11 października 2016

[KP] Idowu


I D O W U
Jestem własnym i samowystarczalnym ekosystem. Sprawię, że kiedy podejdziesz bliżej, poczujesz gorące powietrze i zapach nagrzewającego się piasku o poranku. Wiem, że patrzysz na mnie, jak stąpam ostrożnie, bo nie rozumiesz do końca tego, że pochylę się w zastanowieniu nad każdą z nieznanych mi wciąż roślin, że pachnę mieszanką ziół o egzotycznie brzmiących nazwach, że nie czerpię energii z siebie samego, ale z tego, co mnie otacza. Nie odnajduję się wśród godzin, wśród ścian i ludzi o bladych, smutnych twarzach, co tylko dodatkowo odrzuca, ale i tak nie mam ochoty na interakcję z kimś, kto ma się za lepszego. Nigdy bowiem nie dowiesz się tego, co zostało przekazane mnie, nie zrozumiesz, jak wielką siłę ma woda, która jest silniejsza niż cokolwiek innego na świecie, w którym żyjesz. I umrzesz, nie pojmując tego świata choć w połowie tak dobrze, jak ja go pojmę. 
Chodź, potnę Ci policzek ziarenkiem piasku i opowiem o gwieździstym niebie nad pustynią, które mam w oczach oraz snach. 

6 komentarzy:

