8 kwietnia 2017

[KP] I’m a trust fund, baby, you can trust me

 

How ‘bout when I get back, we all strip down to our socks?




Rémi Rimbaud


Gwiżdże na tych wszystkich rojalistów, burżuazję, inteligencików w okularach wszczynających rewolucje. Na Davida, Robespierra, La Fayette'a, Bonaparte i Talleyranda. Na konsulat, dyrektoriat i starego króla. Na całą Francję. Bo nie ma czegoś takiego jak równość, wolność i braterstwo. Ani arystokracja. Nikt się nie rodzi lepszy i nikt nie pozostaje nikomu bratem. 
I chętnie wykrzyczałby to wszystko na Polach Marsowych. Ale tego nie robi. Stałby się tylko kolejnym idiotą walczącym za ideę. Nie lepszym ani gorszym od całej tej bandy. 
No, i jeśli chce się jeszcze trochę pożyć, trzeba uważać na to co się mówi. Na to co inni słyszą. Remi lubi żyć. Siedzi cicho i stara się nie wychylać. 
Czasami mu się nie udaje. Trudno, i tak nikt nie będzie płakać jak go zamkną. Nie ma nikogo, kto mógłby za nim płakać. Wojny i rewolucje ich zabrały.
Siedzi cicho zamiast uciekać jak inni, bo nie wierzy, że gdzieś indziej jest lepiej. Może inaczej, ale nie lepiej. Zresztą nie jest mu tu teraz tak źle. Ma przyjaciela, nieważne, że szaleńca. I pracę. Zwykle. A kiedy nie ma pracy, zawsze zostaje przyjaciel. 


wątek z Xhana


24 komentarze:

  1. Aimee De Villiers stała w ciszy, no cóż, nie w ciszy, ale stała... Po prostu podobała jej się idea ciszy, nawet takiej metaforycznej, ciszy przed burzą, albo raczej w środku burzy, huraganu... Bo w samym środku huraganu jest przecież spokojnie i cicho, na moment, doskonale to wiedziała. Siedemnaście lat doświadczenia w tym marnym życiu nauczyło ją, że gniew Waszmości szybko nie mijał, ale były w tym gniewie przerwy. I byli właśnie w tym momencie, w samym środku tajfunu. Był środek balu z okazji otwarcia Akademii Sztuk Pięknych i Waszmość nie mógł sobie pozwolić, żeby teraz wybuchnąć, ale widziała kątem oka jak robi się coraz bardziej purporowy z każdą minutą, w której przyzwoitka ze złością zdaje sprawozdanie z okrutnej sytuacji, której była świadkiem... Jak zwykle, młodej panience De Villiers nie pasował zalotnik, jak zwykle zgibuła opiekunkę i to jeszcze została znaleziona z trunkiem w ręku!
    Naprawdę się starała, ale odnosiła wrażenie, że każdy jeden facet przychodził do niej z planem na wykorzystanie jej fortuny i w ogóle by jej to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że, no cóż, ona naprawdę nie była zainteresowana rewolucją majątkową, chciała życiowej rewelacji. No więc grzecznie przytakiwała, wyszła nawet z panem, przyjęła kieliszek, poszła z nim na spacer i powiedziała mu, żeby swoje zainteresowanie wsadził sobie głęboko w… Mówiła niby grzecznie, ale niegrzecznie, mówiła stanowczo. Była już zmęczona tymi podchodami, chciała tańczyć, a nie dyskutować. No i trochę kręciło jej się w głowie.
    Miała nadwyżkę odwagi, toteż gdy ponownie została niemal umieszczona w ramionach tego samego delikwenta, który już doskonale wiedział jak go postrzegała, była gotowa na walkę wręcz z przyzwoitką, która chyba zauważyła zagrożenie, bo niemal od razu zniknęła Aimee z pola widzenia. Waszmości też jakoś nie było widać. No więc znowuż zgubiła delikwenta, tylko że tym razem było trochę trudniej. Nie mniej jednak doceniła wyzwanie i nie dała się zniechęcić.
    Odwróciła się za siebie, uff, chyba go zgubiła. Uśmięchnęła się i przyspieszyła kroku… Albo raczej przyspieszyłaby kroku, gdyby nie fakt, że ktoś na nią wpadł, bezczelny.
    - Co do … -fuknęła oburzona, jednak przeceniła swoje zdolności, jeśli chodzi o utrzymanie równowagi.
    Świat się zatrząsł, czas uparcie nie zatrzymał, trunek się wylał, kieliszek rozbił, a Aimee De Villiers wylądowała na ziemi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeklnęła pod nosem tak jak to damie nie wypada. Kim był ten, który uważał, że może zagrodzić jej drogę, niemalże popchnąć ją na ziemię i jeszcze zasugerować, że to jej bieg był problemem? Odgarnęła włosy z twarzy i uniosła podbródek. Spojrzała na delikwenta i zaniemówiła. Nie była pewna, czy to przez alkohol, zmęczenie fizyczne, psychiczne, czy może też załamanie nerwowe, ale była pewna, że jej się spodobał. Od razu, ot tak. Spojrzała i już, ewidentnie wystarczyło. Coś w sobie miał, coś innego, coś nowego. Zaintrygował ją zanim zdążyła go poznać.
    Zapewne każda inna młoda dama byłaby zawstydzona w tej sytuacji, ale nie panienka Aimee, a już na pewno nie panienka Aimee po kilku kieliszkach. Nie umiała zdecydować, czy jest zła, sfrustrowana, czy też chce wykorzystać wszystkie swoje wdzięki, które średnio umiała wykorzystać, żeby uwieść tego młodzieńca. Niemalże dziękowała bogu, że otóż to postawił ją w sytuacji, w której… No właśnie, w której co? W której leżała na ziemi wśród odłamków szkła, kawałków tego, co było wcześniej kieliszkiem, którego nawet nie powinna mieć w dłoni, a jej suknia była umazana zawartością wspomnianego kieliszka? Okazuje się, że jednak nawet panienka Aimee w końcu doszła w tej sytuacji do zawstydzenia. Trunek oddziaływał na nią bardziej niż myślała, nie mniej jednak, jako na porządną nastolatkę przystało nie chciała analizować własnych błędów, chciała zrzucić winę na innych.
    -Och, nie można się przecież dać tak ograniczać otoczeniu… -wstała, korzystając z pomocy.- Poza tym to ciężkie czasy wymagają podjęcia desperackich działań.- obejrzała się szybko za siebie.
    Nigdzie nie widziała jeszcze swoje oprawcy, odetchnęła z ulgą. Przygotowywała się już by ugodzić w jakikolwiek durny sposób ego rozmówcy i zrzucić na niego całą winę, ale powstrzymała ją przerażająca wizja, zobaczyła swoje odbicie w szklanym oknie i zamarła. Wyglądała jak chodząca śmierć, co się stało z jej fryzurą! Potrząsnęła głową, nieco zbyt gwałtownie i mimowolnie dotknęła ramienia rozmówcy, by nie upaść, drugi raz nie upaść, to jest.

