– Kurwa – szepce niczym imię kochanka, kościste palce zaciskając mocniej na kierownicy. Wypuszcza powietrze nosem, włącza światła awaryjne i opuszcza pojazd. Skomlący pies patrzy na niego błagalnym spojrzeniem, a w Cukrze rodzi się to rzadkie, nieprzyjemne uczucie, które od zawsze uznawał za potrzebę wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Pochyla się i wsuwa ręce pod ciało zwierzęcia, by kolejno podnieść go i zanieść do bagażnika. Ktoś reaguje użyciem klaksonu na tamowanie ruchu na jednej z bardziej zatłoczonych ulic, co Remik komentuje zaciśnięciem dłoni w pięści. Gdyby sytuacja była odrobinę inna, roztrzaskałby cudzą głowę o maskę, teraz ogranicza się do zapamiętania numerów rejestracyjnych pojazdu. Siada na kierownicą i na złość całemu światu ociąga się z włączeniem do ruchu. Zapala papierosa, zsuwa szybę i dopiero wtedy rusza. Co jakiś czas spogląda w lusterko, upewniając się że brak jakichkolwiek odgłosów z bagażnika nie oznacza śmierci psa. Najbliższy gabinet weterynaryjny znajduje się kilka kilometrów dalej; pokonuje je zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę natężenie pojazdów na drodze. Gasi silnik, wysiada, niedopałek gasi podeszwą buta, po czym wyjmuje psa z bagażnika, przeklinając w duchu sierść pozostawioną na nieskazitelnie czystej tapicerce. Opiera się plecami o drzwi, a kiedy te ustępują, wchodzi do pustej poczekalni. – Psa potrąciłem – mówi, podbródkiem skinając na zwierzę na swoich rękach. Kobieta z recepcji prowadzi go wąskim korytarzem do gabinetu, gdzie starszy weterynarz każe mu ułożyć czworonoga na stole. Kolejne pół godziny spędza, wysłuchując informacji zupełnie dla niego nieistotnych, po czym płaci za usługę i wraca do samochodu, psa ponownie umieszczając w bagażniku. Sięga dłonią do obroży i przepisuje do telefonu numer właściciela. – Czekaj przed domem, przywiozę ci psa – rzuca i nie dając możliwości odpowiedzi, rozłącza się. Na adres przy obroży dojeżdża prawie pół godziny później. Zauważa mężczyznę stojącego na chodniku i domyśla się, że to właściciel. Kiwa na niego głową, otwierając bagażnik. – Pilnuj go, ma brzydką tendencję wbiegania pod koła – mówi spokojnie, jakichkolwiek wyrzutów sumienia pozbywszy się wraz z wizytą u weterynarza.
Wpatruje się w nieznajomego spojrzeniem tak przeszywającym, jakby chciał przewiercić go na wylot, zobaczyć jak wygląda cudza potylica bez ruszania się z miejsca. W wątłym świetle latarni cudze oczy wydają się epicentrum wszechświata; ktoś zamknął w nich wszelkie ciała niebieskie i przypieczętował wachlarzem gęstych rzęs. Cukier chce je na własność. Gdy tylko uderza go ta myśl, pokonuje dzielącą ich odległość i staje tak blisko, że bez problemu mógłby policzyć piegi, którymi skromnie oprószony jest cudzy nos. Wierzchem dłoni dotyka policzka mężczyzny i przesuwa ją w górę aż palcem wskazującym dociera do brwi. Irytuje go granica w postaci psa, ale ostatecznie godzi się z nią, jako że efektem wjechania w czworonoga są te oczy. Tak jak decyzja czy rozjechać kierowcę samochodu, który na niego trąbił, tak i czy wziąć sobie na własność te tęczówki, należy do niego. Nie zastawia się więc długo, bo pragnie ich, a te posypane cukrem pragnienia są kwintesencją jego życia, rzadko kiedy się im opiera. – Jak będziesz mi ssał po raz pierwszy, masz mi patrzeć w twarz – odpowiada nieskrępowany bez cienia uśmiechu na twarzy. Czuje jak poziom cukru we krwi spada mu drastycznie, ale zamiast poratować się insuliną, pozwala by dłoń na policzku zadrżała zdradliwie. Przyciska ją więc mocniej, po czym zsuwa na cudzą grdykę i zaciska kościste palce na gładkiej skórze. – I kawę z cukrem – dodaje po chwili.
