Stereotyp mówi, że jest głupiutką blondynką. Pierwsze wrażenie, że boi się pobrudzić delikatne, białe rączki. Ale z racji tego, że pozory z reguły mylą, a stereotypy nie pokazują całej prawdy, po prostu jest inaczej.Fakt, Will ma jasne włosy, nie ma wzrostu modelki, a do tego dostała w pakiecie urocze piegi. Ale przecież to nie siła jest najważniejsza. Ważniejszy jest spryt, charakter, a przede wszystkim chęć przetrwania. Posiadanie celu lub sensu, aby w ogóle przeżyć. Szkoda tylko, że tego ma coraz mniej.
Najnowsze posty
Nieznana choroba, która zmieniła ludzi w chodzące trupy wywołała falę chaosu i strachu. Panika przejęła władzę nad wszystkimi, burząc jakikolwiek spokój, który media próbowały jeszcze wtedy zachować. Do czasu aż i one nie zamilkły, pozostawiając ich samym sobie. Prawa stworzone jeszcze przez starożytnych Rzymian nie zdały swojego egzaminu w nowej rzeczywistości. Musiały zostać zastąpione. Ci, którzy ocaleli zbili się w grupy, walcząc każdego dnia o przetrwanie nie tylko ze szwędaczami, ale i między sobą. Tu nie ma miejsca na litość, zaufanie, wyciąganie pomocnej dłoni do drugiego człowieka czy dzielenie się łupami. Rywalizacja w obliczu prawa dżungli to naturalna kolej rzeczy.
OdpowiedzUsuńKto jest silniejszy i sprytniejszy, ten zwycięża. Największą przewagę gwarantowała broń i pożywienie, a grupa Setha doskonale o tym wiedziała. Nie zamierzała, więc pozwolić na chepłenie się zwycięstwem tym drugim. Zawsze wypowiadali się o innych z pogardą i należytym dystansem. Nie można było nikomu ufać ani się przywiązywać. Ryzykując kontakt z wrogami istniała spora szansa przypłacenia tego w ramach nauczki celowym wystawieniem na śmierć na pastwę pędzących bezmyślnie zombiaków. Nikt nie chciał spotkać się z takim losem. Osaczenie przez szwędaczy nie należało do najlepszych przeżyć na sam koniec własnej egzystencji, obfitującej w krzyki ściągające kolejnych i rozrywanie żywcem. Ci, którzy potrafili władać całkiem sprawnie bronią białą i znajdowali się na w miarę otwartym terenie mogli liczyć na ucieczkę do jakiegoś budynku lub do kanałów, ale przy rozbieganym wzroku trudno oczekiwać logicznego myślenia.
Grupa Setha jako swój teren wybrała opuszczony kompleks budynków ogrodzonych murem i drutem kolczastym jeszcze przed świtem apokalipsy. Wcześniej wykorzystywane były przez wojsko do szkolenia przyszłych żołnierzy walczących w obronie tego kraju. Ironia losu, prawda? Już nie ma zagrożenia z zewnątrz, bo teraz ludzie muszą walczyć o każdy kolejny dzień bez obaw o wojnę atomową za najmniejsze nieporozumienie. Stare zagrożenia zniknęły bezpowrotnie zdmuchnięte przez te bardziej prymitywne. Jego grupa planowała dostanie się do szpitala ze względu na dostępność do leków, aparatury i przyrządów medycznych. Niestety nie było to takie łatwe przedsięwzięcie. Szpital był pełen żywych trupów, a nieprzemyślane wejście groziło tylko dołączeniem do ich grona w wiecznej wędrówce pozbawionej celu i świadomości. Dlatego znaleźli się w centrum miasta, odwiedzając pobliski komisariat policji. Zbroili się na jedno z największych wyzwań, by stać się panami życia i śmierci. W pewnym momencie słabości ich wrogowie będą musieli przybyć na klęczkach, kiedy zabraknie już środków medycznych w sklepach. Takiej niezawodnej przewagi potrzebowali, zważywszy na fakt, że wśród nich był lekarz. Coś jednak poszło nie tak, bo Earl za długo nie wracał, a uświadczył się w tym fakcie dopiero, kiedy usłyszał pierwsze strzały. Na znak Garretta cofnął się wstecz, pozostawiając akcję zbrojenia się swoim towarzyszom.
Na zewnątrz dostrzegł falę szwędaczy, która teraz zajadała się Earlem. Był to widok paskudny i przyprawiający o mdłości. Inni nie mogący się nasycić tym lichym chłopakiem zaczęli maszerować do przodu, wydając z siebie dziwne gardłowe pomruki. Seth przez chwilę patrzył z otępieniem na to co zbliżało się nieuchronnie w jego stronę. Wskoczył po dwa schodki do komisariatu i rzucił tylko „Nie ruszać się stąd i nie wychodzić, śmierć nadchodzi!”, po czym zatrzasnął drzwi, dbając o bezpieczeństwo swoich. Następnie znów znalazł się na ulicy opuszczonego miasta. Jedyne co mógł zrobić rozsądnego to rzucić się biegiem do przodu o swoje życie. Załadowany pistolet, kule w kieszeni skórzanej kurtki czy sztylet nie byłby użyteczne przy takiej ilości szwędaczy. Musiał ich zgubić, a miasto znał jak własną kieszeń, więc musiał szybko obmyślić drogę ucieczki, biorąc pod uwagę to, że w każdej uliczce może być ich więcej.
UsuńSam nie wiedział, kiedy cudem przeskakując przez stalową siatkę zdobył trochę więcej czasu. Przy urywanym, płytkim oddechu i szybkim rozejrzeniu się dokoła, musiał ruszyć dalej. Wyskakując z uliczki natrafił jednak na garstkę szwędaczy i przeklinał siebie za to, że kopnął coś niechcący. Zaklął pod nosem, gdy puszka zaczęła z głuchym brzdękiem odbijać się od ulicy. Sięgnął po sztylet, czekając aż się zbliżą, ale wtedy… Wtedy ktoś zaczął mu pomagać. Nie znał ich. To nie byli jego towarzysze. To wrogowie. W głowie zapaliła mu się czerwona, ostrzegawcza lampka. Po uratowaniu życia Owens był na tyle zirytowany tym, że ktoś raczył mu wejść w paradę, tłumacząc to koniecznością wyciągnięcia mu pomocnej dłoni, że zaczął wykłócać się z tym bezczelnym kretynem. Co było w tym najgorsze? Ten sam imbecyl nakazał go obezwładnić i wziąć do wrogiego obozu. Nie powstrzymało to wyrywającego się Owensa od posłania morderczego spojrzenia dowódcy grupy i pogardliwego uśmieszku. Na miejscu, które nazywali „obozem”, a nawet w połowie nie przypominało to kompleksu wojskowego, którego zajmowała jego grupa. Usadzili go przy jakimś drzewie, gdzie miał niby czekać na to aż ktoś raczy go uwolnić. Owens wiedział jedno. Najchętniej rozszarpałby tego typa z winy, którego tutaj trafił. On mu jeszcze pokaże przydatność i wdzięczność.
Seth Owens
W opinii Owensa po uważniejszych oględzinach, które trafnie opisywało lekceważące spojrzenie pełne w pewnych chwilach niedowierzania tego, że ci ludzie jeszcze żyją, że wystarczyłaby większa liczba szwędaczy, by zmniejszyć liczebność ocalonych z gardła apokalipsy. Czy poczuł pewne ukłucie nieodpowiedzialności panujące na tym terenie? Seth wiedział jedno: gdy w mieście nie pozostanie żadna żywa osoba, zmniejszy się liczba prowiantu i broni to ludzie albo osiądą w łatwych do obrony miejscach od świata zewnętrznego albo wyruszą na poszukiwania to żywe trupy ruszą się jakby wiedzione kuszącym zapachem w nieznane. Ludzie, zaś pozostawią za sobą wspomnienia, dobra materialne, które być może miały kiedyś dla nich jakiekolwiek znaczenie. Zachowają fotografie bliskich osób, obrączki czy pierścionki zaręczynowe na pamiątkę, że relacje i troska bez obawy o porzucenie w momencie zagrożenia było jednak możliwe.