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz to już ewidentnie się na niego gapiła. Nie mogła się powstrzymać, zafascynował ją. Nie, nie, nie zafascynował, przecież po prostu za dużo wypiła. Skup się, skup się, panienko. Przełknęła ślinę, nie będzie tu z nim stać do końca świata, matko boska. Jej dzisiejsza przyzwoitka padłaby na zawał, gdyby ją teraz zobaczyła, stojącą w ramionach jakiegoś przypadkowego delikwentna, który mógł być, no cóż, kimkolwiek... Co prawda bal był przeznaczony dla arystokracji, ale tytuł arystokraty to nieraz za mało dla rodziny De Villiersów- panienka Aimee miała znaleźć wybranka, który będzie dorównywał jej statusem, zupełnie, nie miał to być jakiś przypadkowy nowobogacki.
    Spojrzała na swojego wybawce i uśmiechnęła się promiennie na samą myśl o reakcji rodziny.
    -Krzesła?- zdziwiła się.
    No tak, krzesła. Nie chciała tego przyznać, ale podobał jej się stan rzeczy, wcale nie chciała go zmieniać. No i nie chciała się przecież, zatrzymywać, to też, była w trakcie ucieczki… I jeszcze ta ‘cholera’, była zszokowana jego postawą, on przecież przeklnął! W jej obecności! Uśmiechnęła się szeroko, przecież musiał wiedzieć kim była, wszyscy zawsze wiedzieli. Skinęła głową na przechodzącą obok dziewczyne, a ta rozszerzyła oczy, uprzejmie wskazała kierunek, ale nie mogła się powstrzymać od komentarza:
    -Ależ panienko, panience nie przystoi…- wykonała bliżej nieokreślony gest w stronę pary.- Waszmość De Villiers nie będzie zadowolony. Panicz Crépeau panienki szuka.
    Ale niestety Waszmość De Villiers wystarczająco już dzisiaj Aimee zdenerwował, nie wspominając nawet o tym drugim. Nie było mowy, żeby teraz postępowała według ich zalezeń. Ze złością odwróciła się, zmroziła rozmówczynie spojrzeniem i pociągnęła przystojnego delikwenta za rękaw. Jak dziecko.
    -Czy mogę pana prosić o eskortę?- powiedziała posyłając mu najbardziej uwodzące spojrzenie na jakie było ją stać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Złapał ją za talię, za talię! Gdyby to był ktokolwiek inny, to by się upewniła, że będzie w przyszłości trzymał ręce przy sobie, ale jemu, jemu wybaczy- tak ustaliła. W końcu eskortował ją przecież do… No właśnie dokąd? Przecież jeśli by usiadła na tym piekielnym krześle to ta cała ucieczka byłaby na nic, nie ma takiej opcji, poświęciła już przecież suknie dla dobra sprawy. Zmrużyła oczy i zlustrowała towarzysza spojrzeniem. Ewidentnie nie wiedział kim była, ewidentnie nie pasował do towarzystwa. Nie zbyt mądrym było rzucanie się mu w objęcia, ale gdy zauważyła zbliżający się znajomy czerwony frak, wszelka logika ją opuściła. Przyspieszyła kroku i gwałtownie skręciła w prawo, wymuszając na delikwencie, żeby szedł za nią. Zanim zorientowała się co robi byli zupełnie sami, a krzesła? Krzeseł to na horyzoncie nie było.
    Uśmiechnęła się raz jeszcze i spojrzała na towarzysza przepraszająco.
    -Mogę poznać imię mojego wybawcy?
    Miała mieszane uczucia, jeżeli chodzi o jego dotyk. Niby wiedziała, że pomagał jej stać stabilnie, ale jakoś tak nie mogła się na niczym skupić. Jakoś tak bardzo ją rozkojarzał, dziwny człowiek. Nie miała zielonego pojęcia skąd się wziął, ale chciała… Nie umiała sprecyzować, czego właściwie chciała. Obróciła się na pięcie, tak żeby stać przodem do towarzysza, albo raczej na nim wisieć- naprawdę piekielnie kręciło jej się w głowie, i spojrzała wyczekująco. Nie miała ochoty wracać na bal i liczyła, że on też woli dotrzymać jej towarzystwa. I może zorganizować jakieś schronienie. Bo tak. Chciała, potrzebowała czegoś od niego, więc jak na rozpieszczoną córeczkę pana De Villiers przystało, oczekiwała, że on nie tylko się tego domyśli, ale i zdecyduje się jej pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jego maniery, a raczej ich okazjonalny brak ją zadziwiał. Szlachcice tak się nie zachowywali, co to to nie. No i jeszcze ta pretensja w głosie, większość paniczów zabiłaby za okazję spędzenia chwili sam na sam z panienką De Villiers, albo raczej z córką Waszmości De Villiers. A on nie. Była zadziwiona, ba, zszokowana tym jak się do niej odzywał, a jeszcze bardziej tym jak ją przesuwał, na co on sobie pozwalał! Nie było mowy, żeby jakiś przypadkowy arystokrata tak się zachowywał w stosunku do dziedziczki fortuny De Villiersów. No chyba że… Zwinnym ruchem zagrodziła mu drogę, nie liczyła na sukces, ale jednak się udało. Prześlizgnęła się obok niego i spojrzał, tym razem nieco bardziej rozumnie. -Wiesz kim jestem? –uniosła brew.
    Od początku coś jej w nim nie pasowało, albo raczej, od początku coś jej w nim pasowało... Wiedziała, że nie ma pojęcia z kim ma do czynienia, po prostu to czuła. Tylko dlaczego? Czyjaś dalsza rodzina? Jakiś krewny? Nazwisko nic jej nie mówiło, ale też nie była specjalnie doinformowana w tym zakresie. Spojrzała na podłogę i… Eureka! Te buty! To definitywnienie nie były trzewiki szlachcica. Zmarszczyła brwi, a jej usta niemal same ułożyły się w równe ‘o’. Wykonała bliżej nieokreślony gest ręką i wyrzuciła z siebie:
    -Bo ja nie mam pojęcia kim jesteś, a coraz ciężej mi wyobrazić sobie, że arystokratą.- nie udało jej się jednak posłać mu tak wymownego spojrzenia jakiego od siebie oczekiwała, gdyż uśmiech nie schodził jej z twarzy.- Co pan tu robi, panie Remi Rimbaud?
    Gdyby nie to, że swoje wypiła, nigdy by się tak do niego nie odezwała. Była… podekscytowana. Wariatka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Spojrzała na niego, raz jeszcze z fascynacją. Jak on to zrobił? Już dawno nie spotkała nikogo tak interesującego… Nie był arystokratą! Udawał! Miała ochotę klasnąć w dłonie. Ostatnimi czasy miała wrażenie, że Waszmość De Villiers osobiście dopilnowywał, by zbliżali się do niej ludzie wyłącznie błękitnej krwi, jakoby mogła się zarazić od wszelakich innych osobników, a ona, no cóż, ona chciała przygody. Wzruszyła ramionami słysząc jego słowa. Gdyby tylko wiedział kim jest. Była ciekawa jak zareaguje. Była ciekawa, czy go to wzruszy. Chciała, żeby coś go poruszyło, chciała u niego widzieć jakieś zainteresowanie. Oszołomiło ją to, że on naprawdę nie ma pojęcia kim są De Villiersi, że nie ma pojęcia kim jest Waszmość De Villiers!
    -Nie wiem.- był dla niej królikiem doświadczalnym, nie mogła przestać się uśmiechać.
    Patrzyła na niego tak, jakby mogła go spłoszyć każdym ruchem, patrzyła na niego jak na dzikie zwierzę, aczkolwiek bez strachu. Chciała się dowiedzieć kim jest, chciała, żeby opowiedział jej o swoich aspiracjach, poglądach, chciała, żeby powiedział jej o swoich życiu. A on za to ewidentnie chciał się jej pozbyć i wrócić na bal, nie miała zamiaru mu tego ułatwić, nie widziała takiej możliwości. Tylko co? Będzie tu tak przed nim stać i patrzeć się na niego, ona, zaintrygowana wariatka w poplamionej sukni? No trudno, najwidoczniej.
    -Jestem jakąś księżniczką, w pewnym sensie. -przekrzywiła głowę. - Zostań, proszę. -dodała łagodniej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Była zdziwiona jego gniewem. Nie rozumiała zagrożenia, zawsze postrzegała straże jako pomoc, czasami jako kapusi, ale przecież byli dla niej zawsze tacy mili! Nie zdawała sobie sprawy z tego jak różne były ich prespektywy. Wiedziała, że nie powinien tu być, ale nie przypuszczałaby, że może wpaść w faktyczne tarapaty, jeśli go złapią. Właściwie to nie myślała w ogóle, że mogą go złapać- ona nie miała przecież zamiaru go wydać, ba, żaden członek straży nie ośmieliłby się dotknąć panicza przy panience De Villiers, więc w zasadzie niemalże go chroniła! Uklękła obok niego, mógł przecież wyjść, jeśli nie chciał tu być. Nie wyszedł, chciał zostać, tak to widziała.
    Nie wiedziała jak z nim rozmawiać, nie przywykła to takiego, cóż, luzu. Nie wiedziała na co odpowie, a na co nie odpowie. Nie wiedziała co go uspokoi, a co bardziej zdenerwuje. Nie przywykła do obcych, wyrażających swoje zdanie tak dobitnie. Miała ochotę śpiewać, była w siódmym niebie.
    -No więc, no więc...- nie powstrzymała się, klasnęła w dłonie.- Jak się tu dostałeś? Skąd jesteś? Kim jesteś? Co robisz? Jesteś tu sam? Dlaczego?
    Była taka ciekawa, nie mogła powstrzymać tysiąca pytań. Z podekscytowania złapała go za dłonie i ścisnęła. Musiała się upewnić, że jest prawdziwy, on, ten dziwny człowiek, który nie ma pojęcia kim są De Villiersi i nic o niej nie wie. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Ona, panna De Villiers, była sama z nim, nie-arystokratą!

    OdpowiedzUsuń
  8. Pseudo-księżniczka, córa Waszmości De Villiers, jedna z ważniejszych osobistości na tej sali, dziedziczka fortuny, nie powinna być tak zainteresowana Remim Rimbaudem... Pewnie powinna go eskortować na zewnątrz, oburzyć się, że w ogóle tu jest, i, no cóż, wrócić do delikwenta w czerwonym kubraczku, który pewnie już organizował grupy poszukiwawcze byle tylko ją znaleźć. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Ten kawałek podłogi, tutaj, koło niego, wydawał jej się jak z nieba zesłany! Przez moment wpatrywała się w niego jak w transie, przypływ endorfin ją oszałamiał. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co robiła. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że już troszkę wypiła.
    -Ojej.- wyszeptała durnie i przyłożyła dłoń do czoła.
    Miał rację, co ją to interesowało? Nie wiedziała jak powinna się zachować, było jej, cóż, niemal niezręcznie. Nie przywykła do tego uczucia. Alkohol powodował u niej sinusoidę emocjonalną, nie podobała jej się to. Tylko, że nie mogła zaprzeczyć, że podobały jej się niebieskie oczy towarzysza i jeszcze jego dłonie, takie silne, i jeszcze cała reszta, podobało jej się jego zmieszanie, potrafiła się z nim utożsamić, takie miałe przynajmniej wrażenie… Zanim zorientowała się co robi wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. Bo tak. I znowuż wpatrywała się w niego jak zaczarowana, bez cienia wstydu.
    Wiedziała, że klęczy niebezpiecznie blisko, ale to jej nie przeszkadzało. Była już daleko w krainie niebieskich migdałów, gdy przypomniała sobie, że on przecież ,ach , pytał o coś, spytał, powinna odpowiedzieć, tak, tak. Potrząsnęła głową, zły pomysł.
    -Chcę Cię poznać.- powiedziała powoli, po czym dodała, już bardziej energicznie- Chcę Cię poznać! Nie znam...- 'takich jak Ty?' zawahała się, nie może tego powiedzieć, nie chciała być przecież nieuprzejma.- Mam bardzo ograniczone grono odbiórców, paniczu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie do końca potrafiła zrozumieć jego reakcję. Wydawało jej się, że lata wśród arystokracji sprawiły, że stała się dość dobra w ocenianiu emocji innych ludzi, lecz z nim, z nim było inaczej. Jego uśmiech, jaki to był piękny uśmiech, sugerował radość, zadowolenie, ręce za głową interpretowała jako luz, nonszalancje, a jednak gdy go dotknęła, zastygł. Przeraziła się. Zrobiła coś źle? Naruszyła jego przestrzeń osobistą? Nie powinna? Nigdy nie dotknęła by w ten sposób nikogo z… Nigdy nikogo nie dotknęła w ten sposób. Nigdy nie czuła potrzeby, żeby kogoś dotknąć w ten sposób. Co prawda, nigdy też tyle nie wypiła, ot co.
    Poczuła jeszcze większe zmieszanie, gdy zdjął jej rękę ze swojego policzka. Durna, durna, durna. Przesadzała, nadinterpretowała, nie mógł na nią już nawet patrzeć, cholera! Policzki zapłoneły jej rumieńcem. Jak mogła się tak ośmieszyć? Co sobie w ogóle myślała? Złość i frustracja były tak intensywne, że łzy napłynęły jej do oczu.
    Stop numer 1. To alkohol, to nie Ty, spokojnie dziewczyno, spokojnie. Odetchnęła głęboko, słuchając jego słów.
    Nie wie jak ma na imię? No właśnie, to w tym wszystkim było najpiękniejsze! Nie wiedział jak ma na imię! Ha! Tego jeszcze nie było! Powinna mu mówić? Powinna. Skojarzy? Bała się, że tak. Waszmość De Villiers w końcu wygłaszał swoje poglądy dość, cóż, dobitnie. Odnosiła wrażenie, że nie był zbyt lubiany poza gronem najbliższych odbiórców i tymi, którzy mieli nadzieję dobrać się do jego fortuny. Z drugiej strony nie mogła przecież pozostać bezimienną, ba, nie potrafiła być bezimienna. Myśl, koleżanko, myśl. Mówić, nie mówić? Zmyślać inne imię?
    ‘Moja księżniczko.’ Jego. Nabrała pewności słysząc jego słowa.
    -Aimee. Aimee De Villiers. -niby nie chciała być kojarzona z rodzicem, z fortuną, ale mimowolnie położyła nacisk na swoje nazwisko.- I już, po kłopocie, sami swoi.

