Levi Black
Dusza artysty. Zajmował się tatuowaniem przyjaciół i gangu swojego brata. Kiedy rozwinął się na tyle by zaczęli interesować się nim inni artyści stało się...
Nigdy nie wybił się z biednej dzielnicy. Bo w dniu, który miał odmienić jego los... Świat się skończył.
Oto historia walki o życie. Oto historia jak człowiek stał się bestią by przetrwać...
Mimo poglądu odpowiedniego na obecne czasy i mówiącego o tym, że nie opłaca się ryzykować życiem dla drugiego człowieka, a dodatkowo on jeszcze jest naszym wrogiem, bo próbuje przywłaszczyć sobie to, co próbujemy zdobyć, człowiek to jednak człowiek. Tak naprawdę chyba to jeszcze jako tako w ogóle utrzymywało Villemijn przy życiu. Myśl o tym, że może komuś pomóc.
OdpowiedzUsuńSame pobudki i działania grupy niekoniecznie Vill odpowiadały, nie pochwalała ich, a trzymała się tych ludzi, bo wiedziała, że sama nie dałaby sobie rady. No a poza tym, miała swoje osobne zadanie. Zawsze trochę odstawała, bo przecież nie miała kryminalnej przeszłości, a do tego tliły się w niej jeszcze jakieś ludzkie uczucia i sumienie całkiem działało. Ale jeśli chciała przeżyć – naprawdę musiała się ich trzymać. Fizycznie też nie przypominała walecznej bohaterki z tych wszystkich sensacyjnych filmów choćby o Larze Croft, których się kiedyś naoglądała, co tylko przypominało jej o tym, że pewnych rzeczy nie jest w stanie wykonać i zwyczajnie nie potrafiłaby zrobić czegoś sama, w większej mierze z powodu fizycznych możliwości, ale nadrabiała czym innym. Może dlatego była przydatna w grupie i nawet jeśli nigdy o to specjalnie nie zabiegała, to jednak zwykle nie lekceważyli tego, co mówiła.
Aż do tego dnia.
Derek ogólnie był kretynem, przynajmniej według Vill, i nie miała bladego pojęcia, kto w ogóle powierzył mu przywództwo. Średnio się w tej roli sprawdzał, a czasem robił takie głupstwa... Nie była więc zdziwiona, kiedy w trakcie wypadu po zapasy pomogli nieznajomemu mężczyźnie, ale zdziwienie pojawiło się, kiedy zamiast po prostu rozejść się w swoje strony albo zwyczajnie dogadać, Derek kazał „intruza” związać i zabrać do obozu. I jakoś nikt się nie sprzeciwił. Villemijn siedziała cicho, póki nie dotarło do niej, że to tak na serio. Że nie tylko w ramach zabezpieczenia, aby potem się rozmówić na spokojnie, a zamiast tego kogoś, komu przecież pomogli, zaczęli traktować... No jak więźnia. A przecież człowiek to człowiek, chyba każdemu powinno się pomóc i w miarę możliwości trzymać się razem, prawda? Tak przynajmniej to pojmowała, choć sama nie wiedziała, jak by się zachowała, gdyby była sama i spotkała kogoś obcego. Całkiem możliwe, że potraktowałaby tę osobę jako zagrożenie, ale raczej tylko na początku. Nie rozumiała tego więżenia i powiedziała o tym głośno, ale tym razem została uciszona, właściwie przygłuszona kłótnią. W jej trakcie trochę się wycofała, bez słowa podeszła do więźnia, myśląc o tym, że całą tę sytuację znosi nadzwyczaj spokojnie.
Została zauważona w momencie, kiedy przecinała więzy, choć nie odezwała się ani słowem. Nie powiedziała do nieznajomego niczego w stylu „nie rób głupstw”, choć może powinna, aby rzeczywiście nie zrobił czegoś, co byłoby niemile widziane w tym momencie. Niewątpliwie każdy w takiej sytuacji, za to, jak został potraktowany, miałby ochotę rąbnąć Dereka w nos, rozumiała to, bo czasem sama miała ochotę to zrobić z powodu bzdur, jakie wygadywał. Kiedy zorientowali się, co zrobiła, cała uwaga skierowała się właśnie w stronę Vill i nieznajomego mężczyzny. Jakoś tak odruchowo cofnęła się kilka kroków, jakby chciała uciec przed tym, co się stanie i w duchu błagała o to, żeby to nie było nic głupiego ani strasznego.
A tak prosiła, żeby nie robił niczego głupiego. Wprawdzie nie na głos, ale czy nie mógł czytać w myślach i się domyślić, że nie należy rzucać się na przywódcę? Ale Villemijn nie należała do osób, które będą bezczynnie stały i się gapiły, jeszcze może dopingując walczących, nic z tych rzeczy. Ona zwykle pchała się w sam środek, wrzeszcząc przy tym, żeby jakimś cudem rozdzielić bijących się. Kiepsko jej to wyszło w tym przypadku, bo nie dość, że nie udało jej się przerwać bijatyki, to jeszcze sama oberwała i to dosyć mocno w twarz, aż wylądowała na ziemi. A kiedy się podnosiła, było już po wszystkim. Kto miał leżeć, ten leżał i kwiczał, a kto nie, to stał triumfalnie.
OdpowiedzUsuńZamiast od razu odpowiedzieć i wskazać kierunek, gdzie znajdował się „magazyn” (szumna nazwa), Vill tylko posłała mu złowrogie spojrzenie. I tak by nie zdążył, już nadbiegała kolejna grupka ludzi.
- Zwariowałeś?! – fuknęła na niego.
Najdziwniejsze w tym było to, że kiedy pojawiła się grupka, to dopadli nie tylko nieznajomego, ale również ją. Zaskoczyło ją to, bo mimo wszystko zdawało jej się, że nie zrobiła niczego aż tak złego. Najwyraźniej jednak to, że rozwiązała kogoś, kto potem wybił zęba Derekowi było wystarczającym powodem.
Takiej ilości ludzi nieznajomy już nie miał szans dać rady. Vill się trochę wyrywała, aż oberwała drugi raz (co ją zszokowało) i przez to odpuściła. Ogólnie szarpanina trwała dosyć długo, a koniec końców oboje wylądowali pod drzewem plecami do siebie i ze związanymi z tyłu rękami.
- No pięknie, po prostu cudownie! – mruczała pod nosem.
Chciała dobrze, a wyszło jak zawsze. Miała w sobie jeszcze całkiem dużo empatii, chciała pomóc i, oczywiście, musiało się to obrócić przeciwko niej.
- Daj mu spokój, Derek – powiedziała to dziwnie znudzonym głosem.- Co, wstyd ci, że ci przylał? – celowo to powiedziała, ale nie usłyszała odpowiedzi, bo wściekły Derek odszedł.
OdpowiedzUsuń- Pomyliłeś się – syknęła.- Jadę na tym samym wozie przez ciebie - podkreśliła to oskarżenie.
Była zła. Bo naprawdę chciała pomóc, nie zasłużył na to, aby go więzili, bo nie zrobił nic złego, a w zamian za dobre chęci wpakował ją w kłopoty. Derek i tak je nie lubił, bo nie pozwalała mu na nic więcej, a ewidentnie na to liczył, wiec jego urażone ego nakazywało mu teraz się na niej zemścić. Tylko co mogli jej zrobić? Co mogliby im zrobić? Mieli tylko tak siedzieć i tyle? Pewnie coś szykowali, ale możliwości nie było zbyt dużo. Bo przecież chyba ich tak okrutnie nie zabiją?
- Nie mogłeś się powstrzymać? Naprawdę? – zarzuciła go pretensjami, kompletnie ignorując to, ze podał je swoje imię. To je na razie nie było potrzebne.- Jakbyś mu nie przywalił, tylko spróbował się dogadać, to nie siedzielibyśmy tutaj tak teraz – gdybanie było bez sensu, ale Vill musiała się wyżyć i wyrzucić z siebie frustrację.
Po prostu obawiała się, że w ten sposób zostanie jej odebrana możliwość prowadzenia dalszych poszukiwań.
- Mój koleś!? – oburzyła się.- Nigdy w życiu! – zaprotestowała tak gorliwie, że aż uniosła głos, za co się od razu zganiła w myślach.
OdpowiedzUsuńAle najwyraźniej coś musiało być na rzeczy, skoro ludzie z zewnątrz postrzegali to w ten sposób. Aż tak bardzo było to widać, że Derek traktuje ją jak swoją własność? Vill tego nie chciała, ale najwyraźniej on rozgłaszał co innego... Wściekła się teraz i to chyba sama na siebie. Aż zaklęła pod nosem.
