Było zimno, nawet, jeśli dwa dni temu cały śnieg zniknął z miasta. Janine trzęsła się w swojej grubej kurtce i klęła pod nosem na to, że nie udało się jej dotrzeć do schroniska na czas. Gdyby tylko nie był grudzień... Nikt nie przyjmował bezdomnych w święta. Miłosierdzie nie istniało, trzeba się przecież pokazać, to priorytet. Żaden z jej kochanków, nawet tych świadomych jej bezdomności, nie wpuściłby jej do domu, choćby błagała. Ci nieuświadomieni tym bardziej. Szła więc przed siebie, byleby tylko zniszczyć zmęczenie, żeby zapomnieć o zimne, z nadzieją, że coś się nawinie – choćby jakaś grupa bezdomnych gotowa spędzić z nią ten podobno święty czas. Szła jednak od kilku godzin i nie spotkała nikogo. Raz po raz wzdychała ciężko, poprawiając ciężki plecak. Mogła zimować na południu, oj, mogła. Nie marzłaby aż tak. W pewnym momencie zauważyła jakiegoś pijaka na ławce. Chciała go początkowo wyminąć, ale potem pomyślała, że zamarznąć komuś takiemu nie było trudno, zwłaszcza w taką noc. Stojąc w odpowiedniej odległości, rozejrzała się uważnie, szukając kogokolwiek, kto miałby telefon komórkowy – żywego ducha jednak nie dojrzała na całej ulicy. Zbliżyła się więc ostrożnie, uznając, że może ów pijaczek może posiadać telefon. Może z jego komórki zadzwoniłaby po karetkę? Albo po policję? Nie mogła pozwolić mu zamarznąć. Kim byłaby, gdyby pozwoliła mu umrzeć w zimnie? Mężczyzna nie był jednak drobnym pijaczkiem jak Janine na początku podejrzewała: nie wyglądał ani na drobnego, ani na pijaczka. Po dobrze skrojonym stroju kobieta wywnioskowała, że musiał mieć trochę więcej pieniędzy niż tylko na tanie wino. W pierwszej chwili pomyślała, że wystarczyłoby zabrać mu gotówkę i znaleźć dobry hotel dla siebie. Zaraz tę myśl jednak odrzuciła, uznając, że to byłoby po prostu totalnie nie w jej stylu. Nie chciała kraść, nie w nocy, nie w przeddzień Wigilii, nie od człowieka, który mógł umrzeć z wyziębienia w ciągu kilku godzin. Na zawołanie nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie uznała, że w sumie lepiej się pomęczyć razem niż samotnie. Poza tym, jeśli był bogaty, musiał mieć mieszkanie. To oznaczało ciepły kąt, coś do jedzenia i być może jakieś pieniądze następnego ranka. Tak, Janine uśmiechnęła się sama do siebie. Podchodząc do niego, miała nadzieję, że zarobionych pieniędzy nie będzie musiała wydać na pralnię. - Cześć – rzekła, patrząc na mężczyznę. Nie skomentowała nazwania jej „małą”. Bywała nazywana gorzej. – Przydałaby ci się pomoc, to jasne. Masz telefon? Zadzwonię po taksówkę. Ale ostrzegam, nie mam żadnych pieniędzy, sam musisz zapłacić – powiedziała, siadając obok niego. Uśmiechał się obleśnie, ale Janine mogła znieść obleśny uśmiech w zamian za odrobinę ciepła jego domu. - Mieszkasz niedaleko? Na jakiej ulicy? Odprowadzę cię, jeśli niedaleko – dodała.
Janine zgodziłaby się więc z nim: sama nie cierpiała takiej atmosfery, jak również udawania, że wszystko jest zupełnie tak, jak w filmach. Nigdy nie było. Pani domu wcale nie wyglądała perfekcyjnie po kilkunastu godzinach spędzonych nad garami; dzieci wcale nie starały się zachowywać dobrze; gospodarz bynajmniej nie przebierał się w niesamowity strój Mikołaja. Najczęściej wszyscy po kolacji czuli się źle, obżarci, przejedzeni i najzwyczajniej zmęczeni ciągłymi kłótniami o najdrobniejsze sprawy. Plus, oczywiście, prawie nikt naprawdę nie cieszył się z prezentów. Mimo to, Janine oddałaby wiele, żeby być teraz z kimkolwiek w ciepłym miejscu. Pojedzona, nie głodna, nie osłabiona, nie w gorącej, starej kurtce, a w sukience, którą upchnęła na samym dnie swojeg plecaka. Tylko kto przyjąłby pod swój dach, skoro rodziny nie miała od dawna? Lata zastanawiała się nad rozwiązaniem tego problemu. Niegdys jeszcze bolało, teraz powoli przechodziło. Brakowało tylko schronienia. Gdy mężczyzna zadzwonił po jakiegoś Billa, Janine zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zwiać. Jakby nie patrzeć, facet mógł to zrobić dawno temu, a zrobił dopiero teraz – brzmiało to co najmniej dziwnie. Cofnęła się więc dwa kroki, pokręciła głową i odetchnęła. Nie, był zbyt pijany, żeby myśleć o czymkolwiek. Zresztą, w zamian za ciepłe miejsce mogłaby dać dupy, żaden problem. Nie ma potrzeby brania jej siłą. - Nic nie muszę – rzekła oschle, po czym usiadła obok niego. Miała nadzieję, że jednak nie zwymiotuje na nią, chociaż wydawało jej się, że facet powoli dochodził do siebie. Zimne powietrze zawsze czyniło cuda na pijaków, przynajmniej do czasu. – Ale zrobię to, bo musiałeś naprawdę mieć dobry powód, żeby schlać się w przeddzień Wigilii. Uśmiechnęła się delikatnie, a potem nachyliła nad nim. Nie znała się na perfumach, ale spod oparów alkoholu dało się poczuć coś drogiego. Poprawiła mu szalik oraz płaszcz, zapinając dwa rozpęte guziki. Potem poklepała go po twarzy. Nie był źle wyglądającym mężczyzną, gdyby nie to, jak bardzo o siebie dbał – do momentu, w którym Janine zastanawiała się, czy nie uciec. Kultura masowa ją przerażała, a ludzie podążający za nią najczęściej doprowadzali ją do szewskiej pasji. Cóż, nie bez przyczyny i nie bez wzajemności, bo oczywistością było, że Janine ze swoim anarchistycznym podejściem do świata musiała być przez ogół postrzegana jak wyrzutek. Zresztą, była wyrzutkiem. Ale napawała się dumą z tego powodu. Już wnet przyjechał jakiś samochód i Janine aż poczuła się głupio, patrząc na niego. Ostatnim razem, gdy wsiadała do samochodu z jakimś obcym kolesiem, był to pickup z lat siedemdziesiątych, którego właścicielem był jakiś pryszczaty dwudziestolatek. Skończył szybciej niż zaczął, ale dzięki jego poczuciu winy Janine miała kilka dni w cieple. Teraz wsiadała do samochodu, który najpewniej kosztował więcej niż mieszkanie tamtego gówniarza. Bill też nie okazał się kumplem, a szoferem, co sprawiło, że w Janine wręcz narósł bunt. Całą jej dotychczasowa filozofia opierała się na krytykowaniu nieznanych bogaczy, sprawców zła na całym świecie. Teraz jednemu takiemu pozwalała dotrzeć do domu. Gdyby się jej ludzie dowiedzieli... Zimno i głód jednak zwyciężyły. Janine wsadziła najpierw mężczyzną, potem sama się wpakowała, kładąc swój plecak na siedzenie obok. Bill spojrzał dziwnie, gdy zauważył, ile ów plecak ważył – i z jaką łatwością dziewczyna posadziła go obok. - Jadę z nim, chciał – wyjaśniła szoferowi, po czym spojrzała na swojego lekko śliniącego się towarzysza. Nie ma mowy. Nie prześpi się z nim, gdy jest w takim stanie. Poza tym, jako bogacz mógł ją wywalić. Ciekawe, jak zareaguje, jeśli mu powie, że prześpią się, gdy wytrzeźwieje?... - Jesteś pijany – stwierdziła w pewnym momencie, kładąc ów plecak między siebie i bogacza.
Co by więc powiedział na Janine, która wybrała sobie własne życie, odtrącając pieniądze? Akceptowała głód, zimno, biedę i czasami naprawdę trudne, smutne chwile pod mostem jako część swojego życia, krytykując i unikając tych bogatych. Ba! Od lat nie kupiła nic dla samej siebie, robiła praktycznie wszystko ręcznie, a jeśli udało się jej coś już nabyć za zarobione pieniądze, to była to konieczność, nie wymysł. Nie wierząc zupełnie w materialistyczny styl życia, czuła się wolna, o wiele bardziej wolna niż jakikolwiek człowiek zgadzający się z systemem. Dało się domyslić, że ten człowiek przestał kontaktować i tylko dzięki alkoholowi zachowywał się tak, jak się zachowywał. Gdyby bowiem nie stan upojenia, dałoby się dostrzec łatwo, że Janine daleko do bogatego stylu życia, że właściwie kurtka jest znoszona, że buty ledwie się trzymają. Jej spodnie zostały specjalnie podziurawione w kilku miejcach, by sprawiać wrażenie zamierzonego efektu – tak naprawdę Janine wywróciła się raz i zdarła je przez przypadek. Na bezdomną jednak kobieta nie wyglądała: nie śmierdziała, bo mimo wszystko starała się zachować czystość, i czasami robiła badania w klinikach. Ograniczyła swoje potrzeby do minimum, tak, żeby nigdy nie musieć taszczyć ze sobą nic więcej niż ten jeden stary plecak. Mogła co najwyżej zdawać się odrobinę zaniedbana. Lecz alkohol nie pozwalał tego dostrzec. Na szczęście. Nie skomentowała słów o tym, że dobrze było się schlać w każdej chwili i z jakiegokolwiek powodu: nie wierzyła w to, zwłaszcza, że sama niekoniecznie miała pieniądze na picie i bynajmniej nie posiadała miejsca, gdzie można byłoby wytrzeźwieć. Lubiłą stan upojenia, kto bowiem nie lubił, jednak picie zimą podczas bycia bezdomną mogło skończyć się źle. Janine nie ryzykowała swoim życiem – brak domu oznaczał w końcu odpowiedzialność za siebie. O wiele większą odpowiedzialność niż trwanie w systemie. Tam wszystko było dystrybutowane bez jakiegokolwiek zapytania o sens czy o cel. Co by się bowiem stało, gdyby ci wszyscy ludzie nagle stracili swoje bezpieczne grajdołki? Czyż nie poguiliby się w świecie? Czyż nie byli zgubieni już teraz? Pocałowana, trochę się skrzywiła, bo pocałunek, chociaż przyjemny był odrobinę zbyt mokry. Mężczyzna wciąż był schlany i wciąż zachowywał się jak na dobrego pijaka przystało: totalnie nie kontroloał swoich odruchów. Janine nawet rozważała, czy nie wysiąść, żeby nie musieć mieć większego kontaktu z tym człowiekiem, ale doszła do wniosku, że lepiej było nawet przeżyć jakiś słaby seks niż spędzać przeddzień wigilii samotnie. - Jest mi zimno – odparła, pocierając dłońmi swoje uda. Ciepło wewnątrz pokoju tylko sprawiło jej dreszcze. – Janine jestem. A ty, jak się nazywasz, pijany zbawicielu z mechanicznym rumakiem? – spytała. Nie przerwała jego zabawy swoimi włosami przez dłuższą chwilę, ale w końcu zdjęła przemoczoną, sztywną już gumkę z końcówek swoich włosów. Myła je zaledwie kilka godzin temu, więc miała pewność, że wciąż słodko pachniały owocowym mydłem. Uśmiechnęła się delikatnie, rozpuszczając kilka drobnych pasemek. - Nie boisz się, że cię skrzywdzę? – spytała, po czym odsunęła plecak. Chciała już mu wskoczyć na kolana, ale akurat Bill zatrzymał samochód. Spojrzała na szofera, gdy zakomunikował, że są na miejscu. Janine od razu otworzyła drzwi, zabrałą z lekkością ciężką torbę i potem wyciągnęła rękę do swojego „rycerza”. Zderzenie się z zimnem sprawiło, że zadrżała. Nie, nie chciała spędzać kolejnej nocy bez schronienia. Nawet, jeśli oznaczało to wykorzystanie jakiegoś beznadziejnie naiwnego bogacza.
Gdyby więc wymienić konsumpcjoznim na wolność, zapewne Janine i jej nowy znajomy nie byliby tak różni. Ona nie ceniła niczego tak bardzo jak możliwości wybierania własnej drogi – nawet, jeśli wiązało się to z pewnymi nieprzyjemnościami. Poza tym, zachowania młodej hipiski i biznesmena mogły rzeczywiście się pokrywać. Janine wykorzystywała ludzi, często robiła rzeczy niepasujące do ogólnie przyjętych norm, nie dbała o jakiejś wielkie idee, liczyła się tylko ona i jej droga. Jeśli pomagała komuś – a pomagała sporo – to robiła to dlatego, że wierzyła w to mocno, nie z powodu wyższej konieczności. Nie dało się ukryć, że egoistycznie podchodziła do świata. Jakby nie patrzeć, gdyby świat jako taki zniknął, jej życie nie mogłoby wyglądać tak, jak wyglądało. Mogliby więc się naprawdę prześcigać w tym, kto kogo bardziej przedmiotowo traktował. Matt na pewno chciał ją zerżnąć, żeby otrzymać przyjemność, ona zaś – traktowała go jako chwilowego właściciela mieszkania. Płaciła seksem za to, by móc noc spędzić w cieple, by móc się porządnie wykąpać, by móc zjeśc coś konkretnego. W pewnym sensie on był tylko... koniecznym dodatkiem. Seks zaś... cóż, stanowił promocję w pewnym sensie. Słowa Matta wzbudziły pewną niechęć, ale Janine nie spodziewała się niczego innego po człowieku, który zgarnął ją z ulicy o trzeciej nad ranem. Gdyby nie wyraziła chęci, mogłoby się to skończyć nieprzyjemnie, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Ale Janine nie odmawiała seksu. Nie mając nic stałego w swoim życiu poza kilkoma przedmiotami codziennego użytku, każdy penis był traktowany jako towar luksusowy. A kto odrzuciłby klejnoty rzucane za darmo, w dodatku, jeśli wiązały się z innymi przyjemnościami? Nie odpowiedziała mu ani jednym słowem, jeszcze w windzie zrzucając z siebie grubą kurtkę. Gdy tylko przekroczyła próg miezkania, rzuciła ją na podłogę, zaraz za nią poleciała jej bluza sweter i koszulka. W mieszkaniu było ciepło, ale jej ciało lgnęło do każdego ciepła, wnet więc Matthew został pozbawiony swojej wierzchniej garderoby. Uśmiechnęła się, przyciskając swoje ciało do jego ciała, i zaraz zaczeła go całować. Nie lubiła zwlekać z takimi sprawami. Zaraz po wyjęciu jego paska uderzyła go mocno w pośladki. Potem ze śmiechem odsunęła się i spojrzała na niego poważnie. - Masz gumki? Bez gumek nie ma seksu – mruknęła, po czym wsunęła palce w jego kieszenie, szukając małego opakowania. Dbała o zdrowie, nie chciała złapać jakiejś choroby, nie było jej stać na leczenie. Fakt, poradziłaby sobie z każdą wenerą, ale oznaczałoby to zwiążanie się z jakimś miejscem i pójście do pracy, a tego Janine robić nie chciała. Znalazłszy gumkę w spodniach i obejrzawszy ją w słabym świetle księżyca, złapała ją zębami. Zaraz potem kilkoma szybkimi ruchami pozbawiła Matthew spodni i pochyliła się nad nim. Nie ufała do końca jego umiejętnościom w tym momencie, więc zdecydowaa, że sama to zrobi. Zanim jednak to nastąpiło, wsunęła opakowanie w swoją rękę i zajęła się jego torsem, składając na nagiej skórze miliony niezbyt delikatnych pocałunków. Każdy z sutków ugryzła, chcąc, żeby poczuł cokolwiek – pijani ludzie w końcu czuli o wiele mniej. Już wnet rzuciła go na łóżko i, pozbywszy się własnych spodni, usiadła w samej bieliźnie na nim okrakiem. Spojrzała na niego z góry, odgarniając na bok długie, ciemne włosy. - Może powinieneś się bać – rzekła przekronie, rozrywając opakowanie. Zgrabnie wyjęła palcami prezerwatywę. – Właśnie zamierzam cię zerżnąć, czy się na to godzisz, cz nie – dodała szeptem, po czym nachyliła się nad nim i pocałowała go po raz kolejny. Pachniał mieszanką alkoholu i drogich perfum. OD tego kręciło się jej w głowie. Ale to nie przeszkadzało Janine; chciała tego zapachu jeszcze więcej.