    OdpowiedzUsuń

  10. Całe życie mówiono jej, że to nazwisko to dar, całe życie. Do znudzenia powtarzano, że ciąży na niej wielka odpowiedzialność, ale też że została przy urodzeniu obdarowana tysiącem szans… Fundusze były niemal nieskończone, mogła nosić najpiękniejsze suknie, czy biżuterie, mogła żyć jak księżniczka. Nie wspominano o cenie jaką przyjdzie jej za to zapłacić, nie wspominano o kłamstwach, nieszczerych znajomościach i bandzie adoratorów pod balkonem. Nie mówiono o przyzwoitkach, o zasadach, o konieczności znalezienia wybranka odpowiedniego statusem. A już na pewno nie mówiono o tym, że Remi Rimbaud będzie zupełnie odporny na jej wdzięki, ba, słyszała, że każdy, każdy będzie chciał dobrać jej się do majtek, a już na pewno biedniejsza część miasta. Miała uważać, uciekać, gryźć i krzyczeć. Nic jej się nie zgadzało z rzeczywistością, nie była przygotowana na odrzucenie, w jakiejkolwiek postaci.
    Nie mniej jednak za bardzo go chciała, żeby mu najzwyczajniej w świecie odpuścić, bo przecież jak panienka De Villiers czegoś chciała to musiała, musiała to mieć! Po prostu. Kończyły jej się opcje, ale póki co odrzucała od siebie myśl o rzeczywistości, o realnym życiu, gniewie ojca, upływającym czasie. Chciała się odgrodzić od swoich uczuć, od tego emocjonalnego miszmaszu, ale jednocześnie nie potrafiła odpuścić. Remi Rimbaud miał być jej. Kropka.
    -A chcesz, żebym dała Ci spokój? -powiedziała powoli, jeszcze bardziej zbliżając się do delikwenta.
    Nie miała wstydu, ta bogata zołza. Miała za to procenty w organizmie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Udało mu się to, musiała przyznać. Wciągnęła powietrze przez zęby. Nie było mowy, że ujdzie mu to na sucho, o nie. Zmrużyła oczy w próbie prezentowania się trochę groźniej niż standardowa wersja panienki De Villiers. Uśmiechnęła się lekko, przyzwyczaiła się już do wyzwania. Było coś w tej błękitnej krwi, gen zwycięscy. Cała ta bliskość była dla niej nowa, ale czuła się zadziwiająco komfortowo. Gen zwycięscy, panienko, pamiętaj, pamiętaj. Z niemałym niesmakien przypomniała sobie porady ojca, który generalnie zasugerował jej, żeby zrobiła niemalże wszystko byleby wywołać zainteresowanie panicza w czerwonym. Zastanawiała się tylko czy jej niemalże wszystko wystarczy panu przed nią. Nic na to nie wskazywało. A niby to ona powinna tu kręcić nosem ze względu na swoją pozycję, phi, rozpieszczony… Jeszcze popamięta.
    Nie było szans, że wygra z nią w grze na słówka, to było po prostu niemożliwe. Od dziecka uczono ją jak godzinami rozmawiać o niczym, jak manipulować rozmówcą na różne sposoby. Do tego się urodziła. I ani trochę nie chciała, choćby przed samą sobą, przyznawać, że chwilowo, że przy nim, nic z tego nie pamiętała, a te głupoty, które zostały w jej głowie nie działały. Nie mogła ufać intuicji, oczywistym było, że jej intuicyjne zachowania jedynie dostarczą mu rozrywki.
    Lubiła pochwały,nawet te ironiczne.
    -Dziękuję.- odpowiedziała po krótkim zawahaniu, patrząc mu głęboko w oczy.
    Ze zdziwieniem odkryła, że sytuacja zrobiła się jakby nieco zbyt… zbyt intymna.
    -Rodzimy się z całą wiedzą dostępną człowiekowi w małym palcu.-wywróciła oczami w celu rozładowania atmosfery. - Ładnie unikasz pytań, względnie zgrabnie. Co jeszcze robisz ze swoją egzystencją?
    Chciał w to grać, okej. Rumieniec na polikach, wewnętrzne zawstydzenie nie były w stanie jej przeszkodzić.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zrobiło jej się głupio. Usiłowała zażartować, nic więcej, ale najwidoczniej i jej dowcip na delikwenta nie działał. Zmieszana potrząsnęła głową. Tłumaczenie wydawało się nie na miejscu- nie chciała i panicza wprowadzić w zakłopotanie, tak nie przystoi, tak jej zawsze mówiono… Nie żeby nie próbowała się odezwać, ledwie zdążyła otworzyć usta, a została wyprzedzona. To była walka na noże zakryta uprzejmościami, ten chłopak w tym zakresie dorównywał nie jednemu arystokracie, z którym przyszło jej się wcześńiej zmierzyć. No więc… Przełknęła ślinę, schowała dumę do kieszeni i postanowiła przyjąć cios na gorset, licząc, że pomoże jej to w obróceniu całej interakcji na swoją korzyść. De Villiersi byli dobrymi strategami, to musiała przyznać… Fortuna ze spadku rozmnażała się przecież każdego dnia dzięki interesom Waszmości.
    -Touché. -powiedziała cicho, bo jednak nie mogła, nie mogła być zbyt dosłowna.
    Takie małe porażki wielce godziły jej dumę, tymbardziej, że nigdy nie myślała o sobie jako o zwolenniczce definiowania społeczeństwa poprzez pochodzenie. Po prostu żyła w dobrobycie, po prostu żyła na górze, jak mogła narzekać? Jak mogła kwestionować wszystko na czym opierała się jej egzystencja? Każde słowo, które było jej wpajane od urodzenia? Nie miała własnych przekonań, dlatego generalnie unikała tego typu tematów… Tym bardziej nie miała ochoty ich poruszać ze społecznym, no właśnie czym? Dołkiem? A to nie ona tu była dołkiem? Zachlana, z dekoltem, desperacko pragnąca uwagi tego oszusta?
    -Paniczu, spokojnie, nie chciałam uderzać w czułe punkty. Nie mówiłam poważnie.-wydusiła w końcu, niemal zrezygnowana.
    Jeszcze troszkę, troszkę i zacznie się zachowywać jak ta lalka, której on oczekiwał. Jeszcze moment i pokaże mu jak wygląda arystokracja, ta część, z którą w rzeczywistości nie miała zbyt wiele wspólnego.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jeżeli wcześniej była zszokowana, to teraz jej głowa była na skraju wybuchu. Toż to było poza ludzkim pojmowaniem- to, to zachowanie! Ten chłopak! En fin de compe, nie da mu tak sobą pomiatać, nie ma mowy, żeby jakiś pierwszy lepszy delikwent, oszust, czarodziej czuł, że może ją po prostu podnieść, ot tak, bez pytania. Nie ma mowy, żeby weszła do tej sali, trudno, nie było takiej opcji, choćby musiała sobie złamać obie nogi, ręcę, każdy palec i jeszcze krzyczeć, że to wszystko jego wina, i już. Była oburzona i zanim, dosłownie chwilę przed tym gdy zorientowała się co robi zdążyła oswobodzić jedną rękę i uderzyć delikwenta, w twarz, z plaskacza.