  1. Mówią, żeby wiedźmom nie wchodzić w paradę. Niech sobie ważą miłosne eliksiry, sprzedają zaklęcia-glamoury, robią amulety na pomyślność, płodność czy tam zdanie egzaminu. Niech sobie tańczą nago skąpane w świetle księżyca, o ile rzeczywiście to robią. Niech sobie mają te swoje zielarskie sklepiki, gabinety osobliwości. Zostawmy wiedźmom to, co wiedźmie.
    Drobne, jednorazowe zaklęcia są dosyć proste do wykonania. Wystarczy kawałek papieru, pergaminu, skóry, kory, serwetki i coś, żeby stworzyć sigil. Minimalne zdolności plastyczne wymagane, jak również minimum magicznego potencjału. Ale taki sigil to może już aktywować każdy laik. Wodzisz wzrokiem po symbolu, odczytujesz nabazgraną pod spodem intencję, niszczysz sigil. Magia działa.
    Prostota i niewielkie koszty wykonania kuszą, żeby wkręcić się w biznes. To, że wiedźmy bardzo nie lubią konkurencji, zwłaszcza nieodprowadzającej podatków i zgadzającej się sprzedawać zaklęcia niekoniecznie zgodne z jakąś etyką pracy (kula ognia? Da się zrobić! Zaklęcie odurzające? Czemu nie! Niewidzialność na pół godziny? Klient nasz pan!), było trochę zniechęcające. Ale nie zniechęcające wystarczająco dla Merlina.
    Najpierw jego kuna wróciła z nocnych eskapad z naderwanym uchem, ale tym średnio się przejął – chowaniec, mimo że więź z czarownikiem powinna uczynić go trochę bardziej inteligentnym, uporczywie poszukiwał okazji do nabicia guza. Sobie lub komuś. Merlin nie zamierzał swojemu towarzyszowi – bo tym właśnie było zwierzę, nie pupilkiem, a kompanem - ograniczać wolności i zamykać na noc w mieszkaniu. Gdy drugi raz przemywał rozerwane – czy raczej prezyzyjnie nacięte – ucho wyrywającemu się chowańcowi (na marginesie, stworzenie nosiło wdzięczne miano Korkociąg) zaczął się lekko niepokoić. Trochę bardziej uważnie chodzić po ulicy.
    Nie potrzeba magii by zniknąć w tłumie, ale potrzeba już magii by ukryć swój astralny ślad, tą nitkę energii – przynajmniej Merlin tak to widział, nitki z kłębuszkami w osobach magów – która się za człowiekiem ciągnie. Wiadomo, magii nie da się zamaskować całkowicie, zwłaszcza magią; to jak ze zdrapywaniem atramentu z kalki – zawsze zostanie nieco bardziej szorstka powierzchnia.
    Oczywiście w swej arogancji nie przestał rozprowadzać sigili. Nie zamierzał na moment się wyciszyć i zniknąć. Studia kosztują. Życie koszuje. Instytucja wynajmu i płacenia czynszu istnieje. A tu zarobek był łatwy i przyjemny.
    No i oto oficjalnie dwóch miłych panów trolli przyszło pewnego wieczora obić młodemu magowi mordę. Znaczy na początku bardzo elegancko i nawet delikatnie wytłumaczyli mu, że otóż powinien poświęcić im chwilkę w tej otóż bocznej uliczce, która jest mu kompletnie nie po drodze. Trudno odmówić, gdy za plecami masz de facto żywą górę kamienia, zaś druga góra trzyma ciężkie łapsko na twoim ramieniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mili panowie w sposób wciąż miły zapytali, czy Merlin lubi swoje zęby. O, bardzo lubi i ma sentyment. A czy byłby łaskaw grzecznie udać się z nimi w jeszcze inne miejsce i dać na siebie nałożyć urok uniemożliwiający korzystanie z sigili? To już mniej chętnie, bo sigile Merlin też lubił. Bywały przydatne do użytku prywatnego. Zresztą cholera wie, co wiedźmy mogą wpleść w taki urok.
      Nie miał wysokiego mniemania o wiedźmach – za to i inne błędy wychowawcze proszę podziękować szanownej Merlinowej rodzicielce.
      Mili panowie, po stwierdzeniu Merlina że chyba komuś tutaj coś się nieco poprzestawiało, skoro sugeruje, że da nad sobą odprawiać jakieś podejrzane rytuały zrobili się mniej mili. Sporo mniej. Na tyle, że Merlin oberwał w twarz na odlew (górny kieł ukruszony, warga rozcięta, policzek chyba tylko poharatany). Szczęśliwie trolle są ludem dosyć powolnym i nie na tyle bystrym żeby rozważyć możliwość, że dotychczas niestawiający fizycznego oporu delikwent postanowi się wyrwać.
      Adrenalina za bardzo uderzyła mu do głowy by mógł użyć magii; to jest właśnie problem, gdy nosisz moc w sobie, potrzebujesz pełnej kontroli. Poza tym, był cokolwiek wykończony po całym dniu zajęć. Wykończony psychicznie, bo fizycznie to jego ciało właśnie poddawało się instynktowi walki lub ucieczki. Dwie wkurzone góry kamienia za plecami – więc uciekamy.
      Wychował się w tym mieście, ba, w tej konkretnej dzielnicy – dzielnicy starych budynków, krętych uliczek i ciemnych zaułków – więc nawet w panice nie miał problemu z wybieraniem zakrętów, czy teraz powinien biec w górę czy w dół, o, siatka, można by się wspiąć?
      Po drugiej stronie ogrodzenia znalazł się w całości, nie licząc rozdartej nogawki i zagubionego kapelusza. Cóż, nie szkoda róż gdy płonie las, czy jakoś tak. Wypadałoby zastanowić się, czy lecieć dalej na oślep czy może poruszać się w tempie nie wzbudzającym podejrzeń. Właściwie, to to ogrodzenie powinno być z blachy, nie siatki. Tutaj powinno być gruzowisko.
      Był park. Trawa ledwo co wschodziła, drzewka były młode, posadzone w szpalerach, krzaki wciąż ładnie przycięte. Albo za kilka lat będzie tu beton, albo mała miejska puszcza do której lepiej nie zapuszczać się nawet i za dnia.
      Na razie był mizerny skwerek. Nawet ławeczki ktoś ustawił! Ciągle ładne, świeże i niewygodne jak jasna cholera, ale po takiej gonitwie to Merlin z uglą usiadłby i na jeżu.
      Czas podsumować straty. Uporczywie tykał językiem ułamany ząb – wrodzonego talentu uzdrowicielskiego nie miał, więc tego raczej sam nie naprawi. Dotknął brody, rozmazując cieknącą po niej strużkę krwi. To może dać radę ogarnąć. Nie będzie wyglądało najpiękniej, blizna zostanie jak nic.
      Pozwolenie sobie na totalne rozluźnienie było głupotą. Dopiero teraz poczuł, że nie jest w parku sam.

