the w i r e s getting older I can hear the way they're c r e a k i n g
12.01.2042
Islandia
Cyborg
Napawasz się ich drżeniem i przerażeniem. Przestraszonym wzrokiem, który obejmuje całą twoją sylwetkę, zahaczając o miecz, teraz zmieniony w pistolet energetyczny, wcelowany prosto w głowę ofiary. Ich błagania, jęki, krzyki, tworzą idealną kompozycję dla twoich uszu, a jeśli i do niej dołączyłyby prawdziwe odgłosy wojny, byłabyś w swoim żywiole. Coś niecodziennego, okrutnego, stało się dla ciebie codziennością. Przywykłaś, nie mogąc odwyknąć i normalnie żyć. Overwatch zamknięto, warta się skończyła, a jednak nadal rzucałaś się w wir walki, pożądając adrenaliny i niebezpieczeństwa, nie mogąc zapomnieć. Nie chcąc zapomnieć. Dawniej wszystko było cholernie groźne przepełnione tajemnicami, knuciami, balansowaniem na granicy zatracenia a uratowania ludzkich istnień. Niezliczoną ilość razy podejmowałaś znaczące wybory, jako doradca i prawa ręka Kapitana Overwatch - Jacka Morrisona, wymierzałaś karę, wyciągałaś cywili z gruzów. Byłaś swego rodzaju boginią życia i śmierci. Skuteczna, logiczna i nieemocjonalna decyzja, to dobra decyzja. Zawsze. Nawet jeśli świat stoi w płomieniach. Gorejących, a zarazem kuszących, oplatających dosłownie wszystko, czając się na iskrę, która przeleje czarę goryczy. Na wybuch. Zbliżysz się zbyt blisko, a się sparzysz. Ogień na zawsze zostawi na tobie piętno. Odejdziesz zbyt daleko, nie ochronisz nikogo. Czasem nie ma złotego środka. Czasem ty musisz być środkiem. Wrotami pomiędzy życiem a śmiercią. Celujesz w kryminalistę leżącego na bruku zapomnianego miasta, skanując jego twarz mechanicznym okiem, które ci wszczepiono tuż po pamiętnej potyczce pod nieistniejącym już miastem, kiedy to zeszłaś jako ostatnia z pola bitwy, śmiejąc się śmierci prosto w twarz, tańcząc nad trupami wrogów, potem opadając tuż obok nich. Ale to nic, wylizałaś się. Szukasz słowa "zły", którym byłby napiętnowany. Miałby je wymalowane na twarzy. A on tylko błaga, skomle, płacze. Nie bije, nie klnie, nie wierci się. Pogodzenie, akceptacja i prośba o wybaczenie. Kładziesz palec na spust, a między wami zalega cisza. Słyszysz, jak energia przebiega przez te wszystkie kable, metal i przewody, które umiejscowili w twoim ciele. Uśmiechasz się pod nosem. Zaczęłaś od kabli i na kablach skończyłaś. Córka mechanika Overwatch, szkolona od małego do jednostki, odniosła największe straty podczas potyczki, ratowana przez Doktor Angelę Ziegler, która nieco "ulepszyła" jej niezdatne do sprawowania funkcji życiowych ciało. Przywykła, śmiejąc się z tego wraz z Genjim i McCree. Bierze głęboki oddech, pociągając za spust. Ciało mężczyzny więcej się nie rusza. Nie wydaje żadnych dźwięków. Nikt też po niego nie przychodzi i nie przyjdzie. Zupełnie jak po nią. Ugrzęzła gdzieś, zatracona, pod gruzami, ale kiedy Larissa wróciła już jej nie było. Wzdycha, zmieniając pistolet na miecz, następnie wkładając go do pochwy. Przegrała. Już dawno. Mimo to coś ją pcha na przód. Może to niebezpieczeństwo, ciekawość albo upór? A może to po prostu głupota.
------
postać wzorowana na koncepcie z tej strony
wątek z Nicole
[Aj, śliczna jest! Teraz moja wydaje się taka nudna, ale mam nadzieję, że wprowadzę moją postać w wątku. Choć jeszcze może trochę podrasuję kartę.