- Nie kłam – rzuciła kpiąco.- Nie wyglądasz na kogoś, kto się trzyma rodzinnej grupy. Zresztą, mi nie jest potrzebna grupa, która wadzi – to ze strony Villemijn też było kłamstwo, bo przecież jej zadanie polegało na tym, aby przebywać w grupie. Nie narażać ludzi celowo, ale jeśli już ktoś został zaatakowany i miał rany, to miała dopilnować, aby nie zabili go od razu, tylko zrobili to dopiero wtedy, gdy się przemieni. Chyba, że by się nie przemienił w sztywnego... Wtedy w połowie wypełniłaby swoje zadanie, bo znalazłaby osobę, której szukała.
Ale wydostać i tak się musieli, a marne były szanse na to, aby się udało, jeśli nie będą współpracować. Choć Vill wcale nie chciała stąd odchodzić, bo może to właśnie w tej grupie kryła się ta jedna, konkretna osoba? A co by było, gdyby się okazało, że to Derek? Złośliwość losu osiągnęłaby wtedy chyba apogeum.
- Mam nóż w bucie – poinformowała cicho.- Podciągnę nogę, a ty spróbuj go wyjąć, dobra?
- Najwyraźniej ty też się tam gapiłeś, skoro to zauważyłeś – syknęła, nadal zła.- Nigdy nie byłam jego i nigdy nie będę – stwierdziła zdecydowanie. Bardzo zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńSpróbowała najpierw podciągnąć kolana pod brodę, potem wsunęła jedną nogą trochę pod siebie, a trochę obok siebie, było to niewygodne i ogólnie trudne, ale jakoś udało się przysunąć stopę możliwie najbliżej związanych dłoni.
- Po co mam iść z tobą, co? – spytała dziwnie opryskliwie.- Nie jestem ci potrzebna – ale jeśli to miał być warunek, to musiała chociaż sprawiać wrażenie, że z nim ucieknie.- Za magazynem jest dobre przejście przez mur, nie ma drutu, więc tam się kierujmy- nawet się nie łudziła, że udałoby się jeszcze do owego magazynu zajrzeć i zabrać kilka rzeczy, ale może jakimś cudem... - Zaraz za nim jest las, będziesz mógł uciec – chwila przerwy.- Znaczy, będziemy mogli – poprawiła się, choć mimo wszystko na to nie liczyła. Nie, jeśli chodzi o nią.- Jest dosyć wysoki i... – zamilkła. Niby siedzieli w tym poniekąd razem, ale i tak, jak zawsze, o cokolwiek chodziło, miała problemy z proszeniem o pomoc. Zapewne było to skrajnie głupie, ale naprawdę wolałaby już zostać niż poprosić o pomoc przy przejściu przez ten nieszczęsny mur.
Rzeczywiście, musiała się trochę bardziej powyginać, ale kiedy w końcu udało się wyciągnąć nóż, odczuła ulgę, choć to była dopiero mała część drogi do wolności. Nadgarstki miała już poobcierane od grubego sznura. A na dodatek, czuła, że na policzku będzie miała siniaka przez te dwa uderzenia wcześniej.
OdpowiedzUsuń- Niech sobie leci – mruknęła odruchowo, a potem zacisnęła usta.- Jaki mądrala się znalazł – burknęła ironicznie.- Najwyraźniej głodnemu chleb na myśli, co?
Byłą złośliwa, akt, ale nie mogła nic na to poradzić, To przez niego znalazła się w tej sytuacji, więc była zła, a do tego irytował ją każdym zdaniem. Z ulgą roztarła nadgarstki, kiedy w końcu przeciął sznur.
- Nie musisz się wspinać po linie, tam dalej jest niższy, wystarczy, ze podskoczysz, złapiesz się i podciągniesz – wydawało się łatwe. Szkoda tylko, że sama nie była w stanie tego wykonać.- Chodź do magazynu, może nam się uda przemknąć i coś zabrać – poleciła jeszcze, wstając.- W tamtą stronę – wskazała ręką, zaczynając biec w kierunku dużego kampera, aby się za nim skryć. Nikogo, o dziwo, nie było w pobliżu.
Chciała się czym prędzej schować za kamperem, żeby ich nikt nie przyuważył, ale oczywiście musiał wszystko psuć.