OdpowiedzUsuńPrzyłączając się do obozów ocalałych przyjmowało się ich zasady i uczyło się walki o wspólne cele, a nawet resztki wartości. Owens rozumiał, że odrzucono szczytne przekazy i hasła, bo były one w gruncie rzeczy idiotyczne. Chodziło tylko o przetrwanie i naukę życia w nowych, znacznie groźniejszych warunkach. Ludzie, którzy wcześniej nie chcieliby mieć ze sobą nic wspólnego musieli znaleźć wspólny język i działać w grupie. Owens w porównaniu do jasnowłosej Vill był osobą, dla której cały plan miasta, włącznie z kanałami i terenami dokoła znał niezwykle dobrze. Ponad to wykazywał się zmysłem stratega, pomagając w rozplanowywaniu działania grupy. Wykazywał się już nie raz swoją szybkością czy dobrym instynktem w podejmowaniu decyzji. To od innych uczył się techniki zabijania żywych trupów. Nie wierzył w to, że te poruszające się martwe ciała, wyciągające w jego stronę gnijące łapska czy wydające gardłowe dźwięki miały w sobie cokolwiek z człowieka. Dlatego celowanie w głowę w tym przypadku wydawało się jak najbardziej uzasadnione.
Rywalizacja między jego obozem, a jej była nieunikniona. Nie działali ze sobą, uznając się za swoich naturalnych wrogów myśl zasady: „kto nie jest z nami jest przeciw nam”. Pogodził się z taką koleją rzeczy, dając z siebie wszystko podczas najbardziej niebezpiecznych akcji. Nie nadał się na trzymanie tyłów, ale już nie raz udowodnił, że bez niego mogliby zginąć. Nie tylko w wyniku nieznajomości planu miasta, ale również szybkości w reagowaniu. Inni wpadali w panikę, a jego coś pchało do działania. Czy była to tylko paląca myśl, żeby nie pozwolić rozszarpać się szwędaczom żywcem lub umrzeć w jakiś głupi sposób? Nie wiadomo.
To, że stał się więźniem, był w stanie pojąć i w miarę zaakceptować, mimo że coś gotowało się w nim ze złości, że został uratowany przez wroga. To, że przywiązano go do drzewa obudziło w nim demona. Najchętniej, by tego odważnego kretyna, który wszedł mu w drogę zabił przy pomocy sztyletu i to chodziło mu po głowie przez cały czas. Nie zamierzał skończyć jako przynęta dla szwędaczy. Pożarcie go przez martwego, byleby obóz zdążył uciec lub go powstrzymać był w jego odczuciu co najmniej ohydny i przyprawił go o wzdrygnięcie się.
Przyprowadzenie go do obozu mogło stanowić dla tych, którzy wrócili i przebywali na tym terenie cały czas zaskoczeniem lub formą rozrywki. Nie obchodziło go to w ogóle. Był zbyt obojętny i zły całym zajściem w mieście, żeby zwracać uwagę na twarze ludzi, którzy widzą go ostatni raz. Tak. Postanowił, że stąd ucieknie, choćby nie wiem co. Wcześniej jednak musiał rozliczyć się z tym kretynem, ale wszystko w swoim czasie. Cierpliwości. Dobre sobie. Szkoda tylko, że Owens działał zwykle zbyt impulsywnie, by w porę się pohamować ze względu na strzępy rozsądku.
UsuńJasnowłosa dziewczyna, która rozcięła jego więzy, zwracając mu wolność to coś co na moment wybiło go z rytmu. Nie mógłby dziękować. Chyba sam nie pamiętał jak to się robi. Nawet za czasów sprzed apokalipsy rzadko mu się zdarzały podziękowania, więc to nie powinno nikogo dziwić. Kiedy wrócił do formy omiótł ją tylko bazyliszkowatym spojrzeniem i ostrożnym zmrużeniem oczu. Korzystał z okazji, podnosząc się z miejsca. Nie czekał na dziewczynę, która głupio naraziła się na gniew tego sukinkota. Nie spełniła najwyraźniej oczekiwanego zadania. Nie siedziała obojętnie, co mu nie umknęło, ale czy to ma większe znaczenie? Po prostu miała charakterek. Gdy dowódca ruszył w ich stronę ciemnowłosy Owens, wróg z innego obozu nie czekał. Ogarnęła go fala wściekłości i rzucił się w jego stronę, by niedługo potem rozpoczęło się mordobicie, okraszone wyzwiskami, których na pewno nie wypada tutaj powtarzać. Nikt nie powinien mu pomagać i ten gnój powinien to zrozumieć od kiedy ich drogi się przecięły. Owens był samowystarczalny i jeśli, by zginął to tylko przez własną głupotę lub nieuwagę i koniec dyskusji. Nie potrzebował niczyjej pomocy ani litości. Ten świat uformował go tak, by gardził takim postępowaniem.
Nie wiedział co działo się w trakcie tego wyładowania agresji, która obudziła w nim prawie, że zwierzęcy instynkt, gdy powalił tego faceta na ziemię i zaczęli się wzajemnie okładać. Gdy jednak zaczął go podduszać to zszokowane towarzystwo postanowiło ratować sytuację. Odciągnęli Owensa w tył. To samo robiąc z jego przeciwnikiem. To powinno dać mu nauczkę, by następnym razem nie sprowadzał nikogo do obozu. Nie zaprasza się niebezpieczeństwa tam gdzie się zapada w sen. Owens splunął krwią, wyrywając się tym, którzy ciągnęli go do tyłu. On obserwował kaszlącego z tą samą niezachwianą nawet na ułamek sekundy pogardą i ukrytą wyższością. Nie liczył się wiek, tylko doświadczenie i chęci.
Jak na ironię losu znów go związano i polecono, by nikt się tam nie zbliżał. Dostał też towarzysza… W postaci tej samej jasnowłosej panienki, która postanowiła go uwolnić. Chyba uznano ją za zdrajcę. Zabawne, nieprawdaż? Ręce związane z tyłu, by nie robić żadnych gwałtownych ruchów i nie pomyśleć o współpracy. W przypadku tego drugiego zastosowano technikę przywiązania wymieniając więzy, pętając tę dwójkę tak, by siedzieli oparci o siebie plecami. Nie było to w smak Owensa, który westchnął ciężko, wiedząc że będzie teraz musiał wymyślić jakiś plan doskonały, aby uwolnić się z tego obozu i zniknąć w ciemności tych lasów, by o świcie wkroczyć do miasta i odszukać swoich braci.
Seth Owens
Jeśli chodziło o obóz, w którym znalazł się Seth budziło to zainteresowanie i gniew, ale on miał to gdzieś. Ten koleś nie powinien go tu sprowadzać i oni wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Owens nigdy nie stałby się częścią tej społeczności. Zawsze byłby tym obcym. Nie, żeby obchodziło go zdanie innych, ale tego miejsca nie nazwałby, jakby to ująć… chwytającymi go za nogi i sprowadzającym na ziemię. Mieszkanie w opuszczonym kompleksie wojskowym, gdzie z okna można obserwować lub celować do szwędaczy nigdy nie pozwalało zwolnić tempa i zapomnieć. Od tego świata nie można było uciekać w las. Owens to wiedział i nie chciałby czekać aż martwi ruszą, bo zabraknie im bodźców do reakcji, by maszerować przed siebie bez większego celu. Chwila rozluźnienia oznaczała zaproszenie dla głupiej śmierci.