OdpowiedzUsuńKto zaczyna i kiedy? W sensie od jakiego wydarzenia?]
[Nie zauważyłam twojego komentarza :D Może żeby trochę nakreślić ich relację, wrzucimy trochę "starych, dobrych czasów", jeszcze kiedy Overwatch wiodło prym?]
UsuńDobra :) A co do jej prawie śmierci, to sama zdecyduj. Może wypaść coś niespodziewanego ;P
OdpowiedzUsuń[Moja propozycja na teraz: 2064? Bo co by nie było, nie mogły pomagać w kryzysie omnicznym, co najwyżej w telewizji go oglądać, a chciałabym, żeby byli już i McCree, i Angela]
OdpowiedzUsuńGdy Maisie usłyszała, że ma udać się na misję, nie ukrywała swojego braku przekonania. Pewnie by się jakoś wymigała, ale Reyes nakazał jej tam iść, więc pewnie miał jakiś powód. A może akurat nie chciał, żeby dziewczyna była w okolicy. Co by to nie było, raczej nie chciała się mu sprzeciwiać. Nie spytała nawet, czy Jesse również będzie na misji. Cóż, o tym również będzie się musiała dopiero przekonać. Po części nawet miała na to ochotę. Ten chłopak miał w sobie coś, dzięki czemu irytował ją mniej niż większość załogi.
Skierowała się, oczywiście, najpierw ku laboratorium. Ucieszyła się, nie widząc tam Angeli. Czuła, że musiałaby słuchać gratulacji i życzenia powodzenia, a na to bynajmniej nie miała ochoty. Weszła więc tylko pospiesznie i otworzyła swoją szafkę sprawdzonych już specyfików. Wzięła kilka działających natychmiastowo – uśmierzających ból albo znacznie przyspieszających regenerację – i umiejscowiła je w pokrowcach na pasku na jej piersi, nie najlepiej chronionych, więc wzięła tylko bardzo wytrzymałe butelki. Zabrała swoją torbę i wyszła. W bazie robiło się coraz ruchliwiej, więc przyspieszyła kroku do niemal biegu. W końcu musiała jeszcze zabrać swoją broń ze zbrojowni.
– May! – usłyszała znajomy głos. Angela.
Rozejrzała się uważnie i zobaczyła te charakterystycznie spięte włosy oraz biały kitel. Doktor machała do niej, szczerząc się i, co by nie mówić, uważnie trzymając kuszę. Maisie westchnęła w duchu, ale wymusiła wdzięczny uśmiech i podeszła do kobiety.
– Wszystkim się spieszy, więc pomyślałam, że mogłabym nieco ułatwić ci zadanie – rzuciła ciepło.
– Wielkie dzięki – powiedziała Maisie i wiedziała, że choć jej się to nie podobało, było w tym trochę szczerości.
– Powodzenia – dodała Angela i podała jej kuszę, po czym poklepała ją lekko po ramieniu.
Farmaceutka oddaliła się szybko, uśmiechając się nieco szerzej na pożegnanie. Widziała, że wszyscy już zbierają się w głównym centrum dowodzenia, więc podbiegła tam. Ku swojemu zadowoleniu, nie spóźniła się. Choć nie zdarzało się to często, bardzo tego nie lubiła. Jednak tym bardziej dotarło do niej, że stało się to tylko za sprawą Angeli.
Wrzuciła kuszę do specjalnego pokrowca na plecach i spojrzała na swój przylegający kostium, wykonany z niesamowicie wytrzymałego, białego materiału, który, choć w fazie testów, odpowiadał Maisie bardziej niż jakakolwiek zbroja. Nie był oczywiście równie wytrzymały, ale bez porównania lżejszy, a to tego kobieta potrzebowała.
Usłyszała komendę i ustawiła się w rzędzie. Spojrzała szybko po swoich towarzyszach i z uglą powitała Jesse'ego. Skinęła mu, a on zauważył ją i uśmiechnął się szelmowsko. Kobieta prychnęła z rozbawieniem i popatrzyła na osobę, którą wyznaczono na ich przywódcę. Stanęła na baczność i czekała, aż kobieta stojąca przed nimi się odezwie.
[Właśnie, zdecydowałam się dać Maisie torbę przypominającą tą należącą do Honey Lemon w Disneyowym Big Hero 6. Tak tylko mówię.]
UsuńGdy popatrzyła na Larissę poczuła, jak bardzo zmieniła się w Blackwatch. Jej ton, powiedzieć można lekki, odbił się od niej w dziwny sposób. Choć Reyes, jej mentor i ojciec, nie uczynił z niej bezdusznego potwora, oduczył ją dbania o to, co nieistotne. Bynajmniej nie zakazał jej czuć – w końcu ona i Jesse byli dla siebie jak rodzeństwo, a on był im przybranym ojcem. Nie najbardziej uczuciowym. Och, do niego było mu daleko. Ale gotowego pochwalić i skarcić, gotowego pocieszyć i doradzić. Od dołączenia do Blackwatch, Maisie zamknęła się jednak w tym właśnie gronie, i dopiero gdy Reyes wysłał ją do dr Ziegler, przypomniała sobie o istnieniu Overwatch. Oczywiście, cały czas widywała innych ludzi, ale jakoś o nich zapominała. Nawet stare wspomnienia powoli się zacierały. Jej relacje z przybraną rodziną zacieśniały się, ale pozostałe gasły i traciły na znaczeniu. Uświadomiła sobie, że nie potrzebuje ani nikogo, ani niczego więcej. Przestała myśleć o innych – co innego mogła robić jako agentka od brudnej, ale cichej roboty?
OdpowiedzUsuńByła świetną farmaceutką i doskonale o tym wiedziała. Ale znała się też świetnie tak na produkcji, jak i aplikacji trucizn. Ta jej zdolność również była w Blackwatch stale wykorzystywana, choć niewielu o tym wiedziało. Uważano ją za medyczkę, i to nie tylko w Overwatch. Ceniono ją i cieszyło ją ratowanie żyć, ale wiedziała, że czasem konieczne było coś zupełnie przeciwnego. Kiedyś zgadzała się z Angelą, teraz, choć oczywiście nie dawała tego po sobie poznać, zrozumiała, że nie można uratować wszystkich.
Co by nie mówić, wiedziała, że nadal lubi Larissę. Po prostu lubi, choć nie czuła z nią już bliskich więzi. Może brakowało jej nieco ich relacji, ale nie tęskniła za nią tak, jakby się tego kiedyś spodziewała.
– Świetnie – rzuciła ze szczerym, delikatnym uśmiechem. – No dobra, względnie. Lubię cichą pracę w laboratorium i akcje terenowe mnie nie kręcą. Ale cóż, czasem są nieuniknione.
Poprawiła swój kucyk i zlustrowała wzrokiem dawną przyjaciółkę:
– A u ciebie? Jak się ma sprawa z dowodzeniem? Bo coś mi mówi, że najgorsza jest góra roboty w papierach.
Maisie nie chciała się zmuszać do chichotu. Kiedyś przyszedłby naturalnie, jednak teraz musiałaby go udawać. Pomyślała, że może Larissa nie zorientowałaby się po tym, jak ich relacje się pogorszyły, ale nie zamierzała ryzykować.
[Mam nadzieję, że takiej długości odpisy ci w takim razie wystarczają? Bo miło mi się twój czytało, ale moje są znacznie krótsze. Jeśli to problem, mogę je nieco wyciągnąć, choć ostrzegam, że może pojawić się trochę lania wody.]
Było inaczej. Nawet dużo inaczej. Tylko z jakiegoś niezrozumiałego powodu wcale nie gorzej. Maisie nie rozumiała tego, ale nie starała się zrozumieć. Zawsze tak było – w Blackwatch takie różnice po prostu się przyjmowało, nie rozkodowywało się ich ani nie rozkładało na czynniki pierwsze.
OdpowiedzUsuńMcCree raz jeszcze uśmiechnął się do niej porozumiewawczo i ruszył do wskazanego sektora. Maisie oderwała od niego wzrok; nawet nie zauważyła, kiedy obejrzała się za Larissę. W każdym razie teraz znów skupiła na niej wzrok i rzuciła:
– Wybacz, można powiedzieć, że jestem nieco podenerwowana. Mimo to wiem, że będzie w porządku. To twoja pierwsza misja, więc domyślam się, że nie pozwoliłabyś sobie na niedociągnięcia.
Teraz prychnęła z rozbawieniem. Częściowo ze względu na to, co mówiła, częściowo na to, jak razem z Jesse’m próbowali ustalić, na co zwracać uwagę w trakcie misji. Było to dosyć dziwne, bo Reyes należał do ludzi, którzy zawsze dokładnie mówili, czego oczekują. Wydawało im się to tym bardziej dziwne, w co by nie mówić, sprawie wojskowej.
Oczywiście na ich małej naradzie przewinęła się myśl, że może coś próbuje przed nimi zataić, robiąc to po cichu, gdy ich nie będzie. W końcu nie doszli jednak do niczego konkretnego, ustalili więc, że po prostu muszą przykładać uwagę do wszystkiego.
Jego uśmiech był swoistym „powodzenia”. Choć teraz nie odpowiedziała w żaden sposób, była pewna, że zrozumiał, że ona również mu tego życzyła. Rozmawiali ze sobą także bez słów, szczególnie kiedy nie mogli mówić głośno, co mieli na myśli.
Poprawiła torbę i powstrzymała się od spojrzenia za nim. Nie odrywając jednak wzroku od Larissy, uśmiechnęła się i powiedziała:
– Mam wszystko. To akurat mi się nie zmieniło. – „A doktor Ziegler nie donosiła mi kuszy. A skądże,” przemknęło jej przez myśl, nie powiedziała jednak tego na głos. – Nadal staram się być względnie punktualna. Względnie. Ale tak jak mówisz, chodźmy. Nie chcemy się spóźnić. Ja też zrobiłabym raczej kiepskie wrażenie.
Upewniwszy się, że Larissa także idzie, ruszyła szybkim krokiem w stronę sektora, z którego mieli wyruszać. Nagle mruknęła coś pod nosem, jakby coś sobie przypomniała i spytała:
– A poza sprawą z dowodzeniem, jak tam jest teraz w Overwatch? Bo niech cię nie zwiodą pozory, fakt, że siedzę w laboratorium z dr Ziegler nie zmienia faktu, że to nadal jest jak siedzenie w oderwanej od rzeczywistości jamie.
Mimo swojego parsknięcia usłyszała słowa Larissy, na które uśmiechnęła się subtelnie i skinęła z wdzięcznością, nie chcąc przerywać następnej wypowiedzi kobiety. Była jej niezmiernie wdzięczna za ochronę. Faktycznie nie czuła się najbezpieczniej na misji zewnętrznej, bo nie była do nich nawykła. Wręcz przeciwnie – ceniła możliwość zaszycia się samej lub z doktor Ziegler, co niewiele zmieniało ich sytuację. I rzeczywiście nastrój poprawiała jej świadomość, że dwie osoby będą starannie starały się o jej bezpieczeństwo: McCree i Larissa. Byli razem w Blackwatch – to była swoista obietnica, że to o siebie będą dbać najbardziej. Choć oczywiście i o niegdysiejszą przyjaciółkę Maisie zamierzała się zająć, gdyby była taka potrzeba.
OdpowiedzUsuńSłuchała Larissy ze szczerym zainteresowaniem. Nie mówiła niczego, czego farmaceutka nie wiedziałaby już od Angeli, ale sam fakt, że tamta to powtarzała, nieco zaskoczył Maisie. Była, prawdę mówiąc, przekonana, że to dr Ziegler jest aż tak idealistyczna i infantylna. Teraz jednak odnosiła wrażenie, że wręcz przeciwnie – że Morrisonowi faktycznie udawało się to wpajać całej załodze. Wcześniej miała wrażenie, że to Angela nie wydoroślała. Teraz jednak nabierała pewności, że to ona stwardniała przez Blackwatch. Nie wadziło jej to jednak.