Dobrze, że trafił się jej ktoś doświadczony, bo mogłaby nie znieść kolejnego prawiczka w łóżku, zwłaszcza, że od porządnego rżnięcia minęło już trochę czasu. Zaśmiała się więc, słysząc, że on nie ma żadnych problemów z przejęciem kontroli, i był to śmiech wściekle radosny, tryumfalny wręcz. Potrzebowała odrobiny zabawy, nawet, jeśli nie była ona pierwszą i najważniejszą rzeczą tej nocy. - Jak mam ufać komuś, kto zna mnie od piętnastu minut i już zerwał mi majtki? – zapytała. Zaraz wróciła jednak do pocałunków, nie żądając odpowiedzi i czekając tylko, aż mężczyzna założy tę cholerną gumkę. Pozwalała mu być górą tylko dlatego, że bez zabezpieczenia nie zamierzała go dosiąść. Kiedy więc on wreszcie wykonałto zadanie, jedną ręką bezczelnie chwyciła jego członka i sprawdziła, czy wszystko było na swoim miejscu. Nie, nie ufała mężczyźnie, zwłaszcza, że jeszcze piętnaście minut temu miał upśledzone umiejętności chodzenia w linii prostej. Trochę się zaskoczyła rozmiarem. Zawsze uważała, że wszyscy bogaci mają małych i dlatego kupują każdy sprzęt – by wynagrodzić sobie cała resztę. Ale może Matthew był wyjątkiem? Nie, żeby narzekała na jego wyjątkowość, właściwie ucieszyła się. Nie zamierzała marnować szansy. Podniosła się na rękach i ponownie zmieniła pozycję, tym razem jednak nie rzuciła go na plecy, a usiadła mu na kolanach. Przez kilka krótkich sekund patrzyła mu w oczy, ale jako, że Janine nie należała do romantycznych, zaraz spojrzała na usta mężczyzny, przysuwając do nich swojego sutka. Nie potrzebowała cudownych chwil spędzonych na deliatnych pieszczotach, ale chciała czuć przyjemność. Kim zresztą on był? Jakimś przelotnym seksem, niczym więcej, miał fajną chatę. Janine nie musiała dbać o to, by zaspokoić jego intymne, emocjonalne potrzeby. O ile w ogóle jakieś miał. Dosiadła go zdecydowanie i równie zdecydowanie zaczęła się poruszać, uderzając biodrami o jego lędźwia stopniowo coraz głębiej. Jej oddech szybko się spłycił, zwłaszcza, że przyspieszyła równie dość szybko. Dłonie, dotychczas zaciśnięte na jego ramionach, przesunęły się na włosy, i Janine zaczęła dociskać twarz mężczyzny do swoich sutków. Chciała więcej, ciągle chciała więcej, więc bez srępowania przesunęła jego dłoń na swoją łechtaczkę. - Gryź mnie – warknęła cicho między pierwszymi jękami. – I zerżnij mnie tak, żebym jutro nie usiadła. Chyba potrafisz, mieszczuchu, co? Zaśmiała się z komizmu całej tej sytuacji. Nie cierpiała ludzi takich jak on, ale jego penis w niej, wypełniający ją porządnie, pieprzący są w cholernie przyjemny sposób zupełnie nie przeszkadzał. Takie członki powinno się produkować dla samotnych kobiet, o tak. Nie jakieś sztuczne, dziwne, nieprawdziwe. Była brutalna, agresywna, bynajmniej nie jak typowa kobieta. Ale co to kogo obchodziło? Kultura jej nie ściskała, nie wiązała, nie dominowała nad nią, więc żaden lęk jej nie dotyczył. Nie obchodziło jej więc, czy prezentowała się dobrze, czy była doskonale wygolona, czy pachniała najnowszymi perfumami, czy bielizna pasowała do siebie. W tej chwili to wszystko nie miało znaczenia.
Nigdy nie ściszała własnych krzyków i jęków, więc i tym razem się nie powstrzymywała: gdy nadszedł moment, po prostu zaczęła stękać z rozkoszy. Każde uderzenie jego lędźwi o jej biodra doprowadzało do białej gorączki, ale poddawała się temu całkowicie. Im zaś Matthew był brutalniejszy, tym lepiej odczuwała każdą komórkę swojego ciała, tym było jej przyjemniej – i tym krzyczała głośniej. Nie zapamiętała jego imienia, więc nie jęczała żadnego konkretego słowa. Czy mogła jęczeć „mieszczuchu, mocniej”? Nawet w takim stanie uznała, że to brzmi głupio. Gdy mężczyzna chwycił ją za włosy, nie tylko odchyliła szyję, ale cała właściwie położyła się na plecach. Wbijając mu paznokcie w ciało, przesunęła Matta nad siebie i z dzikim uśmiechem położyła swoje nogi na jego barkach. Zaraz potem przyciągnęła jego twarz w swoim kierunku i warknęła, żeby nie przerywał. Była przy samym końcu – nie mógł teraz robić sobie żadnych, choćby maleńkich przerw. Właściwie, to już po kilku chwilach płeć przestała mieć znaczenie, Janine i Matthew stali się jedną wielką masą walczącą ze sobą i pragnącą siebie coraz bardziej. Nie istniało nic poza nimi; rzeczywistość zamykała się w ich nagich ciałach, w ramionach szybko poznających ciała drugiej osoby, w gorących pocałunkach i uderzeniach zębów. Jakiekolwiek podziały na biednych i bogatych zanikły, Janine nie myślała o Matthew już jako o wstrętnym bogaczu czy o systemowcu... był po prostu on, kolejne uderzenia i coraz szybsze bicie serca. I poczucie, że żyje, że wreszcie żyje. Dużo jej nie brakowało, więc już wnet napięła się – i nagle rozluźniła. Oczy zaszły jej mgłą, gorąco oblało całe spocone i sponiewierane ciało. Każdy najmniejszy ruch wywoływał cichy, przeciągły i wyjątkowo rozkosznie leniwy jęk, a gdy Matthew wreszcie skończył, sapnęła z radości. Z chęcią przyjęła jego ciężar, nie przeszkadzał jej ani trochę. Nawet, gdy doszła trochę do siebie, zaczęła gładzić go po głowie z pewną dozą czułości. Wciąż nie pamiętała jego imienia, ale kto by się przejmował takimi drobnostkami?... Nie wstawała, właściwie nie ruszyła się ani o milimetr po tym, jak w niej skończył. Przymknęła oczy, drapiąc delikatnie jego kark, i zasnęła w tej pozycji zaledwie minutę lub dwie potem. Ogrzewał ją, ona ogrzewała jego, a po godzinach spędzonych w zimnie nie było już śladu. * Obudziła się rano, gdy słońce nad Nowym Jorkiem wisiało od kilku godzin. Przez moment zastanawiała się, od kiedy sufity w schronisku wyglądają tak ładnie, ale jedno chrapnięcie dochodzące od ciała obo uświadomiło jej, że bynajmniej nie znajdowała się w schronisku. Uniosła się delikatnie, odgarniając włosy z czoła, jeszcze nie do końca rozumiejąc, dlaczego je rozwiązała. Mężczyzna śpiący obok, zużyta prezerwatywa tuż obok jego nosa świadczyła o tym, że Janine nie została porwana przez ufo, tylko zaczepiła się u kogoś. Nie znała jednak tej twarzy, czyli to był ktoś nowy. Matthew? Mica? Marion? Jak on miał na imię...? Wystarczyły dwa ruchy: najpierw podniesienie się, a potem wstanie, żeby przypomnieć sobie, że ten seks był co najmniej niemożliwy. Czy naprawdę zerżnęła pijanego gościa, a on był w te klocki aż tak dobry nawet pod wpływem? Dawno nie miała aż takiego orgazmu, dawno nie zasnęła tak szybko, wykończona i naprawdę konkretnie wyruchana. Nie, żeby narzekała, ale ciężko było w to uwierzyć. Może jej się przyśniło?
Nie przejmowała się zakładaniem czegokolwiek, po prostu wyszła z sypialni zupełnie nago. Nie związywała jeszcze włosów, wiedząc, że zanim stąd po cichu wyjdzie, umyje się, bo pachniała mieszanką potu, alkoholu i męskich perfum. Może, gdyby się udało, załapałaby się na śniadanie. Ale póki co, skierowała się w stronę łazienki. Mieszkanie było ogromne, bardzo nowoczesne i Janine już wiedziała, że nie lubi jego właściciela. Część z tych rzeczy musiała kosztować fortunę, podczas bycia zupełnie nieprzydatnymi. Oglądała to z dziwnym grymasem na twarzy, ale nie komentowała niczego, nawet, jeśli chłód tego miejsca powoli wkradał się pod jej skórę. Bo chociaż wszystko wyglądało profesjonalnie i pięknie, brakowało w tym duszy. Janine miała wręcz wrażenie, jakby chodziła po sklepie meblowym. Weszła do łazienki i w pierwszej chwili zauważyła kilka damskich kosmetyków do kąpieli. Matthew więc miał kogoś – albo już nie miał, ale nie zdążył się tego pozbyć. Zupełnie pragmatycznie patrząc na sprawę, kobieta doszła do wniosku, że opcja numer dwa jej bardziej odpowiada. Nie wzięła jednak tych kosmetyków, zawsze uważała, że są zbyt przesłodzone w zapachu, zamiast tego użyła zwykłego mydła. Wyszła spod prysznica już ze związanymi włosami, chociaż rozczesanie długich kosmyków zajęło jej dłuższą chwilę. Podchodząc do swojego plecaka, dokończyła plecenie warkocza; gumką wyjętą z jednej z kieszeni związała go do końca. Zaraz potem puściła go wolno i kucnęła, zaczynając przeglądać swoją bieliznę. Doszła do wniosku, że nie mogła za żadne skarby ubrać się w coś wyciągniętego i beznadziejnego, wskazującego w najmniejszym stopniu o jej bezdomności, więc Janine zrezygnowała ze swoich ubrań. Zamiast tego, podeszła do pierwszej-lepszej szafy i wyjęła jakąś męską koszulę. Nałożyła ją nonszalancko na swoje ramiona i ruszyła w poszukiwaniu jedzenia.
W czasie, gdy Człowiek z Dobrym Penisem się mył, Janine zdążyła zrobić talerz kanapek dla dwojga. Nie wiedziała, czy on w ogóle zje z nią, ale sądziła, że powinna się mimo wszystko w jakiś sposób odwdzięczyć za możliwość spędzenia tu nocy i przyjemną kąpiel. Zanim jednak mężczyzna wyszedł, Janine zdążyła nie tylko zjeść swoją część, ale i po sobie pozmywać. Potem już tylko czekała, żeby z nim porozmawiać, bo dziwnie byłoby spakować się i wyjść w pośpiechu. Poza tym, tak naprawdę nie znała tego mężczyzny. Chciała się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Kto wie, bogacze przecież lubili wydawać pieniądze na narkotyki. Może potrzebował mimo wszystko pomocy? Może wcale a wcale nie poprawiło mu się po wczorajszej nocy? A może po prostu chciała poznać jego imię, bo właściwie dziwnie było myśleć o nim jako o Dobrym Rżnięciu czy Panu Kutasie. - Przyznaj się, że chcesz po prostu sprawdzić, czy nie zerżnąłeś kogoś brzydkiego – rzekła, po czym zupełnie swobodnie pozwoliła mu zdjąć z siebie koszulę. Bez żadnego zawstydzenia odwróciła ku niemu twarz i stanęła prosto, uśmiechając się szelmowsko. Nie wyglądała, jakby się czegokolwiek wstydziła. – I jak wrażenia? Wstydzisz się wczorajszej nocy? – dopytała chytrze. Zresztą, nie miała czego sę wstydzić: jej ciało od siedmiu lat było dość dobrze wyrzeźbione. Ciągła wędrówka odznaczała się kilkoma bliznami i naprawdę okropnymi stopami, ale poza tym, Janine nie brakowało niczego. Mogłaby kłamać, jakoby ćwiczyła na siłowni, bo mięśnie ładnie rysowały się pod jej skórą, nawet, jeśli sama wyglądała na nieco zbyt chudą. Jeden z sutków był wyraźnie bardziej zaczerwieniony niż ten drugi, ale to też nie wywołało w młodej kobiecie żadnego zażenowania, a wręcz przeciwnie: wskazała na niego, przesuwając lekko po nim palcami. - Nie wiem, czy pamiętasz moje imię, ale jestem Janine. Jak ty właściwie się nazywasz? – spytała jasno, uśmiechając się chytrze. – Nie wiem, czy mogę ufać twojej pijackiej wersji. Nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby zaakceptować jej życie, więc uznała, że w razie pytań, zmyśli jakąś historyjkę. Jakby nie patrzeć, nie chciała zostać wyrzucona na bruk za dwie minuty tylko dlatego, że nie miała gdzie wracać. Dobry Kutasek w końcu bynajmniej nie zdawał się być osobą bardzo wyrozumiałą i gotową przyjąć jakieś wyjaśnienia.
