dwudziestoletniego Anioła, który patrzył na niego, nieco wystraszony. Achel cmoknął z irytacją, po czym znów spojrzał na Vestelię. Miał nadzieję, że dzieciak się odczepi. Ale oczywiście mógł tylko o tym pomarzyć – Przepraszam, potrzebuje pan pomocy? – spytał z ochoczym uśmiechem. Że też, cholera, akurat teraz trafił mu się Anioł bez uprzedzeń rasowych. – Nie – warknął Maliata, nie patrząc nawet na dzieciaka. – Vestelia, wstawaj – szepnął po chwili, a chłopak podszedł do niego. – Proszę pana, niech mi pan zaufa. Znam się na tym, jestem medykiem – zapewnił dzieciak, ale Achel nie obdarzył go nawet spojrzeniem. – Zabieraj się stąd – powiedział, wzdychając. Ale on nie zamierzał odejść.
Vestelia nie wydawała się być ani trochę bardziej żywa i komunikatywna niż chwilę wcześniej. Anioł podszedł w międzyczasie do Achela. – Proszę pana, niech ją pan puści. Lepiej jej nie przytrzymywać – powiedział chłopak. Mężczyzna już chciał coś do niego odwarknąć, ale po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że tak właściwie on nie ma o tym pojęcia, a ten dzieciak wręcz przeciwnie. Poszedł więc za jego radą i odsunął się. Anioł zbliżył się do kobiety. Jeszcze sekundę czy dwie patrzyli na jej ciało, targane drgawkami. Nagle atak ustał, a Vestelia opadła bez ruchu na trawę. Jej klatka piersiowa wydawała się nawet nie unosić. Mężczyzna spanikował i już chciał zareagować, ale młodzik okazał się – o ironio – szybszy. Natychmiast nachylił się nad nią i został w tej pozycji. Achel z trudem powstrzymywał się, żeby go nie odepchnąć. Czuł, że dzieciak nie będzie w stanie nic wskórać – przecież to, co wypiła Vestelia, nie pochodziło nawet z ich świata. Co więc mógł zdziałać wobec czegoś zupełnie mu obcemu? Każda sekunda dłużyła się Maliacie niemiłosiernie. A mijały. Dopiero po dłuższej chwili Anioł westchnął z ulgą i odsunął się. Chwycił jej nadgarstek bez słowa, nie patrząc nawet na Achela. – Oddycha, jej serce bije – powiedział z zadowolonym uśmiechem. – Ale z jakiegoś powodu bardzo słabo. Co się właściwie stało? – spytał. – Nie wiem – burknął mężczyzna. Nie zamierzał mu powiedzieć, że coś wypiła. Nic by mu to nie dało, tego mógł być pewien. – Po prostu nagle upadła. Chłopak westchnął, zmartwiony, i zaczął grzebać w torbie przy boku. Wyjął jakieś spreparowane zioła, całkowicie Achelowi obce, i skierował je w stronę Vestelii. Mężczyzna chwycił jednak jego dłoń, a on odwrócił się jak poparzony. – Chcę jej pomóc – powiedział, nieco przestraszony. – To pomoże jej się szybciej obudzić – zapewnił. – Lepiej nie – odparł; Maliata wątpił, żeby to była kwestia problemów z ciałem. – Proszę pana – kontynuował twardo chłopak. – Już mówiłem, znam się na tym. Nie podałbym jej czegoś, co mogłoby jej zaszkodzić. – Teraz nie umrze? – Nie. – Więc lepiej będzie, jeśli obudzi się sama – powiedział Achel znacznie pewniej, niż rzeczywiście czuł. – Ale… – Żadnych ale, po prostu mnie posłuchaj, jeśli zamierzasz jeszcze kiedyś tej ręki używać – warknął. Medyk odsunął się, spłoszony, a Maliata puścił jego rękę. Anioł schował zioła do torby i obserwował tylko Vestelię uważnie.
Każda następna sekunda dłużyła się Achelowi jak wieczność. O ironio, że też udało mu się do kogoś przywiązać po tych wszystkich latach w osamotnieniu. A jednak kiedy ktoś wreszcie potraktował go ludzko, zupełnie normalnie, nawet dowiedziawszy się, kim jest i co zrobił, poczuł się wyjątkowo wdzięczny. A teraz ta jedna osoba, która obchodziła się z nim jak z każdym innym człowiekiem, wydawała się zagrożona. W końcu nawet ten medyk wydawał się spłoszony, gdy Maliata mu zagroził. Jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że to jest właśnie Cień, wsławiony morderca Aniołów? Pewne nie byłby już tak przyjazny jak jeszcze chwilę temu. A może? Cóż, wolał nie sprawdzać. Mógł zacząć wrzeszczeć. A tego oboje nie chcieli. Choć chłopak mógł nie być tego świadomy. Dlatego kiedy kobieta odezwała się, Achel był wniebowzięty. Uśmiechnął się szczerze i tak szeroko, jak nie uśmiechał się od dawna, po czym spojrzał na towarzyszkę. – Hej, Ves – powiedział cicho, chwytając jej dłoń. – Wszystko w porządku? Niemal zapomniał o Aniele za sobą, który nagle podszedł do kobiety od drugiej strony. Nie odezwał się jednak słowem, tylko ją obserwował. [Przepraszam, zapomniałam poprosić o urlop i dopiero dziś się zorientowałam D:]
Widząc reakcję kobiety, Achel niemal puścił jej dłoń. Z odruchu. Anioł popatrzył szybko na Maliatę, ale gdy napotkał jego spojrzenie, odwrócił natychmiast wzrok, spłoszony. Ale mężczyzna już swoje zobaczył. Strach. Ten, do którego już tak przywykł. Może rzeczywiście coś było w tym, że to, w jaki sposób się go traktowało to nie tylko kwestia uprzedzeń. A jednak teraz to była przecież wina Vestelii. W pewien sposób. Mimo to wzrok młodego medyka dość jednoznacznie wskazywał, że zaczynał podejrzewać go o bycie raczej porywaczem niż przyjacielem kobiety. Wyjątkowo, Achel nawet mu się nie dziwił. Vestelia nie dała mu innej możliwości. Maliata nie spodziewał się jej następnego ruchu. Nawet go nie rozważył, stąd gdy spróbował ją złapać, już było za późno. Anioł popatrzył za nią i poleciał pospiesznie w dół wzgórza. Mężczyzna ruszył za nim, ale bez porównania. Cholera, dzieciak był wprawny. I zapikował. Niespecjalnie zwracał uwagę na utrudnienia terenu, w przeciwieństwie do Achela. Chłopak usiadł już przy Vestelii, zanim Achel do nich podszedł. – Przepraszam, proszę pani, czy wszystko w porządku? – spytał, patrząc na nią uważnie. Maliata zastanawiał się tylko, kiedy ten zauważy, że kolor oczu się nie zgadza. Wręcz odliczał sekundy. Ale nic się nie działo. Musiał być zbyt zaaferowany. Mężczyzna usiadł więc tylko obok kobiety, naprzeciw młodego medyka, który zajmował niemal całe miejsce z jednego jej boku. – Vestelia – szepnął Achel, raczej odruchowo. – Wszystko w porządku? Popatrz na mnie – dodał, przypomniawszy sobie o jej tęczówkach. Jeśli będzie patrzyła na Anioła, on w końcu się zorientuje.
[Dzięki piękne, sama bym pewnie jeszcze wieki nie zauważyła ;)] W jednej chwili Achel wpatrywał się bez zrozumienia, ale z pełnią obaw w Vestelię, w następnej zaskoczyła go całkowicie, wychylając się w jego stronę. Nie było w tym zbyt wiele z pełnego uczuć uścisku, a jednak objął ją, zerkając ukradkiem na Anioła, który wyglądał teraz, jakby nie wiedział w którą stronę powinien patrzeć. Maliata odwrócił więc wzrok, czując się nieco chociaż bezpieczniej i szepnął: – Cieszę się, że nic ci nie jest. W jego głosie zabrzmiała przez moment prawdziwa troska. Dziwna, ale z pewnością prawdziwa troska. I chociaż początkowo chciał to powiedzieć tylko z uwagi na Anioła, gdy już wypowiedział te słowa, uświadomił sobie, że były całkowicie szczere. Czucie czyjejś bliskości, i to bynajmniej nie fizycznej, było dla niego jak powrót do starych lat, które przecież powoli zapominał.
Achel wypuścił Vestelię ze swoich objęć nieco mechanicznie. Gdy kobieta tylko się odsunęła, mężczyzna poczuł, że tego właśnie powinien był się wcześniej spodziewać. Że tak, z odrobiną odległości, było nieco właściwiej. W jakiś sposób na pewno. W ich kulturze, kiedy wszyscy żyli pod ziemią i musieli oszczędzać na miejscu wydawałoby się, że bliskość będzie naturalna. A tymczasem było wręcz przeciwnie – nierzadko wolano stworzyć sobie niewielką, niewygodną do granic możliwości wnękę, niż naruszać cudzą przestrzeń prywatną. Tylko rodzinom i bliskim przyjaciołom to wypadało. Ale Vestelia nie mogła o tym wiedzieć. A Achel grał przed Aniołem, zresztą, nieco wygasły mu już kulturalne nawyki, zastąpione raczej przez odruchy samoobronne. Zresztą, tak samo kobieta nie mogła wiedzieć, że jej pytanie nie było wcale aż takie dziwne. Zanim Maliata zdążył się odezwać, chłopak skrzywił się nieco i powiedział: – Nazywam się Leander, proszę pani. I naprawdę nie chcę pani skrzywdzić – powiedział, zauważalnie naburmuszony. Achel uśmiechnął się pod nosem, ale zaraz przybrał cokolwiek poważną minę. – To prawda. Leander – zaczął, powstrzymując się z trudem od określenia go po prostu Aniołem – jest medykiem. Wręcz przeciwnie, chciał ci pomóc, gdy byłaś nieprzytomna.
Anioł uśmiechnął się delikatnie, ale Achel obawiał się, że dopiero teraz coś mogło mu nie pasować. Oczywiście, Vestelia nie mogła wiedzieć o tym, jak bardzo napięte stosunki są między Maliatami a Aniołami. Że uprzedzenia między nimi są na tyle silne, że przejęcie w głosie dziewczyny wcale nie było zaskakująco; brzmiało, jakby była po prostu zszokowana obecnością Anioła po przebudzeniu. – Po prostu przechodziłem – wyjaśnił Leander, zanim Achel zdążył się odezwać, po czym zaczął grzebać w swojej torbie. – Często się to pani zdarza…? Mam na myśli takie utraty przytomności? Maliata chciał się odezwać, chciał powiedzieć, że już pójdą, chciał po prostu trafić w zasłonięte miejsce. Ale wtedy coś usłyszał. Trzepot skrzydeł, niesamowicie blisko nich. Popatrzył szybko w górę i zobaczył grupkę Aniołów. Uzbrojonych. Cholera, musieli ich wcześniej zauważyć. Albo ktoś, kto ich zauważył, zaalarmował Straż Specjalną… Teraz i tak nie miało to znaczenia, bo wyraźnie ich widzieli. Któryś z nich krzyknął tylko: – Tam jest! Achel nie myślał. Nie było na to czasu. Działał odruchowo. I odruchem wiedziony, dobył szybko nie łuku, a sztyletu i silnym ruchem złapał młodego medyka i przyłożył mu ostrze do gardła. Czuł, jak Anioł cały drży w jego uścisku, nie słyszał za to jego oddechu. – Nie ruszajcie się, albo dzieciak zginie! – krzyknął mężczyzna. Wycelowane w niego łuki nie wystrzeliły. Aniołowie patrzyli po sobie. Byli zbyt dumni jako rasa, żeby zastrzelić jednego ze swoich. I z tego Achel chciał skorzystać. – Ves, jeśli możesz nas stąd zabrać, byłoby wspaniale – szepnął niepewnie. Nie chciał na niej polegać. Nie chciał od niej wymagać czegoś, co mogłoby jej sprawić problem i nie chciał czuć się od niej zależny. Ale teraz sytuacja nie była zbyt kolorowa.
Achel zdecydowanie nie czuł się dobrze z tym, co zrobił. I bynajmniej nie chodziło tu o wzięcie zakładnika, a o poproszenie Vestelii o coś, co raczej nie było dla niej zwyczajne. Wiedział przecież, że straciła pamięć. Czemu oczekiwał od niej czegoś takiego? A jednak ona potwierdziła, w swój dziwaczny sposób. W sposób, który zirytował mężczyznę niesamowicie. – Przecież nic mu nie zrobię – szepnął. Poczuł dreszcz, który przeszedł przez ciało chłopaka, usłyszał jeszcze szybszy oddech. Aniołowie zauważyli ją teraz. Zauważyli, i kilkoro właśnie w nią – w tą nieodsłoniętą osobę, która rozmawiała z Mrokiem – wystrzelili. Znów zadziałał odruch. Szybkim ruchem wypuścił chłopaka, przejeżdżając sztyletem po jego gardle, i choć było to ledwo draśnięcie, dzieciak krzyknął cicho, jakby dławiąc dźwięk. Mężczyzna zignorował go; popchnął Vestelię, wpadając w jej miejsce.
Achel spodziewał się podziękowania. Może chociaż uśmiechu, zadowolonego spojrzenia. Ale zamiast tego został trzepnięty. I, delikatnie mówiąc, się tego nie spodziewał. Popatrzył najpierw na Vestelię wilkiem, ale zaraz przesunął wzrok na młodego medyka, który wydawał się z trudem powstrzymywać od skoczenia na równe nogi i pobiegnięcia jak najdalej mimo swoich ran. – Ten dzieciak nie o swoje rany się boi – prychnął Achel zamiast odpowiedzi i przysiadł obok niego. Wyjął bandaże ze swojej torby i dopiero wtedy podał Vestelii jej torbę. Opatrzył medyka, który patrzył na niego z przerażeniem zmieszanym ze swoistym uporem. – Nic ci… wam nie powiem – powiedział śmiało. Efekt tej śmiałości psuło jednak drżenie jego głosu. – To się dobrze składa, bo nic nie chcemy – odparł Achel podirytowany. – Ves, co my właściwie robimy? – spytał, patrząc na Vestelię krótko. Choć temu pytaniu bliżej było do retorycznego.
Achel westchnął. Tak, cholera, boi się ciebie, ciebie i mnie, Maliaty, którego z jakiegoś powodu z jakiegoś powodu zaatakowała grupa Aniołów. A potrafi dodać dwa do dwóch; wie kto i za co jest jak diabli poszukiwany, tym bardziej, że przed chwilą użyłem go jako żywej tarczy. Jak by miał się do diaska nie bać? Chciał to powiedzieć, naprawdę chciał. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał się niepotrzebnie kłócić z Vestelią. Bo nie był to temat, o który zamierzał się kłócić, a czuł, że tak właśnie by się to skończyło. Po drugie, co było jednak znacznie ważniejsze, wątpił, żeby dzieciak, który teraz obok nich leżał chciał tego słuchać. A skoro już mieli go zatrzymać przy życiu, nie musieli go niepotrzebnie męczy. Achel spojrzał na kobietę bez zrozumienia, ale nie spytał. Założył, że ma jakiś pomysł i że do czegoś jej te włosy potrzebne. Miał taką nadzieję, bo jako groźba byłoby to co najmniej śmieszne. Gdyby tylko chłopak nie wydawał się teraz przerażony. – Chodźmy. Poradzi sobie – powiedział, wstając. – Zresztą, i tak musimy zmienić miejsce obozowiska. Bo, pragnę ci tylko uświadomić, nie tylko ten dzieciak nas widział. [Sorka, nie zauważyłam, że mi odpisałaś D: Swoją drogą, nie myślałaś o jakiejś liście obecności? Bo autorzy chyba trochę przymierają.]
Achel obserwował Anioła, który wodził za nimi wzrokiem, niepewny, czy powinien coś odpowiedzieć. Gdy Vestelia wstała, chłopak tylko szybko się podniósł i popatrzywszy jeszcze chwilę na swoich agresorów, odbiegł szybko, już się nie oglądając. Maliata patrzył za nim długą chwilę, gdy w końcu skupił wzrok na swojej towarzyszce. – Och, czyżby? – westchnął Achel podirytowany, podchodząc do niej, po czym pomógł jej zejść. – Nigdy bym się nie domyślił, naprawdę. Musisz mi kiedyś łaskawie ująć swoje możliwości, żebyś nie musiała męczyć się byciem przeze mnie złym. Bo moje znasz: strzelam z łuku, tropię, uciekam, zabijam Anioły. Ot, cała filozofia. Twoja kolej – rzucił, poprawiając swoją torbę. Chciał dowiedzieć się czegoś konkretnego. Jak miał się zachowywać, kiedy nie tylko nie wiedział, z kim spędza czas, ale i co ten ktoś potrafi, nie wspominając już o jego pochodzeniu. Czego Vestelia od niego oczekiwała? [Cooo? Na coś ci nie odpisałam? Chyba nadal nie mogę znaleźć D:]
[Oh damn, wybacz, nie pomyślałam kompletnie o tym lataniu, mózg mi się wyłączył :D] Achel westchnął ze zmęczeniem, nagle przypominając sobie, czemu zawsze żył sam. No, pomijając, że był uważany za krwiożercze monstrum i zimnokrwistego mordercę. Mimo to szybko poszedł w stronę ściany drzew, dodatkowo zły na siebie, że to Vestelia o tym pomyślała. Przyspieszył kroku, bo rzeczywiście, w ciemności czuł się bezpieczniej. W pewien sposób. Bo generalnie teraz nawet nie wiedział, kiedy powinien czuć się niebezpiecznie. – Pytam, bo najwidoczniej co nieco pamiętasz – powiedział cicho, gdy byli już między drzewami. – Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić, a kiedy powinienem rzeczywiście zacząć się martwić o nasze życia. Bo wiesz przecież, że one ważą się cały czas, prawda? Poprawił łuk, jakby chcąc się upewnić, że nadal ma go na ramieniu, i zaczął wypatrywać śladów ich poprzedniej drogi, charakterystycznych punktów ich krótkiego marszu.
Achel westchnął z irytacją i syknął: – Czy ty w ogóle starasz się być cicho? – Gdy to powiedział, uśmiechnął się do siebie krzywo, gdy uświadomił sobie pewną drobnostkę. – Choć to pewnie i tak bez znaczenia, bo Aniołów, którzy się zbliżą, zaraz się pozbędziesz, co? – spytał nieco zgryźliwie, choć zupełnie szczerze, nadal jednak równie cicho co wcześniej. Prowadził ich przez las, który zdążył już nieźle poznać, nawet mimo faktu, że był tu od naprawdę niedawna. Wziąwszy pod uwagę, że była to teraz jedyna rzecz warta pamiętania, kojarzył jednak bardzo dobrze każdy teren, na którym już raz się znalazł. – A co do Laków, bo tak się nazywają, nie mógłbym z tobą iść z uwagi na cenę, jaką Aniołowie wyznaczyli za moją głowę, a ty nie znasz tego świata w tak dużym stopniu, że trudno tego nie zauważyć. Wykorzystają cię, a jeśli nawet nie, to dowiedzą się o tobie. A uwierz, że są bardziej spostrzegawczy niż ten Anioł i raczej bez problemu zauważą nieprawidłowość w twoich oczach.
[Cześć. Szybka informacja: niestety wyjeżdżam i wrócę dopiero w przyszły czwartek. Przepraszam, ale do wtedy nie ma szansy, że pojawi się odpis, chyba że cudem wywalczę internet, ale raczej bym się nie spodziewała. Oczywiście dziś jeszcze odpiszę.]
Achel zatrzymał się, gdy Vestelia zaczęła nadinterpretować jego pytanie. Słuchał jej uważnie, ale jego wzrok zdziczał nieco i wyostrzył się na dźwięk jej słów o byciu złą. A raczej o jego krzywdzeniu innych. – Wiesz o mnie tyle, a i tak oceniasz mnie w ten sposób? Jego dłoń drżała. Mężczyzna z trudem powstrzymywał impuls sięgnięcia po łuk lub sztylet. Vestelia miała trochę racji. Z ich dwojga rzeczywiście to on ranił. To on ranił i żałował pierwszego razu, ale teraz nie miał wyboru. I zdążył już przywyknąć. Owszem, tak chciałby rozwiązywać problemy. Utracił nieco umiejętności socjalne przez te wszystkie lata. Zaśmiał się chłodno. Wcześniej był gotów szeptać, teraz mówił normalnym tonem. Chyba dlatego, że poczuł się właśnie odkryty. Że osoba, którą miał za sojuszniczkę, najwidoczniej traktuje go tak samo jak inni. – Najwidoczniej taki mój los – powiedział lodowato. – Ale myślałem, że chociaż ty zrozumiesz, że nigdy nie zasugerowałbym komuś, że jest zły. Że zbyt wiele z powodu tego durnego słowa się nacierpiałem. Miał dość. Czuł się cokolwiek zdradzony. – Mówiłem, że pewnie byś się pozbyła, bo tak to się do teraz kończyło. Nie miałem na myśli żadnej ironii, żadnej kpiny. Po prostu chciałem to wiedzieć. Gdy ona się odwróciła, on znów ruszył za nią, znów odruchowo uważając na swój krok. – A co do Laków to pal licho. Idź, jeśli tego sobie życzysz – zaczął dosyć spokojnie, ale z każdym następnym słowem był słyszalnie coraz bardziej rozeźlony. – Myślisz, że ty ich wykorzystasz? Skoro tak mówisz. Nie znasz tego świata, oni zaś wiedzą o nim wszystko. Powiedziałbym, że to ty jesteś na obcym terenie. Ale przecież jesteś sobą. Proszę, idź, skoro tego sobie życzysz. Cieszę się, że rozumiesz, że mnie nie musi tam być.