Ludzie w jego towarzystwie przedstawiają całą gamę zachowań, ale te prezentowane przez Horacego są o tyle ciekawe, że choć z ust wypływają słowa, które w teorii mają sytuację załagodzić, ochłodzić niemalże, tak oczy mówią coś zupełnie innego. To piękna walka, potrafi ją docenić, dlatego też bez zbędnego przeciągania, przedstawia się pseudonimem, który na stałe wrósł już w jego kręgosłup: – Cukier. – Bez skrępowania oblizuje wargi, dłonie wsuwając do kieszeni spodni, po czym kieruje się w stronę windy. Przez wszystkie dziesięć pięter myśli o zerwaniu z mężczyzny ubrania, ale ponownie pies jest przeszkodą nie do przeskoczenia na ten moment, na tyle drażniącą, że gdy tylko wychodzi z ciasnego pomieszczenia, zalewa go poczucie ulgi. Czeka aż Horacy otworzy drzwi do mieszkania, a kiedy znajduje się w środku, wiesza skórzaną kurtkę i skopuje z nóg buty, zupełnie jakby był u siebie. Zaciska palce na rękawie czarnego, rozciągniętego swetra i ponownie wbija spojrzenie w swojego towarzysza. – Odłóż psa, żebym cię mógł posmakować. – Tryb rozkazujący towarzyszy mu od zawsze, to mechanizm tak naturalny, że nawet gdyby chciał, nie mógłby się go wyzbyć. Potrzeba sprawdzenia czy w cudzych ustach uda mu się znaleźć namiastkę tych ciał niebieskich jarzących się w oczach jest na tyle silna, że łączy się ona z zapotrzebowaniem na cukier w postaci trzęsących się dłoni. Podoba mu się ten stan, jest śmiesznie nowy, irracjonalny i bajecznie pociągający; na granicy rozsądku, tak jak być powinno.
Odmowy są taką rzadkością, że z początku nawet nie przyjmuje tej konkretnej do wiadomości. Zdążył zauważyć przez ostatnie lata, że odbierany jest jako mężczyzna atrakcyjny, a co za tym idzie, że większą część społeczeństwa zwyczajnie pociąga. Nigdy jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiał, tak po prostu było, co wiązało się z przyjemnym faktem, że dostawał to, na co miał aktualnie ochotę. Przynajmniej do teraz. Wpatrywał się w oczy Horacego, unosząc na wysokość twarzy palec wskazujący, co jest niemą odpowiedzią na pytanie o cukier do kawy. Może powinien więcej, bo gorycz odmowy zalewa mu nieprzyjemnie gardło. – Ja chciałem cię pocałować, więc chyba obaj będziemy musieli żyć z tym rozczarowaniem – mówi, gdy ponownie zostaje zapytany o imię. Może gdyby znał jego smak, miałby ochotę podzielić się z nim czymś więcej niż tylko pseudonimem, ale w obecnych warunkach serwuje dokładnie tyle, na ile Horacy w jego mniemaniu zasługuje. Machinalnie przeczesuje włosy, ale przydługa grzywa i tak opada na oczy, co ignoruje na rzecz skupienia się na kubku parującej kawy. Sięga po ten przygotowany dla niego i upija łyk wrzątku, przyzwyczajony do spożywania napojów w niebezpiecznie wysokich temperaturach. Nie ma nic przeciwko temu, że na moment traci czucie w języku, skoro i tak nie ma go dzisiaj używać do niczego przyjemniejszego. – Dowiesz się jak zasłużysz – dopowiada po dłużej chwili, uśmiechając się leniwie, po raz pierwszy od kilku dni.