Przyjęła dłoń Larissy i wskoczyła zwinnym ruchem na pokład.
– Wielkie dzięki – powiedziała, uśmiechając się do niej z wdzięcznością raz jeszcze. Naprawdę ceniła tę obietnicę. – I powodzenia – dodała, siadając obok dowódczyni, dbając jednak o to, by McCree był w zasięgu jej wzroku.
Rozejrzała się po żołnierzach – wszystko było po nich widać jak na dłoni. Niektórzy cieszyli się i rozmawiali z entuzjazmem, ewidentnie podekscytowani jedną ze swoich pierwszych misji. Inni milczeli, popatrywali z obawą na innych; przerażała ich wizja walki w praktyce, też nowicjusze. Pozostali po prostu rozmawiali, jak w drodze do pracy, czasem o banałach, czasem ustalając jakieś drobnostki dotyczące misji. Weterani. Oderwała od nich wzrok, gdy na jej ustach błąkał się rozbawiony uśmiech.
– To chyba czas na ważną przemowę – mruknęła cicho do Larissy, wzdychając z rozbawieniem.
Z całą pewnością wydawała się do tego zdolna. Tak jak i Jack, pod którego skrzydłami przecież cały czas była. Nieraz mogła z McCreem słuchać, jak Reyes narzekał na jego natchnione mowy i choć oboje mieli tego dość, nie potrafili nie przyznać mu racji.
Wyboje po drodze były niemal przyjemne. Tak jak i sama trasa zresztą. Maisie uważnie słuchała wszystkich wokół, a sama wyłączyła się niemal zupełnie. Zamknęła oczy, a na jej twarz wypłynął delikatny uśmiech. Tak jak się spodziewała, nie padło nic niesamowicie ważnego, niespodziewanego czy chociaż nowego. Kobieta wręcz miała nadzieję, że coś ich spowolni, że coś umożliwi im przedłużenie tej drogi. Ich pojazd wydawał się całkowicie oderwany od świata i tak właśnie Maisie chciała czuć się jak najdłużej.
OdpowiedzUsuńDlatego była niesamowicie niezadowolona, gdy pojazd stanął, a szmery nie miały w sobie nic z zaniepokojenia. Wszyscy po prostu wiedzieli, że są już na miejscu. Farmaceutka zamrugała, gdy światło nieśmiało docierało do jej oczu i wstała, mechanicznym prawie krokiem kierując się za żołnierzami. Dopiero kilkadziesiąt metrów po opuszczeniu pojazdu, powoli zaczęło do niej docierać, że musi się ogarnąć. Poprawiła torbę na ramieniu i kuszę na plecach, upewniając się, czy aby na pewno są na swoim miejscu. Ale szczęśliwie tak właśnie było. Maisie skupiła się na otoczeniu, analizując je, w razie gdyby przyszło jej się wycofywać akurat tutaj.
Gdy wszyscy ustawili się, by omówić taktykę, farmaceutka odruchowo rozejrzała się, szukając wzrokiem McCree. Zauważyła go, pochłoniętego raczej niezbyt wojskową rozmową z wysoką, czarnowłosą kobietą, która co i raz drobnymi ruchami sięgała w stronę swojego karabinu. Śmiała się ciepło, a Jesse razem z nią – nawet nie zauważył wzroku Maisie. Ta uśmiechnęła się krzywo i ustawiła obok Larissy. Uznała, że może lepiej będzie mu nie przeszkadzać. Mimo faktu, że na to nie wyglądało, mogło to mieć przecież związek z pracą.
Spojrzała na starą przyjaciółkę z krzepiącym uśmiechem i oczekiwała jej następnych słów.
[Wybacz, że tyle czekałaś, a do tego taki króciutki odpis, ale Maisie niewiele w sumie miała do powiedzenia w kwestii taktyki, a miałam ostatnio urwanie głowy.]
Usuń