Złość ma twarzy Vestelii wzbudziła w nim tylko rozbawienie. Zanim jednak zdążył choćby się zaśmiać, kobieta zamachnęła się i uderzyła go, przewracając ich oboje. Achel powinien być zły. Vestelia robiła idiotyzmy i wystawiała ich na zbędne zagrożenie. A jednak teraz, leżąc w trawie, poczuł absurdalne wręcz rozbawienie. Prychnął, gdy kobieta wpadła w niego, ale z odruchu przycisnął ją nieco, gdy tylko usłyszał jej słowa. Cała kłótnia natychmiast wygasła w jego myślach, a on tylko nastroszył się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Zapomniał o wszystkim innym, ignorując niemal całkowicie nawet ciepły oddech Vestelii na swojej szyi. Niemal? Zaklął w myślach, gdy uświadomił sobie, że jednak część jego myśli się na nim skupia. Wyciszył się ponownie i znów skoncentrował na otoczeniu. [Tymże króciutkim odpisem melduję także powrót z urlopu ^^]
[A będę nudna, wybacz.] Achel mruknął w odpowiedzi. Tak, tym razem rzeczywiście słyszał. Leżał ostrożnie, wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Nie słyszał bowiem kroków jako takich, tylko szelest liści gdzieś nad nimi. Mógł więc wykluczyć dwie rasy, a to było sporo. Dodatkowo wątpił aż tak bardzo w swojego pecha, ale nie mógł nie brać pod uwagę Aniołów, więc był nieruchomy. Niemal całkowicie wstrzymał też oddech, patrząc w stronę źródła dźwięku. Liście parę metrów przed oraz nad nimi zaszeleściły znacznie głośniej, tak, jakby ktoś nawet nie starał się być cicho. Achel, delikatnie mówiąc, był mocno zaskoczony. Anioły teraz mógł wykluczyć, chyba że przypadkowe lub naprawdę niesamowicie niewprawne. W sumie jedno drugiego nie wykluczało. Może zwierzęta? Jakaś naprawdę przerośnięta wiewiórka mogłaby robić tyle hałasu. Maliata już rozmarzył się o wiewiórczym mięsie, gdy nagle szelest wzmógł się nawet mocniej, a w ziemię przed nimi uderzyło coś niewielkiego. Zaraz za tym wypadło kolejne i dopiero wtedy Achelowi udało się nieco przyjrzeć. Dzieciaki. Tym razem naprawdę dzieciaki, miały pewnie po dziesięć lat. I zielonkawą skórę. Oboje. Chłopiec i dziewczynka, przy czym ta druga śmiała się tryumfalnie i zeskoczyła. Chłopiec za to leżał teraz plecami na ziemi. Zanim Vestelia zdążyłaby się ruszyć, mężczyzna syknął cicho, raczej zapobiegawczo. Nie chciał niepotrzebnie pchać się w kłopoty. – Wygrałam! – zakrzyknęła wesoło dziewczynka, po czym zaczęła powtarzać melodycznie – Wygrałam, wygrałam, wygrałam! W dłoniach trzymała długi kij, nieoberwany nawet z liści.
[Nie, raczej jeszcze nie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby zauważyły (Achel taki tajniacki by był, że przed Aniołami się ukryje, ale przed dwójką dzieciaków już nie, ale hej, to dzieciaki wszędzie wlezą.]
Na chwilę oddech uwiązł w gardle Achela, gdy niespodziewanie dostał delikatny cios w żebra. Był to raczej odruch, całkowicie bezwarunkowy. Po prostu z tamtej strony mężczyzna nie spodziewał się ataku, nawet tak drobnego. Otworzył usta żeby się odezwać, ale westchnął tylko cicho. Tak naprawdę nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo po co mieli ich widzieć? Tak naprawdę Achelowi przeszkadzało coś zgoła innego. Mianowicie im dłużej patrzył na parkę, tym bardziej przypominało mu się jego rodzeństwo. Choć kolor skóry się nie zgadzał, wydawali się do nich tak podobni. Mężczyzna przygryzł wargę. A jednak nie chciał im przerywać tej miłej, codziennej sielanki. Jego myśli przerwało kolejne uderzenie, znacznie już cichsze i lepiej wytłumione przez trawę. Gdy dziewczynka cieszyła się swoim zwycięstwem, chłopiec podstawił jej nogę i ona również leżała teraz na ziemi. Achel uśmiechnął się mimowolnie, ale powiedział cicho: – Tak. Tak chyba byłoby lepiej – szeptał; miał wrażenie, że on sam siebie nie słyszy, co dopiero mówić o Vestelii, ale mogło to mieć związek z tym, że patrzył teraz w parkę jak zaczarowany.
Zmiana w głosie Vestelii spowodowała, że mężczyzna zamierzał odwrócić wzrok. Niewątpliwie jednak spowodował to jej ruch, który zdawał się tak intymny. Może to kwestia tego, że każdy ruch zdawał się intymny przy takiej bliskości. Tak, to z pewnością przez to. Mimo to spojrzał na nią uważnie zaraz i coś sobie uświadomił. Ona tu była, jego rodzeństwo nie, przeszło mu przez myśl. Wcześniej wspomnienia pozwalały mu zachować świadomość, toteż nieustannie do nich wracał, ale teraz był przecież ktoś, kto do niego mówił, kto był obok niego. Kto w jakikolwiek sposób mógł na niego wpłynąć i na którego on sam mógł wpływać. Zamrugał i posłał jej przepraszające spojrzenie. – Wybacz – mruknął. – Te dzieciaki przywodzą mi wiele wspomnień – szeptał nadal, niepewny, czy nie mówi na tyle głośno, żeby elfy ich usłyszały. Wydawały się teraz jednak zbyt zaaferowane wesołym śmiechem i krzątaniną, której teraz Achel przecież nawet nie widział.
[Właśnie proponowałam to dziewczynom i czekam teraz na ich odpowiedź, aczkolwiek piszemy to tylko w tym samym świecie i budynku, a nie w jednej, stałej grupie osób.] Achel przez krótką chwilę myślał nad odpowiedzią na pytanie Vestelii, gdy uświadomił sobie, że nie jest ona całkowicie oczywista. Kobieta nie dała mu na to jednak zbyt wiele czasu, gdy przysunęła się do niego jeszcze bliżej i nachyliła nad nim. Mężczyzna poczuł, że jego serce zabiło szybciej, po raz pierwszy od tylu lat nie ze strachu czy innych negatywnych emocji. Przypomniał sobie, że przecież wcześniej to już się stało, że Vestelia uleczyła go w ten sposób. Jej magia musiała więc działać właśnie tak. Ale Achel nic nie mógł poradzić na to, że w całym ciele czuł gorąco, gdy ich usta się złączyły. Znów nieco się obawiał, ale swojego fałszywego ruchu. Bo ten gest, który mężczyzna bałby się nawet nazwać pocałunkiem, wzbudził w nim falę emocji, której nie mógł i egoistycznie nie chciał przerwać. Nie odsunął się więc od Vestelii ani odrobinę, tylko objął ją mocniej, zapominając o wszystkim dookoła, czerpiąc z bliskości innej osoby. I z bliskości tej akurat konkretnej osoby.
[To byłoby niegłupie; na razie wyszłam z pomysłem zrobienia czegoś na zasadzie odrębnego bloga, ale tak jak mówiłam, jeszcze nie dostałam odpowiedzi.] Achel nie do końca dowierzał, że to się dzieje. Nigdy nie brał pod uwagę, że po tym, co się stało, zbliży się do kogoś, a już na pewno nie w taki sposób. Nie zaprzątało to jednak jego myśli nawet w ćwierci tak bardzo jak Vestelia, jej lekko rozchylone usta, w które Achel wpijał się łapczywie i jej ciało nad nim. Mężczyzna chwycił ją nieco mocniej i przewrócił, trafiając na górę. Ciepło rozpływało się po jego ciele, gdy ich usta łączyły się, a ich ciała stykały. Jego dłoń bezwiednie trafiła na policzek Vestelii, ale zaraz zsunęła się nieco w okolice jej szyi. Nie wiedział, co robi, ale bynajmniej nie chciał tego wiedzieć.
Nigdy nie pożądał. To było zbyt drugorzędne. Najpierw musiał przeżyć. Wszystko inne było na drugim miejscu, czyli nie było na to czasu. Skąd teraz się znajdował? Nagle jednak przeżycie było drugorzędne. Te dzieciaki przed nimi były nieistotne, tak jak zresztą wszystko w otoczeniu. Żaden dźwięk nie był za głośny czy niepokojący, było tylko przejmujące kontrolę ciepło i fala czegoś znacznie potężniejszego niż on sam, czy nawet oni oboje. Coś, co miało się nie przerwać, nie skończyć. Był wdzięczny Vestelii za ten pierwszy krok, bo on sam nie był pewien, czy w ogóle by się na niego porwał. Jednak ona to zrobiła. Nawet jeśli to miało być tylko zaklęcie, ona sama już dawno oderwałaby się, gdyby nie miała ochoty. Mężczyzna był niemal pewien, że byłaby w stanie to zrobić. Niemal. Nagle dotknęła go krótka wątpliwość, która wstrzymała go nieco i spowodowała, że oderwał się od kobiety na moment, patrząc na nią niepewnie.
[A byłaby może możliwość zalinkować stąd do innego bloga?] Zdziwienie w oczach Vestelii zdawało się Achelowi co najmniej zrozumiałe. On czuł je również, i choć wolałby, żeby nie było to aż tak widoczne czuł, że na jego twarzy widać je równie dobrze, co na twarzy kobiety. Najpierw przyszła ta myśl, dopiero potem usłyszał dźwięk. Precyzyjniej rzecz ujmując, głos, i to ludzki. Mężczyzna chciał zakląć, ale powstrzymał się. Trochę ze względu na Vestelię, trochę na dzieci. Achel nie miał pojęcia, czego się po nim oczekuje i co powinien powiedzieć, więc zbliżając się do kobiety na odległość najmniejszego jej ruchu wyszeptał tak, żeby dzieciaki nie słyszały: – Myślisz, że można cofnąć to zaklęcie? Albo raczej wrócić jego działanie? Gdy zadał to pytanie, na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmieszek, rozbawiony, przypominający raczej chłopca, który właśnie mógł poczuć smak zakazanego owocu.
– Racja – mruknął mężczyzna z odrobiną rozczarowania w głosie. Wbrew pozorom i wszelkiej logice uśmiech nie zniknął z twarzy Achela. Wręcz przeciwnie, jedynie poszerzył się bardziej, gdy zręcznie sturlał się na ziemię obok niej i wstał szybko, podając jej rękę. Choć cała ta sytuacja obudziła w nim to, czego od tak dawna nie czuł, Vestelia miała rację. Znów obudziła się w nim chłodna logika i zdrowy rozsądek. Gdy tak stał, odwrócony do parki dzieciaków, usłyszał za sobą chłopięcy głos: – Pan jest czarodziejem? Słowa były przeciągane, jakby żartobliwe, niepozbawione kpiny. Najwidoczniej łuk Achela nie robił na nich wrażenia, ale to nie powinno być przecież zaskakujące. Elfy musiały być do tego przyzwyczajone – ich rodzice cały czas ich używali. Mały pewnie sam już co nieco strzelał, dziewczyna zresztą też. [Cóż, chyba już nieaktualne, bo Owca woli tu, Pannie bez różnicy, a ja nie lubię się narzucać :D]
Achel ruszył, gdy tylko usłyszał głos Vestelii. Uśmiechnął się, gdy usłyszał jej uproszczenie, i zaraz sprostował: – Są po prostu niezainteresowani sprawami innych ras. Ale o ile się orientuję, nawet do nich dotarła legenda o Cieniu, tylko w nieco zmienionej formie. Więc dla całkowicie zwykłych, nierzucających się w oczy Maliatów potrafią być gościnni i raczej nie zauważają w ich prośbach o nocleg niczego wyjątkowego. To chyba też kwestia ich kultury, ale sam niewiele o niej wiem, więc tylko zgaduję. Zaraz zastanowił się, gdzie właściwie powinni się skierować. Nie chciał wracać do teoretycznie spalonej już kryjówki, ale skoro kobieta potrafiła w jakiś sposób ich zabezpieczyć, może nie było w tym nic złego? W końcu to było jedno z lepszych miejsc w okolicy; po co się przenosić, skoro najwidoczniej nie było takiej potrzeby? Miejsca na krótkie odwiedziny były oczywiście bardzo gęsto usiane po okolicy, ale coś wygodnego, oczywiście jak na ich sytuację, odpowiadającego dwóm osobom, było ponad dzień marszu stąd. Nie wątpił w wytrzymałość Vestelii, ale po prostu nie uważał tego za konieczne. – Ves – znów ten skrót. Sam przechodził mu przez usta, zanim jeszcze porządnie zastanowił się, co chce powiedzieć. – Myślisz, że byłabyś w stanie znów upewnić się, że Aniołowie nie znajdą nas w tym miejscu, w którym nocowaliśmy?
Achel westchnął na jej słowa. On też tego nie wiedział, więc dla pewności unikał wszystkich. Od bardzo, bardzo dawna. I niby trochę mu to zbrzydło, ale bezpieczeństwa nigdy za wiele, prawda? Teraz też nie chciał ryzykować, stąd jego pytanie do Vestelii. Choć jej ton brzmiał, jakby mężczyzna zadał najoczywistsze pytanie, jakie kobieta mogła sobie wyobrazić, i tak cieszyło go, że postanowił spytać. Przezorny zawsze ubezpieczony. Dziwiło go aż takie zaskoczenie Vestelii – w końcu dobrze wiedziała, że nie zna dokładnie jej umiejętności i powinna uważać wszelkie próby ich wybadania za rozsądne i logiczne. A przynajmniej tak myślał Achel, ale nie odezwał się głośno ze swoimi wątpliwościami. Jednak to jej kolejne słowa wzbudziły rozbawiony uśmiech na jego twarzy. Nie rozbawiony nią, raczej nim. Przyzwyczaił się do głodu tak że ten, który czuł w tym momencie niemal całkowicie mu nie doskwierał. Wyobrażał sobie jednak, że osobie nieprzyzwyczajonej może to nieco wadzić. – Najpierw dotrzyjmy do jaskini, to przecież ledwie minuty drogi. Wtedy coś upoluję. Pasuje? – spytał, choć raczej retorycznie. Nie widział innych opcji.
Achel spojrzał najpierw za Vestelią, gdy ta wyskoczyła do przodu, ale niezbyt się tym przejął. Byle była w zasięgu jego słuchu, a to nie było specjalnie trudne wziąwszy pod uwagę jej niezbyt wygórowane starania w zachowywaniu się cicho. Oczywiście, nie hałasowała jakoś wyjątkowo, ale mężczyzna był przywykły do zważania na każdy najcichszy szelest, a kobieta na pewno robiła więcej odgłosów niż tylko cichy szelest. Szli tak parę minut, gdy nagle szelesty ustały – las przerzedził się, ale dotarli wreszcie na miejsce. Mniej więcej, bo zboczyli nieco z traktu, ale Achel przywołał tylko Vestelię i powiedział z krzywym uśmiechem: – Udało nam się nieco zboczyć, ale to kwestia chwili – rzucił, wskazując na widoczną nawet stąd górę, i nieustannie się rozglądając. Nie lubił otwartych terenów. – Chodź, ale lepiej lasem – dodał, wskazując na ścianę drzew.
Widząc minę i reakcję Vestelii na jagody, nie mógł powstrzymać się od podejścia do niej i wzięcia ich. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i rzucił: – Pewnie, dzięki. Zastanawiało go, jak to się stało, że osoba taka jak ona przez chwilę zdawała się wszechwiedzącą i niesamowicie potężną istotą, która, gdyby zechciała, mogłaby wstrząsnąć tym światem, by już w następnej chwili przypominać dziecko, które cieszyło się, że udało mu się wyrzeźbić drewnianą zabawkę. Równie jak ono naiwne i nieco irytujące, ale na swój sposób urocze. Mimo to Achel nie byłby sobą, gdyby nie wywrócił mimo to oczami i westchnął ciężko, podirytowany. – Nazbieram, nazbieram – zapewnił ją, starając się nie patrzeć za długo na ten jej uśmiech. Miał wrażenie, że jeśli zbyt długo będzie przyglądał się jej ustom, znów ją pocałuje, a nie chciałby tego w tak otwartym terenie. Będzie czas w jaskini… Cholera, o czym on myślał…?! Przygryzł wargę i dodał szybko, właściwie trochę zbyt – A teraz idź, wkrótce wrócę. [Wybacz, że się trochę zacięłam, mała przerwa odinternetowa.]
Zanim Achel zdążył odpowiedzieć, Vestelia już się oddalała. Mężczyzna zwątpił trochę w swój pomysł, bo może wybronienie się od ataków wręcz rzeczywiście nie należało do jej umiejętności? Zaraz jednak wybił sobie ten pomysł z głowy – kobieta była raczej na tyle zdolna, żeby raczej wtedy sobie poradzić. Albo na tyle nieokiełznana, wziąwszy pod uwagę, że najwidoczniej sama nie wiedziała, co potrafi. Było to jednak w pewien dziwny sposób fascynujące – sprawdzanie, co ona może. Achel chciał to zrozumieć, ale wątpił, żeby kiedyś był w stanie. Teraz więc zabrał się za to, co robił dobrze. Poszedł w głąb lasu i zabrał się za polowanie. Myślał, że brakowało mu tego spokoju. Ciszy i samotności, do której już tak przywykł. I może gdzieś w środku niego była swoista przyjemność z chwili pustej od innych, bo i polowanie trwało przecież trochę czasu. Jednak mimo wszystko mężczyzna w głównej mierze myślał o Vestelii, jej cieple i ciele zaraz przy nim, jej ustach i definitywnym jej braku teraz. Dlatego pospieszył się nieco i zamiast pulchnego jelonka, którego już przecież widział, ustrzelił tylko dwa króliki. Dopiero wtedy ruszył do jaskini. Wszedł do niej niespiesznie i zrzucił najpierw króliki, dopiero potem rozejrzał się porządnie. I wtedy właśnie zmartwił go brak kobiety w środku. Znów z odruchu dobył łuku, gdy zaczął rozglądać się i powoli, ostrożnie stawiając kroki. Przygryzł wargę, ale nie mógł się powstrzymać od powiedzienia: – Ves, jesteś tam? – Jego głos był głośny. Za głośny. Poniósł się echem po jaskini, a Achel chciał zakląć. Ale wtedy narobiłby tylko więcej hałasu. Rozglądał się więc nadal, nastroszony.
[Wybacz taką zaległość, ale po prawdzie leń mnie wziął, a kolejka rosła :D] Najpierw usłyszał jej głos i poczuł nagłą falę ulgi, gdy opuścił broń. Jednak następnie poszukał jej wzrokiem i gdy ją zobaczył, zakłopotał się nieco, sam nie wiedząc, jak powinien zareagować. Chciał odwrócić głowę, ale Vestelia nie wydawała się zmartwiona jego spojrzeniem. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że chciała go tylko zapewnić o swojej obecności. Walcząc więc z samym sobą – w końcu nie widział niczego, czego teoretycznie widzieć nie powinien (pomijając już, że tak po prawdzie tego chciał) – uśmiechnął się do niej i powiedział: – Rozumiem. Ja, cóż, dosyć dawno przywykłem. Choć rzeczywiście okazja do obmycia się zawsze wydawała mi się wspaniała – dodał z delikatnym uśmiechem. Jakaś jego część chciała dołączyć do kobiety. Niewątpliwie ta część, którą uśpił lata temu, kiedy górę musiał wziąć zdrowy rozsądek. Cóż, teraz to wszystko wracało i to znacznie spotęgowane. Odłożył łuk i torbę w bezpieczne miejsce, nadal jednak walcząc nieco ze sobą.
Achel patrzył z niedowierzaniem na Vestelię, niezbyt umiejętnie się z tym kryjąc. Nadal nie wierzył, że kobieta w jej wieku może być równie dziecinna i w pewnym dziwnym sensie niewinna. Nie docierało do niego, że ona rzeczywiście aż tak bardzo nie rozumie uczuć, zbliżeń, intymności. A jednak ten pocałunek… Zdawał się zdecydowanie odpierać wrażenie, że Vestelia uczuć była całkowicie pozbawiona. Chyba że to on dał się ponieść. Nadal chodziła mu po głowie myśl, że może nie powinien był tego robić. A jednak znów dziwne chęci łaziły mu po głowie, nie dając się odpędzić. W końcu uśmiechnął się tylko na jej słowa wesoło i usiadł na brzegu, mocząc nogi w wodzie. – Wieki nie używałem mydła – przyznał, nie kryjąc rozbawienia, choć bardziej związane było to z ciągle tańczącym na krawędzi jego myśli tonem kobiety, brzmiącym raczej jak słowa dumnego dziecka niż kobiety, która własnoręcznie pozbyła się oddziału Aniołów. – Na pewno skorzystam – dodał jeszcze, uśmiechając się szerzej, z głębszym tylko rozbawieniem.
Achel chciał rozważyć to poważniej. Chciał zachować się w miarę chłodno i logicznie, a przede wszystkim działać tak, żeby nie przywiązać się nadmiernie do jednej osoby, która może niekoniecznie by mu wadziła, jak się okazywało, ale na pewno była kimś, o kogo trzeba było dbać. W końcu mężczyzna miał wrażenie, że fizycznie może i Vestelia by sobie ta poradziła, ale psychicznie? Jeśli potrzebowała informacji, prędzej czy później trafiłaby przecież do Laków, a oni byli raczej wprawni w wykorzystywaniu ludzi tak, żeby nawet się o tym nie zorientowali. Szczególnie jeśli nie wiedziało się zbyt wiele o ich zwyczajach. Ale nie potrafił. Nadal widział ciało Vestelii, wtedy jeszcze w ubraniach, teraz wcale niekoniecznie, które kusiło go w najgorszy możliwy sposób. Tym bardziej, że ona tego nie była nawet właściwie świadoma, co tylko powodowało, że Achel tym bardziej czuł się, jakby ją wykorzystywał. Nie gapił się może na nią jakoś wyjątkowo ostentacyjnie, ale na pewno nie odwracał też wzroku ze spłoszeniem. – Idę – powiedział, zdejmując powoli ubrania. Nadal był cokolwiek niepewny. – Opowiadaj – zachęcił ją, przekręcając nieco głowę w starym odruchu.
Vestelia przyciągała wzrok – jej zręczne ruchy w wodzie przywodziły na myśl Laków, którzy w swoim żywiole wyglądali absolutnie majestatycznie. Oczywiście daleko jej było do nich, ale na pewno czuło się w niej wdzięk. Ewentualnie życie i to inne niż Achela, co również wiecznie go zaskakiwało. Słuchał jej, nie przerywając, choć niejednokrotnie powstrzymywał się przed tym z najwyższym trudem. Jego serce zabiło niekontrolowanie, gdy usłyszał jej dalsze słowa, a na usta wypłynął mu szelmowski uśmiech. Może mylił się co do niej w wielu kwestiach, tak jak zresztą na samym początku. Mógł i wcale tego nie wykluczał. Wręcz przeciwnie – miał na to nadzieję, wziąwszy pod uwagę fakt, że nie był pewien, czy jej się podobało. Pierwszy raz słyszał, jak kobieta nie była pewna tego, co chce powiedzieć, i to chyba tym bardziej go zachęciło. Zrzucił szybkim ruchem koszulę i powiedział wesoło: – Tak, myślę, że masz coś nie tak z głową. Chociażby dlatego, że mówisz takie rzeczy – dodał, pozbywając się reszty ubrań i wskakując do wody z głośnym chlupotem. Poszukał Vestelii wzrokiem i wynurzył się zaraz przy niej z niegasnącym uśmiechem, tak, by dzieliło ich jedynie kilkanaście cali.