    Co on jej zrobił? Jezusie, Mario, Mario, Jezusie, przecież on ją teraz zabije, po prostu zabije. Właśnie podniosła rękę na jakiegoś nieznajomego panicza, który już i tak pokazał, że gardzi nią na każdy z możliwych sposobów! Gwałtownie wciągneła powietrze. Jego słowa już wcześniej brzmialy lekko niepokojąco, ale teraz, teraz to sama udusiłaby się gołymi rękami, gdyby tylko mogła, a nie mogła, bo generalnie nie była za silna. No właśnie, może on tego nie poczuł? Jasne, marzyć to sobie możesz dalej, panienko De Villiers, marzyć to sobie możesz. Zdziwienie spowodowało, że jego uścisk się poluźnił, a ona skorzystawszy z okazji cofneła się o parę kroków.
    Wytrzeszczyła oczy i zasłoniła usta rękoma. No trudno, była tą rozpuszczoną, niewychowaną zołzą. Tą smarkatą gówniarą bez szacunku do ludzi. Zareagowała zanim pomyślała to teraz ma, ot co. Tłumaczyć się, nie tłumaczyć? Sama nie wiedziała, nie chciała zostawiać tej sytuacji w ten sposób, nie chciała, żeby ją znienawidził, a w przeciągu kilku sekund potrafiła sobie wmówić, że tak będzie. Że albo ją zabije, porwie, albo znienawidzi. I to chyba tego ostatniego bała się najbardziej, bo jakoś jej się spodobał ten delikwent, bo widziała w nim coś innego i nowego, coś, czego nie dostrzegła na dworze.
    -Przepraszam Cię, nie powinnam, przepraszam.- wyrzuciła z siebie przerażona. Po czym dodała, już troszkę pewniej- Nie możesz mnie przesuwać, jakbym była szmacianą lalką, to również nie przystoi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie zabił jej, jeszcze, to już jest jakiś sukces. Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że ten brak morderstwa to nawet jakaś podstawa do budowania relacji z tym paniczem... Przynajmniej nie był agresywny, w przeciwieństwie do niej. Pierwszy raz w życiu podniosła na kogoś rękę, nie podobało jej się to uczucie, o jak jej się nie podobało. Z jednej strony chciała zapaść się pod ziemię, z drugiej biec za paniczem i przepraszać, przepraszać, przepraszać. Tylko, że dostał przecież z jakiegoś powodu, no właśnie. Powód, co to był za powód? A, myślał przecież, że może ją wepchnąć, podnieść, przesunąć do sali balowej, co to to nie. Panienka De Villiers ceniła swoje niby poczucie niezależności, które generalnie mogła poczuć tylko, gdy tatuś nie patrzył, bo gdy patrzył to jednak z jakiegoś powodu zawsze czuła się ograniczona, jakby sama jego obecność dodawała wagi całej tej fortunie, na którą Aimee nie miała żadnego pomysłu.
    Wybiegł na balkon. Biec za nim, nie biec? No, panienko, przecież i tak już jesteś szczęściarą, ani Cię nie zabił, ani nie pobił, panienko, panienko, myśl. Znikaj, póki jesteś cała, a Twoja czystość i ideały nietknięte… Tyle, że były już tknięte. Ten panicz sprawiał, że robiła to, co niepojęte. Doprowadzał ją do szału, na skraj załamania, kilkoma słowami, kilkoma spojrzeniami. Ze zdziwieniem zauważyła, że chcę więcej, więcej tego miszmaszu. Tylko co mu powiedzieć? Że jej przykro? Mówiła. Że to też jego wina? Mówiła. To co teraz?
    Ruszyła na balkon, ruszyła za nim. Trzęsłą się i sama nie wiedziała, czy to z zimna, czy ze wstydu, czy ze strachu, czy z ekscytacji… Za dużo, zdecydowanie za dużo miała odczuć. Stanęła przed nim raz jeszcze i niemalże teatralnym gestem złapała jego dłonie.
    -Przepraszam, przepraszam, paniczu, przepraszam- powiedziała spanikowana, nie chciała, żeby jej uciekł.- Ja, nie wiem co się stało, nie powinnam, przepraszam, tak mi przykro.
    Spojrzała na niego. Byli blisko i to nie dlatego, że celowo wymusiła tą bliskość, żeby go uwieść, nie nie. Byli blisko, tak po prostu, tak wyszło. Ledwie widziała, zaszklone oczy nie ułatwiały jej podziwiania jego pięknych rys. Chciała wiedzieć, że działa na niego tak samo jak on na nią, ale przede wszystkim to nie chciała, żeby jej ten pan w starych trzewikach uciekł, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  15. Po prostu na niego patrzyła, nie wiedziała jak ma to skomentować. Naturalnie, szukała w głowie odpowiednich słów, ale nikt do niej nigdy... Nikt jej nigdy tak w twa… Próbowała, bez skutku, ułożyć sobie po kolei wszystko czego doświadczyła w jego towarzystwie i ze smutkiem stwierdziła, że to jak go postrzegała, jej wyobrażenie, nie miało zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Niesamowicie ją to posmuciło i może gdyby, może gdyby nie wychowano jej na samolubną paniusię, która zawsze dostaje to, czego chce, to by go zostawiła. Nie mniej jednak tak nie było, toteż męczyła panicza dalej. I miała zamiar go męczyć jak tylko mogła i ile tylko mogła, bo… Właśnie, bo co? A, no tak, bo chciała, bo była więcej niż zafascynowana jego wrogością, taką obcą, nowym wymiarem wrogości przeplatanej z czymś innym, czymś czego jeszcze nie zidentyfikowała. Hm.
    -Ja przecież…-zaczeła, marszcząc brwi.- Dlaczego miałabym, dlaczego miałabym Tobą gardzić?- spytała głupio, ale ona naprawdę nie miała pojęcia.
    Nie uderzało jej, że powinna czuć się lepsza, nie uderzało jej specjalnie, że według filozofii ojca nie powinna nawet dotykać kogoś takiego jak panicz przed nią. Traktowała go bardziej jako, cóż, przybysza z jakiejś nieodkrytej przez nią wcześniej krainy, kogoś, kto mógł żyć odważniej, lepiej od niej. To ona miała tu śliczną nową suknie i takie drogie, drogie pantofelki, aczkolwiek czuła się nieskończenie gorsza od tego delikwenta. Czym dłużej rozmawiali, tym więcej pewności siebie traciła, a jednak nie chciała przerywać, za nic w świecie nie chciała przerywać.
    -Gdzie jest Twoje miejsce?- zapytała naiwnie, aczkolwiek poważnie, po czym wypaliła- Mogę iść z Tobą?
    Teraz to już naprawdę czuła się natrętem, ale no, nie mogła się powstrzymać. La curiosité est un vilain défaut, niby jej powtarzali, że ta durna ciekawość to pierwszy stopień do piekła ale, cóż, za tym paniczem to i do piekłą by poszła, z jakiegoś powodu. Patrzyła na niego wyczekująco, tak jakby była szansa, że odpowie twierdząco.

