1 czerwca 2000

[KP] Lenard Cortez

lenard cortez
38 LAT // NAUCZYCIEL ZIELARSTWA // OPIEKUN SZKOLNEGO CHÓRU

Czas. Jakim wielkim sprzymierzeńcem i wrogiem jest czas. Raz umyka nam przez palce, zupełnie jak złapany w garść piasek na plaży. Innym wydłuża się w nieskończoność, a my próbując złapać jego koniec zdajemy sobie sprawę z tego, że ma on wielkość kosmosu.
Czas jest wielkości kosmosu, a my wrzuceni w sam jego środek, jak komety, gwiazdy i planety, staramy się żyć, każdy w swoim tempie.

On tego czasu już nie liczy, a we własnym słowniku ma tylko ogólne pojęcia: długo, krótko, dawno, niedawno. Żyje jak w szklanej kuli, przyglądając się wszystkim i wszystkiemu dookoła, niekiedy żałując, że nie ma w swojej różdżce magii, dzięki której cofnąłby czas, zmieniając w swojej historii kilka, wcześniej nieprzemyślanych, rzeczy. Potem jednak podrywa wzrok, przenosząc go z gitary na zachodzące słońce, które promykami przedostaje się przez czubki drzew z Zakazanego Lasu i przechodząc przez ściany szklarni przyjemnie ogrzewa twarz. W oddali słyszy krzątającą się przy grządkach z kwiatami drobną sylwetkę, na którą zerka ukradkiem. Niezbyt długo, aby nie zostać przyuważonym. Wtedy przymyka oczy, wsłuchuje się w miękkie dźwięki szarpanych przez niego strun i dochodzi do wniosku, że tej chwili nie zamieniłby na żadną inną.





odautorsko
wątek z Bez

2 komentarze:

