11 kwietnia 2017

[KP] Maria Matviyenko


Marysia.
19 lat.
Patrz, Twój brat wyjechał do Kijowa, a Ty dalej przynosisz wstyd całej rodzinie, ganiając za tymi chłopakami. Sukienkę byś ubrała, szkołę skończyła...
Jedyna córka Sonii i Aleksieja Matviyenko, najbardziej majętnych ludzi w całych Iwankowicach. Próbuje wyrwać się spod rodzinnego klosza. I reszty schematów. Póki co do końca nie ma pjęcia, co dzieje się poza granicami jej spokojnej wioski. 

3 komentarze:

  1. Po wielu dniach planowania oraz uciekania wreszcie dotarli do wsi Iwankowice. Na całe szczęście był już zmrok…większość pewnie już spała, w pojedynczych domach od okien biło nieco stłumione światło. Aleksy uśmiechnął się pod nosem i przetarł zmęczoną nieogoloną twarz. Z wielką chęcią położyłby się chociażby w stodole na sianie i zasnął. Nogi go bolały, na stopach porobiły się odciski i popowstawały pęcherze, które przyprawiały o ból. Spojrzał na Janka, który patrząc na rodzinną wieś prawie się popłakał. Wskazał Aleksemu jeden dom, który stał nieco na uboczu.
    — Chodź. Zanim ktokolwiek nas zobaczy – powiedział i jako pierwszy podszedł do płotu, który wytyczał granice działki. Zaraz też przeskoczył tą barierę. Młody Sikora poszedł w ślad za kolegą. To było na swój sposób zabawne, żeby musieli zakradać się do domu…do domu w którym Janek się wychował, a Alek kilka razy był za małego chłopaka na wakacjach.
    — Myślisz… że pozwolą mi zostać? – zapytał. – Panie chorąży Wysocki? – zapytał i spojrzał wymownie na mundur. Mogli poprosić jakiś chłopów o ubrania, albo po prostu je ukraść…jednak chyba obaj nie potrafili prosić kogoś o coś innego niż jedzenie, albo woda. Nie chcieli też okradać tych ludzi, którzy okazali się dla nich dobrzy i dali im to co potrzebowali.
    — Daj spokój. Znamy się długo. Poza tym… i tak do siebie nie wrócisz. Tutaj raczej niewiele osób ciebie pamięta – odpowiedział po czym zapukał w drzwi. Po chwili jeszcze raz zapukał.
    — Kto? – zza drzwi słychać było zaspany głos głowy rodziny.
    — Tatko to ja. Janek – odpowiedział młodzieniec. Drzwi zaraz się otworzyły, mężczyzna przesunął się w tak żeby dwaj panowie weszli. Zaraz zamknął za nimi drzwi.
    Ciężko było patrzeć Aleksemu na tą scenę powitania. Zdołał wydusić z siebie tylko zwykłe „dobry wieczór”. Pan Andrzej Wysocki zaprowadził żołnierzy do niewielkiej izby. Na wciąż ciepłym piecu położył czajnik z wodą. Chciał dowiedzieć się kilku rzeczy od nich. Chociaż miał świadomość, że mogą być zbyt zmęczeni. W końcu z ulgą usiedli na wysłużonych krzesłach.
    — Napijcie się. Jutro porozmawiamy…a wasze mundury… chyba będziemy musieli się ich pozbyć – powiedział zdejmując czajnik i nalewając ciepłej wody do kubków.
    — Nie… zostaję tylko na dwa może trzy dni. Nabiorę sil i do rumuńskiej granicy. Tam nasze wojska – powiedział Aleksy. – Nie zamierzam się dekować – chociaż wiedział, że wojna najprawdopodobniej jest już przegrana. Szczerze powiedziawszy to ostatni dzień…ostatnią dokładną datę jaką pamiętał to był 27 września. Wtedy uciekli z obozu.
    — Porozmawiamy jutro. Odpocznijcie – zakończył najstarszy Wysocki. Janek oraz Alek wypili ciepłą wodę. To było cudowne uczucie wypić coś ciepłego w ciepłym pomieszczeniu. Wypić coś w domu. Nie chcąc budzić reszty chłopcy postanowili że przenocują na strychu.
    Rano pomyślą co dalej z tym wszystkim. Po pierwsze będą musieli coś zrobić z mundurami. Aleksy nie zamierzał palić, ani przerobić swojego oficerskiego munduru na szmaty. Tak się nie postępowało! Tak po prostu nie wolno.
    Rano obudziło ich pianie koguta. Mogli sobie zażartować, że sobie pospali. Przez poprzednie dni zakradali się do jakiś stodół, albo gdziekolwiek; spali przez kilka godzin a później na kilka minut przed świtem wyruszali w dalszą drogę.
    Rano ogarnęli się. Umyli, ogolili, zjedli śniadanie. Może nie były to jakieś luksusy, ale jednak w miarę świeży chleb robił swoje. No i co najważniejsze bez pośpiechu mogli zjeść. Janek dał przyjacielowi jakąś swoją koszulę i spodnie. Mundury wypiorą, wysuszą na strychu a później je po prostu ukryją. Poczekają na nieco lepsze czasy.
    Sikora paradoksalnie nie potrafił odpoczywać. Podobnie jak Janek…mimo zmęczenia i bólu chcieli pomóc w gospodarstwie. Po zbiorach, pola zaorane, zasiane na przyszły sezon. Mogli na dzisiejszy dzień drewno porąbać. Przynajmniej o tyle wyręczą ojca Janka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Janek – zaczął niepewnie Sikora – a jak myślisz? To już koniec?
      — Nie wiem. Dowiemy się w swoim czasie, pomożemy jakoś moim rodzicom. Później sprawdzimy co u twoich. Ale najpierw odpoczniemy. Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę wracać do obozu jenieckiego. Nie u sowiety – powiedział cicho. Otarł pot z czoła. – Poza tym…nie oszukujmy się. Musimy przyzwyczaić się do kilku rzeczy.
      — Jasne – mruknął. – W ogóle to ktoś idzie. Jakaś dziewczyna… - powiedział i głową wskazał na kobietę zmierzającą do gospodarstwa Wysockich.