OdpowiedzUsuńFuria to mało, żeby opisać to co buzowało w Sethcie. Kumolowało się to powoli, ale intensywnie i wybuchnęło, obejmując go całą swoją siłą palącej nienawiści. Nie wiedział czy to tylko urażona duma za przywiązanie do drzewa jak jakiś wabik czy niepohamowana pogarda za zlekceważenie jego umiejętności po przeskoczeniu na drugą stronę i skupieniu na sobie uwagi tuzina trupów. Nie słyszał żadnych krzyków, tylko buzującą krew. Wszystko poza tym starciem straciło mieć jakiekolwiek znaczenie. Całe szczęście, że wywołało to ogólne otępienie mieszkańców obozu, a nie równie silną agresję, która popchnęłaby kogoś do postrzelenia go. Odciągnęli go w samą porę. Nie był lekarzem, ale wiedział kiedy duszenie kogoś jest groźne. Ten facet, który wyprowadził go z równowagi swoją własną głupotą zapłacił za to sinymi wargami, kaszlem i fioletowymi siniakami na szyi. Nadal mierzyli się pełnymi zwierzęcej agresji spojrzeniem. Wiadome jednak było kto zwyciężył, a kto został pokonany. Mógł ponownie kazać spętać go, ale zwycięzcą był on i wiedzieli o tym obydwaj.
Nie tylko szybkości i wyładowaniu wściekłości mógł zawdzięczać przyspieszony oddech i nagły ścisk w gardle. Wyrywał się słabiej niż na samym początku przez co łatwiej związano mu ręce za plecami. Znajome uczucie, co Sethie? A jakże… Na samym początku, gdy apokalipsa stawała w świetle pierwszych promieni słońca i nic nie zwiastowało końca ludzkości. Znajdował się na praktykach z konserwacji zabytków. Zresztą zabawne sprawa. W obecnym świecie nikomu nie jest potrzebna ochrona zabytków. Nikogo nie obchodzą jakieś budynki z przeszłości. To najzwyklejsze bzdury w porównaniu z realną ideą i potrzebą przetrwania. Robotnicy jednak o coś się pokłócili, kiedy Owens odpowiadał na jakieś pytania swojemu opiekunowi, który obserwował jak sobie radzi, by napisać na jego temat opinię. Nie pamiętał nawet kto kogo popchnął. Odwrócili się dopiero, słysząc głośne charczenie, gdy jeden z nich tracił oddech. Ledwo ich rozdzieliliście, bo jeden z nich osunął się bezwładnie po ścianie starego budynku. Przerażony opiekun zaczął go reanimować, a ciebie coś powstrzymało. Jedynie patrzyłeś tępym wzrokiem. Niełatwo zabija się ludzi, co chłopcze? Jesteś do tego zdolny, ale tego nie tak łatwo uzasadnić przed samym sobą, nieprawdaż?
Z chwilowego wyłączenia ze świata przywróciło go uderzenie w plecy. Czuł jak wiążą ich ze sobą. Przechylił głowę w bok i nie pomylił się sądząc, że dziewczyna podzieli ten sam los, co on. Zamiast się wykłócać i grozić przywdział na twarz ironiczny uśmiech, jakby w ten sposób chciał przekazać, że to go na zbyt długo nie powstrzyma i znajdzie wyjście z tej znacznie utrudnionej sytuacji. Niestety sprytne gnojki zabrały mu broń i sztylet. Nie przeszukiwali kieszeni kurtki, a szkoda tam znaleźliby naboje tak cenne w dzisiejszych czasach.
UsuńPrychnął, słysząc słowa, które wypowiedziała blondynka. Nie była zadowolona, a to dziwne. Chyba szykowała się na taką ewentualność, prawda? Nie? No to trudno. Jasnowłosa musiała pogodzić się z faktem, że są na siebie skazani. Z jej winy, bo go wypuściła. I jego po części, bo rzucił się do ataku.
– Przymknij się, złotko. Może masz słodziutki wygląd, ale nie obchodzi mnie po co mnie uwalniałaś. Nie jestem twoim bratem ani ukochanym byś czuła paniczną potrzebę pomagania mi. Nie mów mi też co mam robić, bo rzucę cię na pożarcie szwędaczom – odparł z wyraźnie słyszalną ironią Owens. Zaraz potem zaczął się szarpać, ale nie przyniosło to większego skutku i nie było ani wygodne dla niego ani dla nowopoznanej zdrajczyni obozowej woli. Cholera, pomyślał. Najwyraźniej znali się na wiązaniu. Naprzemiennie pętając ich ręce uzyskali efekt znacznie trudniejszy do przerwania. To wymagało większej kreatywności i kombinowania. Westchnął zirytowany takim rozwojem spraw. Samodzielnie się nie wyrwie. Los sobie z niego niemiłosiernie drwi. – Dobra, złotko, jednak mi się przydasz. Musimy działać wspólnymi siłami. Nie odzywaj się na razie tylko słuchaj, później będziesz się złościć i pokazywać fochy. – upomniał jeszcze zanim przeszedł do tego co interesowało. – Masz ze sobą broń, nie mylę się, nie? Możemy ją wykorzystać. Chyba, że wolisz tu zostać i czekać na to aż cię przywiążą do drzewa i poczekają aż przylezą trupy, a oni uzyskają czas na reakcję i ucieczkę, porzucając cię na pastwę losu. Wchodzisz w to? – mówił szybko, ale ciszej, żeby nikt nie posłyszał żadnego słowa.
Seth Owens
Przewrócił oczami i w ostatniej chwili ugryzł się w język, aby nie rzucić jakiejś bardzo ciętej uwagi. Miał jednak na uwadze to beznadziejne położenie we wrogim obozie, gdzie prawie udusił ich szefa, dowódcę, przywódcę, nieważne. Miał w każdym razie pozycję, która gwarantowała mu szacunek pozostałych. Może zebrał ich w jedną wspólnotę, biorąc pod swoje skrzydła ochronny innych ocalałych, dając sens ich dalszej egzystencji. Teraz jego wcześniejszą wybawicielkę spotka los wykluczenia. Było to dla Owensa niezwykle przejrzyste niczym tafla wody. Nie chciał się tym jednak przejmować. Mogła mu nie pomagać. On jej nie prosił o rozcięcie więzów i wyzwolenie wibrującej w każdej jego komórce wściekłości gotowej do dopadnięcia swojej ofiary. Czuł wbrew pozorom jednak jak wygląda ta sytuacja w oczach mieszkańców obozu. Poczuli się zdradzeni to oczywiste. Prawie stracili wodza i zaistniałaby spora obawa o to kto ich zjednoczy.
OdpowiedzUsuńOwens nie dopuszczał do siebie myśli, że z tej sytuacji nie ma żadnego wyjścia. Nawet z najgorszej sprawy uda się wybrnąć, więc nie zamierzał tracić ducha walki. Był zbyt pewny siebie, by przyznać, że sytuacja prezentowała się na tyle kiepsko, że sam sobie z tym nie poradzi. Pojął jednak dość szybko, że są skazani na siebie. Jasnowłosa zaskakująco dobrze zniosła jego zaczepki. Pożarty przez szwędaczy Earl nie miał takiej cierpliwości i nie dobił do tak wysokiego poziomu samokontroli. Świętej pamięci, o ile ktokolwiek wierzył w sens tego pierwszego, Seth nie, ale to było najmniej ważne w tej chwili, chudy chłopak reagował od razu na słowa kolegi z obozu, jakby ten przypalał jego skórę zapalniczką. Najczęściej Garrett uspokajał Earla, bo ciemnowłosy Owens unosił tylko na moment brwi, jakby w zdumieniu, że tamten przemówił, a potem rzucał mu palące, wyzywające spojrzenie.
Szarpanie więzami niczego nie dało. Aż dziwne, że ktoś potrafił zrobić to tak dobrze. Taka umiejętność to w dzisiejszych czasach niezwykła rzadkość. Fakt był jednak taki, że jego ręce były bliżej rąk jasnowłosej niż wcześniej. Nie wiedział nawet jakie imię nosi. Czy to miało w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Jeśli oboje po uwolnieniu pójdą w swoją stronę? A może ona zacznie ich błagać o przebaczenie? Nie wiedział i z pewnością nie chciałby tego oglądać.
