26 lipca 2016

[KP] Stars are only visible in the darkness



If only you
You could see
The darkest place that you could be
Oh maybe then you'd understand



Imię
Maisie
Nazwisko
Ainsley
Wiek
31 [14.05.2040]
Pochodzenie
Szkocja
Zawód
Farmaceutka
Baza operacyjna
Edynburg, Szkocja
Przynależność
Overwatch (kiedyś)
Blackwatch (kiedyś)
Talon

Kuszniczka, farmaceutka, trucicielka. Miła, kłamliwa pani od brudnej roboty i pomagania przewspaniałej doktor Ziegler.


[Cytaty: Imagine Dragons; art: Raichiyo33
Wątek z Kwas Solny, ale także do adopcji w innym wątku]

6 komentarzy:

  1. Uśmiechała się bezczelnie, obserwując, jak Jack Morrison chodzi w tę i z powrotem, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem z nieobecnym spojrzeniem. Wiedziała, że wszystko wizualizuje, rozpatruje rozmaite strategie, a potem ich skutki, kalkuluje ilu wojowników potrzeba. Dla Larissy odpowiedź wydawała się prosta, sama poradziłaby sobie z małym gangiem, polegałaby na instynkcie i dostosowywała strategię do sytuacji, ale Morrison i tak musiał dorzucić swoje pięć groszy. Nigdy nie odpuszczał, zbywał wszelkie jej argumenty, dawał dodatkową obstawę. Mimo że zachowywał się zdecydowanie nadopiekuńczo jak na per „Kapitana”, to musiała przyznać, uwielbiała widzieć go w tym stanie. Zamyślony, zmartwiony, niemal uginał się pod nawałem obowiązków, a jednak dalej był w stanie krążyć po pokoju niczym liść na wietrze, poszukując odpowiedzi. Co chwilę mierzwił swoje blond włosy, marszczył i unosił brwi, a błękitne oczy wodziły po niewidzialnej trasie myśli.
    - Spokojnie, staruszku, to tylko jeden szybki wypad. – Rzuciła w końcu, wypuszczając z siebie nieco zniecierpliwione westchnięcie. Przesiedziała w jego gabinecie ponad półgodziny w kompletnej ciszy, jedynie obserwując zachowanie kapitana. Nic nie ustali, nic nie spakowali, o niczym jej nie poinformował, po prostu czekała na rozkazy. – Trochę potłuczonego szkła, trochę strzałów – Zrobiła pistolety z palców, „strzelając” w stronę Jacka, który zawiesił na niej spojrzenie. - i po sprawie. – Wzruszyła ramionami, jakby to było nic wielkiego. Byli szkoleni przez wiele lat. Ona była szkolona przez wiele lat. Powinien to wziąć pod uwagę.
    - To twoja pierwsza misja, Alderlee. – Wreszcie się odezwał, dość poważnym głosem, dzięki któremu czujność Larissy się obudziła. Wyprostowała się, nadal siedząc na jego biurku, ręce umieszczając gdzieś po bokach, a turkusowe spojrzenie zawisło na jego sylwetce.
    - I nie ostatnia. – odbiła pocisk, pochylając się nieco do przodu i uśmiechając się wyzywająco. Ich rozmowa zawsze przypominała mecz pingpongowy. Odbijali piłeczkę w formie pytań z szybkością strzału, a ten, kto opuścił gardę, musiał znosić triumfalne uśmiechy i wypominania. Jack zwykle wytrzymywał tortury z uniesioną głową.
    - Chyba, że zrobisz coś głupiego.
    Przewróciła oczami.
    - Uratuję sytuację.
    - To będzie niebezpieczne.
    Zsunęła się z biurka, kładąc ręce na biodrach i wbijając w niego poirytowane spojrzenie. Rwała się do działania. Chciała chwycić swój miecz, dobrać drużynę, rozplanować strategię, a czuła się… Jak dziecko. Jak żółtodziób, który dopiero co dołączył do Overwatch. Jak głupek, trzymany wiecznie pod pieczą.
    - Może trochę zaufania?
    Morrison założył ręce na piersi, wpatrując się w nią z kamienną twarzą.
    - Ludzie mogą zginąć.
    Westchnęła, kręcąc głową z dezaprobatą. Ostatnimi czasy zrobił się zdecydowanie rozdrażniony, jakby spodziewał się czyjegoś zgonu. Kogoś bliskiego, co by go złamało.
    - Ludzie giną codziennie. Życie jest niebezpieczne, a jednak wychodzimy z domów. Coś jeszcze masz mi do powiedzenia, kapitanie Morrison?
    Zlustrował ją wzrokiem, zahaczając o pistolety, potykane za pasek spodni i rękojeści sztyletów, wystające z butów, a jej spojrzenie pełne determinacji, nieznoszące sprzeciwu, nie mogło czekać ani sekundy dłużej. Na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech, a jego ręka powędrowała na głowę Larissy, mierzwiąc jej włosy.