Czy jednak naprawdę Janine była przedmiotem, jeśli tak samo przedmiotowo traktowała Matthew? Dał jej ciepłe miejsce do spania, dory seks i możliwość zjedzenia czegokolwiek... i tyle. Młoda kobieta nie miała wrażenia, że jest wykorzystywana, sama też nie miała żadnych wyrzutów sumienia, dało się bowiem dostrzec, że oboje podchodzą do sprawy tak samo. Ot, zabawa. Nic więcej. Było przyjemnie, ale zero miłości. - Trzy na dziesięć to i tak za dużo jak na ciebie – odcięła się, uśmiechając się, rozbawiona. Zamruczała z rozkoszą na pocałunki. – Nie dałabym ci nawet jedynki. Serio, taki wąs? Chcesz wyrywać dziewczyny czy babcie? – dodała, przechylając głowę, po czym przyłożyła palec pod swój nos i zrobiłą głupią minę. Nie rzekła nic na temat wczorajszej nocy, bo jej jęki powinny być dla niego wystarczającym zapewnieniem, że jej też się podobało Zresztą, nie chwaliła nigdy swoich kochanków, wierząc, że ich pewność siebie skończyłaby się źle. Gdy bowiem czuli się doskonali w seksie, najczęściej zaczynali traktować partnerki jako te, które wręcz ktoś błogosławił możliwością miłości z nimi. Janine nie cierpiała zbyt pewnych siebie mężczyzn, zwłaszcza w tej sferze, najczęściej ośmieszała ich prędzej czy później, bo na pewno nie należała do kobiet udających orgazm. A więc Matthew! Janine uśmiechnęła się, kiwając głową na znak, że przyjęła. Nie zapamiętała imienia mężczyzny, bo był pijany, zbyt nieważny i właściwie nie było jej potrzebne to imię. Wtedy myślała, że zabierze go do mieszkania i sobie pójdzie, więc nie liczyła na zbyt długą znajmość. Potem, gdy już z nim się pieprzyła w jego sypialni, nie potrzebowała jego imienia po raz kolejny, zajęta innymi, nieco mniej werbalnymi sposobami komunikacji. I chociaż mołaby go nazywać Panem Dobrym Kutasem, kto wie, czy by się nie obraził. Chociaż, czy można było się obrazić o taki przydomek? W czasie, gdy Matthew dochodził do siebie, nie mogąc się zdecydowac,czy jeść, ukoić ból czy pić dalej, Janine zdążyła się ubrać w rzeczy, które rozrzuciła po mieszkaniu noc wcześniej. Nie wyglądała już tak perfekcyjnie, była na granicy dobrego smaku i zaniedbania, zwłaszcza, że jej spodnie miały spore, brązowe plamy. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto się tym przejmuje. Kontrast między doskonale wymierzonym i wypieszczonym mieszkaniem a jej osobą pogłębił się tym bardziej, gdy dziewczyna ubrała koszulkę z dwoma niewielkimi dziurkami przy szwach. Słysząc rozkaz, bo właściwie inaczej nie dało się tego nazwac, Janine uniosła brwi. Czy on doprawdy właśnie jej rozkazał? Prychnęła, patrząc na niego, gdy zaś wyjął pieniądze, po prostu... zamarła. Płacił jej za noc czy za to, co miało nadejść? Zmierzyła Matthew wzrokiem z lekkim obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. - Kpisz sobie ze mnie – rzekła jasno, po czym wybuchnęła śmiechem. – Poproś. Albo szukaj kogoś innego. I chociaż na początku naprawdę zamierzała oczekiwać prośby i kajania się przed nią, myśl o spędzeniu świąt w otoczeniu brudnych, śmierdzących bezdomnych, powoli przechylała szalę na stronę mężczyzny. Nie dało się nie zauważyć, że był co najmniej dupkiem, w dodatku wyjątkowo naiwnym i głupim. Czy święta z nim naprawdę miały stanowić alternatywę? Czy miała się zgodzić na jakieś udawanie? Mógł w końcu wywieźć ją za miasto i tam zgwałcić. Mógł ją nawet zabić. A może chciał zrobić z niej jakąś ptrawkę dla swojej rodziny, udawać, że to kurczak?... Parsknęła na własne myśli, po czym spojrzała za okno. Prószył lekko śnieg. - Dobra – powiedziała w końcu, po czym zwinęła kasę i wsunęła ją sobie do kieszeni. – Ale nie mam ubran, które mogłyby zaimponować twojej rodzince. Ani prezentów. I będziesz musiał mi opowiedzieć, kogo właściwie udaję. Od początku do końca. Dlaczego nie chcesz im powiedzieć, że nikogo nie masz? Janine nie mogła doświadczyć ciepła, bezpieczeństwa i odpoczynku, mieszkając na ulicy. Ale skoro okazja na spędzenie tradycyjnych, amerykańskich świąt się nawinęła, hipiska nie mogłą narzekać czy się wycofać. Wielu oddałoby wiele za taką szansę.
- Wygląda fircykowato – odparła Janine, śmiejąc się pod nosem. – Jeśli jednak którąś dziewczynę to nakręca... Ja zamykałam oczy – dodała, po czym mrugnęła do niego. Nigdy, przenigdy nie zdecydowałaby się, żeby kogoś zmieniać na siłę, dlatego nawet mimo tego, że wąs jej się nie podobał, jej wypowiedzi były bardziej żartem niż rzeczywistą krytyką. Jakby nie patrzeć, Janine prowadziła również dość specyficzny styl życia i praktycznie każdy miał jakąś o nim opinię – dziewczyna nie chciała, żeby oceniano i przekonywano ją, ale to działało w dwie strony. Poza tym, czyż zwykły, nawet fircykowaty wąs nie był ludzki i dla ludzi? Ważne, że podobał się sammu Matthew. Reszta mogła się wypchać. Janine nie zamierzała się jednak przyznawać do tego, że rzeczywiście żyła jak wolny duch. W jej głowie powstała już historyjka, którą spytana kobieta łatwo i umiejętnie potrafiłaby zaprezentować. Szło to mniej więcej tak: Janine miała przeprowadzić się do swojego chłopaka do Nowego Jorku, ale nie miała na bilet z Alabamy, więc zdecydwała się przyjechać autostopem. Trafiła wcześniej i zobaczyła swojego ukochanego, Toma, w łóżku ze swoją siostrą. (Nie mogła się powstrzymać przed przekoloryzowaniem opowieści.) Wyszła więc od niego, zostawiając wszystkie torby, i błąkała się po mieście, gotowa wynająć coś nazajutrz. Alo wrócić do rodzinnych stron. To tłumaczyło brudne ubranie i dziurawą bluzkę, jak również ciężki plecak. Nie świadczyło za dobrze o niej samej, bo jakby nie patrzeć, poniekąd była bezdomna... Ale tylko chwilowo i w związku z przykrym wypadkiem. Banalne. - Dobrze, więc jestem Anną, miło mi cię poznać, Matthew – rzekła, uśmiechając się delikatnie. Założyła jeden z kosmyków ciemnych włosów za ucho. – Czy jest jakaś dziedzina, którą powinnam się zajmować? Znam się na sztuce indiańskiej, ale to pewnie nie brzmi zby reprezentacyjnie. Powinnam coś studiować. Mogę studiować architekturę? Zawsze chciałam studiować architekturę. I mogę mówić o tym, co lubię, znam trochę terminologię. Ewentualnie mogę być poliglotką. Dogadam się w czterech językach poza angielskim – rzekła, idąc za nim do garderoby. Wchodząc do pomieszczenia, jej mina bynajmniej nie odzwierciedlała tego, czego oczekiwano od kobiet widzących tyle sukienek: Janine była zdegustowana. Sama nie posiadała prawie nic, nie wierząc w konsumpcjonizm, więc możliwość wyboru tylu sukienek i butów po prostu ją obrzydzała. Spojrzała na Matthew jednak, uważając, żeby nie zauważył jej niechęci. Robiła to dla kasy... i musiała wytrzymać nawet to dla kasy. Przeglądając sukienki i buty, Janine kierowała się tylko przeczuciem, bo o modzie nie miała żadnego pojęcia. Wybrała trzy sukienki, a do tego trzy pary butów. Wsunęła na siebie każdą z nich i spojrzała w dół, ubierając lekkie szpilki. Zabiłaby się na wysokich. - Dobrze, że ogoliłam dzisiaj nogi – mruknęła sama do siebie, przeglądając się w lustrze. – I muszę nosić stanik przy nich, prawda? Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Niebieska, jasna sukienka doskonale opinała jej ciało, właściwie wyglądała, jakby została skrojona w sam raz dla niej. Janine podeszła do Matthew, nieco niepewnie kołysząc się na szpilkach, po czym stanęła na palcach i pocałowała mężczyznę w usta. - Ile jesteśmy razem? – spytała szeptem, po czym przesunęła jego palce na swoje udo. Chciała go podniecić, chciała go rozluźnić. Zdenerwowany ją trochę przerażał. Plus może chciała go odrobinę upokorzyć w swoich oczach, jego i tę całą szopkę z Wigilią. – Bo podejrzewam, że nie możesz powiedzieć, że znamy się od wczoraj. I że poznaliśmy się, bo cię zerżnęłam – dodała. Było jej dobrze, gdy jego chłodne palce dotknęły jej skóry. Momentalnie sutki stanęły, stwardniały, odznaczając się przez sukienkę jeszcze bardziej niż przez chwilą. Przez moment Janine rozważała zdjęcie sukienki i rozbranie swojego aktualnego narzeczonego, ale on najwyraźniej się spieszył, musieli więc zaczekać chociaż kilkanaście godzin. Ale czy to odbierało im możliwość zabawienia się odrobinę?
Od takiego właśnie życia Janine uciekała. Ciągłe ocenianie z każdej stron, życie, gdzie obsrwacja i bycie ofiarą należało do stanów naturalnych... Wydawałoby się, że ludzie pracujący tak, jak ten bogacz, nigdy nie wyrośli z czasów polowań, bo chociaż krwi przy rozdzieraniu gardła ofiary nie było, wciąz ktoś starał się posilić na drugim człowieku, wspiąć się w hierarchii, wygryzając konkurencję. - Zatem studiuję architekturę i znam kilka języków. Czy życie wśród Indian zalicza się do ciekawych zainteresowań? – spytała z uśmiechem, patrząc na jego ciało. Mierzyła wzrokiem dobrze skrojoną twarz, bystre, chociaż chłodne oczy, ładne usta proszące o kolejny pocałunek. Zwracałą uwagę na dośc ługa jak na mężczyzn szyję, na mocne ramiona i zwężone lędźwia. Przez moment chciała go poprosić, żeby się rozebrał, bo wciąż nie wierzyła, że on posiada aż tak dużego penisa. Jeśli nie musiał sobie nadrabiać, to po co mu było to wszystko? Janine jednak nie obawiała się jego rodziny; od dziecka posiadała dość naturalny talent do ignorowania narzuconych autorytetów. Nie obawiałą się, że ktoś ją skrzywdzi, wyśmieje, wyrzuci, bo po prostu spodziewała się tego prędzej czy później. Poza tym, czyż każdy człowiek nie był zaledwie człowiekiem? Janine nie wierzyła w to, że ktoś mający dużo sukcesów na koncie graniczy z byciem bogiem. Musiał być gorszy we wszystkim innym. Krzywa Gaussa wprost mówiła, że nie istnieją ludzie nadprzeciętni, a przynajmniej jest ich niewielu; wszyscy równoważyli się w większości kwestii. - Nauczę się chodzić – szepnęła, po czym nabrała szybko powietrza, gdy dłoń Matthew sięgnęła wyżej niż jej udo. Jeszcze przed momentem chciała go upokorzyć; w tym momencie z przyjemnością dałaby się upokorzyć jemu, byleby nie przestawał. – Daj mi chwilę. I muszę też założyć stanik. Dasz mi dodatkową chwilę na to, prawda? Chyba, że wolisz, żeby one – jego drugą dłoń położyła na swojej piersi i zaczęła nią delikatnie poruszać, tak, żeby czuł, jak jej sutek pręży się pod wpływem dotyku – już teraz zniknęły pod materiałem? Kusiła go, jasne, że go kusiła, ale bynajmniej nie czuła się z tego powodu źle. Kiedy czegoś pragnęła i było to na wyciągnięcie dłoni, nie powstrzymywała się tylko dlatego, że ktoś oczekiwał od niej dobrych manier. Może przez to określano ją dziką i trochę nieokrzesaną, ale kultura, tak przynajmniej wierzyła, nie została stworzona po to, by ograniczać. Ubrania zaś nie miały przeszkadzać. Nie w takiej chwili. - Zerżniesz mnie teraz, albo w trakcie drogi – powiedziała twardo, patrząc mu w oczy, potem zerkając na jego usta. Oblizała się po pocałunku. – Ale tam nie będzie tak wygodnie. I chcę patrzeć w lustro – dodała, sięgając dłonią do jego rozporka. – Dziesięć minut nas nie zbawi, Matthew, a zapewniam cię, że nie potrzebuję żadnej rozgrzewki. Odetchnęła cicho, po czym jeszcze głębiej przesunęła palce Matthew w swoją kobiecość. Byłaby rozczarowana, gdyby jej odmówił. Chciała, potrzebowała tego, potrzebowała upewnić się, że on naprawdę był tak dobry. Zamruczała cicho, zbliżając się, wpatrując się w jego oczy. - Co ty na to, co? – wyszeptała, gryząc jego sutek przez matriał dobrej koszuli. – Musimy nadrobić seks z trzech miesięcy, jeśli mam dobrze grać swoją rolę. Bawiło ją to, że uwodziła sztywnego bogacza. Oni wszyscy mieli zupełnie dziwne podejście do niektórych spraw, często wyjątkowo zestresowane. Ale skoro już jej płacił za udawanie, mogła równocześnie trochę się pobawić. W końcu Anna musiała sypiać ze swoim chłopakiem, prawda?
I dlatego właśnie Janine, chociaż starała się tego nie okazywać, gardziła swoim nowym „przyjacielem”. On utrzymywał wojnę i system dlatego, że nie znał życia poza nim. Młoda kobieta wyrwała się ze szponów takiej codzienności i chociaż było to trudne, jej życie nie miało żadnych namiastek wojny: było wolne w sensie, w którym ona sama go rozumiała. Nie dopuszczała do siebie tylko myśli, że tak naprawdę żyła na okruchach walk i dzięki temu, że konflikt istniał. Gdyby system się zawalił, musiałaby osiąść w jednym miejscu, więc chociaż jej idee brzmiały pięknie, najczęściej niewiele miały wspólnego z możliwą rzeczywistością. - Skoro brzmi ciekawie dla ciebie, to dlaczego nie dla twojej rodziny? – spytała, może nieco naiwnie, ale naprawdę się zdziwiła. Może swoją rodzinę porzuciła dawno temu, ale nigdy nie zdarzało się, żeby musiała odtrącać swoje zaintersowania czy kogoś bliskiego ze względu na to, co przeżył. Fakt, nikt nie akceptował jej chłopaka... ale on żył w skrajności, wtedy niedopuszczanej przez nich. Całą reszta, nawet, jeśli wywoływała ambialentne odczucia, nigdy nie została przekreślona. Pozwalano jej poznawać życie i zachęcano do dzielenia się nim. Zamruczała zadowolona, gdy Matthew wreszcie dał się przekonać. Nie spodziewała się po nim niczego innego, był w końcu takim samym człowiekiem jak ona. Janine jasno przedstawiała swoje potrzeby i z jakiegoś powodu rzadko zdarzało się, żeby ktokolwiek umiał jej odmówić. Nie, nie działo się tak dlatego, że była najseksowniejszą istotą pod słońcem czy potrafiłą doskonale przekonywać. Po prostu... każdy potrzebował czegoś, ale narzucał na siebie pewne ograniczenia. Gdy pojawiałsię ktoś prawdziwie wolny i okazywało się, że da się życ bez tych ograniczeń, one pękały. Na krótko, niestety, Janine nie udało się jeszcze nikogo wyrwać z systemu. Ale to wystarczało. - Gdzie ty mi z tymi wąsami się pchasz, co? – spytała ze śmiechem, po czym wsunęła palce w jego włosy i pociągnęła do góry. – Mamy dziesięć minut, nie piętnaście, pobawić się możemy innym razem – dodała, skłądając kolejny pocałunek na jego wargach. Potem odsunęła go od siebie i odetchnęła lekko. – Gumki. Znajdź mi gumkę w miarę szybko, to jeszcze zdążymy, mamy może osiem minut. Trzy lata temu jakiś dzieciak ugryzł ją w łechtaczkę – od tamtej pory przestała ufać ludziom co do tej części ciała. Ból, jaki wtedy poczuła był nieznośny nie tylko dlatego, że był bólem, ale całkowicie odrzucił Janine od seksu na kilka miesięcy. Fakt, dzieciak przepraszał, ale nie stracił wtedy dziewictwa, bo młoda hipiska bynajmniej nie miała ochoty zwijać się z rozkoszy. Matthew zaś... cóż, był może i doświadczony, ale cholera wiedziała, jaki demon w nim drzemie. Poza tym, Janine dbała o zdrowie. Wątpiła, żeby pan biznesmen zabezpieczałsię nawet w takich momentach. - Tylko tydzień? Kiepsko u was z seksem musiało być – rzuciła, po czym wsunęła dłoń na swoją kobiecość. Patrząc mu w oczy, zaczęła poruszać delikatnie palcami. Już wnet rumieńce na jej policzkach zajaśniały mocniejszą czerwienią. – Pospiesz się, zanim ci tutaj dojdę – dodała, następnie opierając się o lustro i wystawiając swoje pośladki w jego stronę. Chciała patrzeć,jak będą to robić. Tak dużego lustra nie miał żaden z jej kochanków.