Odkłada kubek na stół, a sam bez oporów zabiera się za przeszukiwanie kuchennych szafek. Z jednej z nich wyjmuje pustką szklankę i do połowy zalewa ją zimną wodą. Otwiera okno, a następnie siada na krześle obok mężczyzny, co niweluje odległość między nimi do koniecznego minimum. Z kieszeni spodni wyciąga paczkę papierosów, jednego odpala i zaciąga się dymem, jakby tylko on zadośćuczynić mógł brak cudzych ust. Prawdopodobnie powinien zapytać o zasady panujące w tym domu, ale zbyt jest rozstrojony przez to niewielkie nieszczęście, by się tym przejmować. Upija kolejny łyk parującej kawy, w międzyczasie strzepując popiół do szklanki, która robić ma za prowizoryczną popielniczkę. Podoba mu się nuta, którą słyszy w cudzym głosie. Napawa się nią jak cukrem w kawie i już wie, że tak łatwo nie odpuści sobie tego mężczyzny. Zresztą, zabijał za mniej niż te niebieskie oczy, więc czemu teraz odpuszczać miałby sobie te drobne przyjemności? – Nie byłbym taki pewny – mówi spokojnie, wpatrując się w twarz Horacego już bez cienia uśmiechu. Tak jest dużo naturalniej, łatwiej się znosi samego siebie bez potrzeby przywdziewania emocji skrajnie niepasujących. – Może się okazać, że kiedyś nawiedzę cię w środku nocy, żeby sprawdzić, co z psem. Albo, żeby pocałować cię, kiedy będziesz już spał. Wiem, gdzie mieszkasz, a to ułatwia sprawę po tysiąckroć – dodaje, zdając sobie sprawę, że brzmi prawdopodobnie jak rasowy morderca, ale nie przejmuje się tym szczególnie. Jeśli mężczyzna teraz go nie wyprosi to znak, że ma szansę jeszcze, by częściej widywać właściciela tych oczu.
– Kurwa – szepce niczym imię kochanka, kościste palce zaciskając mocniej na kierownicy. Wypuszcza powietrze nosem, włącza światła awaryjne i opuszcza pojazd. Skomlący pies patrzy na niego błagalnym spojrzeniem, a w Cukrze rodzi się to rzadkie, nieprzyjemne uczucie, które od zawsze uznawał za potrzebę wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny.
OdpowiedzUsuńPochyla się i wsuwa ręce pod ciało zwierzęcia, by kolejno podnieść go i zanieść do bagażnika. Ktoś reaguje użyciem klaksonu na tamowanie ruchu na jednej z bardziej zatłoczonych ulic, co Remik komentuje zaciśnięciem dłoni w pięści. Gdyby sytuacja była odrobinę inna, roztrzaskałby cudzą głowę o maskę, teraz ogranicza się do zapamiętania numerów rejestracyjnych pojazdu.
Siada na kierownicą i na złość całemu światu ociąga się z włączeniem do ruchu. Zapala papierosa, zsuwa szybę i dopiero wtedy rusza. Co jakiś czas spogląda w lusterko, upewniając się że brak jakichkolwiek odgłosów z bagażnika nie oznacza śmierci psa. Najbliższy gabinet weterynaryjny znajduje się kilka kilometrów dalej; pokonuje je zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę natężenie pojazdów na drodze.
Gasi silnik, wysiada, niedopałek gasi podeszwą buta, po czym wyjmuje psa z bagażnika, przeklinając w duchu sierść pozostawioną na nieskazitelnie czystej tapicerce. Opiera się plecami o drzwi, a kiedy te ustępują, wchodzi do pustej poczekalni.
– Psa potrąciłem – mówi, podbródkiem skinając na zwierzę na swoich rękach.
Kobieta z recepcji prowadzi go wąskim korytarzem do gabinetu, gdzie starszy weterynarz każe mu ułożyć czworonoga na stole. Kolejne pół godziny spędza, wysłuchując informacji zupełnie dla niego nieistotnych, po czym płaci za usługę i wraca do samochodu, psa ponownie umieszczając w bagażniku. Sięga dłonią do obroży i przepisuje do telefonu numer właściciela.
– Czekaj przed domem, przywiozę ci psa – rzuca i nie dając możliwości odpowiedzi, rozłącza się.
Na adres przy obroży dojeżdża prawie pół godziny później. Zauważa mężczyznę stojącego na chodniku i domyśla się, że to właściciel. Kiwa na niego głową, otwierając bagażnik.
– Pilnuj go, ma brzydką tendencję wbiegania pod koła – mówi spokojnie, jakichkolwiek wyrzutów sumienia pozbywszy się wraz z wizytą u weterynarza.
Wpatruje się w nieznajomego spojrzeniem tak przeszywającym, jakby chciał przewiercić go na wylot, zobaczyć jak wygląda cudza potylica bez ruszania się z miejsca. W wątłym świetle latarni cudze oczy wydają się epicentrum wszechświata; ktoś zamknął w nich wszelkie ciała niebieskie i przypieczętował wachlarzem gęstych rzęs. Cukier chce je na własność. Gdy tylko uderza go ta myśl, pokonuje dzielącą ich odległość i staje tak blisko, że bez problemu mógłby policzyć piegi, którymi skromnie oprószony jest cudzy nos.
OdpowiedzUsuńWierzchem dłoni dotyka policzka mężczyzny i przesuwa ją w górę aż palcem wskazującym dociera do brwi. Irytuje go granica w postaci psa, ale ostatecznie godzi się z nią, jako że efektem wjechania w czworonoga są te oczy. Tak jak decyzja czy rozjechać kierowcę samochodu, który na niego trąbił, tak i czy wziąć sobie na własność te tęczówki, należy do niego. Nie zastawia się więc długo, bo pragnie ich, a te posypane cukrem pragnienia są kwintesencją jego życia, rzadko kiedy się im opiera.
– Jak będziesz mi ssał po raz pierwszy, masz mi patrzeć w twarz – odpowiada nieskrępowany bez cienia uśmiechu na twarzy. Czuje jak poziom cukru we krwi spada mu drastycznie, ale zamiast poratować się insuliną, pozwala by dłoń na policzku zadrżała zdradliwie. Przyciska ją więc mocniej, po czym zsuwa na cudzą grdykę i zaciska kościste palce na gładkiej skórze. – I kawę z cukrem – dodaje po chwili.
Ludzie w jego towarzystwie przedstawiają całą gamę zachowań, ale te prezentowane przez Horacego są o tyle ciekawe, że choć z ust wypływają słowa, które w teorii mają sytuację załagodzić, ochłodzić niemalże, tak oczy mówią coś zupełnie innego. To piękna walka, potrafi ją docenić, dlatego też bez zbędnego przeciągania, przedstawia się pseudonimem, który na stałe wrósł już w jego kręgosłup:
OdpowiedzUsuń– Cukier. – Bez skrępowania oblizuje wargi, dłonie wsuwając do kieszeni spodni, po czym kieruje się w stronę windy. Przez wszystkie dziesięć pięter myśli o zerwaniu z mężczyzny ubrania, ale ponownie pies jest przeszkodą nie do przeskoczenia na ten moment, na tyle drażniącą, że gdy tylko wychodzi z ciasnego pomieszczenia, zalewa go poczucie ulgi.
Czeka aż Horacy otworzy drzwi do mieszkania, a kiedy znajduje się w środku, wiesza skórzaną kurtkę i skopuje z nóg buty, zupełnie jakby był u siebie. Zaciska palce na rękawie czarnego, rozciągniętego swetra i ponownie wbija spojrzenie w swojego towarzysza.
– Odłóż psa, żebym cię mógł posmakować. – Tryb rozkazujący towarzyszy mu od zawsze, to mechanizm tak naturalny, że nawet gdyby chciał, nie mógłby się go wyzbyć. Potrzeba sprawdzenia czy w cudzych ustach uda mu się znaleźć namiastkę tych ciał niebieskich jarzących się w oczach jest na tyle silna, że łączy się ona z zapotrzebowaniem na cukier w postaci trzęsących się dłoni. Podoba mu się ten stan, jest śmiesznie nowy, irracjonalny i bajecznie pociągający; na granicy rozsądku, tak jak być powinno.