    - Ty jesteś niebezpieczna. – Kiwnął głową w stronę drzwi, tym samym przekazując jej dowództwo. – Oddział zbiera się w sektorze 4, a co do twojej broni… Wydaje mi się, że McCree ostatnio kładł na niej palce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Larissa uśmiechnęła się, salutując przy tym, a potem niemal wybiegając z gabinetu. Błyskawicznie znalazła się w wyznaczonym miejscu, wzrokiem obejmując grupę ludzi, ubranych w mundury z naszywką „Overwatch”. Rozpoznała parę znajomych twarzy, uśmiechających i machających do niej ludzi, jednak szukała konkretnej osóbki. Sylwetki, która bez swojego kowbojskiego kapelusza nie wyobrażała sobie życia, aktualnie prezentując pistolet energetyczny jakiejś kobiecie, na której zdecydowanie zrobił wrażenie. Larissa uśmiechnęła się drapieżnie, zachodząc go od tyłu.
      - Ręce do góry, to napad. – Przyłożyła mu lufę do skroni, drugą ręką przytrzymując go za ramię. Poczuła, jak jego mięśnie się spięły, a dłoń powoli powędrowała do góry. Kobieta, którą oczarowywał, najwyraźniej straciła zainteresowanie i odeszła, a Larissa nachyliła się, szepcząc do ucha Jessiego: - Jeszcze raz położysz palce na moim pistolecie, a je stracisz. – Spuściła pistolet, odchodząc do tyłu i patrząc na McCree karcąco. Strach na jego twarzy zamienił się w zakłopotany uśmiech, a zguba szybko wróciła do Prawej Ręki Morrisona.
      - To nielegalne tylko, jeśli dasz się złapać. – Rzucił, chwytając za rąbek kapelusza i kiwnął jej głową z bezczelnym uśmiechem, który Larissa odwzajemniła. Przy McCree nigdy nie musiała hamować swoich sarkastycznych uwag, zważać na słowa, on tak jak i ona, zahartował swoją wrażliwość, a serce otoczył metalem, aby nie uległo przedwczesnemu rozbiciu. A nawet jeśli, to nie obrażali się na siebie długo, a dogryzali jeszcze dłużej. – Nie powinnaś teraz prawić nam jakiejś przemowy? - Rozglądnął się po sali, sprawdzając stan ludzi, po chwili wracając do niej wzrokiem. Agentka westchnęła, a na odchodnym zbliżyła dwa palce do oczu, po chwili wskazując je w stronę kowboja.
      Stanęła przed zbiorowiskiem osób, lustrując ich wzrokiem. Było ich z piętnastu, każdy w czarnym kolorze, jedynie medyk przywdział biel, każdy z uśmiechem na ustach, trzymający broń w gotowości, czekający na porządną dawkę adrenaliny. Wkrótce ją dostaną.
      - W dwuszeregu, raz dwa! - Klasnęła w dłonie, skupiając na sobie ich uwagę. Na sali zapadła cisza, przerywana jedynie przez podekscytowane dźwięki i dudniące bicia serc, zlewające się w jedno. Larissa uniosła głowę do góry, patrząc na kadetów z wyższością. – Jak większość z was zapewne wie, pod moim dowództwem przeprowadzimy akcję unieszkodliwienia małego gangu, handlującego nielegalnym i szkodliwym dla życia towarem, którego siedziba znajduje się w pobliskim mieście. – Przeszła się wzdłuż szeregu, zawieszając na każdym żołnierzu turkusowe oczy. – Obserwujcie, adaptujcie i działajcie. Ponoście ryzyko, ale nie straty. Ruchy wykonujcie szybko i starannie, a gdyby coś się stało, jesteśmy pod opieką przewspaniałej agentki Ainsley, pomocnicy doktor Ziegler, która nie dopuści do jakichkolwiek strat. – Puściła oko do wyhaczonej w tłumie kobiety, po chwili poważniejąc. – Jest też najważniejszą osobą podczas misji. Organizacja znalazła sposób na ukrycie towaru, a agentka Ainsley jest jedyną osobą, która może je rozpoznać. Uważajcie na siebie i na swoich towarzyszy. Wyruszamy za dziesięć minut, każdy ma się zjawić do sektoru 1B, gdzie czekać na nas będzie pojazd. Zrozumiano? – Kiedy chór zgodnie odpowiedział, skinęła głową z uśmiechem. – Rozejść się!
      Szereg został zniszczony, a po sali poniosły się śmiechy, słowa troski, ładowanie pistoletów, a nawet widok rozciągania się. Larissa zerknęła na Maisie, niepewna co zrobić. Podejść i zacząć rozmowę, jakby nigdy nic się nie stało? Jakby nie odsunęły się od siebie gwałtownie, pochłonięte swoimi sprawami, wymieniające jedynie uprzejmości w drodze do pracy. Czy stać jak na dowódcę przystało, z honorem i dumą, zerkając co jakiś czas w jej stronę, udając niedostępną, ponad nią? Gdyby wszystko było tak proste, jak wcześniej! Bez rozdzielenia, wspólnie dostawałyby misje. Wszystko byłoby mniej skomplikowane bez Blackwatch.