Achel zignorował jej pierwsze stwierdzenie. Coś w nim chciało może wyjaśnić, że wtedy wręcz przeciwnie, obawiał się, że może chcieć go skrzywdzić, a potem, że po prostu będzie go obciążać, tak jak robiłby to dokładnie każdy inny człowiek na tej planecie. Przemógł jednak tą ochotę, bo czuł, że to wiązałoby się z kolejną, całkowicie zbędną dyskusją, która zamiast rozwiązać problemy, tylko by ich namnożyła. Westchnął na jej pytanie z zadowoleniem i powiedział lekko, ale zadziwiająco nawet dla niego samego szczerze: – Bo z jakiegoś powodu jestem teraz szczęśliwy. Nie czekał na jej odpowiedź. Może nie chciał jej słyszeć. Może po prostu nie chciał już czekać. Podpłynął tylko bliżej niej i znów pocałował ją w przypływie nagłego impulsu. Nagle zapomniał o wszystkim wokół, tak jak ostatnio. Był tylko on, ona i wszechogarniające ciepło, przebijające się bez trudu przez chłodną wodę jeziora.
Poczuł, że robi coś, czego robić nie powinien, ale tym razem nie dlatego, że miał wrażenie, że Vestelia tego nie chciała. Wręcz przeciwnie, poszła za nim i zdawała się czerpać z tego przyjemność, a przecież miała jak się wycofać. Coś z tyłu głowy ostrzegało go, żeby nie zbliżał się do nikogo, ale skrzętnie to uciszał. A raczej nie on, a rozlewające się w jego ciele pożądanie, gdy włożył dłonie między mokre włosy kobiety, przechodząc potem na jej szyję i niżej, na pierś. Całkowicie nagą pierś, która powinna go powstrzymywać, ale z jakiegoś powodu tylko podżegała. Chciał mieć z Vestelii jak najwięcej, zaczerpnąć z niej jeszcze bardziej. Łapczywie wpił się w jej wargi, nie martwiąc się już niczym. Byli tu teraz we dwoje i tylko to zdawało się liczyć, pomyślał, czując rozpierającą go energię, wibrującą między nimi.
Achel długo myślał, że już nigdy nie będzie miał szansy na podobne zbliżenia. Nie znał tego wcześniej i postanowił po prostu uznać to za jedną z wielu rzeczy, których nigdy nie będzie mógł spróbować. Czy to rozważał? Oczywiście, parokrotnie, ale przecież cały czas chciał sobie udowadniać, że nie jest tym potworem, za którego wszyscy go mają – a przecież inaczej niż przemocą nie mógłby kobiety nijak dostać. Tak przynajmniej myślał, bo teraz okazało się, że najwidoczniej się mylił. Inna sprawa, że trafił na jedyną kobietę w tym świecie, która mogła go nie znać – a to tylko dlatego, że przecież w ogóle z tego świata nie była. Dlatego nic mu nie przeszkadzało, bo i na niczym innym się nie skupiał. Ta chwila zdawała się jedynie mrzonką, ot, marzeniem sennym, które w każdej chwili mogło ulecieć, a na to Achel zdecydowanie nie mógł pozwolić. Zaciskające się na jego dłoniach ręce Vestelii nieco może zaskoczyły go w pierwszej chwili, ale definitywnie nie zniechęciły ani nie zawstydziły, wręcz przeciwnie, sam ścisnął nieco pierś i jeszcze trochę nachylił się nad kobietą.
Dla Achela za mocno w tamtej chwili niemal nie istniało. Gdy Vestelia oplotła jego szyję, poczuł się fantastycznie. Miał wrażenie, że w końcu komuś nie przeszkadzają jego działania, wręcz przeciwnie, podobają się, i ciasny uścisk na jego szyi nie przeszkadzał mu ani odrobinę, a tylko go w tym utwierdzał. Odsunął dłonie od jej piersi i też ułożył je na jej szyi powolnym ruchem, jakby w niemrawej odpowiedzi na jej słowa. Dopiero po chwili także odsunął się od niej odrobinę i skinął głową. Rzeczywiście, losowy akwen w jaskini nie był najwygodniejszym miejscem do… tego, cokolwiek robili. Zdecydowanie nie był najwygodniejszy do wielu, wielu rzeczy. Jego dłoń zawędrowała niby mimochodem na jej policzek i z trudem rzeczywiście się od niej oddalił, ale posłał jej kolejny szelmowski uśmiech. – Jak sobie życzysz – powiedział lekko.
[Więc świetnie :D
OdpowiedzUsuńJuż zaczynamy? A jeśli tak, to kto?]
[To ja mogę zacząć, choć ogólnie nie jestem w tym najlepsza.]
OdpowiedzUsuńAchel spojrzał przez ciemny, naturalnie wydrążony korytarz pod ziemią. Na razie mógł liczyć na to, że nie spotka innych Maliatów, ale mimo wszystko musiał być nad wyraz ostrożny. Korzystał też z tego, że Aniołów brzydziły jakiekolwiek podziemia, choć co niektóre mniej uprzedzone rzeczywiście wchodziły tam, szukając go. Zdążył już zauważyć, że to prawda, że otacza ich delikatna, świetlista poświata, co w ich wypadku musiało być bardzo wygodne.
Oczywiście, nic nie wskazywało na to, żeby mieli go odnaleźć, choć były one nad wyraz uparte. Gdyby nie przemieszczał się równie często, jak robił to obecnie, zapewne wkrótce by go znaleźli. Co prawda zostawał w jednym miejscu po siedem, osiem dni, ale ciągłe zmiany miejsca osiedlenia zaczynały go już męczyć.
Zdążył przystosować się do właściwie każdego środowiska i przeżyć w nim przez jakiś czas, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Wyjątkiem jest tu oczywiście Lyanna, ale do niej nawet nie zamierzał się przystosowywać. Nie to, żeby nie lubił Laków, była to wręcz rasa, której przedstawicieli darzył największą sympatią, ale zawsze nienawidził pływać. Właściwie, robił to tak słabo, że można by powiedzieć, że nie potrafi. Lecz to było coś, o czym Aniołowie nie wiedzieli. I nie musieli. Mężczyzna rozpalił ognisko, oświetlając dotychczas zupełnie ciemną jaskinię. Płomień skakał po ścianach, rzucając blask również na podziemne jeziorko, przy którym zrobił tymczasowy postój.
Z torby, którą nosił na biodrze, wyjął trochę ziół i zająca, który musiał mu tego dnia wystarczyć za obiad. I kolację. I śniadanie. Który ogólnie musiał mu tego dnia wystarczyć. Na prowizorycznym rożnie zaczął piec oskórowanego już zająca, obracając go co chwila. Zapach nagle objął całą jaskinię, a Achel uśmiechnął się na myśl o posiłku. Zdjął z ramienia łuk, zrobiony z cisu przez bardzo znanego i uzdolnionego wśród Maliatów fleczera, jeszcze zanim poszukiwało go pół świata. Lepsze strzały wyrabiane przez kogoś, kto znałby się na tym, skończyły mu się wieki temu. Teraz miał tylko swojej własnej, zupełnie prowizorycznej roboty, choć szło mu z ich wyrobem coraz lepiej.
Wziął upieczonego królika i zjadł go łapczywie, okropnie wyczerpany dniem spędzonym na zwiadzie i podróży. Chwilę potem napił się wody z jeziorka i oparł się o ścianę, w roli poduszki wkładając pod głowę skórzaną torbę. Nie minęło pięć minut, a zasnął płytko, gotowy obudzić się, gdyby tylko usłyszał najcichszy szelest.
[Zwierzęta zostawmy takie, jakie mamy, żeby jeszcze bardziej nie motać. Tak samo rośliny.]
[Ja powinnam przepraszać, że taka długa nieobecność. :/]
OdpowiedzUsuńAchel nie usłyszał szelestu, a głośny huk, dochodzący z zewnątrz, który od razu postawił go na nogach. Wziął na ramię łuk i kołczan, zostawiając torbę w jaskini. Wiedział, że to nie najlepszy pomysł, ale jeśli Anioły już tam były i na niego czekały, jej posiadanie niewiele by zmieniło. Pędem pobiegł do źródła hałasu. Nie chciał tracić wszystkich sił, ponieważ wolał uciekać, niż dać się złapać, a jeśli, tak jak ostatnio, czekałby teraz na niego cały zastęp Aniołów, to tym właśnie zaowocowałaby najmniejsza chociaż próba walki. Mógł to być jednak też fałszywy alarm, ponieważ nie wydawało mu się zbyt prawdopodobnym, żeby szpiegujący lub nawet szukający go nie spowodowaliby takiego hałasu, gdyby wiedzieli, że może uciec. A na pewno wiedzieli.
W biegu napiął cięciwę i zobaczył, że na dworze dopiero zaczyna świtać. Jednak nie to przykuło jego uwagę. Nie mógł zidentyfikować, co spowodowało taki huk, ale przed wejściem leżała dziewczyna. Przy jej dłoni zobaczył wypalony okrąg, ale to wciąż nie wydawało się zbyt prawdopodobnym wyjaśnieniem. Podszedł do niej powoli, rozglądając się dookoła. To mogła być pułapka. To musiała być pułapka. Nie zdejmował dłoni z łuku, wciąż gotów do strzału, zarówno w dziewczynę, jak i z ewentualnie wyłaniającego się zza rogu Anioła. Nic się jednak nie działo, więc powoli obniżał broń, wciąż mając ją w gotowości. Rzeczywiście, tamta oddychała miarowo, wydawałoby się, że śpi lub zemdlała. Achel znów się rozejrzał, lecz i tym razem nikogo nie zobaczył. Westchnął, po czym przygryzł wargę. Kiedyś zapewne nie zawahałby się ani chwili, ale teraz nie martwił się tylko o to, czy to nie podstęp. Nawet jeśli nie był, Maliata nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek dodatkowe głowy do wykarmienia, ani żadne utrudnienia w ucieczce. Nie potrafił jednak zostawić jej tam na pastwę losu. Dotknął jej, poczuł ciepło jej skóry i podjął decyzję.
To była Maliatka, jedna z jego rasy, więc tym bardziej czuł się zobowiązany, żeby to zrobić. Bo kim innym? Nie miała skrzydeł, jej skóra była kolorem zbliżona do jego, błon między palcami też nie posiadała. Była raczej drobna [chyba :D], więc bez większych problemów wziął ją na ręce i poniósł do prowizorycznego obozowiska, uważając, żeby nie uszkodzić łuku. Położył ją, opierając jej głowę na torbie, z której wyjął jeszcze ostrożnie królika upolowanego na następny dzień. Nie skórował go jeszcze, niepewny, kiedy dziewczyna się obudzi, ale im prędzej, tym lepiej. Potrząsnął nią i szeptał coś do niej, ale ona nie reagowała.
[O, rzeczywiście. :D Właściwie nie było mnie ze... cztery dni? Ale dobrze, że w tym wątku nie widać. :D]
OdpowiedzUsuńPierwszą rzeczą, na jaką Achel zwrócił uwagę, były oczy dziewczyny. W kolorze tak zwykłym, że aż dziwnym. Zapewne by spytał, już właściwie otwierał usta, ale ona krzyknęła. Maliata poczuł zimny podmuch, smagający jego skórę. Zadrżał; skoczył na dziewczynę, przerywającą dotychczas wręcz nieskalaną ciszę, i zasłonił jej usta.
- Zamknij się, albo cię zabiję, jeśli nie zdążą tego zrobić Aniołowie - wycedził ostro.
Nie oczekiwał radosnego powitania, ale nie mógł pozwolić sobie na takie hałasy. Odjął dłoń od jej ust, odsuwając się momentalnie. Uspokoił się nieco, gdy w jaskini ponownie zapanowała przyjemna cisza, do której Achel był tak przyzwyczajony, co od razu było zauważalne w jego postawie.
Gdy ją ze sobą zabierał, jego dobrotliwość wzięła nad nim górę, ale mógł za to przeklinać tylko i wyłącznie siebie. Wziął łuk w dłoń, dyskretnie napinając cięciwę. Nie zamierzał jej zabijać, prędzej postrzelić, żeby w wypadku trudności nie mogła za nim podążać. Nawet nie wycelował jeszcze w żadną konkretną część ciała, ale mógł być pewien, że zdąży to zrobić.
W końcu cała jaskinia była okryta mrokiem, a skoro dziewczyna nie była Maliatką, nie było fizycznej możliwości, żeby widziała w ciemności. Zapewne nie zauważyła nawet, że Achel w ogóle podniósł łuk. Ten zamyślił się na chwilę, i znów spojrzał na jej oczy. Uświadomił sobie ponownie, co go tak z niej zaintrygowało. Gdy zaczął mówić, jego głos był cichy i uważny:
- Kim ty właściwie jesteś? - spytał. - Bo nie jesteś Maliatką. - Nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł. - Anielica bez skrzydeł?
- Możesz pomarzyć - mruknął pewnie, co prawda zaskoczony tym, że zauważyła łuk. - A teraz zamierzasz rozumiem udawać, że nie wiesz? - Zaśmiał się chłodno. - Jestem Achel Berd. Mówi ci to coś? Bo powinno - dodał, nie czekając na odpowiedź. - Maliata. Plus powinien żyć pod ziemią, ale żeby uciekać przed Aniołami, raczej przystosowałem się wszędzie.
OdpowiedzUsuńUważał swoje słowa za okropnie bezcelowe, ponownie odniósł wrażenie, że popełnił duży błąd, biorąc ze sobą dziewczynę. W końcu odłożył jednak broń, kładąc ją przy kolanie, gdy klęknął obok paleniska. Wyjął z torby krzemień; kilka minut zajęło mu ponowne rozpalenie ogniska. Oskórował zwierzę i spytał:
- Głodna?
Właściwie nie czekając na odpowiedź, wrzucił mięso na rożen i, usiadłszy wygodniej, zaczął je obracać. Miał do dziewczyny wiele pytań, ale ona nie była najwidoczniej zbyt skora do odpowiedzi. Zamyślił się, jednym kątem oka nie przestając jednak pilnować łuku. Zdecydował się jednak na kilka pytań. W końcu coś musiała odpowiedzieć, tak nakazywała logika.
- Tak właściwie to skąd się wzięłaś przed tą jaskinią? I mogłabyś się w sumie chociaż przedstawić. Dobre maniery tego wymagają, czyż nie?
Nie brał nawet pod uwagę, żeby to mogła być ona. Wydawało się to śmieszne, żeby osoba takiej postury i ogólnie o takim wyglądzie zewnętrznym miała wywołać coś tak potężnego. Wpatrywał się w nią intensywnie; za skałę, o którą dotychczas się opierała, padał skaczący cień.
*Żeby ona spowodowała ten huk.
Usuń[Ostatni akapit, pierwsze zdanie.]
[Zamulam ostatnio. :/ Żeby to był chociaż odpis dziennie, ale nie...]
OdpowiedzUsuńAchel zamrugał kilkakrotnie i prychnął, odwracając się do rożna.
- Dobra, to zjem sam, jak chcesz. Bo może być problem z zachowaniem tego na dłużej - dodał poważnym tonem, choć w pewnym sensie cieszył się z takiego, a nie innego obrotu sprawy.
Znów się obrócił i usiadł wygodnie. Spoglądał kilka sekund na piekącego się królika z nikłym uśmiechem, słuchając przy tym dziewczyny. Gdy usłyszał jej pytanie, uniósł nieznacznie jedną brew z nieukrywanym zaskoczeniem i westchnął niechętnie.
- Pewnie, czemu nie. Co chwila jakieś istoty niewiadomego pochodzenia mnie dotykają - dodał sarkastycznie. - I ja naprawdę chcę chociaż wiedzieć, jak mam ci mówić.
Nie zmieniał pozycji, choć zerkał dziwnie na dziewczynę, niepewny, jakiego rodzaju "dotyk" ma na myśli. Zanim ta zdążyła go dotknąć, spytał jeszcze:
- A tak właściwie, to nie pamiętasz nawet, jakiej rasy przedstawicielką jesteś? Bo to trochę podejrzane. Bo wydaje mi się, że potrzebujesz drobnego wprowadzenia. Szuka mnie, tak delikatnie licząc, cały legion Aniołów, więc może być problem z tym, żeby osiąść gdzieś na stałe, przez co mam na myśli to, że nie będziesz mogła siedzieć bezczynnie. Potrafisz walczyć? Bronią białą, łukiem, kuszą?
Achel kiwał głową za każdym razem, kiedy dziewczyna stwierdzała kolejny oczywisty fakt. Po chwili odtrącił jej dłoń; dotknięcie dotykaniu nie równe. Gdy tylko stwierdziła, że nie należy do żadnej z ras, ledwo powstrzymał się od przerwania jej, ale zamrugał i westchnął subtelnie. Kiedy tylko ona przerwała, zaczął:
OdpowiedzUsuń– Nie powiedziałaś prawie nic, czego bym nie wiedział. Może pomijając fragment o twoich umiejętnościach bojowych – dodał z niezbyt starannie ukrywanym powątpiewaniem. – Ale dobrze wiedzieć, że odzyskałaś pamięć. Chociaż częściowo – rzucił, a jego głos ociekał sarkazmem. – Ale jakbyś chociażby... nie wiem, wymyśliła sobie imię? Bo jak mam ci mówić? Chyba nie dziewczyna? – pytał, zdejmując królika z rożna i, mimo wszystko, rzuciwszy dziewczynie jego fragment.
Uśmiechnął się na smak ciepłego mięsa, ale nie uzyskał nic więcej. Chciał skupić się bardziej na nim, niż na dziewczynie, którą bezmyślnie ze sobą wziął, ale nie był w stanie. Z każdą chwilą intrygowała – i irytowała – go coraz bardziej, nie mógł po prostu tego zignorować czy po prostu odsunąć te myśli.
Wlepił w nią tym bardziej uważne spojrzenie swoich metalicznozielonych oczu, przy czym wydał mimowolny pomruk. Wziął krótki wdech i spytał jeszcze:
– I skąd się tam wzięłaś?
[Zabieram się ponownie, ale ostrzegam, że taka przerwa nie mogła dobrze wpłynąć na zasoby weny... :/]
OdpowiedzUsuń- Nie myślisz chyba, że zostawiłbym cię tam samą? Na ich pastwę? - spytał retorycznie. - Niektóre są stanowczo zbyt konserwatywne. Zabijają każdego Maliatę, który się napatoczy. A ty, śpiąc, pasowałabyś do naszego opisu wręcz idealnie. Poza tym fakt, że zabiłem jednego z nie znaczy, że nie mam moralności, nie? - spytał z uśmiechem, w którym nie było ani krztyny radości. Właściwie, uśmiech ten był zupełnie wyprany z emocji, co brało się głównie z niepewności.
Czy to aby na pewno prawda? W końcu zabijając tego Anioła, nie zawahał się ani chwili. Zrobił to bez zastanowienia, jakby to był naturalny odruch. Łuk, strzała, napięta cięciwa. Brzdęk strzały i opadające bezwładnie ciało. Skrzydła, które jako pierwsze rzucały się w oczy, gdy tylko spojrzało się na zwłoki.
Już wtedy go szukali. Nie tak zaciekle, ale szukali. On tylko się bronił.
Samego siebie tym nie przekonywał. Prawda była taka, że dopiero potem zwątpił. Ale gdy zwątpił, był sam. Nie mógł zostać z tymi, z którymi dotychczas przebywał, tyle wiedział. I musiał sobie z tym poradzić.
Przygryzł wargę i spojrzał na dziewczynę. Po chwili odetchnął głęboko i powiedział lekkim tonem:
- To był ciężki dzień. Nie jesteś zmęczona? - spytał, choć raczej nie oczekiwał odpowiedzi. - Ktoś powinien pełnić wartę - stwierdził jeszcze i wziął torbę.
Oparł ją o najbliższą skalną ścianę i ustawił ją do niej pod kątem tak, żeby służyła jako poduszka pierwszej osobie, która docelowo miała wart nie pełnić.
- Jakby coś, mogę wziąć pierwszą, ale nie łudź się, że cię to ominie.
Gdy tylko dziewczyna wstała, Achel bez słowa oparł się o swoją torbę. Rzucił na nią okiem, gdy zagłębiała się w jaskini, ale już po chwili je zamknął. Dobrze wybrała; gdy jeszcze miał możliwość wyboru, zawsze wolał tą pierwszą wartę, kiedy nie zdążył jeszcze zasnąć i zacząć odpoczywać. Słyszał jej kroki, najpierw oddalające się, potem znów coraz bliżej. To zdawało się całkiem normalne. Strasznie zaskoczył go jednak dźwięk jej głosu. Westchnął cicho. Miał nadzieję, że nie zmieni zdania aż tak szybko. Otworzył niechętnie oczy i mruknął. Dopiero po kilku, jeśli nie kilkunastu sekundach dotarło do niego znaczenie tych kilku słów, wypowiedzianych do niego. Uśmiechnął się kpiąco, choć za tym uśmiechem krył się ból wielu wspomnień. Spojrzał na nią ponownie, dźwigając się na łokcie.
OdpowiedzUsuń- Powiedz to jeszcze raz, kiedy będziesz po ich torturach. Nie przejdzie ci to przez gardło tak łatwo.
Podniósł się zupełnie i szybko rozważył w myślach sytuację. Właściwie wolał sam pełnić wartę, jeśli istniała możliwość, że dziewczyna zaśnie, ponieważ rzeczywiście uzna to za bezcelowe. W drugą stronę, już czuł, że będą z nią problemy. I że prawdopodobnie podjął nie najlepszą decyzję, zabierając stamtąd dziewczynę. Mógł ją zaprowadzić do Elfów, gdzie byłaby nieopisanie bardziej bezpieczna albo chociaż tam, gdzie nie jest stale narażona na atak. W takiej sytuacji, w jakiej była obecnie, była w niebezpieczeństwie, do tego stanowiła raczej kulę u nogi. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że go ciekawiła. Nigdy nie słyszał o żadnej innej, myślącej rasie. Prychnął w końcu i spojrzał w jej oczy. Niebieskie. Zwyczajnie niebieskie. Jakby nie patrzeć, kojarzyły mu się z niebem. Z ich terenem.
- Skoro jednak aż tak bardzo chcesz, ten jeden raz mogę ci odpuścić. Ale nie licz na to więcej.
- Powodzenia - mruknął oschle.