    OdpowiedzUsuń
  16. Z poirytowania zacisnęła uścisk wokół jego dłoni,, rumieniec na policzkach generalnie jej nie opuszczał. Nie wiedziała już, czy jest zła na siebie, że dała się zdenerwować, a potem go uderzyła, czy na niego, że ją nieustannie odrzuca. Nic a nic jej się to wszystko nie podobało. Westchnęła, nie mogąc skupić myśli. Zmarszczyła czoło, tak jak to młodej panience nie przystoi, po czym posłała delikwentowi oskarżające spojrzenie.
    -Uderzyłam, a nie gardzę, więc musi być jakiś błąd w Twojej logice, paniczu.-spuściła głowę i pozwoliła włosom zakryć twarz.- Przepraszam, przeprosiłam. Ja…-nie umiała adekwatnie opisać tego, jak się przy nim czuła, co jego obecność robila z jej logiką.- Przepraszam,to się po prostu stało. Winna byłam się… -przełknęła ślinę.- Opanować, paniczu, opanować.
    Wzdrygnęła się, czując zimny podmuch wiatru, dopiero faktycznie się zorientowała, że są teraz na zewnątrz, niebezpiecznie blisko ciekawskich oczu. Niemalże widziała już delikwenta w czerwonym fraku, machającego kurczowo z ogrodu kilka pięter niżej. No chyba, że już zapomniał o fortunie, to jest, o panience, za którą gonił pół wieczoru, ha!
    -Nie znasz mnie!- oburzyła się.- Nie masz pojęcia, co bym przeżyła, a czego nie.- powiedziała surowo.
    Jedno było pewne, nie będzie jej jakiś pierwszy lepszy panicz ograniczał, co to to nie. Ograniczania miała już wystarczająco w swoim krótkim życiu, nie musiała szukać go jeszcze ze strony obcych.
    -Co jest we mnie tak strasznie odrzucające, paniczu, że nie chcesz spędzić następnej minuty w moim towarzystwie?- miała zamiar przybrać beznamiętny ton. Nie udało się. Patrzyła wyczekująco.

    OdpowiedzUsuń
  17. No i masz babo placek. Dostała, co chciała. Witamy w piekle. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie, tudzież schodzicie, a raczej spadacie, bo to jednak wydawało się panience De Villiers najbardziej prawdopodobną wersją przyszłych wydarzeń. Była oazą spokoju, kwiatem lotosu, kołysającym się na wieczorny wietrze, a nie pierwszą lepszą damą, która rzuci się z balustrady, idąc w ślady rzuconego jej wyzwania, z tą drobną różnicą, że jednak miała zamiar, jeszcze nie do końca świadoma jak, utrzeć nosa paniczowi przed nią i zejść, tudzież spaść z tej piekelnej balustrady… Czego się przecież nie robi dla honoru, czego się przecież nie robi, żeby udowodnić zarówno sobie, jak i świadkom, zupełnie przypadkiem całkiem przyjemnym dla oka, aczkolwiek denerwującym dla umysłu, że jest się niezależnym.
    Zacisnęła zęby, wysyłając paniczowi wyzywające spojrzenie.
    -Coraz ciężej mi sobie wyobrazić, że są na tym świecie tak cierpliwe ‘panienki’ -powiedziała w marnej próbie imitacji tonu panicza przed nią.
    Była na niego zła, sprawiał jej nieustanną przykrość, kaleczył, wyśmiewał, wydobywał to, co najgorsze, ale teraz to nawet, gdyby faktycznie znalazła w sobie tyle samozaparcia, żeby się od niego oderwać i odejść, to i tak zatrzymałaby ją silna potrzeba bronienia własnego autorytetu. Po prostu by sobie tego nie wybaczyła.
    Uniosła podbródek w górę, mrużąc oczy podeszła do balustrady, po czym, względnie zgrabnie, biorąc pod uwagę jej stan udawanej trzeźwości, wgramoliła się na barierkę.
    -Co dalej?- spojrzała wyczekująco na panicza, niby znudzona.
    Zachwiała się.
    Jesteś oazą spokoju, panienko De Villiers, jesteś wyciszonym kwiatem lotosu na spokojnej tafli jeziora. Jesteś wręcz jak wagon pełen medytujących tybetańskich mnichów, z wszystkim przecież dasz sobie radę. Nie boisz się, panienko De Villiers.