      [tylko na początku piszę takie eseje]

      Usuń
  2. Spiął wszystkie mięśnie i wysilił wzrok; w parku nie było żadnych latarni, a mdłe światło księżyca i delikatna łuna świateł dochodząca z cokolwiek oddalonych ulic nie była dla Merlina wystarczająca. Czuł mrowienie w rękach, przemieszczające się jakby wzdłuż żył, by wreszcie skoncentrować w opuszkach palców. Przywołanie kuli światła by oświetlić najbliższe otoczenie było niemal bezwarunkowym odruchem, ale póki co powinien powstrzymać się od czarowania; chyba, że po każdym rzuconym zaklęciu miałby spędzać te dodatkowych kilkanaście minut na zacieraniu śladów magii. W parku, stojąc naprzeciwko nieznajomego, którego intencji nie znał, do tego nie będąc pewnym, czy w tym właśnie momencie wkurzone członkinie sabatu nie usiłują go odnaleźć, nie miał na to czasu. Mrowienie w palcach cofnęło się. Chłopak miał cichą nadzieję, że cokolwiek miałoby się nie dziać, to jednak poradzi sobie bez magii.
    Nieznajomy zrobił krok w przód, Merlin miał już odruchowo się cofnąć, ale zamarł w pół ruchu. Czuł delikatny, ale charakterystyczny zapach ziół, ziemi, natury, jakkolwiek by to nazwać – w każdym razie coś będącego kompletnym przeciwieństwem do zapachu miasta. Zapach żywszy niż w sklepiku wiedźm, ale jednocześnie nie drażniący nosa jak wyziew z kociołka. Niemalże kojący. Merlinowi jednak to wrażenie spokoju i ciepła zdawało się być podejrzane. Zresztą, w chwili obecnej nawet liść spadający z drzewa byłby dla niego podejrzany. To, że pozwolił sobie na chwilę odpoczynku jedynie bardziej pogłębiło jego (w tym momencie słuszną) paranoję.
    A potem nieznajomy się odezwał; chłopak odnosił wrażenie, że ten głos skądś kojarzy, ale to mógł powiedzieć o wielu głosach. Znał sporo osób, wręcz zbyt wiele by wszystkie dobrze zapamiętać i przypasować imię do twarzy czy twarz do głosu.
    - Mam wymienić całą listę? - a jednak, tę twarz, po wnikliwym przyjrzeniu się (musiało to dziwnie wyglądać, gdy jego oczy raz to rozszerzały się jak u puszczyka, raz to zmieniały w kreski, próbując wyłapać jak najwięcej detali), jednak kojarzył. W skojarzeniach majaczyły mu uniwersyteckie krużganki – swoją drogą, wspaniały pomysł w lecie, ale koszmar zimą, bo zarząd uczelni stanowczo odrzucał propozycję oszklenia okien – i plotka która przez tydzień albo i dłużej była na ustach wszystkich, od studentów, przez bibliotekarzy po profesorów. Druid. Pierwszy od kilkudziesięciu, jeśli nie kilkunastu lat, który to zdecydował się wyjść do ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paradoksalnie, łatwiej jest znaleźć osoby, które nawet niewielki magiczny potencjał mają w sobie, albo takie które oprócz tego czasami, łutem szczęścia, mogą połączyć się z naturą, niż takich, którzy czerpią energię ze swojego otoczenia. A ta była olbrzymia. Może akurat nie w tym parku, ale w kompleksie uniwersyteckim były miejsca, które buzowały od energii. Nieosiągalnej, oczywiście, dla większości. Bardzo to irytujące. Uczucie jakie występowało gdy mijało się takie miejsca można przyrównać do pocierania balonem o skórę – włoski sterczą do góry, pojawia się gęsia skórka, czujesz nacisk czegoś, ale jednocześnie jest między tobą a czymś bariera.
      Magowie zazwyczaj osiągali szczyt swojego magicznego potencjału w późnym wieku średnim – o ile w ogóle; każdy przypadek był inny, niektórzy nigdy nie wychodzili poza poziom podstawowych sztuczek, przysłowiowego wyciągania królika z kapelusza. Masz potencjał - to mówiono każdemu adeptowi; ale nie mówiono, jaki to potencjał. Merlina to wszystko irytowało – oczekiwanie, czy wreszcie, niemal na starość, osiągnie cokolwiek, czy zostanie gdzie jest teraz, mimo prawie dosłownego wypruwania sobie żył. Irytowało go, że czuł jak wokół niego buzuje energia, której nie jest w stanie wykorzystać.
      Cholernie zazdrościł druidom, przynajmniej tego, co wyciągnął z bardzo powierzchownej wiedzy o nich. Dlatego, oczywiście, postanowił tego jedynego druida w mieście od iluśtamdziesięciu czy iluśtamset lat poznać. I jak raz los postanowił się do niego uśmiechnąć, co prawda uśmiechem krzywym i szczerbatym, ale zawsze.