      [Przepraszam, ze tyle musiałaś czekać. Mam nadzieję, że rozpoczęcie jakoś ujdzie i nie jest bardzo źle.]

      Usuń
  2. Janek spojrzał na idącą w ich kierunku kobietę, uśmiechnął się pod nosem i skinął delikatnie na Alka, który chyba chciał zniknąć w domu na tą chwilę. Chyba myślał, że to jakaś dziewczyna Janka, o której ten nie wspominał. Nic bardziej mylnego!
    — Dzień dobry – odpowiedzieli niemalże w tym samym czasie. Sikora spojrzał na Wysockiego znacząco. Dawno go tutaj nie było, może przedstawiłby… albo coś. Jan odebrał do Marii jedzenie, uśmiechnął się pod nosem czując tą woń. Był to naprawdę przyjemny zapach, świeżo upieczonego chleba. Po tak długim czasie, był to ogromny rarytas.
    — A, byłbym zapomniał. Marysiu, to Aleksy, Alek to Maria – przedstawił szybko. Widząc jednak minę podporucznika szybko dodał. – Nie pamiętasz? Zawsze się z nią bawiliśmy – dodał i spojrzał na Aleksego, któremu chyba zaczęło coś powoli świtać.
    — Aleksy – przedstawił się niemalże od razu, w twarzy stojącej przed nim młodej kobiety szukał tamtej Marysi, z którą kilka ładnych lat temu się bawił. Wydorośleli, to z całą pewnością. Postarzeli się, może z charakteru również się nieco zmienili, z cała pewnością Sikora się zmienił. Nie był już tym wiecznie uśmiechniętym chłopakiem, którego wszędzie było pełno. Zmężniał, spoważniał, zrobił się ostrożniejszy i mniej ufny. Nie chciał przez swoja głupotę trafić do obozu jenieckiego, albo nie chciał zostać zastrzelonym przez jakiegoś Sowietę. Nie wiedział co przyjdzie żołdakom do głowy. Nigdy nie przeżył wojny, nie wiedział jak to jest…nie wiedział jak to może być. Z opowieści ojca ten obecny konflikt nie przypominał tamtego. To wszystko za szybko poszło, ta wojna będzie zdecydowanie inna niż ta miniona.
    Nie będzie wojny pozycyjnej, nie będzie takiej walki w szeregach zaborców… To wszystko będzie różne. Dwa zupełnie inne, niepodobne do siebie konflikty, w których i tak już poległo zbyt wielu ludzi. Owszem był wojskowym, był oficerem, był szkolonym na wypadek wojny, stanął do walki jak każdy kto mógł. Poszedł w bój, a teraz co mu po tym, skoro przegrali? Skoro nie ocalili niepodległości i cudem uniknęli niewoli. Teraz to tylko liczył na to, że sformują jakąś armię polską we Francji, albo utworzą wewnątrz kraju jakąś organizację, bo innej możliwości nie było. Nie zamierzał siedzieć bezczynnie i ukrywać się na wsi, podczas gdy wróg panoszy się po kraju.
    — Zmieniłaś się. Wyładniałaś – palnął zanim się zorientował co dokładnie powiedział i jak to zabrzmiało. – Znaczy się nie żebym sugerował, że wcześniej byłaś brzydka…bo nie…znaczy się nie wiem… To jest… Miło cię widzieć – prawdopodobnie w ten oto sposób pokazał dziewczynie, że strasznie się plącze w „zeznaniach” i nie potrafi się porządnie wysłowić.
    — To ja może zostawię was samych… - powiedział Janek. – Zaniosę chleb do domu. Jeszcze raz dziękuję Marysiu – dodał zaraz i poszedł razem z rzeczami do domu.
    — Zaproponowałbym żebyś usiadła, ale jak widzisz – zaśmiał się nieco nerwowo – wszędzie drewno, no i pełno drzazg jest. Powiedz co u ciebie słychać – zaproponował. W końcu jakoś należało porozmawiać, no i był też niejaki pretekst do odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń