osiemnastka w listopadzie
Notorycznie kradnie ubrania starszego brata; w za dużych, workowatych koszulkach jej drobne, niepozorne metr sześćdziesiąt sześć wygląda karykaturalnie, ale Freddie przedkłada wygodę nad walory estetyczne. Całe życie zadziera nosa, chodzi dumnie, trochę jak chłopak; ręce trzyma w kieszeniach, rozsyła wokół cwaniackie uśmiechy i świdruje wzrokiem wszystkich, których jej postawa drażni, wprawia w dyskomfort. Nie radzi sobie z przedmiotami ścisłymi i powściąganiem gwałtownych emocji — czasami można czytać z niej jak z książki, wrażenia buzują w niej, nabierają na sile, aż w końcu się przelewają. Nie ma planu na jutro, ani to faktyczne, namacalne, ani to metaforyczne, jeszcze nieosiągalne; idzie ciągle w bliżej nieokreślonym kierunku, lawiruje między cudzymi planami i próbuje znaleźć jakąś drogę dla siebie. Ma jeszcze czas.
Zdawało jej się, że ostatnie dwa tygodnie trwały pół roku.
OdpowiedzUsuńOd czasu zaginięcia tej dziewczyny, z którą przyjaźniła się Freddie, wszystko się zmieniło. Wszyscy rzucili się w wir poszukiwań, a gdy stało się jasnym, że jest to bezsensowne – Gina nigdzie się nie zasiedziała ani nie było jej w żadnych pobliskich lasach, sprawa jakoś tak zaczęła stopniowo przygasać. Wszystko zostało w rękach policji, a ludzie najzwyczajniej w świecie przeszli do własnych, przyziemnych spraw, nie przejmując się już tak bardzo zaginioną nastolatką, czasem tylko wspominając ich rodziców i przekazując wyrazy współczucia. Wszyscy byli z nimi, każdy był chętny, żeby poklepać zrozpaczonego ojca Giny po plecach czy podać chusteczkę jej matce. Ale Jessie była pewna, że nikt z nich za nic w świecie nie chciałby dzielić tego prawdziwego bólu.
To, swoją drogą, było okrutne. Wszyscy przez całe życie mówią Ci, że człowiek jest panem świata – że świat jest już bezpieczny. Że o wiele gorzej było wtedy, kiedy ludzie żyli w lasach i drapieżniki czaiły się na każdym kroku, aby go rozszarpać. A Jess nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dopiero teraz wszyscy zamykali się w jednej wielkiej betonowej dżungli wśród najgorszych drapieżników, jakie nosił świat. Wśród ludzi.
Nie była nigdy antyspołeczna. Tolerowała towarzystwo. Może nie była tak rozrywkowa i przebojowa jak jej starsza, idealna siostra, ale Jess nigdy nie miała nic przeciwko kontaktom z innymi. Jednakże, gdy śledziła czasem nagłówki w gazetach albo słyszała z ryczącego telewizora o jakimś kolejnym zaginięciu czy morderstwie, myślała wtedy, że zwierzęta są lepsze od ludzi. Zwierzę zabije tylko wtedy, gdy jest głodne lub czuje się zagrożone. Ale człowiek? Co siedziało w umyśle człowieka? Jaka chemia mogła się wtedy wytwarzać? Dlaczego jeden krzywdził drugiego dla własnej przyjemności?
Nie powinna tak myśleć. Wielokrotnie się na tym łapała i wielokrotnie się karciła. Freddie nawet nie chciałaby słuchać przemyśleń, które kotłowały się w głowie Jessie. To było straszne, myśleć, że Gina… Powinna mieć nadzieję, jak wszyscy inni, że mimo wszystko, dziewczyna się odnajdzie i wróci do domu. Nawet jeśli po straszliwych przeżyciach.
Ale, patrząc na to z punktu widzenia logiki, były coraz mniejsze szanse i na to, że odnajdzie się ją żywą… i na to, że w ogóle się ją odnajdzie.
To było okrutne. Nie podzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami, bo mogła się domyślić, jak inni na nie zareagują, oskarżając o brak empatii. A to nie było tak, naprawdę było jej przykro z powodu Giny, tylko że… czy oszukiwanie siebie… lub patrzenie optymistycznie… pomoże zmierzyć się z rzeczywistością? Czy będzie dobrym zaskoczeniem?
Z całą tą plątaniną myśli leżała na swoim łóżku, z książką na klatce piersiowej. Przestała już nawet udawać sama przed sobą, że jest w stanie cokolwiek przeczytać. Gdzieś w tle słyszała tylko ryczący telewizor oglądany przez mamę jednym okiem. Drugim okiem krzątała się w kuchni, jak zwykle próbując znaleźć sobie miejsce po południu, po pracy. Jess westchnęła przeciągle i zamknęła oczy. Sama też powinna znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale nie umiała. Zazwyczaj popołudnia spędzała z Freddie, ale jej przyjaciółka ostatnio nie potrafiła myśleć o czymkolwiek innym jak tylko sprawa Giny. To nie tak, że miała żal, rozumiała ją, tylko że stan, w który popadała… był bardzo zły. Bała się też, że odkopie w sobie wyrzuty sumienia i zacznie myśleć, że wszystko to stało się właśnie przez nią. Chciałaby potrafić tak dobrze rozmawiać i radzić innym ludziom. Chyba nigdy jej to nie wychodziło.
Sięgnęła do radia z zamiarem zgłośnienia Beat It, które właśnie leciało z płyty, kiedy usłyszała z kuchni głośny krzyk matki wołającej jej imię. Jessie niechętnie podniosła się z łóżka i zeszła po schodach, aby zobaczyć, o co chodziło.
— Ktoś dzwoni do drzwi, otwórz! – zawołała matka, a Jess udała się w stronę drzwi bez słowa, gdzie zauważyła, jak w naciśnięciu klamki uprzedzał ją właśnie czteroletni, ciekawski braciszek.
— Zobacz, czy Cię nie ma w kuchni! – przepędziła go Jessica, samemu sięgając do klamki i obejrzawszy się jeszcze za tym czteroletnim pędzącym wulkanem energii otworzyła drzwi, gdzie zauważyła… - Freddie?
UsuńByła kompletnie roztrzęsiona i jasnym było, że stało się coś strasznego. Jednym krokiem wyszła za próg, przymykając za sobą drzwi i wyciągnęła dłoń w stronę przyjaciółki, nie mając jednocześnie pojęcia, co powinna zrobić. Wpuścić ją do środka, spytać co się stało czy od razu przytulić? Miała podkrążone oczy, wyglądała nie dość, że tak, jakby nie spała od kilku dni, to jeszcze jakby ledwo trzymała się własnych zmysłów. Ostrożnie dotknęła jej ramienia.
— Co się stało, Freddie? – spytała niepewnie, wpatrując się w jej twarz ostrożnie, jakby z niej mogła wyczytać, jaka tragedia przed momentem miała miejsce.