    OdpowiedzUsuń
  18. Była na skraju obłędu, nigdy, nigdy się tak nie zachowywała. Nigdy nie robiła nic tak szalonego, ale alkohol skutecznie ją znieczulił na głupoty, jakikolwiek instynkt samozachowawczy nie miał wystarczającej siły przebicia, nie było szans na rozsądek, zresztą to gdzie przecież miejsce na rozsądek, gdy przygoda czeka obok, albo raczej w dole, bo przecież czekała ją wycieczka, wycieczka w nieznane, przesuwanie horyzontów, poszerzanie wiedzy o świeci- po prostu nie było szans, że się na to nie zdecyduje. Zdążyła ledwie zerknąć w dół, ledwie prawie śpaść, a już poczuła, że znowuż delikwent nią manewruje, ojej, tym razem jednak postanowiła mu odpuścić, bo uznała, że działa jednak w dobrej wierze. Brzmiał niemalże jakby chciał ją utrzymać w całości, co nieco ją udobruchało. Nieco.
    Energicznie, aczkolwiek z głupio poważnym wyrazem twarzy, twierdząco skinęła głową, słysząc jego słowa, tak jakby faktycznie jego plan zejścia był logiczny (logiczny!) i bezpieczny, ha! Uśmiechnęła się, widząc jak sprawnie zeskoczył na barierkę balkonu. Hm, nie wydawało jej się to niemożliwe, ba, nie wydawało jej się to zbyt trudne, no może dopóki nie zobaczyła jak przekoziolkował piętro niżej, spadł, krzyknął, zaczął krwawić- to już było nieco mniej zachęcające. Skrzywiła się, co robić, co robić. W normalnej sytuacji jej pierwszym odruchem byłoby zawołanie straży, ale znowuż tu nawet to nie przystoi. Nie mogła przecież wracać, ale nie była też stworzona do skakania po balkonach… No trudno, panicz krwawił, próbował, ale ewidentnie był w potrzebie, musiała radzić sobie sama i, mimo że to było dla niej zupełnie nowe, uznała, że raz kozie śmierć. Przerzuciła nogi przez poręcz, widziała kiedyś akrobatę, nie raz zresztą, jak oni to robili… Myśl panienko, myśl.
    Szybko i mało zgrabnie zdjęła z ramion płaszcz i, cóż, rzuciła się z balkonu, mając nadzieję, że jednak uda jej się porządnie zatrzymać na barierce niżej. Plan nie był zbyt dobry, ale nie da się ukryć, że w trakcie realizacji miała małe sukcesy- zdążyła zahaczyć o barierkę, zdążyła się złapać ozdobnika, na sekundę, które jednak nie przeważały nad porażkami. Straciła równowagę, uderzyła głową o barierkę, ledwie zdążyła się na niej zatrzymać, spadła na ziemię, nawet nie była w sranie ocenić, czy panicz jejmość dał radę złapać, czy też nie...
    Gdyby była w stanie otworzyć oczy, to pewnie widziałaby teraz gwiazdy. Nie miała tej przyjemności przez pierwsze kilka sekund, bo jej biedne, nieprzywyczajone do bólu, ciałko odmawiało jakiejkolwiek współpracy, upewniając ją w przeświadczeniu, że jest już na drodze do następnego świata. Ale nie była.
    Otworzyła jedno oko, drugie. Wyprostowała się i ze zdziwieniem zauważyła, że ma władzę nad każdą kończyną. Nic jej się nie stało, chyba, nie licząc tylko tego, że w życiu nie była tak bardzo zmaltretowana, wykończona, obita. Spojrzała na panicza, uśmiechając się szeroko. Adrenalina ją otrzeźwiła, aczkolwiek ciągle niemiłosiernie kręciło jej się w głowie.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nawet nie próbowała sobie wyobrazić jak to wszystko musiało wyglądać. Patrzyła na delikwenta, wytrzeszczając oczy. Zdążyła się przyzwyczaić do jego bliskości, ale to, to wszystko, ta cała sytuacja ją przytłaczała, a prezencja towarzysza też generalnie nie napawała optymizmem- był cały we krwi, skąd ta krew, jak on w ogóle to wytrzymywał? Nie umiała sobie tego wyobrazić, nic jej się nie stało, a i tak czuła się jakby przebiegło po niej stado koni- nie była w stanie choćby iść, a on przecież krwawił, krwawił i jeszcze ją niósł. Wyglądał nawet jakby przez myśl mu nie przeszło, żeby szukać jakiejkolwiek pomocy, ba, żeby choćby zwolnić kroku, czy też oskarżyć ją o pobicie i zaprowadzić do ojca. A, no tak, przecież nie był, nie mógł… Zmarszczyła brwi, czuła, że nie jest w stanie patrzeć na tą sytuację z żadnej perspektywy poza tą jej, toteż przestała się zastanawiać nad tym co on myśli, czego nie myśli, jak się czuję, czy też jak mu niewygodnie- w końcu ona też ledwie żyła, umówmy się.
    Powoli docierało do niej, że to wszystko naprawdę się dzieje, że ona naprawdę jest teraz niesiona w nieznane przez jakiegoś panicza, że naprawdę ucieka z balu, ona, Aimee De Villiers ucieka z balu z Remim Rimbaudem, którego poznała ledwie chwilę wcześniej i to jeszcze, co najgorsze, generalnie się nie boi, nie boi się, czy wyżej wymieniony osobnik ma w zamiarze ją zamknąć w piwnicy, zgwałcić, zabić, wziąć za niewolnika. Po prostu daje się nieść. I jeszcze śmie być podekscytowana.
    Nie lubiła nie mieć kontroli nad własnymi ruchami, lubiła czuć się nieograniczona, jednak po wydaniu z siebie krótkiego jęku w ramach protestu, zdała sobie sprawę, że jest w jego myśleniu jakaś logika, a poza tym to była przecież tak obolała, wykończona, i tak miała na dziś wystarczająco dużo niezależności. Zamrugała kilka razy, po czym, gdy w końcu znowuż dostrzegła twarz panicza i lekko skinęła głową.
    -Dokąd idzie…-zawahała się.- Dokąd mnie niesiesz? Ja naprawdę mogę iść.-powiedziała durnie, ciągle próbując zaprzeczać rzeczywistości.- Ała.

    OdpowiedzUsuń
  20. Coś sobie zrobi? Czym, chodzeniem? Chciała odburknąć, że gorzej niż on raczej nie jest w stanie upaść, ale nie była pewna, czy to prawda, toteż postanowiła siedzieć cicho. Zacisnęła usta w cienką kreskę, jednak nie było jej dane zbyt długo kontemplować nad własnym poirytowaniem… Złamany, nie złamany, tak jakby ona miała wiedzieć! Aimee De Villiers, wbrew własnemu mniemaniu, była okropnie nieporadna. Nigdy nie widziała złamanego nosa, gdy coś się stało to przecież panience nie wypada patrzeć,ledwie, ewentualnie biec po lekarza, chociaż i od tego zawsze znalazł się ktoś inny. Rozszerzyła oczy i spojrzała na panicza z konsternacją, nie spodziewała się pytania.
    -Nie wiem, chyba nie.- przekrzywiła głowę.- A może, może trochę.- można mieć w ogóle trochę złamany nos, panienko De Villiers?- Chyba tak. Nie wiem, jest opuchnięty, nie wiem.- i to by było na tyle w kwestii jej pomocy.
    Zrezygnowana spuściła głowę, mimowolnie przy tym ją opierając na torsie panicza.
    Przeraził ją twór przez którego miała przeskoczyć. Oczyma wyobraźni już widziała jak nabija się na jeden z prętów, tudzież dusi się, bo zachaczyła o wspomnniany pręt sukienką. Zanim zdążyła zareagować znajdowała się na tyle wysoko, że absolutnie nie było żadnego odwrotu.
    Oczywiście, ze zahaczyła suknią, po prostu nie było innej opcji… Dość durnie zawisła nad ziemią, szarpnęła, lekko porwała sukienkę, po czym upadła i pobrudziła całą nie porwaną część ubrania. Podniosła głowę i mrugnęłą porozumiewawczo do panicza.
    -Coś mówiłeś?

    OdpowiedzUsuń
  21. -Paniczu, paniczu, ja panicza nieść nie będę. -powiedziała spanikowana, widząc jego stan.- Nie żebym nie była w stanie, ale damie ponoć nie przystoi.-spojrzała na niego zmartwiona.
    Nie prezentował się tak jak jeszcze na początku wieczoru, mówiąc skrótem, i mimo że parkan nie stanowił dla niego niemalże żadnej przeszkody- przeskoczył jakby robił to nieustannie, całe życie, ku zdumeniu swojej towarzyszki, która dla odmiany czuła, że zupełnie przeszła swoje możliwości fizyczne dzisiejszymi występami. Oddychała ciężko, ale oczywiście nie miała zamiaru tak łatwo się poddawać, nie żeby dosłownie wszystko ją bolało… Ledwie pamiętała dokąd idzie, czy też po co idzie i generalnie nic jej już nie obchodziło byleby było gdzie usiąść, ewentualnie może coś zjeść, czy iść spać. Westchnęła, przyjmując rękę panicza.
    -Lepiej przyśpieszmy, nie wyglądasz za… -uniosła brwi.- Obawiam się, że zaraz tu zejdziesz, paniczu. Jesteś cały blady, to chyba nie dobrze.
    Nie przypuszczała, żeby była w stanie zaoferować mu jakiekolwiek sensowne oparcie, ale, zobaczywszy jego prezencję, uznała, że i tak to zrobi. Ostatnim czego chciała to szukać pomocy dla nieprzytomnego panicza, wyglądając jak teraz wyglądała. I to jeszcze w nieznanej jej części miasta. Nie było takiej opcji… Zacisnęła zęby i zmusiła się do przyspieszenia kroku.