OdpowiedzUsuń- Nie stój tak! – syknęła do niego, odpychając go lekko. Minęła go, chcąc się czym prędzej ukryć.- Weźmiemy mój plecak, jest w nim przygotowane wszystko, co najpotrzebniejsze, apteczka również – poinformowała.- Chodź już szybko, chyba że chcesz wrócić do siedzenia pod drzewem, ale tym razem nas raczej nie zostawią bez „opieki”- ani jej się śniło wracać do pod drzewko. I nie chciała też kolejny raz oberwać. Bezwiednie uniosła rękę i potarła lekko bolący policzek.
Przylgnęła plecami do kampera, przywołując chłopaka ręką.
- Dobrze wierzą - powiedziała nagle.- Nie wszyscy się przemieniają. Ale odkażanie tutaj nic nie da... – wyjaśniła, od razu ganiąc się w myślach za to, że w ogóle o tym powiedziała. To miało pozostać tajemnicą, póki nie uda się tego na sto procent potwierdzić i wymyślić antidotum.- Widzisz ten budynek? – wskazała ręką na mały domek przypominający murowaną altankę na ogródku.
- Nieważne, tak tylko chlapnęłam – wzruszyła ramionami, chcąc pokazać, że to naprawdę nieważne, żeby nie drążył tej kwestii. Niepotrzebnie się odzywała, teraz się nie opędzi od pytań.
OdpowiedzUsuńA zresztą, o czym w ogóle myślała? Przecież on ucieknie, a Villemijn nie. Więc będzie mógł sobie gadać innym o tym, co powiedziała, ale i tak pewnie nikt mu nie uwierzy.
Wyjrzała zza krawędzi kampera. Nikogo nie było w pobliżu. Mieli wręcz niebywałe szczęście, ciekawe jakim cudem?
- Biegniemy znowu - poinformowała i puściła się biegiem w stronę „magazynu”. Jeśli dostaną się do środka, to już będą mieli za sobą większość drogi do wolności.
Vill dopadła do drzwi, nacisnęła klamkę, ale okazały się zamknięte. Cholera.
Przewróciła oczami, ale rzeczywiście się odsunęła. Nie dlatego, ze tak „rozkazał”, ale dlatego, że musiała się zbliżyć do wysoko umieszczonego okienka w budynku. Tam właśnie na parapecie leżały zwykle klucze i chciała o tym powiedzieć, bo po co miałby się wysilać, skoro wystarczyłoby, aby je zdjął i normalnie otworzył drzwi. Vill nie dosięgała. Chciała je teraz wziąć, stanęła nawet na palcach, ale nic z tego i już, już miała poprosić, aby wziął ten klucz, tylko, że zdążył otworzyć drzwi. I po co było się męczyć?
OdpowiedzUsuń- Tam leży klucz – wskazała ręką na parapet nad swoją głową, uśmiechając się przy tym krzywo.
Pokręciła jeszcze głową, wchodząc do środka. Zgarnęła swój własny, nawet podpisany plecak, w którym schowane były najbardziej potrzebne rzeczy na wypadek, gdyby musiała nagle gdzieś się wybrać i nie byłoby czasu, aby kompletować ekwipunek. Karabin złapała w locie, myśląc o tym, jak to dobrze, że swego czasu uczyła się strzelać. I o tym, kto ją tego uczył… Nie był jej potrzebny, i tak miała zamiar zostać w obozie, ale o tym nie musiał wiedzieć. Wystarczy, że odprowadzi go do muru, potem on przejdzie, a Vill poinformuje go, że zostaje. Była pewna, że nie będzie miał ochoty po nią zawracać.
- Co ty… - zaczęła trochę opryskliwie, kiedy ją złapał.- Kiedyś znaleźliśmy opuszczoną bazę wojskową i tam to było – wyszarpnęła rękę.- Nie dotykaj mnie więcej – syknęła jeszcze.- I chodź lepiej – ruszyła ku drzwiom.
Najpierw wyjrzała na zewnątrz, czy aby nikt się tam nie kręci i nikt ich nie zobaczy. Kiedy okazało się, że nikogo w pobliżu nie ma, wyszła. Mruknęła coś w rodzaju „chodź za mną” i poszła wzdłuż ściany za budynek.
- Nie wszyscy – zareagowała od razu, zanim zdążyła pomyśleć.- A to, że prędzej czy później zginiemy nie oznacza, że muszę się zgadzać na obłapianie przez obce osoby. Mam prawo tego nie lubić – dobrze, że nie zaczęła wykładu na ten temat, a mogłaby.