Odetchnął głęboko. Nie lubił siedzieć bezczynnie, bo to doprowadzało go do szewskiej pasji. Oparł się zatem wygodniej o swoją towarzyszkę, bo kto mu zabroni? Wbił wzrok w ciemniejące niebo. Dobiegały go krzyki, głośno wypowiadane słowa i jakby brzdęk metalu. Z takiej odległości trudno było ocenić co dzieje się w sercu obozu. Trzeba było przyznać, że zadbali o to, aby żadne z nich nie podsłuchało tego czego nie powinno. Nigdy zatem nie domyślą się czy przetrwają to, zostając przynętą i posiłkiem dla bezlitosnych, pozbawionych świadomej myśli szwędaczy czy zostaną osądzeni tu i teraz. Owens nie potrafił dostrzec tutaj żadnych kolorowych barw. Nie wierzył w cuda ani żadnych bogów. Był w pełni świadomy, że skoro nie zostawili go w mieście i nie pozwoli mu dobrowolnie odejść to teraz też nic takiego się nie stanie.
Musiał się stąd wydostać. Nieważne jak. Po prostu musiał. To był jego naczelny cel. Przynajmniej na ten moment. Nic innego nie miało znaczenia. Potem powinien przedostać się przez ten las. Chciałby jednak zaryzykować i odzyskać swój sztylet oraz broń, którą dostał od swoich. Wędrówka po nieznanym terenie na pewno nie będzie łatwa, więc musiał być mądrzejszy… Chwileczkę… Że co?
– Chcesz czekać? – powtórzył cicho z wyraźnym niedowierzaniem. Lepiej byłoby, żeby się przesłyszał, proszę mi wierzyć… Momentalnie włączył się u niego zgryźliwy sarkazm, który właził z niego zawsze wtedy, kiedy coś wybitnie go zirytowało brakiem rozsądnego podejścia. Nie zdarzało się to zbyt często, bo nikt nie był nieodpowiedzialny, aby wdawać się w nim żadne dyskusje rodzące tylko konflikty. Najzwyczajniej w świecie nie było to nikomu potrzebne. Zazwyczaj Seth Owens przyjmował na siebie to co rzucił mu los. Czasami była to puszka zwabiająca szwędaczy, co komentował siarczystymi przekleństwami godnymi najbardziej plugawego szewca, a innym razem naboje mające taką wartość jak niegdyś złoto lub prowiant, który pozwalał nasycić się choćby w pewnym stopniu, zważywszy na to, że musiało to zostać rozplanowane, by starczyło na pewien czas. – Czy ty sobie do jasnej cholery kpisz? To marna pora na żarty. – syknął rozeźlony. – Zamierzasz czekać aż dojdą do wniosku co z tobą zrobić? Ja najpewniej zginę i tak nie chcieli mnie zostawić w spokoju. Za uratowanie nie będę dziękował, skoro przyciągnęli mnie tu i przywiązali do jakiegoś drzewa niczym pieprzone zwierzę. Pytanie czy chcesz podzielić mój los czy chcesz jednak trochę pożyć. – Owens nie odpuszczał. Jego głos wbrew tym wszystkim zmieszanym ze sobą emocjom pokazywał wyraźną pewność siebie.
UsuńNależy wspomnieć, że ten młody człowiek nie zwykł do bezczynnego siedzenia i biernego oczekiwania na swój własny koniec. Nakręcało go to jeszcze bardziej do działania i sprzedawało dodatkową dawkę adrenaliny do jego organizmu. Był zbyt impulsywny, by nie robić kompletnie nic.
Seth Owens
Nie było wątpliwości, że Owens rozumiał ich obecne położenie, ale jej słowa tylko go rozgniewały. Nie znosił siedzieć bezczynnie i obserwować tego na co wpływu mieć nie mógł. Oznaczało to brak kontroli nad własnym życiem i niemożliwość podejmowania decyzji. To było chyba dla Setha najbardziej dotkliwą karą. Nie ruszało go aż tak spętanie z jasnowłosą dziewczyną czy wżynające się w nadgarstki więzy. Nie znał tych ludzi i nie wiedział czego miałby się po nich spodziewać. Stąd najpewniej wynikał jego pośpiech. Nie chciał skończyć jako pożywka dla szwędaczy ani nie zamierzał trafić pod osądzenie tych kretynów. Nie mógł sobie pozwolić na takie upokorzenie. Doprowadziłoby go to do jeszcze większej irytacji i napadu wściekłości. Najchętniej, by kogoś wówczas rozszarpał.
OdpowiedzUsuńAleż w życiu nie będzie szedł tam gdzie ktoś wskaże i nie pozwoli mówić sobie co ma robić. Owens był nade wszystko samcem alfa i to on miał silną potrzebę dominacji, a taka niepozorna jasnowłosa istotka nie mogła nijak na niego wpłynąć. To niewiarygodnie odcisnęłoby swojego rodzaju piętno na jego ego, a on tego nie potrzebował w obecnych czasach, które z każdą sekundą mogły stać się jeszcze gorsze niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrażać.
Przechylił głowę z udawanym zainteresowaniem na twarzy. Zmrużył niebieskie oczy, słysząc jej słowa. – Naprawdę wierzysz, że tak po prostu o nas zapomną? – powtórzył z niedowierzaniem. No tak. Wcześniej miał mieszkańców tego obozu za totalnie nieodpowiedzialnych i gotowych umrzeć, byleby poczuć chwilę spokoju, która ukoi ich zszargane serca, odcinając na krótki okres czasu od krwiożerczych żywych trupów. Teraz jednak dotarło do niego, że byli nie tylko naiwniakami, ale kompletnymi idiotami. Westchnął ciężko, bo wydawało się to wręcz nierealne. A jeśli naprawdę się czymś zajmą?
Skoro ona zakładała, że była taka opcja to nie zamierzał się nijak wykłócać. Seth we własnej głowie właśnie to sobie układał. Nie potrafił pojąć toku rozumowania tych ludzi. Ludzie z jego grupy nie zostawiliby niczego co stanowi zagrożenie bez obserwacji. Zapewne wymienialiby się z kimś na warty, patrząc czy podejrzani jeńcy czegoś nie knują. To pierwsza sprawa, a druga była taka, że jego towarzysze nie zaprowadziliby do siebie siłą nikogo kto nie przeszedłby ich egzaminu. Składały się na to szczegółowe pytania i nakaz zabicia trzech szwędaczy bez niczyjej pomocy, by w ten sposób udowodnić swoją wartość i zostać zaproszonym do ocalałych. Istniało też spore prawdopodobieństwa, że egzamin się na tym nie zakończy, a na zaufanie trzeba będzie sobie zasłużyć sporą pracą i zasługami wobec całej wspólnoty. Kompleks budynków wojskowych był dobrym miejscem, by zadbać o bezpieczeństwo ze względu na ogrodzenie na pół murowane i na pół obłożone drutem kolczastym. To dawało ogromną przewagę. Co o tym mogli wiedzieć ludzie na skraju lasu? To się kupy nie trzyma, co Sethie? Oczywiście, że tak. Tutaj masz kompletną rację.
Zaśmiał się krótko z dźwięczącą ironią. – Jak cię ze mną zwiążą to nie liczyłbym, że takie maleństwo jak ty cokolwiek mi zrobi. Szukaj dobrych stron, nawet jeśli będziemy przez to znacznie bliżej to możesz liczyć na to, że tej nocy nie zamarzniesz. – odparł z sarkazmem Owens.
– Czy ktoś ci mówił, ze trzymasz się skończonych kretynów, którzy zginą w niedalekiej przyszłości? – mruknął Seth, kompletnie ignorując tekst o tym, że ta ich zna. On też zdążył wydać na nich sąd ostateczny. Poprawka, przepraszam najmocniej, przepowiedział im tylko nieodłączny koniec. Tych nieodpowiedzialnych i pozbawionych wyobraźni ludzi musiało w końcu opuścić szczęście. – Jeśli nie to cieszę się z tytułu tego pierwszego, który cię o tym informuje. W ogóle to po co się w ogóle ich trzymasz? To samobójcy. – stwierdził ze słyszalną pogardą.
