27 czerwca 2017

[KP] Maciek


MACIEJ DOBRZAŃSKI   //   16-LATEK   //   NOWY W SZEREGACH
Co by było, gdyby twarz człowieka mogła dokładnie wyrazić całe wewnętrzne cierpienie, gdyby zobiektywizowała się w akcie ekspresji cała wewnętrzna męka? Czy moglibyśmy jeszcze rozmawiać ze sobą? Czy nie musielibyśmy wówczas mówić, zakrywając rękoma twarz? Życie byłoby praktycznie niemożliwe, gdyby owa nieskończoność odczuć, jaką w sobie nosimy, uzewnętrzniała się w rysach twarzy. Nikt nie miałby już odwagi przejrzeć się w lustrze, bo w groteskowym i tragicznym zarazem wizerunku twarzy stapiałyby się w jedno plamy i wstęgi krwi, rany, co nigdy się nie zabliźnią i strugi łez, co nigdy nie będą powstrzymane.

Emil Cioran, Na szczytach rozpaczy

2 komentarze:

  1. Trzymany w dłoniach tablet ma nadszarpniętą obudowę, rysę biegnącą z jednego rogu w drugi i tłuste ślady po palcach, które od przeszło dwóch tygodni namiętnie prowadziły rekina ku miękkim, półnagim ciałom plażowiczów. Ich krzyki zawsze były podobne, nigdy nie stanowiły podziału na płeć — choć pożerana była pojedyncza kobieta o okrąglejszych kształtach, jej głos z cichego przerażenia przeistaczał się w głośne krzyki tłumu. Na nierealność tych sytuacji Dawid wzdycha ze znużeniem. Jedna z nogawek jego spodni podciągnęła się pod kolano, wymięta koszulka częściowo zaszła za pas dresów, a stopy wciąż ocierając się o siebie, zsunęły dwie różne skarpetki. Chłopiec wygląda niedbale, choć jego ciału nie towarzyszy bezładne rozluźnienie. Jest spięty, jakby sam stawał się niebieskawym rekinem o potężnych szczękach. Zaciska własne zęby (głównie w momentach, w których zwierze wdaje się w dłuższą pogoń za chudymi nóżkami starszego faceta). Zdobywa kolejny poziom w grze, co pozwala mu odłożyć urodzinowy prezent na honorowe miejsce.
    Dawid jest dumny z rzeczy, które dostał na osiemnastkę. Zdobią jego podłużny, prostokątny pokój w bardzo konkretny sposób. Nie są niepotrzebnymi elementami, które tak napastliwie kolekcjonuje jego siostra. Zamiast szklanych ozdóbek z pobliskiego bazarku, plakatów powyciąganych z młodzieżowych magazynów, on określa swoje idee, poglądy przez niewielki ekosystem utkany z własnego jestestwa. Medale dziadka, które ojciec od dawna przechowywał w ciężkiej, skórzanej teczce, teraz wyeksponował na biurku. Zaraz obok starannie ułożył puste puszki po farbach ze sprayem (te pełne, które również w znakomitym zestawie otrzymał na urodziny, trzyma schowane w szafie). Najpiękniejszym fragmentem jest oczywiście deska — jeszcze nieużywana, biało-czerwona, z niewielkim orłem na odwrocie.
    Dochodzi jedenasta. Spał do późna, bo i nocna eskapada skończyła się o świcie. Mimo to nie czuje się zmęczony. To raczej ekscytacja przepływa przez jego żyły, wydobywa namiastki wczorajszej adrenaliny i zafascynowania. Przeciąga się. Dłonią przeczesuje pasmo włosów na środku głowy. Myśli, że mógłby je całkowicie zgolić. Tak jak zrobił to Bartek. Opowiadał, że ten wizerunek na dobre odstrasza psy i stare baby, które jeszcze niedawno z pasją komentowały jego wytatuowane ramiona. Głupie kurwy, komentował, mój pradziadek Polskę dla nich ratował, a one se kurwa pozwalają. Nikt dokładnie nie wiedział, na co staruszki sobie pozwalają, a i co myślą o Żołnierzach Wyklętych (Bartek oddawał honor bohaterom zdaniem wyrytym na przedramieniu: „bądź jak oni, nie podawaj wrogom dłoni”). Chłopak, najstarszy w ich grupie, bo już dwudziestodwuletni, od przeszło roku figurował jako osiedlowe guru. Był wysoki, umięśniony, z prawdziwą elegancją spuszczający wpierdol wrogom ojczyzny. Niedawno postarał się o stworzenie prowizorycznej siłowni, która mieściła się w budynku starej gorzelni. Nie podejrzewano, że Bartek ma wpływy na Zachodzie; co miesiąc młody Grodziński dostawał od matki niemieckie kieszonkowe, na które splunąłby, gdyby nie stanowiło wielokrotności miałkich, polskich zarobków. Dawid skrycie podziwiał przyjaciela — podobnie jak Kacper i Anita, ale tamci robili to z mniejszą kurtuazją, zdania przerywając obrzydliwymi splunięciami pod stopy. Mimo wszystko Perowicz podążał za ich myśleniem, za ich wrogo przymkniętymi powiekami i bił, kiedy chcieli, palił, gdy przynosili i śmiał się, kiedy naszła ich ochota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elektryzujący dźwięk domofonu przyspiesza gesty Dawida. Czarna bluza wciągnięta zostaje na szary podkoszulek, spodnie od pidżamy ustępują miejsca bardziej eleganckim, markowym dresom z jasnymi paskami. Jedynie buty ma stare, wytarte na piętach i z pourywanymi sznurówkami. Klnie, gdy paczka papierosów wypada mu z plecaka. Matkę żegna gorzkim mruknięciem, siostrze posyłając niezobowiązujące spojrzenie. Idzie ku swoim.
      Siedzą tam, gdzie zawsze. Na jednej z mniej poturbowanych ławek, zielonkawej, popisanej przez nich w czasach gimnazjalnych. Dawid nie zatrzymuje się, gdy spostrzega nowe twarze. Zawsze są. Co jakiś czas pojawia się obcy chłopak, rzadziej nieznana dziewczyna, którzy pragną wtopić się w Osiedle Starołąki. Bartek energuicznie gestykuluje, spluwa, momentami śmieje się zbyt głośno, teatralnie.
      — Siema — wita ich z dłońmi w kieszeniach, z kapturem opadającym na czoło.
      Stoi wyczekująco, kolejno przysłuchując się cichym przywitaniom, a gdy nie pada imię obcego chłopaka, unosi brew w, tak mu się wydaje, aroganckim geście. Nie wie, czy go kojarzy. Przez Osiedle przewija się mnóstwo osób, większość poutykana w za dużych ciuchach i równie niebotycznym ego.
      — To jest Dawid spod dziewiętnastki, he he — komentuje Bartek, podchodząc do zdegustowanego Perowicza, by ojcowsko poklepać go po potylicy.
      Chłopak jest zły, że zmuszony został do wyciągnięcia dłoni. Ściska tę drugą z przeciętnym zaangażowaniem, nieufne spojrzenie zatrzymując na twarzy Nowego.
      — Skąd się wziąłeś? — pyta z pozoru przyjaźnie. — Kuzyn czy co?

      Usuń