      Usuń
    2. - Pieprzyć to. – Mruknęła pod nosem, kierując się w stronę farmaceutki. Zagarnęła grzywkę do tyłu, wzrokiem latając po całej sali, jakby zupełnie przypadkowo los pokierował ją w tę stronę. PO drodze zdążyła jeszcze poprawić zbroję. Stanęła tuż obok niej, przechodząc niepewnie z nogi na nogę. – Jak samopoczucie przed misją, hm? – Zagadała, zerkając na Maisie z ukosa.

      [ Początki zawsze mi takie wychodzą, nieco drętwe i przydługie. Kolejne odpisy będą pojawiały się (miejmy nadzieję) szybciej i będą krótsze :D ]

      Usuń
  2. Larissa wielokrotnie słyszała, że to, co robią w Blackwatch zmienia ludzi. Że po tym wszystkim, niektórzy tracą zmysły, szwankuje im pamięć i stają się bezdusznymi potworami, gotowymi jedynie zabijać w imię własnych ideałów. W imię śmierci oraz cierpienia, a upatrzonym celom nawet nie śniło się błagać o litość, gdyż i tak od nich nigdy jej nie dostawali. Odsuwali się w cień, będąc czymś w rodzaju ukrytego ostrza Overwatch, samemu powoli stając się cieniem. Czy to samo dotyczy również farmaceutów, którzy zwykli siedzieć w budynku, od czasu do czasu udając się na akcje w terenie? Nie zadawali tyle bólu, śmierci, jedynie leczyli agentów. A przynajmniej tak wydawało się Larissie, bo Jack dalej nie dopuszczał jej do ściśle strzeżonych akt, a Blackwatch się tam znajdowało.
    Czuła przepaść, która zrobiła się między nimi. Inne środowisko, inni szefowie, nie dość, że skłóceni, to o innych ideałach, inne cele. W Blackwatch zwykle odbierano niebezpiecznym ludziom życia, w Overwatch starano się je ratować. I mimo że Larissa balansowała na granicy, bo oporów nie miała przed niczym, nawet jeśli dostałaby porządne uzasadnienie, nadal wyznaczyłaby odpowiednią karę. Dlatego Kapitan Jack tak na niej polegał, była niezastąpiona.
    Skinęła głową, akceptując odpowiedź.
    – To tylko jeden taki wypad, dasz radę. – Uśmiechnęła się ciepło. Dawniej wymierzyłaby jej przyjacielskiego kuksańca i rzuciła jakimś żartem, ale… Może Larissa stała się bardziej oschła? Poważniejsza, odkąd Morrison uczynił ją jego zastępcą? Obie bez wątpienia się zmieniły. Czy na dobre, czy na złe, czas pokaże. Musiała przyznać, że brakowało jej ich wspólnych wypadów, śmiechów, porozumiewania się za pomocą spojrzeń, które znane były tylko im. Czuła się, jakby McCree zajął jej miejsce, ale nie zamierzała okazywać jakiejkolwiek słabości. Były dorosłe, muszą zachowywać się profesjonalnie i nie przekładać własnych emocji oraz historii nad dobro ogółu i klarowną ocenę sytuacji.
    – Wbrew temu, co mówią, nie jest tak źle. – Wzruszyła ramionami, oznajmiając zwykłe fakty. – Co prawda, zrzucam trochę papierkowej roboty na podwładnych i Jacka, ale praca w terenie to jest coś. Czujesz, że żyjesz pełną piersią, ratując przy tym ludzi. – Westchnęła, zerkając przy tym na agentów, zmierzających w umówione miejsce. – Chcesz jeszcze coś zabrać? – Zapytała. – Powinnyśmy powoli zmierzać do sektory 1B. Wstydem będzie, jeśli dowódca zjawi się jako ostatni. – Przeczesała włosy, uśmiechając się zawadiacko.

    [Spokojnie, takie odpisy jak najbardziej mi wystarczą, zwłaszcza, że moje w dużej mierze podobnie wyglądają. Przebiegnie też szybciej i dynamiczniej, co będzie na plus. Przepraszam też, że tyle zwlekałam, ale choroba mnie dopadła i zaległości :C ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Uniosła palec wskazujący do góry, starając się przybrać wyraz twarzy Morrisona i zimitować ton jego głosu. Położyła nawet dłoń na biodrze i stanęła sztywno wyprostowana. – Pierwsza misja jako dowódca – podkreśliła słowo – i mam tego nie spieprzyć. – Uśmiechnęła się, wyobrażając poważną twarz Kapitana Overwatch. Wcześniej uczestniczyła w wypadach jako żołnierz i była jak zwykle nienaganna. Teraz mogło być tylko lepiej. – Ochronimy cię, Maisie. – Mruknęła pod nosem, nie będąc pewna czy dziewczyna ją usłyszała, bo parsknęła śmiechem. Mimo upływu czasu, separacji oraz innych niedogodności, nadal była dla Larissy kimś ważnym. Kimś, z kim miała wiele wspomnień. Agentka Overwatch za nic w świecie nie chciała, aby dziewczyna sama stała się wspomnieniem.
    Larissa skinęła głową z uśmiechem, zmierzając do wybranego sektora. Mijała innych żołnierzy, jedynie obdarzając ich krótkim spojrzeniem, a oni albo jej salutowali, albo nawet nie zwracali na nią uwagi. Zresztą, czego miała się spodziewać? Pokłonów i czerwonego dywanu? To było wojsko. Wystarczyła jej sama duma z tak ważnej misji. Przed nogi Morrisona mogli rzucać kwiaty i bić brawa, ona tylko wypełniała swoją powinność, a jej ręce już świerzbiło do pistoletu.
    – W Overwatch jest… – Zmarszczyła brwi, szukając odpowiednich słów. Niektórzy żołnierze gromadzili się, już w pełnych mundurach i z bronią, pod wejściem do sektoru 1B, znacząco na nie patrząc. Larissa rozciągnęła usta w zawadiackim uśmiechu. – Lepiej niż można by się spodziewać. – Spojrzała w stronę Maisie. – Sytuacja bywa napięta, zdarzają się kłótnie, bójki, ale koniec końców jesteśmy coś w stylu rodziny, chociaż nie każdy z każdym. Overwatch ma więcej ludzi niż Blackwatch. Porobiły się grupki, które skupiają się na ochronie najbliższych. – Westchnęła, machając ręką do żołnierzy i dając im znać, aby wchodzili do środka. – Podsumowując, krew się czasem leje, ale Jack stara się wszystko załagadzać. Dr. Ziegler pewnie wszystko tamuje. – Zachichotała, ze swojego „żartu”, po chwili poważniejąc.
    Przyłożyła swoją kartę do czytnika, który odblokował drzwi do sektoru. Większość żołnierzy zapakowała się już do trzech samochodów terenowych, czekających w środku. Drzwi do jednego z nich jeszcze były otwarte, co oznaczało parę wolnych miejsc. Larissa wsiadła do środka i kucając, odwróciła się z uśmiechem do Maisie, wyciągając do niej dłoń. – Wskakuj na pokład, jesteś w końcu naszym skarbem. – Puściła do niej oko, a żołnierze w samochodzie się zaśmiali.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Możesz już przejść do tego momentu, gdzie dojadą już pod fabrykę i zacznie się ustalanie taktyki :D]