  1. Solene Devillers w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zdecydowanie nie czuła się swojsko i jak u siebie, tak jak miało to miejsce w Beauxbatons, wręcz przeciwnie, towarzyszyły jej stale te same mieszane odczucia. Nowe środowisko wypełnione po brzegi nowymi twarzami, które coraz łatwiej, a tym samym z coraz większą wprawą łączyła z niefrancuskimi imionami oraz nazwiskami, pochłaniało ją za dnia, tak jak ostrożne wchodzenie w świeże relacje. W nocy bywało o wiele gorzej, brakowało wówczas czegoś, co oderwałoby ją i zajęło, wówczas mierzyła się ze swoimi własnymi, nieprzepracowanymi — w dalszym ciągu — odpowiednio demonami. Profesor zielarstwa był mimo wszystko najbliższą dla niej osobą i jednocześnie jej ojcem. Rzeczywiście zawsze przewijał się w jej życiu, lecz nie do końca w charakterze tego ostatniego, samo docieranie się dla samej Solene wydawało się na swój sposób niezręczne i sama oswajała się z tą świadomością. Owszem, jej matka wspominała bardzo ciepło Lenarda Corteza i nigdy nie wątpiła, że swego czasu się w nim podkochiwała, lecz sam fakt jego ojcostwa przemilczała. To właśnie Hiszpan wyrwał ją z Francji, sprawiając, że gwałciciel, a zarazem jej ojczym srogo pożałował wtargnięcia i wejścia w drogę profesorowi zielarstwa. Zaimponował jej tym wtedy, a w zasadzie to wówczas dostrzegła między nimi pierwsze podobieństwa, których jej mózg do tej pory nie chciał rejestrować i poddawać zbytniej analizie.
    Ślizgonka nie zaliczała się do osób, które maskowały siniaki czy obtłuczenia, te niewątpliwie traktowała jak coś, z czego powinna być w mniejszym bądź większym stopniu. Bynajmniej nie znajdowały się one na liście opatrzonej fikuśnym, połyskującym na czerwono, ostrzegawczym napisem wstydliwe  ukrywać. Nikt spośród jej rówieśników nie znał jej na tyle i nie miał ku temu zbytniej szansy, by poprawnie dodawać jeden do jednego. Agresję na boisku czy wobec samych zawodników zwykła bowiem komentować jedynie temperamentem wili, która w normalnych warunkach smacznie drzemała w co ciemniejszych zakamarkach jej osoby. Tak naprawdę jednak wszystkie nagromadzone emocje, zwłaszcza te negatywne zyskiwały wówczas ujście, a podejmowanie ryzyka na boisku wbrew wszelkim pozorom zdawało się iście podobne do tego jakiego w latach młodości podejmował się jej ojciec, grający notabene na tej samej pozycji. Dla Devillers agresja boiskowa i rywalizacja zyskiwały niemal poziom środka terapeutycznego, zapewne dlatego kroczyła ku szklarni tak pewnym krokiem, mimo że ciemniejszy siniak pod okiem zdecydowanie nie dodawał jej urody, a który stanowił nagrodę po dzisiejszym meczu, gdy świeżo po wylądowaniu na ziemi wdała się w bójkę z nieco silniejszym od niej chłopakiem z jej własnej drużyny. Jednakże słowo bójka nie do końca oddawało naturę zajścia, gdyż wprawdzie oboje wymienili się tylko ciosami z pięści, to w szybkim czasie zostali od siebie odciągnięci przez pozostałych zawodników, nim jakoś się to rozwinęło. Nie dało się zaprzeczyć temu, iż po Devillers towarzysze w zielonych strojach mogli się już czegoś podobnego spodziewać i wypatrywać oznak agresji po jej ostrej grze na boisku, znajdując się w pogotowiu, jak na ślizgońską braterskość przystało (nikt przecież nie chciał kontuzji w najbliższym czasie u nikogo). Być może i nie należało to do najmądrzejszych decyzji w jej życiu, co nie ulegało najmniejszym wątpliwościom, a i sam gracz był wyraźnie zaskoczony nagłym atakiem ze strony Solene i tym, że jednak uderzył dziewczynę.
    Ciemny kolor szaty z herbem Salazara Slytherina na piersi sprawiał jedynie, że odczuwała na plecach przyjemne ciepło słońca, którego promienie były pochłaniane z łatwością przez czarny odcień. W żadnym stopniu jej to jednak nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie umilało jej to drogę w stronę własnego ojca, z którym była umówiona. Niedługo potem usłyszała jego słowa i w jednym kąciku jej ust zawitał subtelny półuśmiech, który niedługo potem zniknął, gdy usadowiła się na miejscu tuż nieopodal mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A ja nie spodziewałam się, że tak spokojnie na to zareagujesz — mruknęła w odpowiedzi ciemnowłosa i wzruszyła bezwiednie ramionami, również nie uraczając profesora zielarstwa zbytnim powitaniem. Zmrużyła subtelnie oczy, przebiegając spojrzeniem po Cortezie; za każdym razem dostrzegała co rusz to nowe podobieństwa, wciąż nie mogąc nadziwić się temu, że wcześniej jakimś cudem je ignorowała. Nieprawdopodobne. — To nie moja wina, że przegraliśmy dzisiejszy mecz — Devillers rzuciła niby spokojnie, wpatrując się w zachodzące słońce, lecz bynajmniej sama przegrana nie była jej obojętna, o czym poświadczało to, iż mocniej zacisnęła dłonie w pięści. — Puściły mi nerwy i przywaliłam naszemu obrońcy, nie przewidziałam tylko, że mi tak od razu odda. — Ślizgonka była przygotowana na jakąkolwiek reakcję z jego strony, lecz nie do końca tak prędką i celną. Rozjuszenie zagwarantowane przez krew wili, a także adrenalina sprawiły, że perspektywa i przewidywane konsekwencje podjętego działania stały się dla niej dość mgliste. Siniak pod okiem okazywał się natomiast nie tylko widoczny, lecz i doskonale namacalny przez lekką opuchliznę.

      Usuń