      [aaa, wybacz ;___; mam tempo ślimaka i w ogóle język polski mi nie brzmi zupełnie]

      Usuń
  3. Merlin był człowiekiem o sporych pokładach rezerwy i nienawidził, gdy ktoś zaczynał się spoufalać zbyt wcześnie. Albo w ogóle naruszać jego przestrzeń osobistą bez wyraźnego pozwolenia. Toteż, gdy znajomy-nieznajomy chłopak przesunął się w jego stronę, Merlin wykonał mały krok do tyłu - nieznaczny na tyle żeby jego zachowanie nie było nieuprzejme, duży na tyle by być zauważalnym i dać coś do zrozumienia.
    Rozproszone światło sprawiło, że cofnął się kolejny, mały kroczek. Światło było dziwne, o ile oczywiście magiczne światło może być dziwne. Tutaj akurat dziwna była jego organiczność. Zdawało się być ciepłe, Merlin odnosił wrażenie, że gdyby wsunął rękę w jedno z gęstszych skupisk tej poświaty to poczułby ciepło słońca. Miał nawet przez chwilę ochotę to zrobić, ale jego głowę szybko zaprzątnęły inne, bardziej pragmatyczne myśli. Chociażby to, że światło może ktoś zobaczyć. Ktoś niedoprecyzowany, zapewne potencjalnie nieszkodliwy, ale Merlin chwilowo był w stanie delikatnej paranoi. Mógłby poprosić druida, żeby coś z tym światłem zrobił - przygasił je, zlikwidował kompletnie, cokolwiek - to jednak mogło być odebrane jako dosyć niemiłe. A słowa, jakie układał sobie w głowie Merlin, brzmiały cokolwiek pasywno-agresywnie. Nie powinien sobie robić w tej chwili więcej wrogów. Postanowił więc jednak zaryzykować użycie magii - zaklęcia tak nieznacznego, właściwie aktywowanego tylko połowicznie, że powinno przejść niezauważone. Ciemność jakby zgęstniała przy nogach Merlina, wirując i łasząc się jak pies. Jeśli coś miałoby się dziać, może zawsze schować się w ciemności, albo rzucić ją w oczy napastnikowi. Przezorny zawsze ubezpieczony.
    - To tylko... - po raz kolejny dotknął palcami rozciętej wargi. - Wypadek przy pracy.
    Zerknął na wyciągniętą w jego stronę rękę, potem przeniósł wzrok na twarz chłopaka. Ten nie wyglądał na kogoś o złych intencjach; zresztą, druidzi nie powinni być przypadkiem chodzącą harmonią i dobrem?
    Wyciągnął dłoń - lodowatą, z opuszkami palców ubrudzonymi krwią, przyozdobioną kilkoma srebrnymi obrączkami (które, mimo skomplikowanych grawerunków miały funkcję tylko i wyłącznie reprezentacyjną) - i uścisnął dłoń chłopaka.
    - Merlin - zazwyczaj przedstawiał się nazwiskiem. Bawiło go to jak ludzie łamią sobie na nim język; imię z kolei wywoływało różne nieśmieszne żarciki, z których oczywiście nie wypadało się nie śmiać. - Myślę, że poradzę sobie sam - dodał z pewną dozą nieufności. Nie poradzi sobie i o tym wiedział - z wargą jeszcze, jakoś, dosyć niezgrabnie, z siniakami też, ale ułamany kieł to inna historia. Ale mógł chociaż u d a w a ć że sobie poradzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. [nic nie szkodzi. ja to się dopiero pozbierać do odpisywania nie potrafię]