UsuńOczywistym był fakt, że zrozumiał jej plan. Nie zbyt trudny w pojęciu. Nie musiał przytakiwać i kiwać głową, pokazując choćby jakąkolwiek ekscytację tym. Wyciągnięcie broni było mu jak najbardziej w smak. Cel uświęcał środki, a jak na razie ta blondynka była mu potrzebna.
– Pewnie, złotko. Poczekamy aż się czymś zajmą, a później się stąd wyrwiemy.
A skoro zdecydowała się grać z nim w jednej drużynie to nie miał prawa nawet narzekać. Uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem Owens. Jak dobrze pójdzie do o świcie wydostanie się z tego piekielnego lasu i znajdzie drogę do miasta. Oby się tylko nie pomylił, bo chyba naprawdę szlag jasny go trafi. Wydawał się teraz co chyba oczywiste spokojniejszy niż poprzednio. Z planem i sojusznikiem za swoimi plecami mógł się przemęczyć, bo zdobycie celu było niezbyt daleko.
Seth Owens
Owens był pewny, że na pozycji lidera nigdy nie powinni znaleźć się ludzie niekompetentni, a nawet jeśli tak się działo to każdy powinien zachować rozwagę i ostrożność. Pozwalając innym kierować swoim losem sami skazywali się na porażkę, śmierć lub pewne niebezpieczeństwa. To czy zebrana grupa ocalałych faktycznie przeżyje zależała tylko i wyłącznie od nich samych. Przywódca był tylko dodatkiem, taką wisienką na torcie. Nie był konieczny, ale zawsze łatwiej było opanować grupę. Nie wiedział jak było tutaj, ale po swoich obserwacjach tego wiedzieć najzwyczajniej nie chciał. Samobójcze skłonności zdecydowanie nie podniecały go zbytnio. Może gdyby zdawał sobie sprawę z tego co ten koleś knuł, ciągnąc go aż tutaj to pewnie coś, by to rozjaśniło. Skończyło się jak się skończyło, a uduszenie na oczach publiczności na pewno nie dodawało innym pewności, że ten potrafi dobrze wykonywać swoją robotę. Owens widział w ułamku sekundy strach i paraliż wywołany takim agresywnym, szybkim atakiem. Miał to gdzieś. Chciał rozliczyć się z tym kolesiem. Miał mu coś do udowodnienia, choćby nie wiem co. Nie liczyły się konsekwencja, tylko emocje, które popchnęły go naprzód, jak zwierzęcy instynkt.
OdpowiedzUsuńSens? A jaki sens ma w ogóle cała egzystencja? W nowym świecie, który został opanowany przez nieznaną zarazę, która zmienia umierających w szwendaczy pozbawionych myśli? A gdyby to się nie zdarzyło? Można byłoby zadawać identyczne pytanie. Na pewno łatwiej byłoby odkryć sens, uczepić się czegoś i pozwolić, by czas biegł do przodu. W świcie apokalipsy nie było to takie łatwe. Najważniejszą wartością w świecie pozbawionym zasad, gdzie prawo dżungli jest jedynym co się liczy było przetrwanie. Nieważne za jaką cenę. Przeżycie było niezbędne. Nie chodziło tylko o zwykłe oddychanie, tylko o reakcję i gotowość.
Czy wypadało się poddać i czekać na śmierć ze strony szwendaczy, którzy siłą rzeczy rozpoczną ucztowanie, by następnie wcielą ofiarę do swej nieśmiertelnej armii? Owens nie chciał umrzeć w głupi sposób. Na pewno nie z ręki zombiaków. Jeśli miał zginąć to tylko i wyłącznie przez własną głupotę lub błąd podczas akcji. To mógł zdzierżyć, ale nie tchórzostwo.
– Tylko na to czekam, złotko – odparł zupełnie nieporuszony jej groźbą. Nie to, że nie brał jej na serio… To też, ale w praktyce dalej byli na siebie skazani i na wymuszoną bliskość, która najpewniej, by nie zaistniała w najzwyklejszych apokaliptycznych warunkach. Rzadko kiedy ufało się komuś na tyle, by dopuścić go do siebie bliżej i być gotowym chronić się wzajemnie bez obaw, że ktoś wbije nóż w plecy, a następnie skorzysta z dogodnej sytuacji, by uciec w siną dal. – Aby spełnić swoją groźbę musisz najpierw się uwolnić, a jak na razie możesz się tylko cieszyć, że nie czekasz na pewną śmierć, jak reszta tych idiotów. – skwitował Seth, bo chyba inaczej, by nie przeżył, gdyby nie obdarzył tej grupy większą pogardą niż zwykle.
Nie byli dobrze zorganizowani. Nie pilnowali więźniów. Nie upewnili się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Czy ci ludzie upadli na głowę albo ćpali coś czego nikt inny dotąd nie odkrył? To było absurdalne i niedorzeczne zarazem.
UsuńOwens wpatrywał się w widok czerniejącego nieba nad sobą. Było coraz ciemniej, a jemu pozostawało siedzenie. Ciekawe jak wyjaśni Garrettowi to, że wrócił po takim czasie. Ten pewnie się wścieknie, ale jak opowie o obozie, w którym się znalazł. To potrzeba rywalizacji przybliży obóz z kompleksu wojskowego do pewnego zwycięstwa i nakręci ich jeszcze bardziej do zdobycia jak dotąd niezdobytej twierdzy pełnej szwędaczy, czyli szpitala. Miejsce, które stanowiło tuż przed apokalipsą cudowne schronienie bez odważnych na wychodzenie na zewnątrz podupadł. Doprowadził do wewnętrznych walk i nieporozumień. To ich zgubiło. Niedługo trzeba było czekać na to aż w wyniku tego ktoś umrze, a wówczas przemieni się i naznaczy to miejsce nowymi umarłymi-wieczenie-wędrujacymi. Nie było innej opcji. Odbicie tej lokacji było rewelacyjnym pomysłem, ale niosło za sobą ogromne ryzyko…
Seth Owens
Może Owens był tylko zbyt wrażliwy na pewne elementy, które w podsumowaniu wyszły jeszcze gorsze niż z początku mu się wydawało. Garrett i członkowie jego grupy nauczyli go patrzeć na pewne detale bardzo krytycznie, by zaliczać je za wynik ludzkiej głupoty skutkujący tragicznymi w skutkach błędami. Kiedy w grę wchodziło przetrwanie, nietrudno było wpaść w panikę, zostawiając za sobą towarzyszy. Widział już takich, którzy zostawiali innych na pastwę szwendaczy, tylko dlatego, że „Takie mamy zasady. Kto nie jest w stanie szybko reagować i uciekać – ten ginie”. Brzmi trochę przerażająco? I w rzeczywistości takie jest. Człowieka nie dotyka tylko świadomość ciężkiej śmierci w męczarniach, wizji tego, że dołączy do żywych trupów, ale najbardziej boli fakt porzucenia na pastwę losu i to, że nikt nie obejrzał się za siebie. Niestety ten nowy świat był brutalniejszy. Nie było w nim miejsca na współczucie. Zaufanie liczyło się w złocie i było tak cenne jak najdroższe kamienie szlachetnie świata.
OdpowiedzUsuńBył jednak pewny co do faktu, że w ocalałych pozostawało jeszcze człowieczeństwo. Przynajmniej te drobne strzępy, które złączone w całość mogły zdumiewać. Wynikało to z tego, że grupy ocalałych trzymały się blisko dawnych ludzkich siedlisk. Miasto dawało im pewne poczucie bezpieczeństwa. Dla grupy Owensa kompleks wojskowy był świetnym i przemyślanym wyborem na bazę operacyjną i schronienie. Względne poczucie bezpieczeństwa nie było tak wystawione na próbę, jak w przypadku tych, którzy osiedlili się bliżej lasu. Na obrzeżach miasta, chociaż całkiem niedaleko. Miał nieodparte wrażenie, że możliwość obserwowania z okien kompleksu ciągle przypomina im stale o tym jak świat się zmienił. Nie pozwalał zapomnieć. Dopóki ludzie widzieli wspólnego wroga w szwendaczach, a nie człowieku to dawało im to sporą szansę na względną zgodność postępowania z własnym sumieniem.
