Łucja Jaskólska
My trouble is that I fall in love with every pretty thing
Młoda pisarka wiecznie szukająca piękna dookoła siebie. Pracownica kina wierząca, iż na jednym z plakatów dostrzeże swoją twarz. Dwudziestoczteroletnia kobieta przepadająca za swoim małym mieszkaniem, jeszcze mniejszym balkonem i papierosami.
A lot of people tell me I’m a bit dreamy. But I like the idea of that. Of being somewhere else
Wątek z gwiazdki.nie.będzie
W mieszkaniu unosił się zaduch. Zamknięte cały dzień okna, zasłonięte story. I upał, bo po mokrym mgnieniu wiosny nadszedł czas na bezwietrzny sezon letni. Marek wziął głęboki oddech. Ciężkie powietrze rozlało się po płucach.
OdpowiedzUsuńZegar pokazywał godzinę jedenastą, tylko kto by wierzył staremu kłamcy? Który to już rok mechanizm tykał bez baterii? Zerkanie na tarczę to nawyk, który trwa, choć dawno już nikt nie wie dlaczego. Było kilka minut po siedemnastej i przyjemny półmrok jak pies przywitał mężczyznę od drzwi, kiedy ten wrócił z pracy. Klucze zabrzdąkały rzucone na szafkę w korytarzu, przeszedł do salonu. Tak, trzeba przewietrzyć.
Wysoki, mokry od potu, otworzył drzwi balkonowe. Uschnięte badyle w doniczkach stały przy barierce w szeregu czwarty rok. Kobieta, która je tu postawiła już nie wróci. To dobrze, lepiej, zupełnie zrozumiałe. Ale badyle niech stoją. Kwiaty trupy. Uschły, dlaczego wspomnienia nie zrobią tego samego?
Na zewnątrz żar spływał z błękitnego nieba, a ludzie nie pamiętali jak to jest kiedy wieje wiatr niosący czyste, wilgotne powietrze. Marek postarał się nie czuć rozczarowania; nie przewietrzy mieszkania, pomiędzy zaduchem w środku i tutaj nie było różnicy. Stał chwilę na progu, mrużąc oczy przed ostrym światłem, osłaniając się daszkiem dłoni. Silnej i zniszczonej dłoni człowieka pracującego fizycznie.
W końcu usiadł na nagrzanych kafelkach, oparł się plecami o ścianę. Wyciągnął przed siebie nogi, ale nie wyprostował ich; balkon był na to zbyt wąski. Śmiech kilkuletniej dziewczynki poniósł się po podwórzu odbijany od ścian kamienic. Dobra akustyka. Wychylił się przez pręty barierki, żeby spojrzeć w dół. Tuż pod jego stopami, trzy piętra niżej, dwa złote warkocze błyskały w słońcu wzlatując i opadając rytmicznie, skakała na skakance. Jego oczy oswoiły się już ze światłem. Z powrotem oparł się o ścianę.
To było ponad jego siły, po prostu nie umiał się nie uśmiechnąć kiedy jego wzrok padł na balkon naprzeciwko, po drugiej stronie podwórza. Dziewczyna musiała go obserwować niezauważona już od chwili. Przekrzywił nieświadomie głowę, niczym ptak, patrząc na nią. Widział kilka razy jak paliła, czy po prostu wpatrywała się w niebo. Słodka buzia, włosy w tym samym kolorze, co jego pierwsza dziewczyna z liceum. Musiała sie tu wprowadzić niedawno.
Zamachał dłonią, niepewny czy mu odmacha.
Odmachała. Drobny ruch, pozowany wręcz na taki z typu “od niechcenia”, a cieszył się jak dzieciak.
OdpowiedzUsuńStał chwilę w milczeniu przypatrując się siwej stróżce dymu snującej się wokół jej twarzy. Lubił kiedy kobieta potrafi dobrze palić. Z klasą. To ważna umiejętność, ludzie rzadko zwracają uwagę na taki szczegół, szczególnie teraz w erze heroicznej walki z rakiem. Bzdury. Bawiła go zawsze ta ignorancja, degradująca nikotynową sztukę trzymania w palcach papierosa, układania ust, wypuszczania dymu - do zwykłego prostackiego trucia się.