    Skrzyżował ręce na piersi; kolejny delikatny znak, że woli zachować dystans. Nie było w tym złej woli, po prostu przywykł do bycia podejrzliwym. Pozwalało to uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji. Ewentualnie niewygodnych pytań, jeśli pozwoliłby komuś być na tyle blisko by ta osoba mogła je zadać.
    Chociaż niewygodne pytania pojawiły się i tak.
    - Praca jak praca, w każdej może się coś zdarzyć - wzruszył ramionami. Co by nie mówić, ale ta nagła, bezinteresowna troska - sugestia, że powinien uważać, wypowiedziana szczerze, bez choćby cienia sarkazmu - sprawiła, że poczuł się nagle cokolwiek bezbronny. Jak żuk przewrócony na górną część pancerzyka.
    A potem, jak druga fala tsunami, nadeszła ponowna propozycja pomocy. Znowu rozbrajająco szczera. Merlin czuł się cokolwiek skonfundowany; koncept bezinteresownej pomocy komuś niemalże obcemu był w jego pojmowaniu świata czymś bardzo odległym, jak marzenie senne. I podobnie jak takowe, nieopłacalnym. Za każdym działaniem istnieje jakiś motyw; sama chęć czynienia dobra takowym być nie może.
    Z drugiej jednak strony, gdyby miał teraz wrócić do swojego mieszkania... Jaką miał pewność, że będzie bezpieczny? Och, oczywiście, zabezpieczył je bardzo starannie, ale była to staranność osiągalna dla studenta magii, nie pełnoprawnego czarodzieja. Kokon czarów wokół jego lokum mógł zająć chwilę nim zostanie rozplątany, ale nie był barierą nie do przejścia. Poza tym, mieszkanie było bardzo oczywistą kryjówką. Owszem, mógł mieć trochę daleko posuniętą paranoję; może nie jest aż tak istotny i może wiedźmy stwierdziły że mu odpuszczą. Może. Za dużo spekulacji.
    Jedyna istota o jaką Merlin mógł się martwić - jego chowaniec- obecnie zapewne przemierzała dachy i zaułki miasta. Znajdzie swojego pana jeśli będzie taka potrzeba.
    Słowa, które miał zamiar wypowiedzieć, z niemałą trudnością przeszły mu przez gardło.
    - W sumie, nie mogę odmówić - zamiast poczuć się lepiej po wyrzuceniu z siebie zgody miał wrażenie, jakby połknął kamień, który teraz leżał gdzieś w okolicach jego żołądka. Nienajmilsze uczucie. - Istnieje pewna szansa, że ktoś może zacząć mnie szukać - mimo, że teoretycznie miał zagwarantowane przynajmniej częściowe uniknięcie zagrożenia, wciąż utrzymywał przy swoich nogach magiczną ciemność. - Zakładam, że nie posiadasz u siebie kija bejsbolowego? Deski z gwoździami? - czasami zwyczajne sposoby obrony bywały tymi najskuteczniejszymi. Bo zakładał, że druid swojego miejsca zamieszkania nie chronił w żaden magiczny sposób.

    OdpowiedzUsuń