OdpowiedzUsuńJakoś nie mógł sobie wyobrazić aklimatyzującej się gdziekolwiek dziewczyny; obawiał się, że ani Maliaci, ani żadna inna rasa nie zaakceptowałaby jej. Niezupełnie. Chociaż... może Elfy? Oni są raczej pozytywnie nastawieni do otoczenia. Westchnął w końcu i spojrzał w stronę dziewczyny, nastawiając się na kolejną dyskusję, ale ona już spała. Cmoknął więc z niechęcią i podszedł do ściany. Oparł się o nią ze zmęczeniem i spojrzał wzdłuż korytarza. Ledwo widział jej koniec, ale miał pewną znaczącą przewagę na Aniołami - widział w ciemności.
Wiedział, że po równie męczącym dniu potrzebował odpoczynku, ale nie mógł zostawić ich dwojga bez żadnej ochrony, a jakoś nie wierzył w zapewnienia kobiety co do braku konieczności wartowania. Było to monotonne zajęcie, a on z każdą chwilą był coraz bardziej wyczerpany, ale nie mógł pozwolić sobie na najmniejszą chociaż nieostrożność. Zdarzyło mu się to już zbyt wiele razy, a z każdym następnym miał coraz mniejszą nadzieję na przeżycie.
Mijała godzina za godziną, a jego wytrzymałość sięgała kresu. Przysiadł, przykładając coraz mniejszą uwagę do wszelkich dźwięków. Przeklinał się za to, ale nagle i on zasnął, opierając się o niewygodną skałę. Było to urywany trans, wydawałoby się, że głęboki, a jednak urywający się na najcichszy odgłos.
I wtedy usłyszał to, czego tego wieczora chciał uniknąć szczególnie. Zza jaskini doszły go nagle przyciszone głosy, pewne i zdecydowane. Spojrzał w tamtą stronę, ale nikogo nie zobaczył. Pobiegł więc do kobiety i kopnął ją delikatnie w żebra. Cmoknął i głośnym szeptem ponaglił ją:
- Są tu! Pospiesz się.
[W ogóle w trakcie pisania zaczęło mniej zastanawiać jedno. Vestelia to raczej kobieta, nie dziewczyna, prawda?]
[Kurcze, V., jak nie ma więcej niż cztery dni odpisu, to upomnij mi się pod kartą, ok?
OdpowiedzUsuń*pominęłam cię*
Wybacz. Odpis będzie dziś pod wieczór.]
[Wybacz, wieczór to to nie jest, ale wyrobiłam się dziś, więc pół zwycięstwa.]
OdpowiedzUsuńAchel przewrócił oczami i westchnął nagląco [jakoś strasznie zaczął gestykulować/wydawać odgłosy niebędące mową...].
– Rozumiem, że zamierzasz leżeć sobie spokojnie, kiedy oni – na to słowo położył duży nacisk – są na zewnątrz, kilka, może kilkanaście metrów od ciebie? Oczywiście, że nie zamierzam stąd wychodzić, a na pewno nie tamtędy, to byłoby samobójstwo. Ale wolałbym się ruszyć, a nie liczyć na szczęście, bo osoba, którą dopiero spotkałem i która właściwie jak najbardziej może mieć nie po kolei w głowie, mi tak mówi! Tyle że jest między nami pewna znacząca różnica, mianowicie nie widzisz w ciemności, więc ze zgaszonym ogniskiem może być problem. – Ze zdenerwowania zaczynał mówić coraz głośniej i szybciej, więc natychmiast przywrócił go do porządku, znów zaczynając szeptać. – Siedź sobie tu, jeśli chcesz. Nie miej do mnie pretensji, nie zamierzam cię znów z opresji ratować – mruknął i zbliżył się do jeziora. – Jest stąd drugie wyjście, więc pozwolisz, że zaufam sprawdzonym środkom i wyjdę inną stroną. Jeśli dożyjesz, jutro mogę tu przyjść, mogę się założyć, że nie wiedzą, gdzie dokładnie szukać, a tylko szlajają się i szukają wszędzie. Mam nadzieję – dodał jeszcze z niechęcią, zaledwie burcząc to pod nosem. Nie mógł jej zostawić, ale nie zamierzał ciągnąć jej siłą.
Obrócił się do niej plecami z westchnieniem, a po chwili wahania położył jeszcze łuk przy kobiecie ze słowami:
– Jak cię tu znajdą, przynajmniej pomyślą, że to twój, ale wiedzą jak wyglądam, więc może nawet cię oszczędzą. Po przesłuchaniu, ale oszczędzą.
Wskoczył do wody i poczuł zimno rozlewające się natychmiastowo po jego ciele. Była lodowata; jego ubranie szybko zaczęło nasiąkać, ale on wiedział, w którą stronę powinien płynąć. Wziął głęboki oddech i przyspieszył.
[Wybacz, że on taki uparty, ale wyobraź sobie, że uciekasz teraz przed jakimś gangiem i spotykasz dziewczynę, pomagasz jej, a ona właściwie twierdzi, że zna zaklęcia, czyli coś, czego w naszym świecie nie ma. To takie raczej logiczne.]
[Można tak. Ale zastanawiałam się też nad opcją, że oni tym razem będą wiedzieli, gdzie on jest, bo ktoś im to wyjawił, i obstawią te drugie wejście, jego złapią, a raczej będą próbowali, a Vestelia usłyszy, że coś się dzieje i popłynie mu pomóc i odruchowo użyje jakiegoś zaklęcia, które sprawi, że Achel zupełnie nie będzie się wahał.
OdpowiedzUsuńKażdy kolejny ruch ręki powodował coraz większe wyczerpanie. To wszystko stawało się rutyną. Nieznośnie irytującą i stresującą, ale zupełną rutyną.
OdpowiedzUsuńSchemat prezentował się następująco: on się gdzieś krył – po kilku tygodniach oni szukali w miejscu, w którym Achel obecnie się znajdował – mężczyzna uciekał – znów się gdzieś krył. Zawsze musiał jednak pamiętać, żeby jego schronienia miały drugie wyjście. Tutaj nie miał z tym problemu; jaskinia wydawała się miejscem idealnym. Otwór prowadzący pod wodą był niewielki i zupełnie nie rzucał się w oczy, dlatego gdy teraz wziął głęboki oddech, poczuł się dziwnie spokojny. Uniósł lekko kącik ust, uśmiechając się do siebie, i wypłynął na brzeg.
Po czym obok jego głowy świsnęła strzała. Usłyszał jej świst i pęd powietrza. Poczuł, jak mija go kilka milimetrów od ucha i zanurkował ponownie, dziękując w duchu opatrzności, że nie odskoczył w bok, tak jak mogli tego po nim oczekiwać.
Wodę zasypał grad strzał, a on chciał wrócić. Wiedział jednak, że nic z tego. Na pewno byli też wewnątrz. Przez myśl przemknęła mu kobieta, ale mógł mieć nadzieję, że w porę się ukryje. Wiedziony odruchem skierował się mimo wszystko w stronę otworu. Po chwili poczuł, jak prąd go odpycha. Choć był w stanie przysiąc, że wcześniej go nie było, teraz nie mógł się nad tym zastanawiać.
Wyskoczył na brzeg – w wodzie był zupełnie bez szans. Tym razem nie miał tyle szczęścia. Poczuł grot, wbijający się w jego brzuch, i zawył z bólu. Ze względu na instynkt przetrwania rzucił się do przodu, w ostatniej chwili uchylając się przed kolejnymi strzałami. Wyrwał tą, która nadal tkwiła w jego ciele, co spowodowało zwiększenie upływu krwi. Starał się biec, ale ból był nie do zniesienia. Słyszał, jak tamci się zbliżają, poza tym mieli coś, czego Achelowi brakowało – skrzydła. Nie miał szans w tak nierównym pojedynku. Zawsze był w stanie ich zaskoczyć, ale tym razem to oni zaskoczyli jego. I wreszcie mieli swojego przestępcę, którego szukali od ostatniego roku.
Przyłożył dłoń do rany, jednak gdy w ciągu ułamka sekundy zabarwiła się szkarłatem, odjął ją i wytarł o ubranie. To przelało czarę. Tracił siły.
Oparł się o drzewo. To był koniec. Mniejsza o adrenalinę, on nie czuł już zupełnie nic.
[Nie, to nie odpis, raczej przeprosiny i informacja. Jutro będzie odpis.]
OdpowiedzUsuń[Jutro roku.]
UsuńSłyszał strzelanie. Część Aniołów nie skupiała się na nim. Musieli patrzeć na kogoś innego.
Ta kobieta.
Musiała wyjść. Może rzeczywiście uwierzyła, że tu będzie bezpiecznie. On w końcu też w to wierzył. Ledwo był w stanie myśleć, dlaczego więc troszczył się o nią?
Bo to przez niego była w niebezpieczeństwie.
Pochłonięty zmęczeniem i rozważaniami, usłyszał jak przez grubą szybę rumor. Zamglonymi oczami spojrzał w jej stronę. Miał wrażenie, że to ona spowodowała krzyki Aniołów. Więc nie wszystko szło po ich myśli. Więc ona jeszcze żyła. Charknął.
Nagle zobaczył, że kobieta kieruje się w jego stronę. Chciał krzyczeć, żeby uciekała, ale tylko znów zacharczał i drgnął słabo.
Przyłożyła dłoń do jego brzucha, a on mógł tylko dziwić się, że nikt jej nie zestrzelił. Nikt nawet nie próbował, żadne strzały nie mijały ich o milimetry, ona nie wydawała się nawet spieszyć. Miała poważną i nieco zdenerwowaną minę, ale Achel z każdą chwilą czuł się coraz lepiej.
Gdy odjęła rękę od jego brzucha, tamten odetchnął głęboko z nieukrywanym zaskoczeniem. Nie tylko tym, że w ogóle mógł głęboko odetchnąć, ale i tym, że Aniołowie nadal nie postrzelili żadnego z nich. Słyszał strzały, ale one wydawały się dziwnie odległe.
Odkaszlnął krwią, ale nie odniósł wrażenia, że jest z nim źle. Czuł, że może się odezwać. Spróbował:
– Co...
Ale już wtedy zauważył, że kobieta padła. Podniósł się na dłoni, a jego zmysły znów wróciły. Ponownie poczuł przeszywający ból w ranie, ale był prawie pewien, że to już tylko powierzchowne. Dziwne. Nie wydawało się takie, gdy go postrzelono. Skierował się w stronę kobiety.
– Jednak cię trafili? – Kaszlnął ponownie, tym razem nie krwią. – Gdzie?
[Żyję, żyję, przepraszam. :< Tak straaaasznie przepraszam. :< Naprawdę nie spodziewałam się, że aż tak się rozleniwię, bo inaczej tego nie nazwę. Przedłużony urlop urlopem, ale nie mogłam zabrać się do odpisu po powrocie. Zawsze miałam obsunięcie po chorobach i wyjazdach, ale żeby aż takie? Przepraszam raz jeszcze.]
OdpowiedzUsuń– Odciągnąć?
Achel nadal był bardzo zdezorientowany, co było silnie słyszalne w jego głosie.Tym razem jednak nie kwestionował słów kobiety. Pokiwał powoli głową i ruszył w stronę nieruchomych ciał, leżących na ziemi. Cieszył się, że znał teren tak dobrze. Pociągnął pierwsze ciało w stronę dosyć głębokiego rowu, który oczywiście nie powstrzymałby uskrzydlonych istot na zbyt długo, jednak było dosyć ciemno, a nie sądził, żeby oni równie dobrze orientowali się w tym lesie. Poza tym, gdy się obudzą, może być już północ. Zaniósł tam kolejne ciała, tak ciężkie i nieruchome, że Achel jęknął, jednak była w tym odrobina satysfakcji. Nie spodziewał się, że będzie robił coś takiego, oczekiwał raczej, że jeśli go nie spalą, to jego zwłoki będą w ten sposób taszczone.
Choć praktycznie rzecz biorąc to nie były zwłoki. Satysfakcja z wygranej jednak pozostawała. Tyle że tym razem wygrana nie była jego zasługą. Zanotował w głowie, by w wypadku chwili spokoju wypytać o to kobietę, jednak teraz nie było czasu. Gdy skończył, na zewnątrz było zupełnie ciemno. Czuł to, choć nadal widział zupełnie dobrze. Rozejrzał się i westchnął cicho, biorąc pod uwagę fakt, że chyba miał wrócić do jaskini. Bardzo ciekawiło go, skąd kobieta wiedziała, że między skałami będzie bezpieczniej. Zawahał się chwilę i wskoczył do jeziora w dopiero co wyschniętym ubraniu.
W jaskini rozpalił ognisko i oparł się o ścianę, patrząc w nienaruszoną wodę i cienie, rzucane przez chwiejne światło płomieni. Uśmiechnął się do siebie i spojrzał na łuk, który nadal tam leżał. Chwycił go i przysunął bliżej siebie, po czym zrobił to samo z torbą. Czekał na kobietę. Miał do niej kilka istotnych pytań.
Achel westchnął, patrząc z niejakim uśmiechem, który mimowolnie wypłynął na jego usta, na płynącą kobietę. Nie wiedział, co zrobiła, ale czuł, że ona sama nie była pewna. Jej niepewna mina nie sugerowała osoby doświadczonej, ale mężczyzna miał wrażenie, że takie moce nie były powszechne, skądkolwiek by ona nie pochodziła. Bo że nie pochodziła stamtąd, był już pewien. Początkowo oczywiście to podejrzewał, wydawało się to niesamowicie prawdopodobne, ale teraz było już zupełnie oczywiste. Gdy dopłynęła i wyszła na brzeg, on zlustrował ją raz jeszcze wzrokiem. Rzeczywiście, wyglądała zwyczajnie. Wręcz wyjątkowo zwyczajnie – nie miała skrzydeł, innej skóry, oczu czy dłoni. I to było w niej najmniej zwyczajne. Uśmiech nie zrzedł mu, gdy ona przyszła, wręcz przeciwnie, gdy odwrócił się w jej stronę, wyłącznie się poszerzył.
OdpowiedzUsuńPoprawił torbę i położył się na niej, jednak na jej słowa zareagował prychnięciem.
– Mam wrażenie, że to ty potrzebujesz snu, nie ja. To, co zrobiłaś… niezależnie od tego, co zrobiłaś, wyczerpało cię. A mnie wręcz przeciwnie. Więc… – Podniósł się do pozycji siedzącej i ułożył torbę nieco bardziej z boku. – To ty śpij, nie ja. Potrzymam wartę, choć teraz chyba jestem w stanie uwierzyć, że nie jest potrzebna.
Spojrzał z niedowierzaniem w idealnie widoczną, kamienną ścianę, na której nadal tańczyło światło dawane przez ognisko i zaśmiał się krótko.
– To był oddział Aniołów. Cały, pełen oddział tych skrzydlaków. – Mruknął coś pod nosem. – Nie obraź się, ale myślałem, że będziesz bezużytecznym balansem. Tymczasem to ja się nim okazałem. Więc zrób dla mnie jeszcze jedną rzecz i prześpij się. Wyglądasz na zmęczoną.
Z tymi słowami wskazał jej torbę z krzywym uśmiechem i dodał:
– Nic więcej niestety nie mam, więc mam nadzieję, że starczy.
[Dziękuję, pod kartą prędzej zauważę niż tu, a jestem ostatnio wyjątkowo ślepa.]
Usuń[Pamiętam, jak patrzyłam na listę postaci pod twoją KP i byłam zaskoczona, że aż tyle osób pisze. I pamiętam, jak Vestelia była ostatnia... Cóż, dziś czekało mnie nie lada zaskoczenie :D]
OdpowiedzUsuńCieszył się, że dziewczyna go posłuchała. Gdy tylko zauważył, że zasnęła na skale, prychnął i podłożył jej torbę pod głowę na tyle delikatnie, żeby się nie obudziła. Wierzył jej. Przynajmniej bardziej niż wtedy. Wierzył jej... ale w co? Nie zdążył o nic spytać, nie wypowiedział ani słowa na temat jej zdolności. Nie chciał jej przemęczać, ale musiał ją dopytać i tego był zupełnie pewien. Kobieta wydawała mu się dziwna i podejrzana, ale naraz taka... bezbronna. Czemu tak myślał? Przecież widział dobrze, co potrafi. A jednak nadal wydawała się niesamowicie delikatna.
Potrząsnął głową. Nie powinien o tym myśleć, nie powinien myśleć o niej. Wierzył jej. Czemu miałby się nie wyspać po raz pierwszy od tak dawna? Położył się możliwie jak najwygodniej i zamknął oczy. Nie zasnął od razu, ale nie leżał też długo.
Niestety, niedługo też spał.
Kiedyś, gdy tylko słyszał najcichszy hałas, od razu się zrywał. Dlatego tym razem, gdy tylko usłyszał krzyk, od razu stanął na nogi i już chciał chwytać łuk, gdy zobaczył przerażenie na twarzy kobiety. Spojrzał na nią uważniej; nie patrzyła na nic szczególnego. Odchrząknął i usiadł. Wierzył jej. Nie było potrzeby się bać. W teorii.
– Koszmar? – spróbował zgadnąć łagodnym tonem, przysuwając się obok niej. Westchnął cicho. – Mam szczęście, nigdy nie miałem z nimi problemów. Dzięki niebiosom, sądzę, że te na jawie mi wystarczają.
[Narzekam i sama znikam na ruski rok. Możesz mnie skrzyczeć, bo jestem naprawdę nierozgarnięta ostatnimi czasy :c]
OdpowiedzUsuńWidok kobiety, która się na niego rzuciła, zamurował go na kilka długich sekund. Czuł jej ciepło i obejmujące go ramiona, a jednak nie był w stanie wmówić sam sobie, że jest przytulany. Nie czuł cudzego ciepła od... od wieków. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ktoś go obejmował. Jedyne wspomnienia które by na to wskazywały, były mgliste, a osoba obok niego wydawała się kilkakrotnie większa. Tak naprawdę jedyne czułości, jakie kiedykolwiek zaznawał, pochodziły od jego rodziców, co niestety dawno przeminęło.
Dopiero po jakimś czasie odwzajemnił uścisk, a i tak miał wrażenie, że jest to dalej niż nieco sztuczne. Wtedy usłyszał, jak ona wymawia słowo. Kolejną chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że kobieta wreszcie mu się przedstawiła. Jednak mówiła coś jeszcze... Nie był w stanie zrozumieć, co próbowała mu przekazać, ale złożył to na karb niesamowicie niespodziewanej bliskości. Delikatnie odsunął od siebie Vestelię i spojrzał jej prosto w oczy. Znów złapał się na tym, że robił to trochę dłużej niż powinien i niż by wypadało. Były pełne strachu, więc Achel złapał kobietę za rękę. Nie chciał pozwolić tej chwili ulecieć ot tak. Nawet nie chodziło o to, czy żywił do niej jakieś głębsze uczucia. Chodziło o możliwość spojrzenia w czyjeś oczy z takiej odległości. W żywe oczy, ma się rozumieć.
– Powoli, Vestelia – powiedział, smakując jej imię. Jego głos nawet jemu wydawał się oschły, ale nie potrafił tchnąć w niego więcej ciepła. – Skup się i uspokój. Jak sama mówiłaś, tu jesteś bezpieczna.
Wysilił się na uśmiech, jednak myśląc o ich dłoniach, złączonych, wykrzesał w nim nieco szczerości.
[Możesz mnie zatłuc, bo Ty najlepiej wiesz, kiedy wróciłam, ale sądzę, że, bez ogródek, idzie nam to dosyć topornie. Bardzo mi przykro, ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby to skończyć i może zacząć nowy wątek?]
OdpowiedzUsuń[O ile Ty chcesz :)]
OdpowiedzUsuń[Cóż, proponuję się więc na razie przenieść pod nasze karty]
OdpowiedzUsuń[Stare demony zawsze nowe. Przypadkiem zamknęłam kartę w trakcie odpisywania.]
OdpowiedzUsuń– Wiedźmą? – powtórzył.
Choć to słowo wydawało mu się obce, było w nim też coś znajomego, jakby słyszał je dawno temu, w dalekiej przeszłości. Wydawało się to ulotne i niepewne, ale Achel czuł, że niezupełnie oderwane od prawdy. Popatrzył na Vestelię uważnie: najpierw na jej oczy, potem na ręce, pełne dziwnych znaków. Co prawda zauważył je wcześniej, ale nie zwrócił na nie uwagi, zupełnie je zignorował. Teraz był na siebie zły, bo powinny go zainteresować. Z całą pewnością przecież były nietypowe. Choć była to jedynie pierwsza myśl.
Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo wtedy Vestelia przyłożyła dłoń do jego policzka, a on, zanim pomyślał, zamknął oczy. Wraz z tym momentem zalały go obrazy, hałasy. Barwy i dźwięki nakładały się na siebie, tworząc niewyraźny obraz. Obraz, który wydawał się pełen, ale zupełnie dla niego niezrozumiały. Wzbudzał jednak liczne emocje, wszystkie bolesne. Achel nie potrafił wyjaśnić, czemu jego serce zabiło znacznie szybciej, a oddech się przyspieszył.
Gdy jednak Vestelia odjęła dłoń od jego twarzy, westchnął. Poczuł niewypowiedzianą ulgę.
– Co się właśnie stało? – spytał cicho.
Od dawna nic tak go nie zaskoczyło, bo w życiu nie mógł pozwolić sobie na zaskoczenia. I udawało mu się to. Unikał Aniołów i starał się zdobywać o nich informacje. Ba, unikał każdego, bo i każdy stanowił względne niebezpieczeństwo. Teraz jednak działo się coś nowego, nietypowego. I bynajmniej nie zapowiadało się to najbezpieczniej.
[W ogóle cały czas odświeżam moją kartę, spodziewając się czegokolwiek nowego, a tam pusto. :D Cóż, muszę polatać do innych.]
[Wykrakałaś, za dużo pięknych propozycji na wątki i aż mi za limit wyskoczyło D= Ale hej, po to jestem, żeby pisać. Postaram się odpisywać raz na jeden-dwa dni, mam nadzieję, że ci to odpowiada?]
OdpowiedzUsuńAchel chciał się uśmiechnąć, ale wiedział, że nie potrafi zrobić tego w sposób kojący. Tyle lat izolacji nie wpływa dobrze na umiejętności rozmowy z innymi, tyle wiedział na pewno. Powiedział po prostu:
– Masz rację. Zrobiłaś dziś dużo, tak dziwnego, jak pomocnego. Dziś dużo się stało, więc może na razie po prostu odpocznijmy.
Mężczyzna zerknął na nią krótko raz jeszcze. Nie wiedział, co się stało. Ale wątpił, żeby Vestelia wiedziała, więc zdecydował się nie nalegać. Już wiedział, że nie ma to zbyt wiele sensu, więc czemu miałby dalej próbować?