Sam niby nałogowcem nie był, ale do towarzystwa zapali od czasu do czasu, czemu nie? Nauczył się w nerwowych licealnych czasach, potem po poznaniu Jej musiał skończyć. Bez szemrania zgodził się, bo skoro ona nie chce czuć tytoniu w jego oddechu to nie będzie czuć. Miała go ratować ze wszystkich sił i po co, skoro potem zostawiła? Nieistotne. Nigdy już nie wrócił do regularnego palenia.
Przeciągnął koniuszkiem języka po wyschniętej dolnej wardze. Zdecydowanie nabrał smaku na papierosa, trudno. Raczej nie liczył na szczęście znalezienia jakiejś zapomnianej, pogniecionej paczki w kieszeni kurtki. Nie miał ochoty wychodzić teraz, przeszukiwać szafek, ani iść do kiosku na rogu. Nie miał ochoty spuszczać z oczu sąsiadki. Szczególnie oczu sąsiadki, zielonych, wędrujących powoli po jego balkonie, uschniętych kikutach w doniczkach, wreszcie po nim samym.
Drgnął, przypomniało mu się, co obiecywał sobie od dłuższego czasu. Tak, teraz jest dobry moment, nigdzie się nie spieszył, a i ona wyglądała na niezajętą ważnymi sprawami.
Uniósł dłoń w pośpiesznym geście mającym oznaczać, że znika tylko na chwilę, że zaraz wróci i żeby czekała. Wrócił rzeczywiście, przyniósł blok szarego papieru i ołówki. Zastukał palcem w kartki, patrząc pytająco na dziewczynę.
Przywykł obserwować reakcje przypadkowych, nieprzygotowanych ludzi, proszonych o pozowanie. Sam nieczęsto o to pytał, starannie dobierał modelów i denerwował go łatwo brak profesjonalizmu, ale wielu jego znajomych uwielbiało eksperymenty na tym obszarze. Marek nigdy nie miał cierpliwości do ignorantów. Wiercących się po kilku minutach, gadających, gdy on skupiał się na pracy albo strojących idiotyczne, nienaturalne pozy, byleby wyjść poważnie. Mimo to znał dobrze wszystkie typy reakcji na prośbę. To dużo mówiło o człowieku. O tym, ile ma dystansu do samego siebie.
OdpowiedzUsuńDziewczyna zgodziła się od razu; nie bała się tego, jak ją widzi i jak przedstawi. Czuła się dobrze w swoim ciele. Żadnego kręcenia, że się nie nadaje, ani, że jest nieprzygotowana - a przecież zaskoczył ją w domowym, no, balkonowym, zaciszu. Cenił to. Jednocześnie nie miała w sobie tej próżności właściwej całej masie ładnych, młodych kobiet. Żaden narcyzm, żadnej przesady w pewności siebie. Świadoma tego, że chce ją rysować właśnie taką - nieumalowaną, nieuczesaną, nieubraną. Powstrzymała się przed poprawkami.
Ruch, jakim poprawiała włosy, niemal kokieteryjny, dodał jej tylko uroku. Tak, absolutnie urocza - to dobre słowo dla niej. Dopadła go nagła potrzeba zanurzenia dłoni w jasnych, sypkich pasmach, spływających na nagie niemal ramiona. Jak pachniały te włosy?
Jej obecność działa na niego niewytłumaczenie. A może jednak wytłumaczenie było, w dodatku bardzo proste wytłumaczenie: Słodka młódka uśmiechała się do niego ufnie - jak coś takiego mogło nie działać na zmysły faceta stęsknionego miękkości kobiecej sylwetki? I nie chodziło przecież o to, że nie zaliczał od kiedy Ona odeszła. Nie był tak zwierzęcy. Pamiętał okres, zaraz po tym, kiedy dotarło do niego, że separacja się nie skończy, a na pewno nie skończy się powrotem do poprzedniego stanu. Że Ona nie wróci. Wtedy przestało być tak ważne z kim, wtedy miał nadal nadzieję, że ciepło którejś z nich zmaże z niego wspomnienie Jej ciepła. Kobiety lubiły ten szczególny rodzaj rozpaczy, która pcha mężczyznę porzuconego do zastępowania tej, która odeszła każdą inną. Lubiły się litować. Lubiły ratować. Przerabiał to wiele razy, w każdej z nich tkwi kompleks Mesjasza, czasem głębiej, ale w odpowiednich warunkach nie trzeba czekać długo, żeby się ujawnił.