    OdpowiedzUsuń
  22. Uniosła brew, słysząc jego słowa. Nie mogła powstrzymać oceniającego spojrzenia, sam Waszmość De Villiers by się takiego nie powstydził. Zakładała dwie opcje, albo jej kompanion miał zupełnie inne standardy, co generalnie było dość prawdopodobne, i wszystko co nie było aktywnym konaniem uznawał za ‘nie taki zły’ stan, albo faktycznie był przyzwyczajony do różnorakich obrażeń i czuł się dobrze, względnie dobrze. Niezależnie od tego, która opcja była prawdziwą, Aimee zdecydowała się na przyjęcie komfortu zaoferowanego przez deklarację Remiego i krótko, aczkolwiek w wytrenowany, dymplomatyczny sposób, lekko skinęła głową. Postanowiła działać tak, jak zwykła to robić na dworze- dyplomatycznie. Strach jej nie opuszczał, ale zdecydowała się spróbować go poskromić. Zresztą z pewnością każdy w tej dziwniej, brudnej części miasta zaoferował by pomoc za odpowiednią opłatą. Miała na sobie dzisiaj w końcu niebotycznie drogą biżuterię.
    -O tak, krew na twarzy, fraku i porwane suknie to też ostatni ulubieńcy na dworze. -powiedziała wykonując zamaszysty, aczkolwiek bliżej nieokreślony ruch ręką.
    Jego uśmiech ją irytował, denerwował, doprowadzał do białej gorączki. Nie podobało jej się to, że tylko ją nawiedzają jakiekolwiek obawy, a on wydaje się rozbawiony tą sytuacją. Zaczęła się zastanawiać, czy nie opuściły go już zmysły, czy czasem nie był na skraju świadomości… Przecież jego zachowanie było co najmniej nie na miejscu. Albo może było na miejscu. Przekrzywiła lekko głowę i zmarszczyła brwi. Nie wiedziała co tu, na zewnątrz, jest na miejscu. Teraz i na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
    Spojrzała na towarzysza, unosząc podbródek w górę.
    -Paniczu, tracę nadzieję, że to miejsce, do którego mnie prowadzić faktycznie istnieje.-powiedziała chłodnym tonem, aczkolwiek wciąż uśmiechając się zawadiacko. -My, szlachcianki, nie jesteśmy zwykłe tyle chodzić.
    Czuła się już trochę pewniej, w końcu zgodził się na jej towarzystwo, a przecież nie porzuci jej tutaj.

    OdpowiedzUsuń
  23. Przewróciła oczami, słysząc jego słowa. Wracam do domu, możesz mnie zostawić, idź sobie, nie mniej pretensji, a najllepiej to siedź cicho i się nie odzywaj, bo sam Twój głos mnie denerwuje- tak to zrozumiała. No i faktycznie niemal zachciało jej się wracać, ale już i tak by nie trafiła, a poza tym to sama nie przeszła by przez parkan, tudzież dostała się z powrotem, wyglądając tak jak wyglądała. Bała się myśleć, jak zareagowałby jej ojciec, słysząc, co dziś wyprawiała. Bała się myśleć jak by zareagował, widząc ją w tej sytuacji.
    - Tylko wracasz do domu… -przerwała.- Odnoszę wrażenie, że robi to ze mnie oprawcę. Nigdy nie byłam niczyim prześladowcą, czy naśladowcą. Kto by się spodziewał.
    Miała wrażenie, że znowuż go rozzłościła, poirytowała, zdenerwowała i wcale jej się to nie podobało. Reagowała jak dziecko i czuła się urażona, że, widząc jej aktualny stan, i mając świadomość wszystkiego, co dziś przeżyła, żeby tu być on ciągle potrafił się od niej odseparować w tak krzywdzący sposób. Była zirytowana, że po tym wszystkim on ciągle traktował ją jak natrętne dziecko. Mimowolnie zacisneła dłonie w pięści. Nie mogła się opanować w towarzystwie tego panicza.
    Rozdziawiła usta.
    -Pół godziny? Pół godziny?! -spojrzała na niego zdumiona i gdy już miała dokładnie mu wyjaśnić jak bardzo nie chciała, tudzież nie miała zamiaru iść jeszcze przez pół godziny, a było już za późno na odwrót, złamała obcas pantofla, zostawiając go przy tym w dziurze na drodze i lecąc na ziemię.
    Znowu.
    Skrzywiła się i obróciła na plecy, posyłając swojemu towarzyszowi mordercze spojrzenie.
    -Przydałby mi się mały postój.- wydukała.

    OdpowiedzUsuń
  24. Zmrużyłą oczy ze złości. Co za dżentelmen od siedmiu boleści! Ledwie przecież zasugerowała, że chciałaby z nim pójść, nie mogąc nawet wyobrazić sobie na jakie niebezpieczeńśtwa zostanie wystawiona! Nie była zwykła się wycofywać, co więcej, denerwowało ją jego poczucie wyższości i chciała, żeby spojrzał na nią jak na równą, a nie, a nie tak jak patrzył teraz. Nie była dzieckiem. Po prostu chciała zrobić krótką przerwę, i tyle, przecież jeszcze godzinę temu nie mogła przypuszczać, że będzie skakać z tarasów, przeskakiwać przez parkany, a już tymbardziej jak ją to wykończy.
    -Paniczu!-fuknęła oburzona jego zachowaniem,szlachcianie przecież tak się nie zachowywali… Tylko, że przecież… A no tak. To i tak nie dawało mu prawa, żeby ją tak traktować.- Moje ‘ciągnięcie’ się za Tobą nie jest już opcjonalne. Przecież nie mogę tak wrócić, nie w tym stanie, który zawdzięczam tym Twoim…-przerwała, niepewna jak nazwać tą katastrofę.- akrobacjom.
    Oderwał jej obcas! Czy on był poważny! Przecież to nie tak, że jak oderwie się obcas to nagle buty robią się zupełnie płaskie i wygodne. Raz jeszcze usiłowała zabić go wzrokiem, a gdy to jej się nie udało… Naburmuszona skorzystała z pomocy i wstała.
    -Czy Ty zdajesz sobie sprawę….- uspokój się, panienko Aimee, uspokój się.- Czy Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę w jakiej jestem sytuacji? Tu, bez eskorty, wyglądając jak wyglądam?!

    OdpowiedzUsuń