Poza jaskinią z pewnością nadal panował mrok – Achel mógł przysiąc, że spał mniej niż zwykle, a wtedy budził się o poranku. Nie wiedział jednak, co zaproponować. Mógłby posłuchać, jak Vestelia mówi – od zawsze był dobry w słuchaniu. Ale ona nie miała o czym mówić, a gdy mówiła, niekoniecznie wiedziała o czym, więc to nie było opcją. Z drugiej strony mężczyzna jeszcze bardziej nie potrafił zagaić rozmowy.
Zresztą, było późno. Zapewne bardzo, bardzo późno. Spojrzał raz jeszcze na kobietę i, starając się zapomnieć kaskadę dźwięków i obrazów, odezwał się:
– Spróbuj znów zasnąć. Dziś dużo się stało – powtórzył i odsunął się trochę.
Dopiero wtedy spojrzał na ognisko, które już się wypalało. Achel oszczędzał drewno, a ogniska rozpalał jedynie dla dawanego przez nie ciepła, więc teraz pospiesznie wyjął z torby opał, który mu jeszcze został, i dorzucił do niewielkich płomieni.
[Jakoś dobrze mi się pisało, więc się rozjechało :D]
OdpowiedzUsuńAchel kiwnął głową.
– Nie zamierzam ukrywać, że faktycznie nadal nie czuję się najlepiej – rzucił i spojrzał na płomienie. – Może więc zamknij oczy i pozwól mi opowiadać. Lata temu co noc opowiadałem bajki moim siostrom.
Zachmurzył się na to wspomnienie. Chciał o nich zapomnieć, tak jak o wszystkim, co miało jakiś związek z codziennym życiem, z życiem, które wiódł przed całą tą sytuacją. Teraz jednak skojarzenie nasunęło się samo, zupełnie bezwiednie. Jakby Achel nie musiał zastanawiać się nad swoimi słowami. Kolejny efekt długiej samotności. Gdy nie ukrywał prawdy, zapominał, że istniała taka możliwość. Bo po co i kogo miałby okłamywać?
Mruknął coś pod nosem i, nie czekając na jej reakcję, niemal raźnym tonem zaczął:
– Dawno, dawno temu była sobie… pewna rodzina.
Z tą historią musiał roztrząsać przeszłość. Ale może to i dobrze. Może i oni staną się historią, którą kiedyś opowie komuś innemu niż Vestelii.
– Rodzina Maliatów. Bardzo zwykła – ojciec, matka, syn i dwie córki. Chłopak był najstarszy… nie żeby to miało znaczenie w tej opowieści. Ale był. Nie można powiedzieć, że opiekował się rodzeństwem, bo ich matka zawsze doskonale sobie radziła. Ojciec był kowalem, jednym z wielu w ich okolicy. Uczył syna zawodu, ku jemu zadowoleniu. Chłopak może nie miał do tego smykałki, ale z pewnością to lubił. Jednak pewnego dnia starsza z córek zniknęła. Rodzina bardzo przejęła się tym faktem i zaczęła poszukiwania. Achel, czyli ten najstarszy z rodzeństwa, zaangażował się w nie całym sercem. Oczywiście wszyscy jej szukali, ale tylko chłopak oddał się temu całkowicie. Nie robił nic innego, a całymi dniami szukał śladów i pytał, czy ktoś jej nie widział. Każdy powoli godził się z jej śmiercią. Wiedzieli, że nie dowiedzą się, czy zginęła, wpadłszy do strumyka, gdy nabierała wody, czy może zgubiła się w jaskiniach i nie mogła odnaleźć drogi powrotnej. Jednak minął niemal rok, a jedynie Achel nie zwolnił w swych poszukiwaniach. Tym bardziej ucieszył się, gdy trafił na trop. Jakiś Lak poinformował go za niemałą opłatą, że widział ją na powierzchni. Achel nawet przez chwilę nie zastanawiał się, ile prawdy jest w tej informacji. Podążył tylko do wskazanego miejsca i tam czekał. Wziął trochę zapasów i siedział. Pierwszą dobę widział tylko kilka elfów – nabierały wodę ze strumyka, który tam płynął – jednak ani jedna Maliatka. Ale Achel nie zamierzał tak szybko dać za wygraną. I choć po drugiej dobie kończyły mu się zapasy, a efekty były takie same, on nadal czekał. I tak trzeciego poranka zobaczył ją. Starszą, zmienioną, jakby bardziej doświadczoną. Ale z pewnością ją. Chciał ją powitać, bo wydawało się, że ona go nie zauważyła, ale wtedy podleciał do niej złotowłosy, nieziemsko przystojny Anioł. Ona spojrzała na niego, a ja… to znaczy Achel – poprawił się z krzywym uśmiechem – wyjął łuk. Nigdy nie ufał Aniołom, tego nauczył go ojciec. Jednak nie strzelił. Wolał chwilę wymierzyć. I gdy mierzył, ten Anioł pocałował jego siostrę. Ona go objęła, nie wydawała się przymuszana. Wtedy Achel poczuł zalewającą go wściekłość. Szukał siostry ponad rok, a okazało się, że ona najwidoczniej uciekła do jakiegoś Anioła. Więc gdy tylko jego siostra się odsunęła, strzelił, a że łucznikiem był wyśmienitym, trafił Anioła prosto w pierś. Jego siostra spanikowała, uciekła w popłochu. A Achel podszedł i wyjął strzałę, bez wyrzutów sumienia. Był wręcz zadowolony. Patrzył na swoje dzieło, na to, jak idealnie udało mu się trafić. Wtedy przyszła jego siostra z innym Aniołem, jednak tamten miał w ręku miecz, wymierzony prosto w Achela. Wtedy dziewczyna zauważyła, kto to zrobił i wrzasnęła tak przeraźliwie, że chłopak miał nigdy tego nie zapomnieć. Nie zdążyła o nic spytać, bo Achel uciekł. Jednak uciekł też od rodziców. Uciekł, i wedle legendy ucieka tak po dziś dzień. I będzie uciekał, póki Anioły go nie przechytrzą. I będzie przeklinał swoją wybuchowość i bezmyślność, której wyzbył się o wiele za późno.
[Nie przejmuj się, kiedyś ty musiałaś na mnie czekać, gwarantuję ci, że możesz teraz przeciągać do woli :D]
OdpowiedzUsuń[Sorry, zawalony tydzień, ale myślę, że rozumiesz :)]
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się smutno na jej żart.
– Chciałbym powiedzieć, że się przejęzyczyłem albo przesadziłem, ale faktycznie, już teraz jestem postacią legendarną wśród Aniołów. Choć może nie akurat w tej historii, którą ci opowiedziałem. U nich jestem czarnym charakterem każdej opowieści, tchórzliwym i odwiecznie skrytym. Straszy się mną dzieci po nocach.
Zaśmiał się gorzko, ale było w tym coś więcej. Pewien żal, którego nie sposób było nazwać.
– Większość z nich nie wie nawet jak wyglądam. Nazywają mnie Mrokiem i moją osobą przestrzegają, że Maliatom nie warto ufać. Choć faktem jest, że dodają temu trochę obrazowości. Coraz popularniejsza chociażby jest opinia, że potrafię stawać się niewidzialny. Niektórzy uważają też, że moja skóra ma kolor węgla. Ale dość o tym. Powinienem raczej odpowiedzieć na to drugie pytanie.
Teraz i on się położył, po czym, wzorem Vestelii, oparł się na łokciu i spojrzał na nią przez blask ognia.
– Ten świat dzieli się na cztery rasy. Są Aniołowie, których zapewne już kojarzysz. Żyją w niebiosach i uważają się za najlepszych. W znaczącej większości. Budują sobie pokaźne dworki i bawią się w sługi i panów. Uważają, że niektórzy Aniołowie są urodzeni, żeby służyć, inni, żeby rządzić – mówił głosem przepełnionym pogardą. – Jesteśmy my, Maliaci. Naszą przewagą jest widzenie w ciemnościach. Jesteśmy kojarzeni z oczu o metalicznych barwach.
Pomyślał o swojej młodszej siostrze, która jego tęczówki zawsze określała mianem bardziej złotych od miedzi, ale bardziej miedzianych od złota. Odepchnął tą myśl i kontynuował.
– Nie ma u nas jako takiego przywódcy. Zawsze sami wymierzamy sprawiedliwość, radzimy sobie między sobą. W zamkniętej społeczności, w jakiej żyjemy, żaden król, jak ten u Aniołów czy Elfów, nie mógłby się utrzymać. Poza nami są jeszcze wcześniej wspomniane Elfy. Mają zieloną skórę i są blisko z naturą. Rozumieją język zwierząt i roślin i bez wahania są najbardziej odizolowaną rasą. Żyją między wszystkimi, w drzewach i liściach, ale rzadko zbliżają się do przedstawicieli innych ras. Mają króla, owszem, ale tyle tylko o nich powszechnie wiadomo. Mogę ci jednak zagwarantować, że mimo swej skrytości potrafią być bardzo gościnni. Nieraz mnie przyjęli i jedno, co wiem, to że nie żyją zbyt wystawnie. Poza nimi są Lakowie. Mają płetwy i mogą oddychać pod wodą, więc tam też bezpiecznie żyją. Jest to rasa istot, które rzadko się osadzają. Wiedzą wiele i znani są z niesamowitej ciekawości. To właśnie u nich można znaleźć informacje o wszystkich i wszystkim, za odpowiednią zapłatą. I nie, tu żadne z nich nie żyje, sprawdzałem. Bo na nich muszę uważać tak bardzo, jak na Aniołów. Czasem nawet bardziej, bo o ile nie wszystkie Anioły wiedzą, jak wyglądam, to każdy Lak wie, jak cenna jest informacja o samotnym Maliacie, który wydaje się ukrywać.
Ziewnął.
– To chyba wszystko.
[Melduję powrót z urlopu!]
OdpowiedzUsuńAchel westchnął ze zmęczeniem i położył się całkowicie, wpatrując się w skaczące po stropie iskry. Nie był przyzwyczajony do światła płomieni, kojarzył mu się raczej z pościgiem, który czasem za nim wysyłano.
Zostawił bez komentarza uwagę Vestelii na temat o jego porywczości. Kiedyś sam sobie zbyt dużo się na ten temat rozwodził, miał przecież dużo czasu. Teraz wolał tego uniknąć – w końcu towarzystwo kobiety było cokolwiek przyjemne, a łucznik wolał tego nie psuć jeszcze żywszym niż teraz przypominaniem sobie o swoich najgłupszych, a zarazem najbardziej znaczących błędach. Stąd z przyjemnością zmienił temat:
– Zapłacić można im tutejszą walutą, którą szczerze wątpię, żebyś miała. Na mnie też nie licz. Ale znacznie bardziej obiegowe są tam wszelakie informacje, od bzdurnych plotek po te niezmiernie pewne i istotne. I jestem przekonany, że by ci pomogli. – Prychnął z rozbawieniem. – Pomogliby każdemu. Gwarantuję, że są godni zaufania. Po prostu nigdy nie mówią, że nie przekażą danej informacji. Ale jeśli coś mówią, możesz być pewna, że wywiążą się z obietnicy. A ty sama mogłabyś być dosyć obiegową informacją.
Zaśmiał się chłodno na swój własny żart, a raczej na to, że był to raczej fakt.
– Oczywiście nie poszedłbym z tobą, nie mógłbym zaryzykować tak wiele. Zresztą, lepiej, żeby nas nie połączono. Więc jeśli by ci na tym zależało, musisz mieć świadomość, że szłabyś sama. A zresztą, na pewno zauważyliby, że nie jesteś przedstawicielką żadnej z ras… Nie wiem, czy wyszłoby ci to na dobre, Ves.
Ves? Czemu zwrócił się do niej w ten sposób tak naturalnie, tak odruchowo? Zawsze przeszkadzały mu dłuższe imiona, to fakt, ale wydawało mu się to dziwne. Kojarzyło mu się ze spoufalaniem, a na razie jeszcze nie mógł powiedzieć, żeby ufał towarzyszce. Po prostu wiedział, że nie zależy jej na jego śmierci, przynajmniej nie teraz, a to już było coś. Potrzebował kogoś, z kim mógł porozmawiać.
– A co do mojej siostry… – mruknął po chwili. – Wtedy nie przeszkadzało mi, że się z nimi brata. Nie w tym rzecz. Przeszkadzało mi, że do nich uciekła, że nic nie powiedziała. Teraz fatycznie przeszkadzałoby mi, że spędza czas z tymi arogantami, ale wtedy to nie to było problemem.
[Hej, odpis będzie jutro. Wybacz, ale moi rodzice dali mi szlaban. Trochę nie dowierzałam, ale wygląda na to, że nigdy nie można być za starym na szlaban.]
OdpowiedzUsuń– Myślę, że faktycznie oczekiwałem po niej więcej zaufania. Ale znacznie bardziej kłuła mnie zazdrość. Bolało mnie, że moja siostra, na której mi tak zależało, jak myślałem, z wzajemnością, wybrała jakiegoś Anioła ponad mnie. Do teraz nie wiem, jak się właściwie poznali. Delikatnie rzecz biorąc nie miałem czasu spytać. Żadne z nich nie chciało mi z jakiegoś powodu opowiedzieć.
OdpowiedzUsuńOgień znów przygasał. Achel zanotował, by następnym razem postarać się o więcej drewna, bo dobrze wiedział, że już wykorzystał całe zapasy, jakie miał. Obecnie nocami było wystarczająco ciepło, że nie miał potrzeby rozpalania ognia, a drwa, które miał w plecaku, trzymał tylko żeby móc ugotować mięso.
– Obawiam się, że będziemy musieli leżeć w mroku. Kończy się opał – mruknął cicho, tonem sugerując raczej zakończenie zdania bardziej zbliżone do „o ile cię to obchodzi”.
Westchnął na jej późniejsze słowa o zaufaniu.
– Można się przyzwyczaić. Nie odczuwam już ani tak wyraźnego strachu, ani samotności, skoro od kilkunastu lat żyję trybem życia, który zapewne każdy… inny – dodał z krzywym uśmiechem po chwilowym wahaniu, powstrzymując się z trudem od użycia słowa „normalny” – określiłby jako przepełnione tak strachem, jak i samotnością.
Zamknął oczy. Trudno mu było sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek mógł widzieć taką ciemność w jakiejkolwiek innej sytuacji. Nawet niezupełna czerń wydawała mu się zupełnie nieosiągalna, a wyglądało na to, że wręcz przeciwnie, przedstawiciele innych ras nierzadko widzieli niewiele więcej niż z zamkniętymi oczami.
Achel chciał w pewnym sensie być zaskoczony tym, co potrafi Vestelia. Należało jej się to, bo przecież to, co robiła, było nie tylko nietypowe, ale i niesamowite. Ale pod nawałem cudów kolejny nie wydawał się tak cudowny. Wyjątkowy, ale już nie oszałamiający. Mruknął coś z aprobatą, choć nie do końca pewien, czy zostanie to dobrze odebrane. Dodał więc:
OdpowiedzUsuń– W takim razie byle doczekać do zimy – rzucił. – Ale owszem, ja ognia nie potrzebuję. Pomyślałem, że może być przydatny dla ciebie, ale z tego co widzę, nawet to nie będzie potrzebne.
Wtedy przypomniał sobie jej pytanie na temat jego wieku, którą uprzednio nieumyślnie zignorował. W przeciwieństwie do uwagi na temat jego siostry, której już nie chciał roztrząsać. Wolał, żeby ten temat przygasł, bo ostatnie czego teraz potrzebował, to kłótnia z nową towarzyszką. Achel swoje wiedział, a i tak zaskakiwało go, że w tej kwestii zabrnęli tak daleko. Nie był to co prawda drażliwy temat, ale mężczyzna uważał go za wysoce nieistotny. I mogący wywoływać niepotrzebne spory.
– Zamordowałem tego Anioła, kiedy miałem nieco ponad dziewiętnaście lat… Więc może faktycznie przesadzam z kilkunastoma latami. Pewnie było to raczej kilka. – Westchnął. – Prawdę mówiąc łatwo stracić rachubę. Na początku nie miałem czasu o tym myśleć. Jakby to powiedzieć, musiałem się dostosować do nowego trybu życia. I jak widzisz, teraz idzie, a raczej szło, mi nieźle.
Achel wzruszył ramionami odpowiadając jednocześnie na dwa zdania Vestelii. Ciepło ognia doceniał zawsze, bo nawet latem w jaskiniach nie było zbyt gorąco, było po prostu wystarczająco, a z ogniem robiło się najzwyczajniej przyjemnie.
OdpowiedzUsuń– Morderstwo tego Anioła tym właśnie było. I myślę, że nie żałuję tego, ze go zamordowałem, a co najwyżej tego, że tak mnie to sparaliżowało. I że nie potrafiłem zabrać ciała lub chociaż stamtąd uciec, przecież nikt mnie nie widział. – Westchnął. Czuł się tak, jakby znów rozmawiał sam ze sobą, nie z inną osobą. Mówił o wszystkim tak naturalnie, niemal bezmyślnie. – Kiedy teraz o tym mówię, nie przeklinam raczej swojej wybuchowości, a bezmyślność i stupor, jakie mnie wtedy dotknęły.
Po jej pytaniu spojrzał na nią i bez wahania chwycił jej dłoń. Jeśli o to prosiła, nie widział przeciwwskazań. Dopiero gdy to zrobił, gdy poczuł jej ciepło, uświadomił sobie, że taki gest mogła, albo raczej ogólnie można, odebrać dwojako. Nie odzywał się jednak i ani drgnął. Po prostu leżał i patrzył na śliczne płomienie ognia, które zawsze były skarbem. Kiedy by ich nie widział, traktował je w inny, niemal nabożny sposób. Nie tylko zimą, jak mogłoby się zdawać, bo to one gwarantowały mu ciepły i w ogóle jadalny posiłek. Jednak rzadko decydował się na rozpalanie ognia również ze względu na to, że ułatwiłby wtedy znacznie zadanie Aniołom.
Choć jego nowa towarzyszka była cokolwiek interesująca, Achel odczuwał rosnące zmęczenie. Ziewnął i zamrugał.
OdpowiedzUsuń– Słucham z przyjemnością. Choć wydaje mi się, że w takim razie to moja kolej na posłuchanie historii na dobranoc. Myślę, że oboje powinniśmy odpocząć. Ale opowiadaj. Myślę, że nigdzie się nam nie spieszy.
Uśmiechnął się, układając się choć nieco wygodniej na twardych kamieniach. Bezsprzecznie bardzo go to ciekawiło. Zaczął się zastanawiać, czy Vestelia faktycznie przypomina sobie o tym wszystkim dopiero teraz, czy może teraz dopiero postanowiła mu zaufać. Albo czy przypadkiem zaraz nie opowie mu wymyślonej na poczekaniu historii, która ma uśpić jego czujność.
Cokolwiek by to nie było, Achel wiedział, że i tak nie jest w stanie się o tym dowiedzieć. A kobieta faktycznie stanowiła dla niego nierozwiązaną zagadkę. Słuchał więc tego, co ma do opowiedzenia, jak dobrej historii.
[Haha, zdarza się :D Wybacz, że takie krótkie mi to wyszło, ale w sumie nie chciałam niepotrzebnie przeciągać.]
– Wyjdziemy, spokojnie – mruknął Achel, teraz jakby nieco ciszej. Nie chciał, ale zasypiał. Tym bardziej, że był to niesamowicie męczący dzień. Męczący i tak niezrozumiały i wyjątkowy, że mężczyzna miał wrażenie, że gdy zaśnie, tak naprawdę się obudzi. – Pomogę ci znaleźć tę torbę. W końcu i tak nie mam ciekawszych zajęć. No, chyba że torba znajdzie się w anielskiej twierdzy. Wtedy… – przerwało mu kolejne ziewnięcie – raczej musiałabyś iść sama…
OdpowiedzUsuńOtworzył oczy, żeby się wybudzić. Słuchał jej, oczywiście, że jej słuchał. I skupiał się na jej słowach jak tylko mógł.
– Każdy ma, ale nie ty…? – Zaśmiał się ze szczerym, ciepłym rozbawieniem. – Wygląda na to, że nie tylko tutaj jesteś niesamowicie specjalna.
Dłoń, którą złapał na jej prośbę, nagle zaczęła jakby być przysługą wyświadczoną także jemu. Uświadamiała mu, że Vestelia jest zupełnie inną osobą, że nie jest jedynie marą czy mirażem, który Achel stworzył, kierując się w stronę obłędu. Wręcz przeciwnie, obecność kobiety dawała mu nadzieję, że jeszcze nie oszalał i że jest w stanie rozmawiać z innymi.
– Choć prawdę mówiąc nie mogę się już doczekać dnia jutrzejszego. Twój świat brzmi naprawdę ciekawie… i dziwnie – dodał cichym głosem, mrugając. Mógłby przysiąc, że oczy same mu się zamknęły.
To było miłe, móc dla odmiany ciężko zasnąć. Albo po prostu o tym myśleć, bo Achel nawet się nie łudził, że uda mu się nie czuwać.
OdpowiedzUsuń– Ty również – powiedział cicho, ale walcząc ze swoim zmęczeniem tak, by brzmiało to wyraźnie. I nie było przypadkiem przerywane ziewaniem. Z tymi słowami ścisnął mocniej jej dłoń; popchnął go do tego jakiś niewyjaśniony impuls, ale uśmiechnął się delikatnie i zasnął. Lekko, ale zasnął.
Na krótko.
Ruchy Vestelii w trakcie snu nie wybudziły go zupełnie, ale wprawiały go w pewien półsen. Jednak gdy go szturchnęła, natychmiast otworzył oczy i spiął mięśnie, zrobił to zupełnie odruchowo. Chciał się już podnosić, ale usłyszał jej głos. Cichy, delikatny. Niesamowicie kojący. Z czymś mu się skojarzyły, ale nie był zupełnie pewien z czym. W każdym razie był nie tylko najzwyczajniej w świecie przyjemny, ale i niezmiernie znajomy. Jakby mówiła do niego osoba, którą znał od dawna, choć długo jej nie słyszał.
– Ale nie masz koszmarów? – upewnił się. Miał wrażenie, że zadał to pytanie tylko po to, żeby posłuchać więcej jej nieintensywnego, spokojnego głosu. Choć wstał, nie wybudził się zupełnie i wszystko wydawało się nieco rozmyte.
Jej westchnienie spowodowało, że spojrzał na nią uważnie, bez zrozumienia. Świat wokół zdążył już nabrać wyrazistości. W tym westchnieniu wydawało się brzmieć jakieś zmartwienie, ale tyle tylko Achel potrafił wywnioskować. Spojrzał jej w oczy, czując jakby zdwojony ciężar jej dłoni.
OdpowiedzUsuń– W porządku? – mruknął.
