13 listopada 2015

[KP] Rockabye baby, rockabye, I'm gonna rock you

image
Jaxson Bane
24 grudnia 1997, Bronx
III klasa plastyczna - w Brooklyn Art Academy tylko dzięki stypendium - więcej go nie ma, niż jest
 bezsenne noce, które spędza głównie w pracy - podobno gej
talent jest, pieniędzy brak

jeszcze cię nie wywalili, Bane?


       Bronx jest jego domem, którego nie może się wyprzeć, choćby próbował (raz spróbował). Uciekł z domu, gdy skończył szesnaście lat, ale wrócił kilka miesięcy później z podkulonym ogonem. Nikt nie wie, co robił przez te miesiące, a on nie zamierza do tego wracać. Mieszka razem z rodzeństwem w małej klitce, a pokój dzieli z młodszym bratem (jakie to szczęście, że starszy już się wyprowadził). Maluje po ścianach, gdy brakuje mu kartek. Śmieje się trochę zbyt głośno, a uśmiecha zbyt ironicznie. Pali zdecydowanie za dużo, a jego płuca znienawidziły go już jakiś czas temu. Wzrusza ramionami częściej, niż to konieczne. Ma sporo blizn, które są pamiątkami po wielu (zbyt wielu) bijatykach. Zielone oczy już dawno straciły swój blask, a rude włosy w końcu przestały mu przeszkadzać (tak, próbował się przefarbować, tak, skończył jak Ania z Zielonego Wzgórza), o piegach lepiej nie wspominać. 
     Czasami chciałby być kimś innym i urodzić się w innej rodzinie, ale w takich chwilach uświadamia sobie także, jak bardzo kocha swoje rodzeństwo i nie zamieniłby ich na nikogo innego, wbrew wszystkiemu. Dobry z niego chłopak, ale niezwykle zagubiony.

1 komentarz:

  1. Musiał przyznać, że kiedy usłyszał głos swojego chłopaka, strasznie mu ulżyło. Wciąż jednak nie chciał otwierać oczu, nieco skręcało go na myśl o konfrontacji na linii światło–jego oczy. Tak było dobrze, wygodnie, najchętniej w ogóle nie otwierałby oczu. Najchętniej bym umarł, przebiegło mu przez myśl; szybko jednak zganił się za to. Oczywiście, to byłoby całkiem łatwe i szybkie rozwiązanie jego problemów, ale hej, jak nie był akurat kompletnie naćpany, jego mózg całkiem nieźle rejestrował fakt, że jego odejście z tego świata mogłoby dla kogoś tam być kłopotem. Szczególnie w tak niezręcznej chwili jak obecna; podejrzewał, że wyjaśnienie policji skąd wzięły się jego zwłoki w łóżku, byłoby nie lada wyzwaniem dla Bane'a i jego rodziny. A Alec, jak długo cokolwiek do niego docierało, nie lubił sprawiać ludziom problemów, choć i tak robił to wręcz notorycznie.
    Nie spieszyło mu się też do sprawdzania, gdzie właściwie są. Domyślał się, że nie u niego, pomieszczenie pachniało inaczej niż jego dom, co poniekąd go cieszyło. Patrząc na to, w jakim stanie znajdował się teraz, podejrzewał, że gdyby wrócił do domu, jego rodzice od razu zorientowaliby się, że jest totalnie naćpany. Resztka jego wątpliwości rozwiała się, gdy usłyszał dziecięce głosy, które zresztą w tamtej chwili wydały mu się wyjątkowo drażniące. Alec, o ile czegoś nie przeoczył, młodszego rodzeństwa nie miał. Wiedział natomiast, że Bane je posiada. Oczywiście nie znał tych dzieciaków, nigdy szczególnie nie wgłębiał się w to ani w fakt, że z jakiegoś powodu chłopak nie chce zapraszać go do siebie. Powiedzmy sobie szczerze, ten fakt też nieszczególnie go zaskakiwał. Sam sobą raczej też by się nie pochwalił przed rodziną. W końcu głosy ucichły, a on Davison, już i tak zdemaskowany, po prostu przewrócił się na plecy i westchnął.
    – Chciałbym spać – wymamrotał, łapiąc dłoń Jaxsona. Delikatnie zacisnął na niej palce i spróbował się uśmiechnąć. – Nie wiem co wczoraj... Bo wczoraj, prawda? Mam nadzieję, że wczoraj... W każdym razie, nie wiem co wziąłem, ile tego wziąłem – ale zdecydowanie za wiele dodał w myślach – i co się działo, co odjebałem, ale strasznie cię przepraszam, jeśli narobiłem ci problemów... Jeśli? Kurwa, nie jeśli a że – wymamrotał. Plątał się już we własnych myślach. Na pewno coś spieprzył. Zawsze to robił, był cholerną chodzącą katastrofą. Naprawdę dziwił się, że Jax chce w ogóle być z kimś takim. Oczywiście, nie narzekał na to. Zależało mu na chłopaku, przynajmniej w chwilach, kiedy był w stanie myśleć o czymś więcej, niż o tym, by w końcu znów się naćpać.
    W końcu otworzył oczy; mimo drażniącego jego siatkówkę światła, udało mu się ich nie zamknąć, a nawet spojrzeć na swojego chłopaka. Było mu głupio, a że nie dopadła go jeszcze paląca potrzeba wzięcia kolejnej dawki narkotyku, to odczuwał swój wstyd setki razy mocniej. – Jesteśmy u ciebie?
    Powoli podniósł się do siadu i przysiadł na brzegu łóżka. Nie rozglądał się dookoła, wciąż wbijał wzrok w Jaxsona, zmuszając się do jakiegokolwiek uśmiechu. Chciał przysunąć się i przytulić choć na chwilę, ale wychodzenie z taką inicjatywą w tamtej chwili wydało mu się wyjątkowo nieodpowiednie. Przeciągnął się nieco i westchnął. – To wczoraj? Jaki dziś w ogóle dzień?

    OdpowiedzUsuń