Widywał już śmierć towarzyszy. Nauczył się jednak zgodnie z poleceniem Garretta, aby się do nikogo nie przywiązywać. Nie było to łatwe, jeśli przebywało się z tymi ludźmi w jednym miejscu, wychodziło na akcje i rozmawiało. Starał się być obojętny. Przerażenie przed śmiercią mijało powoli, a może po prostu się do tej wizji przyzwyczajał? Była ona codziennością świtu apokalipsy i pochłonęła masę ofiar. Najtrudniejszym etapem jest pogodzenie się z utratą bliskich. Gorzej jeśli na czyichś oczach zmienili się w szwendaczy i własnoręcznie trzeba było przebić mu mózg, żeby nie skrzywdził nikogo.
Owens podchodził do sprawy logicznie: brał wszystkie możliwości pod uwagę. Spodziewał się, że ktoś może ruszyć ich śladem, ale wymagałoby to zorganizowania ich i żywienia do któregoś palącej nienawiści. Bez wątpienia widział to w przerażonym spojrzeniu tego, który nie raczył mu się nawet przedstawić, a chciał świecić w blasku osoby, która wybawiła go od śmierci.
Nic więcej nie dodał. Ciemnowłosy jedynie uśmiechnął się ironicznie. Nie mogła jednak tego zauważyć, bo siedzieli zwróceni do siebie plecami. Więzy łączące naprzemiennie ich nadgarstki wpijały się namiętnie w miękką skórę, znacząc je otarciami i całkiem prawdopodobne, że zostaną z tego krwawe sznyty na pewien czas. Seth nie pamiętał, żeby ktokolwiek potraktował go jak zwierzynę albo przynajmniej jak rozrywkę do podstawienia przed mieszkańcami obozu.
Nie trudno było się domyślić czemu nagle zaczęła się kręcić. Jeśli miałby jakiekolwiek wątpliwości to rozważyłby wszystko. Począwszy od tego, że nie słyszał ani rozmów ani kroków ludzi, więc na pewno nie wynikało to ze strachu czy podenerwowania. A skończywszy na tym, że właśnie w tym położeniu zostali swoimi wspólnikami w drodze ku wolności.
UsuńGdy usłyszał jej słowa tylko utwierdził się w tym fakcie. Zdecydowanie był w znacznie lepszym położeniu, aby ten nóż wyciągnąć. Próba i tak sprawiła, że sznur na przegubach zacieśnił się boleśnie, ale nie zaprzestał podjętej próby. Wyprostowane do granic możliwości ramiona zaczynały mu sztywnieć. Kilka razy wymsknął mu się spod palców, ale poczuł satysfakcję, kiedy nareszcie się udało. Cała rosnąca irytacja uleciała szybko.
– Czysto? – zapytał jeszcze, trzymając dosyć mocno ostrze, ale nie bawiąc się w zbyt gwałtowne ruchy, żeby nie zrobić krzywdy sobie i przy okazji blondynce. Nie mógł ryzykować też tym, że prawie na finiszu przyłapią ich na gorącym uczynku. Nie był w stanie ocenić tego sam, więc potrzebował w tym celu dziewczyny. Został zwrócony w stronę lasu, tak jakby w razie przybycia jakiegoś żywego trupa to on padł ofiarą jako pierwszy.
[W międzyczasie kończę piątą serię, więc staram się przy okazji o barwniejsze opisy i zarys sytuacji apokaliptycznego świata. Wyobraźnia pracuje, a pewne kwestie same wychodzą na światło dzienne c:]
Seth Owens
Owens czekał tylko na tę odpowiedź. Dzięki temu nie musiał się rozglądać i marnować czas. Nie było też sensu łudzić się, że znał ten obszar tak dobrze jak jasnowłosa. To nie był doskonale znany mu kompleks wojskowy, tylko otwarta przestrzeń. Zresztą nie siedział z dobrej strony, dzięki której swobodnie mógłby obserwować co dzieje się ze strony obozu. Jemu przypadła pozycja ze strony parszywego, ciemnego już lasu. Czy budził w nim swoisty lęk przed nieznanym? Sam nie wiedział. Nie ufał lasom i może sprowadzało się to do tego, że nie potrafił odnaleźć się tak dobrze na otwartej pełnej przyrody przestrzeni, jak w miejskiej dżungli. Miasto znał na pamięć. Znał każdą kryjówkę i wręcz instynktownie adrenalina pchała go w zakręt czy uliczkę.
OdpowiedzUsuńKiedy tylko usłyszał jej słowa, zaczął delikatnie operować sztyletem, który z trudem wyciągnął z buta współodpowiedzialnej. Nie zamierzał nikogo pokaleczyć, a już tym bardziej siebie. Nie lubił niepotrzebnych błędów. Wystarczyło, że więzy wpiły się w ich nadgarstki, co i tak ścięło nadgarstki aż do krwi. Musiał działać instynktownie, więc objął ostrze palcami obu dłoni, co przez charakterystyczne związanie należało do wybitnej akrobacji. Rozcięte więzy zwróciły im wolność. Owens pozostał jednak na miejscu. Nie ruszył, tylko zaczął rozmasowywać nadgarstki. I całe szczęście. Dzięki temu łatwiej było chwycić go za dłonie. Totalnie go to zaskoczyło i w pierwszym odruchu zamierzał je cofnąć do siebie, ale powstrzymały go słowa dziewczyny. Odkąd apokalipsa stała się chlebem powszednim, a gnijące ciała poruszające się martwym prądem do przodu zapomniał jak to jest, kiedy dotyk przychodzi naturalnie. W obecnych czasach tego się najzwyczajniej w świecie unikało. Ryzyko utraty bliskiej osoby wywierało na ludziach potrzebę izolacji. Seks bez zabezpieczenia? Świetne rozwiązanie na powiększenie ocalałych! Pewnie, pff. A kto się zaopiekuje tym płaczącym dzieckiem? W okresie zagrożenia istnieje spora możliwość, że sprowadzi samych truposzy, a co więcej jeśli ktoś porzuciłby je na pożarcie? Sama taka myśl napawała Setha pełnym obrzydzeniem i to dopiero skłaniało go do zawrotów głowy, a także nudności. Słyszał o takiej sytuacji od Earla, kiedy ten nie był jeszcze w ich grupie i chował się wśród niektórych w piwnicach jakiejś restauracji.
Wracając jednak do obecnej, trudnej sytuacji. Nie mogli dać się zdradzić. Ta myśl trzymała Owensa znacznie mocniej na miejscu, niż trzymanie za ręce. Nadal tego nie rozumiał, ale nie będzie ironizował ani rzucał ciętymi uwagami. Po prostu pierwszy i ostatni raz w życiu ugryzie się w język. Strażnik minął ich jak gdyby nigdy nic. Owens patrzył tylko w las rosnący całkiem niedaleko przed nim. Ciemność mogła skrywać w sobie różne zagadki, a on nie zamierzał ich odkrywać, bo jeśli kryły się tam nowonarodzone szwendacze to wolał darować sobie spotkanie z nimi. Jak kochają to poczekają.
– Co teraz? – rzucił cicho Owens, wypuszczając jej ręce z uścisku, który sama stworzyła dla zachowania pozorów. – Muszę odzyskać swoją broń. Nie pozwolę, aby kretyni przywłaszczyli ją sobie. – dodał od razu. Zmarszczył jednak brwi. Zapomniał już dawno o kulturze, która obowiązywała przed końcem świata, który był mu znany. W końcu jako student ochrony zabytków nie miał dziś kompletnie nic. Niepotrzebna wiedza, która nadal krył się w jego umyśle. Zastała zamknięta gdzieś na dnie, ponieważ teraz musiał skupiać się na tych nowych zdolnościach, których nie mógł ignorować. Walka bronią, używanie pistoletów, ładowanie ich, a nawet zabijanie szwendaczy. Wszystko, byleby tylko przetrwać.