Odruchowo zaczął masować kciukiem jej dłoń, subtelnie, bo sam nie był do końca świadom tego, że to robi. To musiał być nawyk, który został mu po usypianiu sióstr.
– Jeśli jesteś pewna, że tu nie wejdą, to odpocznij jeszcze. Połóż się; nie ma przecież pośpiechu. – Przygryzł wargę. Nagle zawahał się. – Prawda? Chyba że z tym, co masz zrobić, cokolwiek to jest, musisz się pospieszyć. Wtedy powinniśmy iść oboje. Już i tak spałem znacznie dłużej niż kiedykolwiek wcześniej.
Puścił lekko jej dłoń, nadal jednak nie pozwalając jej wypaść całkowicie. Rozejrzał się jednak. Łuk oczywiście miał zaraz obok, torbę też niewiele dalej. Bez problemu mogliby wyjść już teraz.
[Wysłałam pod swoją kartę :D]
Nie powinien oczekiwać grzeczności, skoro sam ich raczej nie oferował. A jednak słowa Vestelii, zabarwione przecież jedynie odrobiną ostrości, wzbudziły w nim silne zaskoczenie. Wypuścił jej dłoń, gdy wstała i wodził za nią wzrokiem, gdy chodziła po jaskini. Pokiwał głową na jej pytanie i mruknął:
OdpowiedzUsuń– Nie wiem. Na pewno przed ucieczką.
Przyglądał jej się z ciekawością, zastanawiając się znów nad tym, jak dziwne musi być nic nie pamiętać. I łapać powoli wspomnienia, wysuwające się leniwie z… no właśnie, skąd? Czy Vestelia po prostu straciła pamięć czy coś lub ktoś miało na to wpływ?
Achel przez chwilę chciał o to spytać, ale wtedy kobieta wyrwała go z transu swoimi słowami, a on tylko zanotował, żeby wspomnieć o tym później.
– Owszem, powiedziałem to, bo wiedziałem, że bez umiejętności walki byś mi wadziła. I bez tych umiejętności, które posiadasz… A teraz, cóż, myślę że to ja mogę wadzić tobie, jeśli twoje zadanie ma jakiś związek z pozostałymi rasami tutaj. Zresztą, osobie ukrywającej się towarzysz raczej nigdy nie będzie wygodny, bo dwie osoby trudniej ukryć… Ale prawdę mówiąc mam niewiele do stracenia, więc o ile będziesz tego potrzebowała, mogę zaoferować ci swoją pomoc. W końcu tyle jestem ci winny – przyznał, wstając.
– Tu jest wcale nieźle. Miewałem gorsze miejsca noclegowe – powiedział, wzruszając ramionami.
OdpowiedzUsuńNiezbyt wiedział, czemu zaoferował jej pomoc. Może po prostu szukał czegoś do zrobienia, czegoś, co nie byłoby ucieczką. Chwytał się pierwszej osoby, która nie uważała go za mitycznego potwora. I która w tym świecie zupełnie nie miała do kogo pójść. Co by nie mówić, byli w tym względzie dokładnie tacy sami.
Zapewne tak było. Zapewne właśnie dlatego uznał, że może Vestelia zaakceptuje jego propozycję. Jednak teraz miał wrażenie, że może i kobieta już niedługo stanie się jedynie zamglonym wspomnieniem, tak jak większość osób, z którymi miał teraz styczność. Nie był w stanie ich zapamiętać, bo od czasu do czasu widywał różne istoty, ale nigdy dwa razy.
– Może i nie – odparł na jej następne pytanie. – Zresztą owszem, póki wydawało mi się, że będziesz mi wadziła, nie brałem raczej pod uwagę pomaganie ci przez dłuższy czas. I tak, wizja takiej ochrony – tu skinął w stronę wyjścia z jaskini – była dosyć kusząca. Ale prawdę mówiąc nie wierzę, że twoje zadanie, jakiekolwiek by ono nie było, ułatwi mi życie. Widzisz, wątpię, żeby taka osoba jak ty mogła dostać zadanie łatwe.
Nie myślał zbyt o tym, co mówił. Od dawna nie myślał. Unikał tylko wspominania o Mroku czy o uciekaniu ogólnie i z reguły nie miewał problemów. Odzwyczaił się ostrożnego układania słów.
Achel wstał, zbierając swoją torbę, zakładając kołczan i przewieszając łuk przez ramię. Prychnął i zanim odpowiedział na pierwsze pytanie Vestelii pokiwał energicznie głową.
OdpowiedzUsuń– Nie wycofałbym się. Swoją drogą masz od teraz moje słowo, że zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc, chyba że będę ryzykował swoim życiem… bardziej niż zwykle.
Popatrzył jej uważnie w oczy, niejako chcąc, żeby nie miała mu tego za złe. Oczekiwał jednak, że go zrozumie. Ryzykował, oczywiście, każdego dnia, ale nie wiedział, co się stanie. A nie mógł obiecać, że postara się zadbać o niebezpieczeństwo osoby niemal nieznajomej w aż takim stopniu.
– A uwierz mi, że ja nigdy raz danego słowa nie łamię – dodał. – A co do osoby takiej jak ty… Cóż, mam na myśli osobę, której tu z pewnością nigdy więcej nie spotkam. I która wyróżnia się chyba pod każdym względem – rzucił, wzruszając ramionami.
[Jesteś co dzień, nikt ci nie odpisuje. Zniknij na dwa dni, nagle 5 odpisów D:]
[W ogóle widzę, że nie tylko ja rozszalałam się z ilością wątków :D
UsuńI mam wrażenie, że bardzo mało autorów jest nieaktywnych. Przynajmniej z tych, z którymi obecnie wątkuję – tylko jedna osoba mi długo już dosyć nie odpisuje.]
– Może – odparł Achel. – Jeśli masz jakąś propozycję, żeby tak nie było, słucham.
OdpowiedzUsuńSłowo „niezręczne” nabrało dla niego w trakcie ucieczki znaczenia niezwykle przenośnego – z reguły używano go, kiedy jakoś wyszło, że on to, cóż, on. Niezręczna sytuacja, powiedziała kiedyś jedna osoba, a łucznik jakoś to podłapał. Tak naprawdę zostało to wtedy jego sztandarowym zdaniem. Bo i rzeczywiście, co innego mógł w takich chwilach powiedzieć. Mówił więc tylko to, wzruszał ramionami i ulatniał się z miejsca, w którym na chwilę osiadł.
Wstał i ruszył w stronę Vestelii, która nie wychodziła jeszcze z jaskini. Zaufał jej – w końcu miała już okazję zabić go, gdyby to było jej celem – dlatego i teraz, zaalarmowany jej postawą, także został w cieniu.
[Okej, cofam to, co mówiłam ostatnio – w ciągu ostatnich dziesięciu dni (wcaaale nie sprawdzone przed chwilką) odpisały mi trzy osoby. Wybacz, że w takim razie tyle mi zajęło odpisanie ci, ale jakoś nie mogłam się zebrać.
W ogóle mam takie małe pytanie: czy mogłabym wrzucić swoją kartę na wierzch? Bo dodałam kilka pomysłów, ale w samej karcie, a nie jakimś pomysłowniku, i chciałam zwrócić na to uwagę autorów, ale nie wiem, czy wolno.]
[Wiem, że odpisuję zaraz po poproszeniu o urlop, ale po pierwsze ten urlop jest mocno asekuracyjny (mam niedługo Ważny Konkurs™ i wątpię, że się pouczę sensownie, ale gdybym jednak się do tego zabrała...), a po drugie siedzę chora w domu, więc przecież nie zajmę się czymś tak bezsensownym jak nauka, prawda? D:]
OdpowiedzUsuńChoć mężczyzna nic nie słyszał, czekał uważnie na reakcję towarzyszki. Choć gdy usłyszał jej pytania, uśmiechnął się szeroko, rozbawiony chyba samym sobą. Przypomniał sobie, że przecież to on zna ten świat od podszewki, a Vestelia, mimo swoich nietypowych umiejętności, jest tu zupełnie nowa.
– Nikogo nie słychać – wyszeptał krótko, nadal wysłuchując.
Właściwie nic nie zwracało jego uwagi. Mimo to z jaskini wyszedł powoli, uważnie się rozglądając. Szczególnie nad ziemią – elfy chodziły przecież głównie po drzewach, a anioły, na których Achel uważał znacznie bardziej, z reguły korzystały jednak ze skrzydeł. Robiły to raczej nie tyle z wygody, co z dumy i pewności, że większość istot raczej rzadko patrzy w górę. Co Maliacie było na rękę, bo on przywykł już do skupiania się głównie na wysokościach.
– Więc… Masz pomysł, gdzie chcesz zacząć szukać? – spytał.
Achel powstrzymał się od zirytowanego westchnienia, gdy Vestelia gubiła się w swoich słowach.
OdpowiedzUsuń– Wiem, że nie muszę. Ale już powiedziałem, że ci pomogę – mruknął. – A to, że się gubisz, naprawdę nietrudno zauważyć. Ale znalezienie tej torby może być mimo wszystko dobrym pomysłem.
Mężczyzna mruknął i zastanowił się chwilę, patrząc przed siebie, między drzewa.
– Ale jest to naprawdę niedaleko. Kiedy cię znalazłem, zabrałem cię do najbliższej jaskini – dodał, wzruszając ramionami. – Chodź za mną, to niemal kilka kroków stąd.
Z tymi słowami ruszył w stronę drzew, nadal nieustannie obserwując otoczenie. Nie wziął pod uwagę, że towarzyszka może utrudnić mu usłyszenie zagrożenia w porę – w końcu był przyzwyczajony, że podróżuje sam, a każde inne kroki oznaczały, że powinien się ukryć i rozeznać zagrożenie. Cóż, musiał nauczyć się odróżniać kroki Vestelii, tak jak teraz odróżniał swoje.
Dosłownie kilka minut szli w stronę wypalonego kręgu, w którym Achel znalazł kobietę po raz pierwszy. Mężczyzna jednak nie wszedł tam, a jedynie skinął w tamtą stronę głową. Tu skrywały go drzewa, a tamten teren był zupełnie odkryty. Wolał się więc niepotrzebnie nie odsłaniać.
– To tutaj – dodał, patrząc na Vestelię.
[Po tym, ile czekałaś na moje odpisy w mojej poprzedniej odsłonie nie miałabym prawa :D Zresztą i tak mam teraz niezłe urwanie głowy i się nie wyrabiam z odpisami. D:]
OdpowiedzUsuńAchel obserwował Vestelię, która weszła na polanę. Cóż, na pewno nie była charakterystyczna, po prostu Maliatka, o ile nikt nie spojrzał na nią z bliska. Choć i jego wizerunek nie był powszechnie znany, wolał nie ryzykować wchodzenia na otwarty teren. Cieszyło go, że Vestelia nie nalegała.
OdpowiedzUsuńGdy jednak nagle zaczęła wyraźnie kierować się w jakimś kierunku, nadal idąc lasem patrzył na nią. I nagle upadła. Przez chwilę poczuł szybsze bicie serca, strach. Ale to trwało jedynie ułamek sekundy i od razu wygasło. Uśmiechnął się ciepło, nieco rozbawiony całą sytuacją, i podszedł do niej, ignorując otwartą przestrzeń. Przecież jeśli go szukają, to i tak go znajdą, a jeśli nie, nie uznają go za podejrzanego.
– Wszystko w porządku? – spytał. – Chodź, pomogę ci – zaproponował, wyciągając w jej stronę dłoń.
Gdy Vestelia przyciągnęła Achela, on poczuł jej ciepło, oddech. Znów. Bliskość wydawała mu się całkowicie obca, a jemu nietrudno było zaufać temu, co obce. Wbrew całemu absurdowi takiego podejścia – nauczył się już po prostu, że nikt nie stara się, żeby Achel mu zaufał. W końcu po co? Był Maliatą, zwykłym podróżnym. Dlatego ta sytuacja była dla niego nowa. Gdy Vestelia oplotła go wokół siebie, patrzył na jej plecy. Nie żeby było w nich coś specjalnego. Po prostu wtedy uświadomił sobie, że nie utożsamia bliskości z żadną przyjemnością; co więcej, odseparowawszy ją od siebie, pozbawił się nie tylko tego, czego oczekiwał. Oprócz uniknięcia przywiązania emocjonalnego, pozbawił się też czysto fizycznych doznań. Niemal o nich zapomniał.
OdpowiedzUsuńNigdy nie spędził nocy z kobietą. Najpierw był zbyt młody, później jedynie jego siostra zaprzątała mu głowę, a gdy już ją odnalazł, nagle go poszukiwano. I sam sobie uniemożliwił jakiekolwiek zbliżenia fizyczne. Patrzył teraz na Vestelię, nieco nią zaczarowany – ale nią jako kobietą, nie jako Vestelią.
Z transu wyrwał go jej głos, absolutnie rzeczowy. Zamrugał, a myśli nieco się wycofały – choć nie zanikły zupełnie. Bez słowa pomógł jej wejść, trzymając ją silnie. Gdy już weszła, on wprawionym krokiem ruszył za nią i przyjrzał się szczytowi pagórka.
Achel nie wiedział, czego szukać, więc po prostu obserwował niebo. Może powinien bardziej przyglądać się reakcji Vestelii, ale przywykł do dbania o własne bezpieczeństwo – a teraz nie tylko byli na odsłoniętym terenie, byli na uniesionym odsłoniętym terenie. Jak manekiny, czekające, by w nie strzelić. A jednak, nic złego się nie działo.
OdpowiedzUsuńNagle usłyszał niewyraźny głos, który natychmiast go zaalarmował. Natychmiast spojrzał na kobietę, z którą jednak wydawało się być zupełnie dobrze. Achel cmoknął cicho i ruszył we wskazaną przez nią stronę. Zobaczył to, co wskazała. Choć torba, którą pokazała, wydawała się być zupełnie zwyczajna, mężczyzna wiedział, że może zawierać coś ważnego. Miał nadzieję, że coś takiego zawiera. Podszedł do niej szybko i podniósł ją, po czym podszedł do Vestelii i podał ją jej.
– Mogę spytać, co takiego w niej jest? – powiedział przy okazji ze szczerym zainteresowaniem.
[Jeśli chciałaś, żeby to była jakaś niesamowicie niezwykła torba to mów, zmienię w odpisie :D]
Mężczyzna, usłyszawszy odpowiedź Vestelii, zdziwił się nieco. Skoro aż tak zależało jej na znalezieniu tej torby, spodziewał się, że kobieta wie, co w niej jest. W końcu miał prawo założyć, że skoro pamiętała o istnieniu torby, to mogła też chociaż mniej więcej wiedzieć, czego spodziewać się po jej zawartości. Ale nie odezwał się ani słowem, spojrzał tylko raz jeszcze w niebo. Gdy się odwrócił i zobaczył, że kobieta wyrzuciła rzeczy na ziemię, syknął z niezadowoleniem.
OdpowiedzUsuńNie przyjrzał się nawet buteleczce, którą pokazała mu Vestelia, kucnął tylko i zaczął wkładać jej rzeczy do torby.
– Na bogów, nie tutaj – powiedział dopiero po chwili. – W okolicy trudno o bardziej odsłonięte miejsce.
Nie czekając na jej odpowiedź powrzucał wszystko z powrotem do torby, założył ją na ramię i ruszył w stronę zbocza. Teraz właściwie zastanawiał się, co skłoniło go do pozwolenia jej tam pójść. Przecież gdyby zrobił to sam, poszłoby znacznie szybciej. Gestem wskazał jej, żeby do niego dołączyła – chciał się upewnić, czy nie potrzebuje też pomocy przy zejściu.
[Heh, też o tym pomyślałam :D Ale uznałam, że może aż tak komplikować im nie będziemy.]
OdpowiedzUsuńAchel patrzył akurat w stronę Vestelii, gdy ta odkorkowywała buteleczkę. Właściwie nawet nie spróbował jej przeszkodzić; choć pewnie i tak by nie zdążył, wydawała się stać za daleko. Zresztą, nie spodziewał się tego, co się z nią stało. Drgawki, które nagle ją przeszły, najpierw spowodowały głośne, przepełnione irytacją:
– Jasna cholera.
Dopiero kiedy się do niej zbliżył, poczuł rzeczywistą obawę. Nie wiedział, co robić. Czuł, że nie zniesie jej, jeśli będzie tak wierzgać, a nic nie zapowiadało, by miało jej się zaraz poprawić. Zaklął więc raz jeszcze pod nosem i przyszpilił ją do ziemi.
– Ves, spójrz na mnie – powiedział do niej cicho, próbując patrzeć w jej oczy. Co było jednak dosyć trudne z uwagi na jej drgawki. – Hej, słyszysz mnie? – kontynuował, nie zwracając na to uwagi. – Wstawaj, wybrałaś sobie najgorszy moment i najgorsze miejsce na coś takiego – warknął, ale w jego głosie słychać było przezierającą troskę.
Kątem oka zobaczył ruch. Natychmiast oderwał wzrok od kobiety i popatrzył w tamtą stronę – zobaczył młodego, góra dwudziestoletniego Anioła, który patrzył na niego, nieco wystraszony. Achel cmoknął z irytacją, po czym znów spojrzał na Vestelię. Miał nadzieję, że dzieciak się odczepi. Ale oczywiście mógł tylko o tym pomarzyć
– Przepraszam, potrzebuje pan pomocy? – spytał z ochoczym uśmiechem.
Że też, cholera, akurat teraz trafił mu się Anioł bez uprzedzeń rasowych.
– Nie – warknął Maliata, nie patrząc nawet na dzieciaka. – Vestelia, wstawaj – szepnął po chwili, a chłopak podszedł do niego.
– Proszę pana, niech mi pan zaufa. Znam się na tym, jestem medykiem – zapewnił dzieciak, ale Achel nie obdarzył go nawet spojrzeniem.
– Zabieraj się stąd – powiedział, wzdychając. Ale on nie zamierzał odejść.
Vestelia nie wydawała się być ani trochę bardziej żywa i komunikatywna niż chwilę wcześniej. Anioł podszedł w międzyczasie do Achela.
OdpowiedzUsuń– Proszę pana, niech ją pan puści. Lepiej jej nie przytrzymywać – powiedział chłopak.
Mężczyzna już chciał coś do niego odwarknąć, ale po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że tak właściwie on nie ma o tym pojęcia, a ten dzieciak wręcz przeciwnie. Poszedł więc za jego radą i odsunął się. Anioł zbliżył się do kobiety. Jeszcze sekundę czy dwie patrzyli na jej ciało, targane drgawkami. Nagle atak ustał, a Vestelia opadła bez ruchu na trawę. Jej klatka piersiowa wydawała się nawet nie unosić.
Mężczyzna spanikował i już chciał zareagować, ale młodzik okazał się – o ironio – szybszy. Natychmiast nachylił się nad nią i został w tej pozycji. Achel z trudem powstrzymywał się, żeby go nie odepchnąć. Czuł, że dzieciak nie będzie w stanie nic wskórać – przecież to, co wypiła Vestelia, nie pochodziło nawet z ich świata. Co więc mógł zdziałać wobec czegoś zupełnie mu obcemu?
Każda sekunda dłużyła się Maliacie niemiłosiernie. A mijały. Dopiero po dłuższej chwili Anioł westchnął z ulgą i odsunął się. Chwycił jej nadgarstek bez słowa, nie patrząc nawet na Achela.
– Oddycha, jej serce bije – powiedział z zadowolonym uśmiechem. – Ale z jakiegoś powodu bardzo słabo. Co się właściwie stało? – spytał.
– Nie wiem – burknął mężczyzna. Nie zamierzał mu powiedzieć, że coś wypiła. Nic by mu to nie dało, tego mógł być pewien. – Po prostu nagle upadła.
Chłopak westchnął, zmartwiony, i zaczął grzebać w torbie przy boku. Wyjął jakieś spreparowane zioła, całkowicie Achelowi obce, i skierował je w stronę Vestelii. Mężczyzna chwycił jednak jego dłoń, a on odwrócił się jak poparzony.
– Chcę jej pomóc – powiedział, nieco przestraszony. – To pomoże jej się szybciej obudzić – zapewnił.
– Lepiej nie – odparł; Maliata wątpił, żeby to była kwestia problemów z ciałem.
– Proszę pana – kontynuował twardo chłopak. – Już mówiłem, znam się na tym. Nie podałbym jej czegoś, co mogłoby jej zaszkodzić.
– Teraz nie umrze?
– Nie.
– Więc lepiej będzie, jeśli obudzi się sama – powiedział Achel znacznie pewniej, niż rzeczywiście czuł.
– Ale…
– Żadnych ale, po prostu mnie posłuchaj, jeśli zamierzasz jeszcze kiedyś tej ręki używać – warknął.
Medyk odsunął się, spłoszony, a Maliata puścił jego rękę. Anioł schował zioła do torby i obserwował tylko Vestelię uważnie.
Każda następna sekunda dłużyła się Achelowi jak wieczność. O ironio, że też udało mu się do kogoś przywiązać po tych wszystkich latach w osamotnieniu. A jednak kiedy ktoś wreszcie potraktował go ludzko, zupełnie normalnie, nawet dowiedziawszy się, kim jest i co zrobił, poczuł się wyjątkowo wdzięczny. A teraz ta jedna osoba, która obchodziła się z nim jak z każdym innym człowiekiem, wydawała się zagrożona.
OdpowiedzUsuńW końcu nawet ten medyk wydawał się spłoszony, gdy Maliata mu zagroził. Jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że to jest właśnie Cień, wsławiony morderca Aniołów? Pewne nie byłby już tak przyjazny jak jeszcze chwilę temu. A może? Cóż, wolał nie sprawdzać. Mógł zacząć wrzeszczeć. A tego oboje nie chcieli. Choć chłopak mógł nie być tego świadomy.
Dlatego kiedy kobieta odezwała się, Achel był wniebowzięty. Uśmiechnął się szczerze i tak szeroko, jak nie uśmiechał się od dawna, po czym spojrzał na towarzyszkę.
– Hej, Ves – powiedział cicho, chwytając jej dłoń. – Wszystko w porządku?
Niemal zapomniał o Aniele za sobą, który nagle podszedł do kobiety od drugiej strony. Nie odezwał się jednak słowem, tylko ją obserwował.
[Przepraszam, zapomniałam poprosić o urlop i dopiero dziś się zorientowałam D:]
Widząc reakcję kobiety, Achel niemal puścił jej dłoń. Z odruchu. Anioł popatrzył szybko na Maliatę, ale gdy napotkał jego spojrzenie, odwrócił natychmiast wzrok, spłoszony. Ale mężczyzna już swoje zobaczył. Strach. Ten, do którego już tak przywykł. Może rzeczywiście coś było w tym, że to, w jaki sposób się go traktowało to nie tylko kwestia uprzedzeń. A jednak teraz to była przecież wina Vestelii. W pewien sposób. Mimo to wzrok młodego medyka dość jednoznacznie wskazywał, że zaczynał podejrzewać go o bycie raczej porywaczem niż przyjacielem kobiety. Wyjątkowo, Achel nawet mu się nie dziwił. Vestelia nie dała mu innej możliwości.