OdpowiedzUsuń- Gdyby nie była wolna, to bym nie szła, nie? – stwierdziła logicznie. Pomyślała głupio o tym, że ten koleś, Levi, jak się przedstawił, wcale nie był mądrzejszy od Dereka i zaczynał ją irytować w podobnym stopniu, co i on. A i tak mu pomagała, ciekawe czemu. Cóż, najprawdopodobniej dlatego, ze samo istnienie Villemijn zależało od tego, czy byłą w stanie kogoś uratować lub temu komuś pomóc. Gdy nie mogła tego robić, traciła sens. Bo po co miałaby żyć sama dla siebie? Nie bez powodu zgłosiła się do poszukiwań odpornej na wirus osoby.
Przesunęła się kawałek wzdłuż ściany budynku z plecakiem zarzuconym na ramię. Do muru było coraz bliżej i zdawało się, że nikt do tej pory nie zauważył ich nieobecności pod drzewem, co aktualnie było bardzo dużym plusem.
Praktycznie byli już przy drzwiach i akurat wtedy musiały się otworzyć. Najwyraźniej mieli pecha tym razem. Zbyt długo im się udawało, bo gdyby ktoś rzeczywiście pilnował obozu, to przecież nigdy w życiu nie udałoby im się uciec spod drzewa i dostać się do magazynu.
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, schyliła się i udało jej się ukryć za jakimiś pudłami. Nie zareagowała na „psst”, tylko siedziała na swoim miejscu, żeby czasem nie wywołać hałasu przez ruszanie się. Przyłożyła tylko palec do ust i posłała nieznajomemu spojrzenie pełne dezaprobaty.
Znała wszystkich w obozie, więc dobrze wiedziała, kto wszedł. Wprawdzie nie widziała ich, ale wystarczyło, że usłyszała głosy. Nie dowiedziała się niczego nowego. To, że Derek będzie chciał się zemścić (choć jak na gust Vill to była zbyt duża „kara” – śmierć) za upokorzenie go przed praktycznie całym obozem, było oczywiste. Tak samo jak była pewna tego, że jej samej nic się nie stanie. Wprawdzie trochę się wściekł, ale wiedziała, że koniec końców i tak nic jej nie zrobi. Poniekąd była zbyt cenna.
Nasłuchiwała, co robią, zabrali „co mieli” i wyszli dziwnie szybko. Tak więc z ucieczką też powinni się spieszyć, bo zapewne zaraz odkryją, że więźniów nie ma tam, gdzie być powinni.
Podniosła się i podeszła do drzwi. Uchyliła je odrobinę, ale nikogo na zewnątrz nie było.
- Musimy teraz iść szybko, bo chyba się zaraz zorientują, że nas nie ma… - szepnęła i zgarnęła plecak, który w trakcie ukrywania się leżał obok niej.
Nie powinien się odzywać. Dziecko, jak to dziecko, łatwo było przekabacić na swoją stronę albo cos mu wmówić. Nie powinien po postu zwracać na siebie uwagi, a że dziewczynka znała Villemijn, to jakoś by się dogadały.
OdpowiedzUsuń- Zamknij się – syknęła w stronę chłopaka.- Susan, Susan, ciii! Nic się nie dzieje. My się tylko tak bawimy, nie wołaj mamy. Pobawimy się, dobrze? W chowanego. Będziesz nas szukać, czy to ty chcesz się chować? – próbowała uspokoić i jakoś zagadać dziewczynkę, a równocześnie dała znak, aby się czym prędzej ewakuować. Przecież na tym mu najbardziej zależało. Vill była pewna, że sobie poradzi, nawet gdyby została w obozie. Nic by jej nie zrobili. A przynajmniej nic aż tak strasznego. Więc celem było tylko wyprowadzenie z obozu intruza i to zamierzała zrobić, nie przejmując się sobą.
Odetchnęła, kiedy dziewczynka odbiegła z zamiarem schowania się. Cóż, będzie musiała długo czekać w ukryciu, bo Vill nie miała zamiaru jej szukać. Jej krzyki jednak swoje zrobiły, bo choć dziecka udało się pozbyć, to jednak wyraźnie było słychać, że ktoś się zbliża. Odwróciła się, żeby zobaczyć, czy już udało mu się uciec. A potem podbiegła do muru. Przystanęła i potrząsnęła głową.
- Daj spokój i uciekaj – powiedziała to dziwnie stanowczo. Zerkała co chwilę za siebie, żeby sprawdzić, czy ktoś się pojawił. Zdjęła też swój plecak i podrzuciła, aby mógł go złapać. Więcej zapasów zawsze się przyda.