Gdy strażnik zniknął z ich pola widzenia. Ostrożnie obejrzał się przez ramię. Powoli podniósł się z zielonej trawy. Otrzepał ciemne spodnie. Poprawił skórzaną kurtkę i spojrzał na swoją towarzyszkę, uważniej jej się przyglądając. Ciemnowłosy Owens przekrzywił głowę w bok.
– Jak w ogóle masz na imię?
Seth Owens
Wciągnął powietrze do płuc i odetchnął głęboko. Rozejrzał się dokoła czujnym spojrzeniem, jakby gotów na jakiekolwiek problemy. Najtrudniejszy etap mieli zatem za sobą. Nie można było się oszukiwać, że osiągnęli to tylko dzięki współpracy ze sobą. W innym razie sam Owens miałby kłopoty z jasnym określeniem tego co go czeka i jak długo zamierzają go tutaj trzymać. Nie znał zasad jakie panowały w tym obozie i sądząc po tym szalonym przywódcy, który raczył go tu przytargać nie zamierzał. Ponownie przetarł nieprzyjemnie odzywające się bólem nadgarstki. Gdzieniegdzie sznur zacisnął się na tyle mocno, że wpijając się w skórę pozostawił czerwone linie. Musiał przyznać, że spętanie było zrobione bardzo dobre i chyba nikt w jego grupy nie potrafiłby zrobić tego z taką samą precyzją, a przynajmniej bez ćwiczeń w imieniu: praktyka czyni mistrza.
OdpowiedzUsuńW tym świecie musieli wrócić do pierwotnych zwyczajów. Prądu nie było, paliwa nie było, jedzenia w sklepach nikt już nie dowoził. Ta nowa rzeczywistość rzucała ich na głęboką wodę w większości przypadków bez żadnego przygotowana. Uczenie się podstawowych umiejętności przetrwania znanych głównie z obozów harcerskich mogły okazać się przydatne. Wszyscy wojskowi, policjanci, lekarze czy zaprawieni w survivalu mieli znacznie większe szanse na to, że nie oszaleją przy pierwszej okazji. Zabijanie szwendaczy wymagało przełamania schematu, który mówił, że nie należy zabijać niczego co żywe. Wielu powstrzymywał strach i moralność, która po pierwszym ujrzeniu okrucieństwa tych bezmyślnych umarlaków była odrzucona daleko za siebie. Tak też najważniejsze: przetrwanie okazało się zwycięzcą w tym wyścigu. Najgorszym przeżyciem miażdżącym wszystkich niezależnie od tego kim był i jakimi zasadami w życiu się kierował było ujrzenie śmierci najbliższych, a następnie ujrzenie ich w tej drugiej znienawidzonej formie.
Spojrzał na nią uważniej. Gwarantowała mu, że odzyska swoją broń. No pięknie. Jeszcze trochę i ją rozszarpią za to, że pomogła mu uciec, a co dopiero za ten zwrot jego własności. Zmarszczył brwi i roześmiał się mimowolnie. Trochę ironicznie, ale cóż poradzić? Takie cholerne czasy. Miał przeskoczyć mur i znaleźć się tym pieprzonym lesie. Naprawdę! Istne spełnienie marzeń dla Setha Owensa. Dobrze to rozegrała. Faktycznie trudno byłoby go zmusić do tego, aby poszedł za nią ślepo po tym co go dzisiaj spotkało. Zresztą to nawet nie do końca było trafnym wyjaśnieniem jego zachowania. On nigdy się nikogo nie słuchał, chyba że chodziło jego grupę. Wtedy robił wyjątek i robił to co było konieczne. Skąd brała się ta nagła zmienność? Odpowiedź była oczywista: jeśli miał zginać to z własnej winy. Nie mógł na ślepo iść tam gdzie ktoś go prowadził. Nie ufał nikomu, bo tak trzeba było. Skinął tylko głową, gdy zupełnie zaskoczona i wytrącona z równowagi tym pytaniem zdradziła mu swoje imię. Mogła być odważna i chyba najlepiej myśląca spośród tych wszystkich tumanów, ale nadal pozostawała z nimi.
– Wzięłaś pod uwagę chociaż jakie konsekwencje cię spotkają? – spytał ironicznym tonem Owens, idąc za nią. Nie sądziła chyba, że nagle zrobi się potulny jak baranek i grzecznie w milczeniu będzie go prowadziła do celu.
Seth Owens
Ależ to zaprzątało tylko i wyłącznie umysł Owensa. Jeśli żyje się w tak niebezpiecznych czasach to trudno wisieć z głową w chmurach, bo szwendacze szybko ów marzyciela ściągną na ziemię. Dla tych, którzy za późno zorientują się w swojej tragicznej sytuacji skończy się to niezapomnianą lekcją oznaczającą koniec wędrówki w tym końcu świata. Owens szedł za nią, ale nie był zbyt pewny. Po tym co go spotkało nie mógłby nawet. Nie lekceważył losu, a w jakieś szczególne szczęście to jednak nie wierzył. Rozglądał się dokoła z uwagą, jakby w oczekiwaniu na coś zaskakującego, co może pokrzyżować ich plany. Kiedy zmuszony był do ukrycia się to robił to. Tak jak teraz przylgnął plecami do ścian kampera i nasłuchiwał. Zimno nie przedarło się przez jego skórzaną kurtkę.
OdpowiedzUsuń– Chciałbym tylko zwrócić uwagę na brak logiki w twoim zachowaniu. Pomagasz więźniowi. Po raz drugi tego dnia w zasadzie. To nie za dużo atrakcji jak na jeden dzień? – zapytał z doskonale słyszalnym cynizmem. Pomogła mu to prawda, ale nie zachowywała się w sposób racjonalny, a przynajmniej Owens nie był w stanie tego pojąć. Narażanie się dla kogoś? No dobra, mógł to zrozumieć, bo ten ich przywódca był zdrowo walnięty, ale wydawało się, że ona chce tu zostać. To już się ze sobą nie łączyło. Zmrużył oczy, które przyzwyczaiły się już do panującej ciemności i potrafił już dosyć dobre odróżniać kształty. – Trzymam cię za słowo. – rzucił w odpowiedzi z ironią. No cóż na tym mu właśnie bardzo zależało. Po tak dobrze pokonanej trasie nie mógł tak po prostu zostać znowu schwytany i usadzony na zimnej ziemi. – Nie obchodzi, ale twoje zachowanie jest dziwne i pozbawione racjonalizmu z jednej strony. – skomentował całkiem normalnie, co mogło dziwić, ale proszę się nie przyzwyczajać to mija.
Magazyn był priorytetem. Zdobycie broni nowym celem w drodze ucieczki na wolność. Owens uśmiechnął się mimowolnie, bo wychodziło na to, że wykiwa tych kretynów z tego obozu i wymknie się prawie niepostrzeżony. Wróci do miasta. Wróci do swoich i wyjaśni im wszystko, a potem opowie co ta banda przygłupów odpala w tym leśnym obozie. Doda oczywiście, że omal nie udusił ich przywódcy w akcie nagłej furii, ale to tylko drobny szczegół.
– Oho, ktoś tu pokazuje pazurki i chce zostać liderem. Nie bądź tylko taka pewna siebie, bo nie wiem czy tak drobne ciałko będzie w stanie to pomieścić. – prychnął złośliwie Owens. Nie zamierzał się jednak wykłócać. Wiedział, że w sprawach tego obozu musiał jej zaufać, choćby w tym minimalnym stopniu, aby uzyskać to na czym mu zależało.
Czego nie brał na pewno pod uwagę? To oczywiste Owens nie chciał nawet wierzyć w to, że wyprowadzałaby go w zasadzkę. Nikt, by jej nie związał z nim, a może jednak…? Przecież nie odebrano jej broni. Nie miała jednak zbytnio czasu na takie rozplanowanie tego wszystkiego. To co stało się po tym jak uwolniła Owensa zapewne zaskoczyło wszystkich mieszkańców obozu. Odciągnięto go do tyłu w samą porę, a ją zaraz za nim i tak ją zostawili.
[Jak już zacznę to muszę skończyć. Nie musisz tęsknic, ale do zaczęć dochodzi odpis c:]
Seth Owens
A nie? Bez przesady aż takim dupkiem to Owens nie był, żeby wszystkie zasługi przypisywać sobie. Mógłby, ale po co? Nigdy nie zależało mu na byciu bohaterem, o którym opowiada się dzieciom na dobranoc i to jeszcze w świecie opanowanym przez głupich szwendaczy walczących o dominację z ludźmi. Owens chciał za wszelką cenę wydostać się z tego cholernego, zapuszczonego obozu, ale wiedział, że na ten moment nie zrobi tego tak sprawnie bez jasnowłosej. Była mu potrzebna, a on chciał odzyskać swoje rzeczy i swobodne zniknąć stąd jak najdalej, kierując się do miasta. Wracając do swoich.
OdpowiedzUsuńZaskoczyła go takim nagłym wyładowaniem złości. Owens zmrużył groźnie oczy, mierzą ją raczej chłodnym spojrzeniem bystrych oczu. Naprawdę w porę się opanował, aby nie zachować się zbyt nerwowo. Pierwszą myślą byłoby, aby pchnąć ją całkiem podobnie, niby dla niepoznaki albo w ramach rewanżu, ale tego nie zrobił.
– Może tak dużo nie gadaj, tylko rób to co musisz. Zaczynasz się wymądrzać i mogą na przyłapać na głupkowatej pogawędce, a to byłoby w tej chwili chyba najgorszą nagrodą za przecięcie lin twoim sztyletem. – odparł ze złośliwym uśmieszkiem. Uniósł przy tym dumnie podbródek ku górze. Gdyby nie było ciemno na zewnątrz to bez wątpienia mogłaby się przyjrzeć tatuażom. Począwszy od odsłoniętej szyi, aż po bok głowy. Przewrócił oczami. – Jesteś naiwna jeśli wierzysz w to, że poza tą lichą siatką masz równe szanse. Tam jest wolność i to właśnie tam możesz pokazać co tak naprawdę jesteś warta. Ten obóz się sypie, a was lider to skończony kretyn pozbawiony rozumu. – dodał beznamiętnie. Zmrużył oczy. – Czyżbyś właśnie prosiła mnie o przysługę w przejściu przez mur? – rzucił znaczącym tonem.
Litość? U Owensa? I to jeszcze w tak oschłych czasach, gdzie świat się skończył i wszystko wróciło do pierwotności? To się nie trzymało kupy przecież. Dziewczyna prosić nie zamierzała, a Owens nie był typem osoby, która proponowała coś od siebie, tylko dlatego, że ktoś zdecydował się mu pomóc. Mógłby to robić, owszem, ale czy wtedy nie byłoby większej szansy na to, że ostatecznie za bardzo się odsłoni i ktoś to wykorzysta? A i… Dupka usłyszał, bo tylko uśmiechnął się z niekrytą jakoś szczególnie satysfakcją.
Cóż mu pozostało jak podążać za nią? Dzięki jasnowłosej miał szansę na wydostanie się stąd. Szybko i sprawnie. Tego teraz potrzebował. Gdyby było jasno to nigdy nie zaproponowałby jej współpracy, tylko kombinowałby samodzielnie, ryzykując samym sobą. Wszelkie błędy byłyby jego dziełem i musiałby za nie najzwyczajniej w świecie zapłacić. W innym warunkach niż obecne przy zapadniętym zmroku wymagałyby jego naturalnego zachowania w stylu samca alfa. Teraz jednak musiał patrzeć na tę sprawę z delikatnego dystansu i kalkulować podjęte kroki, aby dojść do upragnionego celu powoli. Teraz znaleźli się przy magazynie. Nie wyglądał na zbytnio pilnowany, co znowu wzbudziło dezaprobatę u Owensa, który nie wierzył, że ci kretyni jednak jeszcze żyją. Teraz jeden etap dojścia do celu – zdobycie jego sztyletu i pistoletu, a następnie przeprawa przez mur, by wylądować na trawie wśród świerszczy i ruszenie w ciemność.
Seth Owens
Ależ Owens nie czuł żadnej potrzeby, aby się z tego tłumaczyć, gdyby ta jasnowłosa dziewczyna raczyła się go o to zapytać. Posłałby jej tylko pogardliwe spojrzenie i poszedłby dalej… no właśnie tak się składało, że na ten moment był od niej zależny. Na całe szczęście tylko tymczasowo. Za murem ich drogi się rozdzielą, a on będzie miał święty spokój. Tak przynajmniej ułożył to sobie w głowie Seth. Bardzo wygodnie i nie da się ukryć, że byłoby to na rękę. Co z tego, że za murem ciągnął się ogromny i nieprzenikniony las, który stanowiłby idealne miejsce dla szwendaczy, a on nie miał obeznania w tym dawno przejętym przez przyrodę obszarze? Nigdy, by się nie przyznał do tego, że jest skazany na łaskę Vill. Co to, to nie!
OdpowiedzUsuńPrychnął jedynie na jej słowa. Nie będzie tego komentował, o nie. Jeszcze pomyślałaby, że to jemu zależy na tym, aby przeszła przez mur. Może musiał obdarzyć ją względnym zaufaniem, ale nie musiał się aż tak poświęcać czy odwdzięczać.
– Zechciałbym, gdybyś ładnie poprosiła. – rzucił szerokim, cynicznym uśmieszkiem, a co musiał mieć chłopak jakieś poczucie humoru. Nawet w tak niebezpiecznych chwilach. Zawsze ktoś mógł przyuważyć niepasujące, ruszające się sylwetki w ciemności, o ile ich oczy przyzwyczaiły się do panującego mroku. Obserwował ją, stojąc z boku. Owszem, budynek był raczej niepozorny. Jeśli Seth wpadłby tutaj ze swoją grupą to byłoby to zdecydowanie ostatnie miejsce, w którym szukaliby broni czy nabojów. Skąd takie podeście? Nie trudno było się domyślić, że w nowym apokaliptycznym świecie było to znacznie cenniejsze od pieniędzy. Waluta, którą znali przed świtem żywych trupów w tej chwili okazywała się bezużyteczna. Wybite monety czy papierowe pieniądze były śmiesznym świadectwem tego jak kiedyś wyglądała wymiana handlowa. Teraz wrócono do czasów sprzed cywilizacyjnego rozwoju. Nie drażniło to Owensa w ogóle. Pogodził się z nowymi warunkami. Należało się do nich dostosować, bo nie było od nich żadnego odwrotu. Znany mu świat miał już nigdy nie wrócić. Spotykał ocalałych, którzy mieli jeszcze nadzieję, ale uznawał ich za naiwnych. Takie osoby potrzebowały nadziei, aby nie przydusiło ich nic do podłogi. Oni tego potrzebowali, żeby móc patrzeć przed siebie i móc zrobić krok do przodu. Tylko nadzieja trzymała ich w ryzach, a Seth wiedział co się z nimi stanie, gdy już ją utracą.
Z zamyślenia wyrwało go otarcie. Mniej lub bardziej umyślne, ale to wystarczyło, by spojrzał na jasnowłosą. Zmrużył oczy. A, więc to tak… Klucze nie był noszony przez kogoś kto miał to miejsce stale doglądać. Aż tak sobie ufali, że zostawiali je? Roześmiał się cicho, kiedy jednak postanowiła zwrócić się o jego pomoc.
– Mógłbym – potwierdził z rozbawieniem, które było bardziej wyczuwalne niż jakakolwiek ironia. Lubił patrzeć na ludzi z wyższością, kiedy coś stała na drodze do ich celu. W tym przypadku był to wzrost i bawiło go to na swój sposób. Pewnie nie powinno, ale jednak. Dla niego sięgnięcie po klucz nie było jakimś wyczynem. Był wyższy. To, ze podał jej klucz mogło być równie dobrze ironiczną zagrywką. – Proszę bardzo. – dodał, podając jej klucz. Byli na jej terenie, a skoro nie rządził się wcześniej to teraz też nie zamierzał.
Seth Owens