    Larissa sprawiała wrażenie obojętnej, a nawet nieczułej, gdy doradzała Morrisonowi, wyłączając przy tym emocje i zostawiając jedynie chłodną kalkulację. Wtedy nie rozczulały jej płaczące kobiety, pokrzywdzone dzieci, mężczyźni z tragiczną przeszłością, wszyscy byli jedynie ludźmi. Kryminalistami. Dokonali świadomego przestępstwa, więc musieli ponieść karę bez względu na swoje przywileje. I tym właśnie zajmowała się prawa ręka dowódcy. Sugerowaniem wyroku głosem bez cienia wątpliwości. Głośnym, dobitnym, niczym niewidoczny sztylet, wycelowany prosto w serce. A Jack jak zwykle wszystko załagadzał, uruchamiając swój organ, odpowiedzialny za uczucia. Może to i dobrze. Może pod dowództwem Larissy wszyscy trafiliby do najmroczniejszych kątów kwatery Overwatch, gdzie ich krzyk roznosiłby się po korytarza. I mimo że poniekąd nęciła ją owa wizja, to tłumiła ją w sobie. Spychała w zakamarki umysłu, jak najdalej mogła, nakrywając je innymi wspomnieniami. Ochraniała tych, których darzyła zaufaniem, kochała, a nawet jedynie tolerowała. Byli jej rodziną. Potrzebowali jej ochrony, tak jak ona potrzebowała ich wsparcia.
    Spoglądnęła na twarze żołnierzy, po tym jak Maisie wsiadła do samochodu. Jeśli któreś z nich zginęłoby na polu bitwy, cała rodzina równie mocno odczułaby stratę. Co to za Overwatch bez McCree i jego kapelusza? Bez Any i jej matczynych porad. Bez Amelie Lacroix i jej przerażenia do pająków. A nawet bez Morrisona i jego zarządzania. Wszystko by się rozpadło na małe kawałeczki, których nikt nie byłby w stanie posklejać, a nowe jedynie by się doklejały. Pustka zawsze pozostanie pustką.
    Zerknęła w stronę drzwi, które co chwilę się otwierały i wchodzili przez nie spóźnieni żołnierze. Larissa bez słowa śledziła ich wzrokiem, dopóki nie zajęli miejsc. Po odczekaniu paru minut, gdy umówiona godzina już minęła, zamknęła drzwi i usiadła, opierając się o ścianę samochodu. Lustrowała wzrokiem różnorakie twarze. Przerażone, uśmiechnięte, zrelaksowane, zestresowane. Ich ręce co chwilę miętoliły materiał munduru w dłoniach, wybijały melodię o kolano lub wisiały bezwładnie po bokach sylwetki. Larissa uniosła prawy kącik ust do góry, słysząc słowa Maisie.
    – Każdy czas jest dobry na przemowę. – Poszerzyła uśmiech, wspominając sobie liczne wystąpienia Morrisona. Westchnęła, klaszcząc w dłonie, skutecznie uciszając panujące rozmowy. Spojrzenia zgromadzonych padły na nią. – Każda misja jest ważna, ale pamiętajcie, że wasze życie jest ważniejsze. Nie grajcie czysto, wasi przeciwnicy na pewno zignorują wszelakie zasady uczciwych pojedynków, używajcie mózgu częściej niż broni. Bądźcie sprytni, bezwzględni dla wrogów, miłosierni dla towarzyszy. Miejcie oczy dookoła głowy i nie ignorujcie instynktu, może wam uratować dupę. – Ktoś z przodu się zaśmiał, ale Larissa to zignorowała. – Zwracam się do was, żołnierze. Nie ma podziałów na medyków, nowicjuszy, weteranów, dowódców. Wszyscy jesteśmy drużyną i wszyscy mamy jeden cel. Zlikwidować działalność i przeżyć. – Wzrokiem przeskakiwała na poszczególne osoby w samochodzie, sprawdzając oddziaływanie jej słów. Sądząc po wyrazach zafascynowaniu na twarzy i gotowości do działania, odniosła zamierzony efekt. Morrison byłby dumny. – To by było na tyle, niech ktoś stuknie kierowcę, aby wpędził to cacko w ruch. – Usiadła na swoje miejsce, spoglądając na Maisie. – Godzina drogi i zacznie się zabawa. – Posłała jej zawadiacki uśmiech, rozsiadając się na krzesełku i przymykając nieco powieki. Telepanie auta na wybojach zamiast ją denerwować, uspokajało.

    OdpowiedzUsuń