OdpowiedzUsuńMaliata nie spodziewał się jej następnego ruchu. Nawet go nie rozważył, stąd gdy spróbował ją złapać, już było za późno. Anioł popatrzył za nią i poleciał pospiesznie w dół wzgórza. Mężczyzna ruszył za nim, ale bez porównania. Cholera, dzieciak był wprawny. I zapikował. Niespecjalnie zwracał uwagę na utrudnienia terenu, w przeciwieństwie do Achela. Chłopak usiadł już przy Vestelii, zanim Achel do nich podszedł.
– Przepraszam, proszę pani, czy wszystko w porządku? – spytał, patrząc na nią uważnie.
Maliata zastanawiał się tylko, kiedy ten zauważy, że kolor oczu się nie zgadza. Wręcz odliczał sekundy. Ale nic się nie działo. Musiał być zbyt zaaferowany. Mężczyzna usiadł więc tylko obok kobiety, naprzeciw młodego medyka, który zajmował niemal całe miejsce z jednego jej boku.
– Vestelia – szepnął Achel, raczej odruchowo. – Wszystko w porządku? Popatrz na mnie – dodał, przypomniawszy sobie o jej tęczówkach. Jeśli będzie patrzyła na Anioła, on w końcu się zorientuje.
[Dzięki piękne, sama bym pewnie jeszcze wieki nie zauważyła ;)]
OdpowiedzUsuńW jednej chwili Achel wpatrywał się bez zrozumienia, ale z pełnią obaw w Vestelię, w następnej zaskoczyła go całkowicie, wychylając się w jego stronę. Nie było w tym zbyt wiele z pełnego uczuć uścisku, a jednak objął ją, zerkając ukradkiem na Anioła, który wyglądał teraz, jakby nie wiedział w którą stronę powinien patrzeć. Maliata odwrócił więc wzrok, czując się nieco chociaż bezpieczniej i szepnął:
– Cieszę się, że nic ci nie jest.
W jego głosie zabrzmiała przez moment prawdziwa troska. Dziwna, ale z pewnością prawdziwa troska.
I chociaż początkowo chciał to powiedzieć tylko z uwagi na Anioła, gdy już wypowiedział te słowa, uświadomił sobie, że były całkowicie szczere. Czucie czyjejś bliskości, i to bynajmniej nie fizycznej, było dla niego jak powrót do starych lat, które przecież powoli zapominał.
Achel wypuścił Vestelię ze swoich objęć nieco mechanicznie. Gdy kobieta tylko się odsunęła, mężczyzna poczuł, że tego właśnie powinien był się wcześniej spodziewać. Że tak, z odrobiną odległości, było nieco właściwiej. W jakiś sposób na pewno. W ich kulturze, kiedy wszyscy żyli pod ziemią i musieli oszczędzać na miejscu wydawałoby się, że bliskość będzie naturalna. A tymczasem było wręcz przeciwnie – nierzadko wolano stworzyć sobie niewielką, niewygodną do granic możliwości wnękę, niż naruszać cudzą przestrzeń prywatną.
OdpowiedzUsuńTylko rodzinom i bliskim przyjaciołom to wypadało. Ale Vestelia nie mogła o tym wiedzieć. A Achel grał przed Aniołem, zresztą, nieco wygasły mu już kulturalne nawyki, zastąpione raczej przez odruchy samoobronne.
Zresztą, tak samo kobieta nie mogła wiedzieć, że jej pytanie nie było wcale aż takie dziwne. Zanim Maliata zdążył się odezwać, chłopak skrzywił się nieco i powiedział:
– Nazywam się Leander, proszę pani. I naprawdę nie chcę pani skrzywdzić – powiedział, zauważalnie naburmuszony.
Achel uśmiechnął się pod nosem, ale zaraz przybrał cokolwiek poważną minę.
– To prawda. Leander – zaczął, powstrzymując się z trudem od określenia go po prostu Aniołem – jest medykiem. Wręcz przeciwnie, chciał ci pomóc, gdy byłaś nieprzytomna.
Anioł uśmiechnął się delikatnie, ale Achel obawiał się, że dopiero teraz coś mogło mu nie pasować. Oczywiście, Vestelia nie mogła wiedzieć o tym, jak bardzo napięte stosunki są między Maliatami a Aniołami. Że uprzedzenia między nimi są na tyle silne, że przejęcie w głosie dziewczyny wcale nie było zaskakująco; brzmiało, jakby była po prostu zszokowana obecnością Anioła po przebudzeniu.
OdpowiedzUsuń– Po prostu przechodziłem – wyjaśnił Leander, zanim Achel zdążył się odezwać, po czym zaczął grzebać w swojej torbie. – Często się to pani zdarza…? Mam na myśli takie utraty przytomności?
Maliata chciał się odezwać, chciał powiedzieć, że już pójdą, chciał po prostu trafić w zasłonięte miejsce. Ale wtedy coś usłyszał. Trzepot skrzydeł, niesamowicie blisko nich. Popatrzył szybko w górę i zobaczył grupkę Aniołów. Uzbrojonych. Cholera, musieli ich wcześniej zauważyć. Albo ktoś, kto ich zauważył, zaalarmował Straż Specjalną… Teraz i tak nie miało to znaczenia, bo wyraźnie ich widzieli. Któryś z nich krzyknął tylko:
– Tam jest!
Achel nie myślał. Nie było na to czasu. Działał odruchowo. I odruchem wiedziony, dobył szybko nie łuku, a sztyletu i silnym ruchem złapał młodego medyka i przyłożył mu ostrze do gardła. Czuł, jak Anioł cały drży w jego uścisku, nie słyszał za to jego oddechu.
– Nie ruszajcie się, albo dzieciak zginie! – krzyknął mężczyzna.
Wycelowane w niego łuki nie wystrzeliły. Aniołowie patrzyli po sobie. Byli zbyt dumni jako rasa, żeby zastrzelić jednego ze swoich. I z tego Achel chciał skorzystać.
– Ves, jeśli możesz nas stąd zabrać, byłoby wspaniale – szepnął niepewnie.
Nie chciał na niej polegać. Nie chciał od niej wymagać czegoś, co mogłoby jej sprawić problem i nie chciał czuć się od niej zależny. Ale teraz sytuacja nie była zbyt kolorowa.
Achel zdecydowanie nie czuł się dobrze z tym, co zrobił. I bynajmniej nie chodziło tu o wzięcie zakładnika, a o poproszenie Vestelii o coś, co raczej nie było dla niej zwyczajne. Wiedział przecież, że straciła pamięć. Czemu oczekiwał od niej czegoś takiego? A jednak ona potwierdziła, w swój dziwaczny sposób. W sposób, który zirytował mężczyznę niesamowicie.
OdpowiedzUsuń– Przecież nic mu nie zrobię – szepnął. Poczuł dreszcz, który przeszedł przez ciało chłopaka, usłyszał jeszcze szybszy oddech.
Aniołowie zauważyli ją teraz. Zauważyli, i kilkoro właśnie w nią – w tą nieodsłoniętą osobę, która rozmawiała z Mrokiem – wystrzelili. Znów zadziałał odruch. Szybkim ruchem wypuścił chłopaka, przejeżdżając sztyletem po jego gardle, i choć było to ledwo draśnięcie, dzieciak krzyknął cicho, jakby dławiąc dźwięk. Mężczyzna zignorował go; popchnął Vestelię, wpadając w jej miejsce.
Achel spodziewał się podziękowania. Może chociaż uśmiechu, zadowolonego spojrzenia. Ale zamiast tego został trzepnięty. I, delikatnie mówiąc, się tego nie spodziewał. Popatrzył najpierw na Vestelię wilkiem, ale zaraz przesunął wzrok na młodego medyka, który wydawał się z trudem powstrzymywać od skoczenia na równe nogi i pobiegnięcia jak najdalej mimo swoich ran.
OdpowiedzUsuń– Ten dzieciak nie o swoje rany się boi – prychnął Achel zamiast odpowiedzi i przysiadł obok niego. Wyjął bandaże ze swojej torby i dopiero wtedy podał Vestelii jej torbę. Opatrzył medyka, który patrzył na niego z przerażeniem zmieszanym ze swoistym uporem.
– Nic ci… wam nie powiem – powiedział śmiało. Efekt tej śmiałości psuło jednak drżenie jego głosu.
– To się dobrze składa, bo nic nie chcemy – odparł Achel podirytowany. – Ves, co my właściwie robimy? – spytał, patrząc na Vestelię krótko. Choć temu pytaniu bliżej było do retorycznego.
Achel westchnął. Tak, cholera, boi się ciebie, ciebie i mnie, Maliaty, którego z jakiegoś powodu z jakiegoś powodu zaatakowała grupa Aniołów. A potrafi dodać dwa do dwóch; wie kto i za co jest jak diabli poszukiwany, tym bardziej, że przed chwilą użyłem go jako żywej tarczy. Jak by miał się do diaska nie bać?
OdpowiedzUsuńChciał to powiedzieć, naprawdę chciał. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał się niepotrzebnie kłócić z Vestelią. Bo nie był to temat, o który zamierzał się kłócić, a czuł, że tak właśnie by się to skończyło. Po drugie, co było jednak znacznie ważniejsze, wątpił, żeby dzieciak, który teraz obok nich leżał chciał tego słuchać. A skoro już mieli go zatrzymać przy życiu, nie musieli go niepotrzebnie męczy.
Achel spojrzał na kobietę bez zrozumienia, ale nie spytał. Założył, że ma jakiś pomysł i że do czegoś jej te włosy potrzebne. Miał taką nadzieję, bo jako groźba byłoby to co najmniej śmieszne. Gdyby tylko chłopak nie wydawał się teraz przerażony.
– Chodźmy. Poradzi sobie – powiedział, wstając. – Zresztą, i tak musimy zmienić miejsce obozowiska. Bo, pragnę ci tylko uświadomić, nie tylko ten dzieciak nas widział.
[Sorka, nie zauważyłam, że mi odpisałaś D: Swoją drogą, nie myślałaś o jakiejś liście obecności? Bo autorzy chyba trochę przymierają.]
Achel obserwował Anioła, który wodził za nimi wzrokiem, niepewny, czy powinien coś odpowiedzieć. Gdy Vestelia wstała, chłopak tylko szybko się podniósł i popatrzywszy jeszcze chwilę na swoich agresorów, odbiegł szybko, już się nie oglądając. Maliata patrzył za nim długą chwilę, gdy w końcu skupił wzrok na swojej towarzyszce.
OdpowiedzUsuń– Och, czyżby? – westchnął Achel podirytowany, podchodząc do niej, po czym pomógł jej zejść. – Nigdy bym się nie domyślił, naprawdę. Musisz mi kiedyś łaskawie ująć swoje możliwości, żebyś nie musiała męczyć się byciem przeze mnie złym. Bo moje znasz: strzelam z łuku, tropię, uciekam, zabijam Anioły. Ot, cała filozofia. Twoja kolej – rzucił, poprawiając swoją torbę.
Chciał dowiedzieć się czegoś konkretnego. Jak miał się zachowywać, kiedy nie tylko nie wiedział, z kim spędza czas, ale i co ten ktoś potrafi, nie wspominając już o jego pochodzeniu. Czego Vestelia od niego oczekiwała?
[Cooo? Na coś ci nie odpisałam? Chyba nadal nie mogę znaleźć D:]
[Oh damn, wybacz, nie pomyślałam kompletnie o tym lataniu, mózg mi się wyłączył :D]
OdpowiedzUsuńAchel westchnął ze zmęczeniem, nagle przypominając sobie, czemu zawsze żył sam. No, pomijając, że był uważany za krwiożercze monstrum i zimnokrwistego mordercę. Mimo to szybko poszedł w stronę ściany drzew, dodatkowo zły na siebie, że to Vestelia o tym pomyślała. Przyspieszył kroku, bo rzeczywiście, w ciemności czuł się bezpieczniej. W pewien sposób. Bo generalnie teraz nawet nie wiedział, kiedy powinien czuć się niebezpiecznie.
– Pytam, bo najwidoczniej co nieco pamiętasz – powiedział cicho, gdy byli już między drzewami. – Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić, a kiedy powinienem rzeczywiście zacząć się martwić o nasze życia. Bo wiesz przecież, że one ważą się cały czas, prawda?
Poprawił łuk, jakby chcąc się upewnić, że nadal ma go na ramieniu, i zaczął wypatrywać śladów ich poprzedniej drogi, charakterystycznych punktów ich krótkiego marszu.
Achel westchnął z irytacją i syknął:
OdpowiedzUsuń– Czy ty w ogóle starasz się być cicho? – Gdy to powiedział, uśmiechnął się do siebie krzywo, gdy uświadomił sobie pewną drobnostkę. – Choć to pewnie i tak bez znaczenia, bo Aniołów, którzy się zbliżą, zaraz się pozbędziesz, co? – spytał nieco zgryźliwie, choć zupełnie szczerze, nadal jednak równie cicho co wcześniej.
Prowadził ich przez las, który zdążył już nieźle poznać, nawet mimo faktu, że był tu od naprawdę niedawna. Wziąwszy pod uwagę, że była to teraz jedyna rzecz warta pamiętania, kojarzył jednak bardzo dobrze każdy teren, na którym już raz się znalazł.
– A co do Laków, bo tak się nazywają, nie mógłbym z tobą iść z uwagi na cenę, jaką Aniołowie wyznaczyli za moją głowę, a ty nie znasz tego świata w tak dużym stopniu, że trudno tego nie zauważyć. Wykorzystają cię, a jeśli nawet nie, to dowiedzą się o tobie. A uwierz, że są bardziej spostrzegawczy niż ten Anioł i raczej bez problemu zauważą nieprawidłowość w twoich oczach.
[Cześć. Szybka informacja: niestety wyjeżdżam i wrócę dopiero w przyszły czwartek. Przepraszam, ale do wtedy nie ma szansy, że pojawi się odpis, chyba że cudem wywalczę internet, ale raczej bym się nie spodziewała. Oczywiście dziś jeszcze odpiszę.]
OdpowiedzUsuńAchel zatrzymał się, gdy Vestelia zaczęła nadinterpretować jego pytanie. Słuchał jej uważnie, ale jego wzrok zdziczał nieco i wyostrzył się na dźwięk jej słów o byciu złą. A raczej o jego krzywdzeniu innych.
OdpowiedzUsuń– Wiesz o mnie tyle, a i tak oceniasz mnie w ten sposób?
Jego dłoń drżała. Mężczyzna z trudem powstrzymywał impuls sięgnięcia po łuk lub sztylet. Vestelia miała trochę racji. Z ich dwojga rzeczywiście to on ranił. To on ranił i żałował pierwszego razu, ale teraz nie miał wyboru. I zdążył już przywyknąć. Owszem, tak chciałby rozwiązywać problemy. Utracił nieco umiejętności socjalne przez te wszystkie lata. Zaśmiał się chłodno. Wcześniej był gotów szeptać, teraz mówił normalnym tonem. Chyba dlatego, że poczuł się właśnie odkryty. Że osoba, którą miał za sojuszniczkę, najwidoczniej traktuje go tak samo jak inni.
– Najwidoczniej taki mój los – powiedział lodowato. – Ale myślałem, że chociaż ty zrozumiesz, że nigdy nie zasugerowałbym komuś, że jest zły. Że zbyt wiele z powodu tego durnego słowa się nacierpiałem.
Miał dość. Czuł się cokolwiek zdradzony.
– Mówiłem, że pewnie byś się pozbyła, bo tak to się do teraz kończyło. Nie miałem na myśli żadnej ironii, żadnej kpiny. Po prostu chciałem to wiedzieć.
Gdy ona się odwróciła, on znów ruszył za nią, znów odruchowo uważając na swój krok.
– A co do Laków to pal licho. Idź, jeśli tego sobie życzysz – zaczął dosyć spokojnie, ale z każdym następnym słowem był słyszalnie coraz bardziej rozeźlony. – Myślisz, że ty ich wykorzystasz? Skoro tak mówisz. Nie znasz tego świata, oni zaś wiedzą o nim wszystko. Powiedziałbym, że to ty jesteś na obcym terenie. Ale przecież jesteś sobą. Proszę, idź, skoro tego sobie życzysz. Cieszę się, że rozumiesz, że mnie nie musi tam być.
Złość ma twarzy Vestelii wzbudziła w nim tylko rozbawienie. Zanim jednak zdążył choćby się zaśmiać, kobieta zamachnęła się i uderzyła go, przewracając ich oboje. Achel powinien być zły. Vestelia robiła idiotyzmy i wystawiała ich na zbędne zagrożenie. A jednak teraz, leżąc w trawie, poczuł absurdalne wręcz rozbawienie. Prychnął, gdy kobieta wpadła w niego, ale z odruchu przycisnął ją nieco, gdy tylko usłyszał jej słowa.
OdpowiedzUsuńCała kłótnia natychmiast wygasła w jego myślach, a on tylko nastroszył się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Zapomniał o wszystkim innym, ignorując niemal całkowicie nawet ciepły oddech Vestelii na swojej szyi. Niemal?
Zaklął w myślach, gdy uświadomił sobie, że jednak część jego myśli się na nim skupia. Wyciszył się ponownie i znów skoncentrował na otoczeniu.
[Tymże króciutkim odpisem melduję także powrót z urlopu ^^]
[A będę nudna, wybacz.]
OdpowiedzUsuńAchel mruknął w odpowiedzi. Tak, tym razem rzeczywiście słyszał. Leżał ostrożnie, wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Nie słyszał bowiem kroków jako takich, tylko szelest liści gdzieś nad nimi. Mógł więc wykluczyć dwie rasy, a to było sporo. Dodatkowo wątpił aż tak bardzo w swojego pecha, ale nie mógł nie brać pod uwagę Aniołów, więc był nieruchomy. Niemal całkowicie wstrzymał też oddech, patrząc w stronę źródła dźwięku.
Liście parę metrów przed oraz nad nimi zaszeleściły znacznie głośniej, tak, jakby ktoś nawet nie starał się być cicho. Achel, delikatnie mówiąc, był mocno zaskoczony. Anioły teraz mógł wykluczyć, chyba że przypadkowe lub naprawdę niesamowicie niewprawne. W sumie jedno drugiego nie wykluczało. Może zwierzęta? Jakaś naprawdę przerośnięta wiewiórka mogłaby robić tyle hałasu. Maliata już rozmarzył się o wiewiórczym mięsie, gdy nagle szelest wzmógł się nawet mocniej, a w ziemię przed nimi uderzyło coś niewielkiego.
Zaraz za tym wypadło kolejne i dopiero wtedy Achelowi udało się nieco przyjrzeć. Dzieciaki. Tym razem naprawdę dzieciaki, miały pewnie po dziesięć lat. I zielonkawą skórę. Oboje. Chłopiec i dziewczynka, przy czym ta druga śmiała się tryumfalnie i zeskoczyła. Chłopiec za to leżał teraz plecami na ziemi. Zanim Vestelia zdążyłaby się ruszyć, mężczyzna syknął cicho, raczej zapobiegawczo. Nie chciał niepotrzebnie pchać się w kłopoty.
– Wygrałam! – zakrzyknęła wesoło dziewczynka, po czym zaczęła powtarzać melodycznie – Wygrałam, wygrałam, wygrałam!
W dłoniach trzymała długi kij, nieoberwany nawet z liści.
[Nie, raczej jeszcze nie. Ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby zauważyły (Achel taki tajniacki by był, że przed Aniołami się ukryje, ale przed dwójką dzieciaków już nie, ale hej, to dzieciaki wszędzie wlezą.]
OdpowiedzUsuńNa chwilę oddech uwiązł w gardle Achela, gdy niespodziewanie dostał delikatny cios w żebra. Był to raczej odruch, całkowicie bezwarunkowy. Po prostu z tamtej strony mężczyzna nie spodziewał się ataku, nawet tak drobnego. Otworzył usta żeby się odezwać, ale westchnął tylko cicho. Tak naprawdę nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo po co mieli ich widzieć?
OdpowiedzUsuńTak naprawdę Achelowi przeszkadzało coś zgoła innego. Mianowicie im dłużej patrzył na parkę, tym bardziej przypominało mu się jego rodzeństwo. Choć kolor skóry się nie zgadzał, wydawali się do nich tak podobni. Mężczyzna przygryzł wargę. A jednak nie chciał im przerywać tej miłej, codziennej sielanki.
Jego myśli przerwało kolejne uderzenie, znacznie już cichsze i lepiej wytłumione przez trawę. Gdy dziewczynka cieszyła się swoim zwycięstwem, chłopiec podstawił jej nogę i ona również leżała teraz na ziemi. Achel uśmiechnął się mimowolnie, ale powiedział cicho:
– Tak. Tak chyba byłoby lepiej – szeptał; miał wrażenie, że on sam siebie nie słyszy, co dopiero mówić o Vestelii, ale mogło to mieć związek z tym, że patrzył teraz w parkę jak zaczarowany.
Zmiana w głosie Vestelii spowodowała, że mężczyzna zamierzał odwrócić wzrok. Niewątpliwie jednak spowodował to jej ruch, który zdawał się tak intymny. Może to kwestia tego, że każdy ruch zdawał się intymny przy takiej bliskości. Tak, to z pewnością przez to. Mimo to spojrzał na nią uważnie zaraz i coś sobie uświadomił. Ona tu była, jego rodzeństwo nie, przeszło mu przez myśl. Wcześniej wspomnienia pozwalały mu zachować świadomość, toteż nieustannie do nich wracał, ale teraz był przecież ktoś, kto do niego mówił, kto był obok niego. Kto w jakikolwiek sposób mógł na niego wpłynąć i na którego on sam mógł wpływać. Zamrugał i posłał jej przepraszające spojrzenie.
OdpowiedzUsuń– Wybacz – mruknął. – Te dzieciaki przywodzą mi wiele wspomnień – szeptał nadal, niepewny, czy nie mówi na tyle głośno, żeby elfy ich usłyszały.
Wydawały się teraz jednak zbyt zaaferowane wesołym śmiechem i krzątaniną, której teraz Achel przecież nawet nie widział.
[Właśnie proponowałam to dziewczynom i czekam teraz na ich odpowiedź, aczkolwiek piszemy to tylko w tym samym świecie i budynku, a nie w jednej, stałej grupie osób.]
OdpowiedzUsuńAchel przez krótką chwilę myślał nad odpowiedzią na pytanie Vestelii, gdy uświadomił sobie, że nie jest ona całkowicie oczywista. Kobieta nie dała mu na to jednak zbyt wiele czasu, gdy przysunęła się do niego jeszcze bliżej i nachyliła nad nim. Mężczyzna poczuł, że jego serce zabiło szybciej, po raz pierwszy od tylu lat nie ze strachu czy innych negatywnych emocji. Przypomniał sobie, że przecież wcześniej to już się stało, że Vestelia uleczyła go w ten sposób. Jej magia musiała więc działać właśnie tak. Ale Achel nic nie mógł poradzić na to, że w całym ciele czuł gorąco, gdy ich usta się złączyły.
Znów nieco się obawiał, ale swojego fałszywego ruchu. Bo ten gest, który mężczyzna bałby się nawet nazwać pocałunkiem, wzbudził w nim falę emocji, której nie mógł i egoistycznie nie chciał przerwać. Nie odsunął się więc od Vestelii ani odrobinę, tylko objął ją mocniej, zapominając o wszystkim dookoła, czerpiąc z bliskości innej osoby. I z bliskości tej akurat konkretnej osoby.
[To byłoby niegłupie; na razie wyszłam z pomysłem zrobienia czegoś na zasadzie odrębnego bloga, ale tak jak mówiłam, jeszcze nie dostałam odpowiedzi.]
OdpowiedzUsuńAchel nie do końca dowierzał, że to się dzieje. Nigdy nie brał pod uwagę, że po tym, co się stało, zbliży się do kogoś, a już na pewno nie w taki sposób. Nie zaprzątało to jednak jego myśli nawet w ćwierci tak bardzo jak Vestelia, jej lekko rozchylone usta, w które Achel wpijał się łapczywie i jej ciało nad nim. Mężczyzna chwycił ją nieco mocniej i przewrócił, trafiając na górę. Ciepło rozpływało się po jego ciele, gdy ich usta łączyły się, a ich ciała stykały. Jego dłoń bezwiednie trafiła na policzek Vestelii, ale zaraz zsunęła się nieco w okolice jej szyi. Nie wiedział, co robi, ale bynajmniej nie chciał tego wiedzieć.
Nigdy nie pożądał. To było zbyt drugorzędne. Najpierw musiał przeżyć. Wszystko inne było na drugim miejscu, czyli nie było na to czasu. Skąd teraz się znajdował? Nagle jednak przeżycie było drugorzędne. Te dzieciaki przed nimi były nieistotne, tak jak zresztą wszystko w otoczeniu. Żaden dźwięk nie był za głośny czy niepokojący, było tylko przejmujące kontrolę ciepło i fala czegoś znacznie potężniejszego niż on sam, czy nawet oni oboje. Coś, co miało się nie przerwać, nie skończyć.
OdpowiedzUsuńBył wdzięczny Vestelii za ten pierwszy krok, bo on sam nie był pewien, czy w ogóle by się na niego porwał. Jednak ona to zrobiła. Nawet jeśli to miało być tylko zaklęcie, ona sama już dawno oderwałaby się, gdyby nie miała ochoty. Mężczyzna był niemal pewien, że byłaby w stanie to zrobić. Niemal. Nagle dotknęła go krótka wątpliwość, która wstrzymała go nieco i spowodowała, że oderwał się od kobiety na moment, patrząc na nią niepewnie.
[A byłaby może możliwość zalinkować stąd do innego bloga?]
OdpowiedzUsuńZdziwienie w oczach Vestelii zdawało się Achelowi co najmniej zrozumiałe. On czuł je również, i choć wolałby, żeby nie było to aż tak widoczne czuł, że na jego twarzy widać je równie dobrze, co na twarzy kobiety. Najpierw przyszła ta myśl, dopiero potem usłyszał dźwięk. Precyzyjniej rzecz ujmując, głos, i to ludzki. Mężczyzna chciał zakląć, ale powstrzymał się. Trochę ze względu na Vestelię, trochę na dzieci.
Achel nie miał pojęcia, czego się po nim oczekuje i co powinien powiedzieć, więc zbliżając się do kobiety na odległość najmniejszego jej ruchu wyszeptał tak, żeby dzieciaki nie słyszały:
– Myślisz, że można cofnąć to zaklęcie? Albo raczej wrócić jego działanie?
Gdy zadał to pytanie, na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmieszek, rozbawiony, przypominający raczej chłopca, który właśnie mógł poczuć smak zakazanego owocu.
– Racja – mruknął mężczyzna z odrobiną rozczarowania w głosie.
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom i wszelkiej logice uśmiech nie zniknął z twarzy Achela. Wręcz przeciwnie, jedynie poszerzył się bardziej, gdy zręcznie sturlał się na ziemię obok niej i wstał szybko, podając jej rękę. Choć cała ta sytuacja obudziła w nim to, czego od tak dawna nie czuł, Vestelia miała rację. Znów obudziła się w nim chłodna logika i zdrowy rozsądek. Gdy tak stał, odwrócony do parki dzieciaków, usłyszał za sobą chłopięcy głos:
– Pan jest czarodziejem?
Słowa były przeciągane, jakby żartobliwe, niepozbawione kpiny. Najwidoczniej łuk Achela nie robił na nich wrażenia, ale to nie powinno być przecież zaskakujące. Elfy musiały być do tego przyzwyczajone – ich rodzice cały czas ich używali. Mały pewnie sam już co nieco strzelał, dziewczyna zresztą też.
[Cóż, chyba już nieaktualne, bo Owca woli tu, Pannie bez różnicy, a ja nie lubię się narzucać :D]
Achel ruszył, gdy tylko usłyszał głos Vestelii. Uśmiechnął się, gdy usłyszał jej uproszczenie, i zaraz sprostował:
OdpowiedzUsuń– Są po prostu niezainteresowani sprawami innych ras. Ale o ile się orientuję, nawet do nich dotarła legenda o Cieniu, tylko w nieco zmienionej formie. Więc dla całkowicie zwykłych, nierzucających się w oczy Maliatów potrafią być gościnni i raczej nie zauważają w ich prośbach o nocleg niczego wyjątkowego. To chyba też kwestia ich kultury, ale sam niewiele o niej wiem, więc tylko zgaduję.
Zaraz zastanowił się, gdzie właściwie powinni się skierować. Nie chciał wracać do teoretycznie spalonej już kryjówki, ale skoro kobieta potrafiła w jakiś sposób ich zabezpieczyć, może nie było w tym nic złego? W końcu to było jedno z lepszych miejsc w okolicy; po co się przenosić, skoro najwidoczniej nie było takiej potrzeby? Miejsca na krótkie odwiedziny były oczywiście bardzo gęsto usiane po okolicy, ale coś wygodnego, oczywiście jak na ich sytuację, odpowiadającego dwóm osobom, było ponad dzień marszu stąd. Nie wątpił w wytrzymałość Vestelii, ale po prostu nie uważał tego za konieczne.
– Ves – znów ten skrót. Sam przechodził mu przez usta, zanim jeszcze porządnie zastanowił się, co chce powiedzieć. – Myślisz, że byłabyś w stanie znów upewnić się, że Aniołowie nie znajdą nas w tym miejscu, w którym nocowaliśmy?
Achel westchnął na jej słowa. On też tego nie wiedział, więc dla pewności unikał wszystkich. Od bardzo, bardzo dawna. I niby trochę mu to zbrzydło, ale bezpieczeństwa nigdy za wiele, prawda? Teraz też nie chciał ryzykować, stąd jego pytanie do Vestelii. Choć jej ton brzmiał, jakby mężczyzna zadał najoczywistsze pytanie, jakie kobieta mogła sobie wyobrazić, i tak cieszyło go, że postanowił spytać. Przezorny zawsze ubezpieczony.
OdpowiedzUsuńDziwiło go aż takie zaskoczenie Vestelii – w końcu dobrze wiedziała, że nie zna dokładnie jej umiejętności i powinna uważać wszelkie próby ich wybadania za rozsądne i logiczne. A przynajmniej tak myślał Achel, ale nie odezwał się głośno ze swoimi wątpliwościami. Jednak to jej kolejne słowa wzbudziły rozbawiony uśmiech na jego twarzy. Nie rozbawiony nią, raczej nim. Przyzwyczaił się do głodu tak że ten, który czuł w tym momencie niemal całkowicie mu nie doskwierał. Wyobrażał sobie jednak, że osobie nieprzyzwyczajonej może to nieco wadzić.
– Najpierw dotrzyjmy do jaskini, to przecież ledwie minuty drogi. Wtedy coś upoluję. Pasuje? – spytał, choć raczej retorycznie. Nie widział innych opcji.
Achel spojrzał najpierw za Vestelią, gdy ta wyskoczyła do przodu, ale niezbyt się tym przejął. Byle była w zasięgu jego słuchu, a to nie było specjalnie trudne wziąwszy pod uwagę jej niezbyt wygórowane starania w zachowywaniu się cicho. Oczywiście, nie hałasowała jakoś wyjątkowo, ale mężczyzna był przywykły do zważania na każdy najcichszy szelest, a kobieta na pewno robiła więcej odgłosów niż tylko cichy szelest.
OdpowiedzUsuńSzli tak parę minut, gdy nagle szelesty ustały – las przerzedził się, ale dotarli wreszcie na miejsce. Mniej więcej, bo zboczyli nieco z traktu, ale Achel przywołał tylko Vestelię i powiedział z krzywym uśmiechem:
– Udało nam się nieco zboczyć, ale to kwestia chwili – rzucił, wskazując na widoczną nawet stąd górę, i nieustannie się rozglądając. Nie lubił otwartych terenów. – Chodź, ale lepiej lasem – dodał, wskazując na ścianę drzew.
Widząc minę i reakcję Vestelii na jagody, nie mógł powstrzymać się od podejścia do niej i wzięcia ich. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i rzucił:
OdpowiedzUsuń– Pewnie, dzięki.
Zastanawiało go, jak to się stało, że osoba taka jak ona przez chwilę zdawała się wszechwiedzącą i niesamowicie potężną istotą, która, gdyby zechciała, mogłaby wstrząsnąć tym światem, by już w następnej chwili przypominać dziecko, które cieszyło się, że udało mu się wyrzeźbić drewnianą zabawkę. Równie jak ono naiwne i nieco irytujące, ale na swój sposób urocze.
Mimo to Achel nie byłby sobą, gdyby nie wywrócił mimo to oczami i westchnął ciężko, podirytowany.
– Nazbieram, nazbieram – zapewnił ją, starając się nie patrzeć za długo na ten jej uśmiech. Miał wrażenie, że jeśli zbyt długo będzie przyglądał się jej ustom, znów ją pocałuje, a nie chciałby tego w tak otwartym terenie. Będzie czas w jaskini… Cholera, o czym on myślał…?! Przygryzł wargę i dodał szybko, właściwie trochę zbyt – A teraz idź, wkrótce wrócę.
[Wybacz, że się trochę zacięłam, mała przerwa odinternetowa.]
Zanim Achel zdążył odpowiedzieć, Vestelia już się oddalała. Mężczyzna zwątpił trochę w swój pomysł, bo może wybronienie się od ataków wręcz rzeczywiście nie należało do jej umiejętności? Zaraz jednak wybił sobie ten pomysł z głowy – kobieta była raczej na tyle zdolna, żeby raczej wtedy sobie poradzić. Albo na tyle nieokiełznana, wziąwszy pod uwagę, że najwidoczniej sama nie wiedziała, co potrafi. Było to jednak w pewien dziwny sposób fascynujące – sprawdzanie, co ona może. Achel chciał to zrozumieć, ale wątpił, żeby kiedyś był w stanie.
OdpowiedzUsuńTeraz więc zabrał się za to, co robił dobrze. Poszedł w głąb lasu i zabrał się za polowanie. Myślał, że brakowało mu tego spokoju. Ciszy i samotności, do której już tak przywykł. I może gdzieś w środku niego była swoista przyjemność z chwili pustej od innych, bo i polowanie trwało przecież trochę czasu. Jednak mimo wszystko mężczyzna w głównej mierze myślał o Vestelii, jej cieple i ciele zaraz przy nim, jej ustach i definitywnym jej braku teraz. Dlatego pospieszył się nieco i zamiast pulchnego jelonka, którego już przecież widział, ustrzelił tylko dwa króliki. Dopiero wtedy ruszył do jaskini.
Wszedł do niej niespiesznie i zrzucił najpierw króliki, dopiero potem rozejrzał się porządnie. I wtedy właśnie zmartwił go brak kobiety w środku. Znów z odruchu dobył łuku, gdy zaczął rozglądać się i powoli, ostrożnie stawiając kroki. Przygryzł wargę, ale nie mógł się powstrzymać od powiedzienia:
– Ves, jesteś tam? – Jego głos był głośny. Za głośny. Poniósł się echem po jaskini, a Achel chciał zakląć. Ale wtedy narobiłby tylko więcej hałasu. Rozglądał się więc nadal, nastroszony.
[Wybacz taką zaległość, ale po prawdzie leń mnie wziął, a kolejka rosła :D]
OdpowiedzUsuńNajpierw usłyszał jej głos i poczuł nagłą falę ulgi, gdy opuścił broń. Jednak następnie poszukał jej wzrokiem i gdy ją zobaczył, zakłopotał się nieco, sam nie wiedząc, jak powinien zareagować. Chciał odwrócić głowę, ale Vestelia nie wydawała się zmartwiona jego spojrzeniem. Wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że chciała go tylko zapewnić o swojej obecności. Walcząc więc z samym sobą – w końcu nie widział niczego, czego teoretycznie widzieć nie powinien (pomijając już, że tak po prawdzie tego chciał) – uśmiechnął się do niej i powiedział:
– Rozumiem. Ja, cóż, dosyć dawno przywykłem. Choć rzeczywiście okazja do obmycia się zawsze wydawała mi się wspaniała – dodał z delikatnym uśmiechem. Jakaś jego część chciała dołączyć do kobiety. Niewątpliwie ta część, którą uśpił lata temu, kiedy górę musiał wziąć zdrowy rozsądek. Cóż, teraz to wszystko wracało i to znacznie spotęgowane. Odłożył łuk i torbę w bezpieczne miejsce, nadal jednak walcząc nieco ze sobą.
Achel patrzył z niedowierzaniem na Vestelię, niezbyt umiejętnie się z tym kryjąc. Nadal nie wierzył, że kobieta w jej wieku może być równie dziecinna i w pewnym dziwnym sensie niewinna. Nie docierało do niego, że ona rzeczywiście aż tak bardzo nie rozumie uczuć, zbliżeń, intymności. A jednak ten pocałunek… Zdawał się zdecydowanie odpierać wrażenie, że Vestelia uczuć była całkowicie pozbawiona. Chyba że to on dał się ponieść. Nadal chodziła mu po głowie myśl, że może nie powinien był tego robić. A jednak znów dziwne chęci łaziły mu po głowie, nie dając się odpędzić.
OdpowiedzUsuńW końcu uśmiechnął się tylko na jej słowa wesoło i usiadł na brzegu, mocząc nogi w wodzie.
– Wieki nie używałem mydła – przyznał, nie kryjąc rozbawienia, choć bardziej związane było to z ciągle tańczącym na krawędzi jego myśli tonem kobiety, brzmiącym raczej jak słowa dumnego dziecka niż kobiety, która własnoręcznie pozbyła się oddziału Aniołów. – Na pewno skorzystam – dodał jeszcze, uśmiechając się szerzej, z głębszym tylko rozbawieniem.
Achel chciał rozważyć to poważniej. Chciał zachować się w miarę chłodno i logicznie, a przede wszystkim działać tak, żeby nie przywiązać się nadmiernie do jednej osoby, która może niekoniecznie by mu wadziła, jak się okazywało, ale na pewno była kimś, o kogo trzeba było dbać. W końcu mężczyzna miał wrażenie, że fizycznie może i Vestelia by sobie ta poradziła, ale psychicznie? Jeśli potrzebowała informacji, prędzej czy później trafiłaby przecież do Laków, a oni byli raczej wprawni w wykorzystywaniu ludzi tak, żeby nawet się o tym nie zorientowali. Szczególnie jeśli nie wiedziało się zbyt wiele o ich zwyczajach.
OdpowiedzUsuńAle nie potrafił. Nadal widział ciało Vestelii, wtedy jeszcze w ubraniach, teraz wcale niekoniecznie, które kusiło go w najgorszy możliwy sposób. Tym bardziej, że ona tego nie była nawet właściwie świadoma, co tylko powodowało, że Achel tym bardziej czuł się, jakby ją wykorzystywał. Nie gapił się może na nią jakoś wyjątkowo ostentacyjnie, ale na pewno nie odwracał też wzroku ze spłoszeniem.
– Idę – powiedział, zdejmując powoli ubrania. Nadal był cokolwiek niepewny. – Opowiadaj – zachęcił ją, przekręcając nieco głowę w starym odruchu.
Vestelia przyciągała wzrok – jej zręczne ruchy w wodzie przywodziły na myśl Laków, którzy w swoim żywiole wyglądali absolutnie majestatycznie. Oczywiście daleko jej było do nich, ale na pewno czuło się w niej wdzięk. Ewentualnie życie i to inne niż Achela, co również wiecznie go zaskakiwało. Słuchał jej, nie przerywając, choć niejednokrotnie powstrzymywał się przed tym z najwyższym trudem. Jego serce zabiło niekontrolowanie, gdy usłyszał jej dalsze słowa, a na usta wypłynął mu szelmowski uśmiech.
OdpowiedzUsuńMoże mylił się co do niej w wielu kwestiach, tak jak zresztą na samym początku. Mógł i wcale tego nie wykluczał. Wręcz przeciwnie – miał na to nadzieję, wziąwszy pod uwagę fakt, że nie był pewien, czy jej się podobało. Pierwszy raz słyszał, jak kobieta nie była pewna tego, co chce powiedzieć, i to chyba tym bardziej go zachęciło. Zrzucił szybkim ruchem koszulę i powiedział wesoło:
– Tak, myślę, że masz coś nie tak z głową. Chociażby dlatego, że mówisz takie rzeczy – dodał, pozbywając się reszty ubrań i wskakując do wody z głośnym chlupotem. Poszukał Vestelii wzrokiem i wynurzył się zaraz przy niej z niegasnącym uśmiechem, tak, by dzieliło ich jedynie kilkanaście cali.
Achel zignorował jej pierwsze stwierdzenie. Coś w nim chciało może wyjaśnić, że wtedy wręcz przeciwnie, obawiał się, że może chcieć go skrzywdzić, a potem, że po prostu będzie go obciążać, tak jak robiłby to dokładnie każdy inny człowiek na tej planecie. Przemógł jednak tą ochotę, bo czuł, że to wiązałoby się z kolejną, całkowicie zbędną dyskusją, która zamiast rozwiązać problemy, tylko by ich namnożyła.
OdpowiedzUsuńWestchnął na jej pytanie z zadowoleniem i powiedział lekko, ale zadziwiająco nawet dla niego samego szczerze:
– Bo z jakiegoś powodu jestem teraz szczęśliwy.
Nie czekał na jej odpowiedź. Może nie chciał jej słyszeć. Może po prostu nie chciał już czekać. Podpłynął tylko bliżej niej i znów pocałował ją w przypływie nagłego impulsu. Nagle zapomniał o wszystkim wokół, tak jak ostatnio. Był tylko on, ona i wszechogarniające ciepło, przebijające się bez trudu przez chłodną wodę jeziora.
Poczuł, że robi coś, czego robić nie powinien, ale tym razem nie dlatego, że miał wrażenie, że Vestelia tego nie chciała. Wręcz przeciwnie, poszła za nim i zdawała się czerpać z tego przyjemność, a przecież miała jak się wycofać. Coś z tyłu głowy ostrzegało go, żeby nie zbliżał się do nikogo, ale skrzętnie to uciszał. A raczej nie on, a rozlewające się w jego ciele pożądanie, gdy włożył dłonie między mokre włosy kobiety, przechodząc potem na jej szyję i niżej, na pierś. Całkowicie nagą pierś, która powinna go powstrzymywać, ale z jakiegoś powodu tylko podżegała. Chciał mieć z Vestelii jak najwięcej, zaczerpnąć z niej jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńŁapczywie wpił się w jej wargi, nie martwiąc się już niczym. Byli tu teraz we dwoje i tylko to zdawało się liczyć, pomyślał, czując rozpierającą go energię, wibrującą między nimi.
Achel długo myślał, że już nigdy nie będzie miał szansy na podobne zbliżenia. Nie znał tego wcześniej i postanowił po prostu uznać to za jedną z wielu rzeczy, których nigdy nie będzie mógł spróbować. Czy to rozważał? Oczywiście, parokrotnie, ale przecież cały czas chciał sobie udowadniać, że nie jest tym potworem, za którego wszyscy go mają – a przecież inaczej niż przemocą nie mógłby kobiety nijak dostać.
OdpowiedzUsuńTak przynajmniej myślał, bo teraz okazało się, że najwidoczniej się mylił. Inna sprawa, że trafił na jedyną kobietę w tym świecie, która mogła go nie znać – a to tylko dlatego, że przecież w ogóle z tego świata nie była. Dlatego nic mu nie przeszkadzało, bo i na niczym innym się nie skupiał. Ta chwila zdawała się jedynie mrzonką, ot, marzeniem sennym, które w każdej chwili mogło ulecieć, a na to Achel zdecydowanie nie mógł pozwolić.
Zaciskające się na jego dłoniach ręce Vestelii nieco może zaskoczyły go w pierwszej chwili, ale definitywnie nie zniechęciły ani nie zawstydziły, wręcz przeciwnie, sam ścisnął nieco pierś i jeszcze trochę nachylił się nad kobietą.
Dla Achela za mocno w tamtej chwili niemal nie istniało. Gdy Vestelia oplotła jego szyję, poczuł się fantastycznie. Miał wrażenie, że w końcu komuś nie przeszkadzają jego działania, wręcz przeciwnie, podobają się, i ciasny uścisk na jego szyi nie przeszkadzał mu ani odrobinę, a tylko go w tym utwierdzał. Odsunął dłonie od jej piersi i też ułożył je na jej szyi powolnym ruchem, jakby w niemrawej odpowiedzi na jej słowa. Dopiero po chwili także odsunął się od niej odrobinę i skinął głową. Rzeczywiście, losowy akwen w jaskini nie był najwygodniejszym miejscem do… tego, cokolwiek robili. Zdecydowanie nie był najwygodniejszy do wielu, wielu rzeczy. Jego dłoń zawędrowała niby mimochodem na jej policzek i z trudem rzeczywiście się od niej oddalił, ale posłał jej kolejny szelmowski uśmiech.
OdpowiedzUsuń– Jak sobie życzysz – powiedział lekko.