A jednak z nią było inaczej. Nieznacznie inaczej, ale mimo, że kusiła - to wcale nie żywił nadziei na coś więcej. Może zbyt była czysta, nieskażona brudem czynów ludzkich.
Nie myślał o tym wcześniej, nie przyznawał przed sobą, chociaż wiedział przecież, że od rana czeka na tę chwilę, migawkę, kiedy pojawiała się na balkonie. Rejestrowana niby kątem oka, chociaż naprawdę chłonął ją łapczywie. Jakby rzeczywiście łączyło ich cokolwiek poza wspólnym podwórkiem.
Młoda ostatni raz poprawiła się na krzesełku; teraz poruszały się tylko jej czyste, niezmęczone jeszcze życiem oczy. Z powrotem usiadł na płytkach, tym razem po turecku i zabrał się do szkicu. Szczupłe, dobrze wyrzeźbione ciało, niezakryte niczym poza zwiewną tkaniną. Poznawał je centymetr po centymetrze, nieświadomy tego, jak coraz bardziej pragnie zbadać je już nie tylko wzrokiem.
Jakkolwiek by to skrywała, widział jakim wzrokiem go mierzyła i nie mógł odmówić, czerpał z tego niemałą satysfakcję. Dawno już nie czuł na sobie takiego spojrzenia. Był świadomy swojej urody, nieważne jak próżnie to brzmiało, i płeć piękna często dawała mu o niej do zrozumienia. Było to jednak czysto fizyczne, przelotne zainteresowanie kobiet rozsądnych i świadomych, że nie ma powodów wiązać się na poważnie z takim jak on straceńcem.
OdpowiedzUsuńOna patrzyła inaczej. Nie było w jej spojrzeniu wyrachowania, chłodnej kalkulacji. Zapomniała o bożym świecie, o papierosie, którego końcówka zaraz zacznie parzyć jej palce. Rozkosznie rozchyliła wargi, zupełnie nieświadomie. Może zresztą świadomie? Może nie była tak niewinna, jak ją widział, koniec końców to dorosła kobieta. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia dwa, trzy? Pewnie jeszcze w trakcie studiów.
Drgnęła niespokojnie, zamykając przy tym usta. Zaklął pod nosem. Nieistotne, czy zrobiła to z rozmysłem, czy nie - jej półotwarte usta były czymś na co popatrzyłby chwilę dłużej.
Pierwszy raz zignorował to nieznaczne poruszenie, jakby ją coś tknęło. W zapamiętaniu kreślił jej postać na szarym papierze. Taka kruchutka, dziewczęca... Drugi raz jednak nie mógł być to przypadkowy ruch. Coś chciała mu przekazać, wpatrywała się teraz w niego czujnie, jakby prosząc go, żeby zrozumiał. Niech cholera weźmie kobiety i ich domysły. Dość w życiu przecierpiał za brak umiejętności czytania z oczu, rozszyfrowywania “sam się domyśl” i reszty Enigmy. Nie miał ochoty na kolejną dawkę.
Położył papier na kolanach i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na nią. O co chodziło? Rozmyśliła się? Przecież nie. Może zabrał jej już po prostu zbyt dużo czasu? Przecież miała życie poza balkonem.
Postukał palcem w zewnętrzną stronę nadgarstka, w miejscu, gdzie zwykle nosił zegarek, a gdzie teraz pozostał tylko jaśniejszy pasek nieopalonej skóry. Czy one nigdy nie mogą powiedzieć same?