Odmowy są taką rzadkością, że z początku nawet nie przyjmuje tej konkretnej do wiadomości. Zdążył zauważyć przez ostatnie lata, że odbierany jest jako mężczyzna atrakcyjny, a co za tym idzie, że większą część społeczeństwa zwyczajnie pociąga. Nigdy jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiał, tak po prostu było, co wiązało się z przyjemnym faktem, że dostawał to, na co miał aktualnie ochotę. Przynajmniej do teraz.
OdpowiedzUsuńWpatrywał się w oczy Horacego, unosząc na wysokość twarzy palec wskazujący, co jest niemą odpowiedzią na pytanie o cukier do kawy. Może powinien więcej, bo gorycz odmowy zalewa mu nieprzyjemnie gardło.
– Ja chciałem cię pocałować, więc chyba obaj będziemy musieli żyć z tym rozczarowaniem – mówi, gdy ponownie zostaje zapytany o imię. Może gdyby znał jego smak, miałby ochotę podzielić się z nim czymś więcej niż tylko pseudonimem, ale w obecnych warunkach serwuje dokładnie tyle, na ile Horacy w jego mniemaniu zasługuje.
Machinalnie przeczesuje włosy, ale przydługa grzywa i tak opada na oczy, co ignoruje na rzecz skupienia się na kubku parującej kawy. Sięga po ten przygotowany dla niego i upija łyk wrzątku, przyzwyczajony do spożywania napojów w niebezpiecznie wysokich temperaturach. Nie ma nic przeciwko temu, że na moment traci czucie w języku, skoro i tak nie ma go dzisiaj używać do niczego przyjemniejszego.
– Dowiesz się jak zasłużysz – dopowiada po dłużej chwili, uśmiechając się leniwie, po raz pierwszy od kilku dni.
Odkłada kubek na stół, a sam bez oporów zabiera się za przeszukiwanie kuchennych szafek. Z jednej z nich wyjmuje pustką szklankę i do połowy zalewa ją zimną wodą. Otwiera okno, a następnie siada na krześle obok mężczyzny, co niweluje odległość między nimi do koniecznego minimum. Z kieszeni spodni wyciąga paczkę papierosów, jednego odpala i zaciąga się dymem, jakby tylko on zadośćuczynić mógł brak cudzych ust. Prawdopodobnie powinien zapytać o zasady panujące w tym domu, ale zbyt jest rozstrojony przez to niewielkie nieszczęście, by się tym przejmować. Upija kolejny łyk parującej kawy, w międzyczasie strzepując popiół do szklanki, która robić ma za prowizoryczną popielniczkę.
OdpowiedzUsuńPodoba mu się nuta, którą słyszy w cudzym głosie. Napawa się nią jak cukrem w kawie i już wie, że tak łatwo nie odpuści sobie tego mężczyzny. Zresztą, zabijał za mniej niż te niebieskie oczy, więc czemu teraz odpuszczać miałby sobie te drobne przyjemności?
– Nie byłbym taki pewny – mówi spokojnie, wpatrując się w twarz Horacego już bez cienia uśmiechu. Tak jest dużo naturalniej, łatwiej się znosi samego siebie bez potrzeby przywdziewania emocji skrajnie niepasujących. – Może się okazać, że kiedyś nawiedzę cię w środku nocy, żeby sprawdzić, co z psem. Albo, żeby pocałować cię, kiedy będziesz już spał. Wiem, gdzie mieszkasz, a to ułatwia sprawę po tysiąckroć – dodaje, zdając sobie sprawę, że brzmi prawdopodobnie jak rasowy morderca, ale nie przejmuje się tym szczególnie. Jeśli mężczyzna teraz go nie wyprosi to znak, że ma szansę jeszcze, by częściej widywać właściciela tych oczu.