31 stycznia 2017

[KP] It is just a bad day...


Emily Manley

Siedemnaście lat 
Na zgięciu łokcia ma tatuaż z napisem "continue", zrobiony w obecności matki. 
Lepiej się do niej nie zbliżać nim nie wypije porannej kawy. 


Jej życie przez parę lat było sielanką. Domek z ogródkiem i białym płotem oraz rzecz jasna idealnie przyciętym trawnikiem i wspaniałą huśtawką. Różowy pokój, chomik biegający w kółeczku, a przede wszystkim kochający i szczęśliwi rodzice. Ponoć dzieci widzą więcej. Ona niestety nie zauważała żadnych czarnych chmur, aż wreszcie nadeszła burza z piorunami i grzmotami, która gwałtownie otworzyła jej oczy. Wreszcie dostrzegła sprzeczki, które rodzice ucinali, gdy wchodziła do pokoju. Zauważyła burkliwe zachowanie ojca i sposób traktowania ludzi, którzy go otaczali. W jej idealnym obrazku pojawiały się rysy, z dnia na dzień było ich coraz więcej, aż wreszcie obrazek rozbił się na małe kawałeczki, a z jej bajki pozostały szczątki. Ojciec wyjechał, załatwiając sprawy rozwodowe przez prawnika, nie żegnając się z nikim, nawet z córką, która niegdyś widziała w nim ideał i wzór do naśladowania. Za jednym zamachem złamał jej serce, a jednocześnie zniszczył żonę, która niegdyś była kobietą uśmiechniętą i otwartą. Niestety prawdą okazało się to, że najbliżsi ranią najbardziej. Minęły lata, nienawiść zmalała albo przynajmniej została przykryta warstwą kurzu. Wspomnienia zaczęły blaknąć, ale doświadczenia i rezerwa pozostały...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz