MACIEJ DOBRZAŃSKI // 16-LATEK // NOWY W SZEREGACH
Co by było, gdyby twarz człowieka mogła dokładnie wyrazić całe wewnętrzne cierpienie, gdyby zobiektywizowała się w akcie ekspresji cała wewnętrzna męka? Czy moglibyśmy jeszcze rozmawiać ze sobą? Czy nie musielibyśmy wówczas mówić, zakrywając rękoma twarz? Życie byłoby praktycznie niemożliwe, gdyby owa nieskończoność odczuć, jaką w sobie nosimy, uzewnętrzniała się w rysach twarzy. Nikt nie miałby już odwagi przejrzeć się w lustrze, bo w groteskowym i tragicznym zarazem wizerunku twarzy stapiałyby się w jedno plamy i wstęgi krwi, rany, co nigdy się nie zabliźnią i strugi łez, co nigdy nie będą powstrzymane.
Emil Cioran, Na szczytach rozpaczy
Trzymany w dłoniach tablet ma nadszarpniętą obudowę, rysę biegnącą z jednego rogu w drugi i tłuste ślady po palcach, które od przeszło dwóch tygodni namiętnie prowadziły rekina ku miękkim, półnagim ciałom plażowiczów. Ich krzyki zawsze były podobne, nigdy nie stanowiły podziału na płeć — choć pożerana była pojedyncza kobieta o okrąglejszych kształtach, jej głos z cichego przerażenia przeistaczał się w głośne krzyki tłumu. Na nierealność tych sytuacji Dawid wzdycha ze znużeniem. Jedna z nogawek jego spodni podciągnęła się pod kolano, wymięta koszulka częściowo zaszła za pas dresów, a stopy wciąż ocierając się o siebie, zsunęły dwie różne skarpetki. Chłopiec wygląda niedbale, choć jego ciału nie towarzyszy bezładne rozluźnienie. Jest spięty, jakby sam stawał się niebieskawym rekinem o potężnych szczękach. Zaciska własne zęby (głównie w momentach, w których zwierze wdaje się w dłuższą pogoń za chudymi nóżkami starszego faceta). Zdobywa kolejny poziom w grze, co pozwala mu odłożyć urodzinowy prezent na honorowe miejsce.
OdpowiedzUsuńDawid jest dumny z rzeczy, które dostał na osiemnastkę. Zdobią jego podłużny, prostokątny pokój w bardzo konkretny sposób. Nie są niepotrzebnymi elementami, które tak napastliwie kolekcjonuje jego siostra. Zamiast szklanych ozdóbek z pobliskiego bazarku, plakatów powyciąganych z młodzieżowych magazynów, on określa swoje idee, poglądy przez niewielki ekosystem utkany z własnego jestestwa. Medale dziadka, które ojciec od dawna przechowywał w ciężkiej, skórzanej teczce, teraz wyeksponował na biurku. Zaraz obok starannie ułożył puste puszki po farbach ze sprayem (te pełne, które również w znakomitym zestawie otrzymał na urodziny, trzyma schowane w szafie). Najpiękniejszym fragmentem jest oczywiście deska — jeszcze nieużywana, biało-czerwona, z niewielkim orłem na odwrocie.
Dochodzi jedenasta. Spał do późna, bo i nocna eskapada skończyła się o świcie. Mimo to nie czuje się zmęczony. To raczej ekscytacja przepływa przez jego żyły, wydobywa namiastki wczorajszej adrenaliny i zafascynowania. Przeciąga się. Dłonią przeczesuje pasmo włosów na środku głowy. Myśli, że mógłby je całkowicie zgolić. Tak jak zrobił to Bartek. Opowiadał, że ten wizerunek na dobre odstrasza psy i stare baby, które jeszcze niedawno z pasją komentowały jego wytatuowane ramiona. Głupie kurwy, komentował, mój pradziadek Polskę dla nich ratował, a one se kurwa pozwalają. Nikt dokładnie nie wiedział, na co staruszki sobie pozwalają, a i co myślą o Żołnierzach Wyklętych (Bartek oddawał honor bohaterom zdaniem wyrytym na przedramieniu: „bądź jak oni, nie podawaj wrogom dłoni”). Chłopak, najstarszy w ich grupie, bo już dwudziestodwuletni, od przeszło roku figurował jako osiedlowe guru. Był wysoki, umięśniony, z prawdziwą elegancją spuszczający wpierdol wrogom ojczyzny. Niedawno postarał się o stworzenie prowizorycznej siłowni, która mieściła się w budynku starej gorzelni. Nie podejrzewano, że Bartek ma wpływy na Zachodzie; co miesiąc młody Grodziński dostawał od matki niemieckie kieszonkowe, na które splunąłby, gdyby nie stanowiło wielokrotności miałkich, polskich zarobków. Dawid skrycie podziwiał przyjaciela — podobnie jak Kacper i Anita, ale tamci robili to z mniejszą kurtuazją, zdania przerywając obrzydliwymi splunięciami pod stopy. Mimo wszystko Perowicz podążał za ich myśleniem, za ich wrogo przymkniętymi powiekami i bił, kiedy chcieli, palił, gdy przynosili i śmiał się, kiedy naszła ich ochota.
Elektryzujący dźwięk domofonu przyspiesza gesty Dawida. Czarna bluza wciągnięta zostaje na szary podkoszulek, spodnie od pidżamy ustępują miejsca bardziej eleganckim, markowym dresom z jasnymi paskami. Jedynie buty ma stare, wytarte na piętach i z pourywanymi sznurówkami. Klnie, gdy paczka papierosów wypada mu z plecaka. Matkę żegna gorzkim mruknięciem, siostrze posyłając niezobowiązujące spojrzenie. Idzie ku swoim.
UsuńSiedzą tam, gdzie zawsze. Na jednej z mniej poturbowanych ławek, zielonkawej, popisanej przez nich w czasach gimnazjalnych. Dawid nie zatrzymuje się, gdy spostrzega nowe twarze. Zawsze są. Co jakiś czas pojawia się obcy chłopak, rzadziej nieznana dziewczyna, którzy pragną wtopić się w Osiedle Starołąki. Bartek energuicznie gestykuluje, spluwa, momentami śmieje się zbyt głośno, teatralnie.
— Siema — wita ich z dłońmi w kieszeniach, z kapturem opadającym na czoło.
Stoi wyczekująco, kolejno przysłuchując się cichym przywitaniom, a gdy nie pada imię obcego chłopaka, unosi brew w, tak mu się wydaje, aroganckim geście. Nie wie, czy go kojarzy. Przez Osiedle przewija się mnóstwo osób, większość poutykana w za dużych ciuchach i równie niebotycznym ego.
— To jest Dawid spod dziewiętnastki, he he — komentuje Bartek, podchodząc do zdegustowanego Perowicza, by ojcowsko poklepać go po potylicy.
Chłopak jest zły, że zmuszony został do wyciągnięcia dłoni. Ściska tę drugą z przeciętnym zaangażowaniem, nieufne spojrzenie zatrzymując na twarzy Nowego.
— Skąd się wziąłeś? — pyta z pozoru przyjaźnie. — Kuzyn czy co?