Na początku było jej dobrze, ale już wnet zauważyła, że Matthew miał w nosie to, co czuła – chciałzadowolić siebie jej kosztem. Kilka razy starała się zwrócić jego uwagę na to, że właściwie to nie jest coś, czego oczekiwała, ale on wydawał się być wręcz w innym świecie. Pod konic zamilkła, czując, jak on dochodzi, jak wychodzi, jak opuszcza pokój. Usiadła w miejscu i po prostu spojrzała z otwartymi ustami za nim. Czy to się serio wydarzyło? Czy koleś, który wczoraj zerżnął ją tak, że była pewna, iż zapamięta ten seks do końca życia, teraz ją po prostu... wyruchał? Wytarła się niebieską sukienką, a potem szybko założyła swoje ubrania. Czterysta dolarów położyła na szafce, wręcz brzydząc się ich, po czym złapała swoją torbę. Nie dbała o to, żeby wyjaśnić cokolwiek, po prostu wyszła z mieszkania. To było niewiarygodne. Pieprzony bogacz! Jak mogła mu zaufać? Potraktował ją jak dziwkę, jak beznadziejną, tanią dziwkę, która za czterysta dolarów najwyraźniej miała znosić bycie woreczkiem na spermę. Nie zamierzała się na to godzić, nawet, jeśli czterysta dolarów było wystarczającą ilością kasy, by ulokowała się gdzieś w Nowym Jorku. Janine wolała spędzić każdą noc w zimnie, trzęsąc się i drżąc niż przebywać w jednym pomieszczeniu z tym dupkiem. Jak on w ogóle śmiał!... Całą swoją wściekłość kobieta wyłożyła w windzie, drąc się wniebogłosy i uderzając w metalową ścianę. Zaraz potem wystrzeliła szybko przed siebie, prując przez tłum jakichś dzieciaków na wycieczce. W pewnym momencie zatrzymała się, poprawiła swój plecak i odwróciła się na moment. Mogła, kurwa, chociaż wziąć tę kasę. Jaka była szansa, że ten idiota ją znajdzie w tłumie? Wydostałaby się z Nowego Jorku. A jeden szybki, bezbolesny, choć upokarzający numerek był niczym w porównaniu z zimnem, jakie miało ją dorwać jeszcze tej nocy. Wigilijnej nocy w dodatku. Złość mijała jej szybko, pozostał tylko niesmak i chęć na lepszy, przyjemniejszy seks. Usiadła na jednej z ławek i zaczęła skubać jedną z bułek kupionych wczoraj. Dałą kilkanaście okruchów gołebiom, które, podobnie jak ona, miały spędzić Wigilię samotnie. Chociaż nie – one przynajmniej miały siebie. Janine nie miała nikogo. Odchyliwszy się do tyłu, Janine po raz pierwszy od kilku miesięcy i po raz kolejny w ciągu roku zatęskniła za domem. Bo może i było to złe, może system zjadał ją od środka, ale przyjemnie było wypić białe wino w bożonarodzeniowy wieczór.
Patrzyła na niego, właściwie nie wierząc w to, co słyszy. Czy on naprawdę prosił ją o to, by z nim jechała? Czy on przeprosił ją? Bezczelny! Jakże mógł w ogóle myśleć, że się zgodzi? Skoro zachował się tak raz, pewnie zachowywał się tak wobec wszystkich kobiet. Janine już rozumiała, dlaczego Anna z nim zerwała. Nie, nikt nie wmówiłby teraz hipisce, że było inaczej, że to on zdecydował o końcu ich związku. Milczała długo, ważąc jego słowa, ważąc swoje słowa, zastanawiając się, co zrobić. Nie chciała tamtych pieniędzy, nie chciała mieć z nim wspólnego nic a nic. Jak wyglądałyby bowiem te święta? Musiałaby znosić jego traktowanie, jego wysokie mniemanie o sobie, jego przemądrzałość... i nawet nie ukrywałby tego, że wszystko robił za kasę. Pieprzony bogacz! Dlaczego oni wszyscy sądzili, że mogli kupić innych ludzi? Uśmiechnęła się złośliwie. Pacyfizm i miłość do bliźniego dotyczyły wszystkich poza pieprzonymi bogaczami. - Dobrze – rzekła, patrząc mu w oczy – chcę zamieszkać u ciebie na miesiąc, będziesz mnie utrzymywać. I to ja śpię w łóżku, ty na kanapie – rzekła, będąc pewną, że mężczyzna się nie zgodzi. Chciała tylko podkreślić swoją cenę. To nie było czterysta dolarów, to było znacznie więcej i wymagało pewnych poświęceń. – W cenę nie wchodzi udawanie Anny, mogę to robić w chwilach wolnych. I jeśli mam w ogóle ją udawać, to jestem Janine, Anna mam na drugie. I adoptujemy psa. Dużego – dodała ot tak, teraz właściwie się już śmiejąc. – I chcę mieć to na papierze. Jasne, że obiektywnie nie było to zbyt wiele, ale Janine, nie znając się na bogaczach, miała o nich wyrobioną opinię. Każdy, kto posiadał więcej pieniędzy był dupkiem niezdolnym do jakichkolwiek aktów symaptii czy empatii. Liczyły się tylko przedmioty, praca i ewentualne spełnienie przyjemności, nic więcej. Jakże ten bufon miałby więc zgodzić się na takie warunki, wymagające zmian, otwartości i odrobiny szaleństwa? Rzuciła gołębiom resztę bułki, uśmiechając się delikatnie do siebie. Szkoda jej było pieniędzy, mimo wszystko. Poza tym, pewnie pojechałaby po samych przeprosinach, gdyby nie urażona duma. To, że on nie potrafił uprawiać seksu na trzeźwo nie oznaczało przecież, że musiała go odtrącić. On jednak potraktował Janine jak dziwkę – a tego nie zamierzała łatwo odpuścić.
Jak zwykle, nie myliła się. - Tak myślałam – rzekła, po czym chwyciła swój plecak do jednej dłoni i założyła go na plecy. Uśmiechnęła się krzywo do Matta, a potem ruszyła przed siebie bez żadnych zbędnych wyjaśnień. Nie czuła się zobowiązana do składania ich, do tłumaczenia siebie, swoich decyzji, czy choćby do okłamywania go. Bogacz to bogacz, niezdolny do zrobienia czegokolwiek dla drugiego człowieka, choćby miało go to kosztować złamanego grosza. Nie szła zbyt szybko, bo bynajmniej jej się nie spieszyło, zwłaszcza, że o tej godzinie w Wigilię wszystkie schroniska były już obstawione przez bezdomnych mających na celu spędzenie chociaż jednego dnia w roku w cieple. Janine wiedziała, że akurat w taki dzień najczęściej wszyscy byli poddenerwowani: i opiekunowie, którzy zamiast z bliskimi, spędzali święta z obcymi, i bezdomni, którzy nierzadko musieli walczyć o miejsce. Nie chciała brać w tym udziału, więc zaczęła rozważać inne opcje. Nikt jej nie przyjmie, będzie trzeba się zalokować gdzieś tymczasowo. A mogła, cholera, zostać w Kalifornii na całą zimę... Bezemocjonalność Matta była jednak niczym w porównaniu do twardości Janine. On może i nie okazywał żadnych uczuć, ale je posiadał; gdzieś tam kłębiły się wewnątrz niego. Młoda kobieta zaś momentami po prostu nie czuła nic. Przed nią malowały się zimne święta, podczas których sporo ludzi takich jak ona umiera z zimna. Ich ciała są zabierane z ulic i chowane w bezimiennych grobach, o których nikt nie pamięta poza urzędnikami, którzy swoim urzędniczym wzrokiem badają statystyki. Janine przyjmowała tę część rzeczywistości bez jakiegokolwiek kwestionowania jej, nawet, jeśli wydawała się okrutna. I przyjmowała za oczywistość swoją samotność, ale bynajmniej nie było to coś złego. Sama ją w końcu wybrała, tak samo jak wybrała samotne święta.
Teraz na jej twarzy wymalowało się zaskoczenie: co on powiedział? Czy naprawdę się zgodził? Przecież to było oczywiste, że się nie zgodzi, dlaczego niby miałby to zrobić? Patrzyła na niego, marszcząc brwi. Musiał być naprawdę zdesperowany albo głupi, albo – i to było najbardziej prawdpodobne – zamierzał ją oszukać, zostawić po wszystkim, śmiejąc się w twarz. - Nie wierzę ci – odparła, patrząc na niego. Nie szarpała się z uścisku, bynajmniej nie uważała tego za konieczne. – Ale niech ci będzie, skoro tego naprawdę potrzebujesz. Wzruszyła ramionami, bo właściwie było jej to już obojętne, jak wszystko się skończy. Ważne, że będzie miała ciepłe jedzenie, ciepły dom i ciepłą, chociaż wywodzącą się z kłamstwa atmosferę. Janine nie zależało nawet tak bardzo na tym, żeby zamieszkać u Matta, przecież to było oczywiste, że więcej przyjdzie z tego kłopotów niźli pożytku. Wizja spędzenia świąt na mrozie skutecznie zduszała jedak dumę. Dość szybko się ubrała w jego mieszkaniu, chociaż oczywiście nie w niebieską sukienkę – zabrała zieloną. Wybrała do tego maleńką torebkę, uczesała nieco splątane zimowym wiatrem włosy, nawet odkurzyła dawną wiedzę na temat nakładania makijażu. Po dziesięciu minutach stała przed Mattem w pełni przygotowana. Nie opóźniała ani minuty więcej ich odjazdu, więc dość szybko zapakowała się z nim do samochodu i spojrzała na zegarek. - Opowiedz mi jeszcze raz o swojej rodzinie. A potem o mojej rodzinie. Najlepiej jakieś anegdoty. Dat i tak nie zapamiętam, poza tym, to nie ma dużego znaczenia – rzekła, patrząc na mężczyznę. – Telefonu nie mam, bo ktoś mi wczoraj ukradł – dodała, wrzucając klucze do swojego starego domu, klucze, które trzymała odkąd uciekła, do torby – i zamierzam kupić nowy w ciągu trzech dni. Jakie lubię telefony? To były małe, niemalże nieważne sprawy, ale szczerze powiedziawszy, na nich najłatwiej było się przejechać. Janine chciała być przygotowana do odgrywania swojej roli, jeśli nie perfekcyjnie, to przynajmniej dobrze.
Czy doprawdy był to „nieuzasadniony” strach? Wpuszczał do domu obcą kobietę, młodą dziewczynę, która podejrzewał o bezdomność. Jakie były szanse, że w życiu nie miała problemów? Żadne. Większość bezdomnych nastolatków i dorosłych było od czegoś uzależnionych, dość często kradli, żeby przetrwać. Spora część nie dożywała trzydziestki. Mogła być też osobą chorą psychicznie, bo kto normalny wpakowałby się do samochodu jakiegoś bogatego kolesia w Central parku o trzeciej nad ranem? A może była więziennym zbieiem, który usiłował przeżyć na wolności? Przecież propozycja zamieszkania u niego oznaczała nie mniej ni więcej tyle, że ona sama nie ma gdzie zostać. Skwitować decyzję Matta dało się jednym zdaniem: mężczyzna był idiotą. Janine patrzyła przez boczną szybę na mijane samochody, milcząc. Nie chciała o niczym mówić z Mattem, zwłaszcza, że on najwyraźniej próbował się upewnić, że podjął dobrą decyzję. Nie podjął, to oczywiste, zdecydował się okłamywać całą rodzinę, zabrac bezdomną do swojego mieszkania, zachowywać się tak, jakby każdy normalny człowiek tak robił każdego dnia. - Moja prawdziwa rodzina jako Anny czy jako Janine? – spytała z kpiącym uśmiechem, po czym zwróciła wzrok na mężczyznę. – Moi rodzice są architektami, poszłam w ich ślady. Wszyscy pochodzimy z Massachussetts. Miałam brata, Michaela, ale zginął w trakcie służby w Iraku. Mama się po tym załamała, więc przerwałam studia i zajmowałam się nią przez dwa lata. Teraz wróciłam na uczelnię i staram się nadrobić – rzekła, uśmiechając się smutno, w wyjątkowo teatralny sposób – teatralny oczywiście dla tych, którzy wiedzieli, że wszyscy zmyśliła na poczekaniu. – Ojciec nazywa się Peter Jaffe, mama to Theresa. Tata jest Francuzem, wyemigrował z rodzicami w latach siedemdziesiątych. Poza tym, znam jeszcze cztery inne języki poza angielskim i francuskim, więc myślę o firmie architektonicznej, która będzie zbierac zamówienia z różnych krajów na wieżowce. Oczywiście, na to muszę poczekać, aż skończę studia. Wiedziała, że wyssaną z palca historyjką o Annie nie zdusi jego ciekawości, więc niby od niechcenia rzuciła, patrząc w okno: - Nie mam rodziny. Oczywiście, że miała rodzinę, ale jej bliscy najpewniej uznali, że Janine – czy właściwie, Anna, bo przecież, o ironio, naprawdę miała tak na imię – już od dawna nie żyje. Zniknęła bez wieści, bez słowa, policja szukała jej, ale nie znalazła, czy to dzięki szczęściu, czy dzięki nieprzychylności losu, nikt nie wiedział. Jej zdjęcie umieszczono nawet w jednym programie o morderstwach niewyjaśnionych, oczywiście wszystko skwitowano tajemniczo brzmiącym „ciała do dzisiaj nie odnaleziono”... Skoro jednak jej rodzina zgodziła się na taki program, to jakże Janine mogłaby uważać, że naprawdę nie uważają jej za martwą? - Daleko jedziemy? – spytała w końcu.
Gdyby nie potraktował jej jak dziwki, Janine pewnie umiliłaby mu czas w jakiś pożyteczny sposób, ale teraz się obawiała, że mężczyzna mógłby to powtórzyć. Fakt, chyba dość jasno dała mu do zrozumienia, że doń nie należy, ale czy to naprawdę znaczyło cokolwiek? Matt mógł ponownie uznać, że ją kupił i że może z nią robić co chce. Spojrzała na niego. Trzy godziny w tak morowej atmosferze nie przejdą, zdecydowała, po czym uśmiechnęła się delikatnie. - Znasz grę w łapki? – spytała, po czym wyciągnęła przed siebie ręce. – Grałam w nią z ludźmi z moich „studiów”. Zasady są proste: ten, kto przegrywa, musi zrobić zadanie albo odpowiedzieć na pytanie. Nic trudnego. Możesz raz wycofać się od zrobienia zadania i raz od odpowiedzi na pytanie. Gramy, aż któreś z nas dobije dziesiątki w pytaniach albo zadaniach. Osoba, która ukończy pierwsza wygrywa. To było niewinne, głupie, beznadziejnie dziecięce, ale co niby mogli robić przez trzy godziny w samochodzie, nie znając się zupełnie, najpewniej się nie cierpiąc i właściwie przygotowując się do odegrania największej ściemy ich życia? Poza tym, że Janine naprawdę nie dbała o to, co on sobie o niej pomyśli, chciałą dowiedzieć się czegoś o nim: kim właściwie był i co go skłoniło do tego, by okłamywać wszystkich przy pomocy jakiejś bezdomnej dziewczynki. Bo chociaż opowiedział swoją historię, brzmiała ono nie tylko głupio, co zbyt ładnie, by wyjaśniać fenomen jego zachowania. - Ja zaczynam – rzekła, po czym wyciągnęła jego ręce. Patrzyła mu długą chwilę w oczy, a następnie... uderzyła jego palce, zanim zdążył uciec. Zaśmiała się radośnie, po czym powiedziała: - Pytanie: dlaczego uprawiałeś z Anną tak mało seksu, a zadanie... otwórz okno i wrzaśnij coś brzydko do ludzi. Najlepiej do matki z dzieckiem. Była łagodna tym razem, ale to dlatego, że zaczynali. Chciała go rozluźnić, nawet, jeśli miał ją wziąć za wariatkę.
Było zimno, nawet, jeśli dwa dni temu cały śnieg zniknął z miasta. Janine trzęsła się w swojej grubej kurtce i klęła pod nosem na to, że nie udało się jej dotrzeć do schroniska na czas. Gdyby tylko nie był grudzień... Nikt nie przyjmował bezdomnych w święta. Miłosierdzie nie istniało, trzeba się przecież pokazać, to priorytet. Żaden z jej kochanków, nawet tych świadomych jej bezdomności, nie wpuściłby jej do domu, choćby błagała. Ci nieuświadomieni tym bardziej. Szła więc przed siebie, byleby tylko zniszczyć zmęczenie, żeby zapomnieć o zimne, z nadzieją, że coś się nawinie – choćby jakaś grupa bezdomnych gotowa spędzić z nią ten podobno święty czas.
OdpowiedzUsuńSzła jednak od kilku godzin i nie spotkała nikogo. Raz po raz wzdychała ciężko, poprawiając ciężki plecak. Mogła zimować na południu, oj, mogła. Nie marzłaby aż tak.
W pewnym momencie zauważyła jakiegoś pijaka na ławce. Chciała go początkowo wyminąć, ale potem pomyślała, że zamarznąć komuś takiemu nie było trudno, zwłaszcza w taką noc. Stojąc w odpowiedniej odległości, rozejrzała się uważnie, szukając kogokolwiek, kto miałby telefon komórkowy – żywego ducha jednak nie dojrzała na całej ulicy. Zbliżyła się więc ostrożnie, uznając, że może ów pijaczek może posiadać telefon. Może z jego komórki zadzwoniłaby po karetkę? Albo po policję? Nie mogła pozwolić mu zamarznąć. Kim byłaby, gdyby pozwoliła mu umrzeć w zimnie?
Mężczyzna nie był jednak drobnym pijaczkiem jak Janine na początku podejrzewała: nie wyglądał ani na drobnego, ani na pijaczka. Po dobrze skrojonym stroju kobieta wywnioskowała, że musiał mieć trochę więcej pieniędzy niż tylko na tanie wino. W pierwszej chwili pomyślała, że wystarczyłoby zabrać mu gotówkę i znaleźć dobry hotel dla siebie. Zaraz tę myśl jednak odrzuciła, uznając, że to byłoby po prostu totalnie nie w jej stylu. Nie chciała kraść, nie w nocy, nie w przeddzień Wigilii, nie od człowieka, który mógł umrzeć z wyziębienia w ciągu kilku godzin.
Na zawołanie nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie uznała, że w sumie lepiej się pomęczyć razem niż samotnie. Poza tym, jeśli był bogaty, musiał mieć mieszkanie. To oznaczało ciepły kąt, coś do jedzenia i być może jakieś pieniądze następnego ranka. Tak, Janine uśmiechnęła się sama do siebie. Podchodząc do niego, miała nadzieję, że zarobionych pieniędzy nie będzie musiała wydać na pralnię.
- Cześć – rzekła, patrząc na mężczyznę. Nie skomentowała nazwania jej „małą”. Bywała nazywana gorzej. – Przydałaby ci się pomoc, to jasne. Masz telefon? Zadzwonię po taksówkę. Ale ostrzegam, nie mam żadnych pieniędzy, sam musisz zapłacić – powiedziała, siadając obok niego.
Uśmiechał się obleśnie, ale Janine mogła znieść obleśny uśmiech w zamian za odrobinę ciepła jego domu.
- Mieszkasz niedaleko? Na jakiej ulicy? Odprowadzę cię, jeśli niedaleko – dodała.
Janine zgodziłaby się więc z nim: sama nie cierpiała takiej atmosfery, jak również udawania, że wszystko jest zupełnie tak, jak w filmach. Nigdy nie było. Pani domu wcale nie wyglądała perfekcyjnie po kilkunastu godzinach spędzonych nad garami; dzieci wcale nie starały się zachowywać dobrze; gospodarz bynajmniej nie przebierał się w niesamowity strój Mikołaja. Najczęściej wszyscy po kolacji czuli się źle, obżarci, przejedzeni i najzwyczajniej zmęczeni ciągłymi kłótniami o najdrobniejsze sprawy. Plus, oczywiście, prawie nikt naprawdę nie cieszył się z prezentów.
OdpowiedzUsuńMimo to, Janine oddałaby wiele, żeby być teraz z kimkolwiek w ciepłym miejscu. Pojedzona, nie głodna, nie osłabiona, nie w gorącej, starej kurtce, a w sukience, którą upchnęła na samym dnie swojeg plecaka. Tylko kto przyjąłby pod swój dach, skoro rodziny nie miała od dawna? Lata zastanawiała się nad rozwiązaniem tego problemu. Niegdys jeszcze bolało, teraz powoli przechodziło. Brakowało tylko schronienia.
Gdy mężczyzna zadzwonił po jakiegoś Billa, Janine zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zwiać. Jakby nie patrzeć, facet mógł to zrobić dawno temu, a zrobił dopiero teraz – brzmiało to co najmniej dziwnie. Cofnęła się więc dwa kroki, pokręciła głową i odetchnęła. Nie, był zbyt pijany, żeby myśleć o czymkolwiek. Zresztą, w zamian za ciepłe miejsce mogłaby dać dupy, żaden problem. Nie ma potrzeby brania jej siłą.
- Nic nie muszę – rzekła oschle, po czym usiadła obok niego. Miała nadzieję, że jednak nie zwymiotuje na nią, chociaż wydawało jej się, że facet powoli dochodził do siebie. Zimne powietrze zawsze czyniło cuda na pijaków, przynajmniej do czasu. – Ale zrobię to, bo musiałeś naprawdę mieć dobry powód, żeby schlać się w przeddzień Wigilii.
Uśmiechnęła się delikatnie, a potem nachyliła nad nim. Nie znała się na perfumach, ale spod oparów alkoholu dało się poczuć coś drogiego. Poprawiła mu szalik oraz płaszcz, zapinając dwa rozpęte guziki. Potem poklepała go po twarzy.
Nie był źle wyglądającym mężczyzną, gdyby nie to, jak bardzo o siebie dbał – do momentu, w którym Janine zastanawiała się, czy nie uciec. Kultura masowa ją przerażała, a ludzie podążający za nią najczęściej doprowadzali ją do szewskiej pasji. Cóż, nie bez przyczyny i nie bez wzajemności, bo oczywistością było, że Janine ze swoim anarchistycznym podejściem do świata musiała być przez ogół postrzegana jak wyrzutek. Zresztą, była wyrzutkiem. Ale napawała się dumą z tego powodu.
Już wnet przyjechał jakiś samochód i Janine aż poczuła się głupio, patrząc na niego. Ostatnim razem, gdy wsiadała do samochodu z jakimś obcym kolesiem, był to pickup z lat siedemdziesiątych, którego właścicielem był jakiś pryszczaty dwudziestolatek. Skończył szybciej niż zaczął, ale dzięki jego poczuciu winy Janine miała kilka dni w cieple. Teraz wsiadała do samochodu, który najpewniej kosztował więcej niż mieszkanie tamtego gówniarza.
Bill też nie okazał się kumplem, a szoferem, co sprawiło, że w Janine wręcz narósł bunt. Całą jej dotychczasowa filozofia opierała się na krytykowaniu nieznanych bogaczy, sprawców zła na całym świecie. Teraz jednemu takiemu pozwalała dotrzeć do domu. Gdyby się jej ludzie dowiedzieli... Zimno i głód jednak zwyciężyły. Janine wsadziła najpierw mężczyzną, potem sama się wpakowała, kładąc swój plecak na siedzenie obok. Bill spojrzał dziwnie, gdy zauważył, ile ów plecak ważył – i z jaką łatwością dziewczyna posadziła go obok.
- Jadę z nim, chciał – wyjaśniła szoferowi, po czym spojrzała na swojego lekko śliniącego się towarzysza.
Nie ma mowy. Nie prześpi się z nim, gdy jest w takim stanie. Poza tym, jako bogacz mógł ją wywalić. Ciekawe, jak zareaguje, jeśli mu powie, że prześpią się, gdy wytrzeźwieje?...
- Jesteś pijany – stwierdziła w pewnym momencie, kładąc ów plecak między siebie i bogacza.
Co by więc powiedział na Janine, która wybrała sobie własne życie, odtrącając pieniądze? Akceptowała głód, zimno, biedę i czasami naprawdę trudne, smutne chwile pod mostem jako część swojego życia, krytykując i unikając tych bogatych. Ba! Od lat nie kupiła nic dla samej siebie, robiła praktycznie wszystko ręcznie, a jeśli udało się jej coś już nabyć za zarobione pieniądze, to była to konieczność, nie wymysł. Nie wierząc zupełnie w materialistyczny styl życia, czuła się wolna, o wiele bardziej wolna niż jakikolwiek człowiek zgadzający się z systemem.
OdpowiedzUsuńDało się domyslić, że ten człowiek przestał kontaktować i tylko dzięki alkoholowi zachowywał się tak, jak się zachowywał. Gdyby bowiem nie stan upojenia, dałoby się dostrzec łatwo, że Janine daleko do bogatego stylu życia, że właściwie kurtka jest znoszona, że buty ledwie się trzymają. Jej spodnie zostały specjalnie podziurawione w kilku miejcach, by sprawiać wrażenie zamierzonego efektu – tak naprawdę Janine wywróciła się raz i zdarła je przez przypadek. Na bezdomną jednak kobieta nie wyglądała: nie śmierdziała, bo mimo wszystko starała się zachować czystość, i czasami robiła badania w klinikach. Ograniczyła swoje potrzeby do minimum, tak, żeby nigdy nie musieć taszczyć ze sobą nic więcej niż ten jeden stary plecak. Mogła co najwyżej zdawać się odrobinę zaniedbana. Lecz alkohol nie pozwalał tego dostrzec. Na szczęście.
Nie skomentowała słów o tym, że dobrze było się schlać w każdej chwili i z jakiegokolwiek powodu: nie wierzyła w to, zwłaszcza, że sama niekoniecznie miała pieniądze na picie i bynajmniej nie posiadała miejsca, gdzie można byłoby wytrzeźwieć. Lubiłą stan upojenia, kto bowiem nie lubił, jednak picie zimą podczas bycia bezdomną mogło skończyć się źle. Janine nie ryzykowała swoim życiem – brak domu oznaczał w końcu odpowiedzialność za siebie. O wiele większą odpowiedzialność niż trwanie w systemie. Tam wszystko było dystrybutowane bez jakiegokolwiek zapytania o sens czy o cel. Co by się bowiem stało, gdyby ci wszyscy ludzie nagle stracili swoje bezpieczne grajdołki? Czyż nie poguiliby się w świecie? Czyż nie byli zgubieni już teraz?
Pocałowana, trochę się skrzywiła, bo pocałunek, chociaż przyjemny był odrobinę zbyt mokry. Mężczyzna wciąż był schlany i wciąż zachowywał się jak na dobrego pijaka przystało: totalnie nie kontroloał swoich odruchów. Janine nawet rozważała, czy nie wysiąść, żeby nie musieć mieć większego kontaktu z tym człowiekiem, ale doszła do wniosku, że lepiej było nawet przeżyć jakiś słaby seks niż spędzać przeddzień wigilii samotnie.
- Jest mi zimno – odparła, pocierając dłońmi swoje uda. Ciepło wewnątrz pokoju tylko sprawiło jej dreszcze. – Janine jestem. A ty, jak się nazywasz, pijany zbawicielu z mechanicznym rumakiem? – spytała.
Nie przerwała jego zabawy swoimi włosami przez dłuższą chwilę, ale w końcu zdjęła przemoczoną, sztywną już gumkę z końcówek swoich włosów. Myła je zaledwie kilka godzin temu, więc miała pewność, że wciąż słodko pachniały owocowym mydłem. Uśmiechnęła się delikatnie, rozpuszczając kilka drobnych pasemek.
- Nie boisz się, że cię skrzywdzę? – spytała, po czym odsunęła plecak. Chciała już mu wskoczyć na kolana, ale akurat Bill zatrzymał samochód. Spojrzała na szofera, gdy zakomunikował, że są na miejscu. Janine od razu otworzyła drzwi, zabrałą z lekkością ciężką torbę i potem wyciągnęła rękę do swojego „rycerza”.
Zderzenie się z zimnem sprawiło, że zadrżała. Nie, nie chciała spędzać kolejnej nocy bez schronienia. Nawet, jeśli oznaczało to wykorzystanie jakiegoś beznadziejnie naiwnego bogacza.
Gdyby więc wymienić konsumpcjoznim na wolność, zapewne Janine i jej nowy znajomy nie byliby tak różni. Ona nie ceniła niczego tak bardzo jak możliwości wybierania własnej drogi – nawet, jeśli wiązało się to z pewnymi nieprzyjemnościami. Poza tym, zachowania młodej hipiski i biznesmena mogły rzeczywiście się pokrywać. Janine wykorzystywała ludzi, często robiła rzeczy niepasujące do ogólnie przyjętych norm, nie dbała o jakiejś wielkie idee, liczyła się tylko ona i jej droga. Jeśli pomagała komuś – a pomagała sporo – to robiła to dlatego, że wierzyła w to mocno, nie z powodu wyższej konieczności. Nie dało się ukryć, że egoistycznie podchodziła do świata. Jakby nie patrzeć, gdyby świat jako taki zniknął, jej życie nie mogłoby wyglądać tak, jak wyglądało.
OdpowiedzUsuńMogliby więc się naprawdę prześcigać w tym, kto kogo bardziej przedmiotowo traktował. Matt na pewno chciał ją zerżnąć, żeby otrzymać przyjemność, ona zaś – traktowała go jako chwilowego właściciela mieszkania. Płaciła seksem za to, by móc noc spędzić w cieple, by móc się porządnie wykąpać, by móc zjeśc coś konkretnego. W pewnym sensie on był tylko... koniecznym dodatkiem. Seks zaś... cóż, stanowił promocję w pewnym sensie.
Słowa Matta wzbudziły pewną niechęć, ale Janine nie spodziewała się niczego innego po człowieku, który zgarnął ją z ulicy o trzeciej nad ranem. Gdyby nie wyraziła chęci, mogłoby się to skończyć nieprzyjemnie, co do tego nikt nie miał wątpliwości. Ale Janine nie odmawiała seksu. Nie mając nic stałego w swoim życiu poza kilkoma przedmiotami codziennego użytku, każdy penis był traktowany jako towar luksusowy. A kto odrzuciłby klejnoty rzucane za darmo, w dodatku, jeśli wiązały się z innymi przyjemnościami?
Nie odpowiedziała mu ani jednym słowem, jeszcze w windzie zrzucając z siebie grubą kurtkę. Gdy tylko przekroczyła próg miezkania, rzuciła ją na podłogę, zaraz za nią poleciała jej bluza sweter i koszulka. W mieszkaniu było ciepło, ale jej ciało lgnęło do każdego ciepła, wnet więc Matthew został pozbawiony swojej wierzchniej garderoby. Uśmiechnęła się, przyciskając swoje ciało do jego ciała, i zaraz zaczeła go całować. Nie lubiła zwlekać z takimi sprawami.
Zaraz po wyjęciu jego paska uderzyła go mocno w pośladki. Potem ze śmiechem odsunęła się i spojrzała na niego poważnie.
- Masz gumki? Bez gumek nie ma seksu – mruknęła, po czym wsunęła palce w jego kieszenie, szukając małego opakowania.
Dbała o zdrowie, nie chciała złapać jakiejś choroby, nie było jej stać na leczenie. Fakt, poradziłaby sobie z każdą wenerą, ale oznaczałoby to zwiążanie się z jakimś miejscem i pójście do pracy, a tego Janine robić nie chciała.
Znalazłszy gumkę w spodniach i obejrzawszy ją w słabym świetle księżyca, złapała ją zębami. Zaraz potem kilkoma szybkimi ruchami pozbawiła Matthew spodni i pochyliła się nad nim. Nie ufała do końca jego umiejętnościom w tym momencie, więc zdecydowaa, że sama to zrobi. Zanim jednak to nastąpiło, wsunęła opakowanie w swoją rękę i zajęła się jego torsem, składając na nagiej skórze miliony niezbyt delikatnych pocałunków. Każdy z sutków ugryzła, chcąc, żeby poczuł cokolwiek – pijani ludzie w końcu czuli o wiele mniej.
Już wnet rzuciła go na łóżko i, pozbywszy się własnych spodni, usiadła w samej bieliźnie na nim okrakiem. Spojrzała na niego z góry, odgarniając na bok długie, ciemne włosy.
- Może powinieneś się bać – rzekła przekronie, rozrywając opakowanie. Zgrabnie wyjęła palcami prezerwatywę. – Właśnie zamierzam cię zerżnąć, czy się na to godzisz, cz nie – dodała szeptem, po czym nachyliła się nad nim i pocałowała go po raz kolejny.
Pachniał mieszanką alkoholu i drogich perfum. OD tego kręciło się jej w głowie. Ale to nie przeszkadzało Janine; chciała tego zapachu jeszcze więcej.
Dobrze, że trafił się jej ktoś doświadczony, bo mogłaby nie znieść kolejnego prawiczka w łóżku, zwłaszcza, że od porządnego rżnięcia minęło już trochę czasu. Zaśmiała się więc, słysząc, że on nie ma żadnych problemów z przejęciem kontroli, i był to śmiech wściekle radosny, tryumfalny wręcz. Potrzebowała odrobiny zabawy, nawet, jeśli nie była ona pierwszą i najważniejszą rzeczą tej nocy.
OdpowiedzUsuń- Jak mam ufać komuś, kto zna mnie od piętnastu minut i już zerwał mi majtki? – zapytała. Zaraz wróciła jednak do pocałunków, nie żądając odpowiedzi i czekając tylko, aż mężczyzna założy tę cholerną gumkę. Pozwalała mu być górą tylko dlatego, że bez zabezpieczenia nie zamierzała go dosiąść. Kiedy więc on wreszcie wykonałto zadanie, jedną ręką bezczelnie chwyciła jego członka i sprawdziła, czy wszystko było na swoim miejscu. Nie, nie ufała mężczyźnie, zwłaszcza, że jeszcze piętnaście minut temu miał upśledzone umiejętności chodzenia w linii prostej.
Trochę się zaskoczyła rozmiarem. Zawsze uważała, że wszyscy bogaci mają małych i dlatego kupują każdy sprzęt – by wynagrodzić sobie cała resztę. Ale może Matthew był wyjątkiem? Nie, żeby narzekała na jego wyjątkowość, właściwie ucieszyła się. Nie zamierzała marnować szansy.
Podniosła się na rękach i ponownie zmieniła pozycję, tym razem jednak nie rzuciła go na plecy, a usiadła mu na kolanach. Przez kilka krótkich sekund patrzyła mu w oczy, ale jako, że Janine nie należała do romantycznych, zaraz spojrzała na usta mężczyzny, przysuwając do nich swojego sutka. Nie potrzebowała cudownych chwil spędzonych na deliatnych pieszczotach, ale chciała czuć przyjemność. Kim zresztą on był? Jakimś przelotnym seksem, niczym więcej, miał fajną chatę. Janine nie musiała dbać o to, by zaspokoić jego intymne, emocjonalne potrzeby. O ile w ogóle jakieś miał.
Dosiadła go zdecydowanie i równie zdecydowanie zaczęła się poruszać, uderzając biodrami o jego lędźwia stopniowo coraz głębiej. Jej oddech szybko się spłycił, zwłaszcza, że przyspieszyła równie dość szybko. Dłonie, dotychczas zaciśnięte na jego ramionach, przesunęły się na włosy, i Janine zaczęła dociskać twarz mężczyzny do swoich sutków. Chciała więcej, ciągle chciała więcej, więc bez srępowania przesunęła jego dłoń na swoją łechtaczkę.
- Gryź mnie – warknęła cicho między pierwszymi jękami. – I zerżnij mnie tak, żebym jutro nie usiadła. Chyba potrafisz, mieszczuchu, co?
Zaśmiała się z komizmu całej tej sytuacji. Nie cierpiała ludzi takich jak on, ale jego penis w niej, wypełniający ją porządnie, pieprzący są w cholernie przyjemny sposób zupełnie nie przeszkadzał. Takie członki powinno się produkować dla samotnych kobiet, o tak. Nie jakieś sztuczne, dziwne, nieprawdziwe.
Była brutalna, agresywna, bynajmniej nie jak typowa kobieta. Ale co to kogo obchodziło? Kultura jej nie ściskała, nie wiązała, nie dominowała nad nią, więc żaden lęk jej nie dotyczył. Nie obchodziło jej więc, czy prezentowała się dobrze, czy była doskonale wygolona, czy pachniała najnowszymi perfumami, czy bielizna pasowała do siebie. W tej chwili to wszystko nie miało znaczenia.
Nigdy nie ściszała własnych krzyków i jęków, więc i tym razem się nie powstrzymywała: gdy nadszedł moment, po prostu zaczęła stękać z rozkoszy. Każde uderzenie jego lędźwi o jej biodra doprowadzało do białej gorączki, ale poddawała się temu całkowicie. Im zaś Matthew był brutalniejszy, tym lepiej odczuwała każdą komórkę swojego ciała, tym było jej przyjemniej – i tym krzyczała głośniej. Nie zapamiętała jego imienia, więc nie jęczała żadnego konkretego słowa. Czy mogła jęczeć „mieszczuchu, mocniej”? Nawet w takim stanie uznała, że to brzmi głupio.
OdpowiedzUsuńGdy mężczyzna chwycił ją za włosy, nie tylko odchyliła szyję, ale cała właściwie położyła się na plecach. Wbijając mu paznokcie w ciało, przesunęła Matta nad siebie i z dzikim uśmiechem położyła swoje nogi na jego barkach. Zaraz potem przyciągnęła jego twarz w swoim kierunku i warknęła, żeby nie przerywał. Była przy samym końcu – nie mógł teraz robić sobie żadnych, choćby maleńkich przerw.
Właściwie, to już po kilku chwilach płeć przestała mieć znaczenie, Janine i Matthew stali się jedną wielką masą walczącą ze sobą i pragnącą siebie coraz bardziej. Nie istniało nic poza nimi; rzeczywistość zamykała się w ich nagich ciałach, w ramionach szybko poznających ciała drugiej osoby, w gorących pocałunkach i uderzeniach zębów. Jakiekolwiek podziały na biednych i bogatych zanikły, Janine nie myślała o Matthew już jako o wstrętnym bogaczu czy o systemowcu... był po prostu on, kolejne uderzenia i coraz szybsze bicie serca. I poczucie, że żyje, że wreszcie żyje.
Dużo jej nie brakowało, więc już wnet napięła się – i nagle rozluźniła. Oczy zaszły jej mgłą, gorąco oblało całe spocone i sponiewierane ciało. Każdy najmniejszy ruch wywoływał cichy, przeciągły i wyjątkowo rozkosznie leniwy jęk, a gdy Matthew wreszcie skończył, sapnęła z radości. Z chęcią przyjęła jego ciężar, nie przeszkadzał jej ani trochę. Nawet, gdy doszła trochę do siebie, zaczęła gładzić go po głowie z pewną dozą czułości. Wciąż nie pamiętała jego imienia, ale kto by się przejmował takimi drobnostkami?...
Nie wstawała, właściwie nie ruszyła się ani o milimetr po tym, jak w niej skończył. Przymknęła oczy, drapiąc delikatnie jego kark, i zasnęła w tej pozycji zaledwie minutę lub dwie potem. Ogrzewał ją, ona ogrzewała jego, a po godzinach spędzonych w zimnie nie było już śladu.
*
Obudziła się rano, gdy słońce nad Nowym Jorkiem wisiało od kilku godzin. Przez moment zastanawiała się, od kiedy sufity w schronisku wyglądają tak ładnie, ale jedno chrapnięcie dochodzące od ciała obo uświadomiło jej, że bynajmniej nie znajdowała się w schronisku. Uniosła się delikatnie, odgarniając włosy z czoła, jeszcze nie do końca rozumiejąc, dlaczego je rozwiązała. Mężczyzna śpiący obok, zużyta prezerwatywa tuż obok jego nosa świadczyła o tym, że Janine nie została porwana przez ufo, tylko zaczepiła się u kogoś. Nie znała jednak tej twarzy, czyli to był ktoś nowy.
Matthew? Mica? Marion? Jak on miał na imię...?
Wystarczyły dwa ruchy: najpierw podniesienie się, a potem wstanie, żeby przypomnieć sobie, że ten seks był co najmniej niemożliwy. Czy naprawdę zerżnęła pijanego gościa, a on był w te klocki aż tak dobry nawet pod wpływem? Dawno nie miała aż takiego orgazmu, dawno nie zasnęła tak szybko, wykończona i naprawdę konkretnie wyruchana. Nie, żeby narzekała, ale ciężko było w to uwierzyć. Może jej się przyśniło?
Nie przejmowała się zakładaniem czegokolwiek, po prostu wyszła z sypialni zupełnie nago. Nie związywała jeszcze włosów, wiedząc, że zanim stąd po cichu wyjdzie, umyje się, bo pachniała mieszanką potu, alkoholu i męskich perfum. Może, gdyby się udało, załapałaby się na śniadanie. Ale póki co, skierowała się w stronę łazienki.
UsuńMieszkanie było ogromne, bardzo nowoczesne i Janine już wiedziała, że nie lubi jego właściciela. Część z tych rzeczy musiała kosztować fortunę, podczas bycia zupełnie nieprzydatnymi. Oglądała to z dziwnym grymasem na twarzy, ale nie komentowała niczego, nawet, jeśli chłód tego miejsca powoli wkradał się pod jej skórę. Bo chociaż wszystko wyglądało profesjonalnie i pięknie, brakowało w tym duszy. Janine miała wręcz wrażenie, jakby chodziła po sklepie meblowym.
Weszła do łazienki i w pierwszej chwili zauważyła kilka damskich kosmetyków do kąpieli. Matthew więc miał kogoś – albo już nie miał, ale nie zdążył się tego pozbyć. Zupełnie pragmatycznie patrząc na sprawę, kobieta doszła do wniosku, że opcja numer dwa jej bardziej odpowiada. Nie wzięła jednak tych kosmetyków, zawsze uważała, że są zbyt przesłodzone w zapachu, zamiast tego użyła zwykłego mydła.
Wyszła spod prysznica już ze związanymi włosami, chociaż rozczesanie długich kosmyków zajęło jej dłuższą chwilę. Podchodząc do swojego plecaka, dokończyła plecenie warkocza; gumką wyjętą z jednej z kieszeni związała go do końca. Zaraz potem puściła go wolno i kucnęła, zaczynając przeglądać swoją bieliznę. Doszła do wniosku, że nie mogła za żadne skarby ubrać się w coś wyciągniętego i beznadziejnego, wskazującego w najmniejszym stopniu o jej bezdomności, więc Janine zrezygnowała ze swoich ubrań. Zamiast tego, podeszła do pierwszej-lepszej szafy i wyjęła jakąś męską koszulę. Nałożyła ją nonszalancko na swoje ramiona i ruszyła w poszukiwaniu jedzenia.
W czasie, gdy Człowiek z Dobrym Penisem się mył, Janine zdążyła zrobić talerz kanapek dla dwojga. Nie wiedziała, czy on w ogóle zje z nią, ale sądziła, że powinna się mimo wszystko w jakiś sposób odwdzięczyć za możliwość spędzenia tu nocy i przyjemną kąpiel. Zanim jednak mężczyzna wyszedł, Janine zdążyła nie tylko zjeść swoją część, ale i po sobie pozmywać. Potem już tylko czekała, żeby z nim porozmawiać, bo dziwnie byłoby spakować się i wyjść w pośpiechu.
OdpowiedzUsuńPoza tym, tak naprawdę nie znała tego mężczyzny. Chciała się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Kto wie, bogacze przecież lubili wydawać pieniądze na narkotyki. Może potrzebował mimo wszystko pomocy? Może wcale a wcale nie poprawiło mu się po wczorajszej nocy? A może po prostu chciała poznać jego imię, bo właściwie dziwnie było myśleć o nim jako o Dobrym Rżnięciu czy Panu Kutasie.
- Przyznaj się, że chcesz po prostu sprawdzić, czy nie zerżnąłeś kogoś brzydkiego – rzekła, po czym zupełnie swobodnie pozwoliła mu zdjąć z siebie koszulę. Bez żadnego zawstydzenia odwróciła ku niemu twarz i stanęła prosto, uśmiechając się szelmowsko. Nie wyglądała, jakby się czegokolwiek wstydziła. – I jak wrażenia? Wstydzisz się wczorajszej nocy? – dopytała chytrze.
Zresztą, nie miała czego sę wstydzić: jej ciało od siedmiu lat było dość dobrze wyrzeźbione. Ciągła wędrówka odznaczała się kilkoma bliznami i naprawdę okropnymi stopami, ale poza tym, Janine nie brakowało niczego. Mogłaby kłamać, jakoby ćwiczyła na siłowni, bo mięśnie ładnie rysowały się pod jej skórą, nawet, jeśli sama wyglądała na nieco zbyt chudą. Jeden z sutków był wyraźnie bardziej zaczerwieniony niż ten drugi, ale to też nie wywołało w młodej kobiecie żadnego zażenowania, a wręcz przeciwnie: wskazała na niego, przesuwając lekko po nim palcami.
- Nie wiem, czy pamiętasz moje imię, ale jestem Janine. Jak ty właściwie się nazywasz? – spytała jasno, uśmiechając się chytrze. – Nie wiem, czy mogę ufać twojej pijackiej wersji.
Nie wyglądał na mężczyznę, który mógłby zaakceptować jej życie, więc uznała, że w razie pytań, zmyśli jakąś historyjkę. Jakby nie patrzeć, nie chciała zostać wyrzucona na bruk za dwie minuty tylko dlatego, że nie miała gdzie wracać. Dobry Kutasek w końcu bynajmniej nie zdawał się być osobą bardzo wyrozumiałą i gotową przyjąć jakieś wyjaśnienia.
Czy jednak naprawdę Janine była przedmiotem, jeśli tak samo przedmiotowo traktowała Matthew? Dał jej ciepłe miejsce do spania, dory seks i możliwość zjedzenia czegokolwiek... i tyle. Młoda kobieta nie miała wrażenia, że jest wykorzystywana, sama też nie miała żadnych wyrzutów sumienia, dało się bowiem dostrzec, że oboje podchodzą do sprawy tak samo. Ot, zabawa. Nic więcej. Było przyjemnie, ale zero miłości.
OdpowiedzUsuń- Trzy na dziesięć to i tak za dużo jak na ciebie – odcięła się, uśmiechając się, rozbawiona. Zamruczała z rozkoszą na pocałunki. – Nie dałabym ci nawet jedynki. Serio, taki wąs? Chcesz wyrywać dziewczyny czy babcie? – dodała, przechylając głowę, po czym przyłożyła palec pod swój nos i zrobiłą głupią minę.
Nie rzekła nic na temat wczorajszej nocy, bo jej jęki powinny być dla niego wystarczającym zapewnieniem, że jej też się podobało Zresztą, nie chwaliła nigdy swoich kochanków, wierząc, że ich pewność siebie skończyłaby się źle. Gdy bowiem czuli się doskonali w seksie, najczęściej zaczynali traktować partnerki jako te, które wręcz ktoś błogosławił możliwością miłości z nimi. Janine nie cierpiała zbyt pewnych siebie mężczyzn, zwłaszcza w tej sferze, najczęściej ośmieszała ich prędzej czy później, bo na pewno nie należała do kobiet udających orgazm.
A więc Matthew! Janine uśmiechnęła się, kiwając głową na znak, że przyjęła. Nie zapamiętała imienia mężczyzny, bo był pijany, zbyt nieważny i właściwie nie było jej potrzebne to imię. Wtedy myślała, że zabierze go do mieszkania i sobie pójdzie, więc nie liczyła na zbyt długą znajmość. Potem, gdy już z nim się pieprzyła w jego sypialni, nie potrzebowała jego imienia po raz kolejny, zajęta innymi, nieco mniej werbalnymi sposobami komunikacji. I chociaż mołaby go nazywać Panem Dobrym Kutasem, kto wie, czy by się nie obraził. Chociaż, czy można było się obrazić o taki przydomek?
W czasie, gdy Matthew dochodził do siebie, nie mogąc się zdecydowac,czy jeść, ukoić ból czy pić dalej, Janine zdążyła się ubrać w rzeczy, które rozrzuciła po mieszkaniu noc wcześniej. Nie wyglądała już tak perfekcyjnie, była na granicy dobrego smaku i zaniedbania, zwłaszcza, że jej spodnie miały spore, brązowe plamy. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto się tym przejmuje. Kontrast między doskonale wymierzonym i wypieszczonym mieszkaniem a jej osobą pogłębił się tym bardziej, gdy dziewczyna ubrała koszulkę z dwoma niewielkimi dziurkami przy szwach.
Słysząc rozkaz, bo właściwie inaczej nie dało się tego nazwac, Janine uniosła brwi. Czy on doprawdy właśnie jej rozkazał? Prychnęła, patrząc na niego, gdy zaś wyjął pieniądze, po prostu... zamarła. Płacił jej za noc czy za to, co miało nadejść? Zmierzyła Matthew wzrokiem z lekkim obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
- Kpisz sobie ze mnie – rzekła jasno, po czym wybuchnęła śmiechem. – Poproś. Albo szukaj kogoś innego.
I chociaż na początku naprawdę zamierzała oczekiwać prośby i kajania się przed nią, myśl o spędzeniu świąt w otoczeniu brudnych, śmierdzących bezdomnych, powoli przechylała szalę na stronę mężczyzny. Nie dało się nie zauważyć, że był co najmniej dupkiem, w dodatku wyjątkowo naiwnym i głupim. Czy święta z nim naprawdę miały stanowić alternatywę? Czy miała się zgodzić na jakieś udawanie? Mógł w końcu wywieźć ją za miasto i tam zgwałcić. Mógł ją nawet zabić. A może chciał zrobić z niej jakąś ptrawkę dla swojej rodziny, udawać, że to kurczak?...
Parsknęła na własne myśli, po czym spojrzała za okno. Prószył lekko śnieg.
- Dobra – powiedziała w końcu, po czym zwinęła kasę i wsunęła ją sobie do kieszeni. – Ale nie mam ubran, które mogłyby zaimponować twojej rodzince. Ani prezentów. I będziesz musiał mi opowiedzieć, kogo właściwie udaję. Od początku do końca. Dlaczego nie chcesz im powiedzieć, że nikogo nie masz?
Janine nie mogła doświadczyć ciepła, bezpieczeństwa i odpoczynku, mieszkając na ulicy. Ale skoro okazja na spędzenie tradycyjnych, amerykańskich świąt się nawinęła, hipiska nie mogłą narzekać czy się wycofać. Wielu oddałoby wiele za taką szansę.
- Wygląda fircykowato – odparła Janine, śmiejąc się pod nosem. – Jeśli jednak którąś dziewczynę to nakręca... Ja zamykałam oczy – dodała, po czym mrugnęła do niego.
OdpowiedzUsuńNigdy, przenigdy nie zdecydowałaby się, żeby kogoś zmieniać na siłę, dlatego nawet mimo tego, że wąs jej się nie podobał, jej wypowiedzi były bardziej żartem niż rzeczywistą krytyką. Jakby nie patrzeć, Janine prowadziła również dość specyficzny styl życia i praktycznie każdy miał jakąś o nim opinię – dziewczyna nie chciała, żeby oceniano i przekonywano ją, ale to działało w dwie strony. Poza tym, czyż zwykły, nawet fircykowaty wąs nie był ludzki i dla ludzi? Ważne, że podobał się sammu Matthew. Reszta mogła się wypchać.
Janine nie zamierzała się jednak przyznawać do tego, że rzeczywiście żyła jak wolny duch. W jej głowie powstała już historyjka, którą spytana kobieta łatwo i umiejętnie potrafiłaby zaprezentować. Szło to mniej więcej tak: Janine miała przeprowadzić się do swojego chłopaka do Nowego Jorku, ale nie miała na bilet z Alabamy, więc zdecydwała się przyjechać autostopem. Trafiła wcześniej i zobaczyła swojego ukochanego, Toma, w łóżku ze swoją siostrą. (Nie mogła się powstrzymać przed przekoloryzowaniem opowieści.) Wyszła więc od niego, zostawiając wszystkie torby, i błąkała się po mieście, gotowa wynająć coś nazajutrz. Alo wrócić do rodzinnych stron. To tłumaczyło brudne ubranie i dziurawą bluzkę, jak również ciężki plecak. Nie świadczyło za dobrze o niej samej, bo jakby nie patrzeć, poniekąd była bezdomna... Ale tylko chwilowo i w związku z przykrym wypadkiem. Banalne.
- Dobrze, więc jestem Anną, miło mi cię poznać, Matthew – rzekła, uśmiechając się delikatnie. Założyła jeden z kosmyków ciemnych włosów za ucho. – Czy jest jakaś dziedzina, którą powinnam się zajmować? Znam się na sztuce indiańskiej, ale to pewnie nie brzmi zby reprezentacyjnie. Powinnam coś studiować. Mogę studiować architekturę? Zawsze chciałam studiować architekturę. I mogę mówić o tym, co lubię, znam trochę terminologię. Ewentualnie mogę być poliglotką. Dogadam się w czterech językach poza angielskim – rzekła, idąc za nim do garderoby.
Wchodząc do pomieszczenia, jej mina bynajmniej nie odzwierciedlała tego, czego oczekiwano od kobiet widzących tyle sukienek: Janine była zdegustowana. Sama nie posiadała prawie nic, nie wierząc w konsumpcjonizm, więc możliwość wyboru tylu sukienek i butów po prostu ją obrzydzała. Spojrzała na Matthew jednak, uważając, żeby nie zauważył jej niechęci. Robiła to dla kasy... i musiała wytrzymać nawet to dla kasy.
Przeglądając sukienki i buty, Janine kierowała się tylko przeczuciem, bo o modzie nie miała żadnego pojęcia. Wybrała trzy sukienki, a do tego trzy pary butów. Wsunęła na siebie każdą z nich i spojrzała w dół, ubierając lekkie szpilki. Zabiłaby się na wysokich.
- Dobrze, że ogoliłam dzisiaj nogi – mruknęła sama do siebie, przeglądając się w lustrze. – I muszę nosić stanik przy nich, prawda?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Niebieska, jasna sukienka doskonale opinała jej ciało, właściwie wyglądała, jakby została skrojona w sam raz dla niej. Janine podeszła do Matthew, nieco niepewnie kołysząc się na szpilkach, po czym stanęła na palcach i pocałowała mężczyznę w usta.
- Ile jesteśmy razem? – spytała szeptem, po czym przesunęła jego palce na swoje udo. Chciała go podniecić, chciała go rozluźnić. Zdenerwowany ją trochę przerażał. Plus może chciała go odrobinę upokorzyć w swoich oczach, jego i tę całą szopkę z Wigilią. – Bo podejrzewam, że nie możesz powiedzieć, że znamy się od wczoraj. I że poznaliśmy się, bo cię zerżnęłam – dodała.
Było jej dobrze, gdy jego chłodne palce dotknęły jej skóry. Momentalnie sutki stanęły, stwardniały, odznaczając się przez sukienkę jeszcze bardziej niż przez chwilą. Przez moment Janine rozważała zdjęcie sukienki i rozbranie swojego aktualnego narzeczonego, ale on najwyraźniej się spieszył, musieli więc zaczekać chociaż kilkanaście godzin. Ale czy to odbierało im możliwość zabawienia się odrobinę?
Od takiego właśnie życia Janine uciekała. Ciągłe ocenianie z każdej stron, życie, gdzie obsrwacja i bycie ofiarą należało do stanów naturalnych... Wydawałoby się, że ludzie pracujący tak, jak ten bogacz, nigdy nie wyrośli z czasów polowań, bo chociaż krwi przy rozdzieraniu gardła ofiary nie było, wciąz ktoś starał się posilić na drugim człowieku, wspiąć się w hierarchii, wygryzając konkurencję.
OdpowiedzUsuń- Zatem studiuję architekturę i znam kilka języków. Czy życie wśród Indian zalicza się do ciekawych zainteresowań? – spytała z uśmiechem, patrząc na jego ciało. Mierzyła wzrokiem dobrze skrojoną twarz, bystre, chociaż chłodne oczy, ładne usta proszące o kolejny pocałunek. Zwracałą uwagę na dośc ługa jak na mężczyzn szyję, na mocne ramiona i zwężone lędźwia. Przez moment chciała go poprosić, żeby się rozebrał, bo wciąż nie wierzyła, że on posiada aż tak dużego penisa. Jeśli nie musiał sobie nadrabiać, to po co mu było to wszystko?
Janine jednak nie obawiała się jego rodziny; od dziecka posiadała dość naturalny talent do ignorowania narzuconych autorytetów. Nie obawiałą się, że ktoś ją skrzywdzi, wyśmieje, wyrzuci, bo po prostu spodziewała się tego prędzej czy później. Poza tym, czyż każdy człowiek nie był zaledwie człowiekiem? Janine nie wierzyła w to, że ktoś mający dużo sukcesów na koncie graniczy z byciem bogiem. Musiał być gorszy we wszystkim innym. Krzywa Gaussa wprost mówiła, że nie istnieją ludzie nadprzeciętni, a przynajmniej jest ich niewielu; wszyscy równoważyli się w większości kwestii.
- Nauczę się chodzić – szepnęła, po czym nabrała szybko powietrza, gdy dłoń Matthew sięgnęła wyżej niż jej udo. Jeszcze przed momentem chciała go upokorzyć; w tym momencie z przyjemnością dałaby się upokorzyć jemu, byleby nie przestawał. – Daj mi chwilę. I muszę też założyć stanik. Dasz mi dodatkową chwilę na to, prawda? Chyba, że wolisz, żeby one – jego drugą dłoń położyła na swojej piersi i zaczęła nią delikatnie poruszać, tak, żeby czuł, jak jej sutek pręży się pod wpływem dotyku – już teraz zniknęły pod materiałem?
Kusiła go, jasne, że go kusiła, ale bynajmniej nie czuła się z tego powodu źle. Kiedy czegoś pragnęła i było to na wyciągnięcie dłoni, nie powstrzymywała się tylko dlatego, że ktoś oczekiwał od niej dobrych manier. Może przez to określano ją dziką i trochę nieokrzesaną, ale kultura, tak przynajmniej wierzyła, nie została stworzona po to, by ograniczać.
Ubrania zaś nie miały przeszkadzać. Nie w takiej chwili.
- Zerżniesz mnie teraz, albo w trakcie drogi – powiedziała twardo, patrząc mu w oczy, potem zerkając na jego usta. Oblizała się po pocałunku. – Ale tam nie będzie tak wygodnie. I chcę patrzeć w lustro – dodała, sięgając dłonią do jego rozporka. – Dziesięć minut nas nie zbawi, Matthew, a zapewniam cię, że nie potrzebuję żadnej rozgrzewki.
Odetchnęła cicho, po czym jeszcze głębiej przesunęła palce Matthew w swoją kobiecość. Byłaby rozczarowana, gdyby jej odmówił. Chciała, potrzebowała tego, potrzebowała upewnić się, że on naprawdę był tak dobry. Zamruczała cicho, zbliżając się, wpatrując się w jego oczy.
- Co ty na to, co? – wyszeptała, gryząc jego sutek przez matriał dobrej koszuli. – Musimy nadrobić seks z trzech miesięcy, jeśli mam dobrze grać swoją rolę.
Bawiło ją to, że uwodziła sztywnego bogacza. Oni wszyscy mieli zupełnie dziwne podejście do niektórych spraw, często wyjątkowo zestresowane. Ale skoro już jej płacił za udawanie, mogła równocześnie trochę się pobawić. W końcu Anna musiała sypiać ze swoim chłopakiem, prawda?
I dlatego właśnie Janine, chociaż starała się tego nie okazywać, gardziła swoim nowym „przyjacielem”. On utrzymywał wojnę i system dlatego, że nie znał życia poza nim. Młoda kobieta wyrwała się ze szponów takiej codzienności i chociaż było to trudne, jej życie nie miało żadnych namiastek wojny: było wolne w sensie, w którym ona sama go rozumiała. Nie dopuszczała do siebie tylko myśli, że tak naprawdę żyła na okruchach walk i dzięki temu, że konflikt istniał. Gdyby system się zawalił, musiałaby osiąść w jednym miejscu, więc chociaż jej idee brzmiały pięknie, najczęściej niewiele miały wspólnego z możliwą rzeczywistością.
OdpowiedzUsuń- Skoro brzmi ciekawie dla ciebie, to dlaczego nie dla twojej rodziny? – spytała, może nieco naiwnie, ale naprawdę się zdziwiła. Może swoją rodzinę porzuciła dawno temu, ale nigdy nie zdarzało się, żeby musiała odtrącać swoje zaintersowania czy kogoś bliskiego ze względu na to, co przeżył. Fakt, nikt nie akceptował jej chłopaka... ale on żył w skrajności, wtedy niedopuszczanej przez nich. Całą reszta, nawet, jeśli wywoływała ambialentne odczucia, nigdy nie została przekreślona. Pozwalano jej poznawać życie i zachęcano do dzielenia się nim.
Zamruczała zadowolona, gdy Matthew wreszcie dał się przekonać. Nie spodziewała się po nim niczego innego, był w końcu takim samym człowiekiem jak ona. Janine jasno przedstawiała swoje potrzeby i z jakiegoś powodu rzadko zdarzało się, żeby ktokolwiek umiał jej odmówić. Nie, nie działo się tak dlatego, że była najseksowniejszą istotą pod słońcem czy potrafiłą doskonale przekonywać. Po prostu... każdy potrzebował czegoś, ale narzucał na siebie pewne ograniczenia. Gdy pojawiałsię ktoś prawdziwie wolny i okazywało się, że da się życ bez tych ograniczeń, one pękały. Na krótko, niestety, Janine nie udało się jeszcze nikogo wyrwać z systemu. Ale to wystarczało.
- Gdzie ty mi z tymi wąsami się pchasz, co? – spytała ze śmiechem, po czym wsunęła palce w jego włosy i pociągnęła do góry. – Mamy dziesięć minut, nie piętnaście, pobawić się możemy innym razem – dodała, skłądając kolejny pocałunek na jego wargach. Potem odsunęła go od siebie i odetchnęła lekko. – Gumki. Znajdź mi gumkę w miarę szybko, to jeszcze zdążymy, mamy może osiem minut.
Trzy lata temu jakiś dzieciak ugryzł ją w łechtaczkę – od tamtej pory przestała ufać ludziom co do tej części ciała. Ból, jaki wtedy poczuła był nieznośny nie tylko dlatego, że był bólem, ale całkowicie odrzucił Janine od seksu na kilka miesięcy. Fakt, dzieciak przepraszał, ale nie stracił wtedy dziewictwa, bo młoda hipiska bynajmniej nie miała ochoty zwijać się z rozkoszy. Matthew zaś... cóż, był może i doświadczony, ale cholera wiedziała, jaki demon w nim drzemie.
Poza tym, Janine dbała o zdrowie. Wątpiła, żeby pan biznesmen zabezpieczałsię nawet w takich momentach.
- Tylko tydzień? Kiepsko u was z seksem musiało być – rzuciła, po czym wsunęła dłoń na swoją kobiecość. Patrząc mu w oczy, zaczęła poruszać delikatnie palcami. Już wnet rumieńce na jej policzkach zajaśniały mocniejszą czerwienią. – Pospiesz się, zanim ci tutaj dojdę – dodała, następnie opierając się o lustro i wystawiając swoje pośladki w jego stronę. Chciała patrzeć,jak będą to robić. Tak dużego lustra nie miał żaden z jej kochanków.
Na początku było jej dobrze, ale już wnet zauważyła, że Matthew miał w nosie to, co czuła – chciałzadowolić siebie jej kosztem. Kilka razy starała się zwrócić jego uwagę na to, że właściwie to nie jest coś, czego oczekiwała, ale on wydawał się być wręcz w innym świecie. Pod konic zamilkła, czując, jak on dochodzi, jak wychodzi, jak opuszcza pokój. Usiadła w miejscu i po prostu spojrzała z otwartymi ustami za nim. Czy to się serio wydarzyło? Czy koleś, który wczoraj zerżnął ją tak, że była pewna, iż zapamięta ten seks do końca życia, teraz ją po prostu... wyruchał?
OdpowiedzUsuńWytarła się niebieską sukienką, a potem szybko założyła swoje ubrania. Czterysta dolarów położyła na szafce, wręcz brzydząc się ich, po czym złapała swoją torbę. Nie dbała o to, żeby wyjaśnić cokolwiek, po prostu wyszła z mieszkania.
To było niewiarygodne. Pieprzony bogacz! Jak mogła mu zaufać? Potraktował ją jak dziwkę, jak beznadziejną, tanią dziwkę, która za czterysta dolarów najwyraźniej miała znosić bycie woreczkiem na spermę. Nie zamierzała się na to godzić, nawet, jeśli czterysta dolarów było wystarczającą ilością kasy, by ulokowała się gdzieś w Nowym Jorku. Janine wolała spędzić każdą noc w zimnie, trzęsąc się i drżąc niż przebywać w jednym pomieszczeniu z tym dupkiem. Jak on w ogóle śmiał!...
Całą swoją wściekłość kobieta wyłożyła w windzie, drąc się wniebogłosy i uderzając w metalową ścianę. Zaraz potem wystrzeliła szybko przed siebie, prując przez tłum jakichś dzieciaków na wycieczce. W pewnym momencie zatrzymała się, poprawiła swój plecak i odwróciła się na moment. Mogła, kurwa, chociaż wziąć tę kasę. Jaka była szansa, że ten idiota ją znajdzie w tłumie? Wydostałaby się z Nowego Jorku. A jeden szybki, bezbolesny, choć upokarzający numerek był niczym w porównaniu z zimnem, jakie miało ją dorwać jeszcze tej nocy. Wigilijnej nocy w dodatku.
Złość mijała jej szybko, pozostał tylko niesmak i chęć na lepszy, przyjemniejszy seks. Usiadła na jednej z ławek i zaczęła skubać jedną z bułek kupionych wczoraj. Dałą kilkanaście okruchów gołebiom, które, podobnie jak ona, miały spędzić Wigilię samotnie. Chociaż nie – one przynajmniej miały siebie. Janine nie miała nikogo.
Odchyliwszy się do tyłu, Janine po raz pierwszy od kilku miesięcy i po raz kolejny w ciągu roku zatęskniła za domem. Bo może i było to złe, może system zjadał ją od środka, ale przyjemnie było wypić białe wino w bożonarodzeniowy wieczór.
Patrzyła na niego, właściwie nie wierząc w to, co słyszy. Czy on naprawdę prosił ją o to, by z nim jechała? Czy on przeprosił ją? Bezczelny! Jakże mógł w ogóle myśleć, że się zgodzi? Skoro zachował się tak raz, pewnie zachowywał się tak wobec wszystkich kobiet. Janine już rozumiała, dlaczego Anna z nim zerwała. Nie, nikt nie wmówiłby teraz hipisce, że było inaczej, że to on zdecydował o końcu ich związku.
OdpowiedzUsuńMilczała długo, ważąc jego słowa, ważąc swoje słowa, zastanawiając się, co zrobić. Nie chciała tamtych pieniędzy, nie chciała mieć z nim wspólnego nic a nic. Jak wyglądałyby bowiem te święta? Musiałaby znosić jego traktowanie, jego wysokie mniemanie o sobie, jego przemądrzałość... i nawet nie ukrywałby tego, że wszystko robił za kasę. Pieprzony bogacz! Dlaczego oni wszyscy sądzili, że mogli kupić innych ludzi?
Uśmiechnęła się złośliwie. Pacyfizm i miłość do bliźniego dotyczyły wszystkich poza pieprzonymi bogaczami.
- Dobrze – rzekła, patrząc mu w oczy – chcę zamieszkać u ciebie na miesiąc, będziesz mnie utrzymywać. I to ja śpię w łóżku, ty na kanapie – rzekła, będąc pewną, że mężczyzna się nie zgodzi. Chciała tylko podkreślić swoją cenę. To nie było czterysta dolarów, to było znacznie więcej i wymagało pewnych poświęceń. – W cenę nie wchodzi udawanie Anny, mogę to robić w chwilach wolnych. I jeśli mam w ogóle ją udawać, to jestem Janine, Anna mam na drugie. I adoptujemy psa. Dużego – dodała ot tak, teraz właściwie się już śmiejąc. – I chcę mieć to na papierze.
Jasne, że obiektywnie nie było to zbyt wiele, ale Janine, nie znając się na bogaczach, miała o nich wyrobioną opinię. Każdy, kto posiadał więcej pieniędzy był dupkiem niezdolnym do jakichkolwiek aktów symaptii czy empatii. Liczyły się tylko przedmioty, praca i ewentualne spełnienie przyjemności, nic więcej. Jakże ten bufon miałby więc zgodzić się na takie warunki, wymagające zmian, otwartości i odrobiny szaleństwa?
Rzuciła gołębiom resztę bułki, uśmiechając się delikatnie do siebie. Szkoda jej było pieniędzy, mimo wszystko. Poza tym, pewnie pojechałaby po samych przeprosinach, gdyby nie urażona duma. To, że on nie potrafił uprawiać seksu na trzeźwo nie oznaczało przecież, że musiała go odtrącić. On jednak potraktował Janine jak dziwkę – a tego nie zamierzała łatwo odpuścić.
Jak zwykle, nie myliła się.
OdpowiedzUsuń- Tak myślałam – rzekła, po czym chwyciła swój plecak do jednej dłoni i założyła go na plecy. Uśmiechnęła się krzywo do Matta, a potem ruszyła przed siebie bez żadnych zbędnych wyjaśnień. Nie czuła się zobowiązana do składania ich, do tłumaczenia siebie, swoich decyzji, czy choćby do okłamywania go. Bogacz to bogacz, niezdolny do zrobienia czegokolwiek dla drugiego człowieka, choćby miało go to kosztować złamanego grosza.
Nie szła zbyt szybko, bo bynajmniej jej się nie spieszyło, zwłaszcza, że o tej godzinie w Wigilię wszystkie schroniska były już obstawione przez bezdomnych mających na celu spędzenie chociaż jednego dnia w roku w cieple. Janine wiedziała, że akurat w taki dzień najczęściej wszyscy byli poddenerwowani: i opiekunowie, którzy zamiast z bliskimi, spędzali święta z obcymi, i bezdomni, którzy nierzadko musieli walczyć o miejsce. Nie chciała brać w tym udziału, więc zaczęła rozważać inne opcje. Nikt jej nie przyjmie, będzie trzeba się zalokować gdzieś tymczasowo. A mogła, cholera, zostać w Kalifornii na całą zimę...
Bezemocjonalność Matta była jednak niczym w porównaniu do twardości Janine. On może i nie okazywał żadnych uczuć, ale je posiadał; gdzieś tam kłębiły się wewnątrz niego. Młoda kobieta zaś momentami po prostu nie czuła nic. Przed nią malowały się zimne święta, podczas których sporo ludzi takich jak ona umiera z zimna. Ich ciała są zabierane z ulic i chowane w bezimiennych grobach, o których nikt nie pamięta poza urzędnikami, którzy swoim urzędniczym wzrokiem badają statystyki. Janine przyjmowała tę część rzeczywistości bez jakiegokolwiek kwestionowania jej, nawet, jeśli wydawała się okrutna. I przyjmowała za oczywistość swoją samotność, ale bynajmniej nie było to coś złego. Sama ją w końcu wybrała, tak samo jak wybrała samotne święta.
Teraz na jej twarzy wymalowało się zaskoczenie: co on powiedział? Czy naprawdę się zgodził? Przecież to było oczywiste, że się nie zgodzi, dlaczego niby miałby to zrobić? Patrzyła na niego, marszcząc brwi. Musiał być naprawdę zdesperowany albo głupi, albo – i to było najbardziej prawdpodobne – zamierzał ją oszukać, zostawić po wszystkim, śmiejąc się w twarz.
OdpowiedzUsuń- Nie wierzę ci – odparła, patrząc na niego. Nie szarpała się z uścisku, bynajmniej nie uważała tego za konieczne. – Ale niech ci będzie, skoro tego naprawdę potrzebujesz.
Wzruszyła ramionami, bo właściwie było jej to już obojętne, jak wszystko się skończy. Ważne, że będzie miała ciepłe jedzenie, ciepły dom i ciepłą, chociaż wywodzącą się z kłamstwa atmosferę. Janine nie zależało nawet tak bardzo na tym, żeby zamieszkać u Matta, przecież to było oczywiste, że więcej przyjdzie z tego kłopotów niźli pożytku. Wizja spędzenia świąt na mrozie skutecznie zduszała jedak dumę.
Dość szybko się ubrała w jego mieszkaniu, chociaż oczywiście nie w niebieską sukienkę – zabrała zieloną. Wybrała do tego maleńką torebkę, uczesała nieco splątane zimowym wiatrem włosy, nawet odkurzyła dawną wiedzę na temat nakładania makijażu. Po dziesięciu minutach stała przed Mattem w pełni przygotowana.
Nie opóźniała ani minuty więcej ich odjazdu, więc dość szybko zapakowała się z nim do samochodu i spojrzała na zegarek.
- Opowiedz mi jeszcze raz o swojej rodzinie. A potem o mojej rodzinie. Najlepiej jakieś anegdoty. Dat i tak nie zapamiętam, poza tym, to nie ma dużego znaczenia – rzekła, patrząc na mężczyznę. – Telefonu nie mam, bo ktoś mi wczoraj ukradł – dodała, wrzucając klucze do swojego starego domu, klucze, które trzymała odkąd uciekła, do torby – i zamierzam kupić nowy w ciągu trzech dni. Jakie lubię telefony?
To były małe, niemalże nieważne sprawy, ale szczerze powiedziawszy, na nich najłatwiej było się przejechać. Janine chciała być przygotowana do odgrywania swojej roli, jeśli nie perfekcyjnie, to przynajmniej dobrze.
Czy doprawdy był to „nieuzasadniony” strach? Wpuszczał do domu obcą kobietę, młodą dziewczynę, która podejrzewał o bezdomność. Jakie były szanse, że w życiu nie miała problemów? Żadne. Większość bezdomnych nastolatków i dorosłych było od czegoś uzależnionych, dość często kradli, żeby przetrwać. Spora część nie dożywała trzydziestki. Mogła być też osobą chorą psychicznie, bo kto normalny wpakowałby się do samochodu jakiegoś bogatego kolesia w Central parku o trzeciej nad ranem? A może była więziennym zbieiem, który usiłował przeżyć na wolności? Przecież propozycja zamieszkania u niego oznaczała nie mniej ni więcej tyle, że ona sama nie ma gdzie zostać.
OdpowiedzUsuńSkwitować decyzję Matta dało się jednym zdaniem: mężczyzna był idiotą.
Janine patrzyła przez boczną szybę na mijane samochody, milcząc. Nie chciała o niczym mówić z Mattem, zwłaszcza, że on najwyraźniej próbował się upewnić, że podjął dobrą decyzję. Nie podjął, to oczywiste, zdecydował się okłamywać całą rodzinę, zabrac bezdomną do swojego mieszkania, zachowywać się tak, jakby każdy normalny człowiek tak robił każdego dnia.
- Moja prawdziwa rodzina jako Anny czy jako Janine? – spytała z kpiącym uśmiechem, po czym zwróciła wzrok na mężczyznę. – Moi rodzice są architektami, poszłam w ich ślady. Wszyscy pochodzimy z Massachussetts. Miałam brata, Michaela, ale zginął w trakcie służby w Iraku. Mama się po tym załamała, więc przerwałam studia i zajmowałam się nią przez dwa lata. Teraz wróciłam na uczelnię i staram się nadrobić – rzekła, uśmiechając się smutno, w wyjątkowo teatralny sposób – teatralny oczywiście dla tych, którzy wiedzieli, że wszyscy zmyśliła na poczekaniu. – Ojciec nazywa się Peter Jaffe, mama to Theresa. Tata jest Francuzem, wyemigrował z rodzicami w latach siedemdziesiątych. Poza tym, znam jeszcze cztery inne języki poza angielskim i francuskim, więc myślę o firmie architektonicznej, która będzie zbierac zamówienia z różnych krajów na wieżowce. Oczywiście, na to muszę poczekać, aż skończę studia.
Wiedziała, że wyssaną z palca historyjką o Annie nie zdusi jego ciekawości, więc niby od niechcenia rzuciła, patrząc w okno:
- Nie mam rodziny.
Oczywiście, że miała rodzinę, ale jej bliscy najpewniej uznali, że Janine – czy właściwie, Anna, bo przecież, o ironio, naprawdę miała tak na imię – już od dawna nie żyje. Zniknęła bez wieści, bez słowa, policja szukała jej, ale nie znalazła, czy to dzięki szczęściu, czy dzięki nieprzychylności losu, nikt nie wiedział. Jej zdjęcie umieszczono nawet w jednym programie o morderstwach niewyjaśnionych, oczywiście wszystko skwitowano tajemniczo brzmiącym „ciała do dzisiaj nie odnaleziono”... Skoro jednak jej rodzina zgodziła się na taki program, to jakże Janine mogłaby uważać, że naprawdę nie uważają jej za martwą?
- Daleko jedziemy? – spytała w końcu.
Gdyby nie potraktował jej jak dziwki, Janine pewnie umiliłaby mu czas w jakiś pożyteczny sposób, ale teraz się obawiała, że mężczyzna mógłby to powtórzyć. Fakt, chyba dość jasno dała mu do zrozumienia, że doń nie należy, ale czy to naprawdę znaczyło cokolwiek? Matt mógł ponownie uznać, że ją kupił i że może z nią robić co chce.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego. Trzy godziny w tak morowej atmosferze nie przejdą, zdecydowała, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
- Znasz grę w łapki? – spytała, po czym wyciągnęła przed siebie ręce. – Grałam w nią z ludźmi z moich „studiów”. Zasady są proste: ten, kto przegrywa, musi zrobić zadanie albo odpowiedzieć na pytanie. Nic trudnego. Możesz raz wycofać się od zrobienia zadania i raz od odpowiedzi na pytanie. Gramy, aż któreś z nas dobije dziesiątki w pytaniach albo zadaniach. Osoba, która ukończy pierwsza wygrywa.
To było niewinne, głupie, beznadziejnie dziecięce, ale co niby mogli robić przez trzy godziny w samochodzie, nie znając się zupełnie, najpewniej się nie cierpiąc i właściwie przygotowując się do odegrania największej ściemy ich życia? Poza tym, że Janine naprawdę nie dbała o to, co on sobie o niej pomyśli, chciałą dowiedzieć się czegoś o nim: kim właściwie był i co go skłoniło do tego, by okłamywać wszystkich przy pomocy jakiejś bezdomnej dziewczynki. Bo chociaż opowiedział swoją historię, brzmiała ono nie tylko głupio, co zbyt ładnie, by wyjaśniać fenomen jego zachowania.
- Ja zaczynam – rzekła, po czym wyciągnęła jego ręce. Patrzyła mu długą chwilę w oczy, a następnie... uderzyła jego palce, zanim zdążył uciec. Zaśmiała się radośnie, po czym powiedziała: - Pytanie: dlaczego uprawiałeś z Anną tak mało seksu, a zadanie... otwórz okno i wrzaśnij coś brzydko do ludzi. Najlepiej do matki z dzieckiem.
Była łagodna tym razem, ale to dlatego, że zaczynali. Chciała go rozluźnić, nawet, jeśli miał